5.11.2017

Od Mateo do Megami

Wciąż trzymany za kark, nie mogłem uciekać, chociaż mój oprawca nie czuł się już tak pewnie jak wcześniej. Megami wymiatała wśród tych małych wilków. Małe były względnie, bo i tak większe ode mnie, więc wolałem je porównywać do wadery.
- E tam, wtrącić ich do lochu! - krzyknął przywódca, mimo udawanej beztroski nie spuszczając oczu z Megami.
Wilki zaczęły nas ciągnąć do jakiegoś wyjścia, ale tego było już dla nas za wiele, chociaż tylko wadera mogła to okazać. Skorzystała z tej możliwości, i zaczęła się  miotać, tak, że wilczki rozpierzchły się naokoło. Łącznie z moim "strażnikiem", a akurat on ze strachu mnie dodatkowo upuścił. Podniosłem się szybko i pobiegłem do Megami, ze złości dmuchającą wiatrem w wilki. Mnie udało się z siebie wykrzesać coś w rodzaju nikłego pola energetycznego - zdołało ono tylko naelektryzować sierść mnie i najbliższemu wilkowi, tak, to miałem na myśli, mówiąc "nikłe".
W końcu wilczyca przestała używać mocy, bo skryty za skalnym załomem "alfa" uniósł drżącą łapę.
- Czego? - warknęła Megami. Wilk zatrząsł się jeszcze bardziej.
- N-no... Bo my... Jesteśmy chorzy na karłowatość! Bardzo przepraszamy! Po prostu bardzo się boimy, bo nasze moce zanikły!
- Jak to? - zapytałem.
- Nie wiemy! - odpowiedział, powoli wypełzając zza skały. - Nasz prorok powiedział przed śmiercią, że ma to związek z serkiem malinowym, ale wątpimy w słuszność jego słów. Miał już demencję.
Pokiwałem mądrze głową; czymkolwiek tam jest ten serek malinowy, rzeczywiście raczej tu nie pomoże.
- Dodatkowo - ciągnął wilk. - Grozi nam zagłada całkowita, ponieważ w naszej watasze nie urodziła się żadna wadera, a wszystkie, które były tu kiedyś, umarły ze starości. Teraz jesteśmy tu tylko my, a boimy się wychodzić, bo pozbawieni mocy jesteśmy narażeni na atak... Więc nikt nowy do nas nie dołącza, a jeżeli nie ma wader, w końcu wszyscy umrzemy bez potomstwa i wataha przestanie istnieć! - takim to dramatycznym akcentem zakończył młody alfa, a potem znów schował się za skałą.
Spojrzałem na Megami, a potem zaczęliśmy się wycofywać.
- To my tu raczej nie pomożemy.... - przeprosiła, a potem ruszyliśmy biegiem do wyjścia.
Wilki za nami zaczęły kwilić ze smutku i bezradności.
<Megami? Co teraz będzie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz