29.07.2021

Nashi cd Antilia

 Szare, poszarpane futro, drobnej wadery przybrudzone było krwią. Leżała ona na śniegu, którego barwa z każdą sekundą coraz bardziej przypominała rubiny. Z wielkim trudem i bólem z pyska Nashi wydobywał się płytki, świszczący oddech. Miała pęknięte kilka żeber, złamaną prawą, przednią łapę i kto wie, co jeszcze. Z minuty na minutę nikła ona w oczach. Oprócz bólu, półprzytomna wadera czuła jeszcze wzmagające się zimno. Pozostawiona sama sobie i nie mogąc nic zrobić, zaczęła się w myślach modlić. 


                                                              *~*~*~*~*~*~*~*~*


Dokoła panował mrok, wiał silny wiatr i sypał śnieg. Nashi wiedziała, że jeśli zamknie oczy, to może ich nie otworzyć. Trwała więc w ciszy i bólu. Przed sekundą skończyła swe modły. Gasnącymi oczyma wpatrywała się w dal. Niespodziewanie z mroku zaczęła wyłaniać się  postać. Niemalże cała czarna wadera, przyozdobiona wręcz fluorescencyjnymi elementami w kolorach błękitu i fioletu. Posiadała liczne pióra i ptasie tylne kończyny. Postać kroczyła dumnie, miała czas. Z każdym krokiem, który zbliżał ją do Nashi, uspokajał pogodę, sprawiając, że płatki śniegu toczyły nad głową wilczyc leniwe okręgi. Szara wadera rozpoznała przybyszkę. Opuściła z szacunkiem wzrok, nie mogąc niestety zrobić nic więcej, dla Bogini Mądrości o imieniu Vicosa. Bogini zatrzymała się tuż obok cierpiącej wadery i pochyliła się nad jej głową i zaczęła szeptaj do ucha wilczycy, na co to lekko zadrgało.

– Witaj Nashi – powiedziała ciepłym, łagodnym głosem, który sprawił, że przez obolałe ciało szarej wilczycy przeszedł dreszcz – To nie czas i pora na bliższe poznanie ojca. Wysłuchaliśmy Twoich próśb, a jestem tu by sprawiedliwość zwyciężyła. - przerwała bogini, przymknęła na chwilę swoje pełne mądrości oczy, po czym kontynuowała – Dam Ci siłę i obudzę w Tobie moc. Musisz pomóc swojej przyjaciółce i zgładzić demona, który nie powinien nigdy wracać, do tego świata. - Po tych, jakże poważnych słowach, które rozpaliły iskrę nadziei w sercu Nashi, Vicosa nakreśliła magiczny znak na czole wadery, po czym rozpłynęła się w powietrzu. W miejscu gdzie stała przez moment opadał srebrny pył, który już po chwili został porwany przez nieco silniejszy podmuch wiatru. Szara wilczyca poczuła przyjemne ciepło, wypełniające ją od środka. Jej ciało zaczęło się powoli składać z powrotem w jedną silną całość. Jej rany znikały zaszywane złotym światłem, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Ból również się ulotnił, pozwalając Nashi wstać. Na początku lekko się za chwiała, ale tylko po to by następnie stanąć w swej pełnej okazałości. Emanowała boską mocą, która sprawiała, że jej futro lekko świeciło w ciemnościach.  Już po chwili owa energia została do reszty wchłonięta przez organizm wilczycy , w wyniku czego stopniowo budziła się boska moc wilczycy. Wadera przymknęła swoje błękitne oczy, by ułożyć swoje myśli i ustalić plan działania. ~Wiedziałam, że nie byłą sobą~ pomyślała, nie wiedząc czy ma się cieszyć, czy płakać z tego, że jej przyjaciółką zawładnął demon i to nie ona, chciała jej śmierci. Wzięła głęboki wdech, chłodnego powietrza, po czym powoli je wypuszczając otworzyła oczy. Tęczówki wilczycy posiadały teraz płonące, złote obręcze (dosłownie wyglądało to tak jakby na pierścieniu zewnętrznym tęczówki tańczyły niewielkie płomienie), które sprawiały, że ślepia wręcz lśniły w mroku. 

– Czas uratować Tilię! – z entuzjazmem wilczyca ruszyła w stronę pieczary, będącej miejscem oczekiwanego spotkania.


                                                            *~*~*~*~*~*~*~*~*


Sprzęt , który posiadała niestety już na niewiele się zdawał. Jedno co się ostało z upadku to apteczka i fragment uprzęży do którego wciąż była przymocowana Nashi. Wilczyca westchnęła, cicho ubolewając nad straconym cennym ekwipunkiem. Wyswobodziła się z resztek uprzęży i zabrawszy apteczkę, upewniła się, że ta nie spadnie. Już miała wskakiwać na prawie pionową ścianę, gdy jej uwagę nagle przykuł śnieżnobiały lis. Stworzenie miało wyjątkowo bystry wzrok i stało cierpliwie spoglądając na nieco zakłopotaną wilczycę. Zwierzę wskazało ogonem skałę przed która siedziało. Po chwili namysłu Nashi postanowiła podejść i sprawdzić, o co chodzi. Okazało się to dobrym pomysłem, gdyż tuż za ów skałą znajdowało się wejście do w prawdzie wąskiego, ale prowadzącego w górę tunelu, w którego wnętrzu znajdowały się skalne schody, pokryte błękitną fluorescencyjną roślinnością, przypominającą mech. Lis wszedł dumnym, pewnym siebie krokiem do środka. Wspiął się kilka stopni i zerkając za siebie, czekał, aż Nashi pójdzie za nim. Wilczyca szybko dogoniła tajemnicze zwierzę, po czym razem udały się krętym korytarzem niemalże na sam szczyt. ~To było tu wcześniej, czy Vicosa specjalnie utworzyła ten tunel?~ zastanawiała się, jakim cudem go wcześniej nie dostrzegła. Przecież znacząco ułatwił by wilczycom podróż. Minęło niecałe pół godziny, a w tym czasie Nashi energicznym krokiem pokonywał coraz to wyższe stopnie, aż znalazła się przy wyjściu. Lisica zniknęła równie nagle co się pojawiła. Słysząc czyiś stłumiony głos, wadera przypadła plackiem do oblodzonej ziemi. Sprawnie ukryła się za zaspą, po czym odczekując chwilę, aż dźwięki ucichną, ostrożnie zza niej wyjrzała. Jej oczom ukazał się tunel prowadzący do wnętrza pieczary, oświecony czerwonym, złowrogim blaskiem czegoś przypominającego ogromne znicze. Serce wadery przyspieszyło, a oprócz boskiej energii, Nashi poczuła jeszcze przypływ adrenaliny. Cokolwiek czaiło się we wnętrzu, zagrażało nie tylko jej, ale i Antilii, a co gorsza, już prawie udało się temu zabić szarą wilczycę. Biorąc głęboki wdech Nashi ruszyła cicho na pród, starając się ukryć pośród Cieni, które coraz częściej spotykała na swojej drodze. Coś z wnętrza jaskini wydzielało spore ilości światła, co poniekąd ułatwiało wilczycy skradanie się. 


                                                        *~*~*~*~*~*~*~*~*


Poruszałam się w niecodzienny, dla siebie sposób. Niby cicho, dyskretnie, ale z pewną pewnością siebie i dostojnością. Czułam jak moc, którą rozpaliła we mnie Viscosa, prowadziła moje ciało. nie odczuwałam głodu, czy zmęczenia. O bólu prawie zapomniałam. Jedno na czym obecnie była skupiona moja uwaga, to otoczenie. Wyostrzony słuch sprawił iż do moich uszu dotarł odgłos miarowego oddechu. Zupełni, jakby ktoś spał. Światło które zaledwie minutę temu mogło by mnie oślepić, nagle przygasło, sprawiając, że wszędzie zapanował pół mrok. Blask moich oczu odbijał się lekko od gładkiej, skalnej ściany. i choć nie ukrywam, podobał mi się ich nowy wygląd, to w tej chwili mogły spalić, mój punkt zaskoczenia. Niemalże przyklejona do podłogi, dotarłam do głównej komnaty. Szybko się rozjeżałam, poszukując, czegoś, za czym mogłabym się ukryć. Dostrzegłszy grubsze skały, przypominające słupy szybko, ale i cichuteńko, podbiegłam do nich. Znowu przypadłam do ziemi. Odczekałam chwilę, po czym ostrożnie wyjrzałam zza swojej kryjówki. Ciemna postać leżała, na czymś przypominającym tron i ewidentnie drzemała. Zapewne zasnęła, gdy zgasło światło. Szybko połączyłam kropki w mózgu i stwierdziłam, że to musi być ów demon, o którym mówiła Vicosa. Stanęłam prosto, ukrywając się w cieniu swojej kryjówki. Przyjrzałam się przedmiotowi dokładniej. Przypominał on klatkę, a w jej wnętrzu znajdowała się majacząca i widocznie wykończona Antilia. kamien spadł mi z serca widząc ją żywą. Delikatnie ją szturchnęłam na co ta się poderwała i pewnie by podskoczyła, gdyby nie brak energii i miejsca. Gestem pokazałam jej by zachowała ciszę. W oczach wilczycy zebrały się łzy. 

– Nashi... –  wyszeptała, a ja wyczułam w jej glosie wiele mieszanych emocji, spośród których wyczytałam jedynie niedowierzanie. Choć cieszyłam się ze spotkania, nie miałam czasu na czułości. usiłowałam bowiem zlokalizować zamek, którego otwarcie uwolniło by moją przyjaciółkę i pozwoliło by mi jej udzielić pomoc. Gdy tylko znalazłam ustrojstwo, zaczęłam w nim szperać pazurem, powoli przestawiając zatrzaski. Otworzyłam drzwi, które zaskrzypiały. Zignorowałam to chcąc zbadać Antilię wzrokiem gdy nagle, dostrzegłam w jej oczach strach. Moje futro na karku się zjeżyło. Odwróciłam się gwałtownie a moim oczom ukazała się najgorsza inkarnacja czarnej magii, jaką zdołałam sobie wyobrazić. A najbardziej przeraził mnie fakt iż owa inkarnacja była niezwykle pociągająca. ~Że też musiał mi wpaść w oko akurat największy złol, na tej cudnej ziemi.~ Z tą myślą stałam w pozycji obronnej i mimo boskiej mocy, która nadal krążyła w moim organizmie, moja pewność siebie zaczęła się ulatniać, zwalniając miejsce strachowi.



<Antilia?>

Nashi ma zamiar Cię chronić, aczkolwiek fakt iż się najwidoczniej zakochała, sprawił, że teraz walczy również w swym umyśle. Jak potoczy się pojedynek, bo ten jest nie unikniony? Czy boska moc wystarczy aby pokonać Steelfire, czy jednak głupie serce Nashi doprowadzi do przegranej? Co poczuła Tilia, gdy zobaczyła emanującą boską mocą Nashi? I co teraz zrobi?

Niecierpliwie czekam na Twoją odpowiedź. 

A i przepraszam, za masło maślane, które zapewne gdzieś się tutaj znalazło. Dałam się ponieść wciąż nowej dla mnie narracji i wenie. Mam nadzieję, że nie przesadziłam.  Zawrotne jak na mnie ponad 1200 słów. Pozdrowionka :3

28.07.2021

Od Antilii cd. Nashi

Czułam się jak obserwator wizji, które często mnie nawiedzały – mogłam jedynie patrzeć i słuchać, tylko tyle. Patrzyłam, jak lina podtrzymująca Nashi pęka, a zerwane włókna sterczą w każdym możliwym kierunku. Słyszałam jej błaganie, żebym tego nie robiła; pytania zaczynające się od słowa dlaczego… 
Ja mogłam tylko patrzeć, słysząc szaleńczy śmiech i nienasycony głód mordu Steelfire'a. Czułam, jak rośnie w siłę i coraz bardziej przejmuje kontrolę nad moim ciałem, ale też jak łańcuchy wiążące mój umysł oraz duszę zacieśniają się z każdą chwilą coraz mocniej.
W końcu ostatnio włókno trząsnęła z hukiem. Szara wilczyca zawisła na chwilę w powietrzu po czym zaczęła spadać w lodową otchłań otoczoną gęstą mgłą. Jej ogromne, przerażone oczy wwiercały się w moją duszę, wywołując ogromne poczucie winy oraz wstyd. Ja jednak patrzyłam obojętnym wzrokiem, czując ogromny ból w sercu. Jednak nic nie mogłam z tym zrobić. Wadera zniknęła w szarawej chmurze a obcy byt stracił zainteresowanie moją postacią. Ja dzięki temu przez krótką chwilę odzyskałam kontrolę nad swoim ciałem i już chciałam ruszyć za młoda kiedy Steel przypomniał sobie o mnie. Poczułam ostry ból w głowie oraz okolicy serca, przez który mimowolnie jęknęłam, po czym straciłam chwilowo czucie w nogach oraz w skrzydłach. Poczułam, jak pasożyt bytujący w moim ciele mentalnie kręci głową. 
– Oj, oj oj… Nie możesz tak robić, skarbeńku – powiedział, cmokając jak do małego szczeniaka. Zjeżyłam się i miałam już go dość. Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się intruza z mojego umysłu ale to nie dało pożądanego efektu. 
– Następnym razem kara za nieposłuszeństwo będzie bardziej bolesna… A następna sprawi, że już nigdy nie spotkasz swojej rodzinki… – To zdanie powiedział mrożącym krew w żyłach tonem głosu. Przez kręgosłup przeszedł dreszcz przerażenia.
W co ja się wpakowałam… – pomyślałam, bliska załamania. 
 – Życie za życie, moja droga… – westchnął ciężko Steel, pewnie mając mnie dość a przede wszystkim mojej naiwności i przywiązania. Natychmiast to mnie zaalarmowało. 
 – Jak to? – powiedziałam, czując gniew na tajemniczą istotę która sterowana mną jak kukiełka na sznurku oraz na samą siebie, że robię się strasznie naiwna i łatwowierna na słowo "rodzina". Próbowałam się tego oduczyć, uodpornić, ale to na nic – chęć poznania swojej historii oraz rodziny jest jest tak silna jak mało co. 
 – Miałem na myśli, że aby się zobaczyć z rodziną musisz poświęcić ofiarę – życie tej tam szarej za twoje nowe życie u boku swojej rodziny… – czułam, jak cierpliwość do tłumaczeń demona powoli się kurczy. 
 – Ma na imię Nashi – warknęłam, czym przypłaciłam ostrym bólem głowy. Nie żałowałam. 
– Miała – poprawił mnie mój "towarzysz". Ja tylko zdołałam jeszcze raz spojrzeć w dół, wyobrażając sobie srebrną waderę leżącą na tle białego śniegu poplamionego szkarłatna krwią. 
 – Piękny obraz… – mruknął z zadowoleniem Steel. 
 – Zamknij się – warknęłam ostro, po czym zaczęłam wspinać się w górę, chcąc zająć czymś szalejące myśli oraz coraz głośniejsze wyrzuty sumienia. Steelfire mruknął coś, lecz puściłam jego komentarz mimo uszu.
Przez pewien czas pięłam się w górę, wspinając się po niemal pionowej górze. Normalnie od kilku godzin byłabym już zmęczona i musiałabym robić przystanki, wisząc przy ścianie, ciskana przez wiatr na lita skałę. Jednak przy pomocy nieproszonego gościa w moim ciele w ogóle nie odczuwałam żadnego dyskomfortu. Wydawało mi się, że w jakiś sposób wpłynął na metabolizm mojego organizmu, najpewniej na drodze czarnej magii. Moje ruchy były prawie zautomatyzowane – wsunięcie przednich łap w szczelinę lub znalezienie podpory, oparcie się tylnymi nogami o ścianę, podciągnięcie. 
I tak cały czas. Wiatr coraz bardziej się wzmagał, sprawiając, że prawie odczepiłam się od ściany. Mocniej ścisnęłam czakram oraz linę, mając nadzieję, że góra nie pochłonie również i mnie. Miałam ochotę płakać, wyć, cokolwiek! Ale nie mogłam… Czułam się jakby coś blokowało moje emocje… 
– Nie coś a ktoś – fuknął Steelfire. 
– Oh, najmocniej Pana – mocno zaakcentowałam tytuł – że Pana – ponowne zaakcentowanie – uraziłam – żachnęłam. Szczerze mówiąc, chciałam mieć go już z głowy. 
 – Już niedługo… – burknął niezadowolony. – Jesteśmy prawie na miejscu.
Wiatr coraz mocniej przybierał na sile w miarę, jak zbliżałam się do dużej półki skalnej niedaleko szczytu. Zastanawiałam się czy te podmuchy wzmagają się wraz z zwiększającą się wysokością mojego położenia, czy też ustawiono tu zabezpieczenia w postaci silnego, porywistego wiatru. 
– Raczej to drugie – potwierdził Steelfire. – Uważaj, teraz będzie wiało zdecydowanie mocniej. 
– Kto nałożył na te góry te zaklęcie zabezpieczające? 
– Słyszałam o nich, lecz tylko potężni magowie byli wstanie nałożyć zaklęcie, tak aby ono działało przez wiele lat, nawet wieków po śmierci czarodzieja. 
– Taki jeden, co próbował mnie zniszczyć… – mruknął mroczny byt, wyraźnie niezadowolony i rozdrażniony. – Nie chcę o tym rozmawiać… – skwitował. 
Ja milczałam – zarówno ustami jak i umysłem. Nie znaczy to jednak, że ostrożnie budowałam mur mentalny, w którym mogłam na spokojnie myśleć. Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, sprawiając, że odczepiłam się jedną nogą od ściany. Próbowałam wrócić, jednak żywioł mi na to nie pozwalał. Czułam jak powoli opadam z sił i poddaje się w ręce losu. Nagle poczułam, jak przez żyły płynie mi czysta energia. Czułam, jak mięśnie zaczęły płonąć żywym ogniem. Zacisnęłam mocno łapę na czakramie, który nadal był wbity w litą, lodową ścianę. Chwyciłam drugi, luźno zawieszony na kruchym lodzie i wbiłam go głębiej, po czym oparłam się na min, wspinając się coraz wyżej. Moje tempo znacząco wzrosło, mimo panujących niekorzystnych warunków. Tak więc pokonałam dzielący mnie dystans od mojego celu nie w kilka godzin lecz minut.
Wczołgałam się na płaską półkę skalną, uważając, aby wiatr nie zdmuchnął mnie. Przytuliłam mocno skrzydła do swojego torsu, nie chcąc, żeby ich rozpiętość ułatwiła mi natychmiastowe zejście z góry.
Nagle w mojej głowie rozległ się chichot. Piskliwy i wkurzający. 
– Wyobraziłem sobie jak tak fruniesz… – powiedział, nadal śmiejąc się do rozpuku. Starałam się nie zwracać na to uwagi i ostrożnie idąc, badając podłoże przykryte grubą warstwą śniegu, kierowałam się w stronę jaskini znajdującej się naprzeciw mnie. Była duża a w jej wnętrzu zionęła czarna dziura, nie pozwalająca mi dostrzec do jest w środku. Przełknęłam ślinę i powoli postawiłam łapę na progu groty. 
W głowie kotłowały mi się myśli – niektóre z nich krzyczały, że źle robię, inne, że robię to dla swojej rodziny.
Po kilkunastu krokach zauważyłam pewien przedmiot, stojący przy prawej ścianie. Był wysoki a na jego szczycie była ciemna misa. Gdy podeszłam, we wnętrzu naczynia rozpalił się płomień o czerwonym, złowrogim odcieniu. Otoczenie przybrało ceglastoczerwony kolor, a kolejne pochodnie zapaliły się, odsłaniając drogę do serca góry.
Idąc tak w paszczę potwora (Steel oczywiście musiał to skomentować w swój złośliwy sposób), czułam zniecierpliwienie złowrogiego ducha, który traktował moje ciało jak ruchome naczynie. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy i sam pobiegnie w głąb jamy. Milczałam, starając się zachować udawany spokój. Steelfire nic nie mówił, ale przez ostatnie kilkanaście godzin zdążyłam go poznać na tyle, że doskonale wiedziałam, iż komentuje moje podejście w zabezpieczonej przez siebie strefie. Mój mur mentalny prawie był skończony. Za chwilę powinnam być zdolna ukryć przed demonem swoje myśli. Muszę jednak uważać…
Nagle zostałam oślepiona ostrym światłem. Odruchowo zasłoniłam oczy łapą, lecz to dało niewielką ochronę. Po kilku minutach bezustannego mrugania oraz rozglądania się dookoła odzyskałam wzrok.
Wtedy zobaczyłam i zrozumiałam co ja uczyniłam…
Rozpoznawałam symbole widniejące na ścianie. Opisywały one pewnego demona o wielu imionach oraz ogromnej mocy, która potrafiła jedynie niszczyć i zabijać… Czarne malunki przedstawiały różne sceny, tworząc coś w rodzaju linii czasu. Powstanie demona, werbowanie uległych wilków, które stały się swego rodzaju wyznawcami. Gdy zbudował armię z bezmyślnych, łatwowiernych i lojalnych wilków, zaczął siać chaos i pożogę, aż pojawił się mag posiadający wiedzę i moc, by zniszczyć demona. Ów mag zamknął licho w wysokich górach, tworząc coś w rodzaju wiecznego więzienia, a na same góry rzucił urok niszczycielskiej pogody, która miała strzec pieczarę przed ciekawskimi oczami oraz wilkami, które chcą przywrócić pierwotne zło do życia. Stałam jak wmurowana w ziemię, bojąc się postawić kolejny krok. W oczy rzuciła mi się kamienna płyta na środku jamy – na niej była położona przejrzysta misa w której znajdował się ciemny, bordowy płyn a dookoła rozstawiono trzynaście świec. Przy prawej krawędzi lśnił srebrny sztylet. Wtedy dostrzegłam pewną inskrypcję. Byt ten był w stanie wskrzeszać zmarłych, lecz nie posiadali oni własnej woli. Były bezmózgimi marionetkami w łapach tego czegoś…
– Oszukałeś mnie… – szepnęłam.
Steelfire zaśmiał się.
– Oczywiście, Złociutka. – Po raz pierwszy od pewnego czasu usłyszałam słodkie przezwisko od niego. – Zresztą, nie wiem gdzie jest Twoja cholerna rodzinka, ale z tego co narazie mi wiadomo, chyba nadal oddychają… – przyznał szczerze.
Serce zabiło mi szybciej a ogień nadziei zapłonął gwałtownie. To oni żyją?!
Miałam ochotę płakać, lecz nadal nie byłam w stanie kiwnąć palcem. Strach związany z konsekwencjami mojego czynu mieszał się z wiarą w odnalezienie mojej rodziny.
– No, pora stworzyć moje ciało… – Gdy to powiedział, zrobiłam krok na przód. Lecz nie z mojej woli.
– Co?
– No tak. A i zdążyłem przejąć kontrolę nad Twoim ciałem. A ten mur mentalny, co budowałaś, zburzyłbym jednym chuchnięciem.
– Wiedziałeś? I nic z tym nie robiłeś? – spytałam zrezygnowana, lecz nadal próbowałam odzyskać czucie w swoich nogach. Bezskutecznie. Zbliżałam się do ołtarza znajdującego się na środku jaskini.
– Oczywiście! – Zaczął się śmiać. – Obserwowałem co ty tam sobie planujesz, chcąc Cię wziąć z zaskoczenia.
Podeszłam do stołu ofiarnego, mimowolnie biorąc sztylet w łapy. Ciemna ciecz, kolorem przypominająca zaschniętą krew, zawrzała, po czym zaczęła wychodzć z misy. Naprzeciwko mnie wisiało coś, co przypominało wyglądem dużego, przerośniętego basiora. Nagle to coś rzuciło się na mnie, po czym owinęło się wokół mojego ciała, krępując większość moich ruchów, oprócz przedniej nogi, w której spoczywał niewielki mieczyk. Czułam na swojej skórze śliskość w miejscach, gdzie to się znajdowało. Czubek sztyletu dotknął opuszki śródręcza, po czym przeciął zrogowaciałą skórę, tworząc głęboką ranę.
Niewielki strumyk krwi powoli wypełniał dno magicznego naczynia.
Wtedy magiczna ciecz pokryła całe moje ciało. Czułam, jak Steelfire odchodzi z mojego ciała, zabierając mi wszystkie siły – zarówno te fizyczne jak i te magiczne oraz mentalne.
Upadłam na ziemię, siłując się z ciężkimi powiekami. Widziałam bardzo niewyraźnie, lecz udało mi się zobaczyć moment transformacji demona w fizyczną postać, która przybrała wygląd wilka. Poczułam eksplozję energii czystej, czarnej magii. Po chwili zobaczyłam jego.
Był czarny niczym bezchmurne nocne niebo bez swojego księżyca, lecz jego futro mieniło się fioletowym blaskiem. Z jego ciała odchodziły krótkie, ciemne macki dymu, sprawiając wrażenie, jakby basior przede mną palił się czarnym ogniem… a raczej ciemną mocą. Oczy czerwone niczym świeża krew, żarzyły się jak rozpalona stal. Patrzyły na mnie z wyższością i niemal litościwie. Czułam buzującą w nim moc, napędzaną chciwością, kłamstwem oraz śmiercią.
– Co myślisz o moim nowym ciele, Cukiereczku? – Wyszczerzył szarawe, lecz lśniące zęby do mnie. Jego oczy subtelnie zapłonęły mocniejszym blaskiem.
Przez chwilę nie robiłam nic. Nagle spróbowałam wstać. Nogi mi się trzęsły, zupełnie jakby były zrobione z waty, lecz udało mi się na nich utrzymać. Spojrzałam mu w czerwone, świecące ślepia.
– Nie jesteś w moim typie… – warknęłam słabym głosem.
Ten się zaśmiał głośnym, ciężkim głosem.
– Przypuszczałem, że tak powiesz.
Nagle przede mną wyrosły ogromne, skaliste kolce, pędzące szybko w stronę stropu jaskini. Zatrzymały się z głośnym zgrzytem, wbijając się w kamień tworzący sufit.
Klatka, w której tkwiłam, była niewielka i bardzo ciasna – ledwie udało mi się odwrócić.
– Zostaniesz moją maskotką, Złociutka. Lub niewolnicą. Wybierz sama… – Uśmiechnął się złośliwie. Wszedł do środka, widząc w jego oczach rządzę zawładnięcia nade mną i wykorzystania mnie…
– Wypchaj się! – krzyknęłam mocno. Po chwili mocno tego pożałowałam, czując, jak tracę siły. – Nigdy nie będę Ci służyć!
– Spokojnie, jeszcze zmienisz zdanie. – Oblizał pysk, pożerając moje ciało spojrzeniem. Zadrżałam. On chce to…
– Dobrze myślisz… – powiedział, lecz po chwili głośno westchnął. – Lecz na razie muszę nabrać nieco mocy. Ta twoja jest nawet dobra, ba – silna i nawet potężna, ale to biała magia. Ja potrzebuję czegoś przeciwnego… – szepnął, idąc w stronę wyjścia. – Tylko się nie oddalaj! – Po czym wyszedł. Dym z jego ciała lizał ściany, zostawiając na nich ciemny ślad.
Nashi, proszę, wybacz mi… – załkałam w myślach, prosząc wszystkich o przebaczenie. 

 Naszka? Przepraszam, że tyle czekałaś ;___;

27.07.2021

Od Shiry CD Tobiasa

 Powstrzymała chichot, obserwując uważnie, jak Tobias próbuje znaleźć wygodną pozycję. Kamienie nie były wygodne. I nic temu nie zaprzeczy.
Jego następne słowa sprawiły, że w głowie waderki zagościły kolorowe wspomnienia. No, nie do końca kolorowe. Nie spodziewała się takiego pytania. Musiała się zastanowić, jak to w ogóle się stało, że tak wredna, uparta tygrysica postanowiła wtedy uratować byle wilczka? Przeniosła wzrok lekko w górę, popadając w głębokie zamyślenie. Będzie musiała ją kiedyś o to zapytać.
– Wiesz… Na początku Rayla była dużo bardziej opiekuńcza i – tu zaśmiała się lekko – znośna. Teraz zrobiła się opryskliwa i drażliwa przy kimkolwiek innym niż przy mnie. Chyba dużo lepiej jej się żyło, kiedy wędrowałyśmy tylko we dwie, niż teraz, gdy zaraz obok ma całą watahę pełną najróżniejszych wilków. Ona to definitywny samotnik. Ale mimo wszystko nadal łączy nas bardzo silna więź, okna chyba wciąż gdzieś głęboko czuje, że musi mnie chronić. Gdyby nie ona, to zeżarłyby mnie umarlaki, wiesz? Zaatakowały tak nagle, nie pamiętam ile ich było, ale były strasznie silne, próbowałam się bronić ze wszystkich sił, ale byłam wycieńczona i już chciałam się poddać, ale nagle zjawiła się Rayla, porozwalała wszystkich, tak jakby byli miękkimi zabawkami i zabrała mnie gdzieś z dala od tamtego miejsca – zupełnie beztrosko zachichotała na koniec, jakby tamte wydarzenia teraz już w ogóle nic nie znaczyły.
Znowu odpłynęła we wspomnienia. Tylko na chwilę, zaraz wracając na ziemię i zerkając na Tobiasa, najwyraźniej analizującego jej słowa.
– Znowu za dużo mówię, wybacz.
Basior zastrzygł czujnie uszami.
– Nie nie, nic nie szkodzi.
Skrzydlata uśmiechnęła się lekko, z ulgą. Nie lubiła, jak inni czuli się źle przez jej przytłaczający charakter. Stuknęła pazurami przedniej łapy o kamienną posadzkę, ciesząc się spokojem.
Jednak spokój nie mógł trwać długo. Oczywiście, to było do przewidzenia, że zaraz zjawi się Rayla, znudzona brakiem kogokolwiek do denerwowania. No i się zjawiła. Wkroczyła przed ich oblicza dumnym, mocnym krokiem.
– Cześć, Shira i ty tchórzliwy panikarzu – mruknęła i uśmiechnęła się paskudnie, oblizując kły.
Waderka wypuściła ze złością powietrze z płuc. Bezczelna!
– Zachowuj się! Ile ty masz lat?
– Mnóstwo, jakbyś zapomniała.
– To może spróbuj zachowywać się adekwatnie do swojego wieku? – pisnęła – chodź stąd Tobias, Rayla zostaje – wyraźnie podkreśliła ostatnie słowo.
I wstała, zadarła łebek do góry, kierując się do wyjścia z jaskini. Nie spojrzała nawet, czy jej współlokator w ogóle za nią podążył. Jednak wątpiła, że chciałby zostać sam na sam z tą tygrysicą. W ciągu paru sekund usłyszała kroki za sobą.
Światło dnia przyjemnie zatańczyło na ich pyskach. Ah, świeże powietrze. Takie piękne i ciche, bez niemiłych słów dookoła. Tylko dźwięki pobliskiej zwierzyny, ptaków, szum drzew i zielonych traw, delikatnie kołyszących się na słabym wietrze. Idealna harmonia.
– Chyba nie byłam za ostra, co? – zachichotała – co teraz robimy?

<Tobias?>

23.07.2021

Od Vili do Shiry

Półmrok panował już w Górach Ciętych, kiedy wróciłam z polowań. Rzuciwszy sobie pod nogi piękną i dorodną ptaszynę spojrzałam dookoła wypatrując czy nikt mnie nie obserwuje. Nie lubię być śledzona, zwłaszcza gdy jem. Biorąc pierwszy kęs podziwiałam widoki z gór i myśląc o swojej całkiem dobrej kolacji próbowałam ułożyć sobie w myślach plan na śniadanie i może jakiś trening. Po dzisiejszym dniu pełnym polowań i wytępiania z orzeźwiającego bajorka w lesie upierdliwych wiewiór i borsuków czułam się dość zmęczona. Nie spałam też od kilku dni mając nadzieję na mały znak medalionu, ale niestety nic się nie wydarzyło. Skończyłam jeść i położyłam się na skale. Zamykając oczy wtopiłam się w delikatny podmuch wiatru. Na chwilę odpłynęłam, kiedy usłyszałam dziwny hałas, jakby trzepocących skrzydeł w górze. Na pewno nie był to żaden ptak. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak jakiś wilk wnosi się nade mną i obserwuje mnie. Warując czekałam aż wyląduje co nastąpiło dość szybko.
- Cześć. - powiedziała przyjaźnie wadera podchodząc do mnie bliżej tuż po wylądowaniu kilka metrów dalej. Wyglądała na przyjazną.
- Hej. - odpowiedziałam i wstałam pokazując jej swoją kulturę i szacunek.
Wadera podeszła do mnie z uśmiechem i obwąchała mnie radośnie machając ogonem. Zatrzepotała szybko swoimi wielkimi i pięknymi skrzydłami i rzekła z empatią w głosie:
- Musisz być nową waderą, tak? Miło mi, jestem Shira. - przedstawiła się usiadła opatulając skrzydłami jak dorodny ptak.
- Tak, jestem Vila. Co Cię tu sprowadza? - zapytałam spoglądając na niezbyt ciekawe skały wniesione całkiem wysoko w górach.
- Po prostu przelatywałam okolicą. A Ciebie? - ponowiła pytanie patrząc na mnie z sympatią.
- Jedzenie. - zerknęłam ukradkiem na pozostałości i pióra po mojej kolacji.
- Ah, no tak. Całkiem dobre ptaki można tutaj spotkać. - dodała po chwili. - Jak Ci się u nas żyje? - zaczęła temat.
- Nie jestem tutaj długo i większość czasu spędzam sama, więc dokładnie nie jestem w stanie stwierdzić, ale jest całkiem dobrze. Zaaklimatyzowałam się i poznałam sporo ciekawych miejsc.
- Oooo, byłaś już w... - zapytała mnie wadera z ekscytacją.

>Shira? ;3<

22.07.2021

Od Vili - Rocznica Watahy

Ledwo co otworzyłam oczy, a usłyszałam radosne ćwierkanie ptaków i powiew chłodnego wiatru muskający mój nos. Wyszłam z mojej przytulnej jamy i przeciągnęłam się na rozbudzenie, po czym postanowiłam zjeść dziś na śniadanie trochę roślinności. Nie miałam ochoty na mięso ani owoce. Po prostu potrzebowałam zieleniny. Mój żołądek przez ostatnie ciężkie pokarmy nieco splajtował i nie nadąża, a odkąd pojawiłam się w nowym miejscy mój tryb żywienia znacznie się zmienił. Jest tu o wiele więcej dobroci natury i mięsa niż na co dzień w niezbyt zaludnionych obszarach. Zdecydowanie wyszło mi to na plus, ale nie podejrzewałam, ze może to skończyć się ciężkim trawieniem i bólem brzucha. Musze zdecydowanie uważać przez najbliższy czas na to co jem. Udałam się do pałacu, chciałam zapytać alfy bądź bety czy w najbliższym czasie jest dla mnie robota, jako iż pełnie funkcje zabójcy w stadzie. Co prawda stanowisko raczej jest ważniejsze przy atakach i różnych bójkach, ale wolę od czasu do czasu dowiedzieć się w Pałacu, czy nie trzeba czegoś wytępić w zakamarkach naszej Watahy.
Dziś zaszłam jednak od wschodu i chcąc wejść do zamku wschodnim wejściem zauważyłam dziwne stragany i ''budy''. Całość wyglądało jak jakiś targ lub rynek, na którym można się nieźle obkupić, ale nie widziałam jeszcze nikogo znajomego. Było dość wcześnie rano, początek tygodnia i raczej nikt nie ma nic ważnego do roboty. Po prostu wszyscy odpoczywają. Postanowiłam przejść przez wszystkie stragany i zobaczyć co takiego można dostać w takim miejscu.
Idąc i rozglądając się na boki jedyne co przykuło moją uwagę to pięknie pachnące zioła i kwiaty. Jadalne! Ich woń roznosiła się po całym wschodnim targowisku uzupełniając mój poranek i zadowalając mój czuły nos. W końcu sprzedawca zapytał podśmiewając się:
- Chyba lubisz ziółka co?
- Oh... Tak. Lubię. Zwłaszcza te które są odżywcze, regenerujące, pięknie pachnące i jadalne. - odparłam z uśmiechem.
- Możesz skosztować ''próbki'', które leżą na pierwszych drewnianych tacach. Zawsze wystawiam kilka testerów które są za darmo, a że jesteś tu wcześnie i chyba pierwsza... Śmiało. - podsunął mi drewniane tace z ogromną ilością ziół i pięknych kwiatków, które kusiły nie tylko zapachem, ale i wyglądem...
- Niestety, nie jestem tutaj długo i nie mam żadnej waluty, która mogłabym zapłacić za to dobro. - odparłam krępując się lekko.
- Oh, są to darmowe próbki, dlatego nie ma ich wiele i wystawiam je zawsze kompletnie za darmo. Chyba tylko ja to tutaj praktykuję. A jeśli nawet nie masz monet... To nic. Kiedy przyjadę tu następny raz na pewno będziesz coś miała i kupisz podwójnie. Śmiało, musisz wiedzieć na co oszczędzić. - zaśmiał się sprzedawca i odwrócił wykładając resztę swoich towarów na stragan.
Niepewnie powąchałam dziwne, wyglądem przypominające tataraki - '' bagiety ziołowe'. W krótkim opisie napisano, że mają one zwalczać uczucie zmęczenia i poprawiać nastrój w ciągu dnia. Nie wiem jaki będzie mój dzień, ale warto spróbować. Biorąc z tacy malutki, cieniutki plasterek, kiedy na moim nosie usiadł piękny, fioletowy motyl. Niewątpliwie był to jeden z piękniejszych okazów jakie widziałam. Próbując na szybko ziołowej bagietki skupiłam cała swoją uwagę na owadzie, który nagle ni stąd postanowił sobie odlecieć. Zważając na jego piękne ubarwienie postanowiłam podążać za nim, uwielbiam przyglądać się motylom!
Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam co chwila przystając w każdym możliwym miejscu by poprzyglądać się motylkowi, ale na pewno nie mało. Owad koniec końców doprowadził mnie na piękną polankę, na której było więcej takich jak on. Przysiadłam na jakimś wielkim nagrzanym kamieniu, który już znajdował się w cieniu i podziwiałam tańczące kolorowe owady. Wirowały jak najpiękniejsze damy tańcząc bardzo ważny i elegancki taniec w drogiej sali baletowej gdzieś w wielkim i potężnym zamku czy pałacu. Chciałabym moc być jak te motyle. Nie myśleć o niczym i tańczyć wśród poł, lak i kwiatów, bez zmartwień i wątpliwości co do bliskich, miłości czy przyszłości. Często zastanawiałam się dlaczego aż piątka mojego rodzeństwa przyszła na świat w jednym miocie i żadne z nich nie przeżyło... A nagle znikąd pojawiam się ja i spoczywa na mnie misja całej mojej rodziny... Bardzo chcę im pomóc i ich odnaleźć, ale nie skupiam się w ogóle na moim życiu i szczęściu... Jak mam fruwać niczym motyl i niczym się nie przejmować, kiedy ciągle myślę o tym, jak ludzie mogli nas tak skrzywdzić. Mam do nich nieziemską urazę... Nie wiem jak mogłabym się zachować w tym momencie, gdyby nagle zza krzaków wyskoczył do mnie człowiek i próbował zrobić choć jeden krok... Pewnie zwiałabym w popłochu nie myśląc o niczym tylko o schronieniu i obronie. Mając tak potężne moce nie potrafię skontaktować się chociażby własną energią z ojcem... On też nie. Nie wiem jak to możliwe. Mam nadzieję, że niedługo mój amulet wskaże mi drogę.
Oglądając roztańczone motyle przyszedł do mnie sen i spowił moje powieki pięknym marzeniem o szczęśliwej rodzinie. Śniło mi się moje rodzeństwo, mama i ojciec. Mimo, że wiem, że jestem już dorosłym wilkiem i pomimo odnalezienia ich nie żyłabym z nimi na co dzień to bardzo pragnę po prostu móc jeszcze raz ich spotkać i wiedzieć jak się mają. Miałam cudownych rodziców, chciałabym móc im chociaż podziękować... Śniłabym dość długo, dopóki nie obudził mnie wrzask. Nie wiedząc co się dzieję szybko zerwałam się na nogi i przybierając bojową pozycję rozejrzałam się na boki. Nigdzie nie widziałam nic nadzwyczajnego, zrobił się tylko wieczór i słońce już znikało za horyzontem. Nagle wszystko ucichło, motyle już dawno pochowały się do swoich małych mieszkanek, kwiaty zamknęły piękne liście w pąkach, a ptaki i małe lądowe żyjątka zakopały się w swoich gniazdach i norkach. Bez zastanowienia postanowiłam wrócić do swojej nory, ale drogą, z której dobiegał hałas. Ruszyłam więc truchtem przez las w stronę mojego małego azylu. Droga była dość długa, truchtem zajęło mi to około dwudziestu minut. Kiedy dotarłam pod moją jaskinię znowu usłyszałam dziwny hałas i wrzask. Moja sierść aż zjeżyła się na ten dźwięk.
- Co jest? - pomyślałam sobie.
Wchodząc do mojej jaskini zauważyłam dwie pary świecących oczu schowanych gdzieś w głębi... Nic nie widziałam, więc postanowiłam użyć moich dopiero co odkrywanych mocy ognia i podpaliłam jakieś grubsze drzewo leżące w drugim kącie jaskini. Oczy nieznajomych wlepiły się w płomień... Jakież było moje zdziwienie, kiedy wrzask pochodził od... Dwóch małych zagubionych lisków. Były bardzo słodkie i naprawdę młode. Miały ledwo kilka miesięcy. Musiały wystraszyć się czegoś nieopodal polany i uciec, aż natrafiły na moją norę. Chciałam podjeść do nich i jakoś im pomóc, więc uspokojonym tonem rzekłam:
- No już maluchy, zajmę się wami przez noc, a rano poszukamy waszej mamusi. - ale nim zrobiłam kilka kroków poczułam, że ktoś atakuje mnie od tyłu. Małe lisiątka znowu wpadły w okropną panikę i z tym samym wrzaskiem, ale dwa razy głośniejszym wybiegły z jaskini i rozbiegły się w dwie różne strony... Leżąc na plecach zobaczyłam na sobie lisicę, dość dużą i silną, ale o wiele mniejszą ode mnie, która zębami raniła mój pysk i szyję. Zdenerwowana ocknęłam się i zrzuciłam lisicę z siebie tak mocno, że ta z wielką siłą odbiła się od ściany i padła obok rozpalonego ognia. Wolno podnosząc się stanęłam w wielkim rozkroku i szczerząc kły oraz warczeć i ujadając postanowiłam pokazać lisicy na co mnie stać. Ta resztką sił podparła się i skuliła w mały kłąb rozglądając się nerwowo po jamie. Szukała dzieci. Patrzyła na mnie zdenerwowana i wystraszona do szpiku kości, aż nagle w jej oczach zobaczyłam skruchę. Definitywnie przepraszała mnie za atak, była już mocno poraniona i miała wiele strupów i zagojonych ran z bliznami na ciele. Moje serce odblokowało wspomnienie, gdzie ja też uciekłam matce jako małe szczenię. Nie mogąc jednak poddać się uczuciom jednostki, która w dodatku była moją ofiarą rzuciłam tylko podłe i agresywne:
- Uciekaj, zanim się rozmyślę.
Lis wybiegł w ułamku sekundy, a ja padłam na ziemię i próbowałam ochłonąć. Coś musiało je zranić, ale co? Nic podejrzanego nie widziałam, dziwne. Może jakiś inny lis czy wilk je skrzywdził... Czasem tak bywa.
Poprawiłam sobie wielkie liście z drzew i usłałam ubogie jak na razie legowisko pod spanie. Zgasiłam ogień, który sama rozpaliłam, bo noc zapowiadała się ciepła. Miałam nadzieję, że rany po zadrapaniach na moim pysku i po zębach na szyi nie są jakieś poważne. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam. Ten dzień był dość ciężki, jak na leniwy i senny wtorek.

>Jak ktoś chce to może się podpiąć ;3<

Od Vespre c.d Tsumi

Miejscem w którym mieściły się zapiski była, a jakże, biblioteka. Przez całą drogę milczeliśmy, nie wymieniając między nami żadnego słowa. Może zwróciłbym uwagę na tą niezręczną atmosferę gdyby cokolwiek teraz mnie obchodziło. No, nie licząc chęci jak najszybszego zajęcia czymś umysłu.
Po przejściu nie-chcę-nawet-liczyć ilu korytarzy stworzonych z biblioteczek dotarliśmy do jednej z dalszych, ukrytych odnóg biblioteki. Tu półki były pełne przeróżnych zwojów czy podniszczonych ksiąg. Tsum podeszła do jednego z regału po prawej, wyciągając jedną z książek.
– Dam ci parę na początek które powinieneś przeczytać – powiedziała po tym, gdy położyła wolumin przy moich łapach.
Poszła szukać dalej, a ja mimowolnie otworzyłem tom na pierwszej stronie.


Uniosłem łeb znad dokumentu.
– Rozumiem – mruknąłem pod nosem. – Zaprowadzić cię do pokoju gościnnego, czy wolałabyś od razu spotkać się z naszym medykiem i szamanem?
– Jestem trochę zmęczona po podróży, więc szczerze wolałabym wpierw odpocząć przed przystąpieniem do pracy.
Skinąłem łbem zwijając zwój, po czym zawahałem się chwilę. Najwygodniej byłoby użyć pustki by go przechować na ten czas podróży. Z drugiej strony naprawdę mocno oberwałoby mi się, gdybym zniszczył tak ważny dokument przez swoją nieuwagę. Ostatecznie wziąłem go do pyska, uważając by go nie oślinić.
– Wybacz za ten brak manier – powiedziałem niewyraźne, uśmiechając się krzywo, co było winą przedmiotu w pysku.
– Nie szkodzi. – Kąciki jej pyska uniosły się delikatnie w górę.
Ruszyłem w stronę najbliższego pokoju gościnnego, dając znać waderze by poszła za mną. Nie musiałem pamiętać czy w którymś obecnie ktoś rezyduje - z czego wiem, jedyny zajęty pokój należy do Tsumi. A nawet, jakby któryś był dodatkowo zajęty, da się wyczuć zapach rezydenta już stojąc przy samych drzwiach.
Nie musiałem długo szukać wolnego pokoju. Pierwszy na który się napotkaliśmy był czysty i niezajęty.
– Rozgość się, ja pójdę powiadomić alfę i dać znać medykowi i szamanowi o twojej obecności – powiedziałem, zostawiając wilczyce w środku.
W sumie, zastanawiałem się kto w ogóle czyści te pokoje. Nie mamy przecież żadnej sprzątaczki ani niczego w tym stylu, a nawet jeśli nie używa się pokoju, to kurz i tak będzie się zbierać. Chyba będę musiał się kiedyś o to zapytać Tsumi.
Poszedłem wpierw do sali alchemicznej by zostawić tam dokument. Chodzenie z papierem w pysku przez dłuższy czas było męczące dla mięśni ust. Szczególnie gdy uważało się by nie oślinić zwoju.
W środku nikogo nie było, więc zostawiłem tylko przedmiot na blacie jakiegoś stołu, po czym wycofałem się na korytarz. Teraz pora powiadomić Tsumi o obecności Violet.
Zbliżając się do pokoju alfy, w pewnym momencie byłem w stanie usłyszeć czyjąś rozmowę.
 
<Tsum? Całe opowiadanie było bólem.>

21.07.2021

Od Vili do Kennego

- Jasne, że nie jestem zawiedziona. W końcu zobaczyliśmy się dopiero wieczorem, a droga była całkiem spora. Tereny też są dość rozległe, więc spodziewałam się tego. - odparłam poprawiając nieco nastrój zakłopotanego wilka.
Przez ten krótki, ale długi spacer zdążyłam poznać Kennego na tyle, by móc w miarę spokojnie i bez obaw porozmawiać z nim. Nigdy dotąd nie miałam zbyt bliskich kontaktów z wilkami, a zwłaszcza z basiorami, więc było mi niezwykle ciężko zebrać się na cokolwiek. Z jednej strony czułam się skrępowana, a z drugiej nie chciałam, żeby złe coś odebrał. Przez cztery lata życia w samotności czasem socjalizacja i zapoznawanie się jest trudne...
- Więc... - zaczęłam - Chciałbyś może jeszcze o czymś porozmawiać? Myślę, że dość miło nam się rozmawia, a nie wyglądasz na sennego. - dokończyłam wstydliwie patrząc w głąb Źródeł by nie poznał, że jestem nieco spięta.
- Hmmm, tak. Myślę, że możemy pogrążyć się nieco w pogawędce. - zgodził się spoglądając na mnie. - Wyglądasz na zdenerwowaną. Wszystko w porządku? - dodał po chwili nachylając się lekko w moja stronę.
- Tak, jasne że tak! - odparłam szybko. - Po prostu zbyt długa samotność i życie w ciągłym biegu, z oczami dookoła głowy, by nikt nie zrobił Ci krzywdy i nie zabrał pożywienia odbyło się na moim postrzeganiu towarzystwa. Wiesz, mimo że uwielbiam poznawać innych to strasznie się przy tym boje, że kogoś zaboli to co mówię, powiem coś się tak, albo po prostu... Nie podołam. - powiedziałam spoglądając na niego. Wilk wyczuł co mam na myśli.
- Rozumiem, nie masz się jednak czym przejmować. Możesz być sobą, nie ma problemu. Każdy z nas ma jakieś dołki i fobie czasem. Chciałabyś mi coś o sobie opowiedzieć? W końcu nie znamy się zbyt blisko. - zaproponował i w warującej postawie podniósł uszy z oczekiwaniem na to co odpowiem.
- Jestem córka modyfikowalnych wilków z niemiłosiernie silnymi mocami. Wszystko co potrafię robić zawdzięczam w głównej mierze mojego ojcu. Był często nazywany w swoim stadzie Władca Ciemności, bo jego Żywiołem jest Mrok i Umysł. Nigdy nie znaliśmy jego rodziców, bo pamięć moich rodziców nie sięga tak daleko. On już od małego był w laboratorium, a moja matkę znaleziono w mroźnych i lodowatych krainach zimą, kiedy była bardzo mała. Badania i eksperymenty sprawiły, że z Wilka Wody nagle stała się Ognistym Wilkiem... Stąd nasze nietypowe wyglądy. - zaśmiałam się.
- Czyli... Nie masz umiejętności związanych z wodą po matce? Nie jesteś w ogóle związana z żywiołem, którego kolor nosisz na futrze? - spytał lekko zdumiony.
- Nie. Moja matka także nie. Naukowcy wywołali w jej DNA jakieś dziwne i nieodwracalne zmiany. Ona sama nie miała możliwości odkrycia swojego "biologicznego" żywiołu, bo odkąd pamięta włada ogniem. Często wywołuje to zdziwienie u innych, ale bycie modyfikowanym, poddawanie się badaniom i eksperymentom niszczy życie bardziej, niż można byłoby się tego spodziewać... - wspomnieniami sięgałam mojego rodzeństwa.
- Aż tak nie podoba Ci się Twoje pochodzenie? - zapytał z zasmucona mina Kenny.
- Ależ nie. Nie wyobrażam sobie nie władać Mrokiem i Umysłami. To zdecydowanie moje żywioły, ale nie dlatego modyfikacje nie są dobre. Moi rodzice oprócz mnie mieliby piątkę innych, wyjątkowych szczeniąt... Niestety cała piątka była w jednym miocie i niestety, moja mama ciężko przeszła poród, a żadne z nich nie przeżyło. Stąd moje imię. Nazwali mnie tak, abym miała cząstkę od nich. Jestem też szóstym szczenięciem i jednym jakie przeżyło. Są ze mnie dumni i mimo tego, że nie widzieliśmy się już cztery lata, wiem, że widzą moje poczynania i czekają aż się spotkamy. - wzdychając odpadłam na ziemię i obserwując zaskoczonego wilka dodałam. - Nie martw się. Nie naśle na Ciebie złych duchów. Nie zarazisz się też modyfikacjami, nie są zaraźliwe. - zamawiałam się.
- Nie o to chodzi - zaśmiał się także, po czym dodał - Nigdy nie słyszałem podobnej historii. Jesteś chyba pierwszym wilkiem, który ma tak niepowtarzalną rodzinę i przeszłość. Nie przypominam sobie, żeby jakiś inny podobny osobnik tutaj trafił. Jak się tu w ogóle dostałaś? - zadał kolejne pytanie.
- Kiedy naukowcy i lekarze zrobili najazd na stado, które pod dowództwem mojego ojca Villiama i matki Vissandry uciekło jakiś czas wcześniej, kiedy byłam wówczas małym szczenięciem - mój ojciec wiedział, że tym razem ludzi jest zbyt wiele. Po prostu uciekaliśmy, głównie z mojego powodu. Nagle odbiłam w innym kierunku niż moja matka i ojciec i uciekając ile sił w nogach że strachu, kiedy się zorientowałam już było za późno, żeby zawrócić... Sama się wychowywałam. Trafiłam nagle do jakiejś babci, która zachowała mnie w postaci psa domowego. Ludzie mimo to dotarli do niej... Ale ona już nie żyła. Umarła w nocy, a ja nie mogąc nic zdobią po prostu czekałam. Nie miałam pojęcia, że moi oprawcy będą akurat jej nadzieją. Niestety nie doczekała ich przyjazdu, a ja kiedy ich zobaczyłam po prostu uciekłam jak kilka lat wcześniej. Nie pamiętam już mojej drogi, ale dotarłam tutaj. Po prostu. Pochodzę z Południa. Mroźnego Południa. - dodałam s
spoglądając na Źródła. W nocy również były nieziemsko urokliwe.
- Ja... - zaczął basior spokojnymi tonem.

>Kenny?<

Od Kennego do Vili

-No, trochę już tu jestem - powiedziałem, próbując przypomnieć sobie, jak długo już należę do watahy. Ciężko mi powiedzieć, skoro nie pamiętam nawet, co robiłem tydzień temu. - Jednak wiele mnie ominęło z życia tutaj, bo skupiony byłem na… swoich problemach.
-Ach, rozumiem. - powiedziała, a w jej głosie usłyszałem rozczarowanie.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Słońce znajdowało się coraz niżej, co świadczyło o tym, że za niedługo nastanie noc. Pomyślałem, że skoro już tyle żyje w tej watasze to najwyższy czas ogarnąć tereny, a przy okazji pokaże je też Vili.
-Może masz ochotę pozwiedzać? - zapytałem, wstając.
-Chętnie. - uśmiechnęła się. - Teraz?
-Będzie chłodniej. - odpowiedziałem i czekając, aż wadera podjedzie do mnie, wezwałem swojego towarzysza. Po tym, jak się pojawił, przedstawiłem go waderze i poprosiłem stworzenie o wskazanie drogi. Haku miał o wiele lepszą orientację w terenie. Co więcej, kiedy ja chodziłem do Allena na treningi, on latał po terenach, szukając jakiś przydatnych rzeczy, ciekawych miejsc lub bliskich obszarów, w których można było zapolować na zwierzynę. Nie wyobrażałem sobie na tę chwilę lepszego przewodnika. Gdy tylko wąż ruszył, wolnym krokiem podążyliśmy za nim. Z początku panowała cisza, później pojawiły się krótkie odpowiedzi na zadane pytania, gdy w końcu oboje poczuliśmy się na tyle swobodnie by zacząć rozmawiać o wszystkim i niczym. Zanim dotarliśmy do Starego Drzewa, kompletnie się ściemniło. Jedynym źródłem światła był księżyc, który co jakiś czas znikał za drzewami, zostawiając nas w kompletnych ciemnościach. Dla większego komfortu podróży wezwałem małe duszki, które trzymały latarnie. Dwa leciały przed nami, a dwa z tyłu. Było to dość skomplikowane zaklęcie, nad którym ostatnio pracowałem, więc gdy się udało, byłem w lekkim szoku. Na szczęście światło księżyca pięknie oświetlało drzewo.
-Nie przemyślałem, że będzie tak ciemno, że niczego nie będzie widać. Więc chyba reszta wycieczki się nie uda. - powiedziałem. - Ale jesteśmy właśnie przy Starym Drzewie. Często tu przychodzę, bo woda, która tu płynie pomaga w niektórych zaklęciach.
Poprosiłem Haku, by zaprowadził nas z powrotem. Tak więc nasz krótki spacer zakończył się przy miejscu, w którym się spotkaliśmy.
-Wybacz, że nic z tego nie wyszło. Nie przemyślałem zbytnio tego. - zaśmiałem się.

<Vila?>

20.07.2021

Od Vili do Stormy

 - W zasadzie to szukam po prostu jakiegoś dobrego miejsca do znalezienia czegokolwiek do jedzenia. Jest dość wcześnie, a ja zawsze w tych porach umieram z głodu. - odparłam widząc, że wadera nie ma wobec mnie złych zamiarów. Gdy powiedziała, że jest z Rady od razu się domyśliłam, że wiedziała już wcześniej o tym, że jestem na tych terenach.
- Niedaleko jest dość ciekawe miejsce. Można tam znaleźć trochę ptactwa, idealne na śniadanie. Byłaś już na Podniebnych Ścieżkach? - zapytała unosząc swój ogon do góry.
- Szczerze mówiąc nie. Do tej pory zwiedziłam tylko Źródła i trochę Ciętych Gór. Okolica wygląda w porządku, ale doszły mnie słuchy, że jest tu dość piękne miejsce. Chciałabym odwiedzić Szkarłatny Las. Coś mi to mówi … - odparłam podnosząc pysk do góry i patrząc w niebo. Było piękne.
- W takim razie mogę zaproponować Ci wspólną przechadzkę. Znam trochę terytorium naszej Watahy, więc z chęcią Ci pomogę, ale najpierw chciałabym Cię lepiej poznać i zjeść z Tobą pierwsze wspólne śniadanie. Myślę, że jesteś sympatyczna. - wadera pomachała radośnie ogonem na tę wzmiankę.
- Tak, dziękuję. Ty też wydajesz się być niezwykle pozytywnym wilkiem. - odparłam, wyruszyłyśmy w drogę.
Nasza przechadzka nie zajęła nam długo. W międzyczasie wadera opowiadała mi o niektórych miejscach i gdzie lepiej nie zapuszczać się samemu, bądź w nowiu. Okolice mogą być niebezpieczne, zważywszy na rozległe obszary i możliwość ataków, albo obecności wrogów na naszych strefach. Słuchając jej opowieści doszłam do wniosku, że naprawdę jest pozytywną i sympatyczną wilczycą, raczej nie ma złych zamiarów.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce moim oczom ukazały się górzyste ścieżki. Niektóre wąskie i strome, inne większe, ale z wrażenia bardziej kruche. Poczułam dobrą aurę w tym miejscu, choć wydawało się być niezwykle tajemnicze.
- Jesteśmy. Dalej jest sadzawka, całkiem przyjemnie się tam siedzi, aczkolwiek czasem to miejsce przyprawia o dreszcze. Mało kto tutaj przebywa, nikt do końca nie wie też czym może zaskakiwać, ale możemy się tutaj przespacerować jeśli chcesz. - zaproponowała.
- Z chęcią zobaczę to małe bajorko. - powiedziałam i ruszyłyśmy ścieżką przed siebie. Po kilku minutach faktycznie zobaczyłam małą sadzaweczkę. Była taka - samotna...? Pośród tych wszystkich gór i kamiennych ścieżek wydawała się taka opuszczona. Miałam wrażenie, że dawno nikt tu nie zaglądał, ale w okolicach małego bajorka zaczęłam wyczuwać czyjąś obecność. Nie mogłam zbadać z którego dokładnie kierunku pochodzi, ale czułam, ze cos za nami podażą. Z czasem kiedy podchodziłam bliżej energia coraz mocniej wirowała wokół mnie próbując mnie na czymś skupić. Nagle dziwny przypływ wiatru przywiał do mojej głowy glos... "Spójrz w głąb wody"...
- Tato? - szepnęłam niesłyszalnie.
- Coś nie tak? - zapytała po chwili Stormy. Wyglądała na zmartwioną.
Podeszłam do zbiorniczka i zajrzałam do środka. Woda była płytka, ale doskonale widziałam swoje odbicie. Dno nie przeszkadzało tafli. Patrząc na siebie dostrzegłam nagły ruch wody, mimo, że nie było kompletnie wiatru... Ojciec próbował się ze mną skontaktować. Znalazł sposób... Odwróciłam się do wilczycy i poprosiłam ją o chwilkę. Przytaknęła i usiadła obserwując mnie. Zajrzałam do zbiornika kolejny raz, jednak tym razem w odbiciu był ze mną ktoś jeszcze...
- Tato... - powiedziałam do niego z łzami w oczach. Zrozumiałam co chciała pokazać mi energia. Znalazł sposób by się ze mną porozumieć.
- Vila... Bądź ostrożna i uważaj na siebie. Z mamą mocno Cię kochamy i czekamy... Wiem, że na odna.... - nagle tafla wzburzyła się i rozmyła obraz mojego ojca... Tak mocno za nim tęskniłam. Za mamą też. Nie mogłam wyobrazić sobie większego szczęścia niż moich rodziców żyjących razem i czekających na mnie. Najważniejsze to że żyją …
- Vila? Wszystko w porządku? Rozmawiałaś z kimś … - powiedziała Stromy podchodząc do wody. Tez zauważyła, ze nagle odbicie rozmyło się mimo braku wiatru.
- Tak Stromy. Mam dość nietypowe zdolności. Porozumiewam się z istotami, demonami i duchami zza światów.
- Czy to znaczy ze jakiś zły demon nas obserwuje? - zapytała zaskoczona rozglądając się dookoła.
- Nie Stormy. Moja energia i siła jaką w Żywiole Umysłu i Mroku podarował mi mój ojciec jest zbyt potężna i złe energie nie czepiają się mnie, a jeśli się czepiają jestem w stanie wykryć to bardzo szybko i wcześniej niż nadchodzi atak. Moja moc jest zbyt potężna, żeby jakikolwiek zły duch odważyłby się nas zaatakować. Ojciec... Mój ojciec Villiam pochodzi z Królewskiego Rodu... Był wysoko postawiony w swoim stadzie, kiedy uciekli z laboratorium . Jego moc i magia jaką się posługiwał były tak potężne, że w takim samym stopniu je odziedziczyłam... Kto wie czy nie w większym. Moja mama podarowała mi za to zdolności które pomagają mi z ogniem, ale wciąż je odkrywam. Mówiła, że też odkryła je późno i to normalne przy modyfikowanych wilkach... Obiecałam że ich odnajdę, kiedy naukowcy nas rozdzielili. Było ich dwa razy więcej i musieliśmy uciekać, a ja pobiegłam drugą stroną i zgubiłam się na pustkowiu i w lasach... Dzięki moim umiejętnościom poradziłam sobie, ale wiem, ze moi rodzice zżyją i czciłabym odnaleźć ich żeby moc wyjść z rodzinnego domu jak przystało … A nie wiecznie żyć ze świadomością, ze zostałam od nich odseparowana przez najazd ludzi... - powiedziałam obracając się za siebie.
- Twoja historia jest niesamowita... Nigdy nie miałam styczności z modyfikowanym wilkiem … Czy Twoje moce są bardzo niebezpieczne? - zapytała zaciekawiona z oczami wbitymi w moje.
Widząc kilka niedużych ptaków użyłam zdolności manipulacji, by wkraść się w ich umysły. Ptaki o dziwo łatwo jest opętać. Na moje skinienie przyfrunęły i usiadły obok nas. W ułamku sekundy po prostu uśmierciłam je, by nie używać pazurów i szczęki, oczywiście za pomocą magii... Wole to niż krew i niepotrzebne szerzenie agresji.
- O kurczaki … - Stromy zorientowała się od razu. - Twoja moc w niewłaściwych łapach to wstęp do Armagedonu na świecie …
Po skończonym posiłku Stromy wstała, przeciągnęła się i rzekła z mina, która ciężko było mi rozszyfrować …

<Si? ^^>

Stormy do Vili

Obudziłam się jakąś godzinę temu. Odprawiłam codzienne rytuały i po szybkim śniadaniu udałam się na poranny lot. Tak się złożyło, że było to tuż przed wschodem słońca. Ciepły front muskał moje pióra i sierść, gdy szybowałam nad niewielkim laskiem, u podnóży Gór Ciętych. Rozkoszowałam się chwilą. Nie spodziewałam się nikogo zastać o tak wczesnej porze, jakież wiec było moje zdziwienie gdy w dole dostrzegłam szybkim tempem, idącą wilczycę o czarnym umaszczeniu. Postanowiłam wylądować niedaleko i zagadać, gdyż wcześniej nie miałyśmy okazji się poznać. Fluffy wspomniał tylko o nowej członkini watahy o imieniu Vila.

Zrobiłam beczkę, z której wyszłam pikując. Wylądowałam kilkanaście metrów za waderą. Potruchtałam w jej stronę, uprzednio miło wołając w jej stronę :"Dobre rano". Wilczyca zatrzymała się i zwróciła głowę w moim kierunku. Wyglądała na zaskoczoną i nieco zmieszaną.
-Hej. Vila? Zgadza się? - przywitałam się z ciepłym uśmiechem, wyrównując z waderą. Wilczyca skinęła głową na potwierdzenie. - Stormy. Radna watahy i strażnik powietrzny - przedstawiłam się. - miło mi Cię poznać.
-Mnie również- powiedziała po chwili wadera. Zauważyłam, że była nieco spięta.
-zapowiada się, piękny dzień. Nie sądzisz? - zagadałam, by nieco rozluźnić atmosferę- Gdzie się wybierasz, jeśli mogę wiedzieć? Mogę jakoś pomóc? - zasugerowałam

Vila?
<Skromny początek, ale liczę na to, że się rozpiszemy>

19.07.2021

Lyn CD. Wihna

Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę myśląc nad jakimiś życzeniem, ale niestety nie bardzo wiedzieliśmy co było by odpowiednie. Wieczorem stwierdziliśmy, że musimy omówić tę sprawę z Alfą. Po wspólnym posiłku pożegnaliśmy się i rozeszliśmy się w swoje strony.

*~*~*~*~*

Długo się nie spotykaliśmy w sprawie przedziwnego dżina z pozytywki. Tak długo że znowu wróciłem do swej normalnej formy. Przyszło lato a wraz z nim gorąco, którego niestety nie znoszę za dobrze. Gdy pogoda zaczęła mi doskwierać nawet w swojej zlodowaciałej jaskini, udałem się do dobrze znanej mi szamanki z nadzieją na zaklęcie jakiegoś chłodzącego talizmanu, czy totemu.
Stworzyłem sobie lodowy kapelusz i z nim na głowie szedłem w kierunku kamiennego wodospadu, za którym to wilczyca ma swoje mieszkanie. Miałem ze sobą również trochę cenniejszych kamieni oraz torbę suszonych ziół, gdyż taki sprzęt zaleciła mi zabrać młodsza szamanka Eve, którą to roztrzepaną minąłem po drodze.
Gdy w końcu dotarłem na miejsce mój kapelusz zdążył się roztopić. Przed wejściem do domu wilczycy zebrałem z siebie nadmiar wody i podlałem nią pobliski krzak.
-Wichna? Jesteś w domu? - zapytałem. Nie usłyszałem odpowiedzi, ale nie musiałem się wysilać bu usłyszeć huk i odgłos tłuczonego szkła dobiegający ze środka jej jaskini. Niewiele myśląc wszedłem do mieszkania wilczycy. Mrużyłem oczy by dostrzec cokolwiek w panującym w tym miejscu mroku. Już po krótkiej chwili jednak dostrzegłem niepokojący cień, który rozrzucał przedmioty znajdujące się na półkach.
-stój! - warknąłem w stronę tworu, na co ten spojrzał się na mnie swymi pustymi, czarnymi oczyma. Stworzenie zaśmiało się i podpełzło do mnie, na co w odpowiedzi wytworzyłem wkołoł siebie 5 lodowych sztyletów, które to podtrzymywałem telekinezą. Istota zatrzymała się około metr przede mną.
-nie zbliżaj się- mruknąłem przyjmując pozycję gotową zarówno do skoku jak i gwałtownego zwrotu w kierunku wyjścia. Przyjrzałem się stworzeniu które, jak się okazało nie było do końca materialne. Było stworzone jakby z czarnej mgły, albo cienia, mogło jednak przemieszczać przedmioty i miało czarne, puste oczy, które to płakały jakąś czarną mazią. Cienista istota ewidentnie wpatrywała się we mnie, tak jak ja w nią. Mając ów stworzenie na oku, zacząłem ostrożnie się wycofywać.
Nie przeszedłem ani pół metra, gdy stworzenie nagle zaatakowało. Moje sztylety nie zrobiły mu krzywdy, przelatując jedynie przez dziwny twór, za to czarna mgła wbiła się w moje ciało, czym sprawiała mi potworny ból. Nie byłem w stanie nic zrobić. Desperackie próby zrzucenia, czy zadrapania przeciwnika nic mnie dały. Byłem zmuszony się poddać. Cienista pokraka zadbała nawet o to bym nie krzyczał, wpychając mi swoje mgliste łapska do pyska i tym samym utrudniając mi oddychanie. Nawet nie zauważyłem kiedy w jakiś sposób odcięła mnie od rzeczywistości. Nim to jednak nadeszło w kątem oka dostrzegłem białą smugę. Wydawała mi się ona dziwnie znajoma znajoma.

*~*~*~*~*

Do jaskini pogrążonej w mroku mgły cienistego demona wbiegła Wichna, która to wracając z centrum zauważyła, że z wnętrza jej domu wydobywa się czarna mgła. Zdenerwowana wilczyca ledwo co widziała wyciągniętą przed siebie własną łapę. Nic więc dziwnego, że była ogromnym szoku gdy dostrzegła wijące się ciało nieprzytomnego Lyna, w które to próbował wbić się tajemniczy demon. Nikt nie wiedział dlaczego. Nawet sam demon, tego nie wiedział. Najwidoczniej po prostu uznał Lyna za odpowiednie naczynie  na jego demoniczne, wszędzie rozlewające się już moce. Wadera z początku nie bardzo wiedziała co zrobić, jednak po dosłownie 5 sekundach doskoczyła do biednego basiora i wzięła się do swojej roboty. 

*~*~*~*~*

Gdy tylko otworzyłem oczy, ukazał mi się dobrze znany, okropny widok. Zasypane piaskiem ruiny, w których to doszło do pamiętnej strzelaniny.  Byłem ów czas zwykłym szeregowym. Doskonale pamiętam ten dzień, choć tego nie chcę. Próbowałem zamknąć oczy, by oszczędzić sobie widoku, rozsadzanych wnętrzności, mych towarzyszy, ale nie mogłem tego zrobić. Byłem zmuszony patrzeć na to wszystko po raz kolejny. ~To tylko głupi koszmar~ myślałem. Miałem co do tego 100% pewność. Nie wiedziałem jednak, jak się z tego koszmaru wybudzić. Cała scena powtórzyła się wbrew mojej woli jeszcze z pięć razy, po czym poczułem przeszywający ból w klatce piersiowej i głowie. Wszystko pokryła ciemność, a ja znów byłem cierpiącym katusze wilkiem. Opuściły mnie niemal wszystkie siły, nie czułem już niczego oprócz czyjejś obecności i co jakiś czas przeszywającego moje ciało bólu. W czarnej pustce, jakieś dwie długości ogona przede mną stała niemal idealna kopia mnie. Miała jednak ciemniejsze oczy, z których niczym łzy wypływała czarna mgła. Ów mgła rozpływała się gdy tylko miała spadać na ziemię.
-Od dzisiaj będziesz się mnie słuchał - powiedział stanowczym, chłodnym głosem
-Kim niby jesteś, że mam się Ciebie słuchać? - warnkąłem w jego stronę, jeżąc przy tym sierść. Postać się zaśmiała po czym przeszyła mnie wręcz palącym, a zarazem pustym wzrokiem. Wilk podszedł bliżej mnie. Niemal stykaliśmy się nosami, gdy zaczęliśmy się mierzyć wzrokiem. Nagle coś ukuło mnie w serce. Skuliłem się, a demoniczna wersja mnie się zaśmiała. Momentalnie ścięło mnie z nóg. Nim jednak zamknąłem oczy zobaczyłam jak pysk ów wilka pokrywa nagły niepokój. Następnie odpłynąłem po raz kolejny. 

*~*~*~*~*

Poderwałem się gwałtownie do siadu i zaciągnąłem się powietrzem. Poczułem dodatkowy ciężar na karku. Był to czerwony kamień, zapewne rubin, który powoli przybierał barwę fioletową.
-Lyn, jak dobrze, że się obudziłeś! - zawołała z ulgą Wichna, która siedział tuż obok mnie.
-Dziękuję za pomoc - zwróciłem się w jej stronie ze szczerym, choć słabym uśmiechem. Byłem wykończony, sam nie jestem pewny czym. Wstałem ostrożnie z zamiarem udania się do Antilii po zioła na wzmocnienie. Nie chciałem więcej pokazywać swojej słabości przy Wichnie. Wilczyca nie protestowała, jednak szła kilka kroków za mną. Nim się obejrzałem, znowu byłem przykuty do ziemi, tym razem się dusząc. W siadzie podpartym odkaszlnąłem czarną, gęstą maź, niestety brudząc przy tym podłogę wadery. Ledwo złapałem oddech i znowu musiałem pozbyć się dziwnej substancji z moich dróg oddechowych. Wichna doskoczyła szybko do mnie i gładząc mnie po plecach, mówiła coś do mnie, jednak ja znowu traciłem kontakt z rzeczywistością. Znów miałem mroczki przed oczami i niestety nic nie wyniosłem z jej słów. Dźwięki zlały się w jedną, zaszyfrowaną całość i towarzyszyly rosnącemu bólowi głowy i gorączce. Przeszły mnie zimne dreszcze i czułem, że lada moment znowu mnie zetnie. Spojrzałem słabo na waderę, której twarz widziałem jak zza mgły. Słaby wyszeptałem:
-Po...mocy...- po czym opadłem wykończony na łapy wilczycy. Znowu nastała ciemność. Ostatnie co czułem, to powoli wypływająca z mojego pyska i płuc gęsta substancja oraz obecność wadery, która to gładziła mnie wzdłuż karku, do momentu, aż całkiem straciłem kontakt ze światem zewnętrznym i przestałem czuć niemal wszystko. Tylko ból pozostał. 


Wichna? 

<Dziwny demon pozostawił w Linie cząstkę swojej mocy, która nie chce być przyjęta przez jego ciało. Ów moc jest na tyle potężna, że basiorowi może grozić śmierć. Jesteś w stanie mu jakoś pomóc? czy tego chcesz? Poślesz po pomoc? pamiętaj, że teraz liczy się czas. Ciało Lyna wytrzyma 24h w historii. Potem wilk umrze poprzez uduszenie. Po więcej szczegółów proszę na pw. Pozdrawiam>

Od Vili do Kennego

Krzątając się po terenach Watahy postanowiłam zwiedzić nieco całość, żeby móc jakoś się odnaleźć. Było około 17:00, ale ciągle było gorąco. Nie wiedząc gdzie zaniosą mnie łapy dotarłam do Źródeł Watahy. Docierając na Początek Źródła nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę piękniejsze miejsce. Czułam pewne związanie z wodą, dlatego, że moja matka wychowała się w takich miejscach, nawet mroźnych. Być może dlatego niektóre cieplejsze dni znoszę dość ciężko. Idąc chodnikiem w głąb pięknych zbiorników wodnych podziwiałam nieziemskie widoki. Drzewa wyrastające z kamiennych gór i głazów zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a opadające liany i wiszące długie krzewy robiły klimat nie do opisania. Droga na kamienną górę była dość długa, ale minęła mi dość szybko i przyjemnie w takich okolicznościach. W końcu też woda na samym początku była dość chłodna dzięki zacienionemu miejscu i mogłam lekko odetchnąć od ogromnych upałów i ciągłego nasłonecznienia.
Kiedy dotarłam na samą górę zobaczyłam dość duże i rozległe drzewo, które dawało ogromny cień i postanowiłam przysiąść sobie i odpocząć po całym dniu... Miałam nadzieję, że będę tam sama, ale nagle przed moimi oczami ukazał się nastroszony wilk. Miał na ogonie kawałek bandaża i pomyślałam, że jest chory, albo coś sobie zrobił, więc podniosłam pysk, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wilk zaczął machać ogonem i powiedział do mnie dość ciepło:
- Cześć, jestem tutejszym Magiem. Słyszałem od skowronków, że w niedługim czasie Wataha zacznie się powiększać i chyba właśnie widzę jeden okaz więcej na naszym terytorium. Jestem Kenny. Potrzebujesz czegoś?
- Cześć, myślę że nie. Przyszłam tutaj tylko trochę pozwiedzać, bo jestem tutaj od dzisiejszego dnia. Nie znam tutejszych miejsc. Przepraszam, że przeszkadzam, już sobie idę. - odparłam zakłopotana. Może faktycznie tak piękne miejsce jest domem Maga z tych stron, a ja bez żadnego wstydu weszłam do czyjegoś domu... Albo azylu...
- Nie no, co Ty! Są to Źródła Watahy, tez jestem tu raz na jakiś czas odstresować się i zrelaksować. Akurat padło tak, ze znaleźliśmy się tutaj oboje. Wiec... Powiesz jak się nazywasz?
- Jestem Vila. I tak. Jestem tutaj nowa. - parsknęłam patrząc na zachwyconą minę basiora. Wydawał się dość przyjazny.
- Miło mi Cię poznać. Już musisz iść? - zapytał nagle patrząc na moja zdezorientowana postawę i zakłopotanie.
- Emm... Nie . Myślałam po prostu, ze ktoś tutaj mieszka. Ne znam jeszcze niektórych stref i nie wiem dokładnie gdzie można wchodzić, a zauroczyły mnie nieziemskie widoki źródeł i oczywiście chłód bijący od wód …
- Ah tak, dzisiejszy dzień nie jednego osłabił. - odparł wilk rozglądając się po niebie.
Nie wiedząc co dalej zrobić usiadłam i rozluźniłam mięsnie zakrywając się puszystą kitą.
- Długo tutaj jesteś? - zapytałam wilka, który usiadł nieopodal i spojrzał na mnie przyjaźnie. Liczyłam na to, że dowiem się od niego trochę o tym miejscu. Może w końcu przestane niepewnie kroczyć przez terytorium w obawie, że kogoś urażę.

Kenny? ;3

Od Vili do Rena

Czasem życie samotnika przyprawiało mnie o dreszcze...Ciągłe bitwy z myślami i próby znalezienia sobie czegoś do roboty, gdy jest się całkowicie samemu nie są takie proste. Od dawna nie rozmawiałam z nikim innym jak z głosem w mojej głowie i rodzeństwem... Często pytają mnie co u rodziców, a ja nie mam serca dać do zrozumienia biednym duszyczkom moich zmarłych braci i sióstr, że niedługo miną cztery lata odkąd nie widziałam się z naszymi rodzicami... Cieszę się z mocy przekazanych mi przez ojca, ale czasem to w jaki sposób muszę decydować jak ich użyć jest wyczerpujące i ciężkie … Nie jestem w stanie powiedzieć im prawdy dopóki ich nie znajdę, a jednak chciałabym już móc przestać oszukiwać duszki małych szczeniąt, bo wiem, jak ciężko będzie mi to wytłumaczyć po znalezieniu rodziców... Wiem, że ich znajdę. Muszę.
Dzień zapowiadał się obiecująco. Upał był okropny już przed południem i przez gorąc w ogóle nie chciało mi się jeść... Jednak zmusiłam się do pójścia nad oczko wodne i zjedzenia chociaż kilku owoców czy roślin z tamtych stron. W końcu kilkudniowa głodówka na rzecz słońca i wyczerpujących temperatur nie doda mi sił do walki czy obrony w razie niebezpieczeństwa. Nad oczko wybrałam raczej prostą drogę - zwykłą leśną ścieżką prowadzącą przez niezagęszczone i nie zachwaszczone miejsca w lesie. Nie miałam ochoty dziś na przeciskanie się przez krzewy i roślinność leśną, bo ledwo co moje łapy wytrzymywały na rozgrzanym piachu czy ściółce … Było około 35 stopni, gotowałam się od środka. Droga ścieżką była też najszybsza, po niecałych piętnastu minutach byłam na miejscu, ale... nie byłam tam sama. Wychylając się zza połamanego przez wichurę dzień wcześniej drzewa zauważyłam postać innego osobnika. Także postanowił wybrać się nad oczko w ten upał i powylegiwać się w cieniu nad chłodną i orzeźwiającą wodą. Dość duży, ciemny i zgrabny wilk czyścił swój pysk łapkami mocząc je co chwilę w oczku wodnym. Widać było, że nasłuchuje. Nic dziwnego, sama nasłuchiwałabym będąc samemu w lesie nad oczkiem, bo znając życie nie tylko ja znam to miejsce. Nie mogąc jednak wytrzymać z pragnienia postanowiłam się wyłonić i zapytać chociażby o to, czy nie będę przeszkadzać. Ryzykowałam. Na ogol wilki widząc obcego osobnika nastawiają się bojowo, bo nigdy nie wiadomo jakie kto ma zamiary. Kiedy wyszłam zza drzewa basior poderwał się do siadu i spojrzał na mnie badawczo:
- O proszę, ktoś tutaj przyszedł do mojego bajorka. - powiedział nagle. Miałam wrażenie, że z wywodem.
- Twojego? Bywam tu naprawdę często i widzę Cię tu pierwszy raz od dłuższego czasu. Poza tym nie widzę nigdzie podpisu. - odpyskowałam.
- Jeszcze tego nie zrobiłem, ale zrobię w najbliższym czasie. Po co tu jesteś? - zapytał już nieco spokojniej, ale wciąż czujnie.
-Jest 35 stopni w cieniu... Szukam wody, chociażby do napicia się, bo moje łapy zaraz odpadną, a zbliża się 12:00. Największy gorąc. - odparłam i podeszłam do wody z zamiarem napicia się. Basior nie spuszczał ze mnie wzroku, widziałam jak wysuwa pazury, więc postanowiłam mieć tryb obronny na wodzy w razie gdyby zaatakował, ale uznałam, że pokaże też klasę is pytałam go z gracją:
- Czy jaśnie szanowny kawaler pozwoli mi przysiąść się i skosztować orzeźwiającej wody z tego bajorka, czy będzie stroszył na mnie pazury? Nie mam złych zamiarów. Jestem nowa na terenie, przypałętałam się tutaj i dostałam ''wejściówkę''.
- Oh... - zaskoczony parsknął - Jesteś tutaj nowa? Jak Ci na imię? - zapytał z tym samym badawczym wzrokiem co na początku.
- Wydaje mi się, że z czystej kultury to samiec powinien przedstawić się samicy. - zachichotałam i skończywszy pić wodę usiadłam kawałek dalej w bezpiecznej odległości ukazując swoją piękną, podpalaną bielą i turkusem kitę.
- Możliwe. Jestem Ren. Urodziłem się tu i mam raczej prawo zapytać Cię o chociażby imię. W końcu to Ty przypałętałaś się do mojej Watahy.
- Twojej? - zapytałam sarkastycznie. Wyglądał na dość młodego wilka, nie sądziłam, że Wataha może być jego.
- Mojej, bo się tu urodziłem. Jestem jej członkiem od szczeniaka... Więc? Nie będę atakował swoich... - basior wstał i podszedł do mnie, zataczając koło wokół mnie próbował poczuć mój zapach i poznać moją osobę bliżej.
- Vila. - odpowiedziałam obracając się w jego kierunku szybko. Staliśmy teraz kilka kroków od siebie, miałam wrażenie, że Ren nie ufa mi i będzie atakował. Czułam, że atmosfera robi się bardziej napięta i przygotowując się na obronę czujnie, nastroszyłam się. Powoli przywoływałam głos w mojej głowie, by ewentualnie wpłynąć na jego umysł, ale wilk nagle...

Ren? ;>>

Nowy wilczu, Vila


Autor grafiki: DA

Właściciel: NevadaParadise (hw)
Imię: Vila (Vi)
Wiek: 4 lata 5 miesięcy
Płeć: wadera
Żywioł: Ognisty/Mroczny/Umysłu (rodzice mieli inne żywioły)
Stanowisko: Zabójca
Cechy fizyczne: Vi jest zgrabną i drobną waderą, aczkolwiek ma postawną figurę i bojowe nastawienie. Jej uszy są szpiczaste i stojące, pysk smukły, ale nie długi. Vi ma masywne przednie łapy, kark oraz klatkę piersiową po swoim niezwykle masywnym i muskularnym ojcu. Turkusowo białe zarysy brwi odziedziczyła po matce, niezwykle chudej i eleganckiej waderze. Vi jest dość puchatym osobnikiem, opatula ją mięciutkie i gęste futro, które idealnie chroni ją w zimne i chłodne dni w czasie zimy bądź jesienią, a na lato i wiosnę gubi ona zbędne futro i sierść wydając się o wiele drobniejszą niż jest. Oczy Vi są niezwykle przeszywające, pełne błękitu, turkusu i aksamitnej bieli z nutą czerni. Jej pazury są długie i ostre, również w czarnym, hebanowym odcieniu. Vi całościowo jest czarnym wilkiem, jednak kolor jej umaszczenia jest w chłodnym odcieniu co idealnie i niezwykle pięknie komponuje się z turkusowymi i białymi elementami jej umaszczenia. Mimo pięknego i niespotykanego wyglądu jak na wilka żyjącego długi czas u ludzi Vi pomimo swojego umaszczenia wygląda jednocześnie dość agresywnie, przez co często odstrasza swoich napastników i wrogów.
Cechy charakteru: Vi jest niesamowicie lojalną waderą. Oddaje się w pełni swojemu stanowisku w grupie i jest pewnym siebie osobnikiem pragnącym sprawiedliwości. Vi nie lubi kłamstwa i oszustwa, jest szczera do bólu i nie potrafi kłamać, co czyni ją idealnym kandydatem na przyjaciółkę czy partnerkę. Ważną rolę odgrywa dla niej stado i rodzina. Od małego wychowana była na wilka, dla którego dobro większości jest najważniejsze. Mimo wysokiej rangi we wcześniejszym stadzie nie lubi być faworyzowaną i nie pociąga ją władza. Jeśli musi dowodzić, zrobi to, ale nigdy nie okaże wyższości czy pogardy swoim sojusznikom, za to dla wrogów potrafi być ogromnym katem i koszmarem. Dzięki swoim mocom i doświadczeniu Vi doskonale wie co robić z wrogiem. Ma bardzo wysoki instynkt zabójcy i obrońcy przez co idealnie sprawdza się w roli kompana czy też wojownika.
Cechy szczególne: Znamię na pysku w kształcie zadrapania, turkusowo-białe brwi i podpalane w ten sposób łapy przy pazurkach, oraz podpalany na turkusowo ogon.
Lubi: towarzystwo innych wilków, polować, bronić, działać w zespole, być częścią zespołu, pilnować terenu, czytać, zwiedzać oraz jeść ciekawe i nowe rzeczy znalezione bądź upolowane przez nią samą.
Nie lubi: kłamstwa, chytrości, oszustwa, złych intencji ze strony najbliższych czy nowo poznanych wilków, agresji, kłótni, natarczywości i upierdliwości.
Boi się: ludzi
Moce: Vi włada mrocznymi mocami oraz częściowo ogniem. Wynika to z różnorodności jej rodziców. Vi ma kontrolę nad umysłem i ciałem swojej ofiary jeśli w umiejętny sposób wgryzie się w nią i przekaże jej truciznę którą jest w stanie wyprodukować w danym momencie i przekazać przez długie i ostre kły, niczym jadowity wąż. Vi ma też kontakty z istotami pozaziemskimi, są to demony, dusze i różne inne istoty, które Vi potrafi przywołać i kontrolować dzięki temu czyją jest córką. Vi ma także zdolność manipulacyjną i może kontrolować myśli i umysł swojej ofiary, jednak musi włożyć w to naprawdę dużo siły i skupienia, więc nie jest to jej priorytetową mocą. Matka Vi przekazała jej także możliwość kontroli ognia, jednak Vi pracuje nad precyzją tego żywiołu i nie używa mocy magicznej związanej z ogniem często.
Historia: Vi jest jedynym szczenięciem Villiama i Vissandry - wilków z hodowli. Na skutek badań prowadzonych na szczeniakach będących rodzicami Vi zostały pomieszane ich geny oraz żywioły. Matka Vi od urodzenia posiadała Żywioł Wody i moce związane z nim, jednak badania przeprowadzone na niej do drugiego miesiąca jej życia genetycznie zmieniły pochodzenie i Żywioł Vissandry na ogień, przez co wilczyca mimo wyglądu na Wilka Mrozu ostatecznie przybrała pozycję Wilka Ognia. Na ojcu Vi głownie prowadzono testy sprawdzające siłę i wytrzymałość oraz szczenię było modyfikowane na ''bestię''. Badania i eksperymenty doprowadziły po roku do buntu wilków, przez co Villiam jako już zmodyfikowany i potężny wilk rozpętał Armagedon na poligonie hodowli zwołując wszystkie inne badane wilki do siebie. Tworząc własne stado wilki ostatkiem sił pokonały naukowców i lekarzy którzy próbowali przeprowadzać kolejne badania i krzyżować zmodyfikowane wilki między sobą. Villiam i Vissandra założyli stado i założyli rodzinę. Na skutek działania różnych środków podanych im w laboratorium niestety piątka wcześniejszych szczeniąt nie dotrwała porodu lub przyszła na świat martwa. Vi mimo tego ma kontakt ze swoim rodzeństwem. Gdy przyszła na świat była w pełni zdrowa i matka robiła wszystko by jej życie było w pełni normalne i nie doświadczyła 'modyfikacji', jednak mieszanka morskiego i jasnego umaszczenia matki delikatnie przebija się przez geny i muskularność ojca - ojca bestii. Mimo to Vi dzieciństwo spędziła na wolności odkrywając swoje moce, ojciec dużo ją nauczył a matka dała wiele miłości i wsparcia. Vi tęskni za rodziną, ponieważ naukowcy odkryli katastrofę w laboratorium na zboczu klifu, w którym badano jej rodziców. Vissandra i Villiam nie chcąc narażać jedynego dziecka na swoje przejścia odparli atak ludzi, jednak było ich zbyt mało tym razem. Vi wraz z matką zaczęły uciekać, po chwili ojciec je dogonił, lecz ludzi było zbyt wiele i Vi jako mały szczeniak pobiegła ile sił w nogach przez gęste zarośla w drugą stronę niż jej rodzice. Vi ma pewność że żyją, gdyby było inaczej jej ojciec i matka skontaktowali by się z nią poprzez moce śmierci. Vi po kilku miesiącach przygarnia samotna babcia traktując ją jak domowego pieska. Kiedy po czterech latach babcia umiera i do jej chaty przyjeżdżają inni ludzie Vi odchodzi i dociera właśnie tutaj. Jej imię nie jest przypadkowe. Jest członem od imion jej rodziców oraz szóstym szczenięciem zapisanym w systemie rzymskim.
Zauroczenie: na ten moment Vi nie zna nikogo i nie jest w stanie określić swojego zauroczenia
Głos: Vi może zmieniać barwy swojego głosu dzięki zdolnościom manipulacyjnym, ale na co dzień jej głos jest typowo kobiecy, stonowany i głęboki. Każdy jednak interpretuje go inaczej.
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: Villiam i Vissandra
Jaskinia: Wschód 2 - Góry zębiaste
Medalion: Link
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: Link
Przedmioty kupione w sklepie: -
Dodatkowe informacje: Medalion Vi jest podarunkiem od jej matki - mówi się, że należał niegdyś no Śnieżnego Smoka ze stron Vissandry, który był jej aniołem stróżem nasłanym przez jej przodków. Medalion zaświeci gdy Vi pozna swoją bratnią duszę i będzie między nimi chemia - medalion pokaże Vi prawdziwą miłość i drogę do rodziny.
Umiejętności:
: Siła: 200
: Zręczność:125
: Wiedza:125
: Spryt:125
: Zwinność:125
: Szybkość:100

Od Tsumi do Vespre

Nie minęło aż tak dużo czasu, jak mogłoby się wydawać. Znaczy, dla mnie minęła wieczność. Każda sekunda rozciągała się niemiłosiernie, poczas gdy ja miałam zajęcie, zwane jako patrzenie się w pustą przestrzeń. Co teraz będzie? Dwóch radnych, mało osób na to stanowisko. I tak wyższych nie mamy jakoś specjalnie zapełnionych, głównie dlatego, że po prostu nie każdy się nadaje. Oh Tsumi, jak bardzo jesteście w dupie. Moje myśli zaczęły się plątać, szukając jakiegoś punktu wyjścia. Aż w końcu zjawił się on. Vespre wszedł do pokoju, mogłabym lekko powiedzieć, że nieswój. Spodziewałam się naprawdę wszystkiego. Nawet tego, że mógłby mnie obwiniać że nic nie zrobiłam gdy jego matka została zabijana. Ale zaraz, że co?

- Eh? - zdezorientowana podniosłam głowę i zmarszczyłam brwi, patrząc na szczeniaka. Moi dwaj opiekunowie również wyglądali, jakby byli zaskoczeni tą informacją. Arietes przyglądał mu się z uwagą, bez szczególnego wyrazu... pyska? Znaczy, nie żeby ogólnie miał jakiś wyraz, ale teraz po prostu było to czuć. Nadal nie specjalnie mogłam stać, więc z podłogi spojrzałam zdezorientowanym, a za razem poważnym wzrokiem w stronę Vespre.
- Na pewno? Wiesz, że to dużo roboty, teraz pewnie i tak nie mógłbyś przejąć obowiązków swojej... po prostu pewnie trafiłbyś tak jak ja pod opiekę radnych, którzy by się na razie uczyli – odpowiedziałam, zmieniając tor pierwszego zdania, na jakiś inny. Albo po prostu przeskoczyłam jakąś... dość istotną część.
– Odpocznij. - mruknęłam, patrząc na reakcję przyjaciela. Nie wiedziałam, czy chciał to usłyszeć, pewnie chciał znaleźć coś, czym mógłby się teraz zająć, ale...
- Nie – odpowiedział zdawkowo, jednak zaraz potem rozwinął swoją wypowiedź – Może być szkolenie, jeśli tylko radni będą mieć czas – Pusty ton głosu, jakby mnie dodatkowo dobijał. Westchnęłam, kładąc głowę na posadzce. Dotarło do mnie, że jednak w tej chwili nie ma sensu proponować odpoczynku. Po prostu nie.
- Chodź, dam ci jakieś zapiski z którymi mógłbyś się zapoznać – powiedziałam wstając, jakby chcąc tym samym zostawić za sobą burzę uczuć, które wywracały mi żołądek. Tamashi wyraźnie zaprotestował. Nie podobało mu się, że robię jakieś niepotrzebne ruchy, jednak tylko machnęłam ogonem, kierując się do wyjścia.

<Vespre?>

Achi do Shiry

    Nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd znalazłem nową watahę. Dotąd robiłem swoje. Znalazłem jakąś miłą pracę i jaskinię... Odwiedziłem też bibliotekę, z której miałem zamiar wypożyczyć mapę terenów. Znalazłem masę przydatnych książek, które zabrałem ze sobą do domku po wyrobieniu sobie karty bibliotecznej. Samą mapę terenów ostatecznie dostałem w prezencie od bibliotekarza, który zdecydowanie chciał wypełnić swoją pracę najlepiej, jak umiał, mimo widocznego na pyszczku zmęczenia. Zacząłem zwiedzać tereny i poznawać ciekawsze czy bardziej funkcjonalne miejsca. Z czasem zrozumiałem nawet, gdzie lepiej się nie zapuszczać i gdzie zdecydowanie będę lubił przychodzić... Jednym z takich miejsc okazała się łąka górska za pałacem. Widoki były nieziemskie, a w dolnej części łąki roiło się od kwiatów, co przyciągało tam też ciekawskie wróżki, które widziałem częściej w pobliżu wody. Nie raz udało mi się nawet upolować tam zająca. Pewnego dnia jednak, gdy znowu chciałem odwiedzić swoje ulubione dotąd miejsce, zauważyłem, że coś się zmieniło... Najpierw jeden stragan, potem drugi, trzeci i kolejne zaczęły pojawiać się stopniowo za pałacem. Nie byłem zbyt zaznajomiony z planami rozbudowy infrastruktury, ale jak na mój nos to nie było coś zwykłego. Stragany stały jednak puste przez kilka dni, w tym czasie odwiedziłem Alphę, która przy przyjmowaniu mnie na tereny zaproponowała mi pomóc w razie potrzeby. Podobno... wielkimi krokami zbliżała się rocznica watahy. Gdy zdobyłem potrzebne mi informacje... byłem dość podekscytowany. Co prawda nie miałem jeszcze pieniędzy, za które mógłbym kupić jakieś cacka z targu, ale nie przeszkadzało mi to w podziwianiu ich i uczestniczeniu w atrakcjach i zabawach, zaplanowanych na ten dzień. 
Dnia, w którym wszystko się zaczęło, latałem od straganu do straganu, od lady do lady nie mogąc nacieszyć się towarzystwem roześmianych obcych i widokiem niesamowitych artefaktów. Sklepikarze byliby w stanie wcisnąć mi dosłownie wszystko, gdybym tylko miał pieniądze! Dlatego nie miałem pojęcia, czy ich brak był błogosławieństwem, czy przekleństwem. Jedyne, co miałem przy sobie to torbę z jakimś jedzeniem dla siebie, wróżek, zajęcy i może ptaków, żeby nie zraziły się naszą obecnością i nie myślały o przeprowadzce, tym bardziej że na łące górskiej tymczasowo zakazano polowań. 
Przy następnym straganie zatrzymałem się, kiedy tylko zobaczyłem najsłodsze stworzenia na całym świecie. Podbiegłem do basenu obok, w którym wypuszczone były maleństwa wraz z rodzicami. 
— Jeśli podobają wam się kaczko-żółwie zapraszam do gry! Maleństwa już przez jakiś czas szukają domu, więc polecam zdecydować się szybko- AAH! — Brunatny wilk krzyknął kiedy stworzonko go dziabnęło. — Niektóre mają charakterek, ale są tego warte. 
— Wszystkie są takie urocze... — usłyszałem miły, melodyjny głos obok. Po chwilce wszystkie maluchy podpłynęły do jego właścicielki. Nie mogłem powstrzymywać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. — Chciałabym zabrać je wszystkie. — Biało-czarna wadera o zielonych oczach westchnęła cicho i uśmiechnęła się do zwierzątek, które otoczyły ją w mgnieniu oka, próbując bezskutecznie wyjść z basenu. — Nie mam teraz jedzonka, maleństwa... 
W tamtym momencie uśmiechnąłem się, wreszcie mogąc się na coś przydać. 
— Ja mam jedzenie — oznajmiłem, zdejmując torbę. — Małe marchewki miały być dla zajęcy, ale kaczuszki też mogą je jeść.
W oczach nieznajomej pojawiły się ogniki szczęścia. 
— Jestem Shira — uśmiechnęła się promiennie, a moje serce zabiło szybciej. 
— Achi. 

<Shira?>

Od Vespre c.d Tsumi

Nie mogłem się pozbyć poczucia, że mama dalej żyje. Leżała przede mną i gdyby nie nienaturalnie szeroko otwarty pysk, wyglądałaby jakby spokojnie spała. Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym potrafił opanować tą burzę emocji w środku mnie. Albo gdybym chociażby potrafił okłamać siebie samego, mimo wiedzy o bezpowrotności śmierci. Ale nie byłem w stanie. Czułem się słaby, jakby śmierć Zahiry spowodowała, że cały ciężar który ze sobą niosła spadł na moje barki.
Mimo ściśniętego żołądka, guli w gardle i gdzieś głęboko zakorzenionego, palącego niepokoju, siedziałem tutaj w bezruchu, nawet nie roniąc pojedynczej łzy. Czyżby pustka, którą czuje obecnie, była barierą ochronną utworzoną przez moją podświadomość? Przed czym miałaby chronić, skoro i tak czuję kłębiące się w środku emocje. Bolesny konflikt w środku mnie nie ustawał nie ważne jak bardzo chciałbym by tak się stało.
– Moje kondolencje – usłyszałem cichy głos Fluffy’ego dochodzący z tyłu.
Odwróciłem łeb w jego stronę. Nie wiedziałem nawet co powinienem odpowiedzieć.
– Gdzie Tsumi? – zapytałem niemrawo, wstając z zakrwawionej posadzki.
– W swoim pokoju – odpowiedział.
Skinąłem głową, ruszając powolnym krokiem.
Fluffy pewnie teraz będzie mieć głowę pełną roboty. Nie dość, że trzeba zaplanować pogrzeb, to trzeba odnowić posadzkę, co nie jest łatwym zadaniem. Gdyby, tak jak wcześniej, była jeszcze tutaj Zahira, możliwe że miałby łatwiej. Teraz niestety, rada liczy dwóch członków, o dwa za mało niż powinna. Może powinienem zająć pozycję mamy, żeby jakoś ich odciążyć…? Mama w końcu zginęła przeze mnie - chciała mnie uchronić. Przejęcie jej obowiązków mogłoby być zadośćuczynieniem. Nie, to są od teraz moje obowiązki.
Wszedłem do pokoju Tsum. Leżała między przednimi łapami jednego ze swoich opiekunów. Uniosła ślepia, patrząc na mnie.
– Dołączę do rady – powiedziałem beznamiętnie.

<Tsum? Pora robić pranie>

18.07.2021

Od Antilii do Sokara "Krwawe Zaćmienie, cz II".

Podróż powrotna była trudna. Ulewa była bardzo obfita a w takim deszczu trudno było mówić o locie powrotnym i to z pasażerami. Byłam przemoczona do suchej nitki a pióra zdążyły mi przesiąknąć deszczówką. Mimo to nadal skutecznie chroniły dwie wadery przed dudniącym deszczem, którego duże krople sprawiały ból. Sokar trzymał się lekko z boku, idąc ze spuszczoną głową, co jakiś czas spoglądając na ciało brata, przy którym stała Stormy. Widziałam, jak cicho odmawia modlitwę, po czym zabrała zwłoki do Pałacu, gdzie rozpoczną się przygotowania do pogrzebu. Zaczęłam myśleć co jeszcze trzeba będzie zrobić… Przede wszystkim sprawdzić ich stan fizyczny, chociaż wydaje mi się, że ich psychika ucierpiała najbardziej… Co one tam musiały przejść… – pomyślałam smutno. Skierowałam się na wschód, kierując towarzyszące mi wilki na wschód.

Trzeba było sprawdzić, czy trójka pół boskiego rodzeństwa, która przeżyła próby, nie jest zarażona tajemniczą chorobą na którą zmarł Tsuri. Nashi wspominała coś, że jej zmarły brat zaczął się czuć źle już w naszym świecie. Zaniepokoiło mnie to. Tak więc zabrałam ich do swojego gabinetu, po czym zbadałam ich i nie stwierdziłam żadnych objawów choroby roboczo nazywanej pomorem księżycowym. Będę musiała pomyśleć nad inną nazwą, choć ta nie jest aż tak zła…

Po badaniu zaparzyłam całej trójce świeże zioła, pozwalając, aby ich moc pozwoliła waderom spokojnie zasnąć. Sokar grzecznie poprosił o coś innego, a ja spełniłam jego prośbę. Domyślałam się, jaki był tego powód, ale nie zapytałam o to. Zajrzałam do swojej sypialni, gdzie drzemały dwie wadery. Nashi i Nuta położyły się na łóżku, śpiąc kamiennym snem, lecz młodsza z nich cicho popiskiwała. Pewnie śni jej się koszmar – pomyślałam smutno, nawet nie wyobrażając sobie co oni tam przeżyli. Wyszłam po cichu z pokoju, nie chcąc budzić gości. Westchnęłam, po czym wyszłam na zewnątrz. Chciałam nieco odpocząć od tego wszystkiego, relaksując się wewnątrz krystalicznej sadzawki znajdującej się pośrodku groty Podniebnych Ścieżek. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, do większej groty, w której znajdowały się pozostałe wejścia do pozostałych sześciu jaskiń, zauważyłam brązowego basiora siedzącego przy brzegu stawu. Patrzył on w powierzchnię wody, nie zwracając uwagi na otoczenie. Powoli podeszłam do skrzydlatego wilka, obserwując jego mowę ciała.

– Można? – zapytałam cicho. Sokar w odpowiedzi kiwnął lekko głową. Przysiadłam się obok, również skupiając się na lustrzanej tafli wody, która nieruchomo stała i mieniła się w blasku opadającego księżyca. Nie sądziłam, że jest aż tak późno…

– Dlaczego akurat oni? – zapytał cicho, nie kierując pytanie do nikogo konkretnego. Pytanie zawisło w powietrzu, sprawiając, że atmosfera stała się bardziej niż martwa.

W końcu zdołałam zebrać się na odpowiedź.

– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.

Milczenie.

– Ja również – odpowiedział bez emocji Sokar.

I znowu zapadła cisza.

– Po prostu… – zaczął cicho basior. – Dlaczego… akurat oni… musieli zginąć… – Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. – Obiecałem ich chronić...

– Wiem.

Spojrzał na mnie, zaskoczony moją odpowiedzią.

– Nie wiem, czy mam rodzeństwo. Ale każdy chce chronić swoją rodzinę, którą bardzo mocno kocha, zwłaszcza jeśli razem się wychowywało w sierocińcu – wyjaśniłam, patrząc mu w oczy i delikatnie się uśmiechając. Rozumiałam ból Sokara, ponieważ sama poniekąd straciłam rodzinę i nie wiem, czy oni w ogóle jeszcze żyją i tęsknią za mną… Doceniłabym brata, który ma równie opiekuńczy charakter co Sokar.

– Hirvi i Tsuri umarli, abyście mogli żyć – powiedziałam cicho, przypominając sobie opowieść Nashi o śmierci jej braci. – Wiedzieli co robili i znali konsekwencje tego…

– Wiem – westchnął basior, odwracając głowę. – Chodzi o to, że… mam do siebie żal, że to oni zmarli, zamiast… – Jego głos zadrżał, a po brodzie podniesionej głowy zaczął spływać strumyk łez.

– Nie mów tak. – Położyłam swoją łapę na jego ramieniu. On pochylił głowę do przod, opuszczając ją na dół. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale jedno wiedziałam na pewno – żadne z nich nie zasłużyło na śmierć. A Kostucha postanowiła zabrać dwóch jego braci, którzy umierali w okropnych męczarniach.
A oni musieli na to patrzeć…

Zanurzyłam czubek łapy w sadzawce, czując moc żywiołu wody. Przywołałam w myślach zaklęcie, lekko przymykając oczy. Wyobraziłam sobie spokojny obraz jednego z nielicznych wspomnień, jakie zdołałam odzyskać będąc w Watasze Mrocznych Skrzydeł. Po chwili otworzyłam oczy i zobaczyłam dwa młode wilczki stworzone z wody, biegały w kółko, chcąc złapać przeciwnika za ogon. Obraz był tak wyraźny, że można było zauważyć pojedyncze pasma futra oraz niewielkie piórka w skrzydłach jednego ze szczeniaków.

– To jedno ze wspomnień jakie udało mi się odzyskać – powiedziałam cicho, patrząc jak skrzydlaty wilczek tarza się ze swoim przyjacielem w zapaśniczym ucisku. – Ten szczeniak ze skrzydłami to byłam ja, ale nie wiem kim jest ten drugi… – Przerwałam na chwilę, zastanawiając się co dalej powiedzieć. – Ja również straciłam rodzinę. I wiem jak boli ta strata.

– Ty możesz jeszcze ją odzyskać, ponieważ mogą jeszcze żyć – zauważył basior.

– Mogą ale nie muszą. Poza tym, straciłam wszelką nadzieję, że ich odnajdę. To prawie to samo, jakby umarli… – powiedziałam cicho, wpatrując się w obraz. Mała ja teraz była na ziemi, przyciskana łapami drugiego wilczka do ziemi. Kim ty jesteś? – ciągle zadawałam sobie te pytanie.

– Niewiedza najbardziej boli – szepnęłam. – A jeszcze bardziej nadzieja, która utrzymuje to marzenie przy życiu…

Położyłam się, nadal trzymając łapę pod powierzchnią sadzawki. Sokar również położył się obok mnie, wpatrując się w moje wspomnienie ożywione żywiołem, nad którym miałam władzę. Teraz skrzydlate wilczątko próbowało się wznieść w powietrze swojego towarzysza. Małe szczeniaki wyglądały bardzo uroczo, do tego stopnia, że miałam ochotę porzygać się. Uśmiechnęłam się mimowolnie, rozczulając się, gdy powaliłam przeciwnika, teraz gryząc jego ucho. Spojrzałam na Sokara, który leżał na brzuchu a głowę położył między swoje przednie łapy. Oczy miał zamknięte i głęboko oddychał, śpiąc głęboko. Również ułożyłam głowę między nogami i zasnęłam, a wodne stworzonka znikły, wracając z powrotem do macierzystego zbiornika.

Dlaczego czuję, że mogę zaufać Sokarowi? – zapytałam się samej siebie w myślach, zastanawiając się, czy dobrze zrobiłam, otwierając się na nie do końca nowo poznanego wilka, nim również oddałam się w objęcia snu.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Pogrzeb odbył się kilka dni po ich powrocie z Areny Prób. Przybyła większość populacji watahy, by pożegnać braci Sokara, Nashi i Nuty. Przygotowano też symboliczny pochówek Hirviego z racji tego, iż również zmarł lecz nie mieliśmy jego zwłok, ponieważ, według relacji rodzeństwa które pozostało przy życiu, został zjedzony żywcem przez Ukory. Pogoda była odpowiednia, zupełnie jakby czuła, że to jest ostatnie spotkanie z basiorami – było pochmurno i lekko zimno oraz co jakiś czas delikatna mżawka przechodziła, zupełnie jakby ochrzciła zebrane tutaj wilki. Stałam wraz ze starszyzną jako samica gamma naszej watahy. Wczoraj opowiedziałam Nashi o swoim awansie. Była bardzo szczerze ucieszona moim awansem, lecz nadal jej oczy były smutne, w żałobie. Dużo spędzałam czasu z nią oraz z resztą jej rodzeństwa, testując na nich przepisy na ciasta, a dokładniej mówiąc – gotowe produkty cukiernicze.

Znalazłam nowe hobby w postaci pieczenia różnych smakołyków. Od czasu Tłustego Czwartku nie miałam zbytnio okazji, aby tworzyć słodycze domowej roboty. Poprosiłam Tsumi o kilka przepisów, kiedy wpadłam do niej po pewną sprawę. Teraz na moim blacie stygnie jagodzianka ze świeżo zebranymi jagodami. Poprosiłam Tobiasa (oczywiście za odpowiednią zapłatą) aby jak trafi na polanę pełną leśnych owoców, to w miarę możliwości aby je zebrał, lub chociaż dał mi znać gdzie one się znajdują, abym w wolnej chwili lub również na swoim patrolu zebrać kluczowe składniki do moich ciast. Potem szłam, lub leciałam do nich i częstowałam swoimi wypiekami, mając nadzieję, że chociaż na chwilę zapomną o gorzkiej rzeczywistości przy pomocy moich słodkości. Zazwyczaj pomagało.
Martwiłam się odrobinę o Sokara. W tej chwili ma cztery stanowiska i jest zawalony pracą. Zastanawiałam się, czy w ten sposób odreagowuje na… ostatnie wydarzenia. Jego siostry nie wspominały nic o tym. Starałam się odwiedzać go jak najczęściej ale nie chciałam mu przeszkadzać…
Eve wraz z innymi Szamanami, którzy prowadzili ceremonię w roli kapłanów, kończyli swoją przemowę. Złożono kwiaty nad świeżo zakopanymi grobami a lud zaczął się rozchodzić, mamrocząc kondolencje i wracając do swoich zajęć. Skrzydlaty basior i dwie wadery będące spokrewnione z pochowanymi braćmi, stały jeszcze chwilę. Nuta przytuliła się do piersi Nashi, a ta objęła młodszą siostrę, po czym odeszły powolnym krokiem.

Sokar został, wpatrzyjąc się w wykopane dziury.

Podeszłam do niego, stając po jego prawej stronie. Milczałam, aż w końcu, cicho powiedziałam:

– To nie Twoja wina…

I odeszłam, oglądając się tylko raz za siebie.
Przede mną była pusta przestrzeń i zakopane zwłoki dwójki dzieci boga zemsty.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Od powrotu dzieci Seikatsu minęły dokładnie dwa tygodnie.


W tym czasie niewiele się działo. Ma to swoje dobre strony… Czasami lepiej jest, gdy jest nudno niżeli dzieje się za dużo. Tak jak ostatnio.

Musiałam pomóc nieco Tsumi w przygotowaniach do Święta Miodu, które niedługo ma się zacząć – głównie to były plany oraz inne takiego typu rzeczy. Znalazło się też trochę miejsca na papierkową robotę, którą, jak śmiała się Tsumi, zdążę znienawidzić. Miała rację… Miałam nieco kwestionariuszy do wypełnienia. Gdy w końcu udało mi się podpisać ostatni dokument, wstałam od stołu i zaczęłam przeglądać swoje wyposażenie medyczne. Dawno tego nie robiłam, a warto mieć pełny zapas medykamentów, tak na wszelki wypadek… Weszłam do środka schowka, który był magazynem dla różnego rodzaju opatrunków, narzędzi i leków. Westchnęłam, ustawiając pojemniczki z ziołami, sprawdzając przy okazji ich uzupełnienie. W tej chwili jestem jedynym medykiem w watasze; Delta odszedł kilka dni temu, nie podając konkretnego powodu. Nie miałam do niego żalu, lecz czułam delikatny smutek. Polubiłam tego basiora, lecz najwidoczniej los nie przewidział jego przyszłości w tej watasze. Mam nadzieję, że kiedyś wróci…
Nagle jeden z słoików zsunął się z półki, niebezpiecznie szybko zmierzając ku ziemi. W ostatniej chwili udało mi się złapać szklany pojemnik przy pomocy zaklęcia lewitacyjnego. Skupiona na obiekcie, podążałam za nim wzrokiem, aż znalazł się z powrotem na swoje miejsce. Przetarłam kurz znajdujący się na niektórych półkach, zastanawiając się czego brakuje a czego mam pod dostatkiem. Lista rzeczy do znalezienia bądź kupienia będzie przydatna. – pomyślałam, notując w głowie, aby po sprzątaniu składzika znaleźć papier i pióro a następnie zrobić ową listę. Po kilkunastu minutach skończyłam czyścić pomieszczenie, które aż lśniło. Nie było tam bałaganu ani dużego brudu, ale wolę posprzątać raz na jakiś czas, aby jakieś stawonogi zadomowiły się w ziołach czy innych lekach. Zadowolona wyszłam i zaczęłam szukać papieru oraz czegoś do pisania. Przeszedłam przez przedpokój, ktòry był swego rodzaju korytarzem w mojej jaskini. Znalazłam wszystko oczywiście na biurku, znajdującym się w mojej sypialni. Będę musiała chyba sprawić sobie gabinet gammy… – pomyślałam wesoło, wyobrażając siebie za biurkiem zapełnionym papierami. Wyposażona w przybory i z humorystycznym wyobrażeniem połączony z myślami gdzie owe biuro mogłoby się znajdować, chciałam z powrotem wrócić do swojego magazynu z asortymentem medyka, spostrzegłam gościa stojącego w progu.

Ciepłe promienie popołudniowego słońca ogrzewały brązowe futro i pióra przybysza, nadając im jaśniejszy, pastelowy odcień.

– Sokar… – powiedziałam na powitanie, zaskoczona obecnością wilka. Nagle w mojej głowie zabrzmiał cichy alarm.

Nie widziałam Sokara od dnia pogrzebu, a jego siostry widziały go raptem kilka razy w tym czasie. Nashi coś napomknęła, że jej brat dużo pracuje; najprawdopodobniej w ten sposób przechodzi żałobę. Szczerze mówiąc, próbowałam się z nim skontaktować, ale bez skutecznie. Zupełnie jakby mnie unikał… – pomyślałam. Tylko dlaczego?

– Coś się stało? – zapytałam, wracając do rzeczywistości. Na szczęście nie minęło nawet kilka sekund.

– Nuta jest chora – powiedział a w jego oczach widać było przerażenie. – Choruje zupełnie jak Tsuri…


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Czerwona wadera leżała w łóżku w jaskini Nashi, w okolicy Rzek Pajęczych, kręcąc się niespokojnie we śnie, co jakiś czas pokasłując. Dotknęłam łapą jej czoła – ta subtelnie podskoczyła, będąc nadal przykryta kocem. Jest mocno rozgrzana… – pomyślałam, chowając swoje przybory medyka.

– To jest to? – zapytał Sokar, kiedy wyszłam z pokoju w którym spała jego siostra. Nashi siedziała obok, znajdując się w czymś w rodzaju salonu – pokoik był ładnie przyozdobiony roślinami oraz innymi dekoracjami takie jak poduszki czy coś w rodzaju dziecięcych rysunków oprawionych w ramki z gałązek i powieszone na ścianie. Przystanęłam przed wilkami, starając się jak najodpowiedniej dobrać słowa.

– Nie jestem pewna czy to jest pomór księżycowy… Wygląda to jak zwykła wilcza grypa, lecz nie mogę wykluczyć innych opcji – wyznałam szczerze, patrząc na twarze rodzeństwa Nuty.

– Jesteś w stanie jej pomóc? – zapytała Nashi z nadzieją w oczach. Nadal skrywał się w nich ból i poczucie straty. Natomiast z oczu Sokara ciężko było cokolwiek wyczytać.

– Na pewno będę próbować – To mogłam obiecać. – Postaram się poprosić o pomoc jakiegoś szamana… – Zaczęłam już wybierać kandydata, przypominając sobie imiona wilków, które piastowały to stanowisko. Już wiedziałam, kto to będzie. Będę miała po drodze – pomyślałam. Omówiłam jeszcze parę szczegółów i zostawiłam medykamenty wraz ze wskazaniami co do ich stosowania. Pożegnałam się z przyjaciółką oraz jej bratem i wyszłam z jej jaskini. Już chciałam odlecieć na wschód, kiedy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam Sokara, który przyśpieszonym krokiem szedł w moim kierunku. Złożyłam skrzydła, czekając na basiora. Zatrzymał się kilka kroków ode mnie, starając się uniknąć kontaktu wzrokowego ze mną.

– O co chodzi? – zapytałam, zastanawiając się czemu unika mnie jak ognia.

– Uda Ci się znaleźć na to… coś lekarstwo? Wyleczysz ją? – Widziałam w jego oczach strach o młodszą siostrę oraz coś w rodzaju wspomnień… Pewnie przypomniał mu się Tsuri, gdy choroba zaczęła się ujawniać.

– Mam taką nadzieję – przyznałam, po czym dodałam po chwili. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie…

– Co?

– Czemu mnie unikasz? – Zrobiłam krok na przód. Uszy brązowego wilka położyły się a głowa obróciła.

– Wcale tego nie robię… – powiedział cicho, cofając się.

– Robisz – powiedziałam zbyt twardym tonem, lecz moje zdumienie powoli przeradzało się w gniew. Nie lubiłam zabawy w podchody, zwłaszcza jeśli chodzi o takie rzeczy. Miałam wrażenie, jakby traktował mnie jak zarazę, coś złego, czego należy unikać jak ognia. Nienawidziłam tego, zwłaszcza, gdy nie znałam powodu dlaczego drugi wilk tak się zachowuje. Nie mówię tutaj o czystej złośliwości z charakteru; raczej o czynniku, który zmienił wilka w jego totalne przeciwieństwo. Może to wpływ Areny? – pomyślałam, choć ta teoria umarła w zalążku. Nashi i Nuta zachowywały się w miarę normalnie, nie licząc oczywiście traumy, jaka prześladowała je od wyjścia z tego piekła. Miałam wrażenie, że coś mi umyka...

Odwróciłam się i po prostu odfrunęłam.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Jest tu kto? – zawołałam, wchodząc do niewielkiego Domu Szamana, który znajdował się pomiędzy Górami Ciętymi a Szpicastymi. Wiał tu mocniejszy wiatr, tak więc lądowanie nie należało do tych najzgrabniejszych. Mam nadzieję, że nikt tego nie widział…

Rozejrzałam się w poszukiwaniu mieszkańca domku. Wszędzie wisiały wszelkiego rodzaju maski, fiolki i inne szamańskie bibeloty o nieznanym mi przeznaczeniu. W pomieszczeniu panował swego rodzaju "kontrolowany chaos" – był bałagan, lecz wyglądał jakby miał swój schemat i ład. Kolory przyprawiały mnie o lekki zawrót głowy. Nagle usłyszałam jakiś huk, pojawił się kolorowy dym a z pomieszczenia obok wybiegła niewielka wadera o szafirowej sierści z fioletowymi znakami na ramieniu.

– Przepraszam, musiałam pomylić proszek z ogona samalandry... – powiedziała na wstępie Eve, przeganiając czerwoną chmurę unoszącą się dookoła. Zakaszlałam, czując drapanie w gardle.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytała, gdy gaz rozrzedził się.

– Mam taką nadzieję… – Zaczęłam wyjaśniać waderze sytuację – o pomorze księżycowym, o przyczynie śmierci Tsuriego, o Nucie, która najprawdopodobniej również na to zachorowała… Szamanka słuchała mnie uważnie, co jakiś czas zadając pytanie. Kiedy skończyłam, wróciła do tego samego pomieszczenia w którym wybuchł jej eliksir, po czym wróciła z kilkoma przyborami i fiolkami. Wytłumaczyła mi co było czym i jak tego używać.

– Muszę uzupełnić swoje zapasy – przyznała szczerze, chodząc po pokoju.

– Długo Ci to zajmie?

– Góra dwa dni. Może nawet szybciej… – Wadera otworzyła szafkę i przejrzała zawartość słoików. – Gdy skończę, mogę zajrzeć do Nuty i pomóc Ci przy niej.

– Super! – Byłam uradowana. Eve uśmiechnęła się szeroko i zaproponowała nawet herbatę, lecz ja musiałam odmówić, opowiadając o swoim zaopatrzeniu a raczej o jego… niedoborze. Szafirowa wadera zaśmiała się, twierdząc, że trafił nam się podobny los. Grzecznie podziękowałam i odleciałam w stronę Pałacu, chcąc porozmawiać z Tsumi oraz poszukać kogoś do uzupełnienia zapasów.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Pomór księżycowy może być zaraźliwy? – zapytała Tsumi, siedząc w Kręgu Rady. Znalazłam ją dopiero tam, kiedy okazało się, że do watahy został przyjęty kolejny wilk. A nawet dwa! Bardzo mnie to cieszyło, zwłaszcza, że tak wiele wilków ostatnio od nas odeszło… Od razu przypomniało mi się  zmarłe półboskie rodzeństwo. Potrząsnęłam głową.

– Nie wiem. – Ponownie odpowiedziałam na to samo pytanie tą samą odpowiedzią. – Wygląda na to, że mogą się nim zarazić jedynie półbogowie lub wilki mające w sobie krew bogów… – myślałam na głos.

Alfa zamyśliła się.

– Czyli nie ma zagrożenia epidemicznego?

– Najprawdopodobniej nie. Lecz trzeba mieć na uwadze, że może być inaczej.

– Co proponujesz? – Wstała ze swojego miejsca, znajdującego się naprzeciw wejścia do Kręgu Rady, dzięki czemu odnosiło się wrażenie, że jest pośrodku, pomiędzy pozostałymi radnymi.

– Ukryć informację o stanie zdrowia Nuty i ograniczyć do niej dostęp do rodziny, mnie oraz Eve.

– Eve? – Tsumi była zaskoczona, że wymieniłam imię szamanki.

– Pomoże mi wyleczyć Nutę. Przyda mi się ktoś taki… – wyznałam.

– Rozumiem. – Alfa ruszyła w stronę swojego gabinetu, a ja ruszyłam za nią. – Potrzebne Ci coś jeszcze?

Wyjaśniłam jej o stanie swoich zapasów medycznych oraz przedstawiłam swoją prośbę.

– Powinnam też mieć kilka ziół u siebie… Przyjdź później do mojego gabinetu, żeby odebrać je. Tobias też powinien pomóc. Zna się nieco na ziołach i kilka nazbiera, zwłaszcza, że ma teraz w przydziale tereny leśne i łąki.

– Okej. Pójdę go poszukać. – Już zaczęłam się oddalać, kiedy Tsumi zawołała mnie. Zatrzymałam się i obejrzałam przez ramię, patrząc na białą waderę o kruczo czarnych skrzydłach.

– Uważaj na siebie. – I wróciła do siebie, a ja zaczęłam szukać młodszego Bethę.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – powiedziałam, chowając pęczek ziół do wypchanej już torby. Tobias uśmiechnął się i wyszedł z pałacu, wracając do swoich zajęć. Alfa była bardzo hojna jeśli chodzi o przekazanie potrzebnych mi roślin. Będę miała zapas na długi czas, dzięki pomocy tej dwójki. Będę musiała zajrzeć do Nuty zanim wrócę do siebie… No i do Eve, zobaczyć czy coś znalazła. Szczerze mówiąc, wilki będące szamanami zawsze wydawały się… wyjęte z kontekstu. Jednak przekonowałam się kilka razy, i to nawet na własnej skórze, że szamańskie zabobony mogą pomóc, a nawet uratować życie, tam, gdzie medycyna zawiodła.
Poleciałam na wschód, najpierw obierając kurs na Dom Szamana, gdzie czekała już na mnie szmaragdowa wadera. Napiłam się naparu z ziół przygotowanego przez szamaknę i omówiłyśmy szybko informacje, jakie znalazła wilczyca. Lux, jej towarzyszka, będąca duchem łasicy. Co jakiś czas dopowiadała kilka słów za właścicielkę i ogólnie pomagała jej w codziennych czynnościach. Eve znalazła kilka wzmianek we wskazanych przeze mnie księgach i dziennikach, tych, które czytałam podczas poszukiwania dzieci boga kłamstwa. Były wcześniejsze przypadki pomoru księżycowego, lecz to tyle. Nic nie wiadomo o losach ofiar, które zachorowały na tą boską klątwę.

– Będę szukała dalej – obiecała wadera, gdy wychodziłam, aby udać się do jaskini Nashi. Pożegnałam się i chwyciłam ciepły front powietrza, szybując na wschód.
Ciekawe czy będzie tam Sokar…


Na miejscu byłam szybko za sprawą sprzyjających wiatrów. Nikogo nie zastałam, przez co czułam się tutaj intruzem… Weszłam do pokoju, gdzie była Nuta. Była przytomna, lecz leżała przykryta kocem, delikatnie drżąc.

– Cześć Nuta – przywitałam się, kładąc swoją torbę na ziemi.

– Antilia! – Ucieszyła się na mój widok. Uśmiechnęłam się.

– Jak się czujesz?

– Dziwnie… – powiedziała, po czym zakaszlała. Wyjaśniła mi po chwili swój stan. Było jej zimno a sierść robiła się coraz bledsza i rzadsza. – Zupełnie jak u Tsuriego… – szepnęła, po czym po jej policzkach popłynęły łzy.

– Nie martw się, coś na to zdziałamy… – Wyciągnęłam swoje narzędzia i zaczęłam przygotowywać medykamenty. Skoczyłam do kuchni, aby zagotować wodę na zioła. Rozglądałam się ciągle w poszukiwaniu Nashi – zawsze powtarzała, że jestem mile widziana, lecz nadal czułam się jak intruz w jej jaskini. Gwizd czajnika oznajmił gotowość wody do użycia. Zalałam liście w dwóch kubkach, po czym rzuciłam na nie odpowiedni czar i wróciłam do chorej. Ostrożnie podałam jej naczynie, widząc, jak drżą jej łapy. Niedobrze… Choroba postępuje.

– Co to? – zapytała, patrząc najpierw na napar, a następnie na mnie.

– Herbata z lawendy wraz z rozpuszczonymi lekami – wyjaśniłam, pijąc swój napar, bez środków farmakologicznych. Waderka upiła łyk, po czym duszkiem wypiła napój.

– Zrobisz mi jeszcze jeden? – zapytała, z wyraźnymi iskierkami w oczach. Uśmiechnęłam się i wzięłam od niej kubek, po czym przygotowałam kolejną porcję, która również smakowała Nucie. Nie sądziłam, że jej tak bardzo zasmakuje, jednak nie byłam zaskoczona, kiedy zasnęła kamiennym snem po zaledwie kilku minutach. Sprawdziłam jej temperaturę ciała, która nadal rosła. Westchnęłam i zabrałam brudne naczynia, po czym umyłam je swoją magią. Za ten czas przygotowałam Nashi lekarstwa oraz notatkę co do ilości i sposobu podania. Spojrzałam na waderę, która spokojnie spała i wyszłam, wracając do swoich pozostałych obowiązków.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Chyba mamy pewną… wskazówkę – powiedziała ostrożnie Eve. Siedziałyśmy w mojej kuchni, częstując mojego gościa swoimi świeżymi wypiekami – babeczkami z owocami leśnymi.

– A mianowicie? – zapytałam, zaciekawiona.

– Być może istnieje coś w rodzaju leku…

– Gdzie to znajdziemy? – Starałam się powstrzymać swój entuzjazm. Z średnim efektem…

– Podobnie w Lasku Dusz. Przekazałam już informację Tsumi przy pomocy Lux.

Kiwnęłam głową. Przez chwilę obie milczałyśmy, po czym postanowiłam oznajmić Eve pewną decyzję.

– Wraz z Nashi i Sokarem postanowiliśmy przenieść Nutę do mojej jaskini. – Gdy to powiedziałam, przypomniałam sobie rozmowę z Sokarem na ten temat. Była ona… pozbawiona emocji…? Stał się wobec mnie oziębły i dziwny, nadal mnie też unikał. I miałam powoli tego dość. – Nie będę musiała ciągle się przemieszczać, a Ty będziesz miała szybciej do mnie.

– Spodziewałam się tej decyzji i szczerze mówiąc, sama chciałam Ci to zasugerować… Kiedy zaczniecie przenosiny?

– Dzisiaj lub jutro. Stworzę portal, przez który przetransportujemy Nutę. Tradycyjna droga mogłaby źle wpłynąć na jej stan…

– A co z nią?

– Nie jest dobrze… – powiedziałam szczerze, po czym zaczęłam opisać jej nowe dolegliwości. Szamanka uważnie mnie słuchała, po czym zaproponowała kilka swoich metod leczenia. Nie wszystkie przypadły mi do gustu ale kilka mogło zadziałać. Nagle dostałam ostrego ataku kaszlu, po czym po moim ciele przeszedł dreszcz stroszący moje futro.

– Wszystko okej? – spytała zmartwiona Eve.

– Najpewniej mnie przewiało… – Machnęłam łapą, bagatelizując to. Choć przyznam szczerze, że od kilku dni czuję się, jakbym miała gorączkę – mimo panującego na zewnątrz skwaru jest mi zimno i czuję się osłabiona. Nie chciałam jednak popadać w paranoje…

Ale nie wiesz, czy sama jesteś córką któregoś z bogów… – pomyślałam. Zadrżałam ponownie, tym razem ze strachu.

– Będę się zbierać do siebie – oznajmiła Eve, po czym pożegnała się ze mną i weszła w utworzony przez siebie portal. Ja natomiast zaczęłam przygotowywać pokój dla pacjentki – będzie ulokowana w świeżo stworzonym pokoju, gdzie oprócz miękkiego łóżka jest kilka rzeczy niezbędne medykom. Po raz kolejny rzuciłam urok oczyszczający z różnego rodzaju drobnoustrojów, tak, aby zapewnić jej jak najczystsze warunki. Gdy upewniłam się, że wszystko gotowe, stworzyłam portal do jaskini Nashi.


– Mam nadzieję, że nowy pokój Ci się podoba – powiedziałam, zmieniając zimny okład Nucie.

– Jest super…! – zawołała słabym głosem. Jednak jej oczy nadal miały w sobie figlarny błysk, co mnie cieszyło. Nashi siedziała z boku i smutno uśmiechała się do swojej chorej siostry. Widziałam, jak z trudem powstrzymuje łzy. I doskonale rozumiałam jej ból. Leczenie nie przynosiło żadnych efektów, oprócz łagodzenia objawów i bólu. Jednakże nie chciałam, aby to widać. Nadzieja nadal żyła, choć gasła z każdym uderzeniem serca młodszej córki Seikstansu. Westchnęłam cicho. Wtedy zauważyłam, jak Nashi cicho pokasłuje oraz że jej sierść lekko przerzedła.
Moje serce zadrżało.

– Nashi, mogę Cię prosić?

Wyszłyśmy obie na zewnątrz jaskini, dalej będąc w grocie wewnątrz Podniebnych Ścieżek.

– Od jak dawna? – zapytałam wprost. Początkowo moja przyjaciółka zaczęła się wykręcać, lecz ja nie odpuściłam. Po dłuższej chwili milczenia i walki z myślami przyznała:

– Od niemal tygodnia.

W tamtej chwili cała zadrżałam. Po czym powiedziałam Nashi o swoim stanie.

– Sądzisz, że to może być zakaźne? – spytała z wyraźnym stracem w głosie.

– Musimy zachować to w tajemnicy – powiedziałam twardo. – Ale być może pomór księżycowy może być zakaźny… Miałaś kontakt z krwią, śliną…? – zaczęłam wyliczać.

– Nie jestem pewna ale być może…

– W takim razie musisz zostać odizolowana, podobnie jak ja oraz Eve i Sokar – powiedziałam.

– Będę mogła odwiedzać siostrę? – zapytała, kiedy utworzyłam już portal do jej domu.

– Raczej tak… A i pamiętaj: nie możesz nikogo odwiedzać ani nikt Ciebie. Porozmawiam z Tsumi, żeby załatwić Ci dostawy jedzenia i innych potrzebnych rzeczy do domu. – Po czym przeprowadziłam przyjaciółkę przez portal. Po chwili natchnęło mnie, że muszę jeszcze porozmawiać z Sokarem… Ale jak?

Nagle pojawił się obcy portal i wyszła z niego znajoma, niewielka szafirowa wadera, niosąc kolejne kadzidełko oraz księgę.

– Eve! – zawołałam. – Musimy porozmawiać…


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


– Na pewno da się coś zrobić! – Szamanka krążyła w kółko po pokoju, w którym leżała Nuta. Spała, delikatnie kręcąc się pod pościelą. Gorączka nieco spadła, lecz nadal nie została zbita. Gdy tylko opowiedziałam o swoim odkryciu, wadera również mi coś wyznała.

Zgodziłam się na pobranie krwi od Nuty, aby móc sprawdzić kilka mocniejszych lekarstw, które potencjalnie mogły zaszkodzić pacjentce, oraz obrzędów. Podzieliłyśmy się próbką na pół; Eve zabrała fiolkę z krwią do swojego domu, gdzie mogła na spokojnie spróbować kilka rytuałów. Powiedziała, że przy jednej z prób zacięła się nożem a jej rana miała kontakt z boską krwią.

Ja również przyznałam się, że ostatnio gorzej się czuję, lecz nie miałam styczności z materiałem biologicznym.

Od momentu zakażenia Eve minęło prawie 48 godzin, w ciągu których wilczyca co chwile znikała i wracała z czymś nowym. Od tamtej pory zakazała mi zbliżyć się do Nuty. Nie sprzeciwiałam się. W tym czasie spotkałam się z Sokarem, stosując zaklęcie, które tworzy wokół wybranej istoty niewidzialną bańkę, która może zostać użyta jako ochrona przed środowiskiem zewnętrznym.

W tym przypadku będzie ona chroniła innych przede mną.

Spotkaliśmy się przed wejściem do biblioteki, w której pracuje. Gdy lądowałam, on już czekał na mnie, obserwując każdy mój ruch. Zmarszczyłam brwi.

Co on znowu robi?

– Co z Nutą? – zapytał oschle, zupełnie jakby nie obchodził go los siostry.

– O co Ci chodzi? – zapytałam ostro, bardziej, niż myślałam. Miałam to gdzieś.

– Co?

– Odkąd wróciłeś traktujesz mnie jak zarazę! Jak coś… złego! Jak chorobę! – krzyczałam. Wilk patrzył na mnie, nie ruszając nawet łapą, lecz w jego oczach malowało się wyraźne zaskoczenie.

– Nie rozumiem…

– Tylko Ty traktujesz mnie jak największe zło, którego należy unikać! I chcę wiedzieć co ja Ci zrobiłam… – powiedziałam nieco łagodniej, lecz nadal buzował we mnie gniew. Jestem takim typem wilka, który lubi mieć wszystko czarno na białym.

– Nic mi nie zrobiłaś – szepnął cicho.

– To czemu traktujesz mnie jak ścierwo?!

Przez chwilę staliśmy w milczeniu.

– Ponieważ nie pomagasz mojej chorej siostrze.

Teraz to ja byłam zaskoczona.

– Słucham?

– Stan Nuty coraz bardziej się pogarsza a Ty nic z tym nie robisz! – podniósł głos. – Patrzysz, jak ona umiera a ty sobie spokojnie pijesz herbatkę!

Tego było już za wiele.

– Chciałam powiedzieć, że pomór może być zakaźny oraz abyś ograniczył kontakt z innymi – powiedziałam ozięble. – A Nuta czuje się lepiej.

I odleciałam najszybciej jak tylko mogłam, starając się ukryć łzy.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Początkowo objawy pomoru u Nuty zaczęły ustępować, jak powiedziałam Sokarowi, lecz to była swego rodzaju zasłona dymna która dała złudną nadzieję.

Dwa dni temu Eve zaczęła coraz bardziej słabnąć. Z początku nie dawała po sobie poznać, że jej ciało toczy choroba, ale pewnego dnia nie miała sił na dalszą walkę. Podsyłałam jej księgi i inne zapiski, aby przynajmniej w ten sposób mogła pomóc młodej półbogini, lecz w końcu nawet na to nie miała siły. Ani na protest, kiedy zaczęłam się opiekować i ją. Podawałam jej odpowiednie leki oraz zioła, czując się poniekąd winna jej stanowi.

– Hej, Anti... – Odkaszlnęła Eve. – Skup się na Nucie. Spróbuję jeszcze przeszukać kilka ksiąg. Jutro dam Ci znać, czy coś znalazłam... – powiedziała, gdy przyszłam zobaczyć jak się czuje szamanka. Nie wyglądała najlepiej...Bardzo niechętnie się na to zgodziłam na jej propozycję.

– No dobrze... Ale jak coś będzie się działo to wyślij mi wiadomość – poprosiłam. Zostawiłam jej księgi oraz kilka lekarstw oraz ziół łagodzących ból, po czym wróciłam do swojej jaskini.

Nuta czuła się lepiej i zaczęła nawet już chodzić. Przyznała szczerze, że od leżenia zaczęły ja boleć mięśnie i kości. Nie byłam zaskoczona, gdy mi to oznajmiła. Nashi przyszła kilka razy odwiedzić swoją siostrę oraz mnie, przy okazji przynosząc kosz łakoci oraz składników do moich wypieków. Tak więc oficjalnie Nuta została moją osobistą degustatorką, podobnie jak moja przyjaciółka.

Co jakiś czas ruda wilczyca pytała mnie o Eve. Natychmiast przed oczami stanął mi obraz zmizerniałem wadery, która zdążyła potracić część futra a na jej ciele tworzą się trudnogojące się rany od samego dotyku. Zawsze odpowiadałam wymijająco, nie mając serca, aby powiedzieć jej prawdę.
W pewnym momencie przestała odtrzymywać od szamanki jakiekolwiek informacje czy listy. Z początku myślałam, że zasnęła czy jest zajęta czymś innym, lecz gdy minął trzeci dzień, postanowiłam to sprawdzić osobiście.

Spełniły się moje najgorsze oczekiwania.

Znalazłam Eve martwą leżącą głową przy swoim biurku. Wszędzie panował brud i bałagan, lecz ten nieporządek nijak nie pasował do kontrolowanego chaosu wadery. Na uszach miała zaschniętą krew a całkowicie białe oczy już dawno straciły swoją zdolność do widzenia. Niedaleko jej łapy znajdowało się pióro a przewrócony kałamarz wypuścił ciemny tusz, który zalał podłogę. Księga, na której leżała Eve, była otwarta a na samej górze widniał odręczny opis, iż nie ma leku na boską chorobę. Udało mi się powstrzymać łzy, które cisnęły mi się do oczu.

Użyłam lewitacji i podniosłam ciało Eve, zamykając powieki jej oślepionych oczu.
Napisałam pilną wiadomość do Tsumi z prośbą o przygotowanie pogrzebu, prosząc, by zachowała dyskrecję jeśli chodzi o prawdziwą przyczynę śmierci. Musieliśmy coś wymyślić, tak, aby inne wilki nie podejrzewały kłamstwa.

Odmówiłam cichą modlitwę za duszę szmaragdowej wilczycy, po czym przeszłam przez portal prowadzący do Pałacu. Książkę zabrałam do siebie, chcąc kontynuować rozpoczęte przez nie zapiski, które być może przetrwają wieki.


– Eve naprawdę nie żyje? – zapytała Nashi, kilka godzin później. Siedziałyśmy w pokoju przygotowanym dla Nuty, w mojej jaskini, pijąc herbatę. Kilka minut temu wróciłam z Pałacu, pomagając dopełnić formalności związane z pogrzebem i śmiercią szamanki.

Przytaknęłam. Nuta cicho szlochała, myśląc, że przez nią wadera nie żyję. Ma po części rację, ale nie warto ją uświadamiać. Przyniesie to więcej szkód niż pożytku.

– To.. wsz-wsz-wszystko m-moja winaaa… – łkała czerwona wadera. Szara wilczyca przytuliła siostrę, głaszcząc ją po głowie i powtarzając, że to nieprawda.
Nagle wyczułam czyjąś obecność. Obróciłam się i zobaczyłam czerwonookiego, skrzydlatego basiora o czekoladowym umaszczeniu.

Sokar jedynie stał, wyglądając, jakby bił się z myślami co powiedzieć na powitanie.

Szybko wstałam i zaprowadziłam go do wyjścia, nie chcąc, aby jego siostry były światkami awantury. Nashi wiedziała już o konflikcie, jaki narósł między mną a jej bratem. Sprawiała wrażenie, że zna powód jego gburowatego zachowania, lecz milczała.

Kiedy wyszliśmy z mojej jaskini, syknęłam:

– Wynoś się stąd!

– Chciałem się zobaczyć z moją siostrą – powiedział bez emocji.

– Trzeba było się umówić – odparowałam.

– Będziesz mi rozkazywać? – zapytał ostro basior, patrząc spod łba na mnie. Nie przestraszyłam się.

– Nuta jest pod moją opieką – odparłam twardo. – Więc tak – w tej kwestii będę miałą prawo mówić Ci co masz robić.

Już chciał coś powiedzieć, gdy nagle…

– Antilia! – krzyknęła Nashi. Natychmiast pobiegłam z powrotem do swojej jaskini, gdzie zobaczyłam Nutę leżącą na ziemi, a jej ciało trzęsło się kompulsywnie. Nashi trzymała siostrę za głowę, próbując do niej mówić. Podałam szybko leki dożylnie a po kilku chwilach drgawki ustały.

– Co się dzieje? – zapytała przerażona Nashi. Sokar stał z tyłu patrzył.

– Pomór jednak nie dał za wygraną… – powiedziałam cicho.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Westchęłam, czując jak zmęczenie coraz bardziej otula moje ciało, niczym ciepły koc kuszący, aby zdrzemnąć się kilka godzin. Wstałam i zanurzyłam ręcznik w płynącej wodzie, wpadając w trans rozmyśleń, pozwalając, by ciepłe promienie słońca ogrzały powietrze wokoło. Od ponad pięciu dni nie spałam, czuwając przy córce boga oszustwa. Biedna Nuta… – pomyślałam. W takich chwilach jak ta myślę o śmierci. Jak ja bym chciała odejść z tego świata… Z refleksji wyrwał mnie głos wypowiadający moje imię. Obróciłam się przez ramię.

Sokar stał niedaleko, obok strumyka, który łączy się ze swoimi braćmi, tworząc piękną kaskadę spadającą z krawędzie Smoczej Jaskini.  Po ataku Nuty zdecydowałam przenieść ją do miejsca, które, nawet jeśli nie uleczy, to chociaż złagodzi ból. Na pomór nie było lekarsrtwa – można było jedynie leczyć objawy oraz koić ból umierającego. Moje domniemane zarażenie okazało się zwykłym przeziębieniem, tak jak się spodziewałam i szczerze mówiąc – modliłam. Nashi i Sokarowi również nic się nie stało, ba – nawet nie mieli żadnych objawów.

– Jak się… czuje? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na niego, po czym wróciłam do wyciskania ręcznika z zimnej wody.

Słyszałam, jak zrobił kilka kroków.

– Nuta już się nie obudzi – powiedziałam ochrypłym głosem. Czasami mocno tu wiało, a u mnie przewianie często kończyło się problemami z gardłem. – Jeśli chcesz się z nią pożegnać, to zrób to póki jeszcze możesz.

Od dwóch dni Nuta była w śpiączce, lecz przeczucie dawało mi sygnał, że mimo snu nadal odczuwa ból jaki toczy jej ciało. Dlatego podawałam jej odpowiednie leki i płyny, mając nadzieję, że moje działania koją cierpienie a nie je przedłużają.

Sokar ostrożnie podszedł do siostry i wziął jej łapę. Przyłożył sobie ją do czoła, po czym zaczął coś cicho mówić. Odwróciłam się i odeszłam na bok, dając im chwilę prywatności. Usiadłam, rozkładając delikatnie skrzydła i czekałam.

Nagle ułyszałam trzepot skrzydeł, który się zaczął się oddalać. Wstałam i podeszłam do leżącej pod korzeniami wiekowego drzewa wadery i zauważyłam, że w jej łapkach są dwa brązowe piórka. Stworzyłam magiczny sznurek, po czym obwiązałam nim piórka, tworząc swego rodzaju bransoletkę. Założyłam ją na lewą łapę Nuty, po czym wróciłam do uzupełniania swoich notatek dotyczących pomoru księżycowego. Opisywałam w nich przypadek Tsuriego i Nuty, naiwnie wierząc, że żaden wilk już na to nigdy nie zachoruje a te notatki będą jedynym dowodem na istnienie tej choroby.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Gdy Księżyc lśnił w pełni zawieszony wysoko na nieboskłonie, serce Nuty, córki boga Seikatsu, zatrzymało się.

Zgodnie z prośbą rodziny spaliłam jej ciało, patrząc jak płatki popiołu frunęły w stronę srebrnej tarczy Księżyca.


━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━◦○◦━


Od tych zdarzeń minął ponad miesiąc. Wpadłam w wir biurokracji, ciągle marudząc Tsumi o nadmiar papierkowej pracy. Za każdym razem śmiała się, że dzięki mnie ma więcej czasu. Zwłaszcza teraz, gdy zbliża się rocznica powstania watahy. Trzeba było zorganizować zabawy, gry, występy i inne takie… To moja pierwszy festiwal rocznicowy, jak nazywam to wydarzenie. Chcę, aby wszystko było idealne, a nawet lepsze.

Miałam jeszcze kilka przypadków, w których potrzebna była moja pomoc. Jeden z wilków skręcił sobie lewą kostkę a inny zaliczył przeziębienie latem.

Siedziałam u siebie w jaskini, w sypialni przy biurku i tworzyłam plan atrakcji, rysując rozmieszczenie stanowisk, targowisk oraz innych dekoracji.

Zadowolona z efektów swojej wielogodzinnej pracy przy kartkach papieru zwinęłam je w rulon i wsadziłam do swojej skórzanej torby. Zapięłam pasy i już miałam wyjść, kiedy zobaczyłam kogoś, kogo obecność była najbardziej niespodziewaną rzeczą w tamtym momencie.

– Sokar? Co Ty tu robisz? – Byłam szczerze zaskoczona. I lekko zła. Jaki on ma tupet!

– Antilia… Ja… – zaczął, szukając odpowiednich słów. Nie czułam od niego wrogości ani zła, tylko coś rodzaju… pokory.

Moje zaskoczenie osiągnęło maksymalny poziom.

Co on chce? Co mi chce powiedzieć?


Sokar? Wiem, końcówka trochę taka spłaszczona xd