30.11.2017

Od Mirany do Silvera

Zamyśliłam się. Ledwo co go znałam, a tak trochę niezręcznie byłoby zanocować u kogoś.. obcego, czyż nie?
-Wiesz co...- zaczęłam, by zaraz jednak zamknąć swoją mordkę, bo on otworzył swoją.
-No nie daj się prosić..- powiedział basior. Spojrzałam na niego jeszcze raz, po czym zrobiłam krok w jego stronę i powiedziałam:
-Ech, w sumie.. Wolę nie spotkać ponownie tego gnoma.- wzdrygnęłam się na samą myśl o pomarszczonej kreaturze i jej plwocinach. Poszłam za Silverem. Po drodze dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się, ale wciąz gdzieś w moim wnętrzu kulił się kłębek niepewności.
<Silver? Przepraszam, że takie krótkie..>

Od Ducha Hakoriego do Mateo

- W  świecie zmarłych jest inaczej, niż myślisz....- powiedziałem, przygładzając pokaźnego wąsa. Mateo patrzył na mnie, jak na zepsutego homara w ciemnej piwnicy... Hmm, ciekawe, ciekawe...
- Ale to nie możesz być ty! - zakrzyknął.
- Och, młodzianie, gdzie twoje maniery?- zapytałem oburzony grubiaństwem dawnego przyjaciela.
- Eee...- zamyślił się młokos.- Gdzie Hakori?!- swoje zmieszanie postanowił nadrobić zapalczywością. Interesujące..
- Ile ja mam ci powtarzać, to ja nim jestem.- rzekłem.- Jeśli taka twoja wola, możesz mnie zapytać o nasze dawne przygody..-otarłem łzę wzruszenia.
- KIM TY DO JASNEJ CIASNEJ RAMONESKI JES...- tutaj chyba doszło do niego, że to ja noszę imię Hakori.
<Mateuzie?>

29.11.2017

Od Mateo do Ducha Hakoriego

- Duuuuchuuuuuuuu! - podniosłem okrzyk. 
- Ładziadziadziadziadziadzia! - zawtórowały mi mniejsze szczeniaki, podskakując wokół ogniska i wydając inne plemienne okrzyki.
- Duuuuuchuuuuu! - troszkę już chrypłem od krzyczenia tego.... jakiś 8 raz? Nieważne. - Haaaaakooooriiiii! Wzywam cię! 
Naraz bębniący o bongosy szczeniaczek zaprzestał hałasowania i uniósł łapy, uciszając wszystkich, i ci wszyscy zastygli bez ruchu. Nic się nie stało.
- DUUUUUCHUUUU! - wrzasnąłem, starając się nie okazywać znudzenia. To chyba nic nie da....
- Słucham? - nagle nad ogniskiem zmaterializował się półprzezroczysty szary basior. Przestraszyłem się, a szczeniaki zaczęły skakać i się śmiać. Słusznie, bo nieznajomy miał na sobie gustowny melonik oraz monokl.
- Eeeeee... Przepraszam. Wzywałem mojego zmarłego przyjaciela...... - zająknąłem się.
- Toteż właśnie tu jestem. Miło mi cię widzieć, Mateo. - powiedział spokojnie, poprawiając wąsa.
- Ale skąd pan zna moje imię! - bardziej krzyknąłem, niż zapytałem.
- Jak to skąd? Przecież to ja, Hakori! - rzekł zaniepokojony. - W krainie duchów jest inaczej, niż myślisz...
<Hakori? xD>

28.11.2017

Od Mateo do Kagekao/Luny

-Ignasiuuuuu! - krzyknąłem za... no kimże innym, jak nie Ignasią? Schowała się gdzieś, a teraz znaleźć jej nie można. Sprawdziłem za ostatnim krzakiem, który przyszedł mi do głowy. - Poddajęęęęę sięęęęę! Wygraaałaaaaaś!
- Bu! - wydarła się tuz za moimi plecami. Odwróciłem się przerażony.
- No nie.... Tak nie wolno! Nosz jak ty się możesz chować za czyimiś plecami? Polska cebula. - stwierdziłem dobitnie.
- A ty jesteś angielski burak! Foch! - no i masz. Fochnęła się.
- Nie fosz.
- Będę foszyć.
- A to niby dlaczego?
- Bo... - zaczęła bez przekonania, lecz przerwało jej burczenie w brzuchu. - Bo jestem głodna.
- No to wracajmy, mój tata upolował jakiegoś jelenia, powinno starczyć. -powiedziałem. "Jeżeli oczywiście Luna wszystkiego nie zeżre z 'szatańskimi pomiocikami'...' - dokończyłem w myślach. Ruszyliśmy do jaskini.  - Tylko mi powiedz, po jakiego grzyba schowałaś się akurat tam!?
- No... - nie rumień się. Nie rumień się. Esz ty.... No trudno. - Bo.. chciałam być bliżej ciebie. - wypaliła w końcu. Ty zła! Głupie naczynia krwionośne ukryte w... Zua skóra. Przez ciebie nie dostałam szóstki z biologii. No, w skórze właściwej czy tam nie. Ale czemu ja tez muszę się rumienić!?
- Eeee... Ale dlaczego? - zmarszczyłem brwi, choć jej odpowiedź była całkiem miła.
-....
Następnej odpowiedzi jednak się już nie doczekałem, bo weszliśmy do jaskini. Natychmiast ogarnęły nas głosy moich rodziców, które skutecznie urywają rozmowy takie jak ta. Żeby nie psuli mi słuchu, wbiegłem szybko do mojego pokoju (Ignasia za mną). Tam stanąłem jak wryty.
- *chrup chrup* - szczeniak gapił się na mnie znad mordki całej w cukrze.
- Skąd ty tu!? - krzyknąłem. - I dlaczego jesz moje cukierki?
Szczenię wyglądało osobliwie: miało ciemną sierść, z jasnobrązowymi akcentami na łapach, pyszczku (w połowie zasłoniętymi przez cukier) oraz skrzydłach. Właśnie. Nietoperze skrzydełka tylko dodawały mu uroku.
- No powiesz mi wreszcie czy nie? - zniecierpliwiłem się, bo odkąd tu byłem, wciąż był w tej samej pozycji.
- Eeee... Jestem Nitaen.  - wydukał wreszcie, co nijak się miało do mojego pytania.
- Fajne imię. - skomplementowała go Ignasia.
- Dziękuje! - rozpromienił się. - Mieszkam w jaskini na brzegu watahy. Przyszedłem tu na nogach i lubię cuksy!
- Aha. - potwierdziłem. Wyciągnąłem z szafki jeszcze jednego cukierka i podałem mu. Wpatrywałs ię we mnie z zachwytem. - Teraz może już idź.
Skinął głową i wyfrunął z naszej jaskini, więc odetchnąłem z ulgą.
- MATEO.... - dobiegł mnie gniewny głos Kagekao. - Czy wiesz może, kto wyjadł moje krówki? I miętówki na uspokojenie twojej mamy!?
Popatrzyłem za odlatującym szczeniakiem.
<Kakałek/Luna? >

Od Mateo do Yuko

Chyba ona się tej zupy najadła. Zacząłem się kręcić.
- Nie kręć się. - upomniała mnie Yuko. No to co ja mam robić?
- Proszę paaaaniiii...- coś przyszło mi do głowy. Nauczycielka spojrzała na mnie, wkurzona. - A umie pani zrobić eliksir prawdy?
- Tse, umiem, za kogo ty mnie masz? Ale przecież nie dam go zrobić szczeniakowi. - rzuciła, wsuwając na stół drugi garnek.
- Czy  n a p r a w d ę  chce pani zrobić drugi eliksir?  - zapytałem. Spojrzała na mnie, jakbym był idotą.
- No bo... - ciāgnąłem - P r a w d a jest taka, że jestem  n a p r a w d ę ciekaw, co pani zamierza ugotować.
- Eliksir Milczenia, żebyś tu nie paplał, bo tu się nie da pracować. - wycedziła.
- A wie pani, że p r a w d z i w e eliksiry powinne być gotowane właśnie w towarzystwie? Ponieważ  czytając książki, tylko ocieramy się o  p r a w d ę....
- Zamknij się!  - wrzsasnęła, w oszałamiajâcym tempie wrzucając składniki do kotła. Tak. Właśnie tak.... 
W tym momencie zadzwonił dwonek. Yuko spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zamordować, po czym wyszła z sali. Odczekałem chwilę, po czym podszedłem do kociołka z `Eliksirem Milczenia`. Nie pachniał milczeniem, lecz prawdą. Tak! Zdjąłem z szafki buteleczkę i napełniłem ją gorącym płynem, po czym zakorkowałem i opuściłem szkołę. Czas dowiedzieć się prawdy o Ignasi...
<Yuko? Możesz się pojawiiiić...>

Od Yuki c.d Mateo

- A ty gdzie! – Zawołałam widząc jak szczeniak idzie na wagary. – Do Sali, już!
- Ale…
- Żadnych ale, bo dostaniesz karę! – Zawarczałam. Szczeniak posłusznie, ze spuszczoną głową, wszedł do Sali. Wlałam krew do wrzącej wody.
- Teraz dodajemy marchewkę, por, pietruszkę oraz trochę jej natki i trochę selera. – Powiedziałam wyjmując to z magazynu. Pokroiłam wszystko w kosteczki lub paski i wsypałam do garnka. – Dodajemy jeszcze ziele angielskie i liście laurowe, solimy oraz pieprzymy. - Przemieszałam drewnianą łyżką. – Teraz poczekać parę chwil i będzie gotowe.
- Proszę panią? –Zapytał Mateo.
- Tak?
- A to nie jest czasem przepis na czerninę?
- Czernina to zupa nienawiści! – Powiedziałam. Spojrzał na mnie jakbym nie była poważna. – Masz jakiś problem?!
- Nie…
<Mateo? :3 >

Od Kagekao cd Luna

- Może chcesz się położyć? – Zapytałem nadal chichrającą się Lunę. Wtem przestała się śmiać i spojrzała na mnie jak na najgorszego wroga.
- Uważasz że jestem psychiczna?! – Powiedziała morderczym tonem.
- Boję się, że szczeniaki będą bić swoich partnerów i być hipokrytami  - rzekłem żartobliwie.
- Tyyy… - warknęła.
- Boziu, co się dzieje z tobą Luna? Nie cieszysz się że na czas ciąży nie będziesz miała okresu? – Usłyszeliśmy chrząknięcie. Mateo to słyszał. – Um… O patrz! – Wskazałem w stronę wychodzącej z pokoju Mateo Igazi. – Idź do swojej wade… - Syn mordował mnie wzrokiem. – Koleżanki.
- Igazia! – Zawołał szczęśliwy szczeniak podbiegając do niej. – Chodź na dwór!
- Zaczeka… - nie zdążyłem ich zawołać a oni już wybiegli z jaskini. – Nie zjadł śniadania, co za skurczybyk jeden…
- Kagekao! – skarciła mnie Luna.
- Musisz coś zjeść, masz przecież moje szatańskie pomiociki w brzuchu – podeszłem do jelenia i zaciągnąłem go pod jej pysk.
- Mam nadzieje że moje geny zdominują i nie będę miała horej curki.
- Miej nadzieje by nie byli porywaczami i gwałcicielami. – Zaśmiałem się.
<Luna? Masz  i pisz, a ja idę żryć>

Od Nicolle CD Mateo

Biegłam za małym basiorem przy okazji wydzierając się 'NIE MASZ MAMY!' Na co on odpowiadał 'MAM MAMĘ!'. Po chwili oboje zmęczyliśmy się na tyle, że wpadliśmy w drzewa obok siebie. Mateo zapytał:
- Zaraz, to ty jesteś... szczeniakiem?!
- Też spodziewałam się czegoś innego - prychnęłam. Basior odpowiedział mi tym samym. Wstał, otrzepał się i powiedział:
- Jestem Mateo, a ty?
- Nicolle. Po co szedłeś?
- Chcę kupić eliksir przyspieszający ciążę
- Jak ty nawet nie masz rodziców - prychnęłam. Prych, prych
- Mam!
- Wymyślonych - wywróciłam oczami
- Wcale nie! Moimi rodzicami są Luna i Kagekao!
- Zaraz, twoimi rodzicami są bethy watahy?
- Tak - przyznał Mateo z dumą
- Suuper
- No. To co, idziesz ze mną po ten eliksir?
- W sumie i tak nie mam lepszego zajęcia... to chodźmy - uśmiechnęłam się. Mateo także wyszczerzył kiełki w uśmiechu
< Mateo? Wiem, że spodziewałeś się kogoś innego xd >

27.11.2017

Od Mateo do K\L

- Co się dzieje? - zapytałem, wychodząc ze swojego pokoju. Ignasia jeszcze spała, a nke chciałem jej buzić tak wcześnie.
- No więc....   - Luna uciekła spojrzeniem, po czym westchnęła i znów popatrzyła na mnie. - Będziesz miał rodzeństwo.
Jak to w takich momentach bywa, zapadła poważna cisza. Bardzo niezęczna, czy może raczej niezłapna.
Każdą ciszę coś jednak przerywa, a w tym przypadku byłem to oczywiście ja.
- JEEEEEEEEEEEEEEJ! - wrzasnąłem, przerażając tym Rose i rzucając się na mamę.
- Ostrożnie, bo mi pomiociki pognieciesz! -krzyknął Kagekao, i zanim zdążyłem wtulić się w Lunę, złapał mnie i podniósł do góry. Przytuliłem się więc do niego.
- No złaź - mruknął, ale uczepiłem sië go jak koala eukaliptusa. Potrząsnął ciałem, ale nie spadłem. Luna zaczęła chichotać.
- Czego się śmiejesz? - zapytał zniecierpliwiony Kagekao, wciąż próbując mnie zrzucić. Mama nie odpowiedziała, ale teraz śmiała się na całe gardło.
- Czy to aby normalne? - tata spojrzał błagalnie na ukrytą za skałą Rose. Ta się uśmiechnęła.
- Huśtawki nastrojów będą coraz częstsze, więc przyzwyczajaj się. Pa! - zawołała i już jej ne było.
Zlazłem w końcu z Kagekao i stanąłem obok wciąż chichoczącej Luny.
- Kochanie, może się prześpisz? - zapytał niepewnie basior. - Wszystko w porządku?
<ktoś z tytułu?>

Od Luny CD Kagekao/Mateo

Kagekao wybiegł jak oparzony po medyczkę, natomiast ja myślałam, że zaraz umrę.
Po chwili przybiegł wraz z tą nową medyczką, Rose. Rodinia pewnie prędzej wylałaby mu wrzątek na głowę, po tym co ostatnio zrobił jej partnerowi...
Kagekao w skrócie przedstawił jej sytuację.
- Hm... Być może to zwykłe zatrucie pokarmowe. Przeprowadzę rutynowe badania. - skierowała się do basiora. - Wyjdź.
O dziwo Kagekao posłusznie wykonał polecenie i wyszedł przed jaskinię. Wadera podeszła do mnie.
Po jakimś czasie wykonała już wszystkie rutynowe badania. Rose poszła do Kagekao i powiedziała, że może już wejść.
- I co? Umieram? - spytałam zaniepokojona ponurą miną medyczki.
- Niestety, został ci tydzień życia...
- Słucham?! - krzyknęliśmy z Kagekao w tym samym momencie.
- Żartowałam. - zaśmiała się. - Po po prostu jesteś w ciąży.
- Co-
- To znaczy, że będę miał własne małe szatańskie pomiociki?! - wykrzyknął uradowany Kagekao. Czy mi się wydawało, czy ja widziałam w jego oczach łezkę wzruszenia?
Nie wiedziałam co mam myśleć. Nie planowałam szczeniaków...
 Co jak urodzą się chore i będę miała horom curke? Co jeśli Mateo ich nie zaakceptuje i będzie zazdrosny? Co jeśli wdadzą się w Kagekao i będą porywać wadery albo co gorsza będą mieć kremowe zęby jak Kagekao?
Na ostatnią myśl się wzdrygnęłam.
- Co to za krzyki? Co się dzieje? - spytał zaspany Mateo wychodzący ze swojego "pokoju".
- No więc... - zaczęłam. - Będziesz miał rodzeństwo.

<Kagekao? Ewentualnie Mateo?>

Od Mateo do ktosia

- Będę miał rodzeństwo! Będę miał rodzeństwo! - wykrzykiwałem radośnie, biegnāc drogą. Kamyczki szurały sporadycznie pod moimi łapami, kiedy dotykałem ich, mknąc przez przestrzeń.  Ptaki, społoszone moimi krzykami, wylatywały z krzaków, słoneczko świeciło ładnie,  wietrzyk wraz z przecinanym przeze mnie powietrzem rozwiewał mi futerko - czyli idealne warunki, żeby.....
- Przecież ty nawet matki nie masz, zmiataj stąd.
- osadził mnie w miejscu jakiś pogardliwy głos. Podszedłem bliżej jego źródła, mrużąc oczy. W mocnym świetle dobrze go nie widziałem
- Mam! - syknąłem.
- Ha, wymyśloną. - właściciel głosu odwrócił się arogancko.
- Uważaj lepiej.... - warknąłem. Co ten typ sobie myśli? - Nie chcesz znać mojego ojca....
- Ojoj, już się boję - zakpił sobie. - Sierota wymyśliła sobie... - AUA!
Mam nadzieję, idioto, że teraz poznasz mego tatę. Jeśli nie, to przynajmniej zapamiętasz sobie kopniaka w słabiznę. All Rights Reserved. Kagekao. Szybko uciekłem, choć mógł mnie gonić... Nieważne. Jak już mówiłem, to idealna pogoda na to, żeby kupić eliksir przyspieszania ciąży... Po co? Przecież mówiłem, chcę już to rodzeństwo!
<Ktoš coś? Jak chcecie, to mnie bijcie, ale wolałabym uniknāć>

Od Kagekao c.d Luna

Wstałem, gdy blady świt. Szczeniaki oraz Luna jeszcze spały, więc postanowiłem zrobić im śniadanie. Wyszedłem z jaskini i zacząłem szukać czegoś jadalnego. Po długich chwilach w końcu poczułem intensywną woń ofiary. Był to dorodny jeleń, aż miło, że taki się trafił. Po później jesieni bardziej spodziewałbym się wychudzonej sarny.

***

Gdy już go upolowałem, słońce przebyło już jedną czwartą nieba. Nie powiem, dziś była niezwykle ładna pogoda. Zarzuciłem truchło na plecy i pokłusowałem do jaskini. Dziś były dni wolne od wszelakich prac, więc pewnie Mateo będzie w domu. Chociaż… Może będzie z swymi koleżankami. Mam nadzieje, że koleżankami… Nie chciałbym być już dziadkiem. Jestem na to jeszcze za młody. Nawet nie jestem prawdziwym Ojcem! Mateo jest na szczęście tylko moim przybranym synem. Na szczęście… Gdy wszedłem do jaskini, nie zobaczyłem tego co chciałem zobaczyć. Luna wymiotowała. Akurat gdy wróciłem…
- Luna! – Podbiegłem do niej zrzucając zdobycz z grzbietu. – Wszystko dobrze?!
- Źle się czuję… - powiedziała, gdy przestała rzygać.
- Pójdę po lekarkę… - pognałem po Rose.

<Luna? :3 >

Od Silvera do Mirany



Obrzydliwy stwór spluną Miranie w twarz. Widziałem jak wadera z niesmakiem na ustach strzepuje maź.
- Ej! To nie twoja jaskinia parszywy stworze! - krzyknąłem. Nagle to coś zaczęło wstawać. Jego oczy stały się czerwone, a z gęby wydobył się ryk.
- Chyba musimy uciekać. - powiedziała Mirana.
- Zgadzam się.
Ruszyliśmy biegiem w las, a ten potwór za nami. Robiliśmy uniki między drzewami i gałązkami. Nasza ucieczka trwała dobre 30 minut, bo skrzat się już zmęczył. Przystanęliśmy przy drzewie dysząc.
- C-co to było? - zapytałem.
- Nie mam zielonego pojęcia. Pierwszy raz widzę to coś i mam ogromną nadzieję, że nigdy nie wróci.
Staliśmy jeszcze przy drzewie jakieś 20 minut aż w końcu nasz oddechy się uspokoiły. Było już naprawdę ciemno i późno. Stwór w każdej chwili mógł wrócić do jaskini Mirany, wię wpadłem na świetny pomysł.
- Późno już i ciemno, a ten stwór może w każdej chwili wrócić. Może chcesz się przenocować u mnie. Mam jeden wolny pokój. Co ty na to?


[Mirana?]

Od Aksela do Kaji

Wyłoniliśmy się po drugiej stronie wodospadu, przemoknięci do suchej nitki. Powoli wywlekłem się z zimnej wody i szybko ogarnąłem mniej więcej miejsce naszego pobytu. Znajdowaliśmy się w tunelu. Cholernie ciemnym tunelu. Kątem oka spostrzegłem również, że moja mała podopieczna się trzęsie, tak więc ,,pobrałem" wodę z jej futra i skierowałem z powrotem do jeziorka, z którego wyszliśmy. W tamtym momencie futro małej było tak napuszone, iż parsknąłem śmiechem, na co ona fuknęła coś pod nosem i z dumą próbowała odnaleźć się w przerażającej ciemności.
 - Gdzie teraz idziemy? - podpytała cicho.
 - Teraz... Przed siebie. - bąknąłem niewyraźnie.
Kompletnie nie znałem tych okolic, więc mogłem tylko udawać, że orientuję się w terenie.
 - Chodź za mną. Zaraz znajdziemy wyjście i uciekniemy przed twoją mamą. - Uśmiechnąłem się delikatnie, choć pewnie nawet tego nie zauważyła.
Przeszliśmy może sto metrów, gdy nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy głośne huki. Ziemia jakby się zatrzęsła, a w górę poleciały tumany kurzu i pyłu. Zaskoczeni odwróciliśmy się za siebie, i jedyne co zobaczyliśmy to ogromne głazy, które odcinały nas od wyjścia z tunelu.
 - Wspaniale! - odparłem.
 - Co się teraz stanie? - spytała.
 - Teraz... Trzeba skołować sobie jakieś światło, a później znajdziemy wyjście... - starałem się mówić łagodnie, gdyż nie chciałem przestraszyć szczeniaka.

Kaja?

26.11.2017

Od Luny CD Kagekao

Znowu kopnęłam basiora w słabiznę, tylko że mocniej.
- Debil... - mruknęłam.
- Debil, którego kochasz!
- I co z tego? To nie zmienia faktu, że jesteś debilem. - powiedziałam.
- Uznam to za `Tak, kocham cię". No ale dalej brzuch mnie boli! - poskarżył się.
- To idź do Rodinii. - rzuciłam.
- Po co mi Rodinia, skoro mam ciebie? - wyszczerzył te kremowe kły.
- Nawet już mi się nie chce marnować energii na bicie cię. Ale ty mógłbyś swoją spożytkować, myjąc zęby.
- Ja? Moję zęby? - zapytał niewinnie, wydychając zdecydowanie za wiele powietrza, niż to było konieczne. Już drugi raz w ciągu jednego dnia.
- Chcesz powtórkę z rozrywki? - odsunęłam się od tego jego oddechu.

- Nie miałbym nic przeciwko, tylko doprowadziłbym to do końca... - przysunął się. Chciałam się znów odsunąć, ale dalej była już ściana. Szlag by to. Spojrzałam na tą ścianę. Przesunęłam wzrok na Kakała. Znów spojrzałam na ścianę. I znów na basiora, który gapił się wyczekująco.
- Dobra. - uśmiechnęłam się. On też, nareszcie nie pedofilsko, co było miłą odmianą. Zaciągnął się zapachem mojego futra, jak wcześniej. Okazało się, że  jego sierść pachnie znacznie lepiej niż zęby, a zapach porównywalny był do.... No, po prostu pachniał jak Kagekao.


~ Timeskip ~

Gdy rano się obudziłam, Kagekao nie było w jaskini. Może poszedł coś upolować?
Poszłam zajrzeć do szczeniaków. Oboje słodziutko sobie spali.

<Kagekao?>


Od Kagekao c.d Luna

- No to, Mateo idź do swojego pokoju, mamy sprawę do objaśnienia – rzekłem do przybranego syna.
- Nie dam się zamknąć! Nie pozwolę molestować mojej mamy!
- Chcesz rodzeństwo? – Zapytałem.
- Tak!
- To pozwól molestować swoją mamę. – Luna spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem.
- Nie! – Westchnąłem. Wtem zza pleców usłyszałem cichutki głosik.
- Dzi-dzień dobry? – Odwróciłem się i zobaczyłem małą, brązowo-białą waderke, koleżankę Mateo.
- Igazi! – Zawołał szczęśliwy Mateo, machając ogonkiem. Podbiegł do niej. Po krótkiej rozmowie zapytał się czy może pójść się z nią pobawić.
- Jest już puzyno. – powiedziała Luna.
- Oj, pobawimy się w pokoju – odrzekł entuzjastycznie Mateo.
- No dobra… - zgodziła się partnerka.
- Tylko by szczeniaki z tego nie powstały! – Krzyknąłem za biegnącymi szczeniakami. Luna kopnęła mnie w słabiznę.
- No weź! – Jęknąłem. – Teraz to masuj!
<Luna? xD>

Od Luny CD Kagekao

Spojrzałam na niego spode łba.
- Tak, królik. - wskazałam łapą na ową istotę. - Zające nie są takie kolorowe. A skąd on się tu wziął to nie mam pojęcia.
- Ważne, że jest co zjeść. - powiedział Kagekao i bez zastanowienia rzucił się na zająca, zapominając, że ma na grzbiecie Mateo.
- STÓJ KONIKU! - krzyknął ciągnąc go za uszy. Królik słysząc hałas nerwowo rozejrzał się dokoła i spierniczył w siną dal... W międzyczasie zdezorientowany, pociągnięty za uszy Kagekao przywalił głową w drzewo. Auć, to musiało boleć. Mateo nawet nie spadł z jego grzbietu, bo kurczowo trzymał się jego uszu.
- Ja chcę jeszcze raz! - krzyknął radośnie Mateo.
- Zapomnij. - mruknął Kagekao rozmasowując obolałe miejsce. - Prawie mi uszy urwałeś!
- Przepraszam...
- To idziemy szukać czegoś innego do upolowania? - westchnęłam. - Głodna jestem...
- Właściwie to nie musimy szukać. - Kagekao wskazał na wielkie drzewo rosnące nieopodal. - Za tym drzewem jest jeleń.
- Skąd wiesz? Ja tam widzę tylko drzewo i jakieś krzaki.
- Zza tego drzewa wystaje jego poroże...
Rzeczywiście, dopiero teraz to zauważyłam. Powolnym krokiem skierowałam się w stronę jelenia. Nie będę opisywać całego polowania, bo każdy przecież wie jak ono wygląda. Tak czy siak, dorodny jeleń padł martwy na ziemię. Zauważyłam, że słońce powoli zachodzi za horyzont.
- No dobra, to kto przytaszczy to dziadostwo do jaskini? - spytałam.
Popatrzyłam się na Kagekao.
- Na mnie nie licz. - powiedział. - Ten szczeniak już jest wystarczającym obciążeniem.
- Sugerujesz, że jestem gruby?! - krzyknął oburzony Mateo.
Kagekao już chciał odpowiedzieć, ale mu przerwałam.
- Nie kłóćcie się. - zwróciłam się do Kagekao. - No proszę, Kagekaosiu, przecież to dla ciebie pestka...
- Eh... Zamęczycie mnie na śmierć. - mruknął niezadowolony, ale i tak chwycił za jelenia.
Po jakimś czasie wreszcie doszliśmy do jaskini.

<Kagekao?>

Od Kagekao c.d Luna

- Dobra, chodźmy na polowanie. – Odpowiedziałem.
- Mam konika! – Zawołał szczęśliwy Mateo.
- Taka rola ojca… - jęknąłem. – To co upolować?
- Sama sobie upoluję – odrzekła Luna. – Nie chce jeść czegoś co miałeś w swoich nieumytych kłach.
- Ranisz
- Wiem – uśmiechnęła się.
- Jak nasze dziecki będą…
- Dzieci – poprawił mnie Mateo.
- Dziecki będą psychopatami to twoja wina – rzekłem do Luny.
- Ta, a kto porywał wadery i trzymał je na łańcuchach?
- A kto ciągle bije swojego partnera?
- Czemu muszę żyć w patologii? – Zaskomlał Mateo.
- Ciesz się że nie jestem pedofilem. – Odpowiedziałem.
- O paczajcie! Królik! – Zawołała Luna.
- Królik w lesie? Nie czasem zając? – Zabiła mnie wzrokiem.
<Luna?>

Od Luny CD Kagekao

Moją jedyną reakcją w tym momencie było spalenie buraka. Te wielce niezręczną dla mnie chwilę przerwał Mateo spadający z drzewa wprost na Kagekao... Czekaj, co? Mateo spadł z wysokiego drzewa wprost na Kagekao przy tym go miażdżąc. Teraz obaj leżeli na ziemi, Mateo siedział na Kagekao spłaszczonym niczym placek.
- Przestaniesz kiedyś molestować moją mamę? - spytał szarpiąc basiora za uszy.
- Jakbyś nie zauważył, to jestem jej partnerem i nie przestanę jej molestować. Poza tym chcesz rodzeństwo, prawda? Jak ma powstać twoje rodzeństwo bez molestowania?
- Kagekao! - spojrzałam na niego karcącym spojrzeniem.
- No co? - zrobił niewinną minę.
Westchnęłam. Kagekao podniósł się z ziemi z Mateo na grzbiecie.
- No, szczeniaku, a teraz ze mnie złaź.
- No ale jestem zmęczony... Tyle czasu wdrapywałem się na to drzewo... Zostań moim konikiem, proszę... - Mateo zrobił słodkie oczka.
- W życiu. - mruknął.
- Proszęęęęęęę, będziesz miał okazję sprawdzić się jakim byłbyś ojcem... - Mateo dalej próbował go przekonać.
- Hm...
- Jak się zgodzisz, to nie będę już was śledził...
- Kusząca propozycja. - uśmiechnął się chytrze.
- No to jak się już namyślisz, to chodźmy na polowanie, bo zgłodniałam z tego wszystkiego. - powiedziałam, po czym spojrzałam wyczekująco na Kagekao.

<Kagekao?>

Od Kagekao cd Luna

- Tak żyje.. - odrzekłem wpadając na pomysł. - Tylko słabizna mnie trochę boli. Mogłabyś wymasować? - Zrobiłem minę pedofila. Na co Luna odpowiedziała... Uderzeniem w policzek. Wszyscy zebrani odwrócili się w naszą stronę. - Znowu?  - Zapytałem już znudzony.
- Tak i będzie to tak długo aż nie będziesz normalny...
- Ja tu cię ratuje przed zbokiem a ty mnie bijesz... Fajne podziękowania...  - Mruknąłem pod nosem tak by tylko Luna usłyszała.
- Co mi do tego że zostanę uratowana przed zoofilem, jak inny się do mnie łasi...
- Ale to ja w końcu jestem twoim partnerem i to ty należysz do mnie - pod koniec wypowiedzi ściszyłem ton, oraz przybliżyłem swój pysk do łba Luny.
- Nie rozpędzaj się tak, bo znów dostaniesz z liścia... - cofnęła swój uroczy pyszczek. Nawet się nie zorientowałem kiedy Erotare oraz Rodinia odeszli razem z resztą wilków.
- Oj no weź, nie będziesz przecież dziewicą całe życie... - Patrzyłem głęboko w jej śliczne złote oczka. Zrobiłem mały kroczek do przodu.
- Za chwilę znów cię uderze! - Wyciągnąłem szyję, jeszcze bardziej przybliżając się do niej. Pocałowałem ją w usta.
<Luna?  :3>

25.11.2017

Od Luny CD Kagekao

Erotare nie pozostał Kagekao dłużny i kopnął go w słabiznę. Mój partner w odpowiedzi na ten ruch tylko zacisnął szczękę, powodując, że bark Erotare zaczął mocniej krwawić. Tym razem role się odwróciły, bo Erotare uwolnił swój bark z zacisku szczęk Kagekao i powalił basiora na ziemię.
Erotare przydusił Kagekao, na co basior odpowiedział mocnym kopnięciem w... ekhm. Kopnięcie odrzuciło basiora kilka metrów dalej. Kagekao błyskawicznie wstał i otrzepał się z pyłu, po czym jak strzała podbiegł do Erotare próbującego wstać i przygwoździł go do ziemi. Wpatrywali się w siebie z nienawiścią.
- Ej, ej! - odezwał się Equel jakby otrząśnięty z transu. - Może już wystarczy?
- ZAMKNIJ SIĘ DEKLU! - warknęli oboje jednocześnie.
Usłyszałam czyjeś kroki. Zza drzew wyszły Katniss i Rodinia. Ta druga widząc swojego partnera w takim stanie od razu do niego podbiegła. Kagekao puścił Erotare.
- Erotare! - krzyknęła Rodinia, po czym zauważyła odcisk szczęk na jego barku. - Trzeba to opatrzyć!
- Wyliżę się. - mruknął.
W międzyczasie Katniss mordowała wzrokiem Equela. Basior chrząknął i wreszcie się odezwał.
- Cześć... Jak dzieci?
Wadera nie odpowiedziała, tylko uniosła głowę i nie uraczyła go nawet morderczym spojrzeniem.
Kagekao podszedł do mnie.
- Żyjesz jakoś? - spytałam.

<Kagekao?>

Taka informacja.

Z powodów o których wszyscy wiedzą, i z tego, że oczywiście każdy chce iść na wyższą rangę, tak więc Kagekao jest bethą. Taki awans tylko dlatego, że został partnerem Luny która miała tą rangę XD Więc to tak dla wiadomości, żeby nie mylić.

Nie, nie dostaniesz z tego powodu kasy. Jak już to 500+ na bachory. Szybko tą kasę stracisz. 

Od Kagekao c.d Luna

- Trzymaj się z dala od mojej Luny! – Warknąłem na basiora.
- Spokojnie! – Zaśmiał się. – Nie jestem niewyżytym gwałcicielem!
- Nie znam cię zbyt dobrze, możesz kłamać. – Wyszczerzyłem się, pokazując rząd ostrych, kremowych kłów.
- Wyżywam się na Rodini, daję słowo! – Zrobił krok do przodu. Warknąłem. – Jakiś ty nerwowy.
- Ja chronię swoją partnerkę przed zbokami!
- Tak, zbok mnie chroni przed zbokami… - Mruknęła Luna.
- Kto jest zbokiem? – Wszyscy trzej usłyszeliśmy nowy głos. Zza krzaków wyszedł Equel. Luna westchnęła.
- No pięknie, ja sama w towarzystwie trzech zoofili… - Najwyraźniej Equel to usłyszał.
- Że co?
- Idźcie od mojej Luny! – Odwarknąłem.
- Em, ok? – Equel spojrzał na mnie jak na debila.
- Nie chciałabyś spróbować trójkącika? – Spytał Erotare, kierując pytanie Lunie. Wadera się zawstydziła i ukryła się jeszcze bardziej za mną.
- SPIER****J! – Wrzasnąłem na tego śmiecia, który chciał pozbawić mój skarb dziewictwa. Equel widząc, co się dzieje wycofał się z miejsca akcji.
- N… - Przybliżył się, chcąc coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłem, rzucając się na niego. Wgryzłem się w jego bark. Spadł z nóg.
<Luna?>

Od Luny CD Kagekao

- Wcale nie mam cieczki! - krzyknęłam.
- Ale zachowujesz się jakbyś miała!
- Wcale, że nie!
- Wcale, że tak!
- Wcale, że nie!
- Wcale, że tak!
- Wcale, że nie!
- Wcale, że tak!
- Wcale, że nie!
- Wcale. że tak!
Pewnie powtarzalibyśmy "Wcale, że nie!" i "Wcale, że tak" przez wieczność, gdyby nie przerwał nam inny, basiorzy głos.
- Wow. Niezła kłótnia. - usłyszałam za swoimi plecami. Wzdrygnęłam się i automatycznie schowałam za Kagekao. Owy tajemniczy głos należał do Erotare.
- O wilku mowa. - mruknęłam.
Kagekao najwyraźniej to usłyszał.
- Dosłownie i w przenośni... - zaśmiał się.
- Co ty taka strachliwa? - odezwał się tym razem Erotare i zrobił kilka kroków w przód.
- Trzymaj się z dala od mojej Luny! - warknął groźnym tonem Kagekao.

<Kagekao?>

Od Mirany do Silvera

Silver podziękował mi za wycieczkę.
-Nie ma za..- tutaj przerwał mi nagły trzask. Dochodził zza moich pleców. Oczy basiora rozbłysły z zaskoczenia, po czym zaczął się cofać. Stanęłam osłupiała, nasłuchiwałam dalszych odgłosów. Silver wciąż wpatrywał się w trzaskającą przestrzeń za mną. Odwróciłam się w końcu.
Ujrzałam... w zasadzie, to sama nie wiem, co to było. Wyglądało trochę jak goblin, trochę jak wróżka.. W każdym razie to coś siedziało z kawałkiem patyka w szarej, pomarszczonej ręce i co chwilę nią machało, próbując rzucić na mnie czar. Stwór miał na oko tak z pół metra wysokości, był odziany w brudny, czerwony kubrak i stare szmaty miało na nogach. Ohydnego wizerunku dopełniały małe, zaropiałe, zielone oczy i naderwane skrzydełko nietoperza na plecach, przełożone przez specjalną dziurę w płaszczu. Drugi otwór też był, ale drugiego skrzydła nie zauważyłam.
-Eee..- zaczęłam z miną pełną obrzydzenia.- Ktoś ty?
Goblino- coś podniosło wzrok znad różdżki i wychrypiało coś w rodzaju... "Dhymrakingohhryk."
Bóg wie, co to oznaczało. Podczas "mówienia" stwór ukazywał pożółkłe, spróchniałe zęby, było ich jednak tylko kilka... Szczerze, to było do przewidzenia. Gnom znów opuścił głowę i zaczął coś skrobać na patyku. Nagle popatrzył się na mnie i splunął mi w twarz. Zamknęłam oczy i zaczęłam machać głową, by strząsnąć z siebie ohydną wydzielinę parszywego skrzata.
<Silver...?>

Od Kagekao c.d Luna

- Jakby nie patrzeć to teraz też chodzisz. – Mruknąłem.
- Ale bez ciebie
- Nie lubisz mnie? – Zrównałem się z nią.
- Wkurzasz mnie, zostaw mnie w spokoju.
- Masz okres czy co? – Wadera się zatrzymała, a w tym samym momencie zamachnęła się łapą. Zrobiłem unik.
- Też mam cię bić?! – Podniosłem ton. – To już jest nie do zniesienia.
- Jak będziesz się nade mną znęcać to nici z związku!  - Krzyknęła.
- Hipokrytka…
- Możesz mnie zostawić?! – Krzyknęła.
- A co jak jakiś Erotare czy Equel cię napadnie? – Zapytałem. – Jesteś moja.
- Przestań. – Zamknęła oczy zaciskając zęby. – Jeżeli nie chcesz mieć spuchniętego policzka to wy****dalaj
- Spokojnie, spokojnie – próbowałem ją uspokoić. – To że masz cieczkę nie usprawiedliwia cię przed trzymaniem emocji na wodzy!
<Luna?>

Od Luny CD Kagekao

Znowu walnęłam go z liścia.  Wspominałam już, że jest irytujący?
- No ej, czemu ciągle mnie bijesz?! Zgłoszę do Alfy, że się nade mną znęcasz!
- Zmarnowałbyś czas. Ona miałaby to głęboko w poważaniu. Poza tym... irytujesz mnie. W sumie to wszystko mnie ostatnio irytuje. Idę się przejść...

<Kagekao?>

Tak tak, wiem, że za krótkie, ale moja wena się wyczerpała, a pewne ktosie ciągle mnie męczą, żebym pisała op. ;-;

Od Kagekao c.d Luna

Pokazałem partnerce rząd moich kremowych kłów, w szerokim uśmiechu. Dostałem znów z liścia.
- To już jest znęcanie się!
- Bo jesteś zbokiem! – Wrzasnęła.
- Jeżeli według ciebie jestem zbokiem, a jestem twoim partnerem, to… - przerwałem patrząc na nią wzrokiem jakim nie da się opisać. – Chyba cię tacy pociągają.
- To może jeszcze pociągają mnie pociągi? – Odskoczyłem od niej. – Co?
- To powiedz mi jeszcze że oglądasz mandzia! – Zrobiła pokerface.
- Idiota…
- Jeżeli ja jestem idiotą to ty nie jesteś dziewicą.
- Gadam prawdę.
- Jeżeli chcesz by to była prawda to… - zrobiłem minę pedofila.
<Luncia? C’: >

Od Luny do Kagekao

Ledwo co trzymałam się na nogach. Nagle za ścianą ognia zobaczyłam Kagekao, który wyprężył się heroicznie.
- AAAAAA! - wrzasnął. - ZOSTAW LUNĘ I JEJ BACHORY W SPOKOJU!
Płomyk już miał na końcu języka ciętą ripostę, gdy basior machnął wściekle głową i iskra spadła na ziemię, jęcząc z bólu. To wszystko zarejestrowałam ledwie żywa, czując, że za chwilę zemdleję z braku tlenu. Tak się jednak nie stało, gdyż pożar momentalnie zgasł. Zniknął. Przestał istnieć, łącznie z dymem, który wypełniał mi nozdrza. Wzięłam głęboki oddech - nareszcie świeże powietrze! - po czym podniosłam wzrok na Kagekao, który z ogromną wściekłością i nienawiścią wpatrywał się w słabnące, leżące na ziemi magiczne płomienie. Zanim zdążyłam go powstrzymać, skupił się jeszcze bardziej, a Płomyczek zaskomlał jeszcze raz i zgasł. Zamienił się w czarny węgielek z ledwie zarysowaną kreską ust.
- Zabiłeś Płomyczka! - krzyknęłam, podchodząc i waląc basiora w pysk.
- Ej! - zaczął masować obolałą część ciała. - Ten pomiot szatana chciał cię zabić, a ty chcesz teraz zrobić to samo ze mną!? Może jakieś dziękuję? - zdenerwował się, ale przestałam go słuchać, bo skupiłam się na nowo utworzonych mini-pokładach węgla.
- Dziękuję. - mruknęłam pod nosem, szturchając Płomyczka łapą. - Żyj, Płomyczku! Żyj!
Nagle węgielek poruszył się i rozpalił, co powitaliśmy okrzykiem: ja radosnym, ale Kagekaoś już nie za bardzo.
- Co- co się stało? - zapytał, zdezorientowany. Chciałam mu wyjaśnić, ale basior przepchnął się bliżej wznoszącego się Płomyczka i zaczął nienawistnie:
- Jesteś pomiotem szatana! Zbuntowałeś się, spaliłeś pół lasu, przeszedłeś mutację, I CHCIAŁEŚ ZABIĆ MOJĄ LUNCIĘ! - dokończył podniesionym głosem.
- Co? Ja nie.... - iskra przygasła, a w jej oczach zalśniły łzy, które zresztą zaraz wyparowały. Zwiesił smutno języki płomieni i odleciał w krzaki.
- Płomyczku! - krzyknęłam za nim, ale nic to nie dało. Odwróciłam się do kagekaŁosia.
- Ty głupku! On przeszedł przez ciebie załamanie nerwowe! - nakrzyczałam na niego, przy czym coś mi się przypomniało. Jemu chyba też.
- Szczeniaki! - zawołałam i podbiegłam do odzyskujących przytomność Mateo i tej białej nie-pamiętam-jak-ona-ma-na-imię wadery.
- Nic wam nie jest? - zapytał basior, pomagając waderce wstać. Co on się taki opiekuńczy zrobił? Chyba naprawdę chce tych dziecioszków...
- Nieee...- powiedział słabo szczeniak, mozolnie gramoląc się na nogi.
- Trzeba was odnieść do medyka - stwierdziłam. Chwyciliśmy z Kagekao po jednym szczeniaku w zęby, żeby nie musiały iść, i wyszliśmy z lasu. Okazało się, że wataha była tuż-tuż - teraz było to wiadome, bo pożar mocno przerzedził nasze watahowe knieje. Z pewnym zdziwieniem zauważyłam jednak, że ze spalonych pni wyrastają nowe rośliny, a wszystkie spalone przedmioty odnawiały się powoli. Magia? Pewnie tak, w końcu Płomyczek też nie był naturalny....
~~Ileś później~~
Wracaliśmy od Rose. Jakoś tak samo wyszło, że skierowaliśmy się do lasu, który podczas naszej nieobecności zdążył już się całkowicie odnowić.
- Tylko się znów nie zgubmy. - mruknęłam do Kagekao.
- Na pewno? Ja nie miałbym nic przeciwko.. - wyszczerzył się. Chciałam go znów pacnąć, ale zrezygnowałam. Przysunął się.
- Więc co chcesz zrobić? - zapytałam. W odpowiedzi znów zaczął się szczerzyć.
<Kagekałosiu?>

24.11.2017

Od Ike do Royal'a


- Hej Royal! Mi dzień mija świetnie, ale tobie chyba nie bardzo co. - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Zgadłaś Ike. - powiedział zmęczony. Widać było po nim, że niedawno brał udział w walce lub uciekał. Był zdyszany i poobijany.
- Opowiadaj, bo umrę z niepewności.
- No to najpierw biłem się z Mieszaninem, a potem gonił mnie Umarły. Lepszego dnia nie mogłem sobie wymarzyć naprawdę.
- Ojejku. Miałeś zdecydowanie ciężki dzień. To może w ramach odpoczynku wybierzesz się ze mną na spacer po lesie?

[ Royal?]

Od Silvera do Mirany


Błąkałem się po lesie jakieś pół godziny. Oglądałem go z ogromną ciekawością, żeby na następny raz się nie zgubić. Nagle usłyszałem kogoś z krzaków, więc ostrożnie podszedłem bliżej. Ujrzałem fioletową waderę. W końcu odezwała się.
- K-kto tam? - zapytała zduszonym głosem. Wyszedłem z krzaków.
- Hej. Przepraszam jeśli cię wystraszyłem. Nazywam się Silver i jestem nowy w watasze. - odpowiedziałem.
- Nie wystraszyłeś mnie. Jestem Mirana.
- Miło mi cię poznać. Mam wielką prośbę. Jak już wiesz jestem nowy w watasze i nie znam wszystkich miejsc tutaj i mogłabyś mnie oprowadzić po jakiś miejscach?
- Jasne, ale wyruszymy rano, bo teraz i tak mało zobaczysz dobrze?
- Świetnie! To ja zmykam do mojej jaskini wyspać się. Do jutra!
- Do jutra! Przyjdę po ciebie.

NASTĘPNY DZIEŃ RANO
Mirana tak jak obiecała z samego rana przyszła do mnie. Najpierw poszliśmy obejrzeć las, który Mirana uwielbiała. Mówiła o nim z taką pasją i zawzięciem. Następnie pokazała mi szkołę dla szczeniaków, bibliotekę, plantację grzybów i narkotyków oraz pola lawendowe. Przez całą drogę śmialiśmy się, wygłupialiśmy i rozmawialiśmy. Mirana po krótce opowiedziała mi o każdym z watahy. O każdym wypowiadała się w samych superlatywach. Mimo iż osobiście nie znam ich wszystkich wydają się tworzyć świetną rodzinę. Naszą małą wycieczkę skończyliśmy kiedy gwiazdy zaścieliły niebo. Odprowadziłem Miranę do jaskini.
- Dziękuję ci za tę wspaniałą wycieczkę.

[Mirana?]

21.11.2017

Od Percy'ego do Igazi

Wyszedłem z domu. Nie był do końca mój, należał do Lily, mojej "mamy". Jak miałem na nią mówić? Adoptowała mnie, więc tak jakby jest moją mamą, ale nie chciałem jej tak nazywać.
Gdzie by tu pójść? Ruszyłem jakąś ścieżką. Ptaszki wrzeszczały, woda płynęła, drzewa szumiały, wilk stał, trawa trzeszczała pod łapami... Chwila, co?! Jaki wilk? Popatrzyłem w tamtą stronę. Stała tam mała waderka. Nigdy nie szło mi dobrze z waderami...
- Cześć!  - powiedziała wesoło.
Zarumieniłem się. Nie otrzymała odpowiedzi, bowiem jej rozmówca odwrócił się i pobiegł przed siebie. Wpadłem zdyszany do pokoju. Nie... Pierwszy dzień w nowej watasze i dałem plamę. No ale cóż poradzić? Podszedłem do łóżka i rzuciłem się na nie. Chwilę potem usłyszałem, że ktoś wchodzi do domu. Pewnie jakiś wilk do Lily. Niezadowolony rodzic, znajomy, a może po prostu listonosz. Nagle usłyszałem, że ktoś zbliża się do mojego pokoju. Kroki były lekkie i delikatne.
- Cześć - rzekła postać stojąca w drzwiach. - Mam na imię Igazi.
- A ja Percy... - szepnąłem. Nie byłem pewny, czy mnie usłyszała.
<Ignasiu? Troszeczkę krótkie, ale chyba przeżyjesz.>

Od Judy do Marcusa

Gdy wyszliśmy, od razu dostałam kilka rad od Lii, i poszłam... sobie.
- Ej, a ty gdzie? - zawołał za mną basior.
- Jak najdalej od ciebie. - odkrzyknęłam, zmieniłam się w chmurę, i gdzieś odleciałam, rozpraszając się, i wtapiając w powietrze, by mnie nie znalazł. W sumie szukanie mnie było by idiotyzmem. Sklepiłam się w całość dopiero w mojej jaskini.

~~*kilka dni później*~~

ŚNIEG! Nareszcie! Wybiegłam na dwór. Sypał pierwszy śnieg. Oczywiście wiedziałam, że za długo to on się nie utrzyma. Pierwsze śniegi zawsze topnieją po pierwszym dniu. Ale nie zamierzałam jakoś specjalnie się tym przejmować. Przez noc napadało tyle, że nie było widać trawy. Zrobiłam kilka kulek, i nabiłam na patyk, a patyk z gałązkami na które nabiłam kulki ze śniegu wsadziłam w ziemię, i zaczęłam się przyglądać mojemu arcydziełu, żeby potem oczywiście go zniszczyć, celując w kulki zeschniętymi owocami.

< Marcus? Mówiłam że nie mam weny. >

Od Lily CD. Tenshi

Ruszyliśmy - ja, Tenshi, Lexi i Mateo - w stronę, w którą najmniej śmierdziało. Nie ukrywam, że i tak nie był to najlepszy zapach, ale chyba lepiej wytrzymać coś takiego, niż się udusić, nie? Kiedy przeszliśmy przez próg drzwi, od razu poczułam tą nietypową aurę. Była to mieszanka strachu, smrodu i jakiegoś dziwnego, starego mitycznego... czegoś. Po prostu to czułam.
- To co robimy? - spytał Mateo. Nie otrzymał odpowiedzi.
Smród coraz bardziej się nasilał. Gdzieniegdzie było słychać szmery, skrobania lub krzyki. Co chwilę przechodziły mnie dreszcze. 
Nagle usłyszałam długi, przeszywający, donośny ryk. Potem sapanie. Momentalnie smród się nasilił. Zza wielkiej skały wyszedł wielki stwór. Miał małe, wścibskie oczka, szeroki nos wielkości arbuza i ogromne, krzywe, wystające ze śmierdzącej gęby zęby. Na jego głowie sterczało kilka kępek włosów. W większości składał się z tłuszczu. Miał na sobie tylko przepaskę (w pasie). Jego paznokcie, zarówno u rąk, jak i u stóp były powykrzywiane pod dziwnym kątem.
- Kto budzić Ugnara?! - ryknął.
Smród jeszcze bardziej się nasilił. Niemal nie dało się oddychać.
- Witam. - powiedziałam spokojnie. - Nie mieliśmy na celu Ci przeszkadzać. Szukamy wyjścia, znaleź...
- Cisza! - zawołał. Jego głos poniósł się po całym pomieszczeniu.
- Dobra, dzieci. - szepnęłam. - Wycofujemy się. Szybko, za tamtą skałę.
Wszyscy razem pobiegliśmy za skałę, którą wskazałam. Okazało się, że jest tam wnęka, do której żaden olbrzym z pewnością by się nie zmieścił. Chwilę potem usłyszeliśmy człapanie. Gigant podszedł do "jaskini" i wsadził do niej swoją wielką łapę. Na szczęście jego dłoń się nie zmieściła.
- Nie uda nam się uciec... - tu przełknęłam ślinę. - Jedyne wyjście to walka.
Wszyscy ruszyliśmy na jego wielką, niesymetryczną, obrzydliwą twarz.
<Tenshi? Pokonamy go, czy raczej zginiemy?>

Od Mateo do Luny/Kii/Kagekao

- Ty gadasz!? - krzyknęliśmy wszyscy chórem.
- Dinx stawiasz soczek - powiedziała Kii pod nosem. Nikt nie zwrócił na to uwagi, ponieważ zaprzątał ją nam Płomyczek.
- TAAK. Buhahaha! - iskra roześmiała się szatańsko, co tylko upewniło Kagekao o swej racji.
- MÓWIŁEM, ŻE TO POMIOT SZATANA! - wrzasnął szczególnie głośno, po czym zwiał w krzaki i jeszcze dalej.
- Piękny tatuś...  - mruknęła Luna.
Dym docierał już do nas mimo odległości. Zacząłem kaszleć, instynktownie zacisnąłem powieki, żeby duszący swąd nie dotarł mi do oczu. Luna cofnęła się niespokojnie. Nagle z  pomiędzy drzew przed nami wyleciała iskra i w jednej chwili nasze miejsce pobytu stanęło w płomieniach. Okropne gorąco buchnęło mi w pysk, przypalając futro. Serce prawie wyrwało mi się z piersi ze strachu, gwałtownie odskoczyłem na metr do tyłu.
- Szybko! Uciekajcie! -krzyknęła Luna, jak strzała oddalając się od pożaru. Popędzilośmy za nią w popłochu. Ogień, zawiewany przez wiatr, gonił nas zaciekle, obejmując już prawie cały las.
Iskry buchały z najmniej spodziewanych miejsc, powietrze było nieznośnie gorące, a oczy piekły mnie od dymu. Zaczynałem się dusić, płomienie żarłocznie wysysały całe powietrze z otoczenia. Osłabłem i zostałem w tyle.
- Szybciej! Biegnij, Mateo! Już niedaleko! - zachęciła mnie mama. Spojrzałem załzawionymi oczami przed siebie - majaczył tam koniec lasu.
Ruszyłem trochę szybciej, ale wtem...
- No nie wydaje mi się! - ryknął Płomyk, materializując się obok nas. Tuż przed pyskiem rozpędzonej wadery wyrosła ściana ognia. Luna wyhamowała rozpaczliwie i rzuciła się w bok, ale byliśmy już otoczeni przez płomienie. Kii zaczęła okropnie kaszleć, a po chwili pacnęła głucho na trawę. Mimo braku powietrza w płucach przeciągnąłem ją bliżej środka, bo jej ogon już zajmował się ogniem. Sam byłem bardzo osłabiony, mój mózg walczył z niedostatkiem tlenu. Upadłem na trawę. Luna coś krzyczała, Płomyk śmiał się okrutnie... Prawie nic nie widziałem. Śmierć. Tylko głos Kagekao nagle rozbrzmiał wściekle...Ale on już nam nie pomoże..
<Ktoś z tytułu?>


20.11.2017

Od Lily CD. Evanaaaaa

Cóż.... Co by tu powiedzieć? Patrzył na mnie jak na dziwaka. Już nie można użyć wyobraźni?
- Nie no, żartowałam - rzekłam, wstając z podłogi. Otrzepałam się. - To gdzie idziemy?
- Nie wiem... - odparł speszony. Peszysz mnie Lily, przestań!
- Mam pomysł - oświeciło mnie. - Spakuj potrzebne rzeczy i przyjdź do mnie jutro rano, ok?
Przytaknął cicho. Potem wyszedł.
                                                          ~~...następnego dnia...~~
Dumna, wyszłam przed dom. Trzymałam torbę pełną potrzebnych rzeczy - znajdowały się tam m.in. jedzenie i coś do picia, kilka koców, lekarstwa i zioła... Ogółem wszystko, co mogło się przydać. Nie musiałam długo czekać, niedługo potem zjawił się i Evan. Jednak nie był sam. Obok niego szedł mały wilk. Basiorek miał krótki ogon i jasno - żółte oczy, czarną grzywkę. Jego futro było beżowe, gdzieniegdzie białe, łapy miał brązowe. "Hm, nawet podobny do mnie." - przemknęło mi przez myśl. Oboje trzymali worki podobne do mojego.
- Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że chcesz adoptować szczeniaka? - zaczął niezręcznie.
- No tak... - o nie, chyba już zaczynałam rozumieć.
Mały basior popatrzył się na mnie wielkimi oczami.
- To jest Percy - rzekł Evan oficjalnie.
Chciałam krzyczeć: "Evan, ty idioto! Ja cię zapraszam na wyprawę, a ty mi tu jakieś szczenię wciskasz?!". Cóż poradzić. Życie.
Podeszłam do basiorka i podałam mu łapę.
- Cześć. Jestem Lily - powiedziałam.
- A ja Percy - szepnął.
Wyczuwałam od niego buzującą energię. Pewnie jego żywioł to woda, tak jak mój.
<Evan? Wyruszamy na wyprawę? Co cię kurde wzięło na szczeniaka?! Oczywiście będzie mieszkał u Lily, tak jak w formie.>

Od Meetou do Hazina

-Haaziiiin! Obudź sięę! - waliłam basiora łapą po pysku. Nie budził się od 5 minut, a ja nie miałam siły ciągnąć go do medyka. W końcu nie wytrzymałam i z całej siły zdzieliłam go po plecach.
- Nie zbliżaj się do mnie! - wrzasnął, podrywając się nagle. Całym ciężarem ciała zwalił się na mnie, biedną i niespodziewającą się takiej reakcji. Krzyknęłam rozpaczliwie, przygnieciona do podłoża. Szybko obróciłam się jednak na plecy i zepchnęłam z siebie Hazina mocnym ruchem łap.
Otumaniony wciąż coš pokrzykiwał o ataku i nieczystych mocach, ale wreszcie oprzytomniał i spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
- Co się stało? - zapytał niepewnie.
- Panie miszczu strażaku, wdepnąłeś w trujące węgielki. Co si się śniło, tak poza tym? Bo ja tam miałam tańczące świnki..... - przekrzywiłam głowę z zaciekawieniem.
<Hazin? Sorry za długość, ale tablet..>

Od Royal'a

Biegłem przed siebie, zagłębiając się coraz dalej w leśną gęstwinę. Przedzieranie się przez drzewny labirynt w tym przypadku było uzasadnione, bowiem ucieczka przed wygłodniałym Umarłym o wilczej posturze wymagała sporo wysiłku. Mógłbym stanąć do walki, to fakt. Problem tkwił jednak w tym, że na krótko przed owym spotkaniem stoczyłem bój z pewnym Mieszaniem. To brzmi aż nieprawdopodobnie, aby w ciągu niecałej godziny zostać zaatakowanym przez dwójkę krwiożerczych potworów. No proszę, jakie mam szczęście w życiu! Chyba powinienem zagrać w totolotka. Łapy powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Mój oddech z każdą kolejną sekundą stawał się coraz płytszy, a ja powoli traciłem siły. Najwyraźniej odniesione obrażenia były znacznie poważniejsze niż zakładały moje początkowe przypuszczenia. Zmrużyłem delikatnie oczy, zbierając resztkę swoich sił, aby wytworzyć swoją iluzję. Była słaba, niematerialna, z wyglądu półprzezroczysta, przypominająca nieco cień. Mimo to, wystarczyła, aby zmylić przeciwnika. Upiorny stwór pognał za tandetną imitacją mnie samego, zaś ja opadłem wykończony na miękką trawę. Przede mną rozciągała się rozległa polana, upstrzona barwnym kwiatami. No proszę... Czyżby jakimś cudem to miejsce uchowało się przed siłą jesieni? Intensywny ból w okolicach klatki piersiowej zdawał się tylko pogłębiać. Zacisnąłem powieki, mając głupią nadzieję, że uśmierzy to moje cierpienia. Z trudem przywróciłem się na plecy, ażeby nie podrażniać bardziej rany. Wtem usłyszałem czyjeś kroki.
- Hej - rzuciłem beztrosko, chociaż nawet nie widziałem zbliżającej się postaci. - Jak tam Ci mija dzień?

[ Ktoś? Coś? ]

Od Lily CD. Night'a

Powinnam zostać dodana do jakiejś księgi "1000 000 000 sposobów na śmierć", czy coś. Jestem chora na spectrus mimortus, i nikt nie wie, jak to leczyć. Super...
- To co robimy? - spytałam. 
Oboje popatrzyli na mnie szeroko rozwartymi oczami. 
- Coś nie tak? - zapytałam. Ich reakcja trochę mnie niepokoiła.
- Lily - zwróciła się do mnie Rodinia. - Podejdź tu do mnie, jak najbliżej.
Wcześniej położyłam się na stole operacyjnym. Spróbowałam z niego wstać. Nagle całe moje ciało przeszyło niewyobrażalne zimno. Jakby miliardy malutkich igiełek przekuwały mnie od środka. Chciałam powiedzieć: "Nie mogę podejść bliżej", jednak coś ścisnęło mnie za gardło. Upadłam na ziemię. Moje ciało zdrętwiało. Byłam sparaliżowana. Było mi strasznie zimno...
Zobaczyłam, jak Night i wadera stają nade mną. Chwilę potem wzięli mnie na jakiś dziwny wózek. Nie mogłam się ruszać ani mówić. Zobaczyłam, że wyszliśmy na dwór. Oczy zaczęły mi się zamykać. Czy to właściwa pora na drzemkę? 
                             ~~nie wiem ile czasu później, powód: krótka drzemka~~
Obudziłam się. Słyszałam jakieś głosy. Trzy wadery i dwóch samców. Ok. Dwoje z nich to na pewno Night i Rodinia. Postacie do mnie podeszły. Stanęli nade mną Night, Rodinia, Lia, Mirana i Kagekao.
<Night?>

Nowy szczeniak! Percy



- Imię: Percy. (Jego pełne imię to Perseusz. Został tak nazwany przez jego ciotkę.)
- Wiek: 1 rok
- Płeć: Basiorek ♂
- Cechy fizyczne: Jest bardzo szybki i wytrzymały. Ma bardzo silne łapy i jest w dobrej kondycji. Z siłą i zwinnością nie jest u niego tak źle. Bardzo dobrze radzi sobie podczas walki. Wspaniale pływa - woda to jego żywioł.
- Cechy Charakteru: Percy jest urodzonym przywódcą, zdolnym do wielu poświęceń. Jest dosyć inteligentny, ale bywa tępy.... Cóż, czasami nawet bezmyślny. Jest ciężko myślący i czasem nie jest w stanie dostrzec oczywistych rzeczy. Jest sarkastyczny i ma poczucie humoru, co niektórych czasem irytuje. To świetny kumpel, dużo żartuje, zawsze (nawet w najtrudniejszej sytuacji) znajdzie jakiś śmieszny żarcik. Jest niesamowicie wierny i lojalny dla przyjaciół - basior bardzo się boi, że ich kiedyś zawiedzie. Percy jest kiepski w ortografii, gramatyce, czytaniu i łucznictwie. Woda to jego żywioł, czuje się w niej "jak ryba w wodzie".
- Cechy szczególne (dla mnie to raczej ciekawostki):
✮Bardzo dobrze posługuje się mieczem, posiada swój własny, który nazywa Orkanem. Wygląda zupełnie jak długopis, jednak kiedy ściągnie z niego "zatyczkę" staje się dużym, ostrym mieczem.
✮Rozumie wodne zwierzęta i konie, może z nimi normalnie rozmawiać - rozumieją go, porozumiewa się z nimi tak łatwo jak z innymi wilkami.
✮Jego oczy zmieniają kolor w zależności od emocji, dosłownie, każda barwa, każdy kolor, każdy odcień.
- Lubi: Coca - Colę (to jego ulubiony napój), jego ulubiona potrawa to befsztyk z groszkiem i ziemniakami, kocha wodę, naturę, świeże powietrze, konie, centaury, satyrów, pegazy, Mrocznego.
- Nie lubi: gburów, natrętów, balonów, kawy
- Boi się: samotności, odrzucenia, zdrady, że kogoś zawiedzie
- Historia: Urodził się w dużej, bogatej watasze. Był synem boga mórz i oceanów - Posejdona (w rzymskiej mitologii jego imię to Neptun), oraz zwykłej, lecz utalentowanej wilczycy - Sally. Moce i umiejętności odziedziczył po ojcu, za to charakter po matce. Nigdy nie widział swojego taty, jednakże kojarzył jego ciepło, światło...
Od urodzenia przyjaźnił się z pewną wilczycą - Sileną. Była jego jedynym przyjacielem, ale oddanym i od serca.
Pewnego dnia Percy wyszedł z Sileną na spacer. Był piękny dzień, zapowiadało się pięknie. Jednak zdarzył się wypadek - podczas zabawy w berka, nasz mały bohater spadł z urwiska. Nie było strasznie wysokie, dlatego tylko mocno się potłukł i złamał kość. Po upadku stracił pamięć. Nie pamiętał kim jest, jak wrócić do domu, co ze sobą zrobić... Nic. Pustka. Otchłań. Nicość. Niedługo potem, jego ojciec, Neptun, postanowił się nad nim ulitować. Przysłał po niego trzy pegazy - Mrocznego, Szarlotkę i Gwido. Podróżowały z nim od watahy do watahy, poszukując domu, jednak nie udało się. Pewnego razu wdał się w bójkę z pewnym wilkiem, wtedy stracił część ogona. Kiedy wylądowali w pewnej watasze, skrzydlate konie postanowiły go tam zostawić. Percy i Mroczny zdążyli się wcześniej zaprzyjaźnić (nowe osiągnięcie - drugi najlepszy przyjaciel życia!!!), dlatego kiedy Percy potrzebuje pomocy, może wezwać Pegaza, a on zawsze przybędzie mu na ratunek.
- Coins: 5
- Zauroczenie: Stara się to ukrywać, jednakże.... Igazi.
- Rodzina:
;Matka -> Sally
;Ojciec -> Neptun
;Bracia -> Frank, Jason, Luke i Leo
;Siostry-> Talia, Rachel, Hazel
;Ciotka -> Clarisse
- Głos: Dość niski jak na szczeniaka, ale nie przesadnie.
- Jaskinia: Mieszka w jaskini Lily.
- Towarzysz: Mroczny




Od Hazina do Meetou

Ciężko dyszałem. Łapy zapadały mi się w grząskie błoto. Do mojego nosa dotarł zapach dymu. Biegłem w jego stronę. Ujrzałem Meetou siedzącą nad palącą się krzewinką. 
-Nie!- krzyknąłem.- To gatunek chroniony!
Wadera spojrzała na mnie ze strachem w oczach, po czym zaczęła biec. Nie zgasiła nawet ognia. Jest jakaś potentegowana..  Pewnie od czubków uciekła. Przywołałem małą chmurkę i ugasiłem jej deszczem palącą się karomię trzęsawną. Westchnąłem. Przydałby się jakiś psychiatra..
Nagle w moje plecy uderzyło coś z impetem. Wpadłem w jeszze gorące zgliszcza roślinki, parząc sobie łapy, którymi zdołałem ochronić pysk. Chciałem odskoczyć do tyłu, ale coś mnie przygniatało, więc byłem zmuszony wytrzymywać palące węgielki pod poduszkami.
-Ataaaaaak!- usłyszałem nad swoją głową głos Meetou.
<Meetou? Masz od teraz status potentegowanej! Ić ty lepij pobraf repótacie>

Od Mirany do Silvera

Nocne wędrówki to już chyba mój zwyczaj. Wdychanie leśnego powietrza stało sie nałogiem, a śpiew ptaków, kojący zmęczone krzykami szczeniąt uszy niemalże codziennie wybrzmiewał nad moją głową. Tym razem spacer nie był jednak taki jak zawsze.
Szłam błotnistą ścieżynką cicho wtórując słowikom. Sosny, dęby i brzozy tworzyły ażurową kopułę, przez którą patrzył księżyc- jak zwykle tworząc melancholijny nastrój. Wiatr mierzwił moje futro chłodząc moje ciało, jednak nie przeszkadzało mi to. Szum lasu akompaniował swoim skrzydlatym przyjaciołom. Nagle harmonię dźwięków przerwały czyjeś kroki. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam sylwetkę wilka.
-K-kto tam?- zawołałam zduszonym głosem, nie chcąc spłoszyć ptaków. Kształt podszedł bliżej. Ujrzałam trochę wyższego od siebie, ciemnoszarego basiora.
<Silver? Takie opko na powitanie ^^>

Od Tenshi do Lily

Przez chwilę patrzyłam z przerażeniem na to, co się dzieje. Ale jak to ja. Zamiast się zesrać w gacie... ( o ile bym je na sobie miała xd ) to dostałam ataku chichrawki, który przerodził się w wybuch śmiechu. Wszystkich to tak zdezorientowało, że zaczęli się gapić na mnie jak na jakąś wariatkę. Lexi zaczęła opadać na ziemię, ale na nic się to zdało, bo coś.... jakby się załamało. Wyobraźcie sobie, że stoicie sobie na twardej podłodze, gdy nagle sekundę później zapada się pod waszymi łapami ziemia, i lecicie w dół, po czym uderzacie o stromą, i śliską zjeżdżalnie, i nadal jedziecie w dół, po czym lądujecie w jakimś pomieszczeniu wypełnionego liśćmi, kośćmi, i czego tam jeszcze, i jest jakieś 7 drzwi, które nie wiadomo gdzie prowadzą. Wyobraźnia działa? To w takim razie mogę powiedzieć, że nasza sytuacja wyglądała podobnie, ale o wiele gorzej. Ja miałam miękkie lądowanie, bo uderzyłam o szczeniaka. Jednak on za fajnego nie miał. Gdy wstałam, moje uszy paliły się niebieskim światłem, dającym... eeee.... światło? 
- Gdzie jesteśmy? - spytałam z zaciekawieniem, oglądając malowidła na ścianach. 
- Nie jestem pewna, ale gdzieś tak w podziemiach. - odparła nauczycielka, otrząsając się z szoku. 
- To to ja wiem. - prychnęłam - A bardziej dokładnie? 
- Czytałam gdzieś o tym. Te tunele były potrzebne do ewakuacji, przemytów, oraz trzymania niebezpiecznych stworzeń. 
- Coś jak lochy?
- Mniej więcej. 
- Ej, uszy ci się palą. - powiedział czarny szczeniak imieniem Mateo. Zrobiłam kwaśną minę.
- I lepiej żeby nie zgasły, bo nie będziemy nic widzieć, a trzeba stąd wyjść. Górą na pewno się nie wydostaniemy. - mruknęłam z niesmakiem patrząc na ślizgawkę. 
- Pozostaje sprawdzić wszystkie drzwi. - podsumował Mateo - Albo czekać na pomoc. 
- Obstawiam to pierwsze. - mruknęłam. - Pa... znaczy Lily, co o tym sądzisz? 
- Warto spróbować. - Tak więc wzięliśmy się do szukania wyjścia, ale nie wchodziliśmy do środka, tylko otwieraliśmy po kolei drzwi. Gdy wszystkie były otwarte, stanęliśmy nieco dalej, by to podsumować. 
- To gdzie idziemy? - spytała Lexi, która już od dłuższego czasu była bardziej normalna niż nie. 
- Tam gdzie mniej śmierdzi. - mruknęłam marszcząc nos. - Czyli tam. - wskazałam na drzwi po lewej stronie, i tam pomaszerowałam. Mimo że nie śmierdziało, nie byłam pewna co tam jest. Może wyjście? Skoro te tunele służyły do przemytu, na pewno wyjście gdzieś musi być. Ale gdzie?

< Lily? Nie rób proszę tematów opętania, bo nie wiem co pisać XD >

Od Equela do Rose

Gdy wstałem... to wstałem. Ale gdzieś koło południa. Zwlekłem się z łóżka i poczłapałem do kuchni.
- Mleko ci wystygło. - rzekła Rose, wskazując na miskę z mlekiem i kluskami. - Bez cukru - tutaj zmiażdżyła wzrokiem Niatena, który odłożył posłusznie cukierniczkę. Gdy zjadłem, postanowiłem się czymś zająć. Znalazłem sobie fajne zajęcie w sklepiku. Tak minął miesiąc. Ciąża Rose była już widoczna, więc starałem się unikać starcia między nią a Katniss. Kaja już pchała się do szkoły. Nie obchodziła ją nauka, ale spotkania ze znajomymi. Z nią było gładko, ale Nitaen pożerał kilogramy cukru na dzień, co nie było dla niego zdrowe, a herbat z ziół pić nie chciał. Siedziałem na kamieniu przy wodospadzie, gapiąc się w zamyśleniu na wodę uderzającą o taflę nie cały metr niżej. Prawie nic nie mogłoby wyrwać mnie z zamyślenia. Prawie...
- Equel! Chodź stamtąd bo się przeziębisz! - krzyknęła na mnie Rose.
- Dobrze mamo - mruknąłem pod nosem z uśmiechem.
- Co tam mruczysz? - powiedziała Rose unosząc brwi.
- Nic, nic - odpowiedziałem, i po jednym, długim skoku byłem koło mojej partnerki.
- Miałeś mnie gdzieś zaprowadzić... dzisiaj.
- No miałem. - uśmiechnąłem się tajemniczo.
- Znowu jakieś " wspaniałe" miejsce?
- Tym razem nie.
- Chmmm?
- Dzisiaj sobie pochodzimy po kilku watahach.

~~***~~

Kaja oczywiście była przez cały czas w szkole, a gry wróciła, jej futro było całe osmolone.
- Coś ty tam robiła? Paliliście trawy na polach czy jak? - patrzyłem na moją córkę z dziwnym wyrazem w oczach.
- Nie do końca. - odparła podchodząc do szafki na skale, po czym wyciągnęła całą paczkę chusteczek nawilżających, i zaczęła się wycierać.
- Byłoby dobrze... - mruknąłem przyciągając ją do siebie i bardziej mokrym niż suchym ręcznikiem zaczęłam wycierać jej głowę - Gdybyś postarała się nie paćkać za każdym razem.
- Ale przecież ja się nie paćkam! - zawołała odgarniając ręcznik ze swoich oczu i patrząc na mnie.
- Tia, a co było dwa tygodnie temu, gdy wróciłaś cała w żywicy, igłach i opadłych liściach? - zacząłem dokończać to co zacząłem, zanim przerwała mi Kaja
- Wtedy mieli wolną lekcję, i chciałam się przejechać na linie.
- A trzy dni temu? Wróciłaś przemoknięta. Do tego cała w jakimś dziwnym proszku, i dostałaś przeziębienia.
- Potknęłam się, uciekając przed takimi dziwnymi owadami, które wyczarował taki jeden szczeniak... a one się na mnie uwzięły.
- Ech.... no dobra. - skończyłem ją wycierać z tej spalenizny i popiołu. Kremowy dotychczas ręcznik stał się brunatno-czarny. Kaja gdy wreszcie została uwolniona od ręcznika, pobiegła do Nitaena, wyrwała mu pudełko Merci, po czym wskoczyła na najwyższą półkę. Basior zaczął się na nią drzeć, a ona tylko machała już pustym pudełkiem nad jego głową.

< Rose?>

Nowy basior! Silver



- Howrse: xjulix13
- Imię: Silver
- Wiek: 2 lata 4 miesiące
- Płeć: Basior
- Żywioł: Chaos, Śmierć, Czas
- Stanowisko: Zabójca
- Cechy fizyczne: Jest bardzo silny i nie ukrywa swojej nad wilczej siły.
- Cechy Charakteru: Silver jest cichy i tajemniczy. Nienawidzi kiedy ktoś się mu sprzeciwia i potrafi być okrutny dla każdego. Z racji na swoje stanowisko, które zajmuje w watasze nie pokazuje zbyt uczuć i stara się aby nikt nie odkrył jego miłej i spokojnej strony. Otwiera się tylko dla małej grupy osób.
- Cechy szczególne: Silver ma charakterystyczny kolor oczu. Są niebieskie niczym lód, ale tylko nieliczni dostrzegają w nich ciepło i radość.
- Lubi: Posłuszeństwo, długie spacery, adrenalinę i słodycze.
- Nie lubi: Zdrajców, nieposłuszeństwa.
- Boi się: Silver boi się bezradności.
- Moce:
*potrafi zabijać wzrokiem
*ma zdolność zmieniania się w mgłę
*umie przywołać najstraszniejsze stwory
*potrafi zatrzymać czas
*ma umiejętność wkradania się do czyjegoś snu i może tym snem manipulować
- Historia: Silver urodził się w wspaniałej rodzinie. Miał ojca - Markusa i matkę - Laurę, ale był jedynakiem. Jego dzieciństwo było wypełnione miłością, radością i wszystkim czego dziecko może chcieć. Kiedy miał 5 miesięcy jego ukochana matka zachorowała na ciężka i nie uleczalną chorobę. Silver był jeszcze mały i nie zdawał sobie z tego sprawy. Pewnego dnia leżał z matką na mchu. Laura opowiadała mu bajki, a Silver słuchał z ciekawością. Nagle jego ukochana mama zaczęła dziwnie oddychać. Maluch od razu pobiegł po ojca. Markus wiedział, że Laura umiera. Zanim jednak wadera pożegnała się z tym światem powiedziała Silverowi, aby spełniał swoje marzenia. Markus kazał basiorowi, żeby uciekał do domu. Laura wyszeptała jeszcze ostatnią wolę, żeby Markus znalazł waderę, którą pokocha i która zajmie się ich potomstwem. 3 miesiące po tych zdarzeniach Markus znalazł waderę, którą pokochał, ale nie tak bardzo jak Laurę. Miała na imię Elena. Silver nienawidział swojego ojca i Eleny, bo myślał, że jego tata zapomniał o matce. Lata mijały, a Elena zaszła w ciążę i urodziła Korę. Silver przez te lata zmienił się nie do poznania. Ciągle kłócił się z Markusem, Eleną i Korą, zaczął uciekać z domu, wpadł w złe towarzystwo, a jego oczy kiedyś pełne blasku i radości stały się zimne i pełne gniewu. W końcu w wieku 2 lat, w nocy, uciekł z domu na stałe. Błąkał się po świecie przez 4 miesiące, aż trafił do Watahy Mrocznych Skrzydeł.
- Głos: Ed Sheeran - Perfect (Official Music Video)
- Partner: Podoba mu się jedna wadera.
- Szczeniaki: Na razie nie ma.
- Jaskinia: Link
- Amulet: Link
- Coins: 0
- Towarzysz: Zeus
- Inne zdjęcia: brak
- Rzeczy ze sklepiku: 0
- Rzeczy znalezione w op: 0
- Dodatkowe informacje: brak
- Umiejętności:
: Siła: 200
: Zręczność: 100
: Wiedza: 100
: Spryt: 100
: Zwinność: 100
: Szybkość: 100
: Mana: 100

19.11.2017

Od Lexi CD. Haźina >:)

Ten wilk wciąż utrudniał mi ucieczkę. Za kogo on się uważa?! Zresztą co tu mówić, był starszy, silniejszy, mądrzejszy ode mnie. I miał większe doświadczenie.
Dobra. Teraz, albo nigdy. To ostatnia szansa. Wyskoczyłam z pod jego łapy. Wydawać by się mogło, iż osiągnęłam swój cel, jednak w pewnym momencie wywróciłam się, wpadając w wielką, kleistą kałużę błota. A to wszystko zawdzięczałam... Jak on w ogóle ma na imię?
- Dzięki. - powiedziałam cicho.
- No już, wstawaj. - parsknął. Cała sytuacja widocznie go bawiła. Ba, był wręcz wniebowzięty. Słyszałam jego myśli: "Ha, głupi dzieciak, nareszcie dostał za swoje." Trudno. Życie.
Wstałam, cała umazana ciemną breją. Otrzepałam się i posłusznie ruszyłam za nim. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Był to wielki, otynkowany na biało budynek z czarnym dachem.
- Em... Mógłbyś mi wytłumaczyć gdzie jesteśmy? - zapytałam niedbale.
Hazin popatrzył na mnie lekceważąco, ale wydawał się być zdziwiony.
- Nigdy nie byłaś w szkole? - spytał.
- Może kiedyś. Parę razy mogło się zdarzyć - odpowiedziałam. Ciągnęłam dalej - Ogółem moje środowisko wciąż się zmieniało, więc co tu mówić o jakiejś szkole...
- A, już rozumiem. - rzekł. - Do jakiej watahy należysz?
Nie odpowiedziałam. Co mam powiedzieć? "Do żadnej"?
- Do jakiej watahy należysz? - powtórzył po chwili ciszy.
Nadal nie odpowiadałam.
- Dobra, może zacznijmy od nowa - stwierdził. - Jestem Hazin.
Wilk podał mi łapę, lekko się uśmiechając. Uścisnęłam ją i odparłam:
- Lexi.
Basior spojrzał na wielki budynek.
- Chodźmy. Lekcje zaraz się zaczynają. - uśmiechnął się. Razem ruszyliśmy w stronę wielkich drzwi.
<Hazin? Przepraszam, że tyle musiałeś czekać.>

Od Kii do Luny, Kakała itp.

-Zgadnij.- zasugerowała ciemna wadera. Darłam się dalej.
-Przestań! Ona chce żyć!- basior patrzył na mnie jak na idiotkę. Nagle z krzaków obok wybiegł Mateo, a za nim... latająca iskra? Szary wilk wrzasnął i odsunął się na bezpieczną odległość od płomyczka. Mame Mateo zaśmiała się złośliwie >:D
-Kii? Co ty tu...?- zapytał Mateo, ale nie dokończył. Zaczął szybko poruszać nozdrzami. Do mojego noska dobiegł swąd spalenizny. Zza basiorka powoli wychynęła strużka dymu. Źrenice Kagekao powiększyły się niemal do rozmiaru całej tęczówki.
- SZATANY! - wrzasnął dziko, cofając się w podskokach. - LAS SIĘ PALI!
Rzeczywiście, strużka dymu powiększała się. Mateo pisnął i podbiegł do Luny z nadpalonym ogonem. Teraz było widać zalążek pożaru w pełnej okazałości. Dym powoli płynął ku nam.
- Szybko, uciekamy! - pośpieszyła nas wadera, i popędziliśmy jak najdalej od ognia. Kagekao szybko nas wyprzedził, panikując i wyzywając latającą iskierkę od szatanów.
Nie na wiele się to zdało, bo wiatr wiał w naszą stronę i pożar szybko się rozprzestrzeniał.
- Mamo, zrób coś! - krzyknął Mateo. Zagapiwszy się na niego, potknęłam się i o mało co się nie wywróciłam.
- Właściwie... - mruknęła Luna, ostro hamując.- Płomyk! Pomóż!
Iskra spojrzała na waderę wyzywająco i rzekł niskim, złowrogim głosem:
-Nie.
<Luna! Ratuj nas!>

Od Kagekao c.d Luna/Kii

- No to na czym skończyliśmy? - Zrobiłem minę pedofila.
- Zbok - rzekła po czym walnęła mnie w policzek.
- No ej! Przecież już jesteśmy parą! - Powiedziałem trzymając się za polik.
- Ale to cie nie ratuje przed liśćmi!
- No tak, jest jesień i można dostać z liścia. - Uśmiechnąłem się. Wtem, z krzaków wyskoczyło coś białego uczepiając się mojego grzbietu. Był to szczeniak, płci żeńskiej. Zaskomlałem, ale zamiast przewrócić się na grzbiet by przeciwnika przygnieść, złapałem waderkę w pysk. Wiła się tak jakbym bym nie wiadomo jak Bardzo Złym Wilkiem. - Nie mów że to też twój szczeniak - odrzekłem przez pełny pysk.
- Nie, akurat nie. - Uśmiechnęła się. Położyłem to coś na ziemi.
- Zostaw Mame Mateo! - Krzyknęła.
- Dlaczego każdy uważa mnie za jakiegoś nie wiadomo jak psychopatycznego morderce lubiący molestować oraz bić wadery - odparłem szybko.
- Zgadnij
<Luna? Kii?>

18.11.2017

Od Mateo do Kakała/Lunci

Nagle zza drzew wyleciał płomyczek. Ognisty, gdyby się ktoś nie skapnął.
- O NIE! TYLKO TEGO POMIOTU SZATANA TU BRAKOWAŁO! - wrzasnął zły Kagekałoś duszący moją mamę. Płomyczek odniósł sukces, choć nie wiem, czy o to mu chodziło, bo wilk podskoczył jak oparzony (hihi) i skrył się za krzakiem.
- Kagekao! - krzyknęła na niego Luna, bo ogień zaczynał się gotować (?). - Chcesz powtórkę z rozrywki?
Kakał wyjrzał powoli zza liści i spojrzał nienawistnie na Płomyczka, po czym z najeżoną sierścią podszedł znów do wadery.
- Zabierz ten pomio.... - Luna spojrzała na niego groźnie. - Tego MIŁEGO PLOMYCKA troszkę dalej, dobrze? - mruknął z przekąsem.
- Płomyczku, czy możesz się oddalić? Wiem, że chciałbyś podręczyć tego debila, ale na razie go zostaw, dobrze? - poprosiła grzecznie wadera. Ogień zasyczał, po czym oddalił się, starając się niczego po drodze nie podpalić. Natomiast basior spojrzał teraz krzywo na mnie.
- A ty sio stąd. Dorośli tu załatwiają swoje sprawy. - warknął.
- Nigdzie nie pójdę! - usadowiłem się na ziemi, zadzierając pysk. - Nic nie zrobisz mojej mamie!
- Chcesz mieć rodzeństwo? - zapytała Luna.
- Taaak! - ucieszyłem się. No jasne, że chcę mieć rodzeństwo!
- No to idź se kup... - wzrok wadery znów zgromił Kagekao. - Eee... znaczy się, zabawki kup.
- Będę miał rodzeństwo? - nie mogłem uwierzyć. No bo najpierw jestem adoptowany, a potem...
- Tak, tak. - machnęła łapą Luna. - My właśnie idziemy po kołyskę do sklepu. Jest w środku lasu.
- Jeeej! - krzyknąłem znowu, po czym odbiegłem do watahowego sklepu. W połowie drogi załem sobie sprawę z oczywistej rzeczy, jaka braci czy siostry musi poprzedzać, ale trudno... Jak muszą...
<Kakał? Luna?>

Od Luny CD Kagekao/Mateo

- Dusisz mnie! - powiedziałam.
- Nie prawda. Gdybym cię dusił, to nie mogłabyś mówić. Ja po prostu zaciągam się zapachem twojego futra na szyi.
- Zboczeniec... - mruknęłam.
- Jakbym był zboczeńcem, to już dawno miałabyś potomstwo, które też byłoby na smyczy.
Gdyby mnie nie przygniatał, to znowu bym go spoliczkowała.
- Co ja w tobie widzę... - prychnęłam.
- Swojego przyszłego męża oraz ojca swoich dzieci. - powiedział cicho, flirciarskim tonem.
Wydawało mi się, że przed chwilą słyszałam jakiś szelest zza krzaków.
- Słyszałeś to? - spytałam zdezorientowana.
- Ale co? 
- Jakiś szelest zza tamtych krzaków...
- Żadnego szelestu nie słyszałem. Jedyne co słyszałem to twój nierówny oddech. - powiedział, po czym mocniej mnie przytulił. 
Nagle coś w krzakach się poruszyło. Tym razem oboje to zauważyliśmy.
- NIE MOLESTUJ MOJEJ MAMY! - krzyknął Mateo wyskakujący zza krzaków i ugryzł Kagekao w ogon. Basior syknął i kopnął odruchowo Mateo w słabiznę. Szczeniak odleciał pół metra dalej.
- CO TO ZA ŚCIERWO SZATANA?! - krzyknął Kagekao.
- KAGEKAO, JAK TY SIĘ WYRAŻASZ PRZY SZCZENIAKACH?!
- A JAK MAM GADAĆ JAK TO COŚ MNIE NAPADA I GRYZIE?!
- TO COŚ TO MÓJ ADOPTOWANY SYN. CIĄGLE SOBIE ŻARTUJESZ O SZCZENIAKACH, A WŁAŚNIE POKAZAŁEŚ JAKI Z CIEBIE BYŁBY DOBRY OJCIEC.
- MOGŁAŚ OD RAZU POWIEDZIEĆ, ŻE MASZ JUŻ DZIECI!
- MAM ADOPTOWANEGO, POWTARZAM, A-D-O-P-T-O-W-A-N-E-G-O SYNA!
Basior nie zdążył nic powiedzieć, bo przerwał mu dziwny, piskliwy odgłos. Zza drzew wyleciał płomyczek!
- O NIE! TYLKO TEGO POMIOTU SZATANA TU BRAKOWAŁO! - krzyknął Kagekao.

<Kagekao? Mateo?>

Od Royal'a CD. Lii

Westchnąłem ciężko, zadzierając łeb ku górze, aby móc przyjrzeć się ogromnej przeszkodzie, jaka stanęła nam do pokonania. Dzika górska fauna w połączeniu ze zmiennymi warunkami atmosferycznymi i stromymi urwiskami stanowiła próbę odwagi, charakteru oraz... Nie no, dobra, żartuję. Skrzydła. Mamy skrzydła. I problem rozwiązany. Wzbiliśmy się w powietrze, wznosząc się coraz wyżej. Malowniczy krajobraz widziany z lotu ptaka wzbudzał beztroskie poczucie wolności, które najwyraźniej poczuła również moja towarzyszka. Lia wyrwała do przodu, a jej radosny krzyk niósł się echem wśród skalnych szczelin. Nie chcąc nawet na moment zostawać w tyle, pognałem za waderą. Na moim pysku mimowolnie zagościł szeroki uśmiech. Wtem jednak niebo przecięła świetlista wstęga, a wkrótce po niej rozległ się odległy głos grzmotu. Porywiste podmuchy wiatru w znacznym stopniu utrudniały lot, zmuszając nas ostatecznie do lądowania. Mówiłem coś wcześniej o zmiennej pogodzie?
 - Czyli jednak na piechotę? - wymamrotałem, krzywiąc się nieznacznie.
 - Taa... - odparła Lia równie niechętnym tonem.
Zaprzestawszy narzekania na cały świat ruszyliśmy przed siebie. Wbrew moim czarnym oczekiwaniom, było nawet przyjemnie. Wspinaczka nie sprawiała nam problemu, a czas szybko płynął na luźnej rozmowie. Nawet deszcz nam nie przeszkadzał, chociaż obydwoje byliśmy już przemoczeni do suchej nitki. Nagle powietrze przeciął przeraźliwy ryk. Lia stanęła jak wryta, co również prędko uczyniłem, w jednym momencie zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim się znaleźliśmy. Wymieniliśmy się wzajemnie przerażonymi spojrzeniami. Hydra. Ogromne cielsko potwora pojawiło się przed nami, ukazane w całej swej okazałości. Był wprost kolosalny. Super. Ze wszystkich możliwych stworów, trafiliśmy na tego najgorszego, największego i najtrudniejszego do pokonania. W dodatku wiatr wiał tak silnie, że każda próba wzbicia się w powietrze skończyła by się pewną śmiercią w jednej z siedmiu paszczy potwora.

[ Lia? Walkę zostawiam tobie :> ]

Od Rose do Equela


Rześkie powietrze jesiennego poranka wypełniło moje płuca. Utkwiłam spojrzenie w oddali, pogrążając się w rozmyślaniach. Niczym niezmącona tafla jeziora odbijała moje oblicze. Delikatnie przejechałam czubkiem łapy po powierzchni wody, aby zburzyć owy idealny obraz. Kilka liści zawirowało w powietrzu, zerwane z drzew przez kolejny podmuch wiatru. Nagle usłyszałam cichy szelest za sobą. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cześć skarbie - powiedziałam spokojnym tonem, nawet nie odwracając wzroku.
Equel usiadł obok mnie.
- Nie da się Ciebie zaskoczyć, prawda? - mruknął z udawaną pretensją w głosie.
- Dokładnie - zachichotałam, opierając się o ramię samca.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, razem wpatrując się w malowniczy krajobraz. Pomimo ogromnej ilości szczęścia, jaką odczuwałam w ostatnich dniach, nie mogłam wyzbyć się odczucia niepokoju. Nie chciałam poruszać tego tematu, ale wreszcie nie wytrzymałam.
- Equel... - szepnęłam, odsuwając się ostrożnie od basiora. - Czy... Czy byłbyś w stanie mnie kiedyś zostawić?
- Kochanie, przecież przerabialiśmy to już mnóstwo razy... - mruknął, przyciągając mnie z powrotem do siebie.
- Wiem, ale... To samo mogłeś mówić Katniss - wytłumaczyłam półgłosem, wtulając się w miękką sierść ukochanego.
- Widzisz, Katniss 'kochałem' miłością... Nie ukrywajmy, cielesną. Za wygląd, za nasze 'zabawy'... Nie za to, jaka naprawdę była. To tylko ślepe zauroczenie pozorami. Z tobą tak nie jest - zakończył łagodnie, składając miękki pocałunek na moim czole. - Nie zamartwiaj się więcej... A teraz już chodźmy. Nitaen i Kaja zostali sami w domu.
Skinęłam lekko pyszczkiem na znak zgody i powędrowałam za skrzydlatym samcem w stronę jaskini.

~~~*~~~

Resztę dnia spędziliśmy w domowym zaciszu, rozkoszując się błogim spokojem i samą obecnością najbliższej rodziny. O dziwo, szczeniaki nawet nie rozniosły domu, a sam Nitaen nie pochłonął jeszcze całej zawartości szafki ze słodyczami. Co prawda zostawił tylko dwa opakowania czekoladek marcepanowych, za którymi nie przepada, ale zawsze coś... Wieczorem, za namową Kai, wybraliśmy się na krótki, wieczorny spacer. Za cel obraliśmy sobie brzeg pobliskiej rzeki, gdyż młoda waderka upierała się, że w jesienne noce rosną tam najpiękniejsze kwiaty. Ku mojemu zdumieniu - miała absolutną rację. Zebraliśmy cały kosz owych niezwykłych roślin, które kolejno udekorowały wnętrze naszej jaskini. Wreszcie udało nam się przekonać dzieci do pójścia spać. Ostatecznie zasnęliśmy grubo po północy, lecz następnego dnia byłam zupełnie wypoczęta.


< Equel? Kolejny dzień za nami C: >

Od Mirany do Nighta

Patrzyłam na krwawiące, jeszcze drgające ciało stworzonka.  Ziemia dookoła niego siąkła krew. Spomiędzy skóry i mięśni hydry wyglądały połamane kości. Niektóre przebiły skórę. Rozgruchotana czaszka wykrzywiła pysk potwora w nienaturalny sposób. Gałka prawego oka jeszcze się kręciła- wyglądało to, jakby hyderka była jeszcze przytomna.
-N-night?- wyjąkałam zszkowana. Widok zwłok wywarł na mnie naprawdę piorunujące wrażenie.
Basior jednak patrzył na ciało z satysfakcją.
-Jak mogłeś?!- krzyknęłam.- Ona była jeszcze młoda! Mogłeś ją zostawić!
Nie usłyszał mnie. Był zamyślony. Podeszłam za niego, nachyliłam się ku jego uchu i wrzasnęłam jeszcze raz.
-Night!
Głupi morderca podskoczył i złapał się za ucho.
-Ała!-  wydarł się na mnie.- Mogłem ogłuchnąć!
Doszło do mnie, że faktycznie mogłam zepsuć mu słuch. Zaczęłam się cofać z opuszczoną głową. Nagle poczułam pod łapami coś ciepłego i mokrego.
-Szlag by to!- syknęłam i wyszłam z krwistej ciapy. Night zaczął się śmiać. Po chwili zrozumiałam komizm sytuacji i na mojej twarzy wykwitł uśmiech dystansu do siebie.
<Night? Sorki, że tak późno..>

Od Evana do Lily

Wbiegłem spowrotem do jaskinii. Lily leżała na ziemii. Na szczęście tym razem nie rozwaliła sobie głowy. Tuż obok niej upadła otwarta książka. Dopiero po chwili dostrzegłem wielką, czarną ćmę siedzącą na lampce.
-Lily- zacząłem potrząsać waderą.- obudź się..
Po kilku minutach moje próby przyniosły rezultat- zemdlała dziewczyna otworzyła oczy.
-T-to była ćma..Zły omen..- wyjąkała. Była trochę naiwna, wiele razy w życiu widziałem czarne ćmy i jeszcze żyję. Byłem już lekko znużonyy- oczy same mi się przymykały, ale postanowiłem zostać z waderą, dopóki się do końca nie obudzi. Siedziałem tak i siedziałem, aż w końcu nieszczęsna otworzyła oczy. Spojrzała na mnie półprzytomnie i powiedziała:
-Jesteś kłodą. Mieszkasz na polance w lesie. Masz dużo przyjaciół, kłujący oset, parzącą pokrzywę, szaloną stonogę, głodną gąsienicę. Pewnego dnia przychodzi cieśla i zabiera cię do warsztatu. Zaczyna cię ciąć i kroić. Auc, to boli. Zaczyna w tobie wiercić. Auć, to boli! Chce cię ubrać. Ale głupi pomysł, myślisz. Patrzysz w lustro. Jesteś chłopcem!
Popatrzyłem na nią jak na osobę potrzebującą opieki psychiatrycznej. Wtedy też zapragnąłem zostać lekarzem od czubków.
<Lily? Wiem, że słabe, ale ten... historyjka z ES jest xD>

Od Kii do Mateo i Igazi

Patrzyłam na "ciotkę" wkurzona do kwadratu. A może i nawet do sześcianu. Przychodzi jakaś obca baba, twierdzi, że jest moją ciotką, razem ze swoimi głupimi bachorami wtrąca mi się w życie, a potem jeszcze neguje moje słownictwo. No zaraz mnie coś trafi.
-Spadaj stąd, głupia babo!-  wrzasnęłam. Popatrzyła na mnie z oburzeniem.
-Ależ Kiciu, jestem przecież twoją ciocią!- odparła otyłe babsko. Nagle jej wzrok przykuła Iga.
-Gi-gienia?- wyjąkała grubaska. Waderka spojrzała na nią z pewnym rodzajem zdziwienia pomieszanego z obrzydzeniem.
-Eeee... Nie?- nie było to bynajmniej pytaniem, a stwierdzeniem. Gruba baba pozostała jednak przy swoim.
-Gieniu? Czemu się tak szwędasz? Szukałam cię!- widocznie obrała sobie nową ofiarę. Igazi wyglądała na zmieszaną, a może wstrząśniętą?
-Eee...- zaczęła, jednak przerwał jej Mateo.
-Wiać.- szepnął i wszyscy zerwaliśmy się do biegu. Po drodze czarny się potknął i- drogą logiki- upadł. Zatrzymałam się gwałtownie, więc tez się wywróciłam, a za mną brązowa waderka, która nie zdążyła wyhamować. Po paru sekundach prób podniesienia się jak jeden mąż odwróciłyśmy swoje głowy w stronę żółtookiego basiorka. Leżał pyszczkiem w dół, który wyrył w ziemi grubą krechę.
<Igazi? Teraz ty odpisuj!>

Od Meetou do Haźina

Ciemność. Przeleciałam sobie spokojnie obok ciemnych kształtów, przypominających świnie tańczące sambę. Chwila, co? Obejrzałam się jeszcze, tylko po to, żeby stwierdzić, iż faktycznie były to świnie. Dlaczego mam tak chorą wyobraźnię, że w moim śnie są jakieś wieprze?
Wtem przed sobą zobaczyłam światełko. O, jak ładnie świeci...
"Nie!" pomyślałam sobie, nie wiem dlaczego czując potrzebę zapisania tego w cudzysłowie. "Nie! Przecież to śmiertelne światełko! Nie leć tam!"
Niestety, nie mogłam podążyć za ta myślą, gdyż zdałam sobie sprawę, że nie mogę się zatrzymać. Wcześniej jakoś nie zwróciłam uwagi na ten przymus. Dotarło do mnie również, że to wcale nie jest sen, tylko przedsionek śmierci.
- Nieeeee! - wrzasnęłam. Miłe światełko zmieniło się nagle w pędzący ku mnie pociąg, a świnie chichotały szyderczo....
~~po drugiej stronie...~~
- Nie! - wrzasnęłam dziko, podnosząc się. To już nie była kraina ciemności, tylko jakiś w miarę biały świat. Wszystko rozmazywało mi się przed oczami. Machnęłam głową, żeby pozbyć się mroczków. Wreszcie się unormowało, więc uniosłam łepek. Przede mną stali Hazin i jakiś ktoś, patrzący na mnie wystraszonym wzrokiem.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, a raczej zapytała z trwogą.
- Tak, tak. - mruknęłam. Rzeczywiście, ktoś nieprzytomny nagle podnoszący się z dzikim krzykiem raczej nie budzi miłych odczuć, więc miała prawo się zdenerwować. Podniosłam się. - Już sobie pójdę.
- Nie, trzeba ci jeszcze zrobić badania! - krzyknęła wadera. Hazin przytaknął.
- No dobrze... - opadłam na miejsce z rezygnacją. Nie cierpię badań.
- Najpierw zastrzyk... - rzuciła wadera. Spojrzałam na nią w popłochu. W łapie trzymała strzykawkę napełnioną zielonym płynem.
- NIEEEEE! - wrzasnęłam znów, wytrącając jej narzędzie tortur. Szybko zebrałam się i wyleciałam z pomieszczenia, wybijając szybę w oknie. No fajnie. Teraz pomyślą, że uciekłam z domu wariatów.
Na zewnątrz opadłam na trawę i śmignęłam do lasu. Będzie mnie może szukać z tym swoim zastrzykiem, ale w życiu nie złapie. Kątem oka spostrzegłam trującą krzewinkę, która o mało co nie przyprawiła mnie o wieczny spoczynek w krainie świńskich tancerek.
- Obrzydliwe zielsko. - mruknęłam z pogardą, po czym z czystą przyjemnością je spaliłam.
<Hazin?>

Od Hazina do Meetou

Spojrzałem na waderę lekko zdziwiony, ale nie zauważyła tego.
-Okej, w sumie czemu nie?- odparłem i zacząłem iść. Po drodze zacząłem opowiadać o drzewach, ale moją towarzyszkę chyba niezbyt to interesowało.
Po kilkunastu minutach drogi natknęliśmy się na nietypową dla tych terenów krzewinkę. Przypominała bardziej tropikalną roślinę. Miała mięsistą łodygę i kolorowe, duże kwiaty. Meetou natychmiast do niej przylgnęła i zaczęła ją obwąchiwać.
-N-nie ruszaj!- krzyknąłem, ale było już za późno. Wadera miała już kwiatek w pysku. Na jej twarz wpłyną grymas (zadowolonego klienta hehe, Mateo, pamiętasz?) bólu. Kwiat spadł na ziemię, a chwilę po tym upadła Meetou. Na jej podniebieniu i języku dostrzegłem poparzenia i czerwone plamy. Byleby tylko nie przełknęła śliny..

<Meeetoooou! Ta roślinka parzy i truje!>

17.11.2017

Od Mateło do Kii

- Pomóc ci? - zaoferowała się Ignasia. Patrzyła na mnie z nadzieją.
- Dobra.  - wzruszyłem ramionami. - Tylko na co my możemy polować oprócz myszy?
- Można by...
- Eeeeee... - w taki oto sposób wypowiedź Ignasi została zakłócona przez jej współtowarzyszkę, która w tej chwili gapiła się przed siebie, ponad naszymi głowami. Odwróciliśmy się, a tam...
- Kijcia? - zdziwiła się gruba wilczyca. W jej przypadku zdziwienie wyglądało, jakby specjalnie poddała się zabiegowi rozciągania sobie dolnych powiek i skracania górnych. Ciężko to opisać. - A co ty tu roooobiiiisz?
Kiiyuko momentalnie się ocknęła i przybrała postawę, będącą mieszanką nonszalancji i groźby.
- Won... Mi... Stąd. - wycedziła wolno. Wadera (bardziej waderzysko, gdyż przypominała małego słonia), choć wydawało się to niemożliwe, przybrała jeszcze bardziej zdziwiony wyraz pyska.
- Takie słownictwo? - pogroziła waderce grubym paluchem. - Dzieci, zamknijcie uszy!
Jakie dzieci!?
- A dlaczego, mamuuusiuuuuuu? - zapytały przekornie dwa szczeniaki, basiorek i waderka, które nagle wyłoniły się zza pleców swojej mamy, co musiało wymagać niezłego wysiłku, zważając na jej gabaryty.
- Bo ta dziewczynka przeklina. - pouczyła je wadera, gdy jednak zobaczyła, że patrzą na nią bez zrozumienia, dodała szybko: - Mówi takie bardzo brzydkie rzeczy.
Szczeniaki momentalnie przykryły uszka łapkami, chociaż basiorek zostawił sobie lukę do słuchania.
- Kurde, już teraz 'won' to przekleństwo, tak!? - warknęła Kii, okropnie wkurzona. Złość musiała znaleźć ujście - w tym przypadku było to nadmierne użycie strun głosowych do niezbyt delikatnego postrofowania grubej wilczycy. - To ja ci powiem: WON WON WON WON WON. NIE WPYCHAJ MI SIĘ DO ŻYCIA! - po czym wreszcie sobie odetchnęła.
<Kii?>

Od Igazi c.d Mateoś

Mysz uciekała przede mną oraz Mateo. Wlazła do norki.
- Prawie ją mieliśmy! - Zasmuciła się kluska pogodowa. Zmrużyłam oczy, wpadając na pewien pomysł. Gleba była miękka. Napięłam tylne łapy, wyskoczyłam do góry, kierując łbem w przeciwna stronę. Wleciałam jak lis pyszczkiem w ziemię. Poczułam w paszczy ciało myszy. Próbowałam wyjść, ale jakoś się zaklinowałam w norze. Zaczęłam trząść zadem by wyjść z ziemi. W końciu wyjęłam pyszczek, z myszą w pysku. Spojrzali się na mnie.
- No co? - Zapytałam z pełną buzią. - Skoro lisy tak polują to czemu my nie możemy?
Mateo westchnął.
- Podzielisz się myszą? - Zapytał. Była dosyć chuda, starczy na jeden gryz.
- A bier całą. - Upuściłam jej ciało no ziemię.
- Dziewczyny mają pierwszeństwo - odrzekł.
- Nie jestem głodna. - Mateoś spojrzał na Kii.
- Może trochę... - Poczułam ukłucie w sercu.
- Zjedz całą, ja spróbuje sobie coś innego upolować. - Rzekł Mateo. A ode mnie to nie chciał? Phi. Ta jędza sama mogła sobie upolować! Korona jej by z głowy nie spadła jakby sobie trochę pobiegała za durną myszą! Chwila, Igazi co się z tobą dzieje?! Czy aby jesteś zazdrosna? Nie no, skąd. To tylko przyjaciel...
- Pomóc ci polować?- Zapytałam Kluskę pogodową.
<Mateoś?>

Od Equela do Rose

Siedziałem spokojnie nad przepaścią. Nitaen przysiadł się obok mnie. 
- Gdzie Kaja? - spytałem patrząc na szczeniaka.
- Nie wiem, poszła gdzieś. - kątem oka spostrzegłem cukier puder na pyszczku szczeniaka.
- Jadłeś znowu to dziadostwo? - spytałem. Szczeniak pokręcił przecząco głową. - Na pewno? - uniosłem brwi. Szczeniak uśmiechnął się uśmiechem mówiącym ,,- he he he, nie.... na pewno nie..." Ale mózg mówił ,, - No nie, wpadłem " 
- No dobra, a widziałeś gdzieś Rose?
- Pani Rose poszła chyba obejść tereny. - powiedział szczeniak z wyrazem ulgi na twarzy, gdyż przestałem go wypytywać o te dziwne słodycze, które kupowała Rose. Po kilku minutach chodzenia po terenach, znalazłem waderę siedzącą pod ogołoconą jabłonią, patrzącą w niebo. 
- I co, znalazłaś coś ciekawego? - spytałem ze śmiechem siadając obok niej.
- Tia, szare chmury - odparła kładąc głowę na moim ramieniu. 
- Pokazać ci coś?
- Znowu? - zaśmiała się samica. 
- Ano znowu. Masz lęk wysokości?
- Nie, a co? 
- No to dobrze. - Chwyciłem samicę łapami, i poleciałem do góry. Wyżej, wyżej, aż w końcu znaleźliśmy się nad chmurami. 
~~***~~ 
Wróciliśmy gdzieś tak o dwudziestej. Po drodze zjedliśmy sobie po pieczonym jabłku oblanym karmelem, Rose kupiła czekoladę dla szczeniaków, a ja załatwiłem jedną sprawę w szkole. Gdy doszliśmy do jaskini, szczeniaki spały. Ja natomiast usiadłem z Rose, i zaczęliśmy rozmawiać, oraz planować pewne rzeczy. I w taki oto sposób usnęliśmy około 22:30. Gdy się obudziłem, Rose nie było. 

< Rose? Gdzie poszłaś? >

16.11.2017

Od Mateo do Ignasi

Serio? Co tu się w ogóle dzieje? Już i tak było źle, zanim Kii ugryzła Igazi w ucho. Nie sądziłem, że jest do tego zdolna, musiała mieć ważny powód... Ale jaki?? One się potrafią wściekać o błahostki...
- Spokój! - krzyknąłem cicho, bo miałem tego dość. Brak rezultatu.
- Przestańcie! - zawołałem trochę głośniej, a one tylko wzmożyły brutalność szarpaniny. Wkurzały mnie już...
- USPOKOICIE SIĘ WRESZCIE CZY NIE!? - wrzasnąłem mocno zdenerwowany, przy czym mimowolnie naelektryzowałem im futerka. Nareszcie się jednak zatrzymały i spojrzały na mnie zdumione. Jeeeej.... - Dobra. Teraz: o co wam w ogóle chodzi?
- No bo... - nie mogę z nimi. Czy one muszą się tak czerwienić? Jeszcze gdyby to nie było tak bardzo widoczne... Ale pech chciał, że OBIE mają białe futro na policzkach. Kii szukała jakiejś mądrej odpowiedzi, a Iga zrobiła speszoną minę. Chyba nie uda się dojść do porozumienia.
- Dobra, nieważne. Nie będę o to pytał. - już miałem iść przed siebie jak ostatnio, ale to było zbyt oklepane, więc... pobiegłem. Oczywiście po paru sekundach obie znów były obok mnie.
- Psieprasiam.... - mruknęła Igazi. No. Wreszcie coś mądrego. Kii chciała jej zawtórować, ale wtedy jej łaciata koleżanka zobaczyła MYSZ.
-MYSZ! - krzyknęliśmy oboje, rzucając się na biedne zwierzątko. Szalikowy Potwór podążył za nami.
<Ignasiu?>

Od Igaziuni c.d Matołek

Siedziałam na gałęzi, nad Mateo. Sprawdzał wygniecione miejsca po trawie.
- Igazi? Kiiyuko? - Zawołał basiorek. Odpowiedziała mu cisza. Zaczęłam poprawiać ułożenie tylnych łapek. - Haloooo?! - Zawołał. Z krzaków wybiegła Kii, a ja chciałam skoczyć. Tak, chciałam, ale spadłam. Spadłam przed Mateo, Kii nie zdąrzyła wychamować. Walnęła we mnie, a ja walnęłam w Mateo. Samczyk został przyciśniony do pnia drzewa.
- Zepsułaś! - Krzyknęła na mnie waderka.
- Ty za szybko wybiegłaś! - Odkrzyknęłam.
- Cicho! - Wrzasnął Mateo. Położyłam po sobie uszy. - Ktoś mi wytłumaczy o co chodzi?
- Bo Igazi chciała cię przestraszyć!
- Jak to ja?! To ty! - Broniłam się.
- Nie kłam!
- Sama kłamiesz!!! - Nagle wadera ugryzła mnie w ucho. Pisnęłam i odwzajemniłam się tym samym. Zaczęłyśmy się szarpać. Mateo wygramolił się spod nas.
- Spokój! - Krzyknął, jednak my nie przestaliśmy.
<Matołku? c: >

Od Mateo do Ignasi

~~wcale nic nie mówiłem o poduszkach....~~
- Chodź. Musisz się foszyć? - zapytałem zniecierpliwiony.
- Muszem! - oświadczyła dobitnie, minimalnie odwróciła jednak głowę i spojrzała na mnie kątem oka.
- Jak sobie chcesz... - mruknąłem, wzruszając ramionami, po czym ułożyłem się z Kiiyuko pod świercz... tfu, drzewkiem. Kii spoglądała na Igazi z satysfakcją, która mi się nie podobała.
Korzystając z ilości miejsca pod gałązkami, rozłożyłem się wygodniej. Waderka również się rozciągnęła, wzdychając przy tym z zachwytu. Oboje spoglądaliśmy z politowaniem na Ignasię, która starała się zachować obojętny wygląd. Mijała chwila po chwili, i już wydawało się, że będzie tak stać do końca świata. Wreszcie jednak nie wytrzymała i podbiegła do nas z piskiem, na końcu wciskając się gdzieś między mnie a Kiiyuko. Musieliśmy się posunąć, a miejsca zrobiło się jakby mniej. Natomiast łaciata waderka wtuliła się we mnie z uśmiechem, a już po paru sekundach zaczęła słodko pochrapywać. Ja potrzebowałem troszkę więcej czasu, ale nie wiem, jak było z Szalikowym Potworkiem, bo ona zawsze cicho spała.
~~następny dzień~~ (czy to ma sens, skoro to była noc?)
Obudziłem się dość wcześnie, z powodu zimna. Właśnie ono było moim pierwszym odczuciem, obecnym nawet we śnie: pod koniec odpłynąłem łódeczką na Antarktydę, gdzie spotkałem jakieś czarno-białe duże kaczki...
Uwaga należy się jednak bardziej mojej drugiej myśli, a mianowicie: gdzie jest Ignasia? No dobra, pomyślałem, że nie ma kocyka. Ale to w tej chwili nie ważne. Bo Kiiyuko też gdzieś zniknęła, a wraz z nią reszteczka ciepła z powietrza. Rozejrzałem się. Ani żywej duszy. Dotknąłem łapką wygniecionej trawy - była jeszcze ciepła...
<Igazi? Ktoś was porwał? A może same gdzieś polazłyście?>

Od Igazi c.d Matołek

- To może pod tym świerczkiem? (TAK ŚWIERSZCZYKIEM, JESTEŚ BARDZO MONDRA MAŁGOSIU) - Zapytała wadera.
- Świerczkiem? - Zapytałam z Mindfuckiem na twarzy.
- Mały świerk.
- To po co używasz nie wiadomo jakiego języka, a nie możesz po prostu powiedzieć "pod tym świerkiem" - Podniosłam kącik ust w odrazie.
- Czepiasz się słów.
- Pfff - prychnęłam. - To zacznę też gadać jak ty. - Podniosłam lekko łebek, obracając w stronę przeciwną tej waderze.
- Nie fosz. - Rzekł Mateo.
- Nie mam zamiaru trzymać się twych rozkazów.
- Chodź no, bo nie będę miał poduszki.
- Niech ona zostanie. - Mówiłam z zamkniętymi oczyma.
<Matołek? Brak Weny>