14.11.2017

Od Mateo do Iguany

- Foch. - waderka odwróciła głowę. Miałem dziwne przeczucie, że tak już z nią będzie.
- Nie fosz. Jak nic ci nie jest, to po co jęczysz? - zapytałem.
- Ja? Ja nie jęczę. - żachnęła się.
- To co to za dźwięk był? - uniosłem brwi.
- Powiem ci co. Gonisz! - krzyknęła i przeskoczyła krzaki, tym razem trochę przedtem wyhamowując, na wypadek jakichś dodatkowych skalnych ścian. Pokręciłem głową, i pomknąłem za nią. Po jakichś piętnastu metrach za krzakami dogoniłem ją, przewracając na ziemię w rewanżu.
- Ej! - krzyknęła, upadając. E tam. I tak się podniosła po dwóch sekundach.
- A może przyjdziesz do mnie? - zapytałem, bo troszkę się zmęczyłem tym ciągłym bieganiem, nie mówiąc już o Igazi.
- Hmmm.... - zastanowiła się. - A gdzie mieszkasz?
- W tamtej jaskini, z której wyskoczyłem. - powiedziałem z dumą. Wreszcie. Jaskinia, nie nora.
- Okej, to chodźmy. - zgodziła się.
<Ignasia? Luna, trzeba mu było zabronić w opku xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz