15.11.2017

Od Mateo do Igazi


Nagle usłyszałem kroki. Nie zdążyłem jednak powiedzieć Igazi, żeby się schowała, co i tak nie miałoby za wiele sensu, bo Kagekao już nas widział, kiedy weszli Luna z tymże basiorem.
W ciemności zauważyłem, jak maca ona łapą po ścianie, szukając włącznika.
- Szlag by to... - mruknęła. - Trzeba mu było zrobić oświetlenie, a nie oszczędzać na lodówkę...
Po wygłoszeniu tej wiele mówiącej sentencji westchnęła i wytworzyła w powietrzu płomyczek, Kagekao zaś wrzasnął coś o szatanach i cofnął się za próg.
Naturalną konsekwencją istnienia ognia jest światło, toteż Luna zobaczyła nas teraz dokładniej: dwa niewinne szczeniaki siedzące obok siebie na posłaniu. Tak, dzięki oszczędności mojej mamy udało nam się usiąść.
- Tłumacz się. - wycedziła. Igazi skuliła się, kącikiem oka zauważyłem, że cała jest nastroszona.
- Na pewno? - upewnić się nie zaszkodzi.
- A jak myślisz? - zapytała ironicznie. Westchnąłem.
- No więc... - Luna spojrzała na mnie ponaglająco. - SpotkałemIgazibawiliśmysięipoturbowaliśmytrochęprzyokazjiapotemsięokazałożejestbezdomnawięczaprosiłemjądonasnanoctoprzyszłai..... - zrobiłem przerwę na wzięcie oddechu, gubiąc przy tym wątek. - I... no, spaliśmy. - zakończyłem.
Jak zwykle w takich momentach, zapadła cisza. Klamki powinny się od niej uczyć.
<Ignasiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz