30.09.2018

Od Mateo

Zwinąłem ciało w ciaśniejszy kłębek, nakrywając pysk ogonem. Sierść podrażniła mi powierzchnię oczu, zacisnąłem powieki. Po co sprawiać, by z tak trywialnego powodu popłynęły łzy… skoro są ważniejsze sprawy, dla których trzeba płakać?
- Czy czegoś czasem nie potrzeba? – Głos tej pokładowej kokietki był niczym brzęczący koło ucha komar. Nastroszyłem futro i zacisnąłem zęby.
- Nie – wydusiłem, ze wszystkich sił starając się nie wbić jej pazurów w gardło. Przysięgałem już po wielokroć, że jeśli usłyszę ją choćby jeden raz, zwariuję. A ona wciąż przychodziła po zgubę.
Postała nade mną jeszcze chwilę – tą jedną długą, pioruńską chwilę – po czym cichutko westchnęła i usłyszałem jej kroki, oddalające się skrzypieniem pokładu.
Złość minęła, znów oklapłem na deski. W pierwszej chwili po tym, jak oznajmiono mi śmierć Kiiyuko, zemdlałem. Potem przez pewien czas nie mogłem przyjąć tego do wiadomości. Po prostu… nie.
W pewnym momencie dotarło to do mnie w pełni.
Ciało zostało na obcym brzegu. Powód był tak durny, że sam w sobie sprawiał, że chciało mi się śmiać: po burzy nie było zapasów suchego drewna, by spalić zwłoki. Nie wiadomo, jak zginęła. W którym momencie. Nie zobaczę jej więcej, nie usłyszę głosu. Nie dostanie szalika, który zacząłem dla niej dziergać, kiedy porwał się stary.
Jakie były ostatnie słowa, które do mnie wypowiedziała? Nie pamiętam dokładnie. Ostatni raz widziałem ją żywą, gdy odchodziła w nieznane, wytrącona moim towarzystwem z równowagi. Nawet za nią nie krzyknąłem. Po prostu pozwoliłem jej sobie pójść. Miała wrócić.
Ale nie wróciła. A jej widok, oddalającej się tak swobodnie, bez żadnych przeszkód, bez mojej reakcji, bez prób zatrzymania, był najgorszym koszmarem.
Nie muszę chyba mówić, że płakałem. Deski pokładu okazały się dobrze zaimpregnowane, nie zbutwiały i nie zarwały się pode mną, jak tego oczekiwałem. Szkoda, może przy odrobinie szczęścia rekin rozpaczy akurat w tej chwili wygryzłby dziurę w ścianie ładowni i porwał mnie symbolicznie w szczęki otchłani, w której i tak już jestem.
Bardzo chciałem już być w domu. Czeka tam rodzina, przynajmniej taką mam nadzieję. Nie wiem, co się stanie. Chcę po prostu wrócić z tej chorej wycieczki do normalności.
Wiem, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Bez Kii… bez niej nie ma na to szans. Ale przynajmniej będę miał kogoś innego niż kurz czy słodki głosik jakiejś starej, obrzydliwej wilczycy. A kiedyś znajdę Żmiję w krainie umarłych, ilekolwiek by mnie to miało kosztować.
Prawie zasnąłem. Obudziły mnie dzwony; przybijaliśmy do brzegu.

29.09.2018

Od Haraki CD Kalego


Była już blisko jaskini, z której docierał do jej nozdrzy mocny zapach wilka. Zrobiła kilka ostatnich kroków, przywierając do załomu w skale. Niespodziewana kontrola lekarska będzie świetną niespodzianką dla pacjenta niespełna rozumu!
Kiedy jednak wyszła zza rogu, by zamanifestować swą obecność, jakąkolwiek wypowiedź uniemożliwił jej gniewny syk:
- SSSZPIEG! – wydobyło się z gardła pędzącego ku niej piorunem stworzenia.
Czy to jest…
Na wyspie była jedna rzecz, której bało się całe społeczeństwo. Od dziada pradziada przekazywano sobie historie o starożytnych istotach o gładkim, wydłużonym cielsku, rozdwojonym języku i nasączonymi jadem zębami. Szczurzątka piszczały, słuchając, jak to za dawnych czasów bestie pustoszyły osady, zabijając najmężniejszych wojowników jednym kłapnięciem potężnych szczęk i połykając w całości, dopóki Rada nie otrzymała przepowiedni od przodków, że powinni przenieść obóz na najbliższą wyspę. Na szczęście tamtejsze potwory nie umiały pływać (i starsi plemienia doznaliby chyba palpitacji serca na wieść o tym, że niektóre potrafią).
A teraz takie monstrum, zwane przez niektórych wężem, pełzło prosto na Harakę, obnażając kły.
Dotarły do niej jeszcze jakieś krzyki, spomiędzy których wyróżniło się „Nie, Sergiusz! Puść ją! Zostaw!”, jednak kiedy rzuca się na ciebie rozwścieczony wąż, nie masz czasu na analizowanie odległych jęków.
- Zostaw mnie, ty diable! – warknęła, uskakując w bok przed kłapnięciem wężowego pyska. Odwróciła się prędko, w samą porę, by zobaczyć, jak wąż przygotowuje się do kolejnego ataku. Ledwo co uniknęła zmiażdżenia przez atramentowoczarny łeb.
- PRECZ, SZATANIE! – wrzasnęła, przejeżdżając po łuskach pazurami, kiedy stwór zamierzył się po raz kolejny. Syknął, jeszcze bardziej rozzłoszczony, jednak przeklęte zrogowaciałe płytki ochroniły go przed jakimikolwiek obrażeniami. Szybciej, niż zdążyła mrugnąć, przesunął się i zaatakował znowu. Nie udało jej się uciec, poczuła na sobie wężowe kły. Błagała w duchu, by nie nosiły trucizny.
Nie zamierzała się w żadnym razie poddać; uniesiona przez gada, wierciła się okropnie, nie zważając na pogłębiające się rany. Przez cały czas wyklinała przeciwnika od najgorszych kreatur piekielnych, jakie mogła tylko wymyślić, a miała spory repertuar inwektyw. W tle ktoś cały czas wołał, ale ani jej, ani węża to najwyraźniej nie obchodziło.
W pewnym momencie wąż zwolnił uścisk i Haraka śmignęła na wolność. Nie na podłogę; nie mogła mu teraz odpuścić! W zamęcie bitewnym wskoczyła z głośnym wrzaskiem na jego łeb, wbijając zęby między łuski, tnąc i drapiąc pazurami. Ona się szamotała, wąż tak samo. W pewnym momencie jego sploty nagle zesztywniały, wytrącając szczurzycę z rytmu. Spadła na ziemię, jednak nie straciła orientacji i w następnej chwili gnała już co sił w stronę ścian jaskini. A wąż za nią.
Desperackim skokiem dostała się na wystającą półkę, potem na następną i następną, dopóki nie mogła ostrożnie spojrzeć w dół i z satysfakcją stwierdzić, że wąż syczy na nią wściekle, pełzając bezradnie półtora metra niżej.
- Znikaj stąd, plugawy darmozjadzie! – splunęła w jego stronę, nie zważając na to, że było to dosyć niegrzeczne, skoro była tu w gościnie. – Zabieraj swój rogowaty zadek i jazda!
- Sszpieg! – syknęła bestia ponownie, obracając głowę. Haraki nie zdziwiło zbytnio, że mówi; widziała już wiele gadających zwierząt, z których niewielki odsetek nie miał okazji zapoznać się z jej ciętym  językiem. Bardziej zaskakujące było to, co i do kogo powiedział.
- To nie szpieg, Sergiuszu, uspokój się! – padła odpowiedź, po czym wilk uniósł wzrok, by na mnie spojrzeć.
Jaki znowu szpieg? I dlaczego w ogóle ten dureń Kali z nim rozmawia!?
- Dlaczego nazwałeś ten pomiot piekielny?
Kali nie odpowiedział. Patrzył znowu na węża, który nie wyglądał na zbytnio skruszonego. Można było wyobrazić sobie, że przewraca oczami.
- Naprawdę, to, że tutaj mieszkasz, nie daje ci prawa do…
- TO TUTAJ MIESZKA!? – wrzasnęła szczurzyca, dając ujście zaskoczeniu i przerażeniu, które sięgnęło w niej zenitu. – JAK MOŻESZ MIESZKAĆ POD JEDNYM DACHEM Z TYM?
- Niech się Pani Doktor uspokoi, bo stres źle działa na układ krwionośny, powinna to Pani Doktor wiedzieć. – Gdyby wzrok mógł palić, z Kalego zostałaby w tej chwili kupka popiołu. – A to coś ma imię. Sergiusz, przywitaj się. Ładnie.
Wąż syknął tylko, jakby wcale nie umiał mówić, i zwinął się na swojej gałęzi. Po prośbach wilka Haraka zeskoczyła wreszcie na ziemię, otwarcie wyrażając swoje zdanie na temat tego, co powinno się zrobić z takim osobnikiem jak Sergiusz, i nie były to słowa pochlebne. Na razie wąż spał, więc spróbowała go ignorować (o ile to w ogóle było możliwe; spróbujcie nie zwracać uwagi na kogoś, kto parę minut temu chciał was zabić, a teraz śpi sobie smacznie metr od was).
Szczurzyca musiałaby być ślepa, żeby nie zauważyć wielkiej dziury w ziemi, nakrytej niestarannie paletą. Wrogość Sergiusza została szybko zepchnięta na dalszy plan, kiedy podeszła do krawędzi.
Na dole coś oddychało nierówno. Wrodzona błyskotliwość pozwoliła Harace domyślać się, że to niedoszły morderca jej byłego pacjenta.
- Trzymasz go tutaj? Zarazki się rozniosą – skomentowała, odwracając się do milczącego na razie wilka. Może nie miał nic do powiedzenia. A może po prostu nie wiedział, co powiedzieć, kiedy do domu wbiegł mu szczur, stoczył bohaterską walkę z potwornym wężem-pupilem, a teraz przygląda się jego obiektowi tortur. – Co zamierzasz z nim teraz zrobić?
Pytanie zostało zadane tak, jakby chodziło o samopoczucie czy prognozę pogody na następny dzień. W oczach szczurzycy błyszczała ciekawość.
Szkoda tylko, że w jakichś przerażających odcieniach mroku.
<Kali? Małe łapki gotowe do pomocy >:> >

Od Kalego do Haraczki

Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie. Oh, jak świetnie jest móc chodzić. Ostatni raz dałem się tak urządzić.
Nuciłem sobie coś pod nosem, co chwilę z niewiadomych przyczyn machając ogonem i zataczając koła. Energia mnie rozpiera. Genialnie!
Może to przez jesień? Może to przez odpoczynek? A może przez tą małą Panią Doktor albo jej magiczne ziółka?

Słońce nie grzało dostatecznie mocno, a na ziemi leżało już sporo przemokniętych liści, co jednak nie psuło mojego dobrego humoru. Maszerowałem sobie tak z uśmiechem, aż nie dotarłem do swojej jaskini, gdzie zastałem Sergiusza, owiniętego wokół wystającej ze ściany suchej gałęzi. No... Bardziej patyka. Często tam siedział. Po ujrzeniu mnie zsunął się z niego i zaraz owinął się wokół mojej przedniej, prawej łapy. Odrobinkę zabolało, ale nie zareagowałem. Ktoś mruknął niewyraźnie.
- Jak się czuje nasz gość?- spytałem, nie oczekując odpowiedzi. Sergiusz nie był zbyt rozmowny. Mówił tylko, gdy twierdził, że to konieczne. Najwyraźniej teraz nie było.
Podszedłem do palety i odciągnąłem ją dalej. Dostrzegłem na niej liczne zadrapania. Próbował wyjść.
Wróciłem do krawędzi i spoglądając w dół, dostrzegłem Zero. Tylko na chwilę spojrzał w moją stronę. Potem z westchnieniem ułożył łeb koło wiadra z wodą. Wyczerpany? Dobrze. Można by go trochę rozbudzić.
Wziąłem szybko wiaderko i podreptałem do najbliższego jeziora. Sergiusz zdążył już wpełznąć na moją głowę, a ja nie zwracając na niego uwagi, nabrałem wody i zacząłem wracać. Na miejscu rozlałem wodę do dwóch naczyń, z czego jedno zacząłem ogrzewać. Ogień rzucał żółtawe światło na ściany, a gałązki w palenisku cicho skwierczały. Wąż się ulotnił, gdy tylko dostrzegł ogień. Dym wylatywał przez dziurę w suficie, którą zwykle zakrywałem płachtą. Teraz wisiała ona, razem z moją peleryną na wieszaku wykonanym z poroża jelenia.
Gdy tylko woda była wystarczająco ciepła, zgasiłem płomień.
Wziąłem wiadro z zimną wodą i oblałem nią mojego więźnia. Gwałtownie wstał a jego źrenice zwężyły się. Nic innego nie zrobił i zaraz potem znowu leżał.
- Nie odezwiesz się?
Cisza.
- Na pewno?
Nadal cisza. No cóż.

Wziąłem z ziemi drugie naczynie i wylałem na niego wrzątek.
- A! A@aAA%AARGH!1!!!11!! KU*WA PO CO CI TO?! YH.
- A tobie? Po co ci było to wszystko? Nawet by cię tu nie było, gdyby nie twoje zachowanie. Gdyby nie to ilu osobom wyrządziłeś krzywdę.
- Jesteś pie****nięty!
- Serio?- zaśmiałem się cicho.- Za jakiś czas załatwię ci prze...
- SSZZPIEG!- na głos Sergiusza z powrotem zakryłem dziurę paletą. Zero zaczął się drzeć, wzywając pomocy. Głupiec.
Odwróciłem się w stronę wejścia z zamiarem skoczenia do ataku, ale zobaczyłem coś, co mnie totalnie zdziwiło.

A raczej kogoś.

Pani Doktor?

- Nie, Sergiusz! Puść ją! Zostaw!
- Zostaw mnie, ty diable!

<Haraczka? :3>

28.09.2018

Od Mateo


Przed wydarzeniami z ostatnich dwóch opowiadań. Mateo siedzi w jaskini, Kiiyuko wędruje po spragnionej ziemi kontynentu australijskiego. Siła wiatru wynosi około 10m/s i zwiększa się stale.

Nie wracała długo. Słońce zdążyło już przebyć spory kawałek nieba, odkąd naburmuszona opuściła jaskinię. Czekając na jej powrót, udało mi się jeszcze odwiedzić siostrę i pozwiedzać tereny tutejszej watahy.
Chciałbym móc powiedzieć, że w kraju skaczących niby piłeczki pingpongowe torbaczy odnalazłem wreszcie spokój ducha i prawdziwe szczęście, płynące z ponownego zespolenia zerwanych więzów rodzinnych. Niestety, mijałoby się to z prawdą. To znaczy fajnie było móc poznać wilki, z którymi łączy mnie pokrewieństwo, ale… mimo początkowej radości, na cokolwiek bym nie spojrzał, narastała we mnie irytacja. Nieważne, co robiłem, poczucie niespełnienia i… złość? znudzenie? były ze mną stale, sprawiając, że nie mogłem się cieszyć rozmowami z rodziną czy przypadkowymi przechodniami. Ugościli nas tu dobrze; żeby ich nie martwić, nakładałem na pysk uprzejmy uśmiech i na przekór wszystkiemu wciąż parłem naprzód, dając się wciągnąć we wszystkie proponowane aktywności, starając się zapomnieć o dziwnym uczuciu.
Nie znikało. Byłem jedynie coraz bardziej sfrustrowany tym stanem rzeczy.
Zmęczony i zły, powiedziałem, że chciałbym mieć chwilę dla siebie i wróciłem do naszej minijaskini. Usiadłem i zapatrzyłem się w dal. Kij wciąż nie wracał. No ile można!? Co jej odbiło?
Do puli złych emocji dotarło zdenerwowanie zachowaniem tej białej kulki. Obraziła się, nawet nie pamiętam już, z jakiego powodu, po czym swoim zwyczajem odwędrowała w świat, nie mówiąc nawet, dokąd idzie. Może i dobrze, pomyślałem sobie. I tak mam jej dość.
Obserwując poruszające się gałązki, co powoli dawało mi odzyskać spokój, zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, zerwał się wiatr. Był coraz mocniejszy, niewielkie przedmioty podrywały się z ziemi, by z łoskotem spaść kilka metrów dalej.
A po drugie, co uświadomiłem sobie z niechęcią, martwiłem się o tą kluskę. A przecież nie ma o co, stwierdziłem i odwróciłem się tyłem do wejścia, zwijając się na podłożu w ciasny kłębek. Wróci pewnie za chwilę. Albo dwie.
Tymczasem jest sama, w deszczowym, wirującym, obcym świecie, otoczona rzeszą potencjalnie nieprzyjazną jadowitą fauną Australii.
Dobrze, może jednak jest się o co bać.
Wstałem, obróciłem się i zrobiłem krok naprzód. Momentalnie mój nos owionęła masa wody i powietrza o tak wielkiej energii, że czym prędzej cofnąłem się do jaskini. Nie wierzyłem własnym oczom: tam gdzie jeszcze przed chwilą roztaczał się sielankowy krajobraz wietrznego popołudnia, szalał żywioł; widziałem wściekle rozpryskujące się o najbliższe przedmioty strugi wody, a dalsze obiekty ginęły w deszczowej zasłonie. Wiało okropnie i głośno gwizdało, przez huk huraganu słyszałem jednak krzyki wilczych matek zaganiających rozpaczliwie dzieci do kryjówek… A może tylko mi się wydawało. Siła cyklonu była porażająca. Widząc to, co się działo wokół, miałem ochotę skulić się w domu pod stertą kocyków i przytulić do siebie Bobsleja.
A jednak nie mogłem. Nie o to chodzi, że w tej chwili przebywałem po drugiej stronie kuli ziemskiej, w jakiejś zakichanej wnęce w skale, która rzekomo miała chronić mnie przed apokalipsą, choć to też argument nie bez wagi. Po prostu w tamtej chwili poczułem rozdzierający strach o los tej puchatej istoty, która postanowiła pobawić się w Królową Burz.
Spojrzałem na ciemniejącą zasłonę wody. Co się zwykle robi w takich sytuacjach…?
No, nie. Zamknąłem oczy.
Mocnym ruchem tylnych łap odepchnąłem się od skały za mną i wylądowałem w samym środku szalejącej burzy. Wiatr prawie zmiótł mnie z powierzchni ziemi i gdyby nie pazury, byłbym teraz pewnie karmą dla rybek gdzieś na Morzu Arafura.
Z wysiłkiem dźwignąłem się do pionu, ruszając z miejsca, by móc stawić opór pędzącej masie powietrza. Krople siekły mnie w pysk, nie dając otworzyć oczu; poruszałem się jak w maśle. Odwróciłem głowę w stronę jaskini, po to tylko, by przez zmrużone powieki stwierdzić, że nie wiem, gdzie ona jest. Nie było odwrotu.
- Kiiyuko! – zawołałem, próbując ignorować wdzierający mi się do gardła cyklon. Woda wlewała mi się do pyska, drapiąc i dławiąc. Wolno parłem do przodu, pochylając głowę dla ochrony. Nie muszę chyba dodawać, że przemokłem do suchej nitki, a nawet bardziej.
- Kiiyukooo! Gdzie jesteś!? – wrzasnąłem w ciemno. Wszystko wokół zlewało się w jedną, błękitno-burą plamę. To wewnątrz zresztą też. Czułem się, jakby cała moja egzystencja została porwana, przemielona, strawiona i zwrócona przez przewalający się nade mną huragan. Nie mówiąc już o ciele.
- Kiju! – krzyknąłem przez zaciśnięte zęby. Zrobiłem parę kroków na oślep, w nieokreślonym kierunku. Opadałem z sił; mimo tego, że prawie pływałem na lądzie, czułem objawy odwodnienia. Mogłem być dosłownie kilka kroków od bezpiecznej jaskini i tutaj umrzeć. No, pięknie.
Wiatr uderzył we mnie mocniej, niż wcześniej. Tym razem nie potrafiłem się mu oprzeć; padłem na piach. Mimo wszechobecnej wilgoci zdołał się unieść. Wciskał się wszędzie: do oczu, pyska. Utrudniał oddychanie. A może ja wcale nie muszę oddychać, skoro to takie trudne?
Chociaż gardło paliło mnie okrutnie, oczy piekły, a skóra pulsowała bólem, jakby niewidzialna ręka przetarła ją porządnie papierem ściernym, zdołałem uchylić powieki. Odpływając już w krainę, gdzie nie sięga cierpienie, nie zdając sobie za bardzo sprawy z tego, co gadam, wyszeptałem pośrodku szalejącej burzy:
- Żmijo… Na deszcz… nie wychodzi się bez parasolki.

***
Zamrugałem.
Według danych z moich oczu znajdowałem się w brzydkim, białym pomieszczeniu, wyłożonym ceramiką i tym wszystkim, czym wykłada się ściany, żeby wyglądały na krytycznie czyste. Tym do błysku wiele brakowało, jednak nie przeszkadzało im to czystych udawać.
Po dalszym rozglądaniu się otępiałe zmysły zameldowały, że leżę na czymś w rodzaju łóżka szpitalnego, panuje względna cisza, przez uchylony lufcik wpada światło, a do łap mam podoczepiane jakieś kroplówki.
Zaraz…
Kroplówki – szpital – Kij.
Ach, tak. Cóż, musiałem się mocno rąbnąć w głowę. Zaraz tu pewnie przyjdzie mnie wypisać, bo czuję się całkiem dobrze, tylko jakoś tak… pusto. Ale skoro przyjdzie, to dobrze. Przynajmniej jedna stała rzecz w życiu, na której można polegać.
Na korytarzu rozległy się kroki. Nadstawiłem uszu. Nie, to nie Kiiyuko, tylko jakaś pielęgniarka. Cóż, Żmija pewnie zaraz się zjawi. Mogłem poczekać. Świadomość, że przyjdzie, napawała mnie radosnym spokojem.
Tylko skąd gdzieś głęboko to poczucie pustki?
- Pan Mateo, tak? – zapytała wilczyca, wyjmując notesik. Nikt się tak do mnie nie zwracał, moje imię brzmiało dziwnie w połączeniu z tym krótkim słówkiem. Nie wiem, czy to wina tego, co powiedziała, czy tego, jak to zrobiła, ale ta pielęgniarka nie wzbudzała mojego zaufania.
Nieważne. I tak zaraz sobie stąd pójdziemy, kiedy tylko znajdzie się Kii.
- Tak.
Sprawdziła, co pokazywały podpięte do mnie wskaźniki i wyświetlacze. Nie rozumiałem połowy z widniejących na nich oznaczeń, ale jak na mój gust wyniki wyglądały całkiem nieźle.
Nie miałem więc pojęcia, dlaczego wilczyca ma minę, jakby ktoś jej przyłożył sztylet do gardła.
- Uhm… - Powoli wyciągnęła ołówek i niepewnymi ruchami coś zapisała. Podrapała się po głowie. Jakby chciała cos opóźnić…
Kiedy zacząłem już myśleć, że mam jakąś nieuleczalną mutację choroby morskiej, o której nie chce mi powiedzieć, wreszcie odchrząknęła i zaczęła z wahaniem: - Zespół szpitala składa panu najszczersze kondolencje. Nie wiemy co prawda, co pan robił na zewnątrz podczas huraganu, ale…

Huragan? Na zewnątrz? Pal licho, co ona tam gada.

- Na co jestem chory? Czy leczenie jest bardzo kosztowne? Mam jechać do Stanów, czy coś takiego? – zalałem ją deszczem pytań, poirytowany. Nie jestem dzieckiem, może mi chyba powiedzieć, o co chodzi, zamiast jąkać się jak nieprzygotowany uczniak przy tablicy. Niech się przynajmniej Kiiyuko pospieszy, co jej tak długo nie ma? Chciałbym się z nią zobaczyć, jeśli mam, nie daj Boże, resztę życia spędzić na rekonwalescencji. – Czy może pani zawołać moją przyjaciółkę? Pewnie siedzi gdzieś na korytarzu.
Pielęgniarka wybałuszyła oczy, jakbym powiedział, że jestem kosmitą z planety Ubhubhubhu, po czym jakby się zmniejszyła.
- Najszczerzej pana przepraszam, ale… - Rzuciła ukradkowe spojrzenie w bok, jakby stał tam ktoś, kto miał ją wybawić od wypowiedzenia na głos tego, co jej kazano. Z wysiłkiem pacnąłem ogonem o materac, ponaglając ją. - …ale pańska przyjaciółka… nie żyje. Zginęła podczas burzy…
Poczułem jak moja głowa opada na poduszkę, a oczy przesuwają się w głąb czaszki.
Z boku coś zapikało. Pielęgniarka powiedziała coś nerwowo, zaczęła krzyczeć. Nie żyje.
Pysk zapiekł od zimnego, palącego wiatru tamtego popołudnia. Poczułem, jak woda zalewa mi gardło, tchawicę, płuca. Nie żyje.
Ja też mogę nie żyć.
- Pewnie… Siedzi gdzieś na korytarzu… – wycharczałem i straciłem przytomność.

Od Lii ,,Szukanie dywaników #2"

Bo nie mogę trwać wiecznie te przepiękne myśli,
przepiękne chwile. 
Czytając kolejne kroniki swojego życia popadamy 
w krąg nieszczęść. Im dłużej żyjemy, tym niżej spadamy
zataczając się na kręgach istnienia. 

***

Tutaj od razu odezwał się mój informator w głowie, który sobie załatwiłam przed podróżą u jednego z wilków. Zamknęłam oczy, i po chwili wiedziałam co, jak, i gdzie. Było ich w tej watasze 3. Wszystkie dorosłe, same samce. Tym łatwiej dla mnie. Udałam się najpierw na wschód, przed czym najpierw uprzedziłam Crystal.
- Idę w stronę wodospadu - powiedziałam wskazując nosem w stronę, gdzie wyczułam wodę, oraz jej styl poruszania. - Jakbyś mogła iść w przeciwną stronę i zabiła jednego z wilków od Zera byłabym wdzięczna - po tych słowach rozprostowałam skrzydła i po chwili wytężałam wzrok by coś zobaczyć poprzez korony drzew. I zobaczyłam. Dwa wilki na raz rozmawiające ze sobą o czymś. Bezszelestnie wylądowałam na górnej części wodospadu i przykucnęłam rozeznając się z sytuacją.
Bawimy się w kotka i myszkę co? Pomyślałam z frustracją mieszającą się z rozbawieniem. Szum spadającej wody, intensywny zapach mchu mieszającego się z wodą oraz kierunek wiatru mi sprzyjały, jak na rozgrzewkę. Wciągnęłam powietrze. Poznałam że jeden z wilków na pewno jest szczeniakiem Zera, natomiast ten drugi był zupełnie obcy. Świadek. Burknęłam z niezadowoleniem. Zaczęłam coraz bardziej "rozcieńczać" powietrze wokół pyska niedoszłego świadka morderstwa. Wilk po kilku chwilach zaczął się skarżyć na ból głowy, aż wreszcie padł nieprzytomny na mech, tym samym wprowadzając moją ofiarę w lekki szok i niepokój. Tu wykorzystałam tą samą sztuczkę, więc takim oto sposobem, zacierając po sobie ślady zapachowe dzięki mojemu żywiołowi, wzleciałam w powietrze z wilkiem, który... w trakcie lotu umarł na śmierć brak powietrza. Prawie lądowałam przy granicy, gdy w mojej głowie odezwał się znajomy głos.
- Mam dwa trupy. Gdzie ty? - Przez chwilę milczałam, po czym wybełkotałam:
- Przy granicy obok tych wiaderek - I tak po chwili obok mnie wylądował biały smok z jednym wilkiem w pysku, a drugim w tylnych pazurach.
- Co się patrzysz - usłyszałam szorstki głos Crystal
- Chciało ci się zabijać dwa wilki?
- Wtrącił się - odpowiedziała obojętnie, i po chwili zobaczyłam zadrapania na jej szyi i przedniej kończynie.
- Ech... no przynajmniej ich futer krwią nie zapaćkałaś. Już i tak będę mieć problemy z dezynfekcią - po tych słowach teleportowałam się razem ze smokiem i trupkami do mojego pięknego podziemnego.. ech chyba bardziej podskalnego to lepsze określenie,  pomieszczenia  gdzie wcześniej był ktoś torturowany. Sęk w tym że zapomniałam kto xD Trupki ciaputnęłam do misy wypełnionej płynem, który tak właściwie działał właściwie w zależności czego chciał właściciel, więc... w sumie nie mogłam określić jego właściwości.
- Dobra, co dalej - usiadłam i rozciągnęłam przednie łapy, po czym powróciłam do pierwotnej pozy.
- Południe. Jest tam jeden osobnik od Zera, potem nieco dalej mamy 5 szczeniąt, wiec zostaną nam tylko 3 inne watahy, i jeden samotnik - powiedziała samica patrząc na mapę, którą chwilę temu wyciągnęła z torby.
- Czyli kończymy robotę. Potem tylko sortowanie - mruknęłam i przeteleportowałam się na tereny gdzie był ten jeden szczeniak. I od razu poznałam, że łatwo nie będzie. Wyliśmy jakieś 1200 m n.p.m za nami wielka przepaść, z chmurami, a przed nami sucha ziemia. Nieco dalej wysoki las.

C.D.N

23.09.2018

Od Haraki C.D. Kalego

Szczurzyca przeciągnęła się. Leniwie uchyliła jedną powiekę, rejestrując pozycję słońca na niebie przez otwór w ścianie jaskini. Było późne popołudnie. Uznawszy ubytek w ilości snu za usunięty, otrzepała się i zeskoczyła ze swojej poduszki. Główny pacjent wciąż leżał na pośpiesznie przerobionym na leżankę stole operacyjnym, tak, jak przewidziała. W zasadzie nie bardzo miał dokąd pójść.
- A więc nadeszła pora na rozpoczęcie żmudnego i wyczerpującego, dwumiesięcznego procesu rekonwalescencyjnego - oznajmiła lekko, podchodząc do aparatury medycznej.
- Co? Nic nie wspominałaś o rehabilitacji!
- Bo żart powtarzany kilka razy przestaje być śmieszny, słyszałeś kiedyś o tym? Tak czy siak musisz tu zresztą jeszcze chwilę poleżeć, żeby nabrać sił i takie tam pierdółki. Damy ci ziółka, parę tabletek na receptę i nie będziesz mi więcej głowy zawracał. - Jakby ta myśl dodała jej energii, wybiegła z sali na swoich krótkich łapkach, kierując się prosto do gabinetu Rose.
- Możesz już zaczynać te swoje szarlatańskie sztuczki, podładuj mu baterię czy coś - rozkazała, wskakując na blat. Zanim wilczyca zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Haraka była już w drodze na dół.
Czuła się dobrze. Słońce świeciło jeszcze mocno, mimo pory roku. Wiał ciepły wietrzyk, a wszędzie wokół opadały kolorowe liście, których szczurzyca zwinnie unikała. Obraz radosnego, jesiennego spokoju dopełnił się, gdy stanęła nad poletkiem ziół i nabrała do płuc powietrza przesiąkniętego zapachem suchych listków.
- Dla takich chwil wykonuje się ten zawód - mruknęła, przemykając między łodyżkami i wybierając co dorodniejsze pędy. Zastosowanie każdej z roślin miała w małym palcu, nie potrzebowała żadnych przepisów czy atlasu. Obchodziła się z ziołami tak, jak wirtuoz ze swoją orkiestrą; dobrze wiedziała, co należy zrobić, wy wydobyć właściwą mieszankę tonów.
Niedługo potem wracała już do szpitala z pokaźnym pęczkiem ziół. Ciekawe, czy ten cały Kali lubi herbatkę.
Bez trudu trafiła do odpowiedniej sali. Rose, ku swojemu szczęściu, właśnie wychodziła. Pacjent wyglądał lepiej niż wcześniej: zniknęły oznaki wyczerpania, zupełnie, jakby mu ktoś podał Vigor Up.
Bez słowa przemknęła obok jego łóżka, wskoczyła na blat i zaczęła segregować roślinki.
- A co tam Pani Doktor robi? - zapytał, obracając się w jej stronę. Najwyraźniej zeszło mu już znieczulenie, przynajmniej trochę.
- Przygotowuję mieszankę na napar zdrowotny - odparła słodkim głosikiem, po czym zaczęła wyliczać, pod nosem, ale na tyle głośno, by było to dobrze słyszalne: - Naparstnica, nasiona cisu, wilcza jagoda, suszony szatan...
Wilk wywrócił oczami, ale zerknął na nią podejrzliwie raz czy dwa, co Haraka odebrała z uśmiechem. Kiedy medykamenty zostały już odpowiednio przygotowane - zmielone, skruszone, rozmemłane (czego wykonanie wcale nie jest takie proste, gdy mierzy się zaledwie dwadzieścia pięć centymetrów bez ogona) - wrzuciła wszystko do garnka, nalała wody i niczym prawdziwy Ratatuj rozpoczęła parzenie ziółek.
Ponieważ ziółka na ogół nie parzą się zbyt długo, już po kilkunastu minutach, wypełnionych nęcącym zapachem natury i okazjonalnymi docinkami, herbatka była gotowa. Pojawił się natomiast problem z przetransportowaniem naparu do pacjenta, któremu to niewielka medyczka nie była w stanie sama sprostać. Tu akurat z pomocą przyszedł sam wilk, podnosząc się z leżanki. Z początku chwiejnie, potem coraz pewniej podszedł do blatu, by wychłeptać to, co mu tam Haraka zgotowała.
- Och, to takie wzruszające! Stawia pierwsze kroki na drodze do lepszego jutra! Cóż za podniosłość chwili! Fotograf! Dajcie fotografa! - szczebiotała złośliwie medyczka, odstawiając swój jednoosobowy kabaret. Obserwowała jednocześnie, jak w pacjenta wstępują nowe siły. Zaczął sobie spacerować po sali, potem chwilę pobiegał, testując możliwości, w pewnym momencie doskoczył do siedzącej na szafce szczurzycy i żartobliwie kłapnął jej szczękami przed nosem (na co ta odpowiedziała symulowanym atakiem serca). Kiedy wreszcie o mało co nie przewrócił stojaka na kroplówki, medyczka wróciła do wykonywania swojego zawodu i stanowczo przykazała mu opuścić szpital, bo jeśli ma niszczyć sprzęt, to zawsze może się jeszcze rozmyślić i obciąć mu te łapy. Aha, i ma jeszcze pamiętać, żeby stawić się w ciągu tygodnia na kontrolę.
- Dobrze, dobrze, już idę, Pani Doktor - skinął głową i wyszedł.
Kolejny pacjent za nią, kolejny cud życia uratowany, ple, ple, ple. Czas zająć się resztą tych strzykających staruszków i rozwrzeszczanych bachorów.
Albo... zrobić sobie przerwę.
Haraka spojrzała na drzwi. Hi, hi.
<Kali? Pft xD>


16.09.2018

Od Kalego CD. Haraki

Szczurzyca ułożyła się obok mnie, pewnie nie do końca wiedząc, co robi. Opowiedzieć? Tak po prostu? Ona od razu ode mnie zwieje.
- Może zaczniesz?- spytała z nutą niecierpliwości wplątaną w pięciolinię jej głosiku, w którym wyraźnie było słyszane zmęczenie.
- Mam lepszy tytuł.
- Więc?
- "Zlecenie".
  Zauwałyłem, że szczurzyca trochę zmieniła swoje ułożenie. Nieznacznie spowolniłem swój oddech, by nie wyjść na zestresowanego.
  - W takim razie opowiadaj.
  Westchnąłem w duchu. Nie jestem dobry w opowieściach. Nie jestem też dobry w byciu subtelnym. Jak najwyraźniej również w unikaniu obrażeń. Ale jak mus to mus. Chyba jestem jej winny wyjaśnienie.
- Dobrze. Zatem...- Ych, rany. Szybko wziąłem dwa głębsze wdechy. Czułem na sobie teraz spojrzenie dwóch małych ślepi.- Zacznijmy od tego, że moja praca jest w zasadzie przeciwieństwem twojej. Ty ratujesz, ja wprost przeciwnie.
  Medyczka mruknęła coś cicho. Spróbowałem poruszyć łapą, ale wciąż nie mogłem. Uznałem, że mogę kontynuować swoją opowieść. Jakoś... mało szczegółowo.
- Niedawno dostałem zlecenie. Nie ważne od kogo. Z początku miałem je odrzucić, bo dotyczyło kogoś o wiele silniejszego i szybszego ode mnie.
- Ale jesteś głupi i je wziąłeś mimo wszystko.- skończyła za mnie, chwilę potem ziewając i układając swoją główkę na łóżku. Zamknęła oczy. Myślałem, że w ten sposób zakończyła już moją opowieść, ale zaraz zaleciła mi kontynuowanie historii.
- Zgodziłem się, bo mogłem podać swoją cenę. Jak dowiedziałem się o niektórych ciekawych faktach z jego życia, zabicie go miało być już tylko dobrze opłacaną przyjemnością. Jednak okazało się... strasznie trudnym wyzwaniem.
  Na słowo 'zabicie' lekko się wzdryngęła. Widziałem, że skrzywiła się nieznacznie, więc nie skomentowałem tego, bojąc się, że niechcący ją tym urażę.
- Z początku wykorzystałem element zaskoczenia, ale potem przez chwilę nieuwagi zyskałem kilka ran. Najbardziej ucierpiała...
- Twoja tylna łapa. Z nią było najgorzej.
- Tak- potwierdziłem.- Potem starałem się chwile trzymać od niego z daleka. Chciałem ochłonąć, żeby zacząć myśleć na trzeźwo. W każdym razie wylądowalem na ziemi w chwili, kiedy zaczęło mi się kręcić w głowie. Potem ten świr powbijał mi pazury w resztę moich łap i...
- Kły.
- Hm?
- Masz kły. Mogłeś go zaatakować. Z tego, co słyszę prawdopodobnie nawet miał szyję na widoku.
- W sumie nie do końca pamiętam jak był ustawiony, masakrując mi łapy, więc nie potwierdzę, ani nie zaprzeczę prawdopodobności twoich słów.
- Jak uważasz.
- W każdym razie kiedy piach wleciał mu do oczu mogłem wstać. Tak jakby. Miałem strategie, a potem... E... W każdym razie poradziłem sobie. A z Zerem skończę potem.
- On jeszcze żyje? Serio?- prychnęła wstając.- Jak poważne ma obrażenia?
- W sumie... Nawet lżejsze od tych moich.
- Czy rany zagrażają jego życiu?
- Narazie nie- odparłem trochę zdezorientowany. Chciała go teraz ratować. Ych. I tak to jest jak się otworzysz.
- To dobrze.- odetchnęła.


 Nic do cholery nie kumam.


- Słucham?
- Gdyby jego stan zagrażał jego życiu, miałabym obowiązek go zlokalizować i leczyć. Masz szczęście, że nie zrobiłeś mu nic poważniejszego, bo chyba sama wydrapałabym ci oczy. Następnym razem lepiej dobieraj sobie przeciwników i może zabijaj od razu.
- Emm... Dzięki, wykorzystam tą radę, Pani Doktor.
- A teraz, już się zamknij. Jutro pogadamy.  Dobranoc.
- Em... Dobranoc.

Szczurzyca najwyraźniej jeszcze chwilkę nie mogła zasnąć, ale w końcu jej oddech się wyrównał. Zastanawiałem się czy aby nie powiedziałem jej zbyt wiele i czy mnie nie wyda. W każdym razie, nie wiem czemu, ale uważałem, że mogę jej zafać. Przynajmniej w pewnym stopniu.




<Haraka? Wtf, przepraszam za to opko xDDD>

 

14.09.2018

Od Mauvais CD Videtura

Mimo, że chodzenie po górach nie było moim ulubionych zajęciem, a przynajmniej nie robiłam tego jakoś nałogowo, to tak jakoś dzisiaj mi się to podobało i chętnie robiłabym to częściej. Nie wiem, może widok wschodzącego słońca, kiedy pod koniec wędrówki odwrócę się, by zobaczyć drogę jaką przeszłam jest taki zachwycający? A może to uczucie kiedy moje kończyny ponownie odbijają się od jednej ze skalnych płyt i czuję, chociażby najmniejszy, ale wciąż chłodny i wyjątkowo przyjemny podmuch wiatru na ciele? Czy może to wszystko razem, przyozdobione wyblakłymi gwiazdami? Najprawdopodobniej tak.
- Mamy zrobić jakiś postój czy coś? - zapytałam, czekając aż za mną rozlegnie się głos mojego towarzysza. Jednak tak się nie stało, a ja miałam jakieś takie dziwne wrażenie, że moje słowa trafiły w próżnię. Odwróciłam się gwałtownie, starając się jednocześnie utrzymać równowagę. Nie zobaczyłam Videtura, a przynajmniej nie zobaczyłam tego jak szedł ku górze. Nie, on sobie stał, jakby zamyślony. Przekrzywiłam głowę w prawo, próbując zrozumieć dlaczego tak nagle się zatrzymał - Idziesz? - zapytałam, tym razem trzy tony głośniej. To go otrząsnęło. 
- Tak, tak, już idę - odpowiedział szybko i po kilku sekundach znowu znalazł się obok mnie. Przewróciłam oczami z powrotem się odwracając i kontynuując moją wspinaczkę na sam szczyt, do którego w sumie zostało jeszcze trochę, nie za dużo, ale też nie znowu tak mało.
- Pytałam czy na szczycie zrobimy postój, bo chyba nie warto by było wykorzystać wszystkich sił w pierwszym etapie podróży? W międzyczasie możemy ponownie przestudiować mapę czy coś - rzekłam po kolejnych kilku minutach marszu, który przybliżył nam szczyt o kolejne czterysta metrów. Hmm, dosyć szybkie tempo, podoba mi się. (to jest wytłumaczenie, dlaczego tak nagle znaleźli się prawie na szczycie, jak by co) 
- Jak chcesz, możemy zrobić - świetnie, będę mogła w spokoju pooglądać te piękne widoki, które widziałam tylko w ułamkach sekundy, kiedy to akurat trafiałam na w miarę gładki grunt pod nogami. 
~time skip, bo nie mam pomysłu jak opisywać dalszą podróż~
Miałam rację. Panorama na samym szczycie była zachwycająca, zwłaszcza, że zdążyliśmy jeszcze przed całkowitym wschodem słońca, więc całe niebo było usłane pomarańczowymi promieniami, niekiedy nawet fioletowymi czy ciemno czerwonymi. Ahh, mogłabym tak patrzeć bez końca. Usiadłam na podłożu, jakimś cudem udało mi się znaleźć takie miejsce, które jest jednocześnie bezpieczne, ale również idealne do obserwacji jutrzenki. 

<Vide? W końcu to skończyłam)>

12.09.2018

Od Videtura CD Mauvais

Zastanowiłem się chwilkę nad pytaniem Vais.
- To... To nie jest zły pomysł — powiedziałem, odwracając się w stronę wilczycy — im szybciej wyruszymy, tym szybciej dotrzemy do celu! - po tych słowach ruszyłem do mojego domu po mój plecak. Zaraz potem ruszyłem za Mauvais do jej jaskini, oczywiście po jej spakowane rzeczy. Całe zajście trwało więcej niż 30 minut.

Niezwłocznie ruszyliśmy na północ - w stronę Gór Pochyłych. Tamtędy prowadziła droga do tajemniczego miejsca. Na horyzoncie było już widać słońce, co oznaczało ranek. Dotarliśmy tuż obok stromych zboczy góry. Gdyby nie moja determinacja, nigdy bym się nie wspiął na tę górę! Choć widoki na szczycie muszą być boskie... Nigdy jeszcze nie wspinałem się na tak stromą górę...
- Idziesz? - z moich marzeń o widokach z gór wyrwała mnie Mauvais. Nawet nie zauważyłem, kiedy przestałem iść.
- Tak, tak - powiedziałem i szybko podbiegłem do wadery.

< Mauvais? >

9.09.2018

Od Mauvais CD Videtura

Gwiazdy dzisiaj wyjątkowo jasno świecą. Zaraz obok cienkiego, wyciętego księżycowego sierpa, który zwiastował bliskie zniknięcie srebrnego globu z pola mojego widzenia przez kilka najbliższych nocy. Ile właściwie trwa nów? Nigdy tego dokładnie nie policzyłam. Po prostu na kilka dni po zniknięciu księżyca przestałam go wypatrywać, odnajdywałam go dopiero wtedy, kiedy znalazłam ku temu powód. Jednak z biegiem lat nauczyłam się rozpoznawać różne fazy księżyca, co jest po czym i jak to mniej więcej wygląda. Z racji tego, że srebrzysty glob jest moim jedynym powiernikiem, tuż przed nowiem próbuję się nim nacieszyć. Tak jak teraz. Spróbujcie sobie to wyobrazić - skromna polanka, niedaleko jaskini swojego przyszłego towarzysza niedoli przygody, otoczona ciemnymi cieniami wysokich drzew i krzewów. Na środku, wpatrzona w jakiś punkt na niebie, siedzi niewielka biało-czarna wilczyca w gęsto plecionej masce. Melancholijna, głęboka i artystyczna scena, jaką czasami można spotkać w różnych filmach, prawda? Nie mam nic przeciwko braniu czynnego udziału w takich scenach.
- Umm, hej - usłyszałam znajomy głos, na którego dźwięk natychmiast się odwróciłam.
- Ah, to ty - odpowiedziałam kompletnie bez sensu, jednocześnie obserwując jak Videtur powoli zmierza w moim kierunku - Widzę, że nie tylko ja postanowiłam wybrać się na nocną wyprawę, nieprawdaż? - spróbowałam jakoś zagaić rozmowę.
- Mimo tego, że jest dosyć późno, nie jestem senny - odparł basior, siadając na oko czterdzieści centymetrów ode mnie. Pokiwałam głową zgadzając się ze słowami mojego rozmówcy.
- Skoro oboje jesteśmy wypoczęci i zmotywowani to może zaczniemy naszą wyprawę? Co ty na to? Chyba lepiej wyruszyć jesteś w trakcie nocy, by uniknąć niepotrzebnych świadków - dodałam po kilkunastu sekundach ciszy patrząc na Videtura, który w międzyczasie zaczął robić to samo, co ja kilka minut wcześniej - a mianowicie obserwować srebrzysty sierp.

<Vide? Express Mauvais>

Od Videtura Cd Mauvais

Spakowałem wszystko? Musiałem jeszcze raz się upewnić, a było tych razów chyba z 5. Jeszcze raz wszystko staranie ułożyłem do plecaka.
- Jest w porządku... - powiedziałem sam do siebie, by dodać sobie otuchy i by potwierdzić to, że faktycznie wszystko było spakowane. Była jeszcze noc, choć w ogóle nie byłem senny. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz ruszam na taką wyprawę. Zawsze, gdy byłem na wyprawach, polegały one na ruszanie w nieznanym kierunku, w poszukiwaniu miejsca, które może nawet nie istnieć. A teraz? Mam mapę, wiem gdzie iść. Mam nawet z kim iść! Ale cel pozostał ten sam. Naprawdę nie wiem, co może nas czekać w tamtym miejscu.
Z mojego nurtu myśli wyciągnęły mnie kroki przed jaskinią. Rozpoznałem je. To była Mauvais.


< Vais? Nareszcie odpis!  >

Ignite C.D. Silver

Weszłam do swojej jaskini będąc już nieco zmęczona, jedyne o czym myślałam to o położeniu się w swoim cieplutkim łóżku. Wisiorek zawiesiłam na odstającej skale a następnie zajęłam miejsce na materacu. Oczy szybko zaczęły mi się kleić, aż w końcu oddałam się w objęcia Morfeusza. Śniły mi się kształtne chmury i wrony przecinające błękitne niebo, słyszałam szelest liści i czułam na sobie powiew wiatru, aż w końcu zaczęłam się rozbudzać kiedy zrobiło się zbyt zimno. Okryłam się kocem nie mając ochoty jeszcze wstawać, mimo że wiatr piszczał dostając się do jaskini przez drobne, nieszczelne okno. Warknęłam zirytowana i podniosłam się na równe nogi, smoka nigdzie nie było, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Chwyciłam wisiorek, umyłam zęby biorąc później łyk wody, aby wybiec z zawrotną prędkością z jaskini. Postanowiłam udać się na polowanie, dlatego obrałam kurs na zachód. Na miejscu zaszyłam się pomiędzy drzewami obserwując stadko danieli, wśród których znalazłam najsłabszego.

<Silver?>

4.09.2018

Od Haraki C.D. Kalego

W odpowiedzi na ostatnie stwierdzenie pacjenta szczurzyca mruknęła coś niewyraźnie, wdrapała się z powrotem na stół, po czym pacnęła na poduchę. Wreszcie trochę spoko-
- Co z tym wilkiem? - Ogon Haraki trzasnął gniewnie w blat, kiedy usłyszała zaniepokojony głos Rose.
- Żyje, nie widać, kurde? Dajcie mi święty spokój! - Gdyby medyczka nie była w tej chwili zmęczona, jej wrzask mógłby zaszkodzić błonom bębenkowym roztoczy pod szafkami, jeżeli oczywiście mają one takowe. Skoro jednak nie miała już sił, z jej pyszczka wydobył się wściekły szept (co nie znaczy, że nie skłonił on wilczycy do ulotnienia się).
Odetchnęła i wtuliła się mocniej w poduszkę. Zdała sobie sprawę, że słońce świeci jej w oczy; z myślą, że w ten sposób nie zaśnie, opuściła plecioną z trawy zasłonę i znów się położyła. Minęła sekunda. Dwie. Trzy. Pięć minut. Zamiast znajdować się w chaotycznym wytworze swojej wyobraźni, Haraka wciąż znajdowała się w sali operacyjnej i nie zmieniało tego nawet liczenie pasikoników. Po chwili ogarnęła ją na szczęście przynajmniej nikła fala senności. Zaraz się uda...
- Bzzzzzzzz! - Tuż nad głową przysypiającej szczurzycy śmignęła mucha.
Ci, którzy przechodzili w tym momencie obok szpitala, pomyśleli zapewne, że w środku ryczy wściekła krowa choleryczka z objawami schizofrenii.
Kiedy takie myśli przebiegały hipotetycznym przechodniom przez głowę, medyczka zdążyła już prawie zsunąć się z poduszki na podłogę oraz (tym razem już w pełni) zedrzeć sobie gardło. Możliwe, że pomogłyby na to jakieś ziółka, jednak Rose była już na tyle doświadczona, by nie otwierać drzwi.
Zamiast na posadzkę szczurzyca klapnęła z powrotem na poduchę. Poleżała tak chwilę, dysząc, po czym otworzyła jedno oko, i nie zważając na spojrzenie basiora, stwierdziła:
- Skoro tak... to jesteś mi winien opowieść.
- O czym? - zdziwił się trochę. Możliwe, że w duchu uznawał teraz medyczkę za nie do końca rzetelnego wykonawcę zawodu, lub nawet za coś gorszego, ale nikogo to za bardzo nie obchodziło. Może poza nim samym, oczywiście.
- Ach, nie wiesz? Cóż, będzie miała tytuł 'Dlaczego biedna Haraka musi zarywać noc i cierpieć katusze, kiedy ja beztrosko leżę w łóżeczku'.
- Nie jesteś zbyt dobra w nadawaniu tytułów.
- To wymyśl lepszy. A najlepiej zacznij już gadać, może uda mi się zasnąć z nudów.
Trochę pocieszona tą myślą szczurzyca zeskoczyła na ziemię, a potem znów znalazła się na łóżku. Ułożyła się tak, by dobrze słyszeć Kalego - dzięki temu nudziarstwo miało podziałać nań z większą siłą.
Bo przecież nie dlatego, że chciała usłyszeć tą historię, prawda?
Na pewno nie.

<Kali?>

Od Lii ,, Szukanie dywaników" #1

Miliony świateł znikające w jasności dnia. 
Powoli wygasające niczym świeczki oznaczające czyjeś życie. 
Wraz z nadchodzącym dniem nadchodzi jeszcze więcej nicości, 
i rozpoczyna się ponownie wędrówkę po zboczu góry, przez linię istnienia. 
Jednak tak na prawdę co oznacza życie?
Przecież tak łatwo można je odebrać. Zgasić...
Jak ledwo palącą się świeczkę. 


***

Patrzyłam na stojącego nade mną Ravena. Cóż on znowu odwalał. 
- Zasłoń światło - burknęłam na wpół nieprzytomnie widząc, że basior stoi nade mną, lecz nieco dalej, trzymając kapelusz grzyba pod takim kontem, że nie zasłaniał porannego światła wbijającego przez dodatkowy niby mały otwór na górnej części jaskini. Niby mały, ale poranne światło zawsze dobijało. 
- Coś do ciebie przyszło. 
- To połóż to gdzieś i daj mi spać - burknęłam. Co z tego że było już po południu. Za niedługo znowu trzeba by ogarnąć te małe cholery do szkoły. Nie zazdroszczę rodzicom. Popatrzyłam w górę z zmrużonymi oczami. Wydawałoby się że jest świeży wiosenny dzień. Słoneczne lekkie światło przenikające przez jasno-zielone liście, i wnikające przez suche, lub świeże trawy, lecz tu powraca rzeczywistość. Za niedługo jesień. Potem zima. Wysoki śnieg, mokra sierść. Brak liści na drzewach. 
- Nie wiem, czy branie do pyska medyczki, i stawianie jej na półce skalnej to dobry pomysł.
- I ty medyczkę nazywasz czymś tak? - burknęłam wstając ociężale, a samiec puścił grzyba, który od nowa zasłonił upierdliwe światło. Z włosami, i futrem w nieładzie, do tego z zamgloną i nie wyraźną twarzą wyszłam do Rose. Samica stała przy wejściu z nijaką miną.
- O co chodzi....? - powiedziałam dość przeciągle nie do końca obudzona.
- No więc, miałam dostarczyć wiadomość [...] - i tak mniej więcej się to zaczęło. Oczywiście nie doszłoby do tego, gdyby Demo nie postanowiła umierać i przekazać dywaników dla Miśka, ale... no, przeżyjemy. Po tym jak medyczka została odprawiona, od razu wzięłam się za sprawę. 
- Crystal, potrzebna jesteś - nie potrzeba było długo czekać na odpowiedź. Po chwili w mojej głowie zabrzmiał zirytowany głos.
- Znowu jako przewoźnik podróżny? 
- Nie tym razem - Burknęłam w odpowiedzi, i chwilę potem obok mnie zmaterializowała się samica smoka. Popatrzyła na mnie z góry. W przenośni i dosłownie. Nie widziałam jej dobre dwa miesiące, gdyż ta włóczyła się Bóg wie gdzie, a przy spotkaniu ani me, ani be.... nic.
- To gdzie idziemy? - spytała wchodząc do jaskini, gdzie grzyby i porośla oświetlały każdy kamień.  Usadowiłam się skokiem na grzybie, i popatrzyłam na samicę która owinęła się wokół starego, grubego korzenia jakiegoś drzewa.
- Mam zamiar wzbogacić się o kilka dywanów - burknęłam pazurem tykając kapelusza grzyba. - To ostatni moment żeby się wyżyć, bo przed czystką, której jeszcze długo nie będzie, raczej nic nie zdziałam, a sam koniec wakacji działa źle na moją psychikę i wspomnienia.
- A ja mam robić za chłopca na posyłki? - uniosła do góry "brwi" patrząc na mnie z przymrużonymi oczami.
- Nie, potrzebuję towarzysza, a znając życie nikt nie jest chętny na takie coś.
- Ech.... no w sumie co mi szkodzi. To kiedy ruszamy?
- Jak tylko się zaopatrzę - odparłam, po czym polazłam głębiej w jaskinię, w jedną z małych komór porośniętą mchem, który jaśniał przy każdym nadepnięciu barwami błękitu, różu, fioletu, mięty, czy też zieleni, w zależności od wieku mchu, oraz siły nacisku.

***time skip bo nie wiem jak to opisać***

Zaopatrzyłam się. Owszem. W sztylet, czarną szmatę szatę z kapturem, kilka woreczków z proszkiem oślepiającym, i w własną niechęć do świata, po czym ze znudzoną twarzą wyszłam na zewnątrz wraz z Crystal, przed wyjściem zapieczentowując jaskinię.
- To gdzie najpierw? - samica popatrzyła przez moje ramie na wyłożoną przede mną mapę.
- Na wschód. - burknęłam oglądając dokładnie papier. - Wydaje się że niektóre ze szczeniąt są już dorosłe - przeleciałam błękitnymi oczami jeszcze raz dla ogarnięcia terenu, po czym uśmiechnęłam się krzywo. - Nie chce mi się tam iść. - wbiłam pazur w miejsce gdzie chciałam być, po czym dotknęłam Crystal, która po chwili stała ze mną przy granicy jakiejś watahy z inną watahą.
- No, z wiadrem przez świat! - mruknęłam w miarę głośno z niechęcią w głosie, patrząc na rząd wiaderek ni stąd ni zowąd pojawiających się na każdej drodze niczym prześladujące innych duchy.
- Nigdy bym nie pomyślała, że będę się bać wytworu ludzi - mruknęłam ze zdziwieniem patrząc na ślimaka sunącego po metalu.

CDN

2.09.2018

Od Silvera CD Ignite

- Zamierzasz tak stać? - zapytała wadera i ruszyła przed siebie szybkim tempem skacząc z jednej skały na drugą. Nie pozostałem gorszy i ruszyłem za nią. Nite była zawsze przed mną, bo wolałem mieć ją na oku.

Kiedy doszliśmy na sam koniec dróżki, wadera przystanęła przy drzewie normując swój oddech, a następnie ziewnęła .
- Ktoś tu chyba jest zmęczony.- zaczepiłem ją.
- Może troszkę, ale ty nie wyglądasz na zmęczonego.
- W nocy jestem aktywniejszy i nie czuję wtedy zmęczenia.
- Czy ty w ogóle kiedykolwiek śpisz? - powiedziała, ruszając przed siebie, a ja za nią.
- Tak, staram się spać 5 godzin na dobę i to mi wystarcza w 100%.
- Ja chyba bym nie dała rady.
- To proste. - powiedziałem i spojrzałem w niebo. - Już późno, a droga zajmie nam dobre dwie godziny.
- Jakoś musimy dojść do domu no nie?
- Czekaj tutaj chwilkę. - powiedziałem i zniknąłem w krzakach, wychodząc z nich za chwilkę siedząc na Zeusie.
- Co ty robisz?- zapytała wadera.
- Nite poznaj Zeusa, mojego towarzysza. Polecimy z nim do domu, wskakuj!
- Ummm no dobrze. - powiedziała niepewnie.

*SKIP TIME*

Staliśmy już przed jaskinią Nite śmiejąc się z żartu wadery.
- Dobra ja będę się zbierał.
- W takim razie do zobaczenia Silver.
- Do zobaczenia Nite.


[Ignite?]










Od Kalego CD. Haraki

Otworzyłem oczy, a do moich przyzwyczajonych do ciemności oczu wdarły się promienie porannego słońca, które poraziły moje źrenice, powodując ich zwężenie. Spowrotem przymknąłem oczy, zamrógałem kilka razy i otworzyłem je w pełni dopiero, gdy przyzwyczaiły się one do jasności. W powietrzu unosił się zapach absolutnej czystości, a - co za tym idzie - detergentów. Chyba wody utlenionej. Zmarszczyłem nos i wziąłem głębszy wdech. Chciałem się poruszyć, ale nie bardzo umiałem. Czułem się zupełnie jakby ktoś na moich łapach położył worki z piaskiem, a ja byłbym zbyt słaby, żeby je zrzucić lub strząsnąć.
Zacząłem szamotanie, które nie dawało mi większego rezultatu, bo ruszałem tylko głową.
Wszystko jeste takie... Zero! Szlag. Mam nadzieję, że nuda mu nie doskwiera. Nie z jego nowym przyjacielem, który będzie go odwiedzał trzy razy dziennie do mojego przybycia. Dobrze, to tymczasowo nie ważne.
  Okay, rozeznajmy się w sytuacji.
  Jestem w jaskini. Pachnie czystością. Głucha cisza. I... Coś okropnie drapie mnie w gardle.
  - Khy, khy!- kaszlnąłem, chcąc się pozbyć okropnego, kłującego uczucia. Zaraz poczułem ból głowy, spowodowany dość głośnym dźwiękiem. Może nie tyle głośnym, co donośnym. Potem coś skrzypnęło, ale nie byłem pewny tegob z której strony wydobywał się odgłos.
  - O. Żyjesz.- Niezbyt przejęty głos obok mnie odświeżył moje racjonalne myślenie. Zamrugałem kilka razy i dopierwo wtedy dotarło do mnie jak rzeczywiście było jasno.
  -No... Najwyraźniej.- Uśmiechnąłem się i podjąłem próbę zgięcia łapy. Bez skutku. Nic nie poczułem.
  Przekręciłem głowę w prawo do, jak się okazało, szarej szczurzycy, która przyglądała mi się, jakbym był, conajmniej, jakimś niemożliwym fenomenem naukowym. Z lekkim oskarżeniem, ale... może też z nutką ciekawości
 - Jestem Haraka. Medyk, jak zdążyłeś się już zorientować. Chociaż nie wiem, jak tam twoja mózgownica po przebudzeniu- orzekła ze spokojem i być może chłodem w głosie.
 - A ja jestem...
 - Głupi.- skończyła za mnie. Chciałem już zaprotestować, kiedy szczurzyca ponownie zabrała głos.- Nie wiem jak można było się tak urządzić. Inne basiory nawet z polowań na niedźwiedzie nie wracają tak poranione jak ty. Wszystkie łapy, klatka piersiowa w okolicy serca, grzbiet.. Czy ty w ogóle wiesz, co to bezpieczeństwo?
 - Ja wiem, ale...
 - Cicho już. Nie ważne, nie obchodzi mnie to. W każdym razie nie będziesz teraz sobie chodził tak po prostu. Będzie to trudne, bo...
 - Nie mogę się ruszyć.- pożaliłem się i jako demonstrację... nie poruszyłem się. Chodź próbowałem.- Mam coś ciężkiego na łapach i na klatce piersiowej. Nie mogę wstać.
 - No i dobrze. Nie wstaniesz nawet gdybyś chciał. I nie masz nic ciężkiego na łapach.
 - Jestem lewny, że mam coś...
 - Nie- ponownie przerwała mi i wskoczyła na mnie, czego nie poczułem prawie wcale. - Posłuchaj mnie. Nic tam nie masz. I będziesz leżeć. Czy tego chcesz czy nie.
 - Ale jak to... nic?
 - Nic.

Nerwowo spojrzałem w dół, niestety nie mogłem na tyle podnieść łba.  Moge łapy były poza zasięgiem mojego wzroku. Ogarnęła mnie wewnętrzna panika.

- Nie. Nie, nie, nie, nie. Nie.
- Tak.
- Nic? Nie mam ich? Nie! Serio?
- Co?
- Nie no!
- Słucham?
- Jak ja sobie teraz poradze! Nie, kurde! Bez nich ja...- nie. Nie wierzę. Nie, proszę. To nie może być to. Nie mogło być aż tak źle.
- Bez nich? Nie rozumiem cię. Ja cię tu łatam i naprawiem, chociaż powinnam teraz spać, a ty się drzesz, zamiast podziękować. Po co ja pracuję, skoro żadnej wdzięczności z tego nie mam? Ciesz się, że w ogóle żyjesz. Nie po to grzebałam przy twoich zwłokach, żebyś mi tutaj krytykował moją robotę.

Przez chwilę panowała cisza. Haraka kręciła się chwilę przy mnie i poodpinała mi jakieś rzeczy.

- Znieczuleniem powinno przestać działać do godziny. Może półtorej. W każdym razie, nie biegaj za dużo jak wstaniesz, bo nie koniecznie chce mi się znowu łatać takiego głupka, jak ty.

Ze znieczuleniem...? Czyli ona mi nie... nie ucięła łap. Rany.... Ale jestem głupi.

 Cały ciężar spadł mi z serca. Głośno odetchnąłem.

 Dobra... Z moim racjonalnym myśleniem jest dość słabo.

- Przepraszam.- powiedziałem, w końcu rozumiejąc swój błąd. Moja logika była zdecydowanie dziurawa.- I dziękuję.

- Nie ma sprawy.- odparła, odwracając się w moją stronę.- Płacą mi za to.- Haraka uśmiechnęła się lekko i zaraz zniknęła poza zasięgiem mojego wzroku.- To jak się nazywasz? Muszę cię wpisać do spisu pacjentów.
- Jestem Kali.
- "Głupi Kali"... Zapisane. W każdym razie, ostatni raz tu przyszłeś z takimi obrażeniami tak późno. Nie mam zamiaru zarywać nocy. Sen to zdrowie, a ja nie chcę stracić swojego przez leczenie głupoty.
- Ma się rozumieć, Pani Doktor.


<Haraka? XD Zero i tak się nie wywinie. Już teraz przeżywa torturki. Kali zalewnił mu towarzystwo :3 >