28.03.2022

Od Antilii cd Sokara

Kwiat, który zerwał, był niemal zwyczajnym przebiśniegiem, ale nie dla mnie. Był niezwykle delikatny, liście miały soczyste kolory, które kontrastowały z nadal zimowym otoczeniem a kwiaty dojrzałe, rozwinięte oraz pachnące słodką, kwiatową wonią. Chwyciłam ostrożnie podarunek, czując jak wzruszenie ściska mi serce. Udało mi się jakoś powstrzymać łzy, choć łatwe to nie było. Czułam, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, sprawiając, że przestałam czuć otaczający mnie późnozimowy chłód. Wiatr zaczął szarpać naszym futrem, ale niemal go nie odczułam. Czułam natomiast jak serce tłucze mi się w klatce piersiowej, chcąc wyrwać się z kościstego więzienia i wykrzyczeć to co głęboko ukryłam na jego dnie. Stałam przez chwilę, bijąc się z myślami. Wzięłam głęboki wdech nosem…
…i przytuliłam się do zaskoczonego Sokara. Objęłam go mocno i lekko rozłożyłam skrzydła, zupełnie jakbym chciała ochronić nas przed resztą świata. Przez ten moment, gdy czułam miękkość jego futra, jego ciepło, jego zapach…
…czułam się naprawdę szczęśliwa.
Musiałam jednak odsunąć się, mimo, że miałam ochotę trwać tak do końca świata. Czułam też, że Sokar zaczyna się czuć… niezręcznie.
– Dziękuję, że wierzysz we mnie… – powiedziałam, patrząc wilkowi w oczy. Uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiła się pewna iskierka, która zgasła wraz z znalezieniem go po Próbach… Była nieśmiała, ale pojawiła się. Jednak nie była ona taka jak wcześniej. Była inna. Nadal skrywała ból, który krępował Sokara. Nie chciałam naciskać czy nawet poruszać tematu, wiedząc, że wejdę na bardzo cienki lód. Widziałam, że musi chcieć zrobić krok do przodu…
Ufam Sokarowi jak on mi.
Ruszyłam bez słowa, gdyż te były zbędne, przed siebie, w stronę naszego celu – Smoczej Jaskini.
Nim ruszyłam, włożyłam kwiat za ucho, uważając, żeby nie zniszczyć najpiękniejszego prezentu jaki otrzymałam w swoim życiu.

– Oto i ona… – powiedziałam cicho, przypominając sobie momenty, kiedy ostatnio tu byłam. Widok wychudzonego, wyniszczonego pomorem księżycowym ciała Nuty znowu stanął mi przed oczami. Nigdy tego nie zapomnę, ale próbowałam przynajmniej tego nie rozpamiętywać. Suche gałęzie drzewa posiane młodymi, wczesno–wiosennymi pączkami szeleściły cicho w rytm nadal zimnego wiatru. Strumyki dalej zasilały główne koryto, kończące się na krawędzi klifu, by dalej stać się wodospadem. Białe skały nadal tworzyły jaskinię, w której stałam wraz z bratem zmarłej czerwonej wadery.
Nic się nie zmieniło.
Natura trwała, podobnie jak nasze życie…
Przynajmniej tych, którzy nie mieli w sobie krwi boga zemsty, nie licząc Sokara.
Mimowolnie podeszłam do krawędzi, patrząc na krajobraz. Teraz wyglądał nieco smutno i przytłaczają lecz wiosną, gdy kwiaty rozwinęły swoje piękne, barwne pąki, czy latem, kiedy owoce dojrzewają wśród soczystej zieleni, widok zapiera dech w piersiach. Już niedługo gołe gałęzie ubiorą swoje zielone, liściste suknie, tworząc dom dla leśnych zwierząt oraz darząc inne jedzeniem. Wystarczyła jedynie szczypta cierpliwości… Wiosna zbliżała się coraz szybciej, jednak jej chłodna siostra nie zamierzała odpuścić swojego mroźnego uścisku.
Westchnęłam a silniejszy wiatr zaczął szarpać moją sierścią, lecz ja, niczym martwy posąg, stałam niewzruszona. Kwiat za uchem delikatnie kołysał się w rytm wietrznej pieśni.
Odwróciłam się na dźwięk poruszonych, toczących się kamieni oraz coś w rodzaju stętknięcia. Sokar położył się pod drzewem, przymykając lekko oczy oraz pozwalając, by skrzydła zsunęły się bezwładnie na ziemię. Podeszłam powoli i usiadłam obok, a potem również położyłam się na surowej skale.
Czułam przepływającą energię Starego Drzewa, która miała zdolności uzdrowicielskie. Czasami korzystałam z właściwości tego niezwykłego drzewa by pomóc moim pacjentom.

Choć jednemu nie udało się w jakiekolwiek sposób pomóc.

Mimowolnie przymknęłam oczy, gdzie znowu zobaczyłam Nutę. Jej gęste futro mieniło się delikatnie a jej uśmiech był bardziej niż zaraźliwy. Wszędzie jej było. Potem zobaczyłam ją, jak choroba zaczyna toczyć jej ciało, zmieniając ją z wesołej i energicznej wadery w prawdziwy wrak, szkielet pokryty suchą, bladą skórą i przerzedzoną, zniszczoną sierścią. Iskierki w jej oczach zgasły, śmiech ucichł aż w końcu… odeszła. Starałam się i to bardzo, aby nie czuła bólu.
Tylko tyle mogłam zrobić.
– Mam nadzieję, że są w lepszym miejscu… – powiedział nagle Sokar, przerywając milczenie. Otworzyłam gwałtownie oczy, lekko zamroczona wyrwana ze swoich przemyśleń.
– Hm?
– Moje rodzeństwo. – Nuta żałoby przeniknęła jego idealny głos. Najchętniej bym go przytuliła, znowu, ale powstrzymałam się. Pozwoliłam mu mówić, nie ingerując w żaden sposób. – Że są w miejscu, gdzie nie czują… – Zacisnął mocno zęby, a po chwili pociekła mi strużka krwi. Powstrzymałam się przed zwróceniem mu uwagi, aby się nie krzywdził.
Ani że to nie jest jego wina.
Przymknął oczy i wziął oddech przez nos. Jego płuca dalej świszczały, lecz były w zdecydowanie lepszym stanie niż wcześniej.
– Podziwiam cię również za to, że byłaś z moją siostrą do samego końca… – Spojrzał na mnie, nadal mając pustkę po stracie części swojej jedynej rodziny, ale szczerość oraz… dumę. Czułam, jak moje policzki zaczęły promieniować ciepłem.
Brawo, spal buraka w takim momencie, geniuszu.
– Jednak… ja nie byłem wystarczająco… silny… by z nią… być… – Głos zaczął mu się coraz bardziej łamać. Poczułam, że to moment, w którym mogę wyrazić swoje wsparcie oraz zdanie.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Nuta wiedziała, że jesteś z nią myślami oraz duchem. – Położyłam mu łapę na jego łopatce, patrząc mu głęboko w oczy. – Czuła to.
Kiwnął delikatnie głową, odwracając ją, zupełnie jakby analizwał moje zdanie. Zastanawiał się, czy naprawdę tak było.
– Teraz również możesz być z nią swoimi myślami, pielęgnując pamięć o niej oraz Tsurim i Hirvim… –Mówiłam szczerze, prosto ze swojego serca. Położyłam swoją głowę na jego futrze, przymykając oczy, mając poczucie bezpieczeństwa w jego obecności. Poczułam, jak basior kładzie swój łeb na moim. Rozkoszowałam się każdą chwilą, czując jego ciepło oraz moc Starego Drzewa w Smoczej Jaskini, które nie tylko pozwalało ciało zagoić rany jak i umysłowi, kojąc mroczne myśli.
– Anti?
– Tak? – Nawet nie zauważyłam, że użył zdrobnienia.
– Pomodlisz się ze mną za moje rodzeństwo?
– To będzie dla mnie zaszczyt.

Po skończeniu zwrotki do bogini Nadziei,Kireny, oraz boga Śmierci, Nestera, przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Słońce powoli zaczęło wstawać, oblewając wzgórza, nagie lasy oraz jaskinię, w której się znajdowaliśmy, ciepłymi kolorami swoich promieni.
Wstawał kolejny dzień.
Niespodziewanie Sokar wziął głęboki wdech, po czym zaczął lekko kaszleć, co mnie zaniepokoiło.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, gotowa zareagować niemal natychmiast.
– Tak… Ja… – zaczął, po czym wziął głęboki wdech i…



<Soczek? Ur mov>

23.03.2022

Od Lait CD Sokara

— Mówiłam, żebyś się nie przejmował, pójdę po książki — uśmiechnęła się lekko, maskując to, że mówiła o czymś innym.
Gdyby usłyszał to, że zależy jej na tej relacji, byłoby niezręcznie. Może lepiej, że nie usłyszał... Co nie zmienia tego, że rzeczywiście był on jakoś ważny dla niej. Jako przyjaciel oczywiście. Lub raczej, kolega. Dobry kolega? Nie wiedziała, nie rozmawiali na ten temat i czuła się zbyt niepewnie, aby o to zapytać. Była słaba w relacje, mimo że żyła w sporym społeczeństwie watahy. Nie miała bliższych sobie wilków, no cóż, oprócz Sokara, którego nie wiedziała jak określić. Mówiła innym wilkom „dzień dobry” czy „miłego dnia” i tak dalej, no i zdarzało się jej plotkować, przez co wydała się być dość towarzyską waderą, ale... prawda była inna.
W rzeczywistości większość czasu po prostu spędzała sama, z książką i kawami, pitymi raz po raz. Unikała trochę innych, jednocześnie pragnąc posiadać jakiegoś znajomego. Nie chciała prosić Sokara o spędzanie czasu wspólnie, basior był raczej wyczerpany ciągłą pracą i możliwe, że miał inne wilki, które potrzebowały jego uwagi.
W głębi duszy bolało ją to, ale myślała tylko o tym, że musi się z tym pogodzić.
— Skoro tak mówisz... — odpowiedział po dłuższej chwili ciszy. Zauważył zawiechę, która dopadła również Lait.
— Jasne... I ten, jakbyś potrzebował pomocy jeszcze w czymś, to możesz się odezwać do mnie, czy coś — napomknęła, natychmiast żałując. Ufanie chwilowej odwadze to zły pomysł. — A teraz leć, spieszyłeś się.
— Ah, tak!
Obgadywanie wilków z watahy było zdecydowanie łatwiejsze niż utrzymywanie relacji w dobrym stanie.

✧─── ・ 。゚★: .✦ . :★. ───✧

Lait weszła do środka sierocińca, rozglądając się dookoła. Bywała tu... raczej rzadko. Nie, że nie lubiła szczeniąt ani tak dalej. Po prostu patrzenie na nie przywracało złe wspomnienia. Te dzieciaki były jak ona w przeszłości. Znaczy, nie do końca — Nie muszą się martwić o jedzenie i miejsce do spania, nie są takie samotne. W tej chwili, patrząc na dwójkę bawiących się wilczków, myślała o... rodzinie. Nie pamiętała zbyt wiele o niej, czasem jedynie przemknęła jej myśl o bracie, który bawił się z nią. Reszta? Zupełnie nic. Nie kojarzyła nawet imion i pewnie gdyby ktoś chciał jej wmówić, że jest jej rodziną, mogłaby uwierzyć szybko.
Szybko odebrała książki, nie wdając się w dłuższą rozmowę z opiekunem. Wyszła z budynku— GAH. Przed jej nogami przebiegły szczeniaki, które żyły swoim życiem, nie zwracając uwagi na to, że mogły zostać nadepnięte przez waderę. Radośnie bawiły się, nieświadomie sprawiając Lait jeszcze więcej powodów do rozmyślań.
Kiedy już wiedziała, że nie wpadnie na nie, ruszyła szybszym krokiem. Jak się mówiło „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, tak wszystkie drogi prowadziły Lait do biblioteki. Znała je na pamięć, nieważne gdzie się znajdowała. Idąc tam, myślała. Właściwie robiła to przez całą podróż tutaj, pobyt, no i teraźniejszy powrót. Już wiedziała, że będzie ją to męczyć przez najbliższe dni. Obiecała sobie jednak, że postara się nie pokazać tego przed Sokarem. Basior zdecydowanie miał ważniejsze powody do zmartwień.


<Sokar? Niezbyt mi się podoba, ale stoimy w miejscu>

21.03.2022

Rysunek eventowy - „Mroczne walentynki” | 💀🖤śmierć ukochanego — Sokar

 


Od Wichny do Shiry

 Chyba nigdy nie widziała tak pobudzonego wilka. No, może kiedyś widziała, ale raczej nie zbliżała się do niego na odległość mniejszą niż pięćdziesiąt metrów. A ten wilk był już o wiele bliżej i wciąż się zbliżał, ewidentnie chcąc nawiązać z nią rozmowę.
- Wichna! Dawno się nie widziałyśmy, czyż nie? - uśmiech wadery sięgał uszu.
Wichna musiała zastanowić się chwilę, by przypomnieć sobie, kto przed nią stoi. W ciągu ostatniego roku chyba jej nie widziała, ale wiedziała, że już się spotkały. Wilczyca była biała, a jej rozłożyste skrzydła opadały lekko po bokach jej ciała. Tuż za nią kroczyła wielka tygrysica. Nigdy jeszcze nie widziała tak niezwykłego kota. Po sekundzie w końcu przypomniała sobie imię wadery i też lekko się uśmiechnęła na wspomnienie otrzymanej dawno pomocnej łapy.
- Dzień dobry, Shira. Miło cię widzieć. Rzeczywiście dawno się nie widziałyśmy.
- Nasze drogi szybko się rozeszły - przysiadła na ziemi i patrzyła co robię.
- Ale, jak widzisz, żyje mi się tu bardzo dobrze. To również twoja zasługa. Pomogłaś mi, kiedy tutaj dotarłam. Możliwe, że gdyby nie ty, w ogóle nie trafiłabym do tej watahy. Dziękuję.
- Nie ma za co - wzruszyła ramionami, wciąż się uśmiechając.
Shira złapała Wichnę podczas porannej gimnastyki. Wadera postanowiła powziąć ten nowy zwyczaj, jako że zaczęła się wiosna. Rozmawiając z gościem, kończyła rozciągać plecy. Shira nie wydawała się być urażona, że Wi robi coś w trakcie rozmowy. 
- Co właściwie teraz robisz? - zapytała Shira, patrząc, jak Wichna stojąc, wychyla się lekko to w przód, to w tył i kręgosłupem w górę i w dół.
- Rozciągam się. To tak zwany kot i krowa. Kot, kiedy plecy robią się zaokrąglone. Krowa, kiedy są zapadnięte. Już kończę, więc jeśli czegoś potrzebujesz, daj mi jeszcze tylko minutę.
Tak jak powiedziała, zrobiła jeszcze jedno ćwiczenie i skończyła. Teraz już poświęciła całą swoją uwagę Shirze. Wadera czekała cierpliwie, z ciekawością obserwując ruchy Wichny.
- Chciałam cię po prostu odwiedzić. Pomyślałam, że byłoby świetnie trochę lepiej się poznać.
Wichna była trochę zdziwiona. Zwykle nie po to wilki do niej przychodziły. Ale w sumie to nie jest zły pomysł. Mimo roku spędzonego w watasze, nie ma tu jeszcze przyjaciół.
- Pewnie. To bardzo miłe z twojej strony. Mam trochę wolnego czasu, więc możemy gdzieś pójść. Masz może jakieś pomysły?

<Shira?>

Ziyoł do Antilii

Przez to, że  musiałam poczekać, aż opuchlizna  po ukąszeniu pszczół mi zejdzie i to, że dostałam propozycję od Antilii o wspólnym treningu nie mogłam wpakować się w żadne tarapaty przez te trzy dni. Opuchlizna dzięki tej dziwnej maści mi szybko zeszła, przez co byłam zadowolona. Sharki odpuścić Watahe z ukochaną a ja dosyć szybko nauczyłam się ich mowy. Prawie że już zapomniałam o swoim dawnym domu w innym świecie. Choć musiałam przyznać, że brakuje mi walki za pomocą naszych broni. Stąd też pomysł na walkę mieczem choć to na razie był tylko patyk. Przez który strąciłam ul.  Potrząsnęłam głową i  że skoczyłam z gałęzi, na której rozmyślałam.   Ruszyłam w stronę jaskini wadery, jednej z wysoko postawionych w hierarchii stada, choć ja sama nie wiedziałam, na jakim szczeblu się w tej drabinie znajduje.
- Antilii, jesteśmy tak jak prosiłaś.
Powiedziałam głośno, przysiadając na "progu" wejścia do jej jaskini. Gdy tylko ją zauważyłam, mój ogon lekko poruszył się do góry i na dół.
-  Mhm.. Wszystko w porządku, maść zadziałała. Czego Czego mnie nauczysz, jak walczyć, a może jak się bronić?
Pytałam  zafascynowana tym, co może się dziać podczas treningu. 


(Co robimy? Antilii  ;* )

16.03.2022

Nowy wilczu! Kareis


Autor grafiki: Aviaku

Właściciel: przygoda2091@gmail.com (Discord: wiw01#9751)
Imię: Kareis
Wiek: 4 lata
Płeć: Basior
Żywioły: Wolność | Trucizna | Mrok (nieodkryty)
Stanowisko: Wojownik | Opiekun Szczeniaków
Cechy fizyczne: Kareis to wilk o smukłej budowie i zadziwiająco długich uszach. Jego futro jest czarne, dłuższe i gęstsze na karku oraz ogonie. Skrzydła zazwyczaj spoczywają na jego plecach, jednak w trakcie sprintu połowicznie je rozkłada. Medalion ukryty jest pod futrem szyi.
Cechy charakteru: Gdyby mógłby, przebywałby w trzech miejscach jednocześnie. Kareis nie potrafi usiedzieć w miejscu dłużej, niż pięć minut, dlatego często drepta w kółko. Jest urodzonym optymistą-lekkoduchem. Nie potrafi skupić uwagi na niczym, czego nie uzna za wystarczająco interesujące, chyba, że jest to jego praca bądź rozkaz Alfy. Przez swój żywioł preferuje nie zajmować się polowaniem, ponieważ boi się, że ponownie zostanie oskarżony o zatrucia i wydalony z watahy.
Cechy szczególne: Podczas używania żywiołu trucizny, niektóre części ciała Kareisa pokrywają się fioletem (główna grafika).
Lubi: ciemność, młode wilki, oglądać gwiazdy
Nie lubi: śniegu, koloru niebieskiego, zbyt jasnego światła
Boi się: magii chaosu, ludzi, metalu, wybuchów
Moce:
- potrafi zatruć inną istotę przez ugryzienie bądź zadrapanie, lub otoczenie przez toksyczną chmurę
- odporność na trucizny (NIE NIETYKALNOŚĆ!)
Historia: Pochodzący z Watahy Czerwonego Półksiężyca basior nie miał łatwego życia pod względem rodzinnym. Matka Kareisa zdechła po porodzie przez głód panujący tamtej zimy, a ojciec zginął w trakcie walki z inną watahą o terytorium. Został przygarnięty przez inną parę, jednak wkrótce został wydalony ze stada przez częste zatrucia, za które został obarczony winą. Podczas podróży, tuż przed zimą, natrafił na inną watahę, znacznie mniejszą niż ta Czerwonego Półksiężyca, która pozwoliła mu dołączyć na czas mrozu. Wilki gromadziły się co wieczór, opowiadając historie z przeszłości o istotach zwanych “ludźmi”, które miały żyć razem z watahami i posługiwać się magią. Niektóre z tych opowieści mroziły krew w żyłach Kareisa, dlatego przysiągł sobie nigdy nie szukać tych dziwnych postaci; przez parę tygodni miał o nich koszmary. Po zakończeniu zimy wyruszył w dalszą drogę. Natrafił na Watahę Mrocznych Skrzydeł wielkim przypadkiem i szczęściem, ponieważ od dłuższego czasu miał problem ze znalezieniem pożywienia.
Zauroczenie: brak
Głos: LINK
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: Matka - Linnera, Ojciec - Isrka (oboje nie żyją), brak rodzeństwa
Jaskinia: Północ 1
Medalion: Drewniana czaszka pomalowana na fioletowo.
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: brak
Przedmioty kupione w sklepie:  brak
Dodatkowe informacje: brak
Umiejętności:
- Siła: 80
- Zręczność: 80
- Wiedza: 80
- Spryt: 110
- Zwinność: 130
- Szybkość: 150
- Mana: 170


15.03.2022

Od Antilii* cd. Ziyoł

Wróciłam do swoich spraw, rozpakowując leki, które dostałam chwilę przed tym, nim zjawiła się Ziyoł. Ułożyłam fiolki, pojemniczki i inne opakowania na odpowiedniej półce, sortując to według wcześniej przeze mnie ustalonej reguły. Lubiłam porządek. Łatwiej się w nim można znaleźć oraz szybko zauważyć czego brakuje. Tak, aby wszystkie elementy układanki do siebie pasowały…
Pasować…
Zatrzymałam swoją łapę sięgającą po jeden z najprostszych i najstarszych antybiotyków jakie istnieją. Znowu miałam to przemyślenie, które męczy mnie od dawna, odkąd tutaj jestem. Zamrugałam kilka razy.
Czy ja tutaj pasuję…?
Zaczęłam sobie przypominać swoje życie, dokąd tylko pamiętałam. Kiedy dołączyłam do Watahy Mrocznych Skrzydeł, poczułam, że znajduje swoją ścieżkę. Nowy dom, gdzie wilki będą mnie znały, poznam kogoś, zakocham się, stworzę własną rodzinę… Odkąd straciłam pamięć, tylko o tym marzyłam.
Żeby pasować… Żeby czuć, że komuś zależy na moim istnieniu…
– Żeby zostać zapamiętana… – powiedziałam cicho. Nie wiem dlaczego ale lekko się uśmiechnęłam. Chyba dopięłam swojego… W tej chwili zapisałam się w historii tej watahy nie tylko jako Radna oraz wilczyca Gamma ale również medyczka o wielkim sercu, które zostało skradzione przez pewnego przystojniaka o czekoladowej sierści.
Wróciłam do swojego zajęcia, tym razem nucąc jakąś piosenkę, by zająć czymś nieco rozszalały umysł.

Gdy tylko ułożyłam wszystkie medykamenty, usiadłam nad zaległymi sprawami. Doszły do mnie słuchy o pewnej specyficznej chorobie u naszych zachodnich sąsiadów. Nie chciałam używać słowa epidemia, ponieważ to nie było aż tak… hm… szybko rozprzestrzeniające się. Nie zagrażała ona życiu wilka, który na nią zachorował, o ile nie jest starszym lub zbyt młodym osobnikiem. Otworzyłam księgę chorób, czytając o patogenie i chorobie jaką powoduje. Objawiała się ona…
– Antilia, jesteś tam? Zaskoczona, gwałtownie podniosłam głowę oraz nastawiłam uszy. Wyszłam z pokoju, spoglądając w kierunku wejścia do mojej jaskini. Nie widziałam nikogo, tak więc wyszłam na zewnątrz. Nie zauważyłam Ziyoł, która stała za mną.
Gdy odwróciłam głowę, podskoczyłam i odruchowo wzniosłam się w powietrze. Wilczyca wyglądała jakby miała właśnie tą chorobę, o której czytałam. Na szczęście po chwili wszystko się wyjaśniło.
– Masz coś na złagodzenie jadu pszczół?
Uśmiechnęłam się, wypuszczając powietrze z płuc. Opadłam na ziemię i poprosiłam, aby Ziyoł weszła do środka.

Drugi raz tego samego dnia.

– Nie uważasz mnie za dziwną wilczycę? Bywam u ciebie chyba częściej niż jakikolwiek szczeniak… – zapytała wilczyca, kiedy nakładałam chłodzoną maść ze świetlika. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią.
– Rzeczywiście bywasz u mnie dość często… co mnie nie lekko niepokoi… – przyznałam szczerze. – …ale może masz taki urok? Trudno mi powiedzieć… – dodałam.
Ziyoł milczała, cierpliwie dając mi się opatrzeć.
– Opowiesz mi, co tym razem się stało? – zapytałam łagodnie. Wilczyca opowiedziała, że chciała się nauczyć walczyć i próbowała to robić w pewnym miejscu, ale zahaczyła o ul pełen pszczół a te dotkliwie ją pokąsały.
– Gdy opuchlizna zejdzie, przyjdź do mnie – poprosiłam, odprowadzając ją do wyjścia.
– Dlaczego? – zapytała zaskoczona, patrząc na mnie prawie jak na dziwaka.
– Nauczę Cię tego i owego. – Mrugnęłam do niej, po czym się pożegnałyśmy.
Trzy dni potem Ziyoł wróciła, w pełni sił i gotowa do treningu.


Zi? Kung Fu Pandziątka?