31.12.2017

Od Kiiyuko do Mateo. (bodajże zalążek nowości hah)

Troszku nie wiem, na co już odpisuję, ale csii xDD

Popatrzałam na Mateo. Ignasia też na niego spojrzała. Więc jak tak sobie patrzyłyśmy, to on sobie paczał na drzewo i małą sójkę. Bidok, nie wiedział, że to Sója.
Kim jest Sója?
Zacznijmy więc naszą opowieść. Sóję poznałam, kiedy miałam parę miesięcy, ale nie połączyłą nas relacja pozytywna, lecz..
Coś w rodzaju nienawiści.

Szłam sobie, nagle ją spotkałam. Leżała sobie, a ja ją pacnęłam, żeby zobaczyć, czy żyje. Ona wstała, powiedziała, że ma rodzinę i musi zmykać, zrobiła coś w rodzaju "frrrrr" jak Sójka z Domisiów i poleciała. Potem mnie nękała.

<Mateo, jest opo, nie narzekaj, ty zuy...>

30.12.2017

Od Mateo do kogoś

Wbiegłem zmęczony do jaskini i rzuciłem swoje rzeczy pod ścianę. No, nareszcie w domu.
- Maaaamooo... - zawołałem, rozglądając się. Byłem głodny, ale Luny ani widu, ani słychu. To dziwne, nigdzie jej nie ma, a przeciez wczoraj cały czas narzekała na to, że będzie musiała cały dzień sprzątać. Kagekao również zniknął... Tylko Bobslej poświstywał cicho, robiąc sobie herbatkę, a szczeniaki kotłowały się za kanapą.
- Ciamk! - Tobias usiłował wyrwać śmiejącemu się złośliwie bratu swoją własność - smoczek. Ren tylko skakał dookoła ze złowieszczym rechotem, któraś z sióstr płakała. Wreszcie, zanim zdążyłem ich rozdzielić, Temisto podstawiła Renowi łapę i upadł na ziemię. Smoczek wypadł mu z pyska i od razu został przechwycony przez brata, który ciamknął z zadowoleniem i wyszedł zza mebla.
- Macio! - krzyknął radośnie na mój widok i rzucił się na mnie. Prawie się wywaliłem.
- A gdzie jest mama? - zapytała Kalli, powoli opuszczając schronienie. Wyszły za nią inne szczeniaki, Ren dalej kłócił się z Tem o podstawienie łapy.
- Nie wiecie? - spytałem z niepokojem. 
- No... - zaczęła Nico, ale przerwał jej złośliwy braciszek.
- Cicho bądź! Ja mówię. Bo zrzucaliśmy igły z choinki...
- Ty zrzucałeś - uzupełniła Kallisto.
- Nieważne. No, i wtedy weszło tu jakieś różowe coś... I potem mama krzyknęła... I tato też krzyknął... I Temisto krzyknęła.... A potem wszystkie siostry zaczęły piszczeć...
- Razem z tobą. Brzmiałeś jak mysz pod pazurami - docięła mu siostra, unikając jego ciosu.
- Cicho! No a potem to różowe coś zaczęło ryczeć i schowaliśmy się za kanapą, a kiedy wyszedłem sprawdzić, co się dzieje, to to coś i rodzice zniknęli... - zakończył z tajemniczą miną.
- Aha - wyjąkałem. To jedyne, na co było mnie stać po wysłuchaniu takiej opowieści. Nie zauważyłem dotąd, że Tobias wciąż gryzie moją łąpę. Auć, zaczynały mu się wyrzynać ząbki...
- To co rooobiimyy, Mateo? - wszystkie szczeniaki, nie licząc białego, wlepiły we mnie pytające spojrzenia.
- Eeee...
- Chodźmy ich poszukać! Proszę! - zawołała Temisto.
- No.. Dobra. To chodźmy - wzruszyłem ramionami, zdjąłem z siebie Tobiasa i wyszliśmy z jaskini. Na szczęście szczeniaki potrafiły już nieźle chodzić. Przemknęło mi przez myśl, że to może być niebezpieczne, ale z drugiej strony stwór mógł tu wrócić. Pięć bezbronnych wilczków nie miałoby żadnych szans... Szczególnie, że potwór był wielki jak słoń. A przynajmniej tak można było sądzić - jego ślady były tak duże, że moje rodzeństwo musiało się z nich gramolić, kiedy przypadkowo tam wpadło.
Trop zaprowadził nas do jakiejś olbrzymiej jaskini, której brzegi były pokryte złowieszczymi stalaktytami i stalagmitami. Z wnętrza buchało gorąco. Po chwili dobiegł nas głośny ryk.
- To on! - krzyknęła cicho Nico, chowając się za bratem.
- Zostańcie tu - poleciłęm szczeniakom. Zgodziły się, aczkolwiek Ren trochę niechętnie.
Zakradłem sie do środka. Wokół panowała ciemność. Ryki i krzyki dobiegające ze środka tworzyły aurę przerażenia, której bezwiednie się poddałem. JUż miałem zawrócić, ale dostrzegłem przed sobą światło. Podszedłem bliżej, trzymając się jednak w cieniu. Blask pochodził od ogniska. Niedaleko ognia stał olbrzymi smok. Różowy. Z fartuszkiem i czapką kucharską. Nie zwariowałem... A może jednak? 
Najważniejsze jednak było to, że nad źródłem światła wisiała wielka klatka. A w niej Luna, Kagekao, Lia - nasza alfa, kilka innych wilków. I mój Kijek.
<Ktoś? >

29.12.2017

Od Demona CD Yuki

Zacząłem się śmiać, nie mogłem przestać. Wadera spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Mógłbyś się przymknąć? - samica spojrzała na mnie gniewnie, a ja zacząłem śmiać się jeszcze głośniej. nie mogłem się opanować.
- W-Wybacz haha... A-Ale haha N-N-Nie mogę przestać HAHAHAHA - zacząłem się już dusić ze śmiechu, po chwili jednak udało mi się uspokoić.
- No... jednak przestałeś... a teraz masz odpowiedzieć na pytanie... CZEMU SIĘ AK ŚMIAŁEŚ?! - wadera wrzasnęła na mnie.
- Po prostu mnie śmieszysz, to tyle. - wadera wyglądała na bardzo zgniewaną, ale się uspokoiła i po chwili zaczęła kręcić się w kółko.
- Jak masz na imię? - podeszła do mnie patrząc na moje ślepe oko.
- Demon...a ty grubasie? - w tym momencie wadera się na mnie rzuciła, przy okazji zrywając łańcuchy. Walczyliśmy tak z 20 minut, gdy usłyszeliśmy za sobą jakieś wycie. Nie wiedziałem do kogo on należy, ale wiedziałem jedno - ten ktoś wzywa posiłki. Popatrzyliśmy się w tamtą stronę, po czym wadera ze mnie zeszła (mówiłem już, że była na mnie? XD chyba nie...ups XD) i uciekła mówiąc przy tym coś w stylu, że jeszcze się spotkamy czy coś. Widać, że nie jest aż taka głupia...

<Yuki?> przepraszam że takie krótkie po zaledwie jest tylko 182 słów i że jest to badziewne ale pisane na szybko z brakiem weny bo inaczej Yuki by mnie zjadła *^*

Leniwcu masz tym razem odpisać Demonowi szybciej, nie po ponad roku xD

28.12.2017

Od Silvera do Lily

Wadera na kolację przygotowała tosty i kakao. Zdziwiłem się kiedy na stole zobaczyłem 3 porcję.
  - Percy, kolacja! - zawołała, a po chwili siedziałem przy stole z Lily i nieznanym mi wilkiem. Zjedliśmy w ciszy, a po kolacji Percy poszedł do siebie i zostałem sam z Lily.
  - To gdzie mogę spać?
  - W pokoju gościnnym. Chodź zaprowadzę cię. - powiedziała i ruszyła w nieznanym mi kierunku, a ja zaraz za nią. Zatrzymała się przed ciemnymi drzwiami, które po chwili otworzyła. Pokój był mały, ale przytulny.
  - Łazienkę masz naprzeciw, a jakbyś coś chciał to mój pokój jest obok. Dobranoc. - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie ciepło co od razu odwzajemniłem.
 - Dobranoc Lily. - odpowiedziałem i zniknąłem za drzwiami. To były bardzo ciekawy dzień, więc przyda mi się wypoczynek. I z tą myślą zasnąłem.

[Lily? Wiem troszkę krótkie]


Od Lily CD. Silvera

- Chaos, Śmierć i Czas - odpowiedział mi na pytanie. - A ty?
- Ja? - zamyśliłam się. - Z tego co wiem, to tylko woda.
Przez chwilę milczeliśmy.
- Jak to: z tego co wiesz? - zdziwił się Silver.
- Nie wiem... Może jeszcze odkryję w sobie jakieś inne moce czy żywioły? - rozmarzyłam się.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim, ale może i masz rację?
Wypiłam do końca herbatę. Spojrzałam za okno.
O, nie...
Za oknem szalała burza. Co chwilę było słychać grzmoty i widać błyskawice. Mój gość też to zauważył.
- Chyba nie dasz rasy wrócić do domu - stwierdziłam. - Na tę noc zostaniesz u mnie.
Gestem uciszyłam jego protest.
- Pora na kolację - powiedziałam i poszłam do kuchni.
Włożyłam chleb tostowy z serem do tostera i czekałam. Zrobiłam trzy kubki ciepłego kakao. Kiedy wszystko było już gotowe, wróciłam z jedzeniem do salonu.
- Percy! - zawołałam. - Kolacja!
Po chwili do pokoju wszedł wilk. W milczeniu spożywaliśmy tosty.
<Silver? Wiem, trochę krótkie...>

26.12.2017

Od Silvera do Lily

Wadera zaprosiła mnie do siebie co było miłe z jej strony, bo szczerze powiedziawszy robiło się już powoli ciemno i zimno. Szliśmy przez pierwsze pięć minut w przyjemnej ciszy, ale postanowiłem ją przerwać.
   - Nieźle ci dzisiaj nawet szło. Jeszcze kilka lekcji i będziesz śmigać niczym burza.
   - Naprawdę?
   - Mówię serio. Widzę w tobie to coś.
   - Miło słyszeć. - odpowiedziała uśmiechając się szczerze. - Jesteśmy.
Zobaczyłem małą i przytulną jaskinie. Weszliśmy do środka, a ja zobaczyłem gdzie nie gdzie delikatne ozdoby świąteczne.
   - Może masz ochotę na kakao?
   - Czytasz mi w myślach.
Lily posłała mi słodki uśmiech, który odwzajemniłem. Po pięciu minutach miałem przed sobą ciepły napój. Między nami znowu panowała przyjemna cisza, która tym razem przerwała Lily.
    - Mogę ci zadać pytanie? - zapytała niepewnie.
    - Jasne.
    - Jakie masz żywioły?
    - Chaos, Śmierć i Czas. - odpowiedziałem. - A ty?.

[Lily ^^]

25.12.2017

Podsumowanie Eventu Adwentowego

Co tam gadać, przecież nikt tego nie czyta, oto to co wilki dostały za adwent:

1. Mateo - 1300 CS + Bonus za największą ilość = 1500 CS
2. Lexi - 950 CS + Bonus za drugą największą ilość = 1100 CS
3. Royal - 450 CS + Bonus za trzecią największą ilość = 550 CS
4,1. Castiel - 300 CS + Bonus pocieszenia = 350 CS
4,2. Lily - 300 CS + Bonus pocieszenia = 350 CS
5. Percy - 250 CS + Bonus pocieszenia = 300 CS
6. Luna - 150 CS + Bonus pocieszenia = 200 CS
7. Meetou - 100 CS
8,1. Kagekao - 50 CS
8,2. Mirana - 50 CS
8,3. Igazi - 50 CS
8,4. Solis - 50 CS

Hajs zostanie dodany w sylwestra, lub po nim jeżeli literki będą mi się dwoić

Rozstrzygnięcie Eventu!

No więc w ankiecie zdecydowaliście, że wygrywa rysunek Mateo, drugie miejsce zajęła Yuko, a trzecie Megami, oto nagrody, które dostaną:
Mateo - Złota Karta
Yuko - 250 coins
Megami - 100 coins

Od Percy'ego

Siedziałem sobie w pokoju. NUDA. Nic. Mogłem tylko czytać, lub kolorować antystresowe kolorowanki. Według mnie, tak naprawdę były stresowe. No bo co? Mają tyle szczegółów, że zawsze się boisz, że będzie brzydko, że wyjedziesz za linię, albo że pokolorujesz nie to, co trzeba. No więc wybrałem książkę. Nosiła tytuł "Niesamowite życie bezkręgowców" i była nudna. Były tam zdjęcia ohydnych robaków. Ble... Nie wiem, co autor miał na myśli, pisząc "niesamowite". Wziąłem się za te głupie, ponoć antystresowe kolorowanki. Zacząłem kolorować konika morskiego. Po około pół godziny nie zakolorowałem nawet połowy. Głupie i bezsensowne. Zdjąłem z szafki "Chińczyka" i zacząłem grać. Po krótkim czasie doszedłem do wniosku, że granie w tą grę w pojedynkę zupełnie nie ma sensu. Wszedłem do salonu i włączyłem telewizor, ale nie było tam nic ciekawego. Kiedy właśnie miałem sięgnąć po jakąś gazetę, ktoś zapukał do drzwi. Kto to może być?
< Jakby co, piszę dla normy, ale nie obrażę się, jeśli ktoś odpisze. :3>

Od Lexi CD. Castiel'a

Wyszłam z domu. Był śnieżny poranek. Powietrze było rześkie i świeże. Zmierzałam w stronę sierocińca. Castiel nie miał bliskich, a uważałam go prawie za rodzinę, więc postanowiłam zaprosić go na Wigilię. No bo dlaczego miał siedzieć sam? Rozmawiałam o tym z Lią, a ona się zgodziła, więc nie było przeszkód.
Nagle zauważyłam sylwetkę jakiegoś wilka, zapewne basiora. Był zbyt daleko, żebym go rozpoznała. Był coraz bliżej. W końcu doszłam do wniosku, że to Castiel. Cieszyłam się, że relacje między nami ostatnio się polepszyły i stały się
- Wesołych Świąt, Cas! - przywitałam się radośnie.
- A dlaczego miałyby być wesołe? - burknął. - Powinny być przepełnione ciepłem i miłością... Ale jeśli ktoś jest zupełnie sam, nie ma powodu do świętowania. przyjemniejsze.
Postawa basiora trochę mnie zaskoczyła. I tak dopnę swego...
- Wiesz, ja właśnie w tej sprawie... - powiedziałam.
Przystanął i spojrzał na mnie pytająco.
- No... Pomyślałam, że fajnie by było, gdybyś spędził te święta ze mną. - Uśmiechnęłam się. - Nie byłbyś sam, mógłbyś poczuć tą wspaniałą, świąteczną atmosferę... Mam już prezent.
Podeszłam do niego i podałam mu małą paczuszkę. Potem cmoknęłam go lekko w policzek.
- Dziękuję. Za to, że jesteś - powiedziałam cicho. - Za to, że mnie nie zostawiłeś. Że byłeś przy mnie. Nie odwróciłeś się ode mnie, chociaż miałeś przeze mnie tyle kłopotów... Ja... Przepraszam.
<Castiel? Przyjdziesz?>

Od Castiel'a do Lexi [nowe opowiadanie]

Wigilia. Potworny i beznadziejny dzień w roku. Wszystko wydarzyło się tak szybko... Miałem nadzieję zrobić niespodziankę Hayley. Po cichu zajrzałem do jej jaskini, a wtedy... Zobaczyłem ją. Z nim. Całowali się, obściskiwali... Nie wytrzymałem. Wparowałem do środka, rzuciłem się na samca... Ale wreszcie odpuściłem. Nawet gdybym go zabił, nic nie zmieni tej strasznej rzeczywistości. Zostałem zdradzony przez istotę, którą uważałem za miłość swojego życia. Przynajmniej jeszcze do niedawna. Podła suka. Nienawidzę jej. Nienawidzę świata. Nienawidzę świąt.

~~~ Następnego dnia, Boże Narodzenie ~~~

Ukryłem pysk w poduszce, starając się zignorować radosne śpiewy i chichoty,  dobiegające z niższych pięter sierocińca. Gwałtownie podniosłem się z miejsca, po czym, trzaskając drzwiami, wyszedłem z jaskini. Powoli wlokłem się przed siebie, z pochmurną miną brodząc w głębokim śniegu. Wtem przed sobą ujrzałem znajomą sylwetkę limonkowej samicy. Waderka na mój widok uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do mnie.
- Wesołych Świąt, Cas! - wykrzyknęła radośnie.
- A dlaczego niby miałyby być wesołe? - burknąłem. - Powinny być przepełnione ciepłem i miłością... Ale jeśli ktoś jest zupełnie sam, nie ma żadnego powodu do świętowania.

[ Lexi? Wybacz, że takie słabe, ale pisane na telefonie ;_; ]

24.12.2017

Od Lexi o Reniferowaniu, część 2, no, i coś-tam o prezentach :>

Oddalałam się od jaskini pani Rose. Moim następnym celem była jaskinia państwa Luny i Kagekao. Akurat wiedziałam, jak dojść do tamtego miejsca. Znajdowała się bardzo blisko jaskini Alfy, czyli tak jakby mojego domu. Szłam tam, bo słyszałam, że niedawno urodziły się tam szczeniaki.
Zobaczyłam znajomy ogródek. Okalał go żywopłot, w środku było dużo krzaków o różnych odcieniach zieleni i pełno pachnących kwiatów o wszelkich barwach. Sprawką stanu ogrodu musiała być magia, niemożliwe, żeby o tej porze roku wszystko kwitło i było takie piękne i rozłożyste... Rosło tam parę drzewek owocowych. Z zachwytem wpatrywałam się w tą piękną scenerię.
Weszłam po schodkach i podeszłam do drzwi. Zapukałam. Otworzył mi pan Kagekao.
- Dzień dobry - przywitał się. - To jakaś chodząca reklama, czy co? Uprzedzając pytanie: Nie, nic nie potrzebujemy i nie będziemy przyjmować żadnych ofert. Dziękuję.
Zaniemówiłam. Stałam, nie wiedząc co powiedzieć.
- Em... Mam prezenty! - uniosłam wielki wór.
- O, to zmienia postać rzeczy - mruknął pod nosem, wpuszczając mnie do środka. Wręczyłam mu małe zawiniątko.
Przy stole siedziała pani Luna. Jej również podałam prezent.
- Kim jeśteś? - spytał ktoś z boku. Odwróciłam się i zobaczyłam grupkę szczeniaków leżących na małej pufie.
- Jestem reniferem, który rozdaje prezenty grzecznym dzieciom - wyjaśniłam.
- Ale... U nas już był renifer - nie mógł zrozumieć.
Pytająco spojrzałam na panią Lunę.
- Wiesz, było tu ostatnio trochę takich zwierząt... - szepnęła. - Też przyniosły im prezenty.
Zrozumiałam, że muszę improwizować.
- No, wiecie... - zająknęłam się. Kilka par wielkich oczek wpatrywało się we mnie z wyczekiwaniem. - Byłyście wyjątkowo grzeczne, więc razem z Mikołajem uznaliśmy, że zasługujecie na dodatkowe prezenty - uśmiechnęłam się, chociaż i tak nie było tego widać.
Podeszłam do choinki i położyłam tam kilka paczuszek - dla Temisto, Kallisto, Nicol, Rena i Tobiasa. Dla Temmie była skakanka i kolorowanki z dużym zestawem kredek. (Oraz, oczywiście, temperówką, bo jak by się miało obejść bez niej?) Kalli miała dostać ciepły sweterek i słuchawki. Dla Nico była czarna, dość mała kokarda, z kolorowymi zdobieniami i miękki, milutki, szary koc. Za to dla Rena i Tobiasa - dla których był wspólny prezent - był wielki wór słodyczy, w którym dało się wyróżnić gigantyczną paczkę gum do żucia, podpisaną "Własność Tobiasa! Proszę nie ruszać!". No, dla każdego była jeszcze mała poduszka, każda w innym kolorze. O, i jeszcze ten największy prezent ze wszystkich, przeznaczony dla Mateo. Nie było go w pokoju, ale na pewno kiedy wróci, znajdzie swój prezent pod choinką. Pożegnałam się z rodziną i podążyłam do domu.
~~*~~
Gdy weszłam do środka, stanęłam jak wryta. Pod świątecznym drzewkiem była masa prezentów! Ale skąd to wszystko się tu wzięło? Nie miałam siły o tym myśleć. Weszłam do pokoju, zdjęłam reniferowy kostium i położyłam się na łóżku. Chwilę potem zasnęłam.
DI END.
No, ale jakbyście chcieli wiedzieć, co było dalej, to wiedzcie, że na 100% śniła o tym, że rano otworzy prezenty, i najdzie tam nowiutkie, pachnące książki, świeżą herbatę, i jeszcze milion innych rzeczy. C:

23.12.2017

Od Lexi o Reniferowaniu, część 1

Czy to komiczne? Zdecydowanie tak. Czy ciekawe? No, uznajmy. Czy się uda? Tego nie wie nikt. Dopinałam ostatni suwak. Było trochę duszno, ale trudno. Ze wszystkim pomogła mi Lia. Prezenty i upominki były zrobione ręcznie, ale użyto do nich magii.
Wyszłam z jaskini. Pierwsza na liście była jaskinia Rose i Equela. Taszczyłam wielki worek pełen rozmaitych przedmiotów. Nie znałam do końca drogi, dlatego musiałam kogoś o nią spytać. W końcu spotkałam jakiegoś basiora, który słysząc mój głos spojrzał na mnie jak na wariata.
- Wesołych świąt! Wie pan może jak dojść do jaskini pani Rose i pana Equela?
Nie dziwiłam mu się - właśnie przemówił do niego dość mały, brązowy renifer z ponaszywanymi łatami, z czerwonym nosem, zielonymi oczyma i wielkim, wesołym uśmiechem.
- Idź prosto, na rozwidleniu skręć w lewo, potem zobaczysz wielki głaz - wydukał, wpatrując we mnie z niepewnością. - Wtedy na pewno zobaczysz ich dom.
- Dziękuję! - zawołałam przez ramię, bo już pędziłam we wskazanym przez niego kierunku. 
Skręciłam w lewo, i zgodnie z instrukcją wilka niedługo potem zauważyłam wielki głaz koło drogi. Chwilę później doszłam do drzwi i zapukałam. Otworzyła mi pani Rose.
- Dzień dobry i wesołych świąt! - zawołałam wesoło.
Wadera z uśmiechem wpuściła mnie do środka.
- Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - spytałam.
Ściągnęłam na siebie spojrzenia szczeniaków. Ten szary ze skrzydłami nietoperza to musiał być Nitaen, a czerwona waderka z krótkim ogonkiem to pewnie Kaja. Były tam dwa skrzydlate szczeniaki, oba ze skrzydłami - jasnoniebieski Seven i jego troszkę ciemniejsza siostra Tori. Na dywanie leżała różowa waderka, Tora.
- A kim pani jest? - zapytał Seven, zeskakując z kanapy i się do mnie zbliżając.
- Jestem reniferem odwiedzającym szczeniaki z całej watahy - wyjaśniłam. - Tylko te szczenięta, które są grzeczne, dostają ode mnie prezenty.
Najpierw podałam małe zawiniątko pani Rose
Sczeniaczki wydały okrzyki zdumienia i radości. Kiedy się uspokoiły, rzekłam:
- Tora, ty pierwsza.
Waderka podeszła do mnie z niepewnością. Podałam jej paczuszkę. Rodzeństwo wpatrywało się w nią z wyczekiwaniem. W końcu powoli rozpakowała paczkę. Kiedy zobaczyła, co jest w środku, jej oczy zabłysnęły. 
- Dziękuję! - krzyknęła i wróciła na swoje miejsce. - Ale... Skąd pani wiedziała, że lubię takie rzeczy? - Zdziwiła się.
- Mikołaj wie wszystko - odparłam, jakby to było oczywiste. - A wszystko, co wie Mikołaj, wiem też ja.
Wadera w zamyśleniu pokiwała głową i pokazała rodzeństwu to, co dostała. Była to srebrna tiara ze złotymi ozdobami. Założyła ją na głowę. Pasowała idealnie.
Poprosiłam do siebie Nitaena. Od razu rozpakował swój prezent. Widząc, że w środku jest sweter i słodycze, pisnął ze szczęścia i zrobił parę kółek w powietrzu.
Następna była Kaja. Podałam jej gigantycznego, większego od niej pluszowego misia. Była przeszczęśliwa. 
Potem przyszła kolej na Tori. Dostała prezent, jednak postanowiła go na razie nie rozpakowywać.
No, a na końcu podszedł do mnie już zniecierpliwiony Seven. Podałam mu prezent, po czym powiedziałam:
- Ja już muszę iść.
Usłyszałam pomruki niezadowolenia.
- Do zobaczenia i wesołych Świąt! - zawołałam, wychodząc z jaskini.
- Do widzenia!!! - rozległo się za mną.

Od Mateo CD Tobiasa

- On sam tam wszedł! - zawołałem, bo to przecież nie moja wina, że szkrab zakradł się niepostrzeżenie do mojego plecaka. Nikt mnie jednak nie słuchał.
- Jego pierwsze słowo! - powiedział wzruszony Kagekao, wpatrując się w futrzasty naleśnik wiercący się na podłodze. Reszta szczeniaków powoli podpełzła do nas. Nagle Ren ugryzł Kallisto w ucho, ta pisnęła, 'odskoczyła' i  potoczyła się na Temisto, która prychnęła gniewnie i zatoczyła się na Nico. Czarny pulpet wpadł na Tobiasa, i po chwili podłoga była pełna kręcących się i gryzących nawzajem szczeniaków.
- Śpokój! - krzyknęła nagle Kalli, stając na wyprostowanych łapkach. Rodzeństwo powoli podniosło na nią wzrok i równie wolno usiadło. - No. - mruknęła waderka, zadowolona z siebie. Tobias nie chciał jednak długo siedzieć w jednym miejscu, przysunął się do mnie i zaczął mnie ciamkać. Naraz Ren potrząsnął gniewnie głową, wstał i krzyknął:
- Nie roskasujeś mi! - po czym skoczył na przerażoną siostrę.
- Ren! - wrzasnęła Luna - Złaź z niej!
- Aaaaaa! - rozbeczała się Temmie. - On ją ziadł!
- Maaamooooo...  - zawołała płaczliwie Nico.
- Ciamku, ciamku - zaciamkał Tobias, ze stoickim spokojem przyglądając się sytuacji.
Ren dalej kotłował się na podłodze, a Kallisto, ciągle gryziona ledwo co wyrżniętymi zębami, piszczała przeraźliwie.
- PRZESTAŃ! - ryknął Kagekao i złapał szczeniaka za kark, ściągając go z siostry. Waderka lekko krwawiła. Powoli wstała na trzęsących się łapach.
- Skarbie... - szepnęła Luna i zaprowadziła ją do pokoju, pocieszając po drodze.
Pozostałe rodzeństwo ucichło, nawet Tobias przestał ciamkać i mlasnął pytająco. Wreszcie Kagekao wrócił - ale bez Rena.
- Ma szlaban - wyjaśnił krótko. Po chwili wróciła mama z Kallisto, dalej trochę przestraszoną, z dwoma plasterkami.
- Cio to? - zapytała Kallisto, wskazując na plaster.
- Plaster - odparła mama.
- Ja teź chcię!
- Wiemy, wiemy, że chcecie - zahuczał czyjś głos w wejściu.
- Kto to? - zapytała Nico, przestraszona, chowając się za choinką. Dołączyła do niej reszta szczeniaków, nawet Tobias.
- To ja - odpowiedział głos swobodnie - reniferek.
- Renifek? Na pewno? - nie dowierzał Tobi, ale wypełzł zza drzewka.
- Nie, RENIFER, ale... - wielki zwierz, który pojawił się właśnie w przejściu, szukał argumentów - ale... przywiozłem prezenty!
- Preźty! - krzyknął radośnie biały basiorek, z trudem hamując tuż przed kopytami renifera, ledwo co mieszczącego się w pokoju. Wyglądał on bardzo osobliwie: nie patrząc nawet na gabaryty, cały był opleciony świątecznymi lampkami, a na porożu miał wielki wór z prezentami. Reszta rodzeństwa powoli opuściła kryjówkę.
- Ci pan jest prawdziwy? - spytała Tem.
- Cio pan ma na głowie?
- Jak pan tu wlaźl?
- Co to plezęty?
- Spokojnie - zaśmiał się zwierz - Proszę, to wasze podarunki. Rozpakujcie, śmiało!
Kiedy rodzeństwo tarzało sie w papierze prezentowym i rozrywało paczuszki, podszedłem do renifera.
- Co się stało, młody? - zapytał z uśmiechem. - Dla ciebie też coś mam...
- Nie o to chodzi - przerwałem mu cicho - jest tu jeszcze jeden szczeniak, ale był troszkę... Hmm, niegrzeczny. Czy może pan dla niego coś zostawić? Przekażemy mu, gdy się poprawi.
- Skoro tak ładnie prosisz... - mruknął renifer, nieprzekonany. - Powinien być ci wdzięczny.
Zostawił dodatkowy prezencik pod choinką, po czym ładnie się pożegnał i wyszedł.
- To.. było dziwne - otrząsnął się Kagekao, dotąd gapiący się w osłupieniu na zwierzę pociągowe.
- Ciamku ciamku - odpowiedział Tobi, gryząc swój nowy, własny smoczek.
<Tobias? xD>

Od Marcusa Do eee... nie wiem. Odpisz ktoś, bo tak

Ah jakiż piękny mamy dzisiaj dzień. Kłamstwo. Cały śnieg stopniał, cały czas pada rzęsisty deszcz, kałuże są WSZĘDZIE, jestem cały w błocie i nie ma NIKOGO. Wszyscy są pozajmowani przygotowaniem do świąt. Czy tylko ja ich nie obchodzę? Według mnie całe to świąteczne gówno to badziewie. Nie rozumiem wilków, które przygotowują cała jaskinię, sprzątają, gotują i niewiadomo co jeszcze tylko na jeden dzień. Bezsens. Ale cóż. Nie mam zamiaru siedzieć na tyłku cały dzień. Wstałem, szybko przeciągnąłem się i ruszyłem. Powoli skierowałem się nad wodospad. Albo klif. Chyba to drugie, jest dalej. Mam więcej drogi do przebycia. Przez całą drogę towarzyszyło mi uczucie jakby ktoś (lub coś) mnie śledziło. Nie przejmowałem się tym. Kiedy dotarłem na klif, usiadłem i patrzyłem do przodu. Po chwili z tyłu dobiegł mnie głos wilka (prawdopodobnie wadery) mówiący 'cześć'. Powoli odwróciłem się i zobaczyłem...
< Ktosiu? Wadero najlepiej B) >

22.12.2017

Od Mateo na Event i o szkole

Na lekcji Pisania i Czytania jak zwykle robiliśmy szlaczki. Maluchy zabrały się do tego z wielkim zapałem, i chyba tak samo dużym, a może większym trudem, natomiast ja lekko powiodłem długopisem po liniach i oddałem pracę pani. Miałem więc przed sobą całe nudne i puste pół godziny. Kii, zrażona do szkoły, pewnie chowała się teraz w śnieżnych zaspach, a całe moje rodzeństwo spało, zaszyte pod poduszkami na kanapie. Na wiosnę szczeniaki będą już tak duże, że pójdą do szkoły, i będą się mozolnie uczyć literek, jak na przykład ten mały przede mną... I będziemy rozmawiać na lekcji, i nie będzie wreszcie tak nudno, będę mógł im pomóc, kiedy na przykła.. But, wait..
Nie! Mnie tu już nie będzie! Ja przecież w lutym kończę dwa lata!
Ta myśl była jednocześnie smutna i radosna, bo nie będę musiał się męczyć, ale nie będę też mógł siedzieć tu z Renem, Kal, Temmie, Nico i Tobiasem, choćby po to, żeby zobaczyć, jak stawiają pierwsze krzywe literki na kartce!
- Nein! - wyrwało mi się, co automatycznie skierowało na mnie spojrzenia wszystkich obecnych osób, w tym nauczycielki. Na szczęście od odpowiedzi na potencjalne pytania wybawił mnie dzwonek.  Wybiegłem szybko na przerwę, zauważając przy tym, że nie dzwonił dzwonek normalny, a dzwoneczki do sań, wygrywające Jingle Bells! Mimo lekkiej melancholii, zacząłem sobie podskakiwać do rytmu. Dziś była to ostatnia lekcja, więc dałem się porwać nurtowi wychodzących szczeniaków. Było już ciemno. Na drodze nurt rozdzielał się powoli, kiedy pojedyncze osoby kierowały się do swoich domów. W końcu doszedłem, już sam, do swojej jaskini.
 Pierwszym odgłosem, który dal się usłyszeć, był cichy płacz, dobiegający zza choinki. Na drzewku siedział Bobslej, poświstując bezradnie. Uświadamiając sobie gdzieś tam z tyłu, że od kiedy urodziły się szczeniaki, zapomniałem o świstaku, wczołgałem się za choinę.
- Co się stało? - zapytałem łagodnie czarnej kulki, którą okazała się Nico.
- B-bo...- wyjąkała przez łzy, po czym potrząsnęła głową i trochę się uspokoiła - ...bo psied wejściem iszł taki ścieniak i jak powieciałam cześć to on sie zacioł śmiać i siapytał kto fpusił tu niemaginego wilka i jak uciekłam to ksiknoł zie jestem najbaldziej tchóźliwym basiorkiem na świeeeecieeeeee... - znowu się rozbeczała.
Rozzłościłem się. Kto mógł być taki wredny? Znajdę cię, ty parszywy sowi wymiocie... Poza tym, no jak można wziąć Nico za... Dobra, cofam. Rzeczywiście wygląda trochę jak basior, ale to przecież nie jej wina.
- Nie martw się, on się tu więcej nie pokaże - obiecałem, przytulając szlochające niebożątko. Nico znów się uspokoiła, i zanim zdążyłem się obejrzeć, zasnęła. Westchnąłem z niedowierzaniem i zaniosłem ją do reszty rodzeństwa, które - jak się okazało- także spało. Ren też był z nimi, pewnie tata kazał mu przeprosić Kallisto i teraz mógł już dołączyć od reszty. Popatrzyłem na nie jeszcze chwilę i przysłuchiwałem się chrapaniu Tobiasa, po czym poszedłem do pokoju i zaprosiłem świstaka na gorącą czekoladę.

Od Lily CD. Silvera

Nowy znajomy spytał mnie, czy chciałabym się nauczyć się ślizgać.
- Byłabym bardzo wdzięczna, ale nie sądzę, czy ma to sens - westchnęłam. - Sam widziałeś, jak sobie radzę...
- No chodź - zachęcił mnie. - Musisz po prostu chcieć i wierzyć w to, że się uda. Musisz spróbować. Nie przyjmuję odmowy.
- Nie - odparłam.
Wilk wszedł na lód i zademonstrował kilka figur, piruetów, zwrotów i skrętów, po czym znów podjechał do mnie.
- Patrz, jak fajnie - nalegał. - I będziesz miała satysfakcję, obiecuję! - Dodał basior.
Westchnęłam ponownie, tym razem zrezygnowana.
- No dobrze - burknęłam niechętnie. - Zróbmy to.
Silver złapał moją łapę i pociągnął. Razem weszliśmy na zamarznięty staw. Wilk poruszał się prosto, gibko, a w jego ruchach było pełno gracji. A ja? Ja, oczywiście, kiedy weszliśmy na lodowisko, od razu zaczęłam się ślizgać i rozjeżdżały mi się łapy. Skończyłam, czołgając się na środku jeziorka. W końcu udało mi się wstać na chwiejnych nogach i "przejechać" kawałek.
- Tak! Wreszcie się udało! - zawołałam, śmiejąc się ze szczęścia.
- Brawo! - ucieszył się wilk.
Ślizgałam się dookoła, wciąż minimalnie przyspieszając. Udało mi się parę razy podskoczyć. Gdy mieliśmy już dość, zaprosiłam Silvera do mojej jaskini.
<Silver?>


Od Demoness do Royala

- To bardzo miłe z twojej strony i wcale nie jest głupie - przyznałam.
- Więc gdzie teraz. - powiedziałam czekając na basiora i stając przed wyborem z pośród 3 wydeptanych ścieżek, prowadzących do lasu.
- W prawo - odparł basior i przechodząc obok mnie z uśmiechem, ruszył w wskazanym kierunku. Ja nigdy bym nie zapamiętała drogi do miejsca, do któremu zmierzamy. Najprawdopodobniej zgubiła bym się po 3 rozdrożu, a my minęliśmy chyba z dziesięć, a może przesadzam? po mnie można się wszystkiego spodziewać... Rozmawialiśmy i szybkim krokiem wędrowaliśmy w Royal'owi tylko znanym kierunku.
Teraz panowała cisza między nami, ale nie była niezręczna. No może dla mnie, ja po prostu lubię cisze co poradzić :3 Oglądałam sobie przez cały czas zimowy krajobraz. No trzeba przyznać zima naprawdę jest ładna. Moje rozmyślania nad pięknem przyrody coś przerwało. Zatrzymałam Royal'a łapą.
- Co je...
- Cicho... słyszysz? Coś tam skrzypie chodź zobaczymy. - oznajmiłam i ruszyłam w kierunku dźwięku. Basior wiedząc chyba, że mnie nie powstrzyma ruszył za mną.
To coś zaczęło uciekać, więc ruszyłam biegiem za nim. Nim się zorientowałam stałam na cienkim lodzie, a to coś uciekło. Lud powoli zaczął pękać, a ja stałam na środku jeziora.

<Royal? Przepraszam że tak długo to pisałam ;-;>

Od Silver do Lily

Ruszyłem na drugi brzeg jeziora po moje rzeczy kiedy poczułem jak kula śnieżna zderzyła się z moim karkiem. Usłyszałem chichot Lily za drzewa. Zaśmiałem się pod nosem na reakcję wadery. W tamtym momencie Lily zaczęła wojnę. Wziąłem w łapy śnieg i uformowałem kulę. Podjechałem do drzewa za, którym schowała się moja przeciwniczka.
- Spokojnie nie chcę zaczynać wojny. Jestem pokojowym wilkiem.
Wadera uwierzyła w moje słowa i wyszła za drzewa. Nagle wyszczerzyłem swoje kły i rzuciłem w nią mokrą i zimną kulą. Zaczęła strzepywać śnieg z twarzy, a ja zaśmiałem się zwycięsko. W tym momencie znowu śnieżka zderzyła się z moim futrem, a do moich uszu dotarł śmiech Lily.
- Zaczęłaś wojnę moja droga. - powiedziałem.

*TIME SKIP*

Rzucaliśmy się nawzajem śnieżkami dobre pół godziny, ale w końcu przestaliśmy, bo byliśmy zmęczeni.
- Co cię sprowadza do lasu? - zapytała się mnie Lily.
- Szukałem choinki do mojej jaskini, ale mi się znudziło, więc trochę się poślizgałem.
- Masz talent do tego. Wyginasz się na tym lodzie jak zawodowiec.
- Dziękuję. Kiedy byłem mały to w zimę praktycznie nie schodziłem z lodu. Widać nie wyszedłem z wprawy. A ty? Jeździsz?
- Nie za bardzo.
- Mogę cię nauczyć jeśli chcesz?
[Lily?]

Od Tobiasa c.d Mateo

- Ciamkaczu mój! - zawołał szczeniaczek uradowany tym że jego brat żyje, po czym przytulił białą kluską po raz enty. Ciamknął cicho, a gdy jego starsze rodzeństwo się uspokoiło, włożyło go do plecaka. - Nie wychodź tym razem. - Ostrzegł starszy, po czym ruszył biegiem do domu. W tym czasie Tobias miętolił róg podręcznika swoimi bezzębnymi dziąsłami. Gdy dotarli do jaskini rodziców, w środku siedziała cała rodzina.
- Mateo... - Odezwała się Luna smutno do syna. - Tobias się zgubił, widziałeś go może?
- Macio! - Dobiegło z torby basiorka. Nagle wieko plecaka się otworzyło a z niego wyskoczyła biała kluska. Rodzice spojrzeli się na Mateo oskarżycielskim wzrokiem.
- On sam tam wszedł! - wytłumaczył syn.
- Jego pierwsze słowo... - Zachwycił się ojciec.
<Macio? :3>

21.12.2017

Od Mateo o Szkole

- Dziś będzie niespodzianka - zapowiedziała pani Yuko, wchodząc do sali. Niespodzianka? Zupełnie do niej niepodobne. Ale okej, skoro ma być, to będzie.
- Ty rób to, ty tamto, wy dwaj posiekać... - rozbrzmiewało w sali, kiedy kroiliśmy, cisnęliśmy, siekaliśmy, gnietliśmy, ściskaliśmy, przekładaliśmy, mieszaliśmy i robiliśmy setki innych rzeczy, każdy co innego, żeby na koniec wrzucić to do garnuszka. Składniki nie były obrzydliwe, co stanowiło ciekawą odmianę. Szybko uporałem się ze swoją porcją pracy, odniosłem do kociołka i wróciłem do ławki, tylko po to, żeby zobaczyć tam nowy stosik i nauczycielkę uśmiechającą się  kpiarsko. Udało mi się zrobić cztery takie kursy, zanim wreszcie mogłem odpocząć. Wtedy skończyli też inni, pani podeszła do garnka, coś nad nim wymruczała, a składniki wymieszały się i... z naczynia wyskoczył świąteczny pudding!
 Ślinka od razu pociekła mi do pyska, innym też, wiele osób się oblizywało. Nauczycielka uśmiechnęła się zachęcająco, a wtedy zadzwonił dzwonek.
- Przykro mi dzieci, musicie wychodzić, no już! - przegoniła nas z sali, i mogliśmy tylko patrzeć przez okienko, jak sama jednym gryzem pożera pół deseru.

Od Mateo do... Tobiasa. A niechże odpisze.

Wyszedłem na dwór. Szczeniaczki spały słodko pod choinką, więc nie będę miał na głowie tego ciamkacza. Ach, jaki piękny, biały dzień! Wszystko śniegiem pokryte, w śniegu skąpane, o śniegu śniące i nim też lśniące! Rodzeństwo nie może tego, niestety, zobaczyć, bo po pierwsze śpią, a po drugie tym chuchrom byłoby za zimno. Trudno, zima nie zając, nie ucieknie (teraz i tak wszystkie śpią), zdążą urosnąć i ulepić bałwany...
Szkoła! O nie, zapomniałem o niej... Wpadłem z powrotem do jaskini, chwyciłem torbę z jedynym podręcznikiem, jaki dostaliśmy od początku roku, i wypadłem na śnieg. Zostawiając głębokie wgłębienia w puchu, popędziłem do 'budy'. Ledwo co przecisnąłem się przez grube drzwi, wybrzmiał dzwonek. Odetchnąłem z ulgą, i razem z innymi wszedłem do sali zielarskiej.
~trochę czasu później~
Zacząłem żałować, że sobie przypomniałem. Emocje jak na grzybach. Na domiar złego nauczyciel włożył w swój głos chyba całą prozę i monotonię życia codziennego.
- Tak więc, kto mi powie, co podajemy, by złagodzić ból...? - zapytał z przymkniętymi ze znudzenia oczyma.
- Macio! - dobiegło radośnie z mojej torby, jeżeli da się radośnie dobiegać. Klasa zamarła, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Co to ma znaczyć? - zapytał groźnie pan Hazin.
- Eeee... Mak, proszę pana - wydukałem, po czym poprawiłem się - na ból spowodowany raną podajemy ziarna maku.
- Dobrze - zielarz odwrócił się ode mnie. Podziękowałem w duchu za ten brak zainteresowania dziwnym odgłosem. Pan Hazin zapytał jeszcze o kilka rzeczy, i nareszcie zadzwonił dzwonek.

 Wybiegłem cicho ze szkoły. Miałem jej na dzisiaj serdecznie dość, a tu nikt nie sprawdza obecności. Usiadłem pod ośnieżonym drzewkiem i otworzyłem torbę. Ale... nie było w niej nic, oprócz wygniecionej książki.
- Ej no... - mruknąłem pod nosem, wytrząsając podręcznik na śnieg - co tu się odjaniepaw...
- Macio! - biała kula wyfrunęła na mnie nie wiadomo skąd i przygniotła do ziemi. Zaraz potem poczułem, jak drzewo wibruje, i spadła na mnie tona śniegu.
Żyć. ŻYĆ. Puszczaj mnie, biała otchłani! Tak nie można! Płuca mnie bolały od braku tlenu. Nie mogłem otworzyć oczu. Zacząłem młócić wszystko na oślep łapami. Wreszcie mój nos dotarł do troposfery i mogłem wziąć oddech. Wykręciłem się spod hałdy na świeże powietrze i  upadłem zmęczony na śnieg. Odetchnąłem głęboko, przymykając powieki, ale nagle usłyszałem cichy, mocno stłumiony pisk.
- Tobi! - wrzasnąłem, podrywając się i rozgarniając łapami biały puch. Poczułem pod opuszkami miękkie futro brata. Zwolniłem lekko, żeby go nie uszkodzić, a potem jak najdelikatniej, a zarazem najszybciej wyciągnąłem go na powierzchnię.
- Nie mrzyj mi tu! - krzyknąłem mu do ucha, jednocześnie go przytulając. Grzej się, nie umieraj. Nie słyszałem jego oddechu.
- No mówię ci, NIE MOŻESZ UMRZEĆ! - krzyknąłem jeszcze raz, wpadając w płacz. Ścisnąłem nieruchome ciałko brata. Moje łzy pociekły mu po pyszczku. To niemożliwe... NIE MOŻESZ OT TAK SE UMIERAĆ, KIEDY JA TUTAJ SIEDZĘ. BĘDZIESZ MIEĆ SZLABAN NA WIECZNOŚĆ.
Trwałem w ciszy, przerywanej moim łkaniem. Nikt go nie słyszał, zdążyłem oddalić się od szkoły przed... przed tym wypadkiem. Powoli wypuściłem ciało Tobiasa z łap i rozłożyłem się obok na ziemi, rycząc głośno. Podgarnąłem do ciebie Tobiego i pogrążyłem się w melancholii. Moje łzy roztapiały śnieg, tworząc niewielkie rowki tam, gdzie spłynęły. Zamknąłem oczy i odciąłem się od świata zewnętrznego. Prawie.Wiatr targał lekko moją sierść, zimno ją przebijało, i czułem nikłe mrowienie w lewej łapie. Nasiliło się. Nie dało się go zignorować mimo żałoby, więc podniosłem się i rzuciłem zmęczone spojrzenie na nogę. Ciamkał ją Tobi.
Rzuciłem się na niego z radością i zacząłem przytulać, pieścić i robić cokolwiek innego, co dawało mi poczuć, że żyje.
- Ciamkaczu mój! - zawołałem, przytulając go po raz dziesiąty. Ciamknął cicho. Wreszcie uspokoiłem się, sprawdziłem, czy nic mu nie dolega, i ostrożnie wsadziłem go do torby.
- Nie wychodź tym razem! - ostrzegłem, i pobiegłem z nim do domu.
<Tobias? xD>


Od Lily CD. Silvera

Usiadłam sobie nad stawem, kiedy nagle, nie wiadomo skąd pojawił się ten wilk i zaczął pląsać dookoła. Patrzyłam na to wszystko z podziwem. Naprawdę miał talent. Podskakiwał i robił piruety. Wyrabiał się na nawet najostrzejszych zakrętach. Kiedy skończył i zdyszany przysiadł na lodzie, zaczęłam klaskać. Nie przestałam, dopóki nie ukłonił się kilka razy.
- Brawo! - zawołałam. - Chciałabym wiedzieć, komu gratuluję. Może byłbyś w stanie mi wyjaśnić? - Wyszczerzyłam zęby.
- Silver - przedstawił się krótko.
- A ja Lily - odparłam. Chciałam podejść bliżej i się przywitać, dlatego weszłam na lód. Niestety nie mam talentu ani wprawy... Poślizgnęłam się i rozpłaszczona na ziemi przejechałam na drugi koniec jeziorka. Spróbowałam wstać, ale mi się nie udało. W tym czasie basior zdążył do mnie podjechać i próbował mi pomóc, jednak ani on, ani ja, ani nic ani nikt inny nie mógł mi pomóc. W końcu udało mi się doczołgać na kraniec lodowej tafli i rzuciłam się w mokry, zimny śnieg. Zakrył mnie całkowicie. Po prostu w nim utonęłam. Byłam wykończona. Wilk wyciągnął łapę i pomógł mi wstać. Otrzepałam się. Kiedy odwrócił się i podjechał na drugi koniec stawu, żeby wziąć swoje rzeczy, zgarnęłam z ziemi trochę śniegu. Uformowałam z niego kulkę, wycelowałam i rzuciłam. Tuż po rzucie schowałam się pomiędzy drzewami i chichocząc czekałam na reakcję Silvera.
<Silver?>

Achtung Achtung! x2

Oto wszystkie prace wysłane na Event:

 (Rysunek Mateo)


 (Rysunek Megami)


(Rysunek Yuko)

Szkoda, że jest ich tak mało... Tak czy inaczej, głosujcie w ankiecie kto ma wygrać.

20.12.2017

Od Yuko na Event

Od Silvera do Ktosia

Zima. To jedna z moich ulubionych pór roku. Uwielbiam Święta i wszystko co z nimi związane. W tym roku postanowiłem jakoś przystroić moją jaskinie. Wstałem rano jak zwykle i od razu po śniadaniu wybrałem się do lasu w poszukiwaniu jakiejś ładnej choinki. Nie mam partner ani szczeniaków, więc tego roczne Święta prawdopodobnie spędzę sam. Szedłem powolnym krokiem rozkoszując się białym i puchatym śniegiem. Szukanie świątecznego drzewka trochę mnie znudziło, a akurat przechodziłam obok zamarźniętej rzeki. Bez zastanowienia wskoczyłem na zimny lód i zacząłem ślizgać się. Robiłem obroty niczym zawodowy łyżwiarz. Kiedy skończyłem swój występ usłyszałem klaskanie, a kiedy odwóciłem się w tamtą stronę ujrzałem…

[Ktoś? Coś?]

Nowa wadera! Kiara


howrse: komh
doggie: komh
- Imię:Kiara
- Wiek: 2 lata i 6 miesięcy
- Płeć: wadera
- Żywioł:lód
- stanowisko: wojownik
- Cechy fizyczne: szybkość, zwinność, mądrość, spryt
- Cechy Charakteru: jest dość miła, jeśli ktoś jej nie zdenerwuje, ale na ogół lubi poznawać nowe wilki, nie kradnie i przyjazna jest
- Cechy szczególne:
- Lubi: jeść grać w berka, wyścigi, jeść z czyjegoś ogródka po nocy,
- Nie lubi: samolubstwa, jeść szpinaku
- Boi się: ludzi, bo zabili jej rodzinę
- Moce: lód, śnieg (ogólnie zima)
- Historia:
Kiara jako szczeniak żyła w swoim ,,rodzinnym'' stadzie. Kiedy miała 1,5 lat do rodzinnej jaskini wtargnęli ludzie i pozabijali całą jej rodzine przócz właśnie jej i jej siostry. Przez 2 miesiące żyły razem w jaskini ale potem Mally (jej siostra) została porwana. Kiara została sama. Sama musiała polować, ale nie wiedziała jak. Zawsze za nią wszyscy polowali a jej nikt nie miał czasu nauczyć. Bardzo trudno było jej sie nauczyć polowania. po czasie umiała zapolować na małe zwierzęta ale lubiła czasami w nocy biec do miasta i podkradała pomidory lub sałatę z czyiś ogródków. Po długim życiu w samotności postanowiła kogoś poznać. Złożyła formularz do Watahy Mrocznych Skrzydeł
- Zauroczenie: nieeeeeeee....
- Głos: Link
- Partner: no nie mam zauroczenia to tego też nie
- Szczeniaki: nie jestem taka stara. nie mam partnera
- Jaskinia: Link
- Amulet: Link
- Coins: 0
- Towarzysz: nie mam
- Inne zdjęcia:muszą być?
- Rzeczy ze sklepiku: 0
- Rzeczy znalezione w op: 0
- Dodatkowe informacje: no już nic więcej
- Umiejętności:
: Siła:100
: Zręczność:100
: Wiedza:100
: Spryt:100
: Zwinność:100
: Szybkość:150
: Mana: 150

Od Mateo do Kii

Otrzepałem się z płatków śniegu w przedsionku sierocińca. Brrr... Nigdy nie lubiłem tego miejsca, ale chciałem znaleźć Kii. Tylko gdzie ona jest?
- Kiijku! - zawołałem, rozglądając się na boki. Było dziwnie pusto i cicho. Przeszedłem powoli przez korytarz.
- Cu się dzieje? - usłyszałem znajomy głos za plecami. Waderka siedziała sobie na wieszaku na precle. a jej szaliczek, poszarpany trudami życia, zwisał smętnie.
- Jak ty tam wlazłaś...? - zapytałem cicho, ale zaraz oprzytomniałem i przypomniałem sobie, po co przyszedłem. - Szczeniaki się urodziły!
- Naprawdę? - spytała radośnie Kii, zeskakując na podłogę. Tak się jednak niefortunnie stało, że szalik zaczepił się jej o metalową konstrukcję.
- Uważaj! - krzyknąłem, bo wieszak zakołysał się złowieszczo. Kiedy już miał na nas runąć, Kijkowa ozdoba szyjna rozpruła się i opadła na podłogę. Zostaliśmy ocaleni.
- Znajdzie się inny - pocieszyłem waderkę, zbierając z podłogi kawałki szalika. Kiedy na nią popatrzyłem, zdałem sobie sprawę, że miała go chyba od zawsze. Jej sierść na szyi była odgnieciona od ciągłego noszenia czegokolwiek. Wyszedłem z nią z sierocińca. Przez całą drogę szła przygnębiona stratą, ale miałem nadzieję, że rozweseli się, kiedy zobaczy szczeniaki. I tak się stało.
- Ojaaaaaa... Jakie słodkie.. - zawołała, przytulając Rena.
- Gugugaaa.... - zagaworzył szczeniak, robiąc słodkie oczka - Gugagi...Hania wam, gupie pinginy!
- CO? - bardziej krzyknąłem, niż faktycznie spytałem - Co... Co on powiedział!?
Ren znów patrzył na mnie nierozumnie czerwonymi oczkami. Wyglądał niewinnie, ale... Kii powoli odłożyła go do szczeniaków. Temi właśnie wlazła na Tobiasa, unieruchamiając go, przez co piszczał przeraźliwie, próbując się do mnie doczołgać.
- Tato.. Słyszałeś, co powiedział Ren? - zapytałem będącego w pobliżu Kagekao.
- A co miał powiedzieć? One tylko gaworzą... - odparł, ale po chwili zmarszczył brwi - Chociaż... Coś tam słyszałem dziwnego. Może mu się odbiło...
<Kii?>

19.12.2017

Od Lily CD. Mateło

Szłam. Te szczeniaki były przeurocze... Duże, silne, zdrowe. Miały duże, bystre oczka. Na pewno będą wspaniałymi uczniami. Fajnie byłoby je kiedyś uczyć.  Nagle z zamyślenia wyrwało mnie... Oj, to byłam ja. A przynajmniej moja łapa. Poślizgnęłam się, a łapa odjechała mi parę metrów dalej. Wykrochmaliłam się na twardy lód, a pysk zmiażdżył się boleśnie. Auć... Wstałam i się otrzepałam. Łapa okropnie mnie bolała. Miałam nadzieję, że nie jest złamana. Usztywniłam ją za pomocą patyka i odrobiny magii i utykając, ruszyłam przed siebie.
- Pani Lily! Pani Lily! Ratunku! - rozległo się za mną.
- Przykro mi, dzisiaj nie będzie zajęć dodatkowych... - zawołałam, nie zwracając uwagi na to, co mówi ten wilk.
- Ale proszę pani, ja naprawdę potrzebuję pomocy! - mój rozmówca wbiegł przede mnie, zmuszając mnie przy tym, żebym się zatrzymała. Mateo. - Musi mi pani pomóc! Proszę spojrzeć na mój ogon!
Wykonałam polecenie mojego ucznia, ale niczego dziwnego nie zauważyłam. On również to zrobił, ale tylko szeroko rozwarł oczy i zdezorientowany rozejrzał się dookoła.
- Naprawdę, nie mam czasu... - marudziłam, ale widząc spojrzenie basiorka, złagodniałam. - Dobrze, chodź ze mną. Zobaczymy, co jest nie tak z twoim ogonkiem w moim domu. 
Ślizgając się, w końcu doczłapaliśmy do mojej jaskini. Mateo usiadł w fotelu i dostał muffinki. Kiedy się za nie wziął, ja poszłam zaparzyć herbatę. Wcześniej zdążyłam mu powiedzieć, że możemy się trochę pouczyć i poćwiczyć jego 'magiczne umiejętności'.
<Mateo? Rozgość się, może Toby wróci... Pouczymy się trochę, na pewno dobrze ci to zrobi. >D A w tym czasie Lily zaparzy sobie ziółek. (Ty też dostaniesz herbatę, spokojnie.)>

Mateo CD Lily

- Mateo, pani Lily przyszła zobaczyć szczeniaki - oznajmiła mama, kiedy wszedłem do pokoju.
- Cześć, Mateo - uśmiechnęła się nauczycielka. Przywitałem się grzecznie.
- Nie! - krzyknęła nagle Luna, zrywając się z miejsca. Ren niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi kanapy, po czym machnął łapkami, tracąc równowagę i jakąś dziwną siłą pociągając za sobą pozostałe szczenięta. Wszyscy rzucili się do przodu, żeby je chwycić, ale pod przykrywką niebezpiecznego wypadku kryła się... poducha. Na nią własnie spadły małe.
- Ufff... - sapnęła Luna z ogromną ulgą. Kalli pisnęła gniewnie, bo przygniótł ją brat, i wygramoliła się spod niego.
- Chodźcie tu, kuchy... - zachęciłem je - podejdźcie, nie bójcie się, dalej, wstańcie na -
- Ciamk, ciamk - rozległo się nagle spod moich łap. Spojrzałem w dół, a tam... A tam Tobias gryzący moją łapę. Spojrzałem na szczeniaki z przerażeniem. Mógłbym przysiąc, że on chwilę temu też tam był! Mama plotkowała sobie spokojnie z panią Lily, która przysiadła sobie na sofie. Nie zauważyły tego nagłego przemieszczenia malucha. Tymczasem Tobi wciąż gryzł moje łapy.
- Chodź tu, ty mały parówczaku - powiedziałem, przytulając go. Wgryzł mi się w ucho. W końcu odłożyłem go na poduchę, do reszty rodzeństwa, i wyszedłem na dwór.
-Wow, dziś lodu jak.. - szukałem odpowiedniego określenia - ..jak lodu. O właśnie.
Już chciałem ostrożnie wrócić po lodzie do domu, kiedy usłyszałem głośne ciamkanie.
- Aaaaa!! - wrzasnąłem, wyrywając łapę napastnikowi. Na gładkiej, śliskiej powierzchni leżał Tobi z rozjechanymi rozłożonymi na boki, żeby nie było, że ktos go przejechał xD łapkami. Ciamknął rozpaczliwie, próbując do mnie dopełznąć. Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Pełzaku.... - chwyciłem go za kark i wniosłem do jaskini, potem odłożyłem na poduchę.
- Mateo, pożegnaj się, pani Lily już wychodzi - powiedziała mama, machając na pożegnanie. Zawołałem "do widzenia!", kątem oka zauważając podarunki.
- Co to jest? - zapytałem szybko, w mgnieniu oka stając przy prezentach. - I dla kogo?
Nie czekając na odpowiedź, rozpakowałem bombonierkę...
... i o mało co nie dostałem zawału, bo ze środka wyskoczył na mnie Tobias i zacisnął bezzębne dziąsła na moim drugim uchu.
- Mamo! - krzyknąłem oskarżycielsko, ale ona była akurat odwrócona i nie widziała zamachu na moje życie. Po braku odpowiedzi zorientowałem się też, że nie usłyszała mojego krzyku.
 - To jest już chamstwo! - złajałem białą kulkę, ściągając ją sobie z ucha. Popatrzyłem bratu w oczy, ale od razu zaczął sięgać pyskiem do moich łap, więc westchnąłem i siłą zamknąłem mu szczęki. No popatrzcie, ma całkiem ładne, czerwone ślepka.
- Bamboszu, teraz idź spać, weź przykład z reszty... - mruknąłem, odkładając go znów na miejsce, i idąc do swojego pokoju, żeby się położyć. W połowie drogi odwróciłem się szybko. Tobias leżał grzecznie na miejscu i patrzył na mnie uważnie. Pokręciłem głową i zamknąłem się w pokoju.
~~pół godziny później~~
Już prawie spałem - leżałem nieruchomo, delektując się ciszą i ciemnością, kiedy nagle....
- Ciamku, ciamku - dobiegło z okolic końcówki mojego ogona.
<Ktoś z rodziny/ ew. Lily?>

18.12.2017

Od Lily o Księżycach

Wieści i plotki rozchodzą się szybko, wręcz bardzo. Dosłownie chwilę temu dowiedziałam się o narodzinach. W tej chwili pędziłam przez las z bukietem kwiatów, bombonierką czekoladek i jeszcze ciepłymi muffinkami. A, i to ciepłe kakałko w termosie... Na pewno zasmakuje maluchom. Nie mogłam się doczekać. Już minęłam pewne charakterystyczne drzewo, więc jaskinia świeżo upieczonych rodziców była tuż-tuż. Co prawda nie znałam Luny i Kagekao zbyt dobrze, ale w końcu to para Beta i w ogóle... A zresztą co mi szkodzi?
Zdyszana wparowałam do jaskini, zaliczając przy tym parę fikołków. Luna leżała na kanapie, a obok niej kilka małych, puchatych kulek.
- Cześć, Lily - przywitała się wilczyca, głaszcząc jedno ze szczeniąt po głowie.
- Dzień dobry - odparłam. Wstałam i się otrzepałam. - Em... Mam prezenty... Wesołych Świąt! - wydukałam wszystko, co przyszło mi do głowy. Podeszłam do wadery i położyłam obok niej kwiaty i bombonierkę, a Kagekao dostał babeczki oraz kakao.
- Czy mogę... - zaczęłam niepewnie.
- Tak, oczywiście - przerwała mi Luna, lekko się uśmiechając. Podeszłam i delikatnie pogładziłam chucherka.
- Są przecudne - szepnęłam z zachwytem.
<Luna? Kagekao? A może nawet Mateo, czy ktoś inny? Nie musicie odpisywać, ale gdybyście to zrobili, byłoby miło ;)>

Achtung achtung!

No więc nastąpiły pewne zmiany odnośnie pisania opowiadań przez szczeniaki. Szczeniaki muszą pisać opowiadania od czasu ukończenia przez nie 6 miesięcy życia, więc:
Seven
Tori
Tora
Ashley
Koiru
Kaja
Nitaen
Taravia
Phantome
Kallisto
Temisto
Nico
Tobias
Ren
nie muszą jeszcze pisać opowiadań. To na tyle.

Kakałkowe Księżyce!

Kallisto


Temisto


Nico


Tobias


(Chwilowy brak zdjęcia przez cudownego Leniwca.)
Ren

Od Mateo o narodzinach! (with Luna's permission)

Bobslej właśnie robił fondue, korzystając z przepisu Pawła Małeckiego, kiedy z 'salonu' dobiegł jęk. Potem się powtórzył, tym razem głośniej.
- Luna? - dobiegł mnie stłumiony głos Kagekao. - Wszystko dobrze?
- No jak może być dobrze!? - wrzasnęła mama. - Ała...
Zerwałem się z miejsca, trącając przy tym świstaka, który ubrudził sobie przez to łapy w gorącej czekoladzie, i wybiegłem z kuchni.
- Co się dzieje? - zapytałem niespokojnie, chcąc dojść do Luny, ale Kagekao zastąpił mi drogę.
- Ptaszki fruwają - mruknął, podnosząc mnie za kark, i, mimo moich głośnych protestów, zamykając mnie w moim pokoju. Usiadłem zrezygnowany i naburmuszony pod ścianą. No jak tak można? Nosz coś się złego z mamą dzieje, a on mnie wywala...
 Zacząłem nasłuchiwać stłumionych odgłosów. Słychać było jęki, krzyki, więcej jęków, nerwowy tupot łap, potem innego wilka, chyba panią Rose, wydającą polecenia. Następnie wszystko utonęło we wrzaskach Luny. Po jakichś kilkunastu minutach krzyki ucichły, a zastąpiły je trudne do zdefiniowania odgłosy. Nie miałem pojęcia, co tam się działo, więc zacząłem drapać i walić w drzwi.
- Hej raz! - zawołałem, przygotowując się do następnego uderzenia w drzwi. - Hej, dwa!
Z takimż to okrzykiem uderzyłem w nogi ojca, który nieoczekiwanie te właśnie drzwi otworzył.
- Co robisz? - zapytał z dziwnym spokojem, stawiając mnie na nogi. - Chodź do nas.
Ruszyłem do przodu, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. Ile czasu upłynęło, od kiedy mama zaszła w ciążę? Dwa... Trzy tygodnie! Czy to możliwe, żeby...
No tak, było możliwe, bo w salonie zastałem Lunę na podłodze, uśmiechniętą, z leżącym obok szeregiem małych ciałek. Zamurowało mnie.
<Luna? Kagekao?>

17.12.2017

Ike odchodzi!

Powód: Brak czasu

Od Percy'ego na Event

Szedłem jakąś ścieżką. Bo co innego miałem robić? Spacer w lesie to najlepszy sposób, aby zabić nudę. Chociaż nie uważam, że było to ciekawe - cisza, drzewa, śnieg...
Nagle usłyszałem jakiś bzyk. Czy owady i niektóre zwierzęta nie powinny zapaść teraz w sen zimowy? Rozglądnąłem się od niechcenia. Nie zauważyłem nic oprócz małego robaczka. Podążyłem więc dalej. Niedługo potem znowu usłyszałem łopotanie małych skrzydełek, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Po jakimś czasie odgłos znowu się powtórzył. Rozzłoszczony rozejrzałem się dookoła. Dziesiątki robaczków unosiło się nade mną. Zacząłem uciekać. Wskoczyłem w jakieś krzaki. Czekałem na to, aż zobaczę te okropne owady, ale się nie doczekałem. Kiedy uznałem, że jest już bezpiecznie, wyszedłem z kryjówki i wróciłem do domu.
~~~*~~~
Siedziałem sobie na polance. Było popołudnie, za to bardzo ciemne. Wpatrywałem się w bezchmurne niebo. Księżyc widniał na jego środku, otaczały go setki gwiazd. Najbardziej dziwiła mnie jedna, duża gwiazda, ponieważ była żółta. Co? Czy ona się poruszyła?! Z przerażeniem i zdziwieniem przyglądałem się tej żółtej gwieździe, kiedy doszło do mnie, że to nie gwiazda... Przypominało raczej... O, nie! To ten robaczek! Nie uciekłem, nie krzyknąłem, nawet się nie odsunąłem. Tylko wpatrywałem się w robaczka. Był ładny. Takie małe, słodkie, piękne światełko. Przepraszam: światełka. Dookoła mnie zbierało się ich coraz więcej. Niektóre siadały na mnie, inne na trawie, a jeszcze inne latały. Ja tylko patrzyłem na te niesamowite, małe stworzenia. W końcu wróciłem do domu. Byłem zaskoczony - niektóre robaczki leciały obok mnie, żeby oświetlić mi drogę. Och, jak to miło z ich strony.

16.12.2017

Od Mateo "Szkoła"

Głośnym szkolnym dzwonkiem rozpoczęła się lekcja Magii. Do klasy, razem z hordami szczeniaków przeniknęła nauczycielka, pani Lily.
- Dzisiaj... - chciała zacząć, ale hałas nie pozwalał jej dokończyć myśli: wszyscy się wiercili, siadali wstawali, pożyczali długopisy, zeszyty i rzucali samolocikami. Wadera zakręciła się niespokojnie, wymruczała coś pod nosem,  po czym, nareszcie zdecydowana, tupnęła nogą i wrzasnęła. Zapadła cisza jak makiem dziad zasiał i wszyscy usiedli, szurając cicho.
- Dobrze. Dzisiaj pokażę wam magiczne kryształy, oczywiście, o ile na te krzyki nie dostana nóżek i nie zwieją - powiedziała z przekąsem. Schyliła się pod biurko, a po chwili wyciągnęła stamtąd przepołowioną geodę, chyba ametystową.
- Tak więc, to nie jest zwykły, ale zaczarowany ametyst. - Mówiła z błyskiem w oczach. - Ma niezwykłe właściwości - kiedy ktoś go dotknie, uaktywniają się jego moce. Efekt trwa krótko, to nie jest na stałe - dodała szybko, widząc podniecone miny i wyciągnięte łapki szczeniąt.
Pani Lily podniosła ostrożnie kamień, i podsunęła go pod pierwszego szczeniaka. Dotknął go trzęsącą się z przejęcia łapką, a wtedy ławka, na której opierał tę drugą, skamieniała. Po klasie poniósł się pomruk zachwytu i zaskoczenia, a sam uczeń krzyknął, zachwycony. Po jakichś kilku sekundach ławka z głośnym sykiem wróciła do normalnej postaci. Przyszła kolej następnego szczeniaka.
~~trochę czasu później~~
Niektórzy wyczarowali drzewka, inni mgiełkę, ktoś stworzył mini wersje czarnej dziury, a jeszcze innemu udało się wytworzyć mały potoczek z jeszcze mniejszym łososiem w środku. Wreszcie przyszła kolej na mnie. Wziąłem głęboki wdech, i z namaszczeniem dotknąłem łapą ametystu.
Przez maleńki ułamek sekundy myślałem, że nic się nie zdarzy, ale tuż przed moimi oczami rozbłysła gwiazda, aż odsunąłem się do tyłu, przecierając powieki. Przyjrzałem się lepiej gwiazdce. Nie była to ani kula, ani typowa gwiazda, ani to ogień, ani światło, i w ogóle jakieś dziwactwo.
- Świeć, gwiazdeczko mała świeć.. - zaintonował ktoś z boku, a cała klasa podjęła piosenkę. Przy czwartym wersie gwiazda znikła. Niedługo potem zadzwonił dzwonek.

Od Megami na Event


15.12.2017

Od Evana (jestem nikim. Nie mam na nic czasu. Nic nie wiem.) do kogoś :v

Pomocy. Obraz dwoiłmi się w oczach ze zmęczenia. Łapy zapadały się w błotnistej masie, a krople deszczu wkradały się między włoski futra powodując przeszywający chłód. Za sobą słyszałem tylko głuche stąpanie Czyje? Nie wiem. Wiem tylko, że to coś było większe ode mnie i mnie goniło. Myśli kotłowały się w mojej głowie jak cząsteczki gazu po podwyższeniu temperatury.
Jesteś nikim. Śmieciem. Bezużytecznym skrawkiem zniszczonej tkaniny.
Zaczynało mi brakować oddechu. Co chwilę zahaczałem o  wystające korzenie drzew i gałązki jeżyn.
Nie zdążysz uciec. Zgnijesz w kanale jak szczur.
Nie potrafiłem się postawić.
Idiota. Wszyscy patrzą na ciebie fałszywie. Kłamią.
Zaczynało mi brakować tchu. Ostatkiem sił przyspieszyłem, by w końcu przestać słyszeć kroki za swoimi plecami. Nie, to nie był wilk.
Jesteś słaby. Gdyby ci wszyscy, których znasz, nie byliby tacy skryci, splunęliby na ciebie bez wahania.
Wykończony padłem na ziemię. Usłyszałam nad sobą czyjś głos.
<Ktoś..?>

Od Lily na Event

Siedziałam sobie przy stole. Moje kakałko było gorące, dlatego w oczekiwaniu na jego ostygnięcie czytałam gazetę. Jakieś wydanie specjalne... Nie wiedziałam, skąd wzięła się jakakolwiek gazeta... No bo czy w naszej watasze były jakieś wydawnictwa czy chociaż dziennikarze? Nie. Dlategoż z wielkim zdziwieniem wodziłam wzrokiem po literkach. Intruzi w watasze, brak akceptacji w Szkole, przemoc... Ach, typowe. Życie. Z dobrych wiadomości można wyróżnić: "To wyjątkowo udana i śnieżna zima!", "Wesołych Świąt!", czy najświeższe wiadomości życia prywatnego lub nieprywatnego danych wilków z watahy. Były też informacje na temat potworów, leków, mikstur, sprzedaży, nowych podręcznikach szkolnych... Dobra, skończę już z tym wymienianiem. W zamyśleniu sięgnęłam po kubek. 
- Szlag by to! - krzyknęłam sama do siebie, kiedy odkryłam, że napój wystygł. 
Poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie nowe kakałko. Byłam wściekła. Skończyło się kakao, więc najwyżej mogłam wypić mleko zmieszane z rozpuszczoną czekoladą... Nie, musi być kakao z kakaa, a nie jakaś badziewna czekolada. (To w ogóle nie jest to samo...). Poszłam do sklepu. Kiedy dotarłam na miejsce, sprzedawczyni powiedziała, że kakao wyszło... Zbulwersowana wybiegłam ze sklepu, trzaskając drzwiami. Nadąsana wróciłam do domu. Postanowiłam nic nie pić, dopóki nie dostanę zasłużonego mi kakaa. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
<Ktosiu?>

Od Mateo na Event


- Bobsleju, jak tam?
- Świs!
- Okej, myślałem już, że... E tam, nieważne - westchnąłem z ulgą. Od piętnastu minut świstak siedział w suficie, drążył uparcie i wytwarzał pył kamienny, pokrywający już każdą powierzchnię w pokoju, może oprócz moich gałek ocznych, chronionych dobrze przez powieki. Hałas wydawany przez Bobsleja drażnił natomiast moje bębenki, a poza tym byłem ciekaw, co on tam właściwie robi, więc postanowiłem odwołać go od pracy:
- Chodź tutaj!
Z góry dobiegło zniecierpliwione "Świt!".
- Co oznacza świt? - zapytałem, niezbyt zaskoczony nową fanaberią świstaka.
- Świt! - ton jednoznacznie wskazywał na "nie". Mruknąłem coś pod nosem i zakryłem uszy łapami. Bobslej postanowił się jednak nade mną ulitować, kończąc roboty i schodząc na dół. Otrzepałem się szybko z pyłu.
- Czyli mogę już..
- Świt! - zwierzak spojrzał na mnie błagalnie i wskazał na pyszczek. No tak, musiało mu zaschnąć w gardle. Westchnąłem, znudzony, i poszliśmy się napić. W kuchni była mama.
- Maamooo, a jest może kakałko? - zapytałem.
- Nie ma, wyszedł kilka minut temu - odparłaz roztargnieniem. Zdębiałem.
- Jak mogło wyjść? Nie ma chyba nóg, co? - spytałem ostrożnie.
- Jak to, przecież.. - Luna odwróciła się do mnie - A, chodzi ci o picie? Jest w szafce, Puchatek.
Nie lubię Puchatka, bo wystawia certyfikaty bezpieczeństwa pierwszym lepszym szkołom, ale wyciągnąłem saszetkę i nasypałem proszku do dwóch kubków, po czym zalałem je gorącą wodą. Szybko powstał brązowy, aromatyczny napój, który świstak pochłonął jednym haustem. Kiedy już miał pierwszy raz uderzyć kubkiem o stół, żądając więcej kakaa (?), do jaskini wszedł Kagekao. I kichnął.
- No masz, teraz ty się przeziębiłeś? - Luna wzniosła oczy do nieba i podeszła do ojca. - Jesteś cały mokry i zgrzany! - w odpowiedzi Kagekao znów kichnął.
No masz, ile jeszcze się znajdzie ciepłych k/Kakałek?
Ten kompletny brak weny.

Karne

Och jak tu czerwono. Czyżby WMS miało okres? :v
Dobra, przejdźmy do rzeczy
Jestem ZAWIEDZIONA ilością wilków z karnymi op. Nawet ty traktorku? :c

Koniec normy 1-15 grudnia

Od tego posta zaczyna się nowa norma. Za około godzinę powinna się pojawić nowa norma i post z karnymi

Od Percy'ego CD. Solisa

Wyszedłem na spacer. Wszedłem w jakiś las. Po krótkim czasie zauważyłem zająca. Skuliłem się, żeby mnie nie zauważył. Zwierzątko spożywało właśnie źdźbło trawy. I miał to być jego ostatni posiłek... Przygotowałem się do skoku. Jeszcze chwila... Już miałem skoczyć, kiedy nagle poczułem uderzenie. Byłem w takiej pozycji, że chociaż siła uderzenia była niewielka, zachwiałem się i zaryłem pyskiem w śnieg. Od hałasu moja ofiara uciekła. Usłyszałem za sobą jakiś chichot.
- Hej! - oburzyłem się. Wstałem i się otrzepałem.
Odwróciłem się. Leżał tam jakiś wielki kamień.
- Wychodź stamtąd! - zawołałem.
Dowcipniś wyszedł zza głazu, prychając z irytacją. Zanim to zrobił, udało mi się uformować śniegową kulkę, dlatego gdy wychylił pysk, trafiłem go w środek czoła. Potem on rzucił we mnie, ja znowu w niego, itd.... Bitwa trwała dobre pół godziny. Potem ze śmiechem padłem na ziemię. Szybko się uspokoiłem, i z powagą się podniosłem.
- Dobra, pora temu zaprzestać - rzekłem, wyciągając ku wilkowi łapę. - Jestem Percy.

14.12.2017

Od Solisa CD Ktokolwiek ;-;

Był dość chłodny poranek. Wyszedłem na spacer po watasze. Ostatnio nie dawałem zbytnio oznak życia. Między innymi było to spowodowane ostatnimi śnieżycami i za niskimi jak dla mnie temperaturami. Wolałem wygrzewać się w jaskini niż się wałęsać. W ostatnim czasie jakoś nie było mi do śmiechu ani nie chciało mi się żartować, to dziwne... Starzeję się? Może mam depresję...
Wracając, chodziłem bez celu po śniegu. Zauważyłem, że coraz więcej wilków przygotowuje się do świąt. Ta... święta. Jakoś myślenie o spędzeniu kolejnych świąt samotnie nie poprawia mi nastroju.
Przerwałem, to niepasujące do mnie pesymistyczne rozmyślanie, ponieważ wpadłem na iście szatański pomysł. Niedaleko stał na śniegu jakiś wilk. Nie widział mnie. Podbiegłem do kamienia znajdującego się bliżej owego wilka. Kamień był na tyle duży, że można było się za nim schować. Ulepiłem ze śniegu niewielką kulkę. Wycelowałem i rzuciłem śnieżką w wilka. Od razu błyskawicznie schowałem się za kamieniem, dosyć głośno chichocząc.

<Ktoś?>

Od Lexi CD. Castiel'a

Przy strojeniu jaskini wspaniale się bawiliśmy. Choinka była usiana bombkami, łańcuchami i słodyczami. Na czubku widniała złota, lśniąca gwiazda. Brakowało już tylko prezentów. Kiedy mieszkanie było udekorowane, zaprosiłam Castiela do siebie.
~~~*~~~
Weszliśmy do kuchni. Postawiłam na stole wszystkie potrzebne składniki. Kiedy zmieszałam to wszystko i rozwałkowałam, wyciągnęłam foremki. Wycinaliśmy misie, choinki, lisy, sowy, prezenty... Ogółem było pełno kształtów. Na koniec wstawiliśmy pierniki do piekarnika. Lii nie było, ale znam się na obsługiwaniu sprzętów kuchennych, gotowaniu i pieczeniu... W oczekiwaniu na gotowe wypieki poszliśmy do mojego pokoju.
<Castiel? Sorki za długość, nie mam weny i pomysłów... Ale jakoś się wyrabiam ;3>

Od Castiel'a CD. Lexi

Odprowadziłem Hayley aż do granicy watahy. Pożegnałem się czule z ukochaną, po czym swobodnym truchtem wróciłem do swojej groty. Gdy tylko przekroczyłem próg, stanąłem jak wryty. Moje małe mieszkanko wyglądało teraz... Oszałamiająco. Jednocześnie abstrakcyjnie, kolorowo i bardzo świątecznie, a zarazem niezwykle przytulnie. Spojrzałem na Lexi, która właśnie kończyła wieszanie barwnych lampek pod sufitem.
 - Wow... - wymamrotałem, zwracając tym samym na siebie uwagę limonkowej wadery. - Ty... Zrobiłaś to wszystko sama...? - zapytałem z niekrytym podziwem.
 - Tak... Podoba ci się? - spytała niepewnie samiczka.
 - A jak myślisz? Jest pięknie - uśmiechnąłem się ciepło.
Na pyszczek Lexi wpłynął delikatny rumieniec.
 - Ale choinkę... Ubierzemy razem - stwierdziła, wskazując pyskiem na niewielkie drzewko, stojące w rogu pomieszczenia.
Skinąłem pyskiem, po czym razem zabraliśmy się za dekorowanie świątecznej choinki. Muszę przyznać, nigdy w życiu nie czułem takiego klimatu Bożego Narodzenia, jak dziś. Zawsze święta były dla mnie tylko normalnym dniem mojej codziennej tułaczki. Uważałem je wprost za głupotę. A teraz... Może wreszcie nie spędzę tego 'magicznego czasu' samotnie? Zaraz po strojeniu drzewka, postanowiliśmy jeszcze trochę ulepszyć ogólne ozdoby w całej grocie. Nie spodziewałem się, jaka to może być świetna zabawa. Z pozoru zwykła czynność, ale ile było przy tym śmiechu, pisków i radosnym pokrzykiwań... Nikt nie jest w stanie zliczyć.

[ Lexi? ]

13.12.2017

Od Mateo na Event


Od Mateo o "Szkole"

Nie wiem, z jakiego to powodu mam dostawać oceny za siedzenie w świetlicy, kiedy inne szczeniaki sobie latały. Musiałem to jednak robić, więc zajmowałem sobie czas obróbką kolorowanek z króliczkami. Śnieg padał za oknami, płatki wirowały i kręciły się jak szczupak w łapach niedźwiedzia. Mimo spokoju, jaki panował w świetlicy, miałem dziwne przeczucie, że zaraz coś się stanie.
 Instynkt mnie nie zawiódł - po chwili do klasy wpadł zaaferowany szczeniak.
- Pomocy! - krzyknął. - Mój brat utknął w krzaku!
- Co? - zapytał pan Night, marszcząc brwi.
- No utknął - zniecierpliwił się maluch - w krzaku!
- Dobrze, dobrze. Już idziemy - zadecydował nauczyciel. I wyszliśmy - ja, pan Night i garstka innych.
Szczeniaczek zaprowadził nas na niewielką polankę. Rozejrzałem się. Na pobliskiej sosence wisiała ciężko kula jemioły, a w jej wnętrzu coś się szamotało.
- Przecież to nie krzaki, tylko jemioła - powiedziałem pobłażliwie do naszego informatora. Machnął na mnie łapą.
- On tam jest!
- Ałała! - pasożyt drzewny zatrząsł się mocno.
- Trzeba go jakoś ściągnąć.. - mruknął pan Night, wodząc wzrokiem po drzewie, żeby znaleźć jakiś sposób na wydobycie ofiary wypadku z miejscowej roślinności. W tym przypadku ofiara wydobyła się jednak sama, wypadając z "krzaczka" z głośnym piskiem. Skrzydlaty szczeniak pacnął na miękki śnieg i udało się w nim rozpoznać Nitaena.
- Mały, jak ty tam utknąłeś? - zapytał nauczyciel, podnosząc go na nogi.
- No bo ja... Ja leciałem, i wtedy zobaczyłem te białe jagódki, i wyglądały pysznie, więc... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili przestałem go słuchać, bo zakończenie było w jego przypadku oczywiste. Zebrana grupka wróciła do sali, a ja zostałem z tyłu, by pokontemplować śnieg.

12.12.2017

Od Mateo do Kakałka/Luny

Tak więc Luna leżała rozchorowana pod futerkami, a choina stała w przejściu i trzeba ją było udekorować.
- Matołku, idź nazbierać szyszek na choinkę - westchnął Kagekao, myszkując po jaskini w poszukiwaniu ozdób świątecznych, i najwyraźniej nie szlo mu to zbyt dobrze.
- Ale... - zacząłem, zerkając na drzewko, obsypane szyszeczkami - nie wystarczy nam to, co mamy? Mogę poszukać jakichś łańcuchów, czy bombek.
- Tak, tak - mruknął niecierpliwie, przerzucając pudła z mydłem. Co!? Nie mam pojęcia, skąd mama wzięła z 10 kilo mydełek zapachowych, ale nie będę wnikać.
 Wyszedłem na mróz w poszukiwaniu czegokolwiek, co nadawałoby się na bombkę. Nic nie przychodziło mi do głowy, więc myślałem, i myślałem, i zastanawiałem się, zupełnie nie patrząc na drogę. Moje łapy, kiedy mózg nie dawał im dokładnych instrukcji, ogłosiły samowolkę i doprowadziły mnie tuż pod jaskinię pani Rodinii, na której to temat słyszałem same niepochlebne określenia, i tego biało - atramentowego wielkiego wilka, nie-wiem-jak-mu-tam.  Chciałem szybko przejść obok, tyle, że...
- ZAMKNIJ SIĘ! - dobiegło z wnętrza jaskini i w moją stronę poszybowała zielona szklana butelka. Ledwo co zdążyłem odskoczyć, szkło uderzyło głośno o ziemie i rosprysnęło się na miliony kawałeczków. Niektóre utkwiły mi w futrze, a nie zrobiły mi krzywdy tylko dlatego, że w porę odwróciłem głowę. Roztrzęsiony otarciem się o śmierć, usiadłem powoli, półuchem wychwytując niecenzuralne wyrażenia niosące się echem po lesie.
 Po chwili jednak udało mi się trzeźwiej spojrzeć na sytuację, tj. na prozaiczny pocisk, który o mało co nie pozbawił mnie życia, i dostrzegłem w niej to, czego szukałem. Szybciutko zebrałem większe kawałki zielonego szkła w liście i wyniosłem się z tego okropnego miejsca.
 - Co ty tu przyniosłeś? - zapytał zaskoczony Kagekao, kiedy wróciłem do domu.
- Szkło - odpowiedziałem z prostotą - będziesz kleić bombki.
- Ja?
- Ty - zniecierpliwiłem się - ktoś musi, a ja chcę jeszcze znaleźć łańcuchy. To proste, kładziesz klej na szkiełko i przyklejasz następne. Zrobisz jakieś niekształtne ozdóbki i bedzie.
<Luna? Kagekao?>

Od Lexi CD. Castiel'a

Obudziłam się. Dlaczego ja zawsze muszę tracić przytomność? Rozejrzałam się. Byłam w czyjejś jaskini. A gdzie śnieg? Gdzie to zimno? Było mi przyjemnie ciepło. Leżałam na jakiejś kanapie, przykryta stosem koców. Obok mnie stała taca z herbatą i gorzką czekoladą. Chciałam wstać i poszukać jakiegoś wilka, ale nie chciałam opuszczać ciepła, kryjącego się pod pościelą. Nagle zauważyłam Castiel'a. Siedział na przeciwko mnie, szczerząc się.
- Ile jeszcze razy będę musiał cię ratować? - spytał żartobliwie.
W odpowiedzi podbiegłam do niego i mocno przytuliłam.
- Dziękuję - szepnęłam. Nie byłam pewna, czy mnie dosłyszał.
W końcu odsunęliśmy się od siebie. Nastała niezręczna cisza. Jednak ktoś postanowił ją przerwać. Rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy Castiel je otworzył, naszym oczom ukazała się Hayley, dziewczyna basiora.
- Hej - przywitała się z uśmiechem. - Przejdziemy się?
Wilk z niepewnością zerknął na mnie.
- Idźcie, idźcie - uprzedziłam. - Ja tu sobie posiedzę. Oczywiście jeśli gospodarz się na to zgodzi - dodałam szybko.
Basior przytaknął ruchem głowy i razem z waderą wyszli na zewnątrz.
Usiadłam i zaczęłam myśleć, co by tu porobić. Nagle spostrzegłam, że mieszkanie Flame'a nie jest przygotowane na świąteczny czas. Znalazłam jakiś schowek, a w niej jakieś stare ozdoby świąteczne. Rozwiesiłam jakieś lampki, pomalowałam ściany w zielono - czerwono - białe motywy, rozwiesiłam balony. W lesie znalazłam mały świerk, który udało mi się zaciągnąć do jaskini. Potem, żeby ocenić skończoną pracę, usiadłam na środku domu i rozglądając się, uśmiechnęłam się sama do siebie. Teraz trzeba poczekać na Cas'a.
<Castiel? Jak ściany ci się nie spodobają, możesz je odmalować xD>

Od Castiel'a CD. Lexi

Wyjrzałem ostrożnie ze swojej niewielkiej, przytulnej groty, do której cudem udało mi się dotrzeć przed śnieżycą. Pogoda najwyraźniej nie miała zamiaru się poprawić... Wtem naszła mnie pewna równie straszna, co prawdopodobna myśl. Lexi. Ona jest gdzieś tam, zostawiona na pastwę żywiołu. A jeżeli wyszła z tamtej jaskini? Przecież zamarznie... Niewiele myśląc wybiegłem z groty. Ruszyłem przed siebie, brodząc w głębokim białym puchu. Przybyłem do watahy końcówką jesieni, jednak przez ten czas zdążyłem poznać wszystkie jej zakamarki. Chodziłem i wędrowałem tym lasem tysiące razy. Lecz teraz wszystko było dla mnie nowe - odziane w biel tak czystą, że aż niepokojąco groźną. Żadnej ścieżki pod stopami, żadnych krzewów czy powalonych pniaków. Nic tylko biel, jakby ktoś opakował cały las w śnieg, niczym wielki świąteczny prezent. I nie tylko wyglądał on inaczej. Nawet pachniał. Powietrze było ostre od mrozu i słodkiej wilgoci śniegu. I ta niepokojąca cisza, zmącona jedynie chrzęstem moich kroków... Nagle w śnieżnej zaspie dostrzegłem limonkową barwę. Serce zabiło mi szybciej. Popędziłem w stronę nieprzytomnej waderki, z zapałem odkopując ją z puchowej pierzynki. Nie przejmując się zmarzniętymi łapami, zarzuciłem ją sobie przez grzbiet i pędem pognałem do swojej jaskini. Zupełnie ignorowałem zmęczenie czy przeszywające zimno. Wreszcie dotarłem na miejsce. Ułożyłem samiczkę na kanapie, po czym okryłem warstwą trzech puchowych koców. Zaparzyłem gorącej herbaty i z nadzieją czekałem, aż się obudzi. Była przemarznięta...

[ Lexi? ]

11.12.2017

Od Lexi CD. Igazi

~~Lekcja Pisania i Czytania~~
Wbiegłam do klasy, zanim ostatni uczeń zamknął drzwi. Uff... Prawie się spóźniłam. Teraz przypadała lekcja Pisania i Czytania. Obok mnie w ławce usiadła jakaś waderka. Wyglądała na sympatyczną.
- Hej! Jestem Igazi! - przywitała się. Z postawy i zachowania wywnioskowałam, że jest trochę młodsza ode mnie.
- Cześć, Lexi - odparłam, uśmiechając się. Ton mojego głosu mnie zaskoczył. Był przyjazny, przyjemny, nawet się nie zająknęłam.
Każdy po kolei miał przeczytać ten sam fragment książki. Po kilku szczeniakach znałam tekst praktycznie na pamięć. Wciąż zerkałam w stronę Castiel'a, który bazgrał coś w swoim zeszycie. Za to kiedy on patrzył się w moją stronę, odwracałam się, albo udawałam, że piszę. Kiedy przyszła kolej na mnie, wyrecytowałam tekst z pamięci. Dostałam całkiem dobrą ocenę. Reszta lekcji upłynęła szybko. Nie dostaliśmy zadania domowego. Razem z Igą (powiedziała, że mogę do niej tak mówić :3) wyszłyśmy z sali. Na przerwie śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy. Zapomniała śniadania, dlatego się z nią podzieliłam.
~~Lekcja Walki~~
Weszliśmy na arenę. I pomyśleć, że kiedyś być może zmierzę się tu z kimś? Zaśmiałam się gorzko. Tak. Ja. Na pewno. Drobna, mała wątła osoba. O inteligencji nie wspomnę. Samo futro. A wygląd... A, tym to się akurat mało przejmuję, no, chyba, że On na mnie patrzy. (On, Go, Nim itd. -> Castiel oczywiście.) Pani przydzieliła nas na grupy trzy osobowe. Jednak kiedy wystąpiły pewne protesty ze strony moich rówieśników, pani zmieniła grupy w pary, a mi - przypadek? - przypadła Igazi. Zaatakowałam pierwsza. Skoczyłam na nią i ze śmiechem poturlałyśmy się po piachu. Potem ona chwyciła mnie za ucho i zaczęła miętosić. A potem tak w kółko i na przemian... W każdym razie, na koniec zmęczone padłyśmy na podłoże. Ustaliłyśmy, że po lekcjach pójdziemy na sanki. Ja nie miałam sanek, ale Iga powiedziała, że razem zjedziemy na jej. Nie mogłam się doczekać.

Od Aksela do Kaji

 - Aksel? - Odezwał się skądś znajomy mi głos.
Coś tam mi dzwoniło, tylko nie wiedziałem w którym kościele...
Odwróciłem się więc powoli i przeanalizowałem od góry do dołu wilka, który znajdował się teraz przede mną. Był to wysoki basior. Trochę wyższy ode mnie, lecz mniej umięśniony i bardziej przy kości. Jego kremowo-pomarańczowe, więc od razu rzucał się w oczy.
 - Oscar? - mruknąłem nieco przerażony. - Co ty tu robisz?
 - Oj, ty już wiesz czego ja chcę. - Uśmiechnął się półgębkiem. - Wisisz mi coś... - Przybliżył się do mnie o krok.
Poczułem jak Kaja wtula mi się bardziej w nogę, a basior przeczesał ją uważnie wzrokiem.
 - O czym on mówi? - spytała nieśmiało waderka.
 - Kłamie, nie słuchaj go. - Odwróciłem się z zamiarem wyjścia.
 - Nie odpuszczę tak łatwo. Nie tym razem kolego. Tak łatwo ci nie odpuszczę. - W mgnieniu oka znalazł się przede mną i zagrodził mi drogę.
Mogłem skorzystać z moich mocy i uciec, lecz chciałem to załatwić raz a dobrze. A znając jego to i tak prędzej czy później znalazłby mnie.
 - Dobrze wiesz, że nie mam tyle złota by ci zwrócić. W ogóle nie mam złota... - bąknąłem.
 - Mam to gdzieś. Chcę je odzyskać. Pożyczałeś je ode mnie zaledwie 3 lata temu.
Westchnąłem głęboko i pokręciłem głową.
 - Co chcesz w zamian, zamiast złota? - podpytałem.
 - Przysługę... - Odburknął.
 - Jaką? - Kaja jakby nabrała odwagi i wyskoczyła przede mnie zadając pytanie.

Kaja? Co ten ziomek od nas chce? xd

Od Mateo do Kii/Igazi

Te cukierki były o wiele lepsze od moich domowych, aż musiałem zapytać:
- Dlaczego te cukierki są takie pyszne?
- Bo dodałem tam część swojego serca - zaśmiał się Święty Mikołaj. Nie no, przecież nie uwierzę w takie bajeczki dla 8-miesięcznych szczeniaków.
- A jest tam guma guar? - spytałem.
- Nie.. -odpowiedział niepewnie.
- A lukrecja? Korzeń drzewa chlebowego?
- Nie... Chyba nie..
- Jak to? To pan nie wie? Przecież musi pan znać skład, jeśli dodawał pan własne serce...
- Zadajesz za dużo pytań... - wycedził. Ojojoj...
- A.. Czy są tam truskawki...? - musiałem. Po prostu musiałem.
- ZAMILCZ! - wrzasnął oszust i odgarnął brodę. Ku swojemu przerażeniu ujrzałem głęboką dziurę w jego piersi. - TERAZ DOBRZE!?
Kii krzyknęła. Zanim ktokolwiek zdążył wydać jeszcze jakiś odgłos, Nieświęty Niemikołaj nakrył nas płaszczem i zapadła ciemność.
   * * *
Obudziłem się z bólem głowy na śniegu. Było zimno, nawet jak na tą porę roku. Otworzyłem szerzej oczy i wstałem. Wokół maszerowały sznury reniferów. Zbzikowałem... Dobra, może jeszcze trochę odpocznę...
<Kii/Igazi? I co będzie dalej? xD>

Od Igazi c.d Mateo/Kii

- Zgoda, zgoda, a bóg wtedy rękę poda –rzekł Mateo. Nie zdążyłam wydać głosu oburzenia i się fochnąć, a usłyszeliśmy słabą muzykę „Last Christmas”. Po czasie zaczęła rosnąć.
- C-co? – Zapytaliśmy wszyscy trzej wryci w zaniemieniu. Nagle na niebie pojawił się… Coooooo?! Święty Mikołaj w czerwonych saniach zaprzęgniętych w wielkie, ciemnobrązowe renifery przecinał niebo. Nagle skręcił w naszym kierunku. Zatrzymał się pół metra nad ziemią. W tyle swoich bagażników miał masę prezentów. Był to puchaty biały wilk, a na głowie miał czerwoną czapkę.
- Ho ho ho! – Zachuczał grubym głosem. – Szczeniaczki były grzeczne?
- Eeee – nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
- A może chcecie cukierka? – Zapytał pokazując torbę pełną słodyczy.
- Cukierki! – Krzyknął Mateo i wskoczył do sań. Wskoczyłam za nim by nie był sam. Kii się wahała, ale w końcu dołączyła do nas.
- Dlaczego one są takie pyszne? – Spytał uszczęśliwiony Mateo. Po zjedzeniu paru cukierków chciało mi się spać. Ziewnęłam.
- Bo dodałem tam część swojego serca. – Zaśmiał się.
<Mateo? Kii? <: > 

Jakieś wyrwane z kontekstu saneczki na Event

Kagekao stał na szczycie pagórka. Otaczały go drzewa, a gile z ledwo zaczerwienionymi brzuszkami śpiewały donośnie.
Przed basiorem rozciągało się przepiękne zbocze: Przy takich warunkach aż dziwne było, że nikt nie zjeżdżał na sankach lub nie uprawiał sportów zimowych. Możliwe, że miało się to wkrótce zmienić...
Wracając jednak do wilka, ciekawe było, jakież to ciekawe myśli mogły zaprzątać jego głowę? Czy rozmyślał o etosie rodzica, obowiązkach, smutkach i trudach, a jednocześnie radości i uniesieniu, których będzie świadkiem i uczestnikiem? Czy też może kontemplował piękno zimowego dnia? Nie dowiemy się, ponieważ w tej cichej i pięknej chwili ktoś poczuł okrutną, niedającą się w inny sposób zaspokoić potrzebę wrzasku i zakłócenia harmonii pory nagich, bezlistnych drzew.
Tym kimś byłem ja. Wbiegłem dziko w Kagekao, na końcu skacząc mu na grzbiet. Mój rozpęd przeważył mojego ojca, przewrócił się do przodu i pomknął niczym strzała w dół górki.
- Łiiiiiii!
- AAAAAAAA! - wrzasnął, kiedy ja radośnie sobie pokrzykiwałem, zjeżdżając na nim jak na sankach. Wreszcie się wypłaszczyło, a ja szybciutko opuściłem futrzaste siedzisko i ukryłem się w krzaku.
- Ty mały... - sapnął gniewnie Kagekao, rozglądając się po lesie. Cicho odbiegłem do naszej jaskini i ukryłem się w piekarniku.

Od Igazi c.d Lexi

Mój pierwszy dzień w szkole! Cieszyłam się na samą myśl o tym że w końcu będę mogła poznać więcej szczeniąt. Nie że nie lubię Mateo, Percy’ego i Kii, ale jestem po prostu ciekawa nowych znajomości. Gdy był dopiero blady świt wybiegłam z jaskini i poleciałam do budynku szkoły. Była zamknięta. Drobiłam łapkami w miejscu. Byłam pełna energii. Byłam nadpobudliwym bachorem, który dreptał pod szkołą. Ogarnij się, usłyszałam obcy głos w głowie. Przerażona zatrzymałam się.
- C-co?! – Powiedziałam w końcu.
- Z kimś rozmawiasz? – Usłyszałam waderzy głos. Zawstydzona skuliłam się i spojrzałam w stronę źródła dźwięku. W moją stronę szła wysoka, ciemnoszara wadera z nienaturalnie zielonymi oczyma.
- Nie… Z nikim… - Powiedziałam cicho.
- Czekasz na szkołę? – Zaśmiała się.
- Tak! – Nagle się ożywiłam.
- To po pierwszej lekcji znienawidzisz uczenie się. – Parsknęła i podeszła do pseudo-drzwi. Odkluczyła wejście i otworzyła wrota. – Wchodź. – Wskoczyłam do środka.
- A pani to dyrektorka? – Zapytałam.
- Jestem nauczycielką alchemii, ale muszę też uczyć bachory pisania i czytania bo nie ma nauczyciela. – wyjaśniła.
- A kiedy będzie alchemia? – Dopytywałam się.
- Po twoim ciele widzę że nie ukończyłaś jeszcze półtora roku to sobie poczekasz.
- A nie dałoby się prędzej? – Jęknęłam.
- Jeżeli w pisaniu i czytaniu będziesz miała dobrą średnie to rozważę to. – Zdecydowała.
- A do której klasy czekać na lekcje?
- Tam – wskazała na wejście do jakiegoś pokoju. Weszłam tam. Zasiadłam w jednej z ławek i czekałam na inne szczeniaki. Po około godzinie lekcja się zaczęła. Obok mnie siedziała zielona waderka.
- Hej! Jestem Igazi! – Przywitałam się.
- Cześć, Lexi – przedstawiła się. Pani weszła do klasy i dała zadanka, a sama coś zaczęła robić na jakiejś kartce.
<Lexi? JESTEM TAKA ZUA ŻE WPROWADZAM W BŁONDY >D >

Od Meetou do Royal'a

Wokół robiło się ciemno, jakby opuszczający nas puszczyk był zwiastunem mhrrrokuuuu..
- To co, może jakiś nocny spacer? I tak nie mam nic lepszego do roboty... - zaproponował basior.
- Jeśli chcesz... - odparłam, ale wtem przyszło mi coś do głowy - A może saneczki?
~pół godziny później wśród kniei w śniegu w mroku~
- Aaaaaaaaa! - darłam się na całe gardło, mknąc na sankach w dół jakiejś góry. Oprócz chaosu myślowego ze wspaniałym pędem, śniegiem i mrocznym nocnym niebem w roli głównej, jakiś mizerny kącik mojego mózgu zaprzątnięty był obawami co do bezpieczeństwa jazdy. Siedziałam bowiem z tyłu, a choć basior niejednokrotnie zapewniał mnie, że na nic nie wpadniemy, to instynktownie nie czułam się dobrze nic nie widząc. Wychylanie się nie wchodziło w grę, bo koło moich uszu raz po raz świstały gałęzie, a nawet gdyby ich nie było, to i tak wszystko zasłaniałyby mi duże, czarne skrzydła siedzącego przede mną wilka.
 Tenże właśnie malutki obszar myślowy postanowił się jednak uzewnętrznić:
- Czy to jest na pewno bezpieczne!? - wrzasnęłam, przekrzykując wdzierające mi się do pyska powietrze. Sanki złowieszczo podskoczyły na jakimś małym wyboju.
- Jasne, przecież... - nie dane mu było dokończyć, gdyż płozy natrafiły na jakiś kamyczek i wystrzeliły w powietrze.
 Lecenie na łeb, na szyję nie jest przyjemne w ogóle. Szczególnie kiedy nie wiadomo dokładnie, na którą z tych części dokładnie się spada.
- Neeeein! - krzyknęłam desperacko i ze wszystkich sił zahamowałam w powietrzu. Zbyt intensywnie poczułam, jak żołądek wraca na swoje miejsce, kiedy moje ciało wracało do poprawnej pionowej pozycji jakieś pół metra nad ziemią. To jest chyba jedyna przewaga latania z użyciem mocy nad tradycyjnym - można się zatrzymać w dowolnym momencie. Royal oczywiście tego zrobić nie mógł, teraz więc z rozbawieniem obserwowałam, jak próbuje uwolnić pysk ze śnieżnej zaspy.
- Faktycznie, teraz ufam ci bezgranicznie - mruknęłam, pomagając mu wstać.
<Royal?>

Od Mateo o "Szkole". Jeśli Kii chce, to może odpisać.

Dobra. Wycierpię jeszcze kilka lekcji, będę mieć jakąś dobrą ocenę, to przestanę tu przychodzić. Na razie jednak czas na Polowanie. Zajęcia odbywają się na polance w lesie, a prowadzą na nią oczywiście kolorowe strzałeczki. Powlokłem się ich śladem, rozglądając się jednak czujnie za białym ogonem przemykającym wśród drzew. Dobrze by było, gdyby dało się ją wyciągnąć do szkoły, bo wagarowiczce się w życiu raczej nie powiedzie. Kiedy dotarłem na miejsce, Kii dalej nie było ani śladu, więc pozostało mi tylko westchnąć ciężko nad jej przyszłością i zacząć słuchać nauczycielki, którą byłą nasza Alfa.
- Idźcie po prostu do lasu i złapcie coś, to co złapiecie, to zjecie, inaczej będziecie głodni. - powiedziała bez zainteresowania i położyła się na śniegu. Wbiegłem w krzaczory, mimowolnie przyozdabiając swoją sierść warstewką białego puchu, i począłem węszyć w poszukiwaniu jakiejś myszy. Polowanie w zimie jest trudne, zwierzęta chowają się głęboko pod ziemią i znaleźć ich nie idzie. Myszy nie znalazłem żadnej, więc zadowoliłem się wykopaniem kilku korzonków spod śniegu. Kiedy zjadałem ostatnie zielsko, do moich uszu doleciał odgłos szurania. Zawęszyłem. Nie, to nie był inny szczeniak, zresztą one wszystkie pobiegły w inne strony. To była kuna.
 Nie żebym wiedział, jak ona wygląda. Ktoś mi kiedyś powiedział, jak ona pachnie, aczkolwiek nigdy nie dane mi było jej zobaczyć. Zacząłem się cicho podkradać do zwierzęcia. O tak. Ona jest w tamtym krzaku, bo cośtam szura. Podszedłem jeszcze trochę bliżej, i przystanąłem żeby...
 Nagle zaatakowało mnie olbrzymie stworzenie. Wielka kupa futra i pazurów wyskoczyła na mnie z krzaczka, który w jednej chwili wydał mi się zbyt mały, by ją wcześniej pomieścić. Kuna - jeżeli to była ona - wbiła mi się kłami w grzbiet i zaczęła drapać boki. Próbowałem ją zrzucić, tarzałem się w śniegu, ale nic to nie dawało. Wreszcie puściła, ale tylko po to, żeby po sekundzie zacisnąć zęby dwa razy mocniej na mojej szyi. Straciłem dech, przed oczami miałem mroczki.
 Wtem zwierzę zawyło z bólu i puściło mnie. Odwróciłem się błyskawicznie i wbiłem zęby w brązowe futro najmocniej, jak się dało. Dopiero gdy poczułem, że kuna przestaje się miotać, powoli się cofnąłem i spojrzałem na stojącą przede mną białą waderę, z truchłem zwisającym z pyska.
- Kii! - ucieszyłem się, ale szybko spoważniałem. - Uratowałaś mi życie.
- Na to wychodzi - odparła, wypluwając zwierzę na śnieg. Jej szaliczek był cały w krwi, podobnie jak futro na piersi i łapach... - CO ONA CI ZROBIŁA!? - ...no, jak również cały ja.
- Esz, nic.. - mruknąłem, ale kark, szyję, bok... Ogółem byłem zakrwawiony. Zacząłem się wylizywać.
- Nie nicuj, bo ktoś chciał i prawie świat zepsuł! Idziesz do medyka - ogłosiła. Spróbowałem się podnieść, ale ból, który dotarł do mnie dopiero teraz, przeszył mnie całego jak maszyna do szycia. Upadłem z powrotem na śnieg.
- Niee... To ja pójdę, a ty tu zostań - zawołała Kii, już odbiegając. Westchnąwszy, sięgnąłem po kunę i zacząłem ją podgryzać. I gdzie tu zasady BHP? Jakby to określiła sprzątaczka z pewnego mało znanego filmu bollywódzkiego: "Patologia! PATOLOGIA!"
Kijku, jeśli ci się chce, to odpisuj.