21.04.2021

Rapid C.D. Sokar

-Niedawno odkryłam, że posiadam żywioł Umysłu- zaczęłam tłumaczyć - I zawsze widzę rodziców o tej samej fazie księżyca i w tym samym miejscu.
-A jak wygląda te miejsce?- Zapytał Sokar
-To taka jakby dolina tylko bardzo straszna i zasnuta mgłą.-odpowiedziałam.
-Hm…-Skrzydlaty zatrzymał się nagle - Na pewno chcesz tam iść?- Spytał
-Tak- Odpowiedziałam -A co? Coś się stało?-Zapytałam
-Ta dolina to.. to Trupia Dolina-Powiedział powoli
-Trupia!?-przestraszyłam się -Ale ja muszę tam iść!
-Rozumiem cię- próbował mnie uspokoić -Umarlaki wychodzą tylko po nowiu
-Uff- Uspokoiłam się -Ale i tak musimy tam pójść, dobrze?-
-Tak, pójdziemy. Spokojnie- Zapewniał mnie - A co do twojego żywiołu, c…
-Co podejrzewam?, uważam, że rodziców widzę czyimiś oczami-
-Czyimi?- zdziwił się
-Kogoś, albo jakiegoś stworzenia-Wytłumaczyłam

 *

Siedziałem w krzakach kiedy księżyc w pełni wędrował nad Trupią Doliną siedziałam i czekałam na północ.

-Rapid jest północ- Sokar obudził mnie i w tym momencie zauważyłam znajome widma w oddali 
-Rodzice..-Wyszeptałam pod nosem, a kilka długości lisa dalej stał..
-Wściekły mieszaniec!-krzyknął Sokar

<Sokar?>

20.04.2021

Sokar CD. Rapid

Już od dłuższego czasu biegli w nieokreślonym, a przynajmniej nieznanym dla skrzydlatego wilka kierunku. Zabijając czas rozmawiali o zbliżających się urodzinach Rapid jak również o szkole
- Ja też nie potrafiłem tego zrobić za pierwszym razem - zaśmiał się cicho, pocieszając ją. 
- Powinni tego uczyć wcześniej, a nie pod koniec! Zostało tylko kilka dni do przydzielenia nam medalionów i końca nauki! - powiedziała oskarżycielsko lecz wciąż niepewnie. Samiczka z blizną na lewym oku była bardzo bojaźliwa od samego początku. Sokar ani trochę się temu nie dziwił i nie miał tego za jej wadę tylko bardziej za jej... nieodłączną część, którą akceptował i kochał tak samo jak zresztą całą resztę samiczki. Ale teraz, kiedy waderka się przy nim coraz bardziej otwierała a on zaczynał mieć wątpliwości co do nieodłączności tej cechy. Był bardzo szczęśliwy z tego powodu, bo bylo to dla niej na pewno duże udogodnienie. Był z niej wręcz dumny, patrząc na to. Nie wiedział, jak mała zachowuje się z dala od niego, ale nawet takie stopniowe odnajdywanie się w rzeczywistości było dużym krokiem. A przy nim waderka na pewno była pewniejsza. 
Z radością przypatrywał się coraz doroślejszej i coraz bardziej samodzielnej Śnieżynce, z którą od jej przybycia na tereny watahy spędzał mnóstwo czasu. Jego głowę przepełniał ogrom wspomnień związanych z każdą myślą dotyczącą zielonookiej i jej obraz sprzed jakiegoś czasu. Zaczynała chyba wierzyć, że Sokar obroni ją przed każdym złem tego świata, jeśli będzie mógł. Jemu to nie przeszkadzało, bo w istocie był gotowy do poświęceń i wyrzeczeń na rzecz jej szczęścia i zdrowia. Była bardzo bliska jego sercu.
- Najwyżej jakby ci się nie udało z nauczycielami to podszkolę cię sam - zawołał mijając drzewo i w równym czasie co znajdka przeskakując przez strumień. - Na pewno nie zostaniesz na lodzie!
W pewnym momencie basior przyspieszył widząc, że Rapid też zwiększa tempo.
- Spieszy ci się, mała? Od rana gdzieś pędzisz, nawet nie wiem gdzie!
- Oj, bo muszę coś sprawdzić! - rzuciła pewnie z zadowoleniem wymijając kolejne drzewa. Sokar w odległości kilku kroków na prawo od niej biegł slalonem, musząc skupić się na przeszkodach na własnej drodze i jednocześnie na tych na drodze Rapid, aby w razie potrzeby służyć jej pomocą. 
- „Coś” to znaczy co konkretnie? - Był zdziwiony, że jego Śnieżynka jest tak tajemnicza i nic mu nie mówi od początku podróży. 
- Chcę znaleźć... 
- Sarna!
- G-GAH!- Wadera słysząc ostrzeżenie wilka zeskoczyła zwierzęciu z drogi i kontynuując bieg przeskoczyła nad jej młodym.
- Dobrze ci poszło, Rapi-
- AH! - Tym razem nie poszło jej już tak dobrze. Chcąc uśmiechnąć się w stronę starszego zagapiła się i wywróciła o wystający z ziemi korzeń i przeturlała się kawałek dalej, ześlizgując się z mniejszej górki. Sokar momentalnie znalazł się jej boku zaniepokojony. Strach w jego oczach był wystarczającym dowodem na to, że zależy mu na poszkodowanej. 
- Wszystko w porządku?
- Tak... Tak myślę. 
Basior pomógł jej wstać i przypilnował czy aby na pewno nie utyka. Stojąc przy Rapid poprosił ją przez chwilę, aby się nie ruszała pod pretekstem tulenia jej. Z pomocą jednej ze swoich mocy sprawdził, czy nic poważnego jej nie dolega. Czuł mocne bicie jej serca po długim wysiłku i przedchwilowym stresie, ale równie dobrze mogło być to jego własne, bijące za dwóch przez niepokój o małą. 
- Zwolnijmy, jeśli możemy, dobrze? - 
- To chyba... d-dobry pomysł - mruknęła ostrożniej.
- Coś cię boli?
- Nie... tylko chciałam tam dotrzeć przed zachodem. Nie do końca wiem gdzie to jest i nie wiem czy zdążymy. 
Sokar przez chwilę milczał. 
-...Prowadzisz mnie w jakieś miejsce ze swojego snu? 
Samiczka lekko skinęła głową. Uśmiechnął się do niej wyrozumiale, a waderka mogła bardziej wtulić się w jego futro, chowając się przed lekkim wiatrem. 
- Tylko teraz ostrożniej... Pójdę z tobą sprawdzić tamto miejsce, ale opowiedz mi dlaczego chcesz je znaleźć.
Sokar w całym swoim uwielbieniu do waderki nie zauważył, że ona również darzy go uczuciem. Uczuciem trochę innym niż to, którym on darzył ją. 

<Rapid?>

17.04.2021

Od Tsumi do Exana

Moje ,,Stój" nie było do końca przemyślane. Tu się przyznaję. Kierowałam się w tamtym momencie głównie instynktem samozachowawczym, który z kolei kierował się moim żołądkiem. 
- Słuchaj, masz może, - Urwałam w połowie podchodzenia do wilka, gdyż mój żołądek wydał dźwięk przypominający hymn wnętrzności. W pewnym sensie tak właśnie było. Znowu chwila milczenia i patrzenia na siebie, tyle że tym razem miałam ochotę zmienić się w taką zupę zażenowania, a moja krzywa mina mówiła jasno ,,tak". 
- Chcesz coś zjeść? - Usłyszałam. Pytanie uznałam za retoryczne. On w sumie najprawdopodobniej też. Tak więc, witaj pełny żołądku! Dlaczego nie mogłam zjeść normalnie posiłku jak się należy? Przecież mogłam sobie coś upolować. No, nie całkiem. Moja leniwa dupa śpi do południa, tym samym doprowadzając moich opiekunów do białej gorączki. Niby coś tam mówili że jak nie będę się wyrabiać, to będę musiała sama ogarnąć sobie żarcie, ale myślałam że tylko to takie żarty.
Po obudzeniu zrozumiałam, że jednak nie. Mówili na serio, łowienie ryb zajmuje dużo czasu, jedną się nie najem, a nie chce mi się też ganiać za kaczkami czy innym drobiem. Ssaków nie tknę. Nie. Mój wybredny język zazna choćby mięsa króliczego, dopiero wtedy, kiedy zabraknie mi składników odżywczych. 
- To.... gdzie idziemy? - usłyszałam pytanie, zdając sobie sprawę że nie ruszyliśmy się z miejsca, odkąd mój brzuch wydał z siebie dźwięki istnienia. 
- Co? - popatrzyłam na (wilka którego imienia zapomniałam bo jestem kiepska w zapamiętywaniu imion i twarzy. No nic, jakoś sobie poradzę bo spytać głupio) niego, próbując złapać kontakt z rzeczywistością. Dopiero po chwili dotarło do mnie jego pytanie - a, tak, czekaj, chwila. Yeeh.... - mózg usilnie próbował zanalizować wszelkie zdobyte przeze mnie informacje - W górach ciętych jest jezioro, nie? Tam chyba były ryby - mruknęłam. Bardziej niby nadawał się wodospad niedźwiedzi, jednak o nim postanowiłam wspomnieć gdy w jeziorze nic nie będzie, gdyż bałam się o swoją norę na miód pitny, za tą wredną, moczącą futro ścianą lecącej wody. Swoją drogą stanie na drodze spadającej wody może być jednocześnie i dobrym masażem i sposobem na śmierć. Jakoś nie widziała mi się wizja podtapiania albo utonięcia w rzece podczas łapania ryb. Tak więc, poszliśmy. Z tyłu głowy siedziała mi myśl, że w sumie to właśnie się narzucam, ale nie ważne. Potrzebowałam jedzenia i tylko to mnie aktualnie obchodziło. 

<Exan? Musisz się zadowolić takim tematem, albowiem nic kreatywniejszego nie przyszło mi do głowy. Czas na ryby >D>

16.04.2021

Od Exana cd Tsumi

 No ale nie zwlekając dłużej, wstałem, wygiąłem grzbiet w łuk i przeciągnąłem się mocno, aż w stawach chrupnęło. Aż miło posłuchać! Ziewnąłem głośno i już się odwracałem, gdy moje oczy zderzyły się z oczami znajomej wadery. Staliśmy w miejscu i przyglądaliśmy się sobie, jakby jedno drugiego widziało pierwszy raz... do tego ciszę pełną konsternacji, którą nas otaczała przewał dźwięk świerszcza. Zamrugałem zaspanymi oczami jak idiota, podrapałem się po głowie, bo aż zaswędziało od myślenia co powiedzieć, ale jedyne co mi przychodziło do głowy, to to, żeby jej pomachać. Kuźwa Exan, zbierz się do kupy i powiedz coś! 

- No cześć! - wyrwałem pierwsze słowa, jakie przyszły mi do głowy - Lało, jak z konewki, co nie?

- Noo.. tak, bardzo! - Odpowiedziała wadera widocznie i ona nie wiedziała, jak podejść do sprawy. 

Staliśmy tak znowu wpatrzeni w siebie, jakbyśmy byli lustrzanymi odbiciami, jednakże ja byłem dość wyższy i miałem czerwono białą sierść, gęstą jak zarośla obok. Po chwili dotarło do mojego zakutego łba, że stoję przed...ALFĄ! Podrapałem się znowu po głowie, ale tym razem zaswędziało mnie ze wstydu. Nie wiedziałem, czy przylec do ziemi, aby okazać jej uległość, albo rzucić jej szybkie przeprosiny i zrzucić wszystko na przytępiony umysł po drzemce. W końcu zrobiłem jedno i drugie. Rozpłaszczyłem się, jak naleśnik przed nią na ziemi i wyrecytowałem tekścik, który kiedyś nauczył mnie mój despotyczny ojciec, kiedy obraziłem niechcący kogoś wyżej postawionego ode mnie. 

- Proszę o wybaczenie i zrozumienie, nie chciałem ani obrazić, czy zhańbić mojej przywódczyni..

- Człowieku, czy ciebie oczadziło w tym momencie? - zapytała lekko zdziwiona 

- Noo... yyy.. - W tym momencie odkryłem, że zrobiłem z siebie totalnego klauna. DZIĘKI TATO! Podniosłem się i miałem ochotę zakopać się pod ziemię, tak głęboko, że nawet kret by się do mnie nie dokopał. - K***a mać... - wyszeptałem pod nosem. 

- Nieważne, zapomnij o sprawie - wymamrotałem po cichu i już miałem się wycofywać, gdy nagle usłyszałem... STÓJ! Więc stanąłem. Jak wryty kij w twardą ziemię. Odwróciłem się. 

<Tsumi? Wybacz, że krótkie, ale... no cóż, nie będę zdradzać dolegliwości, na którą choruje każdy z nas xDD> 


Od Tsumi do Exana

 Wiosna w pełnym rozkwicie, co tu dużo mówić. Śnieg powoli topniał, ukazując mieszaninę gówna, błota i martwej ale mokrej trawy. Brzmi jak idealne "ciasto" którym bawią się wypuszczone na wolność szczeniaki, których rodzice zawzięcie rozmawiają nad tym, jak to w rodzinie u nich bywa i czego to ich dzieci nie zrobiły. Ewentualnie narzekają na sąsiadów albo teściowe. Swoją drogą, boli mnie brak szczeniaków. Nie żebym była ich jakąś miłośniczką, ale populacja watahy i tak już spadła. Czy powinnam się tym przejmować? Niby tak, ale już dawno zwaliłam większość moich obowiązków na radnych i opiekunów, więc mało czym się przejmowałam. Poza tym nie pasowałam do tej roli. Kto wpadł na taki głupi pomysł? A nawet jeśli bym się bardziej tej sprawie przyjrzała, to co miałam niby zrobić, masową hodowlę randomowych wilków? Chociaż z niektórych połączeń wyszłyby ładne potworki. Plus dorosłości jest taki, że moi opiekunowie za mną nie chodzą. 
Niestety dość potężnym minusem jest fakt, iż jak coś rozwalisz to twoja taryfa ulgowa jaką zapewniał ci młody wiek, znika. No i jedzenie. Ciepły wiatr, przywiał ze sobą szare chmurska, a wraz z nimi, zaczął powoli i mozolnie spadać deszcz. Jego mozolność jednak nie trwała długo, bowiem zaraz lunęło z góry, jakby Zeus uznał, że właśnie wyleje z olimpu wodę po myciu posadzki. Mruknęłam jakieś przekleństwo z niezadowoleniem, po czym weszłam pod największe skupisko gałęzi jakie udało mi się znaleźć. Całym sercem kocham wiosnę, jednak częste ulewy gdy jesteś na zewnątrz, mogą doprowadzić do frustracji. No bo serio, kto lubi być mokry będąc nad wodą, a nie pod nią? Dźwięk deszczu jest przyjemny, ale jak jesteś suchy albo akurat masz ochotę by wpaść w nastrój do stania w deszczu i patrzenia w górę. Ah i jeszcze brak rozwiniętych do końca liści. Po tym, jak deszcz ustał wstałam i rozciągnęłam swoje zastane łapy. Byłam w suchej części ziemi o kształcie prostokąta. Dlaczego w takim dziwnym kształcie? Deszcz okazał się zbyt silny jak na gałęzie drzew i musiałam użyć jednego lustra jako dachu nad głową. Otrzepałam się, schowałam resztki energii z używania żywiołu materii do tego dziwnego kamienia na mojej szyi zawiedzonego na sznurku i wróciłam do swojego zajęcia nic nie robienia. Albo przynajmniej taki był zamiar. Zatrzymałam się i poniuchałam trochę w powietrzu. Pachnie znajomo, wygląda znajomo. Więc czemu jestem spięta? Ach, no tak. Zapomniałam. Jestem pizdą. Wilk po chwili szukania mnie zauważył. Przez chwilę patrzyliśmy tak na siebie. Co ja mam zrobić? Przecież się znamy. Znaczy, w pewnym sensie. Mam odejść bez przywitania? Albo po prostu kiwnąć głową? Ryech. Przecież się znamy. Znaczy, teoretycznie. Właśnie. To jest moim głównym problemem. Gdyby to był Vespre to nawet bym się nie przywitałam tylko od razu podbiła. 

<Exan? Tsum ma lekkiego laga>

Końcowo...

 Wilki które zostały:


- Exan 5 pkt
- Carver 2 pkt
- Ziyoł 6 pkt
- Lyn 3 pkt
- Eve 2 pkt
- Kagekao 5 pkt
- Tobias 3 pkt
- Tsumi 4 pkt
- Shira 2 pkt
- Rapid 2 pkt
- Wichna 6 pkt
- Ren 19 pkt
- Vespre 6 pkt
- Nashi 6 pkt
- Stormy  12 pkt
- Igazi 2 pkt
- Yuki 5 pkt
- Sokar 22 pkt

- Jason
- Varian
- Vi
- Allen
- Delta
- Fluffy 
- Antilia  5 pkt


Jeśli kilka wilków należy do jednej osoby, możecie sobie zsumować punkty z kilku postaci. 

No i trupki (znaczy, nie trupki ale no):

- Demoness
- Makrela 
- Solara
- Reiko
- Noelle
- Indra
- Alexei
- Aiden
- Ambrose
- Lucyfer 
- Ichabod 
- Varian
- Aaron
- Maillo
- Strażniczka Pełni
- Osami

Można jeszcze napisać by wilk poszedł do adopcji albo na NPC

15.04.2021

Od Exana cd Stormy

 Miałem przed sobą nieprzytomną waderę, która wcześnie walczyła ramię w ramię ze mną przeciw intruzom. Twierdziła, że nic jej nie jest. Bzury to były paskudne, jak jej rany na łapie i skrzydłach.

- Okej, sama chciałaś - po tych słowach poderwałem ją i zarzuciłem na swój grzbiet. Obrałem kierunek do siedliska medyka, lecz nikogo tam nie zastałem. No pięknie. Słyszałem jedynie trzaskający płomień, który oświetlał pomieszczenie, a w powietrzu czułem zapach ziół. - Nie chciałaś do medyka, to ja się tobą zajmę - mamrotałem nonstop pod nosem, znosząc zapasy ziół i leków medyka obok leżącej Stormy. Najważniejsze, aby zatamować krwawienie. Szukałem po jaskini bandaży, jednocześnie żując w pysku rozmaryn lekarski i żywokost. W końcu znalazłem, wyplułem papkę ziół i nałożyłem je na ranę wadery i dokładnie zabandażowałem, z wytworzonych grubych patyków stemplem unieruchomiłem ranne skrzydło wadery. Potem spojrzałem na swoje dzieło i bez frasunku przyznałem sobie, że byłby ze mnie niezły medyk. Po chwili przyszedł wykwalifikowany medyk. Nie był zadowolony, że posłużyłem się jego zapasem ziół, ale w ostatecznym rozrachunku przygotowała napar z lawendy i rozmarynu. Gdy Stormy się obudziła, podsunąłem jej napój prosto pod jej pyszczek, a ona natychmiast to wypiła.

- Zostaniesz tu u medyka, a ja dokończę formalności za ciebie. Wyjaśnię sprawę alfie. Na pewno zrozumie. 

Nadeszło popołudnie, gdy Stormy opuściła siedlisko medyka ze starannie zrobionym opatrunkiem na skrzydle, ale ze zdumieniem spostrzegłem, że bandaż na łapie został nietknięty, bo być może medyk stwierdził, że dobrze wszystko zrobiłem. Akurat wtedy skończyłem służbę i ciepło powitałem moją ranną towarzyszkę.

- Noo.. wykurowałaś się widzę - skomentowałem nadejście wadery.

- Medyk powiedział, że nie jest źle, ale trochę kręci mi się w głowie. 

- To idź do siebie i zdrzemnij się troszkę. Może ci przejdzie.

- Nie jestem zmęczona. Prędzej to poszłabym coś zjeść. W brzuchu mi burczy. Zjesz coś? 

- Nie dzięki, mam umówione spotkanie z Rei. Do zobaczenia później! 

<Stormy?>

14.04.2021

Od Carvera

 Staliśmy na pustkowiu.
- I co teraz? Taki jesteś mądry? - warknąłem to potężnego jastrzębia. Spojrzał na mnie nieśmiało, ale ja nie zamierzałem się ugiąć jego słodkim oczom. - Mówiłeś, że świetnie znasz drogę. Znowu mnie oszukałeś. Nie myśl sobie, że puszczę ci to płazem, rozumiesz?
Spuścił wzrok i westchnął. Miałem zamiar iść dalej, bez niego, ale nie potrafiłem. Mocno się do siebie przywiązaliśmy, więc nie było szans, aby któreś z nas zostawiło drugiego. Odwróciłem się w drugą stronę, próbując obmyślić jakiś plan i tak skazany z góry na niepowodzenie. Ciężko wypuściłem powietrze. Poczułem się totalnie bezradny w zaistniałej sytuacji. Ja, Aron i pustkowie, świetnie. Zapasy wykończyły się wczoraj, już nie wspominając o wodzie.
- Przepraszam... - powiedział cicho mój kompan. - Pomyliłem się, ale nie cofnę czasu. Musimy coś zrobić, czasu coraz mniej.
- Fakt, najlepiej by było iść przed siebie i się nie zatrzymywać. - stwierdziłem. - Idziemy? - zapytałem.
- Nie mamy innego wyjścia, już za daleko zaszliśmy. - powiedział i usadowił się na moim grzbiecie.
Długo trwała ta podróż. Moje łapy odmawiały powoli posłuszeństwa, a oddech stawał się coraz cięższy. Oczy samoistnie mi się zamykały, chociaż nie chciało mi się spać.
- Patrz! - Aron krzyknął i wzbił się gwałtownie w powietrze. Wtedy upadłem. To był najgorszy moment tego wszystkiego. - To zieleń! Carver, jesteśmy ocaleni! - kontynuował ptak po "szybkich" analizach.
- Ja już nie mogę, idź sam. - wyszeptałem. Jastrząb podleciał do mnie.
- Nie możesz się teraz poddać. Spójrz, jak daleko zaszliśmy! Twoja matka byłaby z ciebie dumna. Nigdzie bez ciebie nie idę, nie mogę cię zostawić.
W oczach Arona było widać strach. W sumie, na jego miejscu tez sam bym się bał. Po paru minutach ciszy wstałem. Ledwo trzymając się na łapach ruszyłem.
- Tak jest! Dobry basior! - ucieszył się mój kompan. - Ku nowej przygodzie!
Te słowa mocno podbudowały mnie w przekonaniu, że może być tylko lepiej. Mimo odległości czułem, że dojście do zielonej krainy minie nam bardzo szybko, nie myliłem się.

C.D.N.

Od Exana "Oderwanie od rzeczywistości"

   Gdyby tego było mało, zaczął padać deszcz, a ja siedziałem, jak zmoknięta szmata pod jednym z drzew. Nie zbierało się na burzę, lecz lało tak strasznie, że deszcz siekał wszystko wokół. Zasłona z gałęzi drzew nie chroniła całkowicie przed ulewą, dlatego krople wody skapywały mi co jakiś czas na moje gęste futro. Nie pozostawało mi nic innego, jak siedzieć na... dvpie i obserwować szaro bure niebo, przysłonięte brzydkimi, jak czyraki na pysku, deszczowymi chmurami. Niedaleko wyczuwałem skryte jelenie, ale nie czułem głodu, jedynie przeszywający chłód wiatru, wiejącego od zachodu. Służbę skończyłem niedawno, ale cieszyłem się wręcz, że tak jest, bo gdyby potrwała ona jeszcze o półgodziny dłużej, byłbym teraz, jak mokra szmata, którą wytarto podłogę. Żeby zabić czas, zacząłem kopać w ziemi. Z minuty na minutę pozostawiałem za sobą wielki czub wykopanej ziemi. Natykałem się na rozwidlone korzenie, dokopałem się do mini korytarzy podziemnego królestwa mrówek, które szalały wokół, wściekłe, że jakiś przyrośnięty typ rozpieprzył im coś, nad czym prawdopodobnie pracowały z nakładem wielu chęci i sił. Zakopałem więc wszystko i wróciłem do punktu wyjścia i westchnąłem znudzony. W końcu skleiłem powieki i zatopiłem się w dość głęboki sen. Byłby on dość normalnym przypadkiem, gdybym się czymś naćpał, ale tak na trzeźwy umysł nigdy nie trafiały mi się takie jawy. Śniło mi się, że oblazły mnie mrówki, jakby chciały się zemścić za zniszczony dom. Związały linami podobnymi do włókien pajęczyn, ale z pozoru wydawałyby się słabe, jak na takiego ogromnego wilka. A gdzie tam! Szarpałem je zębami, wyrywałem się, ale nic z tego. A potem wydawało mi się, że opuściły mnie wszystkie chęci, więc leżałem tak bez humoru w czasie, gdy mrówki skakały i łaziły po mnie usatysfakcjonowane. Mogłem tylko wzdychać i strącać z nosa te małe skubańce. Właziły mi do ucha i niemiłosiernie łaskotały, ale nie gryzły. Wyobraźcie sobie mnie w takiej sytuacji. Oskubany z sierści, zdarty ze skóry i wyżarty do białej kości. A potem przyleciały niezwykle przerośnięte ( swoją drogą chyba wychowywane na sterydach) szerszenie i zrobiły sobie grilla na mojej głowie. Bzyczały irytująco i tarzały się po mojej bujnej czuprynie. 

- No żesz cholera jasna, w odwłoki wasze zajechana mać, co ja wysepka wylegowiskowa? - pomyślałem nerwowo. Pajęczyny trzymały się mocno i długo. A potem rozpoczął się wielki mrówczy sąd, a oskarżonym oczywiście byłem ja! No co za niespodziewany obrót spraw, no nie uwierzysz :D 

Oskarżenie: Zniszczenie mrowiska, Kara: 25 lat więzienia w zawieszeniu + prace społeczne w postaci czyszczenia wszystkich toalet. Pięknie, kurna, pięknie... dobrze, że Reiko nie widzi mnie w tym stanie, bo padłaby ze śmiechu. 

Sen odszedł tak szybko, jak przyszedł, a przed oczami miałem czystą przestrzeń. Deszcze przestał lać, a ja wyczułem czyjąś obecność. Ktoś był w pobliżu.

<Dawaj Tsumi :3 >    

Ziyoł do Stormi

Wróciłyśmy do ruin z kolegą, który uznał, że rusza z nami do jej świata. Tylko, że na miejscu nie wiedzieliśmy jak uwolnić portal i wrócić do domu. Zaczęłam przeglądać zniszczone malowidła naścienne.  Niewiedzac czemu zaczęłam coś nucić a na ziemi pojawił się portal. Po upewnieniu się że to ten właściwy wskoczyliśmy do  niego i w drodze na drugą stronę przybraliśmy formę wilków.  
-Udało się. 
-powiedziałam rozglądając się po okolicy. Zapomniałam jak tutaj jest pięknie. Nasze światy są niczym przeciwieństwa, nasza planeta jest wyniszczona wojnami, chorobami i tymi dziwnymi stworami. A ten tutaj rozkwita, pewien stopień pokoju. Problemem zostaje tylko dokończenie nauki tutejszego języka, bo beż niego będzie ciężko się porozumieć.
-Myślisz, że reszta nie będzie miała nic przeciwko jak do was dołączymy?
Zapytałam wadere, bo uznałam że z naszej trójki ona powinna coś wiedzieć skoro to na nią spadałam.

Od Rena „Upierdliwa siostra” cz. 3

Jak na złość Temisto nie było w jaskini, tak samo jak matki i reszty moich sióstr. Jednak po przyniesionej wiklinie i karteczce widniejącej na górze stosiku mogłem wywnioskować, że była już tutaj. Westchnąwszy odłożyłem koszyk i liściaste gałązki na podłogę, jako że przeszkadzały i ograniczały moje pole widzenia.
„Jak już przyjdziesz to upleć z tej wikliny i tego co przyniosłeś wianki. Zacznij od okręgu z wikliny i wtedy okręć go gałązkami z liśćmi. Jak skończysz to wpleć kwiatki.”
Eh. Coraz bardziej czułem się wykorzystywany, szczególnie dlatego, że nie wiedziałem co takiego ważnego robiła siostra, że nie było jej prawie w ogóle w jaskini.
Usiadłem niezadowolony na podłodze, zaczynając próbować w uformowaniu koła z wikliny. Czy to w ogóle jest możliwe, czy może to Temisto coś pokręciła i okazuje się, że nie powinno się zaczynać od tego, tylko czegoś innego? Jak bardzo bym nie próbował, tak bardzo mi nie wychodziło. Dopiero po którejś z parunastu prób uświadomiłem sobie, że próbowałem złej techniki w wykonaniu okręgu. Stosując nową technikę udało mi się już za piątym razem, co było dosyć szybko jak na moje słabe umiejętności w robieniu takich robótek.
Zacząłem wplątywać między wiklinę gałązki z liśćmi. Sprawiło mi straszną trudność uważanie na to by nie użyć zbyt dużej siły, bo inaczej mógłbym porwać te młode pędy. Na szczęście ucierpiało jedynie parę listków, dzięki czemu wianek wyglądał okej. Teraz zostało wplecenie tych dziwnych dużych stokrotek, mleczy czy tych dziwnych fioletowych ostów. Dopiero gdy skończyłem pleść wianek uświadomiłem sobie, że to nie koniec moich cierpień, bo został mi jeszcze jeden wianek do uplecenia.
Nie wiem jak bardzo nie rozumiejącym świata trzeba być, by zostawiając materiały na drugi wianek i ogólnie mając z tyłu tą myśl by nie wykorzystać wszystkiego bo musi starczyć materiałów, zapomnieć w ogóle o tym, że trzeba będzie upleść następny wianek.
Więc wziąłem się i zacząłem robić drugi. Zajęło mi to o wiele krócej niż za pierwszym razem, a wianek wyszedł bardziej prosto niż ten wcześniejszy. Tylko to, że zostały same resztki po wcześniejszym wianku było trochę niesatysfakcjonujące, bo może i technicznie został lepiej zrobiony, ale kwiatki były gorszej jakości niż w tym pierwszym.
W końcu mogłem odpocząć chwilę. Położyłem się, zamykając oczy, mając nadzieję, że Temisto nagle z dupy nie wbije tak, jak zrobiła to gdy skończyłem pleść koszyk.
Powoli przysypiałem, będąc już jedną nogą w sennym świecie, gdy nagle rozbudził mnie głośny dźwięk. A raczej wołanie.
– Reeen! – zawołała mnie siostra radośnie, wbijając do jaskini.
Wzdrygnąłem się, podnosząc zaspany łeb gwałtownie. Sierść mojej siostry była pobrudzona jakimiś kolorowymi plamami.
– Czego chcesz – mruknąłem. – I czemu jesteś brudna?
– O, uplotłeś wianki – ucieszyła się jak dziecko, ignorując moje pytania.
Podbiegła do nich, zarzucając sobie jeden z nich na głowie. Wzięła do pyska drugi i po podejściu do niego włożyła mi go na głowę.
– Wstawaj, zobaczysz nad czym cały czas pracowałam – zachęciła radośnie waderka odbiegając do wejścia do jaskini. – I weź ze sobą koszyk.
Wstałem ociężale, biorąc do pyska koszyczek. Na jego dnie dalej były resztki kwiatków, a raczej ich same płatki.
Ruszyłem za siostrą. Byłem pewny, że jeżeli ktokolwiek by mnie teraz zobaczył, mógłby łatwo wywnioskować że nie robię tego wszystkiego z własnej woli. Pewnie wyglądałem jakbym szedł teraz na rozstrzelanie.

C.D.N

Lyn cd Wichna

Skinąłem głową i udałem się za waderą. Skapywała z nas woda, a w powietrzu zaczęło nieco wiać. Postanowiłem że wysilę się nieco i pozbieram z nas nieco cieczy, abyśmy czasem nie zachorowali. Szliśmy w ciszy przez dobre kilka minut aż dotarliśmy pod jakiś zabytkowy dąb, gdzie to usiedliśmy i zaczęliśmy się przyglądać pozytywce.
-Rozumiesz to pismo? - spytałem po chwili, zauważając że wadera mruży brwi ze skupieniem. Niestety wilczyc zaprzeczyła ruchem głowy. Westchnąłem tylko w odpowiedzi i położyłem głowę na łapach. Zamknąłem oczy, chcąc nieco zregenerować siły. Nie zauważyłem nawet kiedy zasnąłem. Obudziły mnie ciche głosy. Jeden z nich na pewno należał do Wichny, drugiego jednak nie znałem. Gdy otworzyłem oczy dostrzegłem tylko mignięcie jakby cienia i dalej przyglądającą się pozytywce wilczycę. - Z kim rozmawiałaś - zapytałem prosto z mostu. Wichna spojrzała na mnie jakby nie wiedząc o czym mówię.
-Z nikim- przerwała, po czym dodała - musiało Ci się coś przyśnić. - mruknąłem cicho na zgodę, chociaż, coś mi mówiło, że powinienem mieć ją jednak na oku. Wstałem i zabrałem Wichnie pozytywkę, na co wilczyca mruknęła niezadowolona.
-Chodź. Sprawdzimy, czy nie ma czegoś o tym w bibliotece. - powiedziałem i zaczekałem, aż moja towarzyszka się podniesie. W tym krótkim czasie zerknąłem na niebo i doinformowałem się, że musiałem spać przez dobrą godzinę. ~Że jej się chciało tyle siedzieć i gapić na tę pozytywkę. - pomyślałem. 

Po półgodzinnym spacerze dotarliśmy do biblioteki, gdzie powitał nas Aron, który od razu zasugerował nam pomoc. Jak można się było spodziewać, dla bibliotekarza problemem nie było znalezienie kilku ksiąg, które już po chwili odłożył nam na stół, gdzie spokojnie mogliśmy je przejrzeć. Po jakiś 15 minutach wertowania zakurzonych stron, Wichna znalazła Legendę o "Cudownej pozytywce", której opis łudząco przypominał wygląd naszego znaleziska. 
-jest tu napisane, że owa pozytywka przypomina działaniem lampę Dżina. według legendy, pozostało jednak tylko jedno życzenie, które spełni się dopiero po odgadnięciu zagadki. - poinformowała mnie wilczyca, na co przytaknąłem skinieniem głowy.
-Jak przywołać tego dżina?- spytałem po chwili.

<Wichna?>
Czyżby tajemnicza pozytywka mogła Ci pomóc? A może to jakiś przekręt? Co postanowisz?

Od Rena „Upierdliwa siostra” cz.2

Wyszedłem z jaskini kierując się w stronę pałacu. Zamierzałem zbierać kwiatki na łące górskiej, jako że najpewniej o tej porze kwitło tam najwięcej roślinek. Tylko czy tyle kwiatków ile uda mi się złapać w pysk będzie wystarczająco na cokolwiek co planuje zrobić z nimi Temisto? Ah, nie powinienem zapominać o liściach. Kwiaty i liście… Mogłem już podejrzewać co takiego planuje moja kochana siostra, szczególnie patrząc na to, co już wcześniej kazała mi robić.
Olśnienie. Przecież mogę wziąć wcześniej upleciony koszyk i pakować do niego to całe zielsko które znajdę. Gałązki liści to ja mogę wziąć do pyska bo zajmują mniej miejsca niż te takie kwiaty. Cofnąłem się więc do jaskini, tylko po to by wziąć koszyk ze sobą. Temisto nie było już w środku. Po tym wróciłem do maszerowania w stronę łąki górskiej. Wybierałem skrótowe ścieżki, szczególnie te mało uczęszczane. Czym szybciej zrobię tą robotę, tym będę mieć więcej czasu na odpoczynek. Nie chciałbym przecież zmarnować całego swojego wolnego dnia od pracy na jakieś plecenie koszyczków i zbieranie kwiatków. Zależało mi więc na czasie, a spotkanie kogoś po drodze mogłoby grozić niechcianym opóźnieniem. Nie chcę marnować czasu na jakieś czcze pogawędki.
Dotarłem na łąkę bez zbędnych utrudnień. Zdecydowanie to był czas gdy wszystkie kwiaty kwitły. Chyba będę musiał poszukać gdzieś indziej liści – tutaj cała ziemia była okryta różnokolorowym dywanem roślin. Białe, fioletowe, różowe, nawet mogłem znaleźć niektóre pomarańczowe i żółte. Choć te żółte to chyba były mlecze…
Zacząłem zrywać co ładniejsze kwiaty, uważając by nie zerwać ich zbyt krótko. Temisto już raz zbiła mnie po łbie gdy zerwałem zbyt krótko łodygę. Niby wtedy nie da się dać kwiata do wianka bo nie ma na czym go zawiązać. Nie będę się z nią kłócić, choć według mnie zawsze można przecież taki kwiat przywiązać sznurkiem czy czymś w tym stylu. Ale cóż, co ja się znam. Właśnie dlatego wolałbym gdyby teraz jak wrócę do jaskini siostra była już w środku, a ja nie musiałbym robić czegoś czego za nic nie potrafię. Koszyk, do którego ładuję teraz te wszystkie kwiatki nie wygląda przecież zbyt ładnie, co jest potwierdzeniem, że moje umiejętności do takich robótek są strasznie niskie. Ogólnie ze zręcznością u mnie leży. Gdybym był tylko tą dziwną dwunogą wiewiórką z tych wszystkich legend, nazywanej bodajże człowiekiem, przynajmniej przez mojego tatę, to może bym potrafił w takie rzeczy handmade.
Ale przecież to tylko legendy. Tak jak te wszystkie o demonach czy stowarzyszeniu cieni. Te niestworzone historię powstały przecież tylko po to by rodzice mieli co opowiadać swoim szczeniakom. Kto normalny uwierzyłby, że istnieją stworzenia potrafiące utrzymać pion stojąc tylko na tylnych nogach? Przecież to jest strasznie niepraktyczne, tak samo jak ich te chwytne kończyny które pełnią funkcję naszego pyska. Podobno to dlatego, że ich pysk jest płaski i trudno im trzymać cokolwiek w ustach. Jestem pewny, że gdyby takie stworzenia żyły w naszym świecie bardzo szybko by wymarły ze względu na to, jak bardzo źle zostali stworzeni.
I tak myślałem, zrywając powoli kwiatki i inne mlecze. Gdy koszyk był już pełny postanowiłem poszukać jakiejś młodej wierzby albo innej rośliny liściastej z długimi gałęziami okrytymi gęsto liśćmi. Udało mi się znaleźć je niedługo później. Wróciłem więc do jaskini trzymając w pysku garść gałązek oraz koszyk pełny kwiecia.
 
C.D.N

Eve

Młoda, granatowa wilczyca czytała właśnie księgi o nekromancji, u siebie w domu. Eve, gdyż tak się właśnie nazywa, dopiero od niedawna zaczęła spełniać się w swojej pracy jako szaman. Zima bowiem minęła jej wielce leniwie, gdyż niewiele mogła zrobić. Jednak z wiosną pojawia się więcej zajęć. Zaczynają rosnąć zioła i pojawiają się zwierzęta, potrzebne nieraz do uprawiania magii zarówno białej, jak i czarnej. Ofiary dla duchów i demonów muszą być jak najlepszej jakości. Z tego powodu już od pierwszych dni wiosny Eve wyrusza codziennie na poszukiwania świeżych ziół i talizmanów. Wadera uwielbia tę posadę i poświęca jej całą siebie, tak jak i magii, a przekonać można się o tym, szczególnie gdy tylko wkroczy się do jej domu, będącego jednocześnie jej miejscem pracy. Na sznurkach wiszą suszące się zioła, w poukładanych słoikach i fiolkach znajdują się najróżniejsze dziwactwa. Zaczynając od piór, pomijając ptasie nóżki, a na gałkach ocznych kończąc. Jednak to nie wszystko. W chatce szamana zawsze wyczuć można jakieś kadzidełko, a w skrzyniach można znaleźć wiele wartościowych gadżetów takich jak talizmany, cudowne leki, czy też znane wszystkim łapacze snów.  Wśród tego wszystkiego stoją stosy ksiąg i trzy niezwykle wygodne fotele, oraz oczywiście nasza szamanka - Eve, która chętnie służy pomocą. Wilczyca już nie może się doczekać aż w jej progu stanie przybysz z jakimś niecodziennym problemem. 
- Ciekawe kto to będzie... - zastanowiła się na głos, gdy przewracała kolejną stronę księgi. 

Lyn

Mruknąłem gniewnie, gdy tylko promienie słoneczne dostały się do mojej jaskini. Przewróciłem się na drugi bok i zamierzałem spać dalej, jednak nie potrafiłem ponownie zasnąć.
-niech to!- fuknąłem i podniosłem się do siadu. Siedziałem przez chwilę, obserwując otoczenie przed moim miejscem zamieszkania i Stwierdziłem, że czas się zbierać. Wstałem więc  i porozciągałem się nieco. Zabierając ze sobą mój niedawno nabyty, posrebrzany grzebień, udałem się w stronę. Leżącej niedaleko sporej zaspy. Świeże górskie powietrze pobudziło mnie bardziej, utwierdzając w przekonaniu, iż dzisiejsza pogoda będzie sprzyjająca. Zmieniłem śnieg w wodę i wziąłem porządną kąpiel, po której ściągnąłem z siebie nadmiar wody, wysychając w ten sposób w niezwykle szybkim czasie. Następnie usiadłem wygodnie na mojej ulubionej skale i zacząłem rozczesywać mój jakże cudowny ogon, który w czasie snu niestety zdążył się poplątać. Starannie pozbywałem się każdej, nawet najmniejszej niedoskonałości z mojego drogiego przyjaciela i gdy w końcu skończyłem była godzina 12.
-idealna pora na śniadanie- uradowany swoją ciężką pracą ruszyłem na krótkie, aczkolwiek efektowne polowanie. Po posiłku urządziłem sobie trening, aby po nim ruszyć na patrol wzdłuż górskich granic, który trwał do północy. Gdy tylko wróciłem, zjadłem resztki obiadu i udałem się na spoczynek. Tak oto minął mi kolejny dzień w wataszy. 

13.04.2021

Od Kagekao

Podróż zajęła mi dłużej, niż przewidywałem. Pięć dni w jedną stronę to zdecydowanie zbyt optymistyczna perspektywa. Nie uwzględniłem przecież tego, że teraz, we wiosnę wszystkie rzeki i zbiorniki wodne zostały rozmrożone. Co za tym idzie, nie było już tych wszystkich dróg na skróty. Jak będziemy wracać będę musiał dołożyć wszelkich starań by nie powtórzyła się akcja sprzed paru dni, kiedy to prawie utonąłem w nurcie jeden z porywczych rzek. Gdyby tylko ten konar nie był aż tak spróchniały może utrzymałby ciężar mojego cielska.
Nie mniej jednak po około tygodniu byłem już na starych terenach. Spacerowałem powoli po znajomych miejscach, które opuściliśmy nie tak dawno temu. Zastanawiałem się czy kiedykolwiek uda mi się wrócić tu drugi raz. Możliwe, że to moje ostatnie chwile tutaj. Może i nowe tereny są bezpieczniejsze, jednak nostalgia i przywiązanie do tego miejsca nadal nie wygasło. Postanowiłem, że w takim razie powinienem wykorzystać jak najlepiej te chwile.
Samotne wędrówki przypominały mi o moim dawnym życiu, przed dołączeniem do mojej starej bandy, i w czasie gdy od nich odszedłem. Może i trochę tęskniłem za trybem życia samotnika, jednak teraz, kiedy mam rodzinę i pełnie ważne stanowisko w watasze, nie powinienem już robić takich ryzykownych rzeczy. Swoje wyszalałem, co prawda nie zawsze w odpowiedni sposób, jednak na pewno nie mogę powiedzieć, że zmarnowałem swoje życie. Jednak czemu dalej czuję, jakbym marnował się u boku mojej żony? Mam jedenaście lat, nie powinienem mieć już tych szczeniackich zabaw w głowie. To przecież czas, kiedy powinienem się uspokoić i zacząć żyć odpowiedzialnym życiem. Za parę lat i tak pewne skończę dwa metry pod ziemią, albo co gorsza w brzuchu jakiś padlinożernych ptaków.
– Nie należysz do stada – usłyszałem nieznajomy waderzy głos.
Odwróciłem się pytająco w stronę źródła dźwięku. Smukła wadera o piaskowej sierści najeżyła się ostrzegawczo. Obnażyła kły, cofając uszy.
– Stada? – zdziwiłem się. – Nie spodziewałem się, że ktoś zdążył zająć już te tereny – zaśmiałem się krótko, tylko wzmacniając wyczuwalny strach wilczycy.
– Lepiej dla ciebie byś opuścił te tereny zanim Alfa dowie się o twojej obecności – warknęła.
Uniosłem brew. Nie będę kłamać, że trochę zaciekawiło mnie kimże jest ta groźna Alfa. Gdybym nie był tu po Kazuri może i odważyłbym się z nimi zadrzeć tylko po to, by zaspokoić swoją ciekawość. Jednakże ryzyko z tym związane również mogłoby dosięgnąć waderę po którą tu przyszedłem. Nie zamierzam jej narażać na niebezpieczeństwo szczególnie, że sam postanowiłem ją ochronić. Co prawda nic mnie z nią nie łączy, a jedyny powód czemu jej pomagam to moja egoistyczna zachcianka.
– Opuszczę je, jednak najpierw muszę coś zrobić – powiadomiłem ją. – I nie zamierzam uciec z podkulonym ogonem tylko ze względu na twoją alfę.
Już chciałem odwrócić się i odejść w swoją stronę gdy ta bez żadnego ostrzeżenia skoczyła na mnie z zamiarem ugryzienia mnie. Po jej przesadzonych, nieostrożnych ruchach można było zauważyć, że nie jest wytrenowanym wojownikiem. Wystarczyło jedynie zniżyć się wystarczająco by uniknąć jej szarży. Nie była nawet w stanie wylądować na czterech łapach – potknęła się o własną nogę, lądując na piasku.
– Twoje umiejętności w walce nie świadczą wcale pozytywnie o waszym stadzie – powiedziałem prostując się. – Niekompetentna alfa, że obsadziła osobę nieporadną w walce jako strażnika terenów.
Wadera zacisnęła zęby, wstając z piasku. W powietrzu zmaterializowały się pokaźne kawałki lodu. Ruszyły w moją stronę z znaczną prędkością. Mimo, że próbowałem wyminąć wszystkie, nie potrafiłem zrobić tego bez drobnych zadrapań. Może i umiejętności fizyczne u niej ssą, jednak potencjał magiczny na pewno posiada. Tyle że potencjał to nie wszystko. Osoby takie jak ona są jedynie nieoszlifowanymi diamentami.
Spojrzałem jej w oczy, wykorzystując szanse.
Nowo wytworzone pociski, mające już zaraz nabrać tempa i ruszyć w moją stronę, opadły na ziemię wraz z piaskową waderą. Zwinęła się z bólu, jęcząc żałośnie.
– W taki sposób mógłbym cię zabić, a twoje stado nie wiedziałoby dalej o mojej obecności. Jesteś w stanie zorientować się na jakie niebezpieczeństwo mogłabyś narazić swoich pobratymców swoją niekompetencją? Powinnaś się skupić na swoich fizycznych zdolnościach, bo twoja magia nie uchroni cię przed wszystkim – pouczyłem ją, zdejmując z niej efekt mojej mocy. – Plus nie powinnaś dawać poznać po sobie strachu. W prawdziwej walce przez taki drobny błąd mogłabyś stracić życie.
– Nie chcę tego robić… - wymamrotała rozpaczliwie, dalej leżąc na ziemi.

C.D.N

Od Tobiasa c.d Shira

W kącie jaskini, w którym powinienem znaleźć spokój, zastałem leżącą Shirę. Wadera spojrzała na mnie pytającym spojrzeniem, uderzając parę razy wesoło ogonem o podłoże.
– Czeeść. Co jest, że cię przywiało aż w ten kąt? – Uśmiechnęła się lekko.
Co prawda nie czułem się dobrze w jej towarzystwie, jednak gdybym teraz po prostu się odwrócił i odszedł mógłbym, być może, sprawić jej przykrość. Nie była w żaden sposób straszna ani nic z tych rzeczy. Tylko ta wesoła aura, która była aż niepokojąca w swoim natężeniu.
– Po prostu...
Już chciałem powiedzieć jej o Rayli, jednak w porę zamilkłem. Nie wiem czy wypada marudzić właścicielce na temat zachowania jej towarzysza. Może i strasznie boję się tego tygrysa, jednak nie chciałbym by to wyglądało jakbym szedł skarżyć się Shirze o jej zachowaniu. Zwykle przecież tacy donosiciele nie są dobrze postrzegani.
– …chciałem trochę odpocząć – skłamałem kończąc zaczętą wypowiedź. – Nie będzie ci przeszkadzać jak tu będę czy pójść sobie gdzie indziej? – zapytałem.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała, poszerzając swój uśmiech.
Mimo, że liczyłem na inną odpowiedź, jakoś w małym stopniu ucieszyła mnie ta, którą dostałem. Nie musiałem szukać drugiego takiego cichego kąta, a co za tym idzie szybciej mogłem mieć po prostu spokój. Bez przerażających tygrysów wyglądających jakby tylko czekały aż stracę czujność by napaść mnie w najmniej oczekiwanym momencie.
Ległem na ziemię gdzieś blisko ściany, w najbardziej ciemnym miejscu. Coraz bardziej się uspokajałem dzięki tym wygodnym zimnym skałom, zapominając powoli o wcześniejszym stresie związanym z towarzyszem wadery leżącej gdzieś niedaleko. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że leżę w niezbyt przyjemnej pozycji, przy okazji płaszcząc jeden z moich polików o skalistą ścianę.
– Wygodnie ci? – Tą błogą chwili przerwała Shira. – Dostaniesz wilka jak będziesz leżeć w takiej pozycji.
Otworzyłem lewe oko, jako że prawy polik nachodził mi na drugie. Wadera patrzyła na mnie pytająco.
– Wygodnie – powiedziałem krótko, zamykając oczko. – Od chwili nic się nie stanie, poleżę dopóki ściana będzie zimna.
– Lubisz zimne skały? – dopytywała.
– Mhm – mruknąłem. – Jak są ciepłe to uwierają.
– Nie sądzę by temperatura kamieni miała coś do tego czy uwierają czy nie – wyraziła swoje zdanie Shira. – Przecież nawet jak są zimne to dalej są twarde
Westchnąłem zsuwając głowę na dół. Szczerze mówiąc, teraz było mi bardziej niewygodnie niż wcześniej. Więcej ciężaru ciała naciskało na moje przednie łapy, jeszcze mocniej wbijając w nie drobne kamyczki z posadzki. Przekręciłem się na bok, prostując kończyny.
Ale z jednej strony może, gdybym zapytał…
– W sumie – zacząłem, lekko niepewnie. – To jaka relacja łączy ciebie i Rayle? – zapytałem.
Lepiej zbadać grunt.

<Shira? Też nie mam na to weny i nie bij plz jak co to mogę pomóc później pisać jak nie będziesz mieć pomysłu>

Od Tsumi do Vespre

Przez pewien czas, nie do końca odbierałam bodźce z zewnątrz. Jedyne co potrafiłam, to patrzeć pusto w podłoże, podczas gdy moje ciało zamarło, nie chcąc się mnie słuchać. Z resztą, nie ma co opisywać stanu w jakim się znalazłam. Ważniejsze jest to, co zastałam po tym. Gdy tylko efekt ustał, zdążyłam zrobić może dwa kroki, zanim łapy się pode mną ugięły, a ja zwymiotowałam, brudząc tym samym płytki i jakąś roślinność. Piszczało mi w uszach, jakby mnie coś ogłuszyło. Ugh.... gól głowy. Nie byłam przyzwyczajona do działania czyjejś mocy, ha, lepiej, nigdy żadnego ataku od strony innych nie doświadczyłam. Przymknęłam trochę oczy,  co nie pomogło mi ani uporać się z bólami głowy, ani przy wyostrzeniu wzroku i złapaniu równowagi. Co ważniejsze, nie miałam pojęcia co się stało. Ignorując ten uciskający ból w głowie, postarałam się jednak cokolwiek zobaczyć. 
- Vespre...? - Wymamrotałam. Był pierwszą osobą jaką zobaczyłam. Potem doszły dwa dywaniki. Albo raczej żeby dosadniej to ująć: Dwa martwe ciała odziane w futra, które były solidnie splamione czerwoną, dobrze widoczną w pozostałym świetle dnia cieczą. Nie byłam pewna, co mam aktualnie myśleć. Moje myśli krążyły po całym miejscu zdarzenia, ciągle zataczając koła, by zaraz potem wrócić do punktu wyjścia - Ve ....- Przerwałam, widząc jego zdezorientowanie. Zdawał się być jakby obłąkany. Podeszłam w ciszy, ignorując brudzącą krew, do szczeniaka, starając się nie patrzeć na martwe ciała. 
- Słuchaj, chodźmy po radnych - Powiedziałam, starając się ukryć przerażenie i drżący głos. Brak reakcji. Myśli Tsumi zaczęły się przejaśniać. Tym samym, dotarło do niej dosadnie co się stało, oraz strach przed tym, jak to wszystko wytłumaczy innym. Przez chwilę martwiła się nawet, co ma powiedzieć Zahirze i jakie będą z tego kłopoty. 
- Zostaw mnie na chwilę samego - powiedział cicho, podchodząc do piaskowo-brązowego ciała. Przez chwilę tam tak stałam, nie wiedząc co robić. W końcu jednak odwróciłam się w stronę pałacu, starając się nie wywalić przez krew która osiadła mi na łapach, po czym, by nie marnować czasu, najszybciej jak się dało, poleciałam by kogoś poszukać. Pierwszą osobą jaka przyszła mi do głowy, była Stormy, ale najprawdopodobniej była w powietrzu na patrolu, przemierzając las,  gdyż sprawa tego terenu  nadal nie była wyjaśniona. Znaczy, przynajmniej u nich nie była. Zostaje Fluffy. Gdzie on mógł być? Wylądowałam na czystej posadzce z impetem, przejeżdżając kilka centymetrów na łapach, pozostawiając za sobą resztki ziemi i krwawego płynu. Chodziłam po wszystkich możliwych pomieszczeniach, zużywając coraz więcej resztek z mojej cennej energii. W końcu znalazłam. Wchodził akurat do pałacu. Czyli go nie było, a moja bieganina była zbędna. 
- Fluffy! - Podbiegłam do niego, próbując złapać oddech. Samiec popatrzył na mnie, kierując wzrok nieco w dół. 
- O, Tsumi. O co cho... - Przerwał, widząc pobrudzone łapy. Najpewniej wyczuł już też wszelkie możliwe zapachy, informujące go mniej więcej o moim stanie. - Co się dzieje. - spytał już nieco poważniej. Potem wszystko przeszło, jakby ktoś zrobił potężne przyspieszenie. Zaraz gdy mniej więcej wszystko streściłam, wysłał kogoś po Stormy. Ja natomiast zostałam bez żadnego zadawania pytań, zaciągnięta do pokoju, gdzie zostałam z moimi dwoma opiekunami. Nie byłam pewna, ile minęło, straciłam poczucie czasu. Leżałam między przednimi łapami Tamashi'ego, czekając. Sama nie byłam do końca pewna nawet na co. Oprócz tego, miałam wrażenie że moje łapy są brudne ale jakby od wewnętrznej strony. Chciałam je jak najszybciej umyć.

<Vespre? Nie mam zielonego pojęcia jak to opo wyszło, bo pisałam z pustką w głowie. Proszę nie bij>

12.04.2021

Od Shiry CD Tobiasa

 To żyyyyje!

Widząc zmieszanie białego basiora, Shira postarała uspokoić się trochę i odpuściła nieco. Nie chciała zbyt mocno przytłaczać nowego współlokatora, więc jedynie dusiła swoją wyolbrzymioną radość gdzieś w środeczku.

*Wielki i potężny timeskip*

Shira siedziała gdzieś na drugim końcu jaskini, zupełnie po przeciwnej stronie od reszty jej mieszkańców, w jej najdalszym, najspokojniejszym kącie. Leżała na boku płaskim plackiem, co chwila wzdychając ciężko, co najmniej z takim bólem jakby umarło jej zwierzątko. A przecież nic takiego się nie działo. Właśnie, nic się nie działo. Zupełnie nic. Dlaczego więc nie podejdzie do kogoś, nie pogada, cokolwiek? Na to odpowiedzi nie miała już ona sama.
Za to Rayla, jej tygrysia towarzyszka, bawiła się świetnie bez jej obecności. A za swój cel obrała biednego, niewinnego Tobiasa. Najpierw tylko obserwowała go wręcz głodnym, drapieżnym spojrzeniem, uśmiechając się paskudnie za każdym razem, kiedy samiec drgał. Wiedziała doskonale, że nadal się jej boi. Jej uśmiechy były krzywe, niedbałe, jednak doskonale ukazujące jej białe jak śnieg kły i sarkastyczny charakter. Skrobała potężnymi pazurami przednich łap o kamienną posadzkę, od czasu do czasu machnąwszy prążkowanym ogonem. Później przeciągnęła się niby leniwie, i ziewając, skorzystała z okazji jak najlepszego ukazania swojego uzębienia. Tobias, mający już dość bezczelnego zachowania kocicy, po prostu wstał, oddalając się na sztywnych nogach gdzieś w inny zakamarek jaskini. Tygrysica prychnęła bezgłośnie, kpiąco, ale i triumfalnie. Kiedy wiedziała, że jego wzrok już jej nie dosięgnie, wyciągnęła szyję i chwyciła w zęby tego jego śmiesznego pluszaczka, którego akurat tutaj zostawił. Oh, jaki miękki. Żuła go przez dłuższą chwilę, jak pies swoją ulubioną zabawkę. Jednocześnie pozostawała przy tym delikatna, bo jednak nie chciała tego psuć. Ot tak, chwilkę tylko pomiętosić. Obślinionego miśka rzuciła potem z powrotem na mniej więcej te same miejsce, w którym leżał wcześniej. I położyła głowę z powrotem na podłogę, jak gdyby nigdy nic. 
W tym czasie Tobias raczej przypadkiem trafił akurat na ten kąt jaskini, gdzie wylegiwała się Shira. Po jego spojrzeniu widać było, że chyba się jej tutaj nie spodziewał. Ona podniosła leniwie wzrok, kierując pytające spojrzenie lawendowych ślipi wprost na samca. Jej ogon uderzył kilka razy o podłoże, wesoło.
– Czeeść. Co jest, że cię przywiało aż w ten kąt? – uśmiechnęła się lekko, dalej jednak wcale nie podnosząc się z pozycji leżącej.

<Tobias?>

Od Rapid C.D. Sokar

-Drogą cienia- powtórzył Sokar -czyli taka jakby teleportacja, tylko w cieniu- wytłumaczył i poszliśmy w kąt mojego pokoju i nagle zamiast okna widziałam polanę a na niej kurczaczki.
- Ale fajne- krzyknęłam do Sokara i pobiegłam w stronę, już wyklutego pisklaka.
Wyjęłam kilka okruszków vevene z torby i położyłam przed żółtym stworzonkiem. Na początku zaczął powoli dziobać, a potem zaczął jeść pewniej. W tym  momencie wykluł się następny, na początku był cały mokry, lecz pod lampą grzewczą szybko wysechł i wyglądał uroczo. Gdy wykluło się około pięciu kurczaczków, zaczęły się na mnie wspinać.
-Ale łaskoczą- powiedziałam do skrzydlatego wilka i zaśmiałam się.

                                                             *

Gdy wieczorem leżałam w moim pokoju Sokar przyszedł się ze mną pożegnać i poszedł do swojej jaskini. Gdy zasnęłam przyśniła mi się mama i chyba tata. Pobiegłam do nich lecz zniknęli we mgle, a zamiast nich pojawił się Sokar i uśmiechnął się lekko. Obudziłam się a cały mój pokój był w oblodzony. Nie zasnęłam już cały czas siedziałam z nosem pod kocem od Sokara i wtedy poczułam ciepło w środku na myśl o skrzydlatym wybawcy. Wtem poczułam okropny ból głowy i widziałam sen jakiegoś wilka. Na środku sceny był Sokar wpatrzony w dal i zauważyłam SIEBIE. Ocknęłam się rano. W pokoju nie było lodu, za to ja zamiast leżeć na łóżku leżałam na ziemi. W tym momencie wszedł Sokar z królikiem w zębach.
-Emm… co ci się stało?- zapytał zdziwiony
-Nic, tylko miałam sen..- odpowiedziałam ,,O tobie’’ dodałam w myślach i zaczęłam jeść królika

Od Wichny do Lyna

 Jaskinia zaczęła wibrować jak podczas trzęsienia ziemi. Instynktownie odskoczyłam pod ścianę jaskini, żeby uniknąć osuwających się z sufitu odłamków skał, jednocześnie odsuwając się znacząco od Lyna. Słyszałam w uszach jakiś szmer, jak głos, ale zbyt niewyraźny, bym zrozumiała co mówi. Uznałam więc, że to echo pulsujących żył i staczających się kamieni, które po chwili lotu roztrzaskiwały się o podłoże pomieszczenia.
W naszą stronę przesuwały się coraz większe masy kamieni. Moje serce zaczynało bić jak szalone, odbierając mi z każdą chwilą resztki racjonalnego myślenia. Dlaczego ostatnio tak łatwo tracę kontrolę nad sobą? Czy to skutek tego, że nie mam już swoich mocy? Czy to przez demona, który jest za mną?
Rozejrzałam się wokół, ale nie widziałam żadnego wyjścia, którym moglibyśmy uciec. Wszystkie przejścia zostały zasypane. Nagle usłyszałam głośny trzask i odruchowo zacisnęłam powieki. Poczułam tylko ciało, dociskające mnie do ściany i kilka drobin, upadających zaraz na moją głowę. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam Lyna, osłaniającego nas barierą, a przed nami leżący rozsypaną kupę skał. Coś wielkiego musiało spaść z sufitu. Gdyby nie basior, już bym nie żyła. Złapałam pozytywkę i skupiłam się, próbując wymyślić jakiekolwiek rozwiązanie.
- Popatrz w górę… - usłyszałam szept, tym razem nieco wyraźniejszy, który mogłam spokojnie wyłapać i zrozumieć pośród ogólnego hałasu. Posłuchałam się głosu i uniosłam głowę. Rzeczywiście, w suficie zrobiła się niewielka szczelina, a przez nią zaczynało przebijać się słońce. Niestety, nadal nie mieliśmy możliwości, żeby gdziekolwiek się ruszyć.
- Ile jeszcze dasz radę nas osłaniać? - zapytałam w końcu swojego towarzysza.
- Nie jestem pewien, to zależy przed czym. Ale myślę, że wytrzymam jeszcze przynajmniej kilka takich. - wskazał głową rozłupany stalaktyt.
- To dobrze. Myślę, że już niedługo damy radę się z tego wykaraskać, ale musimy zostać w tym miejscu jeszcze chwilę. Sufit się zapada, widzisz? Możliwe, że stworzy się tu studnia, taki lej i będziemy mogli bezpiecznie wspiąć się do góry.
- Dobry pomysł. Postaram się nas ochraniać, nie widzę nad nami większych formacji, więc może nie będzie tak ciężko - Lyn przez cały czas utrzymywał nad nami osłonę - Co myślisz o tej pozytywce?
- Na razie myślę to, że zabranie jej spowodowało TO - podkreśliłam ostatnie słowo. - Pomyślimy nad tym kiedy już stąd wyjdziemy.
Rzeczywiście, po kilku minutach dziura nad nami się poszerzyła na tyle, że mogłoby przejść przez nią kilka wilków. Trąciłam Lyna, żeby zwrócić jego uwagę. Ten otrząsnął się jak z transu, a bariera, którą tworzył lekko zadrgała.
- Jeszcze tylko chwila - powiedziałam cicho. Ze ścian osuwało się coraz mniej skał.
Nagle jedna ze ścian pękła i przedostała się przez nią woda. Nie był to mały przeciek - w niecałą sekundę jaskinię, w której się znajdowaliśmy, zalało kilka metrów płynu.
Lyn przestał nas osłaniać. Woda zbliżała się do naszego poziomu, ale nie byliśmy jeszcze w stanie wejść po ścianach na górę. Po kilku chwilach staliśmy już po kolana w lodowatej cieczy. Basior wyraźnie wysilał się, żeby woda wokół niego pozostawała w stanie ciekłym.
Rzuciłam spojrzenie w stronę sufitu i w otworze spostrzegłam ciemną postać. Wyciągała chudą kończynę w naszym kierunku.
- Musimy przepłynąć na środek, pod tę dziurę. Nie możemy już liczyć na to, że nagle stworzą nam się tutaj schody. Szybko! - pospieszyłam zmęczonego już Lyna. Woda wzbierała coraz szybciej więc nie musieliśmy nawet schodzić w półki skalnej, żeby zabrał nas prąd. Rozdzieliło nas, kilka razy odbiłam się od ściany, nie widząc co dzieje się z basiorem. Zanurkowałam, żeby odzyskać panowanie nad tym gdzie płynę i w końcu udało mi się dotrzeć na środek jaskini. Chwilę później dołączył do mnie Lyn. Byliśmy już blisko otworu, który teraz był co najmniej dwa razy szerszy niż przedtem.
Nagle Lyn jakimś cudem dźwignął mnie i podsadził tak, że zdołałam dosięgnąć krawędzi wyrwy. Wyskoczyłam na ląd.
Z góry sytuacja wyglądała makabrycznie. Okazało się, że przez ściany jaskini, jak przez zniszczoną tamę przebiła się woda z jeziora. Lyn unosił się cały czas na powierzchni ale nie mógł dosięgnąć brzegu. Odstawiłam pozytywkę na ziemię i czym prędzej wyciągnęłam się, żeby złapać basiora za kark i pomóc mu się wydostać. Wydawało mi się to niemożliwe, ale w końcu złapałam go i podciągnęłam bliżej siebie z siłą, o którą nigdy bym się nie podejrzewała. Lyn skorzystał z pomocy, ale niechętnie. Kiedy się ku niemu schylałam patrzył się dziwnie, jakby się mnie… bał?
Gdy stał już na suchym lądzie nadal utrzymywał to samo spojrzenie.
- Co to było? - zapytał po chwili wahania.
- O czym mówisz?
- Jak mnie wyciągnęłaś? Nie powinnaś dać rady, widziałem coś… dziwnego. Coś się pojawiło na ułamek sekundy.
Pomyślałam natychmiast o śledzącej mnie istocie i postaci, którą widziałam przez otwór. Najwyraźniej ktoś pomógł mi wydostać Lyna z opresji.
- Nie wiem o czym mówisz. Woda ma dużą wyporność, nietrudno jest z niej kogoś wyciągnąć, nie byłeś też bezwładny. No i adrenalina, normalna rzecz. - uśmiechnęłam się do niego półgębkiem. - Chodź, zbadamy to pudełko.

<Lyn?>

Od Rena „Upierdliwa siostra” cz.1

Temisto od rana nie dawała mi spokoju. Uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona. Chciała bym pomógł jej przygotować się do świętowania wiosny. Jęczała mi o tym od obudzenia, jako że żadna z sióstr nie była obecnie wolna.
No i uległem. Niestety. Bo ona na pewno tak szybko by nie odpuściła. A lepiej jest mieć to szybciej za sobą niż męczyć się z nią przez parę dni. Jeszcze później się fochnie i nie będzie chciała ze mną rozmawiać przez następne tygodnie.
Wracałem ze zbierania wikliny z której Temisto zamierza upleść koszyczki. Nie wiem gdzie ona wybyła, jednak mam nadzieję, że robi coś równie pożytecznego. Wkurzyłbym się gdyby okazało się, że ja kalecze sobie łapy i pysk rwąc wiklinę a ta się włóczy gdzieś i robi coś, co w ogóle nie przyda się do jej „świętowania wiosny”.
Wszedłem do jaskini, jednak nikogo nie było w środku. W takim razie chyba mam chwilę dla siebie. Już odkładałem gałązki, gdy moją uwagę przykuła karteczka leżąca w miejscu gdzie miałem odłożyć wiklinę.
W półmroku ledwo co mogłem dostrzec litery, jednak po chwili odczytałem wiadomość.
„Jak wrócisz to zacznij pleść koszyki”
Nie podobało mi się to wykorzystywanie mnie. Westchnąłem upuszczając gałązki. Chce mieć to wszystko już za sobą, a nie wiem nawet co dokładnie takiego zamierza Temisto.
Trochę kojarzyłem co i jak z tą wikliną, jednak moja zręczność była ogromną przeszkodą trudną do przeskoczenia. Z samą podstawką męczyłem się o wiele za długo. Nawet miałem ochotę już rzucić to wszystko, jednak gniew siostry wydawał się straszniejszy niż długie męczenie się z tym ustrojstwem.
Nie wiem ile zajęło mi zrobienie ścianek i rączki, jednak byłem pewny że na pewno to nie była tylko godzina. Ale i tak, niezależnie jak długo to robiłem, tak koszyk przynajmniej jest skończony. Co prawda lekko krzywy, ale Temisto nie ma prawa marudzić. Sama chciała bym to uplótł. Jeżeli będzie mieć z tym problem to będę kazać jej samej to zrobić. Irytuje mnie jak ktoś próbuje mnie tak perfidnie wykorzystywać i jeszcze później być niezadowolonym bo wszystko wyszło nie tak jak oni sobie planowali.
Położyłem się i zamknąłem oczy, chcąc sobie chwile wypocząć. Jednak najwyraźniej nie była mi dana chwila spokoju. Akurat teraz w tej chwili kiedy chciałem odpocząć musiała przyjść Temisto. Z pustymi łapami.
– Uplotłeś już koszyk? – zapytała, a kiedy zauważyła tego krzywusa obok mnie uśmiechnęła się promiennie. – To mam dla ciebie następne bojowe zadanie.
Posłałem jej zmęczone spojrzenie, czego najwyraźniej kochana siostrzyczka nie zauważyła.
– A ty co w tym czasie robiłaś? – zapytałem podnosząc się z ziemi.
Zaśmiała się, a ja już wiedziałem, że nie znaczyło to nic dobrego.
– Idź zerwij trochę kwiatów i liści. Ja pójdę po wiklinę bo widzę, że całą wykorzystałeś na koszyk – powiedziała. – Będziemy robić wianek~
Westchnąłem przeciągle, zmęczony przesadnym optymizmem siostry. Zapowiadało się, że dzisiejszy dzień będzie bardzo długim i męczącym dniem. Co nie było pocieszające bo już teraz czułem się jak wrak wilka, jedynie chcący poddać się bardzo wymagającej aktywności gnicia w rowie. Przynajmniej dzięki temu dałbym życie jakiemuś mchu czy jakiejś kolonii robaczków i muszek.
 
C.D.N

Od Vespre c.d Tsumi

Strużka czerwieni płynęła powoli wzdłuż spodu igły.
Nie potrafiłem uwierzyć.
Skrzydła mojej mamy opadły. Wisiały bezwładnie, podobnie jak reszta jej kończyn. Jedynie jedna z tylnych nóg drgała lekko. Błysk w oczach matki zniknął, pozostawiając po sobie pustkę.
Nie.
– Nie, nie, nie, nie – powtarzałem jak mantrę, coraz głośniej.
To nie było prawdziwe. To nie mogła być prawda. Moja mama przecież tak po prostu nie umarła. Przecież ona ciągle żyje.
Jednakże gdzieś w głębi mnie dalej kłębiła się ta myśl rozsądku, której wypierałem się ze wszystkich sił. Nikt by nie przeżył, również osoba z kamieniem filozoficznym, takiej rany. Zostały uszkodzone organy wewnętrze, a w tym możliwe, że również kręgosłup. Jeżeli został uszkodzony kręg odpowiadający za oddychanie nie byłoby nawet możliwości przeżycia, nawet gdyby rana była o wiele mniejsza.
Łzy napłynęły mi do oczu gdy uświadomiłem sobie o powadze tego, co się właśnie stało. To nie jest sen ani żaden koszmar.
Ten basior podający się za mojego ojca zabił moją mamę.
Ten śmieć zabił moją mamę.
Mimo że żal dalej kłębił się we mnie jak chmury gradowe, pojawiło się drugie, równie silne uczucie zagłuszające jeszcze bardziej resztki rozsądku.
Spojrzałem na niego nienawistnym spojrzeniem. Na jego parszywej mordzie ponownie zawitał ten oślizgły uśmieszek.
– Skończyłeś? Myślałem już że nigdy nie przestaniesz na nią patrzeć – powiedział głosem którego nie byłem w stanie słuchać.
– Zamknij się – warknąłem, najeżając tylko mocniej sierść.
Uniósł jedną brew chichocząc krótko.
– Nie uważasz, że to brzydki sposób odzywania się do swojego ojca?
– Zamknij się – powtórzyłem twardo, wywiercając w nim dziurę spojrzeniem.
A ten tylko się zaśmiał. W mgnieniu oka wyrosła przede mną, a jakże, igła skierowana niebezpiecznie na mnie. Po dźwięku metalu obdzierającego płytki za mną mogłem się domyślić, że również zablokował mi drogę ucieczki.
– Nie dość, że przychodzisz po mnie w zupełnie randomowym momencie, podając się za mojego ojca, to jeszcze psujesz posadzkę w naszym pałacu. Nie dość tego, zabijasz moją matkę, w tym radną tej watahy. Myślisz, że pójdę za tobą po tym co mi zrobiłeś? Jesteś gorszy niż najzwyklejszy rozwydrzony szczeniak – wyplułem te słowa jakby były najjadowitszym z jadów.
– A owszem, pójdziesz. Syn musi słuchać się swojego ojca.
– Wsadź sobie w dupę to jebane posłuszeństwo.
Igła przede mną zbliżyła się niebezpiecznie do mojego oka. Jej czubek był rozmazany, więc mogłem wnioskować, że nie jest wcale tak daleko ode mnie.
– Zważaj na słowa – syknął. – Lepiej dla ciebie będzie jeśli sam z siebie za mną pójdziesz. Nie będę chciał uczyć syna kalekę, a z takim nastawieniem to nie sądzę bym mógł cię zabrać nie używając siły.
– Po mojej śmierci – warknąłem przez zaciśnięte zęby.
Igła niebezpiecznie błysnęła. Odskoczyłem w bok w tym samym momencie gdy główka zahaczyła o mój polik. Mięśnie zostały rozerwane, jednak nie czułem żadnego bólu. Adrenalina była w tym przypadku najlepszym środkiem przeciwbólowym. Czułem jak zostaje zalewany ciepłą cieczą, najpewniej brudzącą i tak już zniszczoną posadzkę.
Nim jednak basior zdążył stworzyć następną swoją zabawkę ruszyłem biegiem w bok, uskakując w ostatnim momencie przed świeżo co wyrastającą pode mną belką. Tak jak się spodziewałem, Rassvet kontynuował budowanie swojego żelaznego muru jak tylko próbowałem wyminąć go tak, jak robiła to moja mama.
Wzbicie się w powietrze nie było najlepszym pomysłem ze względu na ograniczone pole manewrów w zamkniętym pomieszczeniu. Raczej nie sądzę, by po tym co powiedziałem basior myślał dalej o uprowadzeniu mnie żywcem. Musze więc uważać, bo mogę skończyć jak matka.
Nie ma szans bym dostał się do niego normalnymi sposobami. Potrzebuję czegoś długodystansowego. Jakby nie patrzeć mam już prawie dwa lata, ale dalej nie otrzymałem własnego medalionu. Gdybym go tylko dostał może byłbym w stanie go zabić.
Zamyślony nie zauważyłem pękających kafelek tuż przede mną. Tak właściwie to zobaczyłem, ale zdecydowanie za późno. Wbiegłem w belki z impetem, mimo że próbowałem zwolnić. Nawet jeśli działała na mnie adrenalina to po takim uderzeniu nie mogłem nie zostać ogłuszony. Dzięki tej luce w mojej ostrożności Rassvet był w stanie zamknąć mnie w metalowej klatce z belek.
Zaśmiał się, cofając powoli resztę swoich igieł. Podszedł do mnie przez co dopiero chowający się mur.
– Nie jestem w stanie uwierzyć, że mój syn jest aż taki żałosny. Naprawdę musisz przejść trening byś był godny nazywania mnie swoim ojcem - pierdolił coś dalej.
Nie zwracałem na niego uwagi. To co ją przykuło to nic innego jak ciało mojej matki, zsuwające się z chowającej się igły. Nie mogłem się poddać, nie pomściłem jeszcze Zahiry.
Jednak co ja zrobię zamknięty w tej pułapce jak dzikie zwierzę?
– Zamknij się – wymamrotałem chrypliwym głosem coraz bardziej pozbawiony nadziei.
Bezsilność.
– Przestań już to powtarzać. Wiesz, że i tak to nic ci nie pomo – przerwał.
– Zamknij się! – wrzasnąłem rozpaczliwie.
Cisza.
Nastała głucha cisza.
Spojrzałem na niego bojąc się, że znowu zobaczę na jego brzydkiej mordzie ten oślizgły uśmieszek. Jednak widok, który zobaczyłem odbiegał zupełnie od moich wyobrażeń.
Z jego ust ciekła powoli czerwona strużka. Żółte oczy lśniły błyskiem przerażenia i szoku. Próbowałem szukać wzrokiem tego, co spowodowało u niego taki stan rzeczy.
Dopiero gdy upadł na ziemię, a cała reszta rzeczy stworzonych za pomocą jego żywiołów znikła, mogłem zauważyć parę igieł wbitych w jego brzuch. Igieł które rozpruły mu wnętrzności.
Patrzyłem zdezorientowany na martwego ojca.
Nie mogłem zrozumieć co się właśnie stało.
 
<Tsumi? Również cofnęło się działanie żywiołu rozpaczy>

11.04.2021

Nashi wpuszczona w... motyle?

 Co jak co, ale wiosna to zdecydowanie najbardziej kolorowa pora roku. Wie o tym każdy szczeniak no i oczywiście ja również. Postanowiłam się wybrać więc na łowy kolorów, ale zamiast szykować się na zbieranie kwiatów, które już po kilku dniach straciły by swój urok postanowiłam, że nałapię motyli. W tym celu przygotowałam specjalne słoiki z metalową obwódką, wkoło szyjki, abym nie musiała ich nieść w torbie, tylko za pomocą mojej metalicznej telekinezy. Przygotowałam specjalne, metalowe wieczka z otworami przepuszczającymi powietrze i wsypałam kilka kwiatków i nasionek do każdego z naczyń, po czym ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu kolorowych, skrzydlatych owadów. Swoje pierwsze ofiary złapałam tuż przed wyjściem z mojej nory. Były to niebieskie, fluorescencyjne motyle, często spotykane przeze mnie przy rzece pajęczej. Odstawiłam więc szybko słoiki do domu i ruszyłam dalej  z siedmioma wolnymi naczyniami. Musiałam iść dość wolno, gdyż nie chciałam przegapić żadnego owada, co doprowadzało mnie do frustracji, gdyż zazwyczaj przemieszczam się truchtem.
-Gdzie się ukryły te motyle? Przecież zawsze było ich pełno. - mruczałam pod nosem, aż natknęłam się na pięknego motyla o tęczowym umaszczeniu. Usiłowałam złapać go szybkim ruchem słoika, jednak nie poszło mi to tak łatwo, jak przy pierwszych dwóch. po dobrych dziesięciu minutach bieganiny za tym robactwem zaczęłam pofukiwać z irytacji. Ten robal przecież nie może być mądrzejszy ode mnie! tak się na niego zagapiłam że nie zauważyłam kiedy straciłam grunt pod łapami i spadłam na kwiecista polanę pełną motyli. Z szoku upuściłam słoiki, które dziwnym trafem pospadały więżąc przy tym po jakimś motylu. Siedziałam z obolałym zadkiem i patrzyłam na to przez chwilę z niedowierzaniem. W tym czasie tęczowy motyl usiadł mi na nosie. Nieumyślnie kichnęłam, strasząc przy tym owego osobnika po czym zaczęłam się gromko śmiać. zwijałam się ze śmiechu przez dobre piętnaście minut, po czym pozamykałam złapane przypadkiem motyle i zabrałam je ze sobą do domu. Patrząc się na tęczowego motyla, którego ostatecznie złapałam, powiedziałam
-I kto by pomyślał, że motyl wpuści mnie w motyle - chichotałam jeszcze chwilę, po czym nad wyraz spokojnym, jak dla mnie krokiem udałam się do swojego domu. Przygotowałam miejsce na wyżłobionej przeze mnie półce w ścianie, po czym starannie poukładałam na niej słoiki z kolorowymi motylami. Westchnęłam zmęczona i widząc, że słonce już zachodziło zabrałam zapasową, ziołową maść od Antilii na stłuczenia posmarowałam się nią. Następnie już bez kolacji położyłam się na swoim posłaniu z mchu i zasnęłam. Chyba nikt nie spodziewał by się tego, że śniły mi się motyle. 

Stormy i kwieciste wianki

 Właśnie wracałam z porannego patrolu. Dzisiejszy dzień zapowiadał się cudownie. Piękna, słoneczna pogoda, delikatny orzeźwiający wietrzyk i praktycznie żadnej chmurki na niebie. Przelatując nad łąkami i brzegiem rzeki widziałam w dole różne, wielobarwne kwiaty.  Postanowiłam, że skoro mam dzisiaj wolne popołudnie, to udam się spacer po górskiej łące, gdzie też upoluję jakiegoś szaraka na obiad, a następnie skorzystam z uroków dnia. Zanim jednak wyruszyłam dalej, sprawdziłam co u Pełni. Młoda wilczyca właśnie wracała z lekcji polowania, a co za tym idzie powinna być po posiłku.
-Pełnio, skarbie. Jak minęły Ci dzisiaj lekcje? - spytałam, gdy obie przytuliłyśmy się na przywitanie. Wilczyca z dumą wypięła pierś i się wyprostowała, unosząc przy tym głowę.
-Dzisiaj upolowałam najwięcej z grupy. Nashi, mówiła, że przyjdzie z Tobą porozmawiać na temat możliwości, wcześniejszego zdawania egzaminów.- uśmiechnęła się, a jej oczy zaiskrzyły z entuzjazmu. Poczochrałam, zawsze dla mnie małą, wilczycę po głowie. 
-Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka dumna z Ciebie jestem Pełnio. Gdy tylko spotkam Nashi, na pewno wyrażę zgodę na Twoje wcześniejsze egzaminy. - rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę po czym młoda, skrzydlata wadera oznajmiła że idzie na przechadzkę z rówieśnikami. Poinformowałam szybko wilczycę o moich planach i nie przeszkadzałam jej więcej. Następnie zabrałam moją szmacianą torbę na zioła i kwiaty, po czym spacerkiem udałam się w kierunku górskiej łąki, która powinna być obecnie usłana wieloma kolorowymi kwiatami. 

Przechodziłam się osłoniona cieniem kwitnących drzew i głęboko oddychałam, pochłaniając zapachy wielu kwitnących roślin. Do moich nozdrzy dotarł zapach, przyniesiony mi przez delikatny wietrzyk. Doskonale go znałam, a już kilka chwil później ujrzałam jego źródło. Zatrzymałam się przy jednej z kępek z fioletowymi katami. Przylaszczka - moja pierwsza wiosenna zdobycz. wyszeptałam szybko formułę jedynego znanego mi zaklęcia, które pozwalało kwiatom na dwutygodniowe zachowanie życia po zerwaniu, po czym zebrałam nieco kwiecia. Przez chwile przyglądałam się owemu miejscu. Najwidoczniej lasek u podnóża gór wyjątkowo upodobały sobie właśnie przylaszczki i krzaki czerwonych jagód, które zaczęły wypuszczać nowe listki.  Po napatrzeniu się powoli ruszyłam dalej, wznoszącym się terem. Już po kilku minutach dotarłam do upragnionego przeze mnie miejsca. Odstawiłam torbę z kwiatami obok wielkiego głazu, po czym zaczęłam węszyć za jakimś zbłąkanym zającem. już po chwili złapałam jego świeży trop. Ustawiając się z wiatrem ostrożnie, lecz szybko ruszyłam w kierunku mojej ofiary. niespełna piętnaście sekund później zacisnęłam swoje szczęki na szyi  zwierzęcia, zgrabnie wyzbywając się z niego życia. Spożyłam swój obiad, po czym poleciałam do pobliskiego potoku, aby obmyć się z zajęczej krwi, następnie wróciłam na polanę do mojej torby. Z góry omiotłam najbliższe okolice wzrokiem i stwierdziłam, że nikogo nie ma oprócz mnie i kilku niczego nie świadomych zajęcy.  Korzystając z okazji pozwoliłam ukazać się światu mojej szczenięcej duszy i wykonując skoki przechadzałam się po łące zbierając różnobarwne kwiaty. gdy nazbierałam całą torbę położyłam się w końcu ze spokojem  i grzejąc się w słońcu zaczęłam zaplatać z zebranych roślin wianki. jeden wykonałam dla Pełni, a drugi dla siebie i od razu założyłam go na głowę. Poleżałam jeszcze z jakaś godzinę, grzejąc się na słońcu, a gdy słońce zaczęło zachodzić spacerkiem ruszyłam w drogę do domu. To był cudowny dzień.

10.04.2021

Stormy w wianku

 jak sam tytuł wskazuje, jest to Stormy w wianku wykonana, przez właścicielkę.



Od Igazi c.d Członek Widmo

Wadera patrzyła na Nyks z niedowierzaniem. Nie chciałabym być postawiona na jej miejscu. Wiem, że nie byłabym w stanie zdecydować czy cierpieć przez wieczność w świecie duchowym, czy kosztem życia paru wilków wrócić do świata żywych.
– Ale… – Jej melodyjny głos drżał.
– W sumie obie możemy na tym skorzystać – powiedziała druga. – Jeżeli wróciłabyś do swojego ciała i wygnała te dusze, które na tobie pasożytują mogłabym zapełnić jedno z miejsc pozostałych w twoim ciele, byś nie żyła z myślą, że możesz pozbawić kogoś życia podchodząc do niego.
Nieznajoma biła się z myślami – było to widać po jej zamyślonej minie.
– Ale co wtedy z obecnymi rezydentami?
– Nie przejmuj się nimi, przecież to oni są w nie swoim ciele, prawda? I tak są już martwi. Wygnanie ich w zaświaty jedynie przyśpieszy nieuniknione. I tak tam trafią, prędzej czy później. Jeżeli odzyskasz ciało teraz nic nie stracisz i będziesz dalej mogła żyć swoim dawnym życiem – przekonywała Nyks.
Wadery rozmawiały w najlepsze, a ja czułam się jak piąte koło u wozu. Nie jestem w stanie pomóc nieznajomej, choć jej powrót do ciała i pozbycie się Nyks byłoby mi na rękę. Nie mniej jednak nie mam umiejętności perswazji by przekonać ją do podjęcia tej decyzji.
Stałam więc i przysłuchiwałam się. Choć na początku wcale nie przeszkadzało mi obce uczucie kłębiące się w brzuchu, tak z czasem stawało się coraz bardziej nieprzyjemne. Mrowienie zmieniło się w nieprzyjemne łaskotanie. Czułam się jakby jakaś dżdżownica czy inny robak wszedł we mnie i drażnił ściany moich jelit swoimi ostrymi jak żyletki oraz cienkimi jak igły do jedwabiu. Gorąc naszedł do mojej twarzy oraz opuszków łap. Nie byłam w stanie już słuchać. Skuliłam się na nieistniejącej posadzce, modląc się do wszystkich znanych mi bogów o zaprzestanie tej katorgi.
Słyszałam przygłuszone głosy Nyks oraz tej drugiej, najpewniej zmartwionych moim nagłym gorszym samopoczuciem. Nie byłam w stanie już nic zobaczyć.
Jedyne co czułam to ból. Ból roznoszący się po całym ciele.
Po chwili ból zupełnie znikł.
Zostałam oblana nagłym chłodem.
 
<Spade?>

P.S
Sprawdźcie stronę "wadery"~

Od Yuki „Hello darkness my old friend” cz.28

Eleonora ruszyła pierwsza, kierując się na zachód. Byłam zmuszona pilnować czasu, obserwując tereny watahy z powietrza. Utrzymywanie cienistego ciała nie było zbytnio męczące, a nawet wręcz przeciwnie. Lewitując pod postacią bezkształtnej chmury regenerowałam w pewien sposób siły do dalszej walki. Ta noc będzie długa, nie mniej wymagająca niż dzisiejsze popołudnie. Drugi plus tej formy był taki, że miałam nieograniczone pole widzenia, a zmęczenie nie dawało się we znaki. Mogłam obserwować spiętą Lilię układającą kamienie w stosiki, w tym samym czasie, kiedy wypatrywałam ustalonego znaku nad koronami drzew.
Nie bałam się, że pogoń mnie zauważy. Z dołu wyglądałam najpewniej jak jedna z chmur, wiszących nad terenem Watahy Słonecznego Wzgórza jak zły omen. W pewien sposób dzisiejsza noc będzie dla paru wilków pechowa. Szczególnie dla tego nieszczęśnika, który straci układ pokarmowy. Zdecydowanie nie chciałabym być na jego miejscu. Przymieranie z głodu wraz z myślą niechybnej śmierci to na pewno nie jest to, co chciałabym przeżyć przed odejściem z tego świata.
Jest. Błękitny rozbłysk światła. Zleciałam na ziemię, materializując się w oka mgnieniu. Przestraszona Lilia zadrżała, niszcząc tak uważnie układane stosiki kamieni.
– Ruszamy.
Na twarzy waderki pojawił się grymas smutku.
– Moje biedne kamyczki… – mruknęła, wstając z ziemi.
Próbowałyśmy iść cicho w jak najszybszym tempie. Nie wiedziałyśmy przecież, na jak długo Eleonora zdoła odciągnąć od nas pogoń. W pewnym sensie martwiłam się o to, czy w ogóle uda jej się to zrobić. Czy czasem nie przeceniała swoich umiejętności? Wrażliwa i cicha Eleonora przeciwko paru wilkom, najpewniej wyszkolonym wojownikom. Co prawda nie znałam jej faktycznej siły, co trzymało mnie jako tako w przekonaniu, że może Eleonorze się uda. Mimo tego, dalej śmieszył mnie obraz przygarbionej overpower wojowniczki, z którą nawet gromada dobrych w walce wilków nie jest w stanie sobie poradzić.
– Stop – szepnęła nagle Lilia, zatrzymując się.
Spojrzałam na nią pytająco. Przykucnęła w sposób, w jaki robią to łowcy i postawiła uszy na sztorc. Stałam jak słup soli, nie rozumiejąc całej sytuacji, dopóki drobniejsza wadera nie zgromiła mnie wzrokiem. Przybrałam podobną pozycję co ona, wypatrując czegoś, co mogło aż tak zaciekawić Lilie.
Dopiero po chwili usłyszałam cichy, rytmiczny chrzęst pazurów ryjących o ziemię. Wilk. Kiedy ona go wyczuła? W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że tak jak nie znam siły Eleonory, tak samo nie wiem jakie umiejętności posiada Lilia. Naprawdę parsknę śmiechem, jeżeli okaże się, że ona również jest overpower wilczycą.
Śnieżnobiały wilk zatrzymał się, unosząc łeb wysoko. Wypatrywał czegoś.
– Ogłusz go – szepnęła, wpatrując się uważnie w osobnika.
Przytaknęłam. Zdematerializowałam swoje ciało, podlatując do zwierzęcia jak najbliżej. Zauważając lecącą w jego stronę chmurę ciemnego dymu, spiął się, odskakując ode mnie. Uderzył zadem o masywne drzewo, przypominając we własnej bezsilności zapędzonego w kozi róg roślinożercę. Podleciałam gwałtownie bliżej, powracając w tym samym momencie do swojej wilczej formy. Wgryzłam się w bok jego szyi. Zaskomlał próbując wyrwać kark z mojej paszczy. Czułam piasek lecący na moje łapy. Walczył całym ciałem, omal się nie oswabadzając.
Przeniosłam ciężar mojego ciała na tylne łapy, próbując złapać przednimi wiercącego się wilka. Wyglądało to jak nieudolne próby drapania, ale po nie tak długim czasie w końcu objęłam go prawą kończyną. Przyciągnęłam go do siebie, omal nie zwalając go z nóg. Przeszywający ból w uchu. Naparłam na niego z całej siły, pchając go na drzewo. Poczułam uderzenie nawet w zębach. Przestał się ruszać. Puściłam szyję wilka.
– Oddycha? – Wyszła z krzaków Lilia.
Spojrzałam na klatkę piersiową, wypatrując ruchu.
– Tak.
– Następnym razem może nie wgryzaj się w szyję… - mruknęła, ściągając koszyczek z grzbietu.
Wyjęła talizman i kartkę ze środka.
– Weź patrz czy nikt nie idzie, ja zajmę się darem.
Skinęłam głową.
W czasie oczekiwania, aż skończy odbierać słuch wilkowi, zdążyłam wyczyścić się z małej ilości krwi na futrze. Może i nie widać aż tak mocno szkarłatnych plam na ciemnej sierści, ale trzeba być przygotowanym na wszelkie możliwości. Gdyby ktoś zobaczył okrwawionego nieznajomego to oczywiste jest, że jakoś zareaguje. Od tego czy agresją, czy może ucieczką zależy charakter osobnika. Nawet ten drugi typ będzie w pewien sposób problematyczny – zawsze może powiadomić watahę o naszej obecności na ich terenach.
- Skończyłaś? – zapytałam po chwili, kończąc czyścić sierść.
- Ta, możemy szukać dalej.

C.D.N

5.04.2021

Sokar CD. Rapid

 - Ślicznie wyglądasz, Rapid. - Uśmiechnął się miło, przekonując waderkę do wianka, który został przedtem umieszczony przez skrzydlatego na jej głowie. Mała podczas swojej nieobecności zyskała kolejny drobiazg w pokoju - czarne zwierciadło z czarnego, niemożliwego do zbicia kryształu. Sokar widział już podobne w bibliotece. Wtedy wydało mi się fascynujące i teraz nie było inaczej. Była to kolejna rzecz, która sprawiała, że pokój Rapid w sierocińcu nabierał ciekawego i ładnego wyglądu. Waderka wpatrywała się w swoje odbicie dość długo i w końcu pokręciła łebkiem. 
    Kosz stojący obok był praktycznie po brzegi obładowany kwiatami. Szczerze nie było o to zbyt trudno. Sokar znał już tereny watahy praktycznie na pamięć i znalezienie w ich granicach miejsca, w którym rosłyby już kwiaty, było szczeniacko proste. W dolnej części łąki górskiej wiecznie było ich mnóstwo. Nawet jeśli razem z małą wyniósł z niej cały kosz, tamto miejsce zdawało się wyglądać dokładnie tak, jak wcześniej. Kwiaty cudnie pachniały i wyglądały, mimo tego ciastka zrobione przez Sokar i jego małą koleżankę biły je na głowę. 
- Śnieżynko, myślę, że...    
    Kiedy w całym pomieszczeniu nagle rozniosła się woń przyniesionych przez Rose gotowych wiosennych ciasteczek... Basior i znajdująca się obok niego waderka byli bardzo zadowoleni, bo zapach był naprawdę obłędny. Rose odezwała się, gdy odstawiła wypieki na stolik.
- Na przyszłość jeśli nie chcecie ich spalić i przy okazji puścić nas z dymem pilnujcie ognia i czasu.- Przeszła kawałek do okna i po wyjrzeniu za nie odsłoniła je jeszcze trochę bardziej.- Nie mogą być w piecu zbyt długo, jeśli mają być dobre do jedzenia... Macie szczęście, że przechodziłam...!- Zaśmiała się cicho. - Pozwoliłam sobie jedno zabrać, żeby sprawdzić, czy się nie otrujecie. Są dobre na wasze szczęście. 
    Zielonooka patrzyła ciut zestresowana na waderę, której zapominalstwo jej i starszego od niej wilka sprawiło kłopot. 
- Dziękujemy. - Zaśmiał się trochę.- Chcesz jeszcze jedno lub dwa? Wyszło ich trochę sporo. 
- Oj, może skuszę się na jedno.- Jedno trzeba było jej przyznać. Mimo wieku jej uśmiech wciąż był promienny i pełen uroku.- Rapid, jejku jak ty pięknie wyglądasz! - odpaliła się nagle.- Bardzo Ci pasują te kolory. 
    Wszystkie jej obawy nagle zniknęły. 
- Dziękuję... - Waderka uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na talerz pełen wiosennych ciastek i na wesoło rozmawiającą z Sokarem Rose, jednak nie słuchała ich już. Zastanawiała się, czy naprawdę wygląda tak ładnie... Gdy spojrzała w zwierciadło, przyznała, że... może trochę. Nawet rysa na jej oku nie zepsuła jej tego.

***

- Gdy jeszcze tu mieszkałem, Rose też była moją opiekunką... Masz duże szczęście, że jest tu też z tobą... Kiedy mnie nie będzie, możesz przychodzić do niej, jeśli będziesz mieć jakiś problem, jest bardzo miła.
    Mała tylko skinęła głową.
- Wiesz, mimo wszystko jest jeszcze wcześnie... Chcesz zobaczyć, jak wykluwają się kurczaczki?
- A jeśli je zamrożę?- Sokar zaśmiał się na tę uwagę.
- Nie zamrozisz, śnieżynko. Nie wiem, czy Twoja moc jest na tyle silna... Jesteś jeszcze mała i nie masz jak skumulować tej mocy. Przypilnuje cię...
- Jaki ty masz żywioł?- spytała, trącając go noskiem. Była ciekawa jego odpowiedzi. 
- Mam kilka... Możliwe, że ty też.
- Jakie to? - nie odpuszczała.
- Po pierwsze, wolność... Dzięki temu żywiołowi mam skrzydła.- powiedział, ruszając nimi trochę.- Cień... i uczucia. Każdy z tych żywiołów jest źródłem jakiejś mojej mocy.- Wytłumaczył.- Dzięki drugiemu żywiołowi mogę się szybko przemieszczać... Chcesz dotrzeć do kurczaczków drogą cienia?
- Czym?

<Rapid?>

3.04.2021

Rapid C.D. Sokar

Kiedy Sokar wyszedł z mojego pokoju, prędko zgarnęłam schowane vevene i szybko podążyłam za nim. Dogoniłam go przy wyjściu.
-Najpierw kupimy składniki, a potem pójdziemy na polankę i nazbieramy kwiatów.- powiedział. Pokiwałam głową i poszliśmy na bazarek.

                                                      ***

Na bazarku było pełno wilków. Najpierw poszliśmy kupić mąkę i masło, bo były u tego samego sprzedawcy.
-Dobrze, teraz po cukier puder, cynamon i jajka- powiedział Sokar. Gdy wszystko kupiliśmy, poszliśmy nazbierać kwiatów, lecz Sokar mnie ostrzegł:
-Trzeba uważać na te rośliny: dracenę, azalię, kliwie, skrzydłokwiat, lilię, difenbachię czy monsterę dziurawą- dodał
- a po czym je poznam?- zapytałam ściszonym głosem. Sokar odparł:
-Mają bardzo charakterystyczny zapach, gorzki połączony ze słonym. Na pewno go rozpoznasz.-zakończył. Gdy zaczęłam zbierać przebiśniegi, powąchałam jeden i kichnęłam, przewracając się na plecy, skrzydlaty wilk zaśmiał się, na początku się zmieszałam,a potem śmialiśmy się razem.
Nagle obok mnie piękny fioletowy kwiat pokrył się lodem, a z mojego pyska wyleciała chmurka pary. Bardzo się zdziwiłam, a lód powolutku wędrował w stronę innych roślin.
-Ujawnił się twój pierwszy żywioł-powiedział Sokar z lekkim podnieceniem na pysku.
-Cco… co mam zrobić? -zapytałam przestraszona. W tym momencie Sokar wyjaśnił mi o co chodzi z żywiołami i medalionami.
-Oh... czyli jak będę miała swój medalion, to zacznę to kontrolować?- zapytałam. Sokar pokiwał głową. Gdy szliśmy do sierocińca lód zaczął zanikać, a przed budynkiem całkowicie zanikł.Sokar pokazał mi jak się robi wianki z kwiatów.
-przekładasz jeden przez drugi o tak..-pokazywał mi jak się to robi. Lecz mi każdy kwiatek albo odskakiwał, albo nie dał mi się przyczepić a Sokar tylko się śmiał.

<Sokar?>


Antilka z kwiatkami


 (może uda mi się zrobić wersję cyfrową :')

2.04.2021

Wielkanocny wypłosz

 


kolejny wiosenny wytwór, który zrobiłam, bo jest za niego 5 punktów








Eventowy wylew autyzmu czy tam artyzmu nie ważne

Nudziło mi się a chcę potworzastego towarzysza to wrzucam coś jeszcze na event, pozderki

PS. nie umiem w rysowanie na kompie i kolorowanie i ogólnie w większość artystycznych rzeczy, ale macie tu dwie wersje


                                                                    nazwałam go narcystyczny jajojad 



1.04.2021

Sokar CD. Rapid

 

    Kolejnego dnia ruszył do sierocińca z koszem pełnym małych drobiazgów, które mogłyby sprawić uśmiech na pyszczku nowej watahowej znajdki. Sokar mógł najwyraźniej stwierdzić, że... polubił ją. Młoda waderka była zagubiona i strachliwa, jednak mimo wszystko widać było, że przyjaźnie do niego nastawiona. Potrzebowała,  aby ktoś odrobinę ją nakierował i dał jej tym samym pretekst do dobrego samopoczucia. Trzeba było lekko pchnąć ją w stronę pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa w jego towarzystwie. Skrzydlaty wiedział, że przez długi czas nie miała oparcia w nikim prócz swojego sympatycznego towarzysza i bardzo chciał, aby Rapid uważała, że ma je również w nim.
    Zjawił się w sierocińcu dość szybko. Przywitał się z pracownikami, którzy jako jedyni wtedy nie spali. Szczeniaki może i były ruchliwe, ale nie o tej godzinie. Ta była zbyt wczesna dla maluchów, które bawiły się i dreptały po swoich pokojach, bawiąc się do późna w przepychanki. No i... dla waderki o jasnych, limonkowych oczach, która w nocy zbudzona z koszmaru wybiegła ze schronienia na zimny klif w poszukiwaniu sennej mary ze swojej przeszłości.
    Po cichu odstawił kosz przy wejściu i spojrzał, czy mała na pewno śpi. Kiedy już się upewnił, wyszedł znów z jej kwaterki, aby przynieść jej trochę jedzenia i wody. Finalnie obie miski znalazły się przy firanie odcinającej promienie słońca i chłód od pokoiku śpiącej istotki. Basior zaczął wyjmować z kosza rzeczy, które przyniósł tu ze sobą i rozkładać je w równych miejscach tak, aby nie zaśmiecały pokoiku a ozdabiały go najlepiej jak umiały. Wilk najwyraźniej w super mocach mógł dopisać sobie genialny zmysł dekoratorski. W koszu zostały już tylko wypełniona czymś mała, materiałowa torba zakupiona przez wilka na targu i kilkanaście monet, które miał zamiar podarować śpiącej w swoim legowisku waderze... Kiedy nadeszła na to odpowiednia pora, Sokar odsłonił firanę, dopuszczając trochę światła i świeżego powietrza do pomieszczenia, w którym się znajdowali... Mała zbudziła się, czując lekkie szturchnięcie w bok nosem i opiekuńcze liźnięcie za lewym uchem. Potrząsnęła łebkiem i ciut przestraszona wstała na cztery łapy, zachwiała się zestresowana, ale gdy zobaczyła ze nie odwiedził jej nikt, kogo by już nie znała, ziewnęła spokojnie i się przywitała.
    - Cześć... - mruknęła, musząc ocucić się jeszcze z sennego zamroczenia. Rozejrzała się trochę za swoim towarzyszem.
- Hej mała... - Uśmiechnął się lekko. - Lepiej dziś spałaś?
- Znów śniło mi się coś dziwnego... Z mamą i... drugim wilkiem.- Przełożyła kamyczek z posłania na niziutką półeczkę i otarła się o niego łebkiem w geście przytulenia.
- Biedactwo...- odparł zatroskany.- Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Waderka tylko pokręciła głową.
- Jeszcze nie chcę. - Przeciągnęła się.
Sokar poprawił ułożenie swoich skrzydeł i skinął lekko głową. Dawał małej czas na oswojenie się.
- No dobrze, Rapid... przyniosłem Ci śniadanie, możesz zajadać- dodał.- Ale jakbyś chciała porozmawiać o tym później, to po prostu mi powiedz, w porządku?
Mała podeszła do miski z wodą.
- Dziękuję.

***
    Po południu Sokar przedstawił waderkę innym szczeniakom w sierocińcu. Mała trochę się bała, ale maluchy były na szczęście w większości sympatyczne. Gdy razem wrócili do pokoju, Sokar pokazał jej rzeczy, w które ją zaopatrzył. Dodatkowy koc, kilka zabawek, książek, ozdób i innych rzeczy, dzięki którym pokoik wyglądał coraz przyjaźniej. Spodziewał się, że mała nie będzie umieć czytać. To było oczywiste, patrząc na to, że wychowała się bez watahy i wilków, które mogłyby ją tego nauczyć...
- Nie martw się tym.- Uśmiechnął się delikatnie.- Poza zabawkami pomyślałem też, że przyda Ci się trochę nauki... Szczeniaki w naszej watasze chodzą do szkoły. Tam wszystkiego się nauczysz... Będę Ci pomagać, mała. Dasz sobie radę- oznajmił zachęcająco.- W szkole pokażą Ci jak liczyć, czytać, pisać, dobrze walczyć i polować...
- Trochę już umiem!
    Sokar zaśmiał się cicho.
- Oj wiem... będziesz umiała lepiej. Nawet dzisiaj cię czegoś nauczę, dobrze?- Gdy zauważył jak waderka z piorunem na ramieniu kiwa łebkiem, podszedł do koszyka.- Niedługo obchodzimy Wielkanoc, kruszynko. Pokażę Ci i opowiem dokładnie, na czym to polega... Najpierw pójdziemy zdobyć produkty na wiosenne ciastka, a potem nazbieramy kwiatów na ozdoby. Po drodze opowiem Ci wszystko, co powinnaś wiedzieć o tym święcie.
- Oh... - była ciut zaskoczona przez nazwanie jej kruszynką. Tylko ona jedna w tamtym momencie wiedziała, jak się z tym czuła, ale Sokar miał małą nadzieję, że nie jakoś źle...- To daleko?
- Nie, dość blisko.- Zgarnął lekką, materiałową torbę z wiklinowego kosza i założył ją małej.- Będzie fajnie, obiecuję.- Sam wziął sakiewkę z monetami.

 

<Rapid?>