30.09.2019

Od Shiry do Vi

Leniwie przeciągnęłam się na swoim posłaniu. Leżałam na plecach i tępo gapiłam się w sklepienie mojej jaskini, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Stęknęłam głucho.
- Chodźmy na grzyby spacer - nagle nie wiadomo skąd pojawiła się nade mną wielka głowa Rayli.
- Po co - jęknęłam - na dworze jest nudno.
- Tu też. Wolisz tu leżeć i gnić czy się trochę poruszać?
- Ale przecież my ciągle łazimy na te spaceryyy.
- Nie dyskutuj! - i tyle było z leżenia plackiem w posłaniu, gdyż ta gnida właśnie wyciągała mnie za ogon z wygodnego legowiska.
- No już już, wstaję - mruknęłam i podniosłam się z ziemi, a następnie otrzepałam.
Czemu ta przerośniętą kocica ma dzisiaj taki dobry humor?
Powlokłam się za nią, marudząc pod nosem. Ona natomiast, szła z wysoko uniesionym ogonem, jakby zjadła najlepsze śniadanie w życiu. Spacerowałyśmy już spory kawałek czasu, i kiedy już miałam kłaść się na ziemię, nagle dostrzegłam znajomą mi sylwetkę, i jakoś tak się rozweseliłam.
- Cześć Vi! - zawołałam radośnie, podchodząc w stronę wilczycy.


<Vi?>

29.09.2019

Od Shiry CD Tenshi "zabawa w hodowanie" #4

Rozejrzałam się po "pomieszczeniu". Jeju, ile tu było... Wszystkiego!
- Oh, wow dużo tego - wypaliłam bez większego namysłu.
Popatrzyłam na waderę wzrokiem typu "mogę?", a ona kiwnęła głową zachęcająco, więc podeszłam do pierwszej lepszej półki. Sięgnęłam ostrożnie jedną z księg, ale zaraz wypadło z niej kilkanaście kartek, pergaminów czy co tam jeszcze było. Ups...
- Przepraszam! Nie wiedziałam że-
- Nic się nie stało. Tutaj większość książek tak wygląda.
Tenshi podeszła do mnie i zaczęła zbierać papiery. Nie wiedziałam, czy mam jej pomóc, bo może ona to jakoś układa, a ja nie wiem jak, czy coś... Ale sięgnęłam po jeden zagubiony kawałek pergaminu po mojej prawej. Spojrzałam na niego aby przeczytać jego zawartość. Był tam narysowany jakiś mały stworek, a wokół rozpisane różne informacje o nim.

- Masz takie coś? - zapytałam pokazując Tenshi papierek.
- No mam.
- Pokaż!
- I myślisz, że znajdę akurat tego małego zwierzaka w tej wielkiej jaskini?
- No, niekoniecznie - przyznałam.
Gdy Wadera skończyła układać papiery, a ja przejrzałam jeszcze parę książek (tym razem uważałam żeby nie powylatywały z nich papiery), przyszło mi do głowy, że nie ma z nami Rayli. Gdzie ona się podziała? Mam nadzieję, że nie urządza sobie uczty z małych zwierzątek. Poza tym, nawet nie zauważyłam kiedy, ale słońce powoli zaczynało się zniżać, a w pomieszczeniu, w którym się znajdowałyśmy (a było ono oświetlane słońcem) robiło się coraz ciemniej. To ile ja tu siedzę?
- Może poszukam mojego tygrysa? - zapytałam.
- Ok to chodź - powiedziała i poprowadziła mnie z powrotem, tą samą drogą którą przyszłyśmy. Chwilę później doszłyśmy do... CO TU SIĘ-
Rayla bawi się z tym stworkiem z pergaminu! Rayla! Bawi się! No, teraz mogę mówić, że widziałam już wszystko.
- Rayla? - zawołałam.
Tygrysica odwróciła głowę w moją stronę.
- Chodź, idziemy do domu.
Towarzyszka mruknęła coś pod nosem, ale otrzepała się i podeszła do mnie.  
- To my się będziemy zbierać - zwróciłam się do Tenshi, podchodząc do wyjścia.
Gdy wychodziłyśmy, wadera jeszcze zawołała:
- To do zobaczenia!
Zatrzymałam się jeszcze na chwilę.
- Wpadnę jutro!
I ruszyłyśmy do naszej jaskini.



<Tenshi?>

22.09.2019

Od Vi "Lekcja na przyszłość"



Kiedy księżyc świecił wysoko na niebie wyszłam przed jaskinie i rozpaliłam ognisko. Wsypałam do niego proszek i czekałam. Po chwili w płomieniach ukazał się jednorożec z jak się mogę domyślić krwią na rogu. Po chwili pokazał się wąż zmieniający w ptaka i ogień zniknął. Na początku nie za bardzo rozumiałam przekazu, ale później domyśliłam się że może chodzić o stworzenie ze srebrzystymi piórami, które spotkałam kilka razy na mojej drodze. Ostatnio się nie pokazywał i martwiłam się o niego. Postanowiłam uratować go przed niebezpieczeństwem które ukazało mi się w płomieniach. Bez przygotowania wyruszyłam w drogę. Nie byłam senna, bo spałam w dzień... Było tak nudno, że nie wiem nawet kiedy zasnęłam. Obudziłam się kiedy słońce już zachodziło. Szłam do przodu nie wiedząc gdzie dokładnie mam się udać. Liczyłam na szczęście. Po dłuższej chwili błąkania się pośród drzew i krzewów, wpadania w dziury i potykania się o kamienie usłyszałam rżenie. Udałam się w tamtą stronę i na środku kwiecistego pola zobaczyłam brązowego konia z rogiem. Zaczęłam się rozglądać za ptakiem lub innym stworzeniem, które miałoby srebrzystą maść. Niczego takiego nie znalazłam. Może nie o to chodzi? Może coś źle zrozumiałam. Nie dane mi jednak było w spokoju pomyśleć bo kiedy tylko jednorożec mnie zobaczył, zaszarżował. Uniknęłam ataku i ze zdziwieniem spojrzałam na stworzenie. Koń powtórzył czynność jeszcze kilka razy z tym samym skutkiem. Zaczęłam uciekać. Myślałam, że jak się oddalę to odpuści, ale ten ruszył za mną. Biegłam przed siebie jak najszybciej mogłam, ale mimo tego koń był coraz bliżej. Nagle z drzewa zeskoczył inny wilk. Mistyczny koń od razu zaatakował jego. Ten nie cofnął się tylko stał w miejscu... czy on chce zginąć? Róg zahaczył o jego ucho. Ten zaszarżował jeszcze raz, ale tym razem zatrzymał się przed moim wybawcą.
- Dzięki - powiedziałam nie ruszając się z miejsca
Wilk nic nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył na odchodzące zwierze. Kiedy stworzenie zniknęło z pola widzenia basior odwrócił się do mnie i teraz zauważyłam, że ma rogi. Ostatnio spotkałam takiego wilka... tak zaprowadziłam go do alfy.
- Wystraszyłaś go swoim wyglądem - zaśmiał się
- Miałam szczęście, że tu byłeś - powiedziałam i uśmiechnęłam się - Jestem Vi.
- Tak pamiętam. Tutejszy szaman.
- Dokładnie... A ty?
- Kenny - przedstawił się. Po tym zaproponowałam mu opatrzenie rany, ale ten odmówił. Powiedział, że sama się zagoi, bo nie jest poważna. Jeszcze raz mu podziękowałam i wróciłam do swojej jaskini. Teraz już rozumiałam o co chodziło rano. Już nigdy nie będę bawić się w przepowiednie z ogniem.

20.09.2019

Od Lucasa c.d Krzemienia


- No, opowiadaj młody: Kto cię, do jasnej cholery, tak urządził? - zapytał wilk, szukając czegoś w niższej części jaskini. Po chwili wrócił, niosąc ze sobą kilka różnorodnych roślin i wrzucając je kolejno do garnka, spojrzał się pytającą na mnie z powodu dalszego braku odpowiedzi.
Przez chwilę biłem się sam ze swoimi myślami, nie wiedząc jak wiele byłem w stanie mu powiedzieć. Najbardziej obawiałem się już nie samej reakcji, a po prostu prawdopodobnego wyśmiania mnie za opowiadanie niemożliwych rzeczy. Sam wciąż ciężko przetrawiałem swoją sytuację i czując się, jak gdyby będąc w lekkim amoku, potrzebowałem momentami upomnieć swoją własną świadomość, że to wciąż jest prawdziwa rzeczywistość, w której dalej się znajduję. W przeszłości zdarzało mi się ignorować osoby wierzące w podobne zjawiska, a teraz świat śmiejąc mi się prosto w twarz, pokazywał mi jak bardzo ograniczałem wcześniej swoje własne myślenia i zamykałem się w bezpiecznej bańce. 'Przecież to tylko wygłupy, nic się nie stanie' - rozbrzmiał w mojej głowie znajomy głos, który usłyszałem podczas tamtego wieczoru jako ostatni.
Starszy wilk kontynuował przygotowanie jedzenia, które wydzielało coraz intensywniejszy i bardziej apetyczny zapach. Najwidoczniej postanowił nie naciskać, widząc moją niewyraźną minę po zadanym przez niego pytaniu. Wciąż czułem jednak, że powinienem przyznać się mu przynajmniej do części mojej historii. Wiedziałem, że podzielnie się nią pomogłoby mi w utrzymaniu ciężaru, który spadł na mnie niespodziewanie i przytłoczył mnie swoją obecnością.
Pomimo tego, ciągle narastające uczucie strachu i niepokoju, uniemożliwiało mi to. Próbując zapanować nad swoimi emocjami, zacząłem rozmyślać nad tym w jaki sposób mógłbym ująć część, którą chcę mu przekazać.
Krzemień w tym czasie zdążył już wszystko przygotować i napełniając całą miskę jeszcze parującym się wywarem, zerknął lekko na mnie. Po chwili podszedł i podsunął mi moją porcję praktycznie pod mój nos, najwyraźniej nie licząc na to, że jestem w stanie całkowicie się podnieś z wciąż świeżą raną. Wyprostowałem się jedynie odrobinę, aby mieć wygodniejszy dostęp do jedzenia, które już kusiło mój węch swoją wyrazistą wonią. Patrząc na delikatnie wygięte krawędzie misy, wziąłem lekki wdech i zamiast zacząć jeść postanowiłem pierw odsłonić przygotowany wcześniej przeze mnie fragment.
- Można powiedzieć, że to nie było celowo wymierzone w... moją osobę. - Skrzywiłem się, wypowiadając zdanie, które w moich myślach brzmiało o wiele lepiej. Mając delikatnie nakreślić zarys całego wydarzenia, jedynie skomplikowałem i utrudniłem sobie wyjaśnianie zaistniałej sytuacji. - Dobrze znałem osoby, które mi to zrobiły, zresztą równie dobrze one znały również mnie. Jakby to ująć... doszło do dość sporego nieporozumienia między nami - mówiłem, próbując obejść się bez najistotniejszej części, która o wszystkim tak naprawdę zadecydowała. - Zostałem przez nich uznany za kogoś obcego w tamtym momencie i nie miałem możliwości wytłumaczenia się. Konkretniej próbowałem nawet wszystko im wyjaśnić, ale bez większego efektu. Tak jakby... nie było między nami żadnego sposobu na nawiązanie rozmowy. Byłem dla nich pewnego rodzaju intruzem, którego chcieli się pozbyć, aby teoretycznie pomóc mi. Dlatego nie mam im tego wszystkiego za złe, ale jednak... bardzo prawdopodobne jest, że już nie znajdę okazji, aby się z nimi skontaktować, a tym samym opowiedzieć co tak naprawdę się wtedy stało, że mnie nie rozpoznali.
Wilk patrzył na mnie z lekko uniesioną jedną brwią, jak gdyby do końca nie rozumiejąc co mu próbuję przekazać, owijając wciąż w bawełnę. Przełknąłem nerwowo ślinę, zastanawiając się jak inaczej mógłbym jeszcze to ująć, aby lepiej go naprowadzić na swoje myśli. Wciąż uważałem, że powiedzenie wszystkiego wprost mogłoby nie być najrozsądniejszą dla mnie decyzją. Nie znałem w końcu jeszcze jego stosunku, jak i również reszty watahy, do miejsca z którego pochodziłem. Mogłem zakładać jednak, że w normalny okolicznościach nie zostałbym raczej zbyt miło przez nich przyjęty.
W tym momencie czułem się obcy również tutaj. Pomimo powstałych między nami podobieństw fizycznych, nic mnie z nikim tu nie łączyło. W każdej chwili mogli się mnie po prostu pozbyć. Nie miałem także już swojego dawnego miejsca, do którego mógłbym wrócić, aby zobaczyć znajome twarze. Nigdy nie ciągnęło mnie do kłamania, i nawet w tak ekstremalnej sytuacji, wolałem podawać delikatnie zakrytą prawdę niż zmyślony fałsz.
- W krótkim czasie dość... znacząco się zmieniłem, jeśli chodzi o wygląd - wymamrotałem, czując jak bicie mojego serca przyspiesza z powodu napełniającego mnie strachu. - Mam na myśli całokształt. Gdyby ktoś znajomy w tym momencie na mnie spojrzał nigdy nie powiedziałby, że to jestem ja. W dużej części to moja wina. Zrobiłem coś z czego się wyśmiewałem, że i tak nie zadziała, a inni mnie jedynie do tego namawiali. Była więc to moja decyzja. Głupia, nieświadoma decyzja. Nikt z mojej grupy prawdopodobnie się nie spodziewał, że ten drobny "eksperyment" wyjdzie. Nie wiem co teraz z tym zrobić. Myślę, że raczej nie ma sposobu, aby to wszystko cofnąć. Nie czuję się też dobrze z tym, że miałbym tutaj zostać. To nie jest raczej.. mój świat - mruknąłem na koniec, po czym w końcu przeszedłem do jedzenia, lekko już ostygniętej zupy.

<Krzemień? Wybacz mi, że tak długo mnie nie było.>

16.09.2019

Od Stormy cd. Cyana

Oprowadziłam Cyana po wszystkich terenach watahy. Na samym końcu udaliśmy się do Wodospadu Księżyca. Przyznam, że to moje ulubione miejsce na terenach watahy. Daje spokój ducha, który jest mi ostatnio potrzebny. Jeszcze nie widzieliśmy wodospadu, ale można było usłyszeć już delikatny szum wody.
 – Miejsce, które zaraz zobaczysz jest moim ulubionym. mam nadzieję, że tobie też przypadnie do gustu – zwróciłam się do basiora. Ten niepewnie przytaknął. Już kilka sekund później naszym oczom ukazał się wodospad z krystalicznie czystą wodą. Unosiła się nad nią delikatna, srebrna mgiełka.
 – Pięknie tu, prawda? – spytałam. Widziałam lekki podziw na pysku Cyana, co bardzo mnie cieszyło. Powoli ruszyliśmy dalej...
                                                                                                                                                           ***Jakiś czas później – po rozmowie Cyana z Alfą***

Cierpliwie czekałam na Basiora, który rozmawiał z Alfą. "Mam nadzieję, że go przyjmie. Cyan jest bardzo miły, cichy i spokojny. Nie będzie sprawiał problemów. Przynajmniej mam takie wrażenia po dniu spędzonym razem..."
W końcu niewielki basior wyszedł.
 – I jak? Przyjęto cię? Jakie masz stanowisko? – spytałam z nadzieją.
 – Szaman – odpowiedział tylko swoim cichym głosikiem, ale to wystarczyło. Pożegnałam się i powiedziałam:
 – Do zobaczenia. - Uśmiechnęłam się tylko i odleciałam do mojej jaskini. Zadowolona z siebie zasnęłam...
Obudziły mnie szmery. Zerwałam się z łóżka jak poparzona. Rozejrzałam się po pokoju. Zapaliłam światło i zerknęłam za okno. Stały tam Cienie, ze swoim przywódcą
 – Do.... zzzobaczenia... – powiedziały i zniknęły. Przerażona zerknęłam na bransoletkę od Vi. Kryształ miał już niebieską barwę, ale to mnie nie martwiło. Zauważyłam na nim małe, czarne pęknięcie.
 – Obawiam się, że Vi mi już nie pomoże...
Ruszyłam do mojego schowka. Z najgłębszych zakamarków wygrzebałam półtorej sakiewki różnorodnych kamieni szlachetnych i półszlachetnych. Do tego miałam koszyk pełen suszonych ziół. Włożyłam sakiewki do koszyka z ziołami i chwyciłam go w zęby. Wyleciałam z domu. Szybko zaleciałam na pewną łąkę. Zebrałam trochę fluorescencyjnych kwiatów i wplotłam je w moją sierść i w koszyk. W ten sposób świeciłam w ciemności i może odstraszałam cienie... może...
Leciałam do Cyana. Może on będzie wiedział, co zrobić.


<Cyan? >

14.09.2019

Od Nadara do kogoś



Dzień chylił się ku końcowi, kiedy postawiłem łapy na gruzie, pokrywającym dno kanionu. Miałem już serdecznie dość rzadkiego, górskiego powietrza i wiecznie huczącego między skałami wiatru. Od kilku dni schodziłem na coraz to niższe tereny. Niestety, zajmuje to niesłychanie dużo czasu kiedy drogę co chwilę przecinają rwące rzeki albo rozpadliny, niemożliwe do przebycia pieszo. Siłą rzeczy, również głód zaczął dawać mi się we znaki.
Podniosłem łapę i spojrzałem na drobne kamyki, które przyczepiły się do jej wnętrza. Strząsnąłem je i ruszyłem przed siebie. Głęboki kanion coraz gęściej zasnuwał się mgłą. Wciągnąłem wilgotne, rześkie powietrze, które aż łaskotało, spotykając się z moim podrażnionym, suchym nosem.
Jeszcze nie wiedziałem, w co się właśnie pakowałem.
Stąpałem ostrożnie, cały czas nasłuchując. Nauczony doświadczeniem, nawet w tak spokojnym miejscu wolałem nie tracić czujności. W górach mieszka wiele nieprzyjaznych stworzeń, które często tylko czekają aż byle wychudzona ofiara wpadnie w ich łapy. Rozejrzałem się. Pionowe ściany z litej skały otaczały mnie już praktycznie ze wszystkich stron, ponieważ wąski kanion wił się ostrymi zakosami. Nie widziałem co jest za mną, ani tego, co mogłem napotkać tuż za kolejnym zakrętem. Przejmująca cisza zaczynała dzwonić mi w uszach. Czy w takim miejscu nie powinno być echa? Mgła zrobiła się już tak gęsta, że zamiast swoich łap widziałem tylko poruszające się, szare kształty.
W oddali rozległ się głuchy ryk. Zamarłem. Cisza w żadnym wypadku nie wskazywała na obecność innych żyjących istot poza mną. Byłem pewny, że nie było wokół mnie nikogo. A jednak coś miało na tyle silny głos, by przebić się przez głuchą taflę mgły. Zacząłem stawiać powoli kolejne kroki.
W mojej głowie coś zakołatało i nagle poczułem dzwonienie w uszach. Co się dzieje, do cholery? Nagle silny wstrząs poderwał mnie z ziemi. Czułem drgania w całym ciele. Czy jestem zbyt osłabiony, by użyć którejś z mocy? Jeśli nawet nie, mogę mieć tylko jedną szansę, której nie mogę zmarnować. Co chwilę przez moje łapy przechodziły mocne drgania, jakby od trzęsienia ziemi. Kanion zaczynał się poszerzać, co poznałem po oddalających się ode mnie i znikających we mgle kamiennych ścianach.
Niestety, na planowanie wykorzystania jakichkolwiek umiejętności, okazało się być już za późno. Dosłownie kilka metrów przede mną z mgły wyłonił się olbrzymi, siny słup, który chwilę później okazał się być gigantyczną nogą. Spojrzałem w górę i zrozumiałem, dlaczego nie mogłem zlokalizować kierunku, z którego dochodził ryk. Sino-blada istota przemieszczała się powoli, niosąc swój wielki, kilkudziesięciu metrowy łeb wysoko nad kanionem. W panice rozejrzałem się wokół, ale nie odnalazłem wzrokiem żadnej kryjówki. Zwierze zauważyło mnie i zaczęło obniżać głowę, zbliżając do mnie ogromną paszczę. Znalazłem się w potrzasku. Zacząłem cofać się ku wąskiemu, skalnemu gardłu, ale już po chwili otarłem się o ścianę ślepego zaułka. Gdzie podziało się przejście? Długie, szablaste zęby, wyrastające do wewnątrz paszczy stwora, były coraz bliżej. Zamarłem.
Nagle poczułem, że coś szarpnęło mną w bok. Ocknąłem się i ruszyłem za postacią, która zdążyła już zniknąć we mgle. Ominąłem ciasny zakręt, w którym wcześniej utknąłem i dogoniłem mojego wybawiciela. Biegliśmy, aż kanion nie oczyścił się z siwej poświaty. Kiedy było już bezpiecznie, wilk stanął w miejscu i zwrócił się do mnie lekko zdyszany dziką gonitwą. Ja również potrzebowałem chwili na złapanie oddechu.
- Co to, do diabła, było? – rzuciłem w eter, nie spodziewając się, żeby wilk miał zamiar odpowiadać.

<Wilku?>

11.09.2019

Nowy wilk! Nadar


Właściciel: Dae (howrse), daeadrienne@gmail.com
Imię: Nadar
Wiek: 6 lat
Płeć: basior
Żywioł: Ogień, Czarna Magia, Materia
Stanowisko: Nauczyciel zielarstwa, Wojownik
Cechy fizyczne: Nadar, na swoje nieszczęście, nie jest jednym z najsilniejszych i najbardziej sprawnych wilków, co często utrudnia mu życie. Jest wysoki i szczupły, można by nawet powiedzieć, że chudy. Jego atutami jest za to szybkość i umiejętność cichego poruszania się. Większość ciała basiora pokrywa krótka, kruczoczarna sierść. Wyjątkiem jest biała łata na jego grzbiecie oraz pojedyncze rude kępki, biegnące mu od głowy, niczym przypalenia. Nadar ma doskonały słuch, lepszy niż większość wilków, dzięki drugiej parze uszu. Jeśli wystarczająco się skupi, jest w stanie słyszeć szelesty z odległości kilku kilometrów. Wilk posiada wyjątkowo piękne oczy, o barwie jasnej miedzi, z ledwo widocznymi źrenicami.
Cechy charakteru: Nadar bywa różny, w zależności od sytuacji. Jest raczej wilkiem spokojnym i racjonalnym. Jest opanowany i skupiony na tym, co ma w danej chwili zrobić. Jest typem, który wiele rzeczy przyjmuje do wiadomości, nie poddając ich w wątpliwość, nie jest jednak naiwny. Jest inteligentny i lubi poszerzać swoją wiedzę; ciekawi go wszystko, co jest dla niego nowe. Basior ma również drugą stronę, która często odstrasza wilki, próbujące się do niego zbliżyć. Zdarza się, że „odlatuje” on w swoim świecie, nie ma z nim kontaktu (czasem nawet przez kilka dni), mówi do siebie (a przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz). Bywa wtedy opryskliwy, oderwany od rzeczywistość, podenerwowany lub nawet agresywny, kiedy ktoś próbuje go z takiego stanu wyciągnąć. Miewa również stany lękowe, na szczęście zdarza się to rzadko.
Cechy szczególne: Nadar jest raczej zwyczajnym, czarnym wilkiem. Jedynym, co może go wyróżniać, jest druga para uszu, które wyrastają tuż za tymi „normalnymi”.
Lubi: Basior gustuje w bardzo prozaicznych rzeczach. Uwielbia światło Księżyca, zapach wiatru, widok pyłków, które zabiera on ze sobą. Lubi spokój, chwile, w których może degustować we wszystkim, co go otacza.
Nie lubi: Nadar nie ma w zwyczaju czegoś nie lubić albo nie tolerować. Jeśli już, to coś może być mu obojętne, ale bywają pewnie jakieś wyjątki…
Boi się: Wstyd mu się do tego przyznawać, jednak Nadar nie jest w stanie zasnąć w głębi jaskini. Prawdopodobnie cierpi na klaustrofobię. Poza tym nie straszne mu żadne monstrum czy zjawisko. No, prawie… Ale reszta jego strachów jest zbyt nieregularna i nieracjonalna, by się nad nimi zastanawiał.
Moce: Nadar potrafi skumulować energię w kulę ognia. Nie jest ona jednak raczej zdatna do spalenia czegokolwiek, ale jest bardzo wydajnym źródłem światła. Wilk zgłębia czarną magię, którą ujawniła przed nim jego opiekunka, gdy był dzieckiem. Jego wiedza nie jest jeszcze szczególnie rozległa, ale basior potrafi to i owo. Dzięki połączeniu z żywiołem Materii, potrafi na przykład panować nad ciałami innych stworzeń lub je niszczyć. Jest też w stanie w pewnym stopniu zmieniać własne ciało, stawać się częściowo niewidzialny albo przybierać inną postać.
Historia: Nadara urodziła samotna wadera, która niedługo później umarła. Mały basior nie był w stanie przeżyć sam. Na szczęście odnalazła go starucha z watahy zamieszkującej pobliskie lasy i wychowała go. Nauczyła go wszystkiego co potrafiła i wyprawiła w świat, kiedy dorósł. Nie był związany ze stadem, więc odszedł z nadzieją, że kiedyś w końcu odnajdzie swoje miejsce.
Zauroczenie: Podoba mu się wiele wader…
Głos: Jego głos jest przeciętny, jednak ładny i dość głęboki przez co, kiedy mówi cicho, zdarza się, że inni nie mogą go dosłyszeć.
Partner: brak.
Szczeniaki: brak.
Rodzina: Jego matka umarła niedługo po urodzeniu go. Wychowała go wadera, która znalazła go osamotnionego w lesie.
Jaskinia: Nadar nie przepada za spaniem w ciemnych jaskiniach. Zwykle preferuje odpoczynek pod rozgwieżdżonym niebem. Chyba, że akurat pada deszcz. W takim wypadku zdarza się mu zdrzemnąć pod najbliższą półką skalną, bądź nawet na progu już zamieszkanej jaskini.
Medalion: Kurza łapka, którą nosi na rzemieniu na szyi. Otrzymał ją w prezencie od wilczycy, która go wychowywała.
Towarzysz: brak.
Inne zdjęcia: brak.
Przedmioty kupione w sklepie: brak.
Dodatkowe informacje: brak.
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 140
: Wiedza: 100
: Spryt: 120
: Zwinność: 120
: Szybkość: 120
:Mana: 100

8.09.2019

Od Krzemienia CD Kennego

Stałem wpatrzony w niebo, aż oddalająca się plamka na niebie w końcu rozmyła nad linią drzew. Odetchnąłem z ulgą i walnąłem grzbietem o trawę. Nie umrę z głodu tej zimy, tyle dobrego. Więc czekałem tak, a kłębiaste, chmury przewijały się nad moją głową leniwie, odgłosy ptaków i leśnych nawoływań dochodziły raz na jakiś czas do moich uszu, a słońce zaczęło grzać mocniej z upływem czasu. Wstałem z trawy i zacząłem przechadzać się niemrawo po polanie. Spojrzałem na ogromny głaz, tak samo chłodny, szary i przeraźliwie nudny jak pięć minut temu. Po dziesięciu okrążeniach go powtórzyłem oględziny, jakbym łudził się, że coś się zmieniło. Policzyłem już kamienie pod moimi łapami, sprawdziłem, jak wysoko może poturlać się szyszka rzucona ze szczytu szarego głazu (nie radzę zeskakiwać na hura po skończonym eksperymencie. Nie warto...ałć.) oraz porównałem soczystość liści z jednego końca linii lasu do tej z drugiego końca. Ile ja już właściwie czekam?Cholibka, a może się mój kolega zgubił albo co? Niemożliwe, żebym zasadził plony tak daleko od domu. To, że wszystko zarosło od wiosny i wygląda zupełnie inaczej to już inna sprawa. Nie, poczekam jeszcze trochę i sam zacznę szukać. Wiedziałem, że byle komu nie można powierzyć tak ważnego zadania, jak szukanie jedzenia- mojego do tego. Phi, młodzi bez doświadczenia. Wiedziałem, że jak chcesz mieć coś zrobione dobrze, lepiej zrób to sam.
Już miałem wstawać z siedzenia, ale jeden z ptaków na gałęzi przemienił się w mojego kolegę z dzisiejszego poranka. Omal zawału nie dostałem, nie kłamię.
- Wydaje mi się, że znalazłem twoją zgubę.- Powiedział i zeskoczył z drzewa.
- Świetnie! Gdzie?
- Spokojnie, to niedaleko.- Basior kiwnął głową na zachód. - Dojdziemy tam w góra dwie godziny, więęęęc w międzyczasie możesz co nieco opowiedzieć.
- Muszę?
- Miło by było wiedzieć, na co ci to całe pole. W końcu trochę się po nie nalatałem.
- A to nie oczywiste? Do jedzenia. Z zebrania tego wszystkiego będę miał z pół łaszta zboża, tuzin dyń, dwie beczki fasoli, z 4 tuziny marchewek. A jak mi się poszczęści, jeszcze z 10 główek słonecznika. Będę mógł jeść i leżeć brzuchem całą zimę, ha! No, pod warunkiem, że to wszystko znajdę...ale ufam, że nie kłamiesz z tym znalezieniem. Po co miałbyś, prawda?
- P-prawda. A nie lepiej upolować coś raz na jakiś czas? Wydaje się łatwiejsze.
- Może, ale na pewno nie z TYM kolego.- Posłałem mu szczerbaty uśmiech.- Ani z TYM.- Machnąłem mu przed nosem swoimi żylastymi łapami tak gwałtownie, że nadgarstki mi strzyknęły.- Oł...to już nie ten wiek, żeby skakać za zajączkami i kłusować jak ci idioci za sarnami. Ja już przegrywam tę bitwę o przetrwanie, niestety taki już ten świat okrutny, młody.
Przeciągnąłem się, aż mi kręgosłup strzelił.
- No, ale chociaż siać potrafię. Oby moich narzędzi z szopy nikt nie zwędził do tego czasu. Chociaż pewnie ona i tak obrosła w chwasty na tyle, że i nam będzie ciężko ją nam wypatrzeć, hehe. W razie czego możesz wypatrzeć ją z góry, ty yy...
- Kenny.- Chyba domyślił się, dlaczego się zaciąłem.
- Właśnie Kenny. Mi mów Krzemień, jeśli już o tym mowa. Jadłeś może kiedykolwiek dynię?
- Nigdy, zbyt twarda skórka.
- No bo to trzeba upiec! Cholibka, że ta młodzież coraz głupsza z pokolenia na pokolenie. Słuchaj no, jak wrócimy, podam nam obu TAKIE dyniowe ciasto, że ci tyłek odpadnie!
Maszerowaliśmy w ciszy dłuższą chwilę łapa za łapą, ale leśne gęstwiny nie wyglądały, jakby miały się kiedykolwiek skończyć.
- No, młody, daleko jeszcze?
I w tym momencie Kenny odgarnął łapą wysokie trawy, ukazując piękne, złociutkie jak słońce, pole pszenicy.
- Tak, teraz pamiętam. -Złapałem się za głowę zaskoczony.- Tam dalej powinna rosnąć fasola i słoneczniki, a jakbyśmy przeszli na przełaj zboża, w połowie drogi stałby strach, o tak, a na końcu marchewki, z pięknymi, pomarańczowymi, słodziuśkimi jak miód dynieczkami.  O tej porze roku powoli już drzewa powinno zmieniać kolor, pięknie to wtedy wygląda. Nieopodal rośnie piękny lipowy zagajnik swoją drogą, który płonie kolorami na jesień. Szopa powinna być koło niego.
Wskoczyłem w sam środek złotego morza, a basior wzleciał w niebo w postaci kaczki i poszybował przede mną. Chociaż biegłem z całych sił, to i tak ledwo go doganiałem.
Huk.
Jakby strzał ze strzelby.
Padnij!
Echo poniosło się po okolicy.
Zdezorientowany i zszokowany spojrzałem w niebo. Kaczka pikowała w dół ostro jak asteroida, tylko jednym skrzydłem trzepocząc panicznie w powietrzu. Spadła gdzieś pomiędzy falujące zboże. Już miałem zerwać się z miejsca,lecz nagle usłyszałem kroki gdzieś przede mną, powolne i ciężkie. Szybko przycisnąłem brzuch do ziemi i zmusiłem się, żeby nie słychać było mojego oddechu. Kroki ustały. Cisza. Nagle wróciły, a dźwięki zaczęły się znowu oddalać. Najwolniej jak umiałem, wyjrzałem spomiędzy kłosów. Zobaczyłem żółty słomiany kapelusz, kraciastą, czerwoną koszulę i skołtunioną brodę, spomiędzy której wystawał pojedynczy, złoty kłos. Człowiek, do tego chyba farmer. Skąd on tutaj? Przecież to moje pole! Moje, słyszałeś grubasie? Nikt nie będzie mi pól sobie bez mojej wiedzy zawłaszczał ani zwiadowców zestrzeliwał- nie na moim terenie.
Grube, szorstkie ręce przeładowały broń i wycelowały w miejsce, gdzie spadł Kenny.
(Kenny? Wierzę, że nie umrzesz :'D )

7.09.2019

Od Tenshi do Shiry

Szłam dalej, by po chwili skręcić w lewo i wskoczyć na omszały pień.
- Tenshi jestem. W watasze żyję od szczenięcia. Nie, nie mam tu rodziny - uprzedziłam wszystkie prawdopodobne pytania na przyszłość, cały czas kierując się w górę po omszałym pniu, uważając by nie spaść, po czym przykucłam by po chwili wyskoczyć w górę i wdrapać się na trawiastą przestrzeń na skale. Obróciłam się i popatrzyłam w dół na wychodzącą nie pewnie po pniu białą samicę, która w przeciwieństwie do mnie postanowiła użyć skrzydeł i tu wlecieć. Popatrzyłam na nią wyczekująco 
- A, no tak. Jestem Shira. 
- Rozumiem że nie dawno dołączyłaś... chociaż może po prostu ja jestem zacofana. Za dużo czasu w pergaminach siedzę - mruknęłam idąc dalej, tym samym przeskakując z kamienia na kamień i by przejść wąską półką skalną obok krawędzi, tym samym kierując się po trawiastej ścieżce do "wgłębienia" znajdującego się za małym wodospadem. Dobrze czułam skałę po mojej lewej stronie, ocierającą się o mój bok, jak i wiatr po prawej, który schodził z góry i z dołu by zmierzwić mi lekko sierść. Zerknęłam lekko za siebie. Shira szła nie pewnie po małym paśmie zieleni, jednak nie zauważyłam nigdzie tygrysa. Mam nadzieję że mi niczego nie zje. W końcu wyskoczyłam na gładki, ciemno-szary głaz nieco wilgotny, jakby bokiem, potem na kolejny dzięki któremu się odbiłam i po gładkich kamieniach już prostych, jakby wsiąkniętych w ziemię, poprzeplatanych wilgotną ziemią, niekiedy trawą oraz czarnym żwirem przeszłam do niby jaskini. Zaczekałam chwilę na białą waderę, po czym weszłam do środka. Po chwili znalazłam się w obszernym, dobrze oświetlonym przez złote słońce padające od góry przez szczelinę miejscu. Nie było tam kamienia, tylko w odcieniu pomarańczowym gleba. Przy końcu był wielki omszony korzeń, na którym można było zauważyć jakiegoś grzyba czy małe paprotki rzadko rosnące. Jednak mnie interesowało miejsce ukryte po lewej. Przeszłam przez zarośla zwisające z góry ukrywające przejście upewniając się, że biała wadera idzie za mną. Po kilku krokach przede mną rozciągnął się zadaszony korzeniami dół, również tak samo oświetlony jak poprzednie pomieszczenie przez słońce. Na środku stał wielki prawie że płaski kamień, jednak nie on był główną atrakcją. Dookoła przy "ścianach" były korzenie, tworzące półki na księgi i pergaminy 
- No, to tutaj mam wszystko co udało mi się zgromadzić - powiedziałam 

<Shira? Czas pokazać ci kilka papierów xD>

5.09.2019

Od Kennego cd Krzemień


Głowa bolała mnie coraz mniej. Już nie piszczało mi w uszach jak wcześniej. Spoglądałem na basiora przede mną i rozważałem ucieczkę. Coś mi mówiło, że nie powinienem się bać, a z drugiej strony trochę dziwny jakiś. Może jak mu powiem, że nie mam czasu to mnie zostawi? Jednakże byłem takim wilkiem, który żałowałby później że odmówił pomocy. A co jeśli jest to ważne dla niego? Po za tym nie oceniaj książki po okładce! Mógł to przecież być bardzo miły i pomocny basior.
- Pomogę ci... - powiedziałem - A dokładnie czego mam szukać?
Kiedy wilk odpowiedział mi na zadane wcześniej pytanie odsunąłem się na kilka kroków i zacząłem biec. Niestety kiedy chciałem podskoczyć i zamienić w sokoła potknąłem się i wywaliłem. Wstałem zdziwiony i popatrzałem na ziemię, ale okazało się że potknąłem się o własne łapy. Serio? Nawet biegać nie potrafię. Otrzepałem się i powtórzyłem czynność. Tym razem mi się udało i poleciałem jak najwyżej umiałem. Zrobiłem kilka kółek dookoła i poleciałem przed siebie. W dole próbowałem wypatrzeć czegoś co wyglądałoby jak plony. Nic niestety nie widziałem więc zniżyłem trochę lot. Przez dłuższy czas krążyłem i nie miałem nic. Widziałem tylko jakieś łąki, jeziorko i bardzo dużo drzew. Gdyby tylko był tu zemną Haku, byłoby łatwiej. Nie! Przecież nie mogę zawszę liczyć na jego pomoc. Nagle zauważyłem coś co wyglądało jak pszenica. Wylądowałem mając nadzieję, że to to. Jak wiadomo sokoły mają doskonały wzrok, dlatego kiedy lądowałem nie miałem już wątpliwości. Znalazłem. Długo mi to zajęło i nie wiedziałem czy wilk, którego widziałem pierwszy raz w życiu mnie nie nabrał i nie kazał latać mi przez kilka godzin w poszukiwaniu pszenicy, marchwi i czegoś tam jeszcze tylko po to by naśmiewać się zemnie w swoim domu. A może to wszystko nie było jego? Może chce mnie wpędzić w kłopoty? Z drugiej strony po co miał by to robić? I jak teraz zapamiętać gdzie to jest? Rozejrzałem się dookoła. Nic charakterystycznego. Sam też nie wiedziałem gdzie jestem i jak pieszo wrócić do nieznajomego. Mógłbym przecież skręcić w złą ścieżkę i trafić na niebezpieczne tereny. Zamieniając się w rudzika wróciłem na łąkę z kamieniem. Udało mi się wylądować na jednej z gałęzi. Basior dalej tam był. Chyba musiało mu na tym zależeć. Mniej więcej pamiętałem w którą stronę leciałem i niektóre miejsca charakterystyczne które mijałem też udało mi się zapamiętać. Nie powiem czułem się dumny, że udało mi się zrobić coś samodzielnie. Będę musiał opowiedzieć o tym Haku. Zamieniając się w wilka powiedziałem:
- Wydaje mi się że znalazłem twoją zgubę.
Zeskoczyłem z drzewa i z uśmiechem podbiegłem do nieznajomego.

< Krzemień? Dziękuję za odpisanie default smiley :d>

2.09.2019

Od Krzemienia CD Kennego

Kiedy pewnego dnia otworzyłem swoją spiżarnię, powitały mnie nieprzyjemne pustki. Okrągłe, drewniane drzwi zaskrzypiały donośnie, a echo poniosło się po całej jaskini. Wykopana w skale nora poprzedzielana rzędami półek, z których zazwyczaj wysypywały się nadmiary warzyw, ziół, owoców i grzybów, teraz mogły gościć co najwyżej rodzinę pająków. Niedobrze Krzemień, oj niedobrze. Jak mogłeś wyżreć całe zapasy i to jeszcze samemu. Co ty będziesz, stary pryku, jadł przez zimę? Lato się już skończyło, jesień za pasem.
Złapałem się za brzuch, pysk wykrzywił mi się w grymasie. Nagle podskoczyłem jak poparzony i stanąłem na 4 nogi. No tak! Przecież nadchodzą zbiory, czy ja przypadkiem niczego nie wysiałem na wiosnę?

Wyskoczyłem z jaskini i potruchtałem w las. Swoją drogą zapomniałeś gdzie ja to cholibka zrobiłem, ale od czego ma się dobry wzrok, haha! Po dwóch godzinach poszukiwań czułem się jak wiewiórka, która zapomniała gdzie schowała orzeszek. Z każdym kolejnym krokiem, moja pamięć rozjaśniała się tylko o ciupinkę, coraz bardziej czułem, że to może być tuż za rogiem, za drzewem albo za wzgórzem. W końcu wyszedłem na dużą polankę, na której środku stała naga, szara skała. Rozejrzałem się: ani śladu pszenicy, marchwi ani nawet fasoli. Skala była na tyle duża, że łudziłem się, że może ona może mi zasłaniać widok. Podszedłem bliżej, powoli, aż coś nie świsnęło w niebo prosto na mnie. Myślałem, że mnie zaatakuje, ale stworzenie po prostu przeleciało tuż nad moją głową, zmuszając mnie do padnięcia na trawę. Zatrzepotało, zakręciło się w powietrzu- pomyślałbym, że to ptak, gdyby nie rozmiary zwierzęcia oraz gulgot błoniastych skrzydeł w kontraście do braku charakterystycznego świstu lotek, jakie wydawałyby orły. Spróbował mi się przyjrzeć i to był jego błąd- zaczął gwałtownie tracić wysokość. W końcu to nie koliber, żeby mógł tak sobie latać w miejscu. Najwidoczniej ciut spanikował, próbował zawrócić w miejscu, ale skończyło się na tym, że wleciał wprost na szarą skałę. Gdy opadł z plaskiem na ziemię, wkrótce na moich oczach smok zamienił się w czarnego, rogatego wilka z głupim wyrazem twarzy. Musiał mocno przywalić albo po prostu tak już ma, heh.
Nagle coś zaświtało mi w umyśle.
- Hej! - Próbowałem zwrócić na siebie uwagę. - Umiesz tak jeszcze raz?
Basior ocknął się z oszołomienia.
-Że jak, wylecieć w litą skałę? Wybacz, ale drugi raz podziękuję.- Zaczął masować guza na głowie.
- Nie nie nie, „zamienić się" miałem na myśli. W smoka albo w cokolwiek latającego.- Pokazałem łapami skrzydła jak w kalamburach, a uśmiech nie znikał mi z pyszczka. Mogłem wyglądać jak stuknięty, ale mam to gdzieś.
- Taaak...a dlaczego pytasz?
- Słuchaj młody, tak się składa, że co mi się zgubiło. Pomożesz?

(Kenny? Musisz wybaczyć mi te lata czekania, z wakacji wróciłam dopiero wczoraj po prostu)