31.01.2021

Od Antilii CD Delta

 Zaskoczyła mnie te… oświadczenie? Prośbę? Nie wiem jak to nazwać…  Zmieszana, wstałam z łóżka i podeszłam do lustra, aby zobaczyć jak wygląda moje ciało po leczniczej magii Delty. Delikatnie zsunęłam bandaże ze skrzydła, czując się, jakbym wyszła z leczniczego kokonu. Kilka razy uderzyłam nimi o powietrze, nie czując żadnego bólu. Podeszłam bliżej do zwierciadła i przyjrzałam się miejscu, gdzie jeszcze kilka minut temu była rana. Teraz nawet nie została blizna. Uśmiechnęłam się szeroko. Nawet psychicznie czułam się też zdecydowanie lepiej – nie czułam zmęczenia, stresu czy przygnębienia. Obejrzałam się jeszcze z kilku innych stron, aby upewnić się, że wszystko w porządku, po czym ruszyłam w kierunku kuchni. Kiedy szłam, już z daleka słyszałam brzęk mytych naczyń. I rzeczywiście, jak powiedział, tak zrobił. "Jeszcze brakuje różowego fartuszka…" – pomyślałam i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. "Bogowie, jakich zaklęć on użył?" – zaczęłam się zastanawiać.
– Coś się stało? – zapytał nieco zakłopotany Delta.
– Nie, nic… Naprawdę nie musisz tego robić.
– Ale chcę się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobiłaś… – powiedział wilk, odkładając ostatnie, czyste naczynie. – Ja… raczej będę się zbierał do siebie… – I ruszył w kierunku wyjścia. Trochę głupio się czułam poza tym ja też chcę się odwdzięczyć Delcie za uleczenie ran.
– Poczekaj! – zawołałam. Basior zatrzymał siê i obejrzał się na mnie. Jego dwukolorowe oczy lśniły pięknie w południowym słońcu.
– Po pierwsze, idę z tobą. – Już chciał zaprotestować ale ja weszłam mu w słowo, nie pozwalając na wyrażenie sprzeciwu z jego strony. – A po drugie… – Poszłam do swojej sypialni i zgarnęłam rzeczy, które były mi potrzebne. – Nie pozwolę, aby wilk, świeżo po przejściu hipotermii, mógł tak po prostu iść sobie na takie zimno. – Rzuciłam mu skórzany płaszcz podbity białym runem. Delta zwinnie złapał ubranie ale spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Ja natomiast zaczęłam ubierać granatowo–fioletowo–różowy szalik w paski. Owinęłam go dokładnie wokół szyi, czekając aż mój towarzysz skończy się ubierać. Narzucił płaszcz na grzbiet i zapiął guziki pod szyją.
– Teraz możemy iść – oświadczyłam, po czym wyszłam na przód a wilk szybko dołączył do mnie. Idąc między biało-brązowymi lasami dziwnie się czułam, słysząc jedynie śpiew dwóch gatunków ptaków i widząc gołe korony drzew. Wiedziałam jednak, że Natura potrzebuje swoistego czasu na odpoczynek i nieco głębszą drzemkę.
– Nie miałam okazji zapytać gdzie mieszkasz… – powiedziałam, kierując się na południowe tereny.
– Królestwo wróżek, na skraju Starego Lasu.
– To nie daleko… – powiedziałam, wysoko stawiając nogi, by potem zanurzyć je w głębokim, zimnym śniegu. Idący obok mnie Delta całkowicie utonąłby w wysokim śniegu, gdyby nie szczypta magii. Skorzystałam z zaklęcia na lekkość dzięki czemu drobny basior jest w stanie chodzić po śniegu. "Teraz już wiem jak to jest kiedy obok niego idzie większy wilk…" W pewnym momencie śnieg nieco się obniżył a naszym oczom ukazało się jezioro skute lodem. Lodowy błękit lśnił ciepło w promieniach słońca, które coraz szybciej zbliżało się ku linii horyzontu. Wpadłam na pewien pomysł. Szybkim krokiem podeszłam do brzegu i położyłam łapę na zamrożoną wodę, po czym skorzystałam z jednego ze swoich żywiołów, aby sprawdzić czy jest bezpiecznie.
– Co robisz? – zapytał Delta, gdy podszedł do mnie.
– Sprawdzam czy lód jest wystarczająco gruby – odpowiedziałam, gdy uzyskałam potrzebne mi informacje.
– Czemu?
Wszedłam powoli na lód i powolnym ruchem odetchnęłam się, dzięki czemu ślizgiem znalazłam się na środku jeziora. Pamiętam, że kiedyś uczyłam się jeździć na lodzie, ba – nawet na łyżwach. To jedno z nielicznych wspomnień, które zachowały się po swoim ujawnieniu się.
– Antilia! – zawołał lekko spanikowany Delta.
– Spokojnie, warstwa lodu spokojnie utrzyma nawet pięć niedźwiedzi! – uspokoiłam go, lecz nadal nie przekonałam. – No chodź! – zrobiłam kółko.
– Ale n-nie umiem! – odkrzyknął wilk.
– Nauczę Cię – odpowiedziałam, jadąc w stronę swojego nieśmiałego przyjaciela. Wyciągnęłam łapę a wilk, z lekkim wahaniem, chwycił ją. Ja delikatnie pociągnęłam go na taflę. Na samym początku łapy zaczęły mu się rozjeżdżać i nie mógł utrzymać równowagi ale po pewnym czasie Delta był w stanie sam utrzymać się na lodzie. Jeździliśmy wokół jeziora – ja prowadziłam a towarzyszący mi basior trzymał się mojego lewego skrzydła. W pewnym momencie natknęłam się na coś, przez co oboje zaliczyliśmy wywrotkę. Na szczęście nie było to nic groźnego, skończy się najwyżej na kilku siniakach. Nagle zaczęłam się śmiać – sama nawet nie wiem dlaczego ale po prostu zaczęłam się śmiać. Po chwili rechotać zaczął również i Delta. Miło było usłyszeć jego ciepły śmiech… Podnieśliśmy się na nogi, nadal chichocząc pod nosem, i ruszyliśmy w stronę brzegu. Po krótkim spacerze dotarliśmy do jaskini wilka. Składzik ten wygląda nawet uroczo, będąc przykryty śniegiem. Porozmawialiśmy chwilę i już miałam wracać do siebie, kiedy…
– Antilio! – zawołał Delta.
– Tak? 

(Delta? Jak chcesz, możesz zatrzymać płaszcz :3)


Nashi cd. Antilia

-To nic wielkiego- powiedziałam i uśmiechnęłam się szczerze, choć słabo. Skrzydlata wadera podeszła do mnie by lepiej mi się przyjrzeć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wyglądałam najlepiej, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Z jakiegoś powodu nasze tereny przestały być tak przyjazne, jak kiedyś. Coraz częściej znajdowałam padlinę, a co gorsza zwierzęta te były tylko zabite, nic poza tym. Nawet nie odważyłam się ich tknąć, nie miałam pewności, czy nie zostały zatrute, a z tego co mi wiadomo, takie znaleziska to od pewnego czasu nie rzadkość. Zwierzęta stawały się agresywniejsze i bardziej płochliwe, a zwłaszcza niedaleko Brunatnego Lasu. W prawdzie w samym lesie, na chwilę obecną zabroniono nam polować, ale nadal jego okolice to dobre miejsce na złapanie choćby sarny. Wracając jednak do teraźniejszości, Antilia praktycznie się zbytnio nie zmieniła od naszego pierwszego spotkania. Poprawił się jej wygląd, wyglądała już na zdecydowanie silniejszą i chociaż codzienne obowiązki są męczące, nie widziałam po niej już tego samego zmęczenia, które ciągnęło się za nią jak cień, w trakcie naszego pierwszego spotkania.  Niezmiernie mnie to cieszyło.  Wadera wprowadziła mnie do środka i poleciła bym usiadła. na stoliczku studziły się zioła, które przed chwilą zalała wrzątkiem. Antilia z początku niepewnie dotknęła mnie łapą, a gdy nie wyraziłam sprzeciwu, zabrała się za dokładne oglądanie moich ranach. Syknęłam cicho z bólu, gdy dotknęła zadrapania na moim karku. Mocno oberwałam, ale mówi się trudno, miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia niż przejmowanie się kilkoma zadrapaniami.
-Powiesz, co Ci się stało?- spytała poważnie nie odrywając jednak wzroku od owego miejsca. Westchnęłam cicho i szybko starałam się ułożyć myśli w sensowną i zrozumiałą całość.
-Od kilku dni w powietrzu wyczuwam specyficzną aurę.- zaczęłam- wiesz, że ze zwierzyną jest coś nie tak, prawda? Głównie przy Brunatnym Lesie. - zamilkłam na chwilę po czym spytałam - Bardzo byś się zdziwiła, gdybym Ci powiedziała, że to Zając mnie tak urządził? - Wilczyca momentalnie się oderwała od swojego zajęcia.
-Zając? -Spytała zdziwiona - to mi wygląda na pazury pumy. - stwierdziła, po czym wpatrywała się w moje oczy. Nie dało się z nich wyczytać nic oprócz powagi i zmęczenia. Mówiłam całkowicie poważnie.
-Na początku myślałam, że to zwykły szarak, jakich wiele w górach szpiczastych- powiedziałam, a wilczyca słuchając mnie dalej podeszła do półki z jakimiś ziołami, po czym wróciła z zieloną mazią i zaczęła ją wklepywać w moje rany, a ja kontynuowałam - jak się okazało po dłuższej gonitwie był on jednak bardziej inteligentny. Wiesz... normalnie to ja zaganiam zwierzynę w zasadzkę, a tu się okazało, że to on mnie w takową zwabił. Myślałam, że po "zagonieniu" go-zrobiłam cudzysłów łapami- w kotlinę to mi nie ucieknie i słusznie, tylko, że to nie on miał uciekać. Bo jak się okazało kilka sekund później, był to jakiś zmiennokształtny, który już po chwili zmienił się w pumę. - powiedziałam, na co wadera zrobiła minę "To wiele tłumaczy"- pominę tu opis walki, którą ostatecznie wygrałam z boską pomocą, gdyż kamień zwalił się pumie na głowę. Mam coś o wiele ciekawszego i ważniejszego- powiedziałam i wyciągnęłam z niewielkiej skórzanej torby, przypiętej do mojego pasa, 2 z 8 fiolek z czarnym i gęstym płynem, które miałam.- To jest najprawdopodobniej krew - powiedziałam, a Antilia przypatrywała się cieczy. - lecz tu nie koniec niespodzianek, bowiem, przypadkiem ochlapałam tym kartkę papieru, a na niej nagle namalowała się mapa Gór Spiczastych, a co najważniejsze jest na niej zaznaczona jaskinia z nie do końca zbadanym przez watahę tunelem. Jestem pewna, że to coś znaczy. Może być niebezpiecznie, dlatego nie mogę Cię prosić o pomoc, ale chcę, żebyś wiedziała, że to tam udam się już za dwa, może trzy dni. -powiedziałam poważnie patrząc się na wilczycę. Siedziałyśmy przez chwilę w nieco niezręcznej ciszy. A ja starałam się wyczytać coś z oczy wilczycy.

<Antilio?>
Zapraszam na przygodę ;3

Od Delty CD Antilia

Usiadłem obok wadery niepewny co mam jej odpowiedzieć. Jednak koniec końców przytaknąłem pomimo że w głębi serca czułem, że jednie będę jej tutaj przeszkadzał. Niepewny co mam mówić tylko siedziałem przy jej boku obserwując jak woda w sadzawce porusza się muskana delikatnym, buszującym między kamieniami wiatrem. Po chwili przymknąłem oczy pozwalając aby ten sam żywioł łagodnie przebierał moim przydługawym futrem. Do głowy nie przyszło mi jednak żeby je ściąć. Skracam je minimalnie tylko latem kiedy jest najbardziej uciążliwe ze względu na swój kolor i gęstość. Teraz jednak odleciałem znowu myślami do wysokich traw odległej stąd o tysiące, jak nie miliony kilometrów, sawanny. Moje wyobrażenie stania nad jedną z niewielu rzek w tamtym rejonie przerwał cichy głos.
"Przydałoby się coś zjeść" Uchyliłem oczy i spojrzałem na waderę. Dalej obserwowała wodę zamyślona i wtedy też olśniło mnie. Przekląłem cicho pod nosem. Czasami nie panuję nad tą przeklętą umiejętnością. Widziałem jak Antilia patrzy na mnie niezrozumiale. Jedynie pokiwałem głową chcąc jej dać znać że to właściwie nic wielkiego i wstałem.
-Przydałoby się coś zjeść. A potem mogę szybko uleczyć swoje złamania. - zaproponowałem.
-Nie trzeba Delta, naprawdę.- sama także wstała i uśmiechnęła się życzliwie.
-Trzeba czy nie niedługo też będę medykiem i, i tak bym to zrobił. Poza tym to doskonały sposób na odwdzięczenie się za całą tą opiekę i właściwie uratowanie mojego zacnego kupra. Więc w porównaniu to drobnostka. Ale najpierw posiłek. Jestem głodny jak...wilk- zaśmiałem się cicho. I stanąłem czekając na jakiś jej ruch, ponieważ jeszcze kompletnie nie znam okolic. Właściwie gdyby nie ona wtedy nie trafiłbym do domu i zapewne skończyłbym jako lodowa rzeźba. Głupi jednak ma zawsze szczęście.
Wadera po chwilce namysłu ruszyła prowadząc mnie w kierunku kolejnego nieznanego mi miejsca. Nie kłóciła się już ze mną i nie oponowała na moje propozycje, więc w głębi serca uparłem się że wykonam swoją pracę i uleczę ją. Cichutko westchnąłem kiedy przyszło mi w końcu usiąść w świętym spokoju kiedy Antilia wyraźnie powiedziała, że SAMA idzie przygotować jedzenie a ja mam odpoczywać. Niby dalej byłem nieco (mocno) obolały, ale im więcej siły miałem tym szybciej moja moc sama z siebie zaczynała na mnie działać. Więc tak siedziałem i czekałem aż Antilia wróci.
Posiłek spożyliśmy w kompletnej ciszy, jednak tej z rodzaju przyjemnych i spokojnych, które nie powodują że twój żołądek ściska się ze stresu, a umysł pragnie cię jak najszybciej z niej w
Dłuższą chwilę wykłócaliśmy się o to i końcowo to moja upartość wygrała. Więc Anti ułożyła się wygodnie bo tak jej kazałem a ja zabrałem się do roboty. Najdelikatniej jak umiałem odwinąłem bandaż z jej skrzydła. Nie za bardzo znam się na jego budowie jednak kiedy tylko przyłożyłem do niego łapę od razu wyczułem złamanie i nawet pęknięcie. Skupiłem się dość mocno z wrażenia aż przymykając oczy. Obrażenia nie były poważne jednak wymagały nieco wysiłku aby je porządnie naprawić, aby potem były równie trwałe jak przed wypadkiem. Potem zająłem się jej mostkiem, na który już nie bardzo chciała przystać. Jednak takie małe nacięcia, nawet jak nie głębokie zawsze zostawiają blizny na dość długi czas, a ja nie cierpię tego widoku. Sam mam tylko jedną, niedługą, ale widoczną pod lewą łapą w okolicach brzucha. Na szczęście skutecznie maskowało ją moje futerko. Po skończonym zabiegu usiadłem obok Tilli i przyglądałem się jak zadowolona rozciąga skrzydło, które działało jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
-Dziękuję.- powiedziała po chwili patrząc na mnie.
-Nie masz za co. W końcu to taka mała drobnostka względem tego co się stało. No ale. Niedługo przydałoby się żebym wrócił do domku. - westchnąłem. Szkoda mi było zostawiać to miejsce. Moja jaskinia przy składziku ziół była cicha i było samotno. Ewentualnie mogłem przenieść się do jakiejś innej jednak trudno byłoby mi się zasymilować. Dlatego o dziwo ciężko przyszła mi myśl o tym że kiedyś będę musiał sobie pójść. Towarzystwo wadery było mi bardzo pasujące o dziwo. Na chwilę także usłyszałem o czy myśli moja towarzyszka jednak szybko to zgłuszyłem. Jedyne co zdołałem wychwycić to wyraźną nutę smutku pomieszanej między niewyraźnymi słowami. Nie lubię mojego czytania w myślach dlatego też nigdy go nie oszlifowałem, skąd ciężko mi niekiedy to kontrolować. Jednak dalej nie zamierzałem tego trenować, nie było o tym myśli a co dopiero mowy. Żeby to zrobić musiałbym używać niczego nieświadomych wilków, bo często gdy ktoś wokół mnie dowie się o tej umiejętności dystansuje się znaczenie bardziej niż to potrzebne. Nie chciałbym więc aby i ta lodowa wadera zniechęciła się z tego powodu do mojej osoby. Spojrzałem na nią niepewnie, bo nie bardzo wiedziałem co mam teraz ze sobą zrobić i tym razem cisza zrobiła się szumna i ciężka, przynajmniej dla mnie. Nie chciałem iść, ale czułem w sercu ciche ponaglenie że już za bardzo nadużywam gościnności.
-Może ja pozmywam naczynia- wypaliłem chcąc uciec od tej ciszy, która niespokojnie zaczęła piszczeć mi w uszach...

<Antilia?>

29.01.2021

Od Tsumi do Vespre

Bogowie, w co ja się wpakowałam? Patrzenie na zirytowaną Zahirę, u której aktualnie wirowały emocje, miałam ochotę uciec i schować się pod ten zakurzony dywan w schowku. Kark i nasada skrzydeł dalej mnie bolały po próbie zagarnięcie Vespre do środka, a potem jeszcze szukanie Rose. Nadwyrężyłam sobie mięśnie i kości, do tego brak czasu by stworzyć jakąś chociażby najprostszą maść na rozluźnienie. Do tego stres. Nienawidzę stresu, w jakiejkolwiek postaci by on nie był. Od razu tej uporczywy ból głowy. Gdyby nie moje jasne futro, pewnie można by zobaczyć kilka siwych włosów na karku. Wracając do tego, co się działo w teraźniejszości. Wiedziałam, że od samej Rose opieprzu nie dostanę. Czekali na mnie jeszcze Arietes i Tamashi. Byłam tego całkowicie pewna. I ich kazania. Z racji, iż moje łapy nadal się trzęsły, zwinęłam je pod siebie, zmieniając się w biały bochenek chleba, jeszcze bardziej sprawiając wrażenie zwykłej pomniejszej istoty śmiertelnika. A nade mną, niczym jedno z bóstw gniewu, chodziła rozdrażniona Zahira, której oczy świeciły się żywo. W końcu stanęła przede mną, zatrzymując się w połowie swojego obchodu.
- Czyj to był pomysł? - spytała najpierw, spokojnym, ale twardym tonem. Ruszyłam nerwowo ogonem - Chociaż w sumie, nie ważne czyj. Obydwoje wykazaliście się zadziwiającą głupotą, łamiąc przepisy. Jedno zaproponowało, a drugie się zgodziło, przez co obydwoje naraziliście się na niebezpieczeństwo. I gdybyście jeszcze nie byli tego świadomi, mogłabym to zrozumieć, ale dobrze pamiętam, że byłaś na zgromadzeniu i znając cię na pewno zaraz potem podzieliłaś się tym z Vespre, więc oboje o tym wiedzieliście. Szukanie ziół zaraz po nałożeniu zakazu. - mruknęła pod nosem, zaraz potem milknąc. Nie jestem pewna czy skończyła, czy po prostu zastanawia się co mi jeszcze wypomnieć. Najpewniej drugą część o dbaniu o swoje bezpieczeństwo i więcej wyrzutów, zrobi swojemu synowi. Samica wzięła głęboki oddech, dając mi znać żebym odeszła. Zdezorientowana wzięłam w pysk wcześniej zostawiony koszyk, i zdezorientowana wytruchtałam na nadal mało stabilnych łapach z pokoju. Moje zaskoczenie nie trwało długo, ponieważ zaraz za drzwiami stali moi dwaj opiekunowie. Doskonale wyczuwałam ich zirytowaną aurę, nawet z większej odległości. Teraz zacznie się bura o odpowiedzialności jako osoba władająca. No, i po części to co mówiła Zahira. Poszłam pierwsza, a zaraz za mną Arietes i Tamashi, dokładnie wiercąc mi wzrokiem dziurę w plecach. Chwilę potem minęliśmy Fluffy'ego który popatrzył na mnie z ukosa, nie specjalnie się odzywając. No tak, wszyscy przebywający w pałacu wiedzą. Gdy zobaczyłam Vespre na dole schodów, próbującego się jeszcze pozbyć błota zza pazurów, chciałam spytać czy się dobrze czuje, ale jakoś nie specjalnie mogłam sobie na to pozwolić, zważywszy na i tak wielką irytację opiekunów. Gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy, dałam mu tylko znak miną i uszami, że raczej ma bardziej przesrane u Zahiry niż ja (a przynajmniej w kwestii bury) i poszłam posłusznie dalej, wchodząc na kolejne schody.

<Vespre? nie specjalnie wiedziałam jak to opisać>

25.01.2021

Od Vespre c.d Tsumi

– Nie ruszaj się – rozkazał nieznajomy głos. – Albo sam się zabijesz.
Pojawił się opór, gdy próbowałem zwrócić łeb w stronę napastnika. Zimne, nadzwyczaj twarde przedmioty przy moim karku skutecznie mnie nie uruchomiły. Przełknąłem ślinę, czując blisko swojej krtani ostrą główkę igły wyrastającej tuż przede mną. Zacisnąłem zęby, przyciskając jak najmocniej tyłem łba do unieruchamiających mnie rzeczy. Bijący od nich mróz przeszkadzał mi o wiele mniej, niż czyhające pode mną zagrożenie.
Smukła sylwetka zeskoczyła zgrabnie na ściółkę leśną, zadziwiająco bezszelestnie. Zdawało się, jakby nieznajomy nie grzeszył wagą. Przeszły mnie ciarki, gdy tylko zauważyłem te żółte oczy. Czarne białka oraz pionowe źrenice dodawały im tylko grozy. Biała sierść pokrywająca pysk kontrastowała z tą smolisto czarną, mieszczącą się na czubku jego głowy. Liczne srebrne i czarne kolczyki znajdywały się w najróżniejszych częściach jego twarzy, jednak najmocniej zwracał uwagę ten umieszczony w dolnej wardze. W kształcie obrączki, wykonany z jakiegoś ciemnego metalu, błyszczał się złowieszczo, odbijając jedynie czerwone światło.
– Cóż za cudowne oczy. – Wyszczerzył niepokojąco białe kły. – Czyżbyś był jednym z dzieci Zahiry?
Serce obiło się o żebra.
– Skąd ty.. – wyjąkałem przerażony, nie będąc w stanie dokończyć zdania.
– Czyli jednak.
Igła będąca przy mojej krtani zaczęła robić się coraz cieńsza i krótsza, by w końcu skryć się pod ziemią. To samo stało się z, jak się okazało, belkami stali które skutecznie blokowały moją głowę.
– Zapro…
Zaczął, jednak nim się spostrzegł byłem już parę metrów od niego, pędząc z pełną prędkością w przeciwną stronę. Musiałem znaleźć Tsumi – jeżeli by została w lesie mogłaby zostać przez niego zaatakowana. Na szczęście zanim się nie spostrzegłem, natrafiłem na waderkę przypatrującą się czemuś wystającemu z ziemi.
– Tsumi! – zawołałem ją, zwalniając w biegu, żeby pod koniec stanąć tuż przed nią.
Dopiero wtedy doszło do mnie jak bardzo zmęczyłem się ucieczką. Dyszałem szybko, opierając się chęci wystawienia języka jak jakiś kundel.
– Co jest, znowu się cienia przestraszyłeś? – zapytała, tuż po tym gdy wstała z ziemi.
– Musimy uciekać – rzuciłem szybko, wciąż czując gryzący niepokój. Mimo zmęczenia, ta chwila zatrzymania nie spowodowała, że poczułem się lepiej – wręcz przeciwnie. Czułem, jakby nieznajomy mi basior mógł lada moment zaatakować mnie od tyłu. Nie czekając nawet na reakcje Tsumi byłem zmuszony rzucić się w dalszą ucieczkę, tym razem o wiele szybszą – bo wraz z pomocą skrzydeł. Ciarki na grzbiecie świadczące, że nie tylko Tsumi znajdywała się za moimi plecami, nie dawały mi spokoju nawet na najkrótszą chwilę.
Dopiero będąc za główną bramą zwolniłem, by w końcu paść ociężale na zimnej płycie. Łapałem łapczywie powietrze, dysząc ciężko. Miałem ochotę zwymiotować, jednak ściśnięte gardło skutecznie unieszkodliwiłoby napływającą falę. Z każdym oddechem z mojego pyska można było słyszeć głuchy świst.
– Mógłbyś mi wreszcie powiedzieć..... coś ty tam widział? – zapytała zmordowana Tsumi.
Spojrzałem na nią, nie przyswajając w pierwszym momencie informacji. Gdy to się stało, nie wiedziałem od czego zacząć.
– Po prostu opowiedz od początku po kolei – westchnęła.
I z chęcią bym to zrobił, jednak gardło kurczyło się coraz mocniej.
– Zioła – wydyszałem słabym głosem, biorąc głębsze i głębsze wdechy. Wstałem na przemęczonych nogach, drżących w chwili obecnej nawet z takiego nikłego wysiłku jak postawienie kroku.
Mroczki przed oczami.

Znajomy zapach ziół unosił się w powietrzu. Już nawet przed otworzeniem oczu wiedziałem, że jestem w kwaterze Tsumi. Słyszałem, że ktoś kręcił się obok mnie. Jasność. Westchnąłem, mrużąc ślepia.
– Ocknąłeś się. – Usłyszałem znajomy głos dorosłej wadery.
– Ta – mruknąłem, wpatrując się w sufit. Przekręciłem się z grzbietu na bok.
W pokoju nie widziałem nikogo innego prócz Rose
– Gdzie Tsumi? – zapytałem.
– Zahira wzięła ją na rozmowę – odpowiedziała, nawet na mnie nie spoglądając. – Ty też się lepiej przygotuj. Twoja mama nie wygląda na zbyt zadowoloną waszą przechadzką do lasu.
Zaśmiałem się nerwowo, czując jak moje wnętrzności zawiązały się w jeden wielki supeł. Czyli jego mama się dowiedziała. Nie znaczy to nic dobrego. 

<Tsumi? Opisz wpierdol plz>

19.01.2021

Od Antilii do Nashi

 Wyszłam z gabinetu Tsumi, która jest Alfą watahy do której właśnie dołączyłam. Sprawiała miłe wrażenie, była rzeczowa i uprzejma dzięki czemu szybko załatwiliśmy formalności. Spojrzałam na Nashi, która była bardziej podekscytowana niż ja do tego stopnia, że nie mogła ustać w miejscu. Uśmiechnęłam się delikatnie, podchodząc do młodej.
– Nie chciałabyś, abym zaprowadziła Cię do Twojej jaskini? Swoją drogą, gdzie zostałaś zakwaterowana? – zapytała, cała w skowronkach.
– Na pewno możesz? Nie chcę, żebyś chodziła sama… – Z jednej strony chciałam, żeby Nashi mi towarzyszyła ale z drugiej strony nie chciałam, aby sama chodziła po lasach późną porą… – Ruszyłam powolnym krokiem przed siebie kierując się na wschód. Nashi szybko podeszła do mnie, ciągle dotrzymując mi kroku.
– Pfff…! – parsknęła, machając łapą – Tak, na pewno! Rose, nasza opiekunka, nie będzie miała nic przeciwko.
– Opiekunka? – Uniosłam brew, patrząc na szczeniaka.
– No tak… Mieszkam w sierocińcu… – odpowiedziała nieco ciszej i bez tej wesołości w głosie. Ale po chwili wrócił jej radosny nastrój. – Nie ma tak źle… Choć czasami żarcie jest niejadalne.
Parsknęłam krótkim śmiechem.
– Znam to – powiedziałam, wspominając jedną anegdotę z pewnej nieciekawej karczmy… Spojrzałam na waderkę, patrząc w jej piękne, duże oczka szczeniaczka. – Dobra, chodź ze mną – uległam jej słodkości a na tą wiadomość Nashi cicho pod nosem krzyknęła zwycięskie "Tak!".
– To gdzie idziemy?
– Do Podniebnych Ścieżek. 

* * * * *
– Myślałam, że będziemy iść! – zawołała Nahsi z mojego grzbietu, gdy mocniejszy podmuch wiatru szarpnął moimi skrzydłami.
– Myślałam, że lubisz przygody! – odkrzyknęłam, zastanawiając się czy dobrze zrobiłam wybierając opcję z lotem zamiast zwykłego spaceru. Nadal czułam się słaba ale gdy już wyszłam od Alfy, poczułam się tak jakby lżej. Nigdy nie ryzykowałabym czyjegoś życia swoją głupotą ale tym razem… poczułam coś. Instynkt podpowiadał mi, żebym zaszalała, chociaż kilka razy w życiu. Tyle że gryzłam się z sumieniem czy na pewno dobrze postąpiłam… "Teraz już tego nie cofnę…" – pomyślałam. "Zostało mi jedynie cieszyć się z chwili" – dodałam po chwili, spoglądając na Nashi. Z uśmiechem na pysku podziwiała krajobraz watahy w odcieniach zachodzącego słońca z perspektywy lotu ptaka.
– Daleko jeszcze? – zapytałam, na co waderka odparła, że nie. Niedługo powinniśmy zobaczyć górę na zboczu której rośnie samotna magnolia, teraz nie udekorowana różowymi kwiatami lecz pomarańczowymi liśćmi. I rzeczywiście – po kilku minutach zauważyłam górę o której mówiła mi Tsumi. Kilka uderzeń skrzydeł dalej i już byłyśmy z młodą na twardym gruncie. Niepewnie weszłam do środka, uważnie rozglądając się i analizując otoczenie. Gdy weszłam do środka, zastanawiałam się dlaczego nikt tu jeszcze nie zamieszkał. Ogromna dziura u szczytu góry wpuszczała ciepłe promienie gasnącego za horyzontem słońca. Na środku dna krateru znajdował się niewielki staw z piękną, przezroczystą wodą. Gdy podeszłam do jeziorka, nagle przed oczami przeleciały mi białe plamy, lecz zamiast wystraszyć się zaczęłam się śmiać. Piękne ptaki uciekły przez dziurę w skale w popłochu. Szara wilczyca podeszła do mnie, patrząc na lustro wody.
– Podoba Ci się tutaj?
– Nawet bardzo – powiedziałam szczęśliwa. – Chodźmy zobaczyć jaskinie. Pomożesz mi? - zwróciłam się z prośbą do Nashi. Ta tak energicznie kiwała głową, że myślałam iż zaraz zwichnie kark. 

* * * * *
– Myślę, że ta będzie spoko… – powiedziała waderka, oglądając ostatnią jaskinię.
– Też tak myślę – powiedziałam, wchodząc do środka. Rozejrzałam się, uważnie analizując, czy to będzie dobre miejsce na mieszkanie. – Tak, to będzie dobre. – Odwróciłam się do małej, uśmiechając się szczerze. Ta odwzajemniła gest. Powoli zaczęłam robić listę rzeczy które będę musiała tutaj przytargać, żeby się urządzić. Nagle zauważyłam, że brakuje czegoś.
– Nashi! A Ty dokąd?
– Wracam do siebie – odpowiedziała.
– Nie chcę, żebyś szła środkiem nocy… – Wybieranie mojego lokum zajęło nam kilka godzin, przez co miejsce słońca zajął już księżyc.
– Spokojnie, znam drogę – odparła, uśmiechając się delikatnie lecz ze smutkiem w oczach. "Ona też nie lubi się żegnać" – pomyślałam. Podeszłam do małej i przytuliłam ją. Na początku była zaskoczona ale po chwili wtuliła się w moją pierś.
– Obiecaj mi coś… Odwiedź mnie jak się już urządzę
– Jasne. – Po czym znowu się we mnie wtuliła. Po chwili zniknęła mi z oczu w atramentowej ciemności. 

* * * jakiś czas później gdzie szczeniaki  dorastają a ich właściciele na czas dostali formularze :3* * *

Czajnik gwizdał niemiłosiernie, sygnalizując, że woda na herbatę jest gotowa.
– Już idę, idę… – mruknęłam. Zaczęłam szykować kubek oraz ziołowe liście. Skończyłam patrol jakiś czas temu, złożyłam raport Stromy i udałam się do siebie na odpoczynek. Zastanawiałam się czy nie wziąć jutro wolne… Chciałam przejrzeć nowe książki o nowatorskiej metodzie leczenia które znalazłam w bibliotece. Nagle wyczułam czyjąś obecność…
– Masz chwilę? – Rozpoznałam znajomy głos choć dawno go nie słyszałam a z biegiem czasu odrobinę zmieniła się jego barwa.
– Cieszę się, że dotrzymałaś obietnicy Nashi… – Zalałam herbatę i spojrzałam na wilczyce ale na chwilę serce mi stanęło. Nashi bardzo wyrosła od naszego ostatniego spotkania ale…
– Na Bogów, co Ci się stało? – zapytałam, analizując rany na jej ciele oraz zmęczenie w jej oczach. 

(Nashi? Powrót do przyszłości xd) 

18.01.2021

Nashi cd Antilia

Postanowiłam przenieść Antillię do szczeliny, aby w razie czego była choć w miarę bezpieczna. O dziwo wadera zasnęła snem niezwykle twardym, gdyż szuranie jej łap po ziemi ani moje stękanie jej nie budziło. Wow! Faktycznie musi być zmęczona~ pomyślałam. Po kilu minutach przyleciała i Stormy, której pokazałam łapą, że ma być cicho. Szara wadera w prawdzie była nieco poturbowana, ale widać było uśmiech ulgi na jej pysku, gdy nas zobaczyła. Posiedziałyśmy tak z dobrą godzinę. Szara wadera przyglądała mi się bardzo dokładnie, czy aby na pewno jestem cała. Gdy już się upewniła, że jest ok  dała Antili dłuższą chwilę odpoczynku. W pewnym momencie Stormy stwierdziła, że dłużej niestety nie możemy czekać, aż gryfy wrócą. Zaczęła więc wybudzać Antilię, która z niezadowoleniem wstała. Widać było, że przed nią jeszcze długi odpoczynek, ale to dopiero na miejscu. Powoli się zebrałyśmy i odleciałyśmy. Oczywiście ja leciałam na plecach Stormy, a obie wilczyce korzystały z prądu powietrznego i szybowały z nim, aż dotarliśmy do Pałacu. 
-Dobrze Nashi dzisiaj wyjątkowo pójdziesz z nami złożyć raport.- oznajmiła Stormy, na co się ucieszyłam. Stormy poszła przodem, a ja w raz z Antilią szłyśmy za nią. Wypełniłyśmy z Stormy ankiety, po czym udałyśmy się do gabinetu naszej drogiej Alfy. Przedstawiłyśmy całą sytuację, po czym ja i Stormy zostałyśmy wyproszone za drzwi, a Antilia musiała chwile porozmawiać z naszą drogą Tsumi. na szczęście już po kilku minutach Antilia opuściła gabinet z delikatnym uśmiechem. Od razu domyśliłam się, że już oficjalnie należy do watahy. Stormy się z nami pożegnała i poszła wypełniać swoje obowiązki, a gdy zostałam sama z białą skrzydlatą waderą spytałam -Nie chciałabyś, abym zaprowadziła Cię do Twojej jaskini? Swoją drogą, gdzie zostałaś zakwaterowana?


<Antilio?>
Przepraszam, że tyle czekałaś T.T

11.01.2021

Od Antilii do Delty

 Szybko wytarłam mokrą sierść w lniany ręcznik. Idąc do pokoju, gdzie zostawiłam wilka, lekko się zamartwiałam, w jakim stanie zastanę wilka. Jednak gdy zobaczyłam, jak Delta próbował wygramolić się z mojej sypialni, nawet delikatnie się ucieszyłam w głębi duszy. Byłam też na niego zła, że zamiast spokojnie leżeć przykryty pod kocami, chciał cichaczem wymknąć się z mojej jaskini. Zwłaszcza że nadal była bardzo osłabiony. Widać było, że basior nadal jest nieco oszołomiony, ponieważ chwilę zajęło mu zarejestrowanie mojej obecności.
– Powinieneś dalej leżeć… – zaczęłam swoje kazanie, lecz wilk nie pozwolił mi dokończyć.
– …baranie… – powiedział, błędnie sądząc, że tak o nim myślę. – Tak, wiem…
– To do łóżka – nakazałam surowo, puszczając mimo uszu jego wcześniejszy komentarz. Po chwili łagodniejszym tonem zapytałam, czy czegoś mu trzeba.
– Nie… i nie… – odpowiedział słabo. – Wystarczająco już nabroiłem… W-wrócę do domu… – Chciał szybko przemknąć się obok mnie, jednakże jego osłabione ciało nie miało dość energii, żeby nawet utrzymać jego drobne ciało nad ziemią. Coraz bardziej zaczął nie irytować.
– Nigdzie nie idziesz! – Chwyciłam go za kark, może nieco za mocno, ale w tamtej chwili miałam to gdzieś. Przeniosłam wilka na łóżko i z ostrym spojrzeniem w oczach zakomunikowałam mu, aby nigdzie się nie ruszał. Przekaz chyba dotarł, ponieważ Delta położył się i cierpliwie czekał.
Wyszłam z sypialni, po czym skierowałam się do swojej spiżarni. Pomieszczenie samo w sobie nie było jakoś duże, ale po zamieszkaniu tutaj zrobiłam mały remont jaskini. Dzięki sprytnemu zastosowaniu półek, umiejętnemu zagospodarowaniu przestrzeni oraz, oczywiście, przy użyciu szczypty magii udało mi się stworzyć bardzo pojemną spiżarnię. Dzień przed tym, gdy spotkałam Deltę, skończyłam zbierać zapasy na zimę. Czułam wtedy w kościach, że zima będzie surowa i gwałtowna. Nie myliłam się. Sięgnęłam po kawałek dziczyzny, usunęłam zaklęcie (magia jest bardzo pomocna w konserwacji jedzenia na zimę), a następnie położyłam go na talerz. Skoczyłam jeszcze do kuchni, by nalać wodę do miseczki. Z kompletem wróciłam do pokoju, gdzie Delta. Postawiłam obok niego poczęstunek i usiadłam niedaleko, używając swojego spojrzenia. Nie chciałam go zastraszyć i zmusić do jedzenia. Chciałam jedynie mieć pewność, że cokolwiek zje, aby miał siłę wstać i utrzymać się na swoich nogach. Gdy Delta zjadł mięso, bez słowa wzięłam naczynia i zaniosłam je do zlewu. Nim wróciłam do sypialni, zahaczyłam o swój medyczny schowek i wzięłam termometr, by sprawdzić, jaką temperaturę ciała ma teraz wilk.
Wróciłam do pokoju, ale wilk już zasnął. Najdelikatniej jak tylko mogłam, umieściłam termometr pod pachą basiora. Po odczytaniu temperatury odłożyłam przyrząd na jego miejsce, umyłam naczynia i już chciałam wyjść przed jaskinię, gdy usłyszałam jakiś dźwięk dochodzący z mojej sypialni… Ostrożnie przekroczyłam próg, po czym zobaczyłam małą, szarą kulkę położoną na granicy mojego łóżka. Kuleczka cicho łkała, a po jej policzkach ciurkiem leciały łzy. "Pewnie ma straszne koszmary…" – pomyślałam. Ja również miewałam koszmary, lecz te były spowodowane tylko i wyłącznie moim strachem. W przypadku Delty raczej to nie są zmory z tej samej przyczyny. Myślę, że dręczy go własna przeszłość… Jego decyzje, słuszne lub nie, cały czas go męczą i wpływają na przyszłe życie. Nie pozwala sobie na przebaczenie starych win… Dlatego czasami zastanawiam się, czy dobrze się stanie, gdy odzyskam swoją pamięć. Nie wiem kim lub czym kiedyś byłam. Bez wspomnień byłam czystą kartką, bez skaz… Jednak nie wiem, czy ktoś za mną tęskni, czy mnie szuka… Czy ktoś tam darzy mnie miłością i naiwnie czeka, aż wrócę do domu… Spojrzałam na wilka, który cały czas był w koszmarnym transie. Podeszłam do łóżka, a następnie ułożyłam się obok Delty, mając go po swojej prawej stronie. Rozłożyłam skrzydło, by dodatkowo go okryć. Ja natomiast postanowiłam szybko się zdrzemnąć.
* * * * *
Obudziłam się, po prostu otwierając oczy. Ciemność przerodziła się w barwy upiększające moje mieszkanie. Zeszłam z łóżka, starając się nie budzić nadal śpiącego wilka. Delcie chyba przestały się śnić koszmary, gdyż oddychał głęboko i spokojnie, jak przy spokojnym śnie. Przykryłam go wełnianym kocem, który jakimś cudem wylądował na drugim końcu łóżka. Na palcach wyszłam z sypialni, a następnie skierowałam się ku wyjściu z jaskini. Gdy wyszłam, przywitało mnie wczesne słońce, lecz nie wschodzące, słońce. Jego promienie wpadały przez górny otwór u szczytu góry, dzięki temu wzniesienie przypomina nieco nieczynny wulkan. Blask światła dziennego tańczył na powierzchni sadzawki pośrodku wnętrza góry. Podeszłam do brzegu, a następnie położyłam się i zamoczyłam czubki łap. Obecność wody mnie uspokaja, tak więc delektowałam się ciszą, która mnie otoczyła. Przymknęłam oczy i delektowałam się chwilą.
– Cieszę się, że już czujesz się lepiej, ale mam nadzieję, że zostaniesz jeszcze chwilę – powiedziałam do Delty, nawet się nie odwracając.

<Delta?>

8.01.2021

Od Delty CD Antilia

 Moje ciało i umysł były niezwykle ciężkie i wiele problemu sprawiło mi choćby uchylenie pyska aby móc brać głębsze wdechy. Moje wyczerpane mięśnie drgały delikatnie pod wpływem ciepła jakie mnie otoczyło. Zderzenie się przyjemnego gorąca z moim zziębniętym ciałem spowodowało delikatne zachwianie mojej gospodarki wewnętrznej o ile to wszystko można tak nazwać. Czułem delikatnie mdłości i silny ból głowy, oba zapewne spowodowane też dużym zużyciem mocy.
Leżałem tak pozwalając sobie na odrobinę odpoczynku, którego nie zaznałem już od tak dawna. Ciągle podróże jednak są męczące. Z każdą chwilą było coraz lepiej i lepiej jednak nie pozostawało idealnie. Gdy tylko moje mięśnie poczuły się lepiej dopadło do mnie pragnienie i głód. Uderzyły ze zdwojoną siłą skręcając mnie od środka i pozostawiając ze świadomością że ciężko teraz będzie o choćby parę korzonków, a w takim stanie o polowaniu nie mogę nawet wspominać. Jednak dudniące w uszach przekonanie o potrzebie dalszego życia zmusiło mnie do uchylenia powiek. Nie mam pojęcia gdzie byłem i ile byłem. Jedyne czego jestem pewien to że cały czas było mi ciepło i tylko dzięki temu nie poległem martwy dołączając do mojej matki pośród niebios. Chociaż czy ja zasługuję na niebiosa.
Wspomnienia dopadły do mnie niczym wygłodniały tygrys do ofiary utwierdzając mnie tylko w przekonaniu, że moje miejsce jest jednak wśród piekielnych otchłani, nie ważne ile żałowałbym podjętych przez siebie decyzji. Dłuższą chwilę zajęło mi pozbycie się niechcianych napastników z przeszłości, którzy jednak dalej niż w kąt mojego umysłu nie odeszły. Czułem w obolałych kościach że jeszcze tej nocy powrócą w koszmarach aby nękać moje biedne serce i zmuszać sumienie do nieustannego przypominania o sobie.
Uniosłem głowę w górę węsząc wokoło. Sytuacje sprzed paru...godzin, minut kto wie czy nawet nie lat, wróciły dużo delikatniej niż mógłbym zakładać. Stopniowo poprzez zaćmiony bólem umysł przeszedł mi powód mojego złego samopoczucia. Zemdlałem z wysiłku. Teraz, nieco wypoczęty byłem w stanie podnieść się na własne łapy. Przynajmniej tak sądziłem gdyż już przy pierwszym kroku stoczyłem się z łóżka i zawiedziony własnymi łapami wylądowałem na ziemi. Nieprzyjemny chłód i ból rozeszły się po moim ciele. Mimo to jednak wstałem z zacięciem typowym dla osłów, co aktualnie bardzo pasowało do określenia mojej upartości. Niepewnie uniosłem tylną, prawą łapę, z której promieniował głuchy i piekący ból. Zapewne jest nieco obita, bo przy złamaniu nie byłbym w stanie na niej ustać, nawet pomimo drobnego i lekkiego ciała. Na chwilę pogrążyłem się w myślach, gdzie znajdę jedzenie i jak je upoluję taki słaby. Moje krótkie odpłynięcie przerwała wchodząca do pokoju wadera.
-Powinieneś dalej leżeć...
-Baranie...tak wiem. - dokończyłem za nią. Nadal czułem się słaby ale pragnienie uwidaczniające się w moim głosie nie dawało mi spokoju.
-To do łóżka. Potrzeba ci czegoś?- spytała podchodząc. Dopiero teraz mój zdezorientowany i otępiały umysł dostrzegł bandaże na jej ciele i skrzydłach oraz nieco przemoknięte furto.
-Nie...i nie. Ja. Wystarczająco już nabroiłem. Wrócę do domu.- zakomunikowałem ruszając przed siebie i nie stawiając tylniej łapy na ziemi. Kiedy wrócę i już coś zjem, uleczę ją, wrócę tutaj i to samo zrobię z jej skrzydłem, bo rana zapewne jest choćby po części moją winą.
-Nigdzie nie idziesz- zostałem brutalnie przeciągnięty za kark w stronę łóżka. Piekący ból zaatakował moją łapę, jednak nie pisnąłem ani słówkiem. Widząc w jej oczach, że z nią nie wygram położyłem się zerkając na nią. Ta zniknęła na chwilę i wróciła z posiłkiem i wodą. Pozostawiła to bez słowa i groźnym spojrzeniem przekazała mi że mam leżeć. Zostać w łóżku. Nie kłóciłem się i skorzystałem z gościnności. Skoro i tak już jej nadużyłem. Gdy skończyłem nie chcąc narażać się na gniew wadery ułożyłem się, zwinięty w kulkę w samym rogu łóżka. Nie wiem gdzie jestem, ale to posłanie pachnie Antilią, przez co czułem że już za mocno się narzucam samą swoją obecnością tutaj. Pomimo pękającej głowy skupiłem się i uleczyłem swoją łapę zaraz potem zapadając w sen.
Nie pomyliłem się.
"Wiatr wiał gdzieś niespokojnie poruszając wysoką trawą. Siedziałem na jednym z wielu kamieni w obrębie wzroku. Sawanna o tej porze roku przypominała niespokojne morze. Obok mnie wylegiwała się lwica, podczas gdy reszta jej stada zajmowała inne głazy. Wszyscy relaksowaliśmy się w słońcu, które tego dnia było wyjątkowo lekkie i niezbyt zabójcze, nawet mimo południa. To przypominało mi też, że niedługo spadnie upragniony przez wszystkich deszcz. Odetchnąłem głęboko zerkając na Safirę, która uniosła jedno ucho. Po chwili jej złote oczy spojrzały w te moje.
-Coś nie tak Delto?- spytała unosząc pysk z łap.
-Mam złe przeczucia przyjaciółko. Bardzo złe. - odpowiedziałem. Serce zabiło mi mocniej. Wszystko nagle się rozmyło zlewając w jedną masę kolorów. Wirując i krążąc mąciło mi w głowie przysparzając o jeszcze większy ból. Chwilę zajęło mi zorientowanie gdzie i w czym stoję. Czerwona plama krwi widniała na mojej łapie. Kiedy się rozejrzałem przeszłość doskoczyła do mnie jak wygłodniały lew. Dobrze pamiętałem ten moment, to wspomnienie i za wszelką cenę nie chciałem się odwracać. Jednak moja głowa miała co do tego inne palny odbierając mi rzeczywiste panowanie nad ciałem. Samoistnie moje łapy odwróciły mnie w kierunku Safiry, która zastygła w pozycji siedzącej. Wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem, w który nie było ani krzty życia.
-Zawiodłam, jako przywódca. Jako przyjaciel- do moich uszu dotarł szept.
-Nie ty zawiodłaś. To moja wina.- mój mózg sam z siebie wydarł ze mnie te słowa. Słowa winy. I pomimo że wtedy Safira powtarzała przed śmiercią, że nie ja jestem winien, wiedziałem że gdybym jednak zawrócił tak wiele istnień mogłoby dalej żyć. Skuliłem się na chwilę obok niej pozwalając sobie na łzy. - Moja przyjaciółko..."
Nie otworzyłem oczu. Spałem dalej rozpaczając po dawnych czasach i nurtującej mnie przeszłości. Płakałem przy tym przez sen, nie rzucając się, a jedynie pozwalając aby słone krople luźno spływały i gubiły się w czarnym futrze. Łkanie wychodziło jakoś poza moją kontrolą, gdyż otoczony skrzydłami koszmaru nie umiałem tego kontrolować...

<Antilia?>

4.01.2021

Od Tsumi do Vespre

 Pięknie wyglądający, pokryty szronem liść resztką tkanek trzymał się gałęzi. Jednak nie to mnie zaciekawiło, postawiłam w połowie pusty koszyk nieco obok, a sama podreptałam do krzewu już dawno przekwitłego, którego końcówki zabarwiły się na dziwny odcień fioletu/niebieskiego. Jednak to nie ich kora mnie aktualnie obchodziła, tylko to, co znajdowało się pod ziemią. Wzięłam się do kopania, brudząc moje jasne łapy w błocie i zdzierając pazury na zmarzniętej ziemi. I w końcu się pojawiły. Nie wyróżniające się niczym szczególnym w przeciwieństwie do górnych gałązek z wyglądu, poplątane korzenie. Ostrożnie zaczęłam odgryzać kawałek. Od razu do nosa napłynął ostry zapach suszonego zielska, a do pyska napłynęła lekko ciepła, słodkawa ciecz. Starając by przez przypadek nie opić się sokiem, odłożyłam kawałek korzenia do koszyka i zabrałam za drugi. Musiałam też uważać żeby nie upierdzielić większości tych podziemnych gałęzi. Gdy już miałam brać się za następny korzonek, moją uwagę przykuło coś błyszczącego w zmarzniętej ściółce. Zmrużyłam oczy, żeby lepiej widzieć (jakby to coś dało). Co to do uja pana jest. Wystawało z ziemi. Nieco dalej również, ale większe. Ktoś zgubił igły do szydełkowania? Co to za złom. Nie miałam jednak okazji się nad tym szczegółowo zastanowić.
- Tsumi! - Coś ciemnego wpadło na mnie jeszcze bardziej brudząc w ziemi. Obróciłam się  by jako tako wstać. Przede mną stał zdyszany Vespre, z nie wyraźnym wyrazem pyska. 
- Co jest, znowu się cienia przestraszyłeś?
- Musimy uciekać - rzucił tylko, ignorując moją uwagę, po czym używając skrzydeł dla lepszej szybkości, raz szybował raz biegł w stronę skraju lasu. Nie wiele myśląc chwyciłam ubłocony koszyk i dogoniłam go w locie, bo w biegu normalnym nie dałoby rady. Gdy byliśmy na placyku za główną bramą, Vespre usiadł ciężko na zmarzniętej płycie. Sama też dysząc, odłożyłam na bok obśliniony i ubłocony koszyk, starając się ogrzać moje zmarznięte zatoki, które zmuszone były nagle połykać masę mroźnego powietrza. 
- Mógłbyś mi wreszcie powiedzieć..... coś ty tam widział? - Ał moje płuca. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam żeby tak biegł, nawet przy zabawach w berka w sierocińcu. Samiec spojrzał na mnie, po czym się zawiesił, jakby próbując znaleźć odpowiednie słowa. 
- Po prostu opowiedz od początku po kolei - westchnęłam,  by zaraz potem nabrać powietrza. 

<Vespre?>

2.01.2021

Od Antilii cd Delty

 Gdy tylko wygramoliłam się ze śniegu, spojrzałam za siebie, patrząc na wielką ścianę śniegu. Gdybyśmy zostali w tej norze przez chwilę, nie wiem, czy zdołalibyśmy się wydostać z potrzasku. Nim byśmy zdążyli porządnie zgłodnieć, zabrakłoby nam powietrza i po prostu… Potrząsnęłam głową. Nie chcę myśleć o tym.
Powoli ruszyłam przed siebie, bardzo wysoko stawiając łapy, by następnie zatopić je w gęstym śniegu, słuchając o dodatkowej mocy, jaką posiadał Delta – telekinezę. Ja w międzyczasie myślałam. Musimy wrócić do centrum watahy – noc zbliżała się coraz szybciej, a wtedy temperatura powietrza jeszcze bardziej spadnie, co nie pomoże nam podczas wędrówki do domu. "Dom…" – posmakowałam to słowo. Dziwnie się czuję, wmawiając je. Nie niekomfortowo czy nieprzyjemnie, lecz… po prostu dziwnie. Inaczej. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić…
– Idziemy do mnie – zdecydowałam, mówiąc, a raczej mrucząc, na głos, odkładając filozoficzne myślenie na później. Teraz trzeba dostać się do mojej jaskini, żebyśmy nie pozamarzali tutaj. Ruszyłam naprzód, a mój towarzysz szedł za mną. Po kilku metrach usłyszałam jak o coś pyta, lecz nie zrozumiałam, jakie było pytanie. Już miałam poprosić go, aby powtórzy to co mówił, ale usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Coś w rodzaju rzucanej ciężkiej śnieżki na grubą warstwę śniegu. Tyle że to nie była żadna śnieżka. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Delta tonie w morzu białego puchu.
– Delta! – zawołałam i dosłownie w podskokach do niego pobiegłam. Leżał nieprzytomny na zimnej ziemi. Oddech miał płytki i powolny. Mięśnie drżały delikatnie, próbując zachować ciepłotę, choć widać było, że to zadanie jest ponad siły wyczerpanego organizmu. "Niedobrze…" – pomyślałam, przeklinając cicho pod nosem. Telekineza zabrała Delcie ostatnie siły, doprowadzając jego ciało do granicy wytrzymałości. "Muszę działać szybko, zanim dojdzie do ostrej hipotermii" – pomyślałam. Niemal natychmiast ułożyłam plan dalszego działania. Po chwili jednak zrozumiałam, że mam jeden problem – w tak grubym śniegu bardzo trudno będzie mi wbić się w powietrze. Na dodatek z nieprzytomnym pasażerem na grzbiecie. Ale jakoś dam sobie radę. Jak zawsze… Nagle coś zobaczyłam.
"Piękna jaskinia u podnóża skalistej góry, a w jej dolinie piękna łąka. Dwa szczeniaki, basior i wadera, bawią się razem na dywanie kwiatów, niedaleko domu jednego z nich. Oboje posiadają żywioł wolności, lecz nadal nie potrafią latać. Wymachują skrzydłami, sprawiając, że pyłki kwiatowe podrażniają nos przeciwnika. Jeden ze szczeniaków zaczął szaleńczo kichać, co wykorzystał drugi wilk. Zaczął się śmiać, lecz szybko śmiech radości zmieniła się w łzy smutku… Wadera, której pyłki kwiatowe podrażniły nos, zapanowała nad odruchem i spojrzała na towarzysza. Przytuliła go po chwili i powiedziała cicho:
– Damy sobie radę. Jak zawsze…"
Prawie się przewróciłam, próbując złapać oddech. Co to było? Raptem przed chwilą pojawiło się to wspomnienie, a już pamiętam tylko jego strzępki. Wzięłam śnieg na łapy i przyłożyłam sobie do twarzy, chcąc odzyskać kontrolę nad ciałem i umysłem. Na szczęście ta terapia szokowa pomogła. Rozejrzałam się wokoło, chcąc zobaczyć, ile czasu byłam w… tym transie. Na szczęście według moich obserwacji niedługo. Jednak dla Delty każda minuta się liczy. Podeszłam do niego i delikatnie chwyciłam go za skórę na karku. Przerzuciłam go na swój grzbiet i przypomniawszy sobie treść odpowiedniego zaklęcia, który uniemożliwi Delcie zsunięcie się podczas lotu, stanęłam na dwóch tylnych łapach, niczym koń stający dęba, i rozłożyłam skrzydła. Poczułam ostre zimno w okolicy tułowia, gdzie jeszcze przed chwilą było pierze ze skrzydeł, które izolowały tę część ciała od niskich temperatur otoczenia. Jedno silne uderzenie i już byłam kilka metrów nad ziemią z nieprzytomnym wilkiem na plecach
Na szczęście nie było wiatru, który rzucałby mną jak szmacianą lalką i mógłby spowodować… zgubienie pasażera (mimo użycia tego uroku, musiałam bardzo uważać, ponieważ nawet lekkie turbulencje czy pełny obrót mogłyby zrzucić Deltę z mojego grzbietu). Był za to wschodzący Księżyc, który był dla mnie niczym przewodnik prowadzący do domu. Cieszyłam się również, że nie ma gęstych chmur, które mógłby znacząco utrudnić nam podróż. Dla odmiany, na nieszczęście był zimny front powietrza, który nie ułatwiał mi lotu. Gdyby w górze było cieplejsze powietrze, wtedy mogłabym sobie pozwolić na lot szybowniczy.  W przypadku strumienia zimnego powietrza muszę ciągle pracować skrzydłami, by utrzymać ciągła stabilność i wysokość lotu oraz jego prędkość. Z każdą chwilą i z każdym uderzeniem skrzydeł robiłam się coraz bardziej zmęczona, ale starałam się utrzymywać przytomność tak długo jak to tylko możliwe. Mroczki przed oczami nie wróżyły niczego dobrego… Próbowałam rozróżnić poszczególne elementy krajobrazu, aby w przybliżeniu podać swoją obecną lokalizację, ale nie byłam w stanie rozpoznać charakterystycznych formacji skał czy lasu dla danej części terenów watahy. Jednak intuicyjnie czułam, że zbliżam się do celu. Do domu.
W końcu zauważyłam coś charakterystycznego dla jaskiń  Podniebnych Ścieżek, gdzie mieszkam. Niedaleko wejścia rośnie wielkie drzewo magnoliowe, samotnie żyjąc na zboczu góry, na wschód od centrum watahy. Wczesną wiosną magnolia ta podobno bardzo pięknie zakwita. Tak przynajmniej mówiły wilki, gdy pytałam o to miejsce. Szczerze mówiąc, nie mogę doczekać się momentu, w którym zobaczę jej piękną kwiecistą koronę… W srebrzystym świetle Księżyca udało mi się znaleźć wejście. Czułam się coraz gorzej i bałam się, że w każdej chwili moje ciało odmówi mi posłuszeństwa. "Jeszcze chwila…" – powtarzałam sobie ciągle. Odbiłam w lewo, by następnie wyrównać lot i wlecieć do jaskini, lecąc z dużą prędkością wprost na wejście. Kilka sekund przed przekroczeniem bramy zauważyłam, że jestem za wysoko sklepienia wejścia… Jednak było już za późno na skorygowanie lotu, lecz miałam jednak czas na zrzucenie nieprzytomnego towarzysza na surowy granit, by oszczędzić mu spotkania z sufitem przy wejściu. Po chwili grzmotnęłam lewym skrzydłem w ścianę boczną i kością czołową w kamienne sklepienie. Następnie, półprzytomna, wylądowałam twardo kilka metrów dalej, mocno obijając żebra. Nie wiem, czy przypadkiem ich nie złamałam, ponieważ do moich uszu doszło trzask… Podniosłam się na słabych nogach mocno zamroczona i obejrzałam się za siebie, szukając małego, chudego wilka.
– Ale będę miała guza… – mruknęłam ochryple, chwiejnie podchodząc do Delty. Nie miałam siły go podnieść, więc zaczęłam go wlec po chropowatej powierzchni. Z każdym krokiem pulsujący ból głowy dawał coraz bardziej o sobie znać. Wtaszczyłam do jaskini przemarzniętego do szpiku kości wilka i położyłam go na swoim łóżku, przykrywając go ciepłymi kocami i skórami, jakie tylko były w pobliżu. Gdy szłam do swojego składzika, gdzie trzymam różnego rodzaju medykamenty oraz przyrządy i narzędzia lekarskie, musiałam oprzeć się o ścianę, ponieważ ciemne plamki zza oczu robiły się coraz większe. Potrząsnęłam głową i ruszyłam do pomieszczenia. Szukając termometru, znalazłam kilka fiolek lekarstw oraz dwa zestawy do iniekcji, które postanowiłam wziąć ze sobą. W końcu, gdy znalazłam termometr, wróciłam do Delty i zmierzyłam mu temperaturę. Tak jak myślałam, była bardzo niska.
– Tylko mi tu nie umieraj mały, bo nie mam ochoty zakopywać twoich zwłok… – burknęłam pod nosem, odmierzając odpowiednią leku do strzykawki. Podałam lek dożylnie, modląc się do Kireny o nadzieję, żeby wyszedł z tego. Nic nie mogłam zrobić więcej dla niego, tak więc postanowiłam zająć się swoimi ranami, póki jeszcze nie leżę do góry łapami w którymś z pokoi. Siedząc w składziku (w prawdzie mam pokój dla chorych i rannych wilków, ale wolę mieć wszystko pod ręką niż łazić tam i z powrotem po jakąś rzecz i traci na to energię). Kość skrzydłowa promieniowa jest złamana, a równoległa jej łokciowa jest najpewniej pęknięta. "Czyli nici z latania przez najbliższy czas…" – pomyślałam, lekko smutna. Będę musiała powiadomić Stormy o swojej niedyspozycji przez co najmniej dwa tygodnie… Podczas zakładania bandaża na klatkę piersiową, zauważyłam rozcięcia w okolicy mostka. Na szczęście głupca, nie były one poważne i nie wymagały szycia. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ zakładanie bandaża było dla mnie bardzo dużym wyzwaniem. Nie wyobrażam sobie w tym stanie operować imadłem i nicią chirurgiczną. Na koniec wzięłam kilka tabletek na ból i ruszyłam do łazienki z chęcią wzięcia długiej kąpieli. Napełniłam wannę ciepłą wodą i nim weszłam do niej, rzuciłam prosty czar na wodoodporność opatrunków. W końcu mogłam wejść do ciepłej wody, rozkoszując się ciepłem rozchodzących po moim ciele. Pozwoliłam sobie w końcu na odpoczynek, pozwalając, by świadomość znikła. Obudził mnie jakiś hałas dobiegający z mojej sypialni. To był chyba Delta… Wstałam powoli z wanny i ruszyłam w stronę pokoju.
Bądź co bądź, mój relaks może poczekać.

(Delta? Miałam nadzieję to skończyć przed sylwkiem, ale wyszło jak wyszło ^^")

Lyn cd Wichna

 Propozycja wadery była niezwykle kusząca, zwłaszcza, że warunki bardzo mi odpowiadały. Po wstępnym przeanalizowaniu sytuacji i jeziora z powierzchni stwierdziłem, że nie pozwolę dłużej czekać Wichnie i zgodziłem się skinieniem głowy. Wilczyca poszła więc przodem i powoli weszła do jeziora. Wszedłem powoli za waderą Płynęliśmy chwilę przy powierzchni wystawiając nad nią głowy. 
-Na jak długo potrafisz wstrzymać oddech?- spytałem zerkając na białogłową
-Przekonamy się- powiedziała po czym biorąc głęboki wdech zanurzyła się pod wodę. Nie robiąc nic specjalnego zanurzyłem się głębiej i powoli wypuszczałem powietrze czekając aż zniesie mnie bliżej dna, następnie po prostu oddychałem. Woda to dla mnie żaden problem, wręcz mnie napędza do działania. spojrzałem na waderę i czekałam, na to co zrobi. Wilczyca przyglądała się dnu po czym ruszyła w kierunku jakiejś podwodnej groty. Nie minęła długa chwila a wilczyca wypłynęła na powierzchnię by złapać powietrze i wrócić do mnie. W tym jakże krótkim czasie zdążyłem już dopłynąć do wejścia jaskini, dzięki niewielkiemu prądowi jaki wytworzyłem wokół siebie. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, po czym wpłynęliśmy razem do środka. Jak się okazało miała ona kieszeń powietrzną, więc wilczyca z chęcią z niej skorzystała.

- Proponuję się rozdzielić- Powiedziałem gdy wilczyca nabierała powietrza. -Spotkamy się tutaj za jakieś 10 minut. - dodałem po chwili i zanurzyłem się ponownie. Przed nami były dwa korytarze delikatnie oświetlane przez fluorescencyjne porosty. Wichna wybrała prawy korytarz, który był jednocześnie bliżej kieszeni powietrznej, a ja popłynąłem Lewym. Wydawał się normalny jednak z czasem korytarz zaczął prowadzić głębiej w dół, a na dnie pojawiły się różne roślinności. Widziałem różnokolorowe ukwiały a pośród nich pływające niewielkie, ale jakże niesamowite i różnokolorowe rybki. Po jakiejś minucie drogi tunel znowu zaczął prowadzić w górę, a co za tym idzie woda zaczęła ustępować. Już po chwili stanąłem na lekko wilgotnej skalnej ścieżce. Otrzepałem się i postanowiłem przebiec się kawałek dalej zanim się wrócę. Już po jakiś 300 metrach drogi mój tunel schodził się z innym i prowadził jeszcze kawałek dalej, skąd dochodziło błękitne światło. Z ciekawością zacząłem węszyć na tym "trój-styku", że tak to określę. Wyczułem słaby zapach kurzu i pergaminu oraz jakiejś nieznanej mi do tą roślinności. Powietrze było raczej dość chłodne. Po chwili zaczął mnie przechodzić nieprzyjemny i chłodny dreszcz. Starałem się to zignorować i węszyłem dalej. Z tunelu z którym złączył się mój zaczął dobiegać delikatny zapach Wichny, który z każdą sekundą stawał się silniejszy. Wilczyca bez wątpienia zmierzała w tą stronę. Nie zdążyłem się jednak nacieszyć tą informacją zbyt długo zaczęła mi się jakże nielubiana prze mnie przemiana. dostałem zawrotów głowy i nagle jakby powietrze zaczęło słabo spełniać swoją funkcję. Przyśpieszyło mi serce, a krew zaszumiała w moich uszach. Zatoczyłem się w bok i upadłem ciężko dysząc. Nie potrafiłem wstać. Robiłem teraz wszystko by nie zamknąć oczu bo wiedziałem, że potem nie będzie już odwrotu. Nie chciałem się przemienić, ale wiedziałem, że byłem głupi myśląc, że w tym roku mi się upiecze. Powietrze przyjęło już stałą temperaturę -15 stopni, a ja poczułem jak moja sierść sztywnieje i gęstnieje. Pojawiły mi się mroczki przed oczami. Zdążyłem tylko jeszcze zobaczyć oddalone ode mnie łapy Wichny. 
-odsuń się-wymruczałem słabo, po czym straciłem przytomność już do końca oddając się przemianie. 

<Wichna?>
Wybacz, że tak długo :< A teraz czas na szybkie info. Po przemianie Lyn dostaje chwilowej (kilkugodzinnej max) amnezji i jest strasznie wrażliwy na wszystko dookoła. Miłej zabawy przy odpisie ;P