18.11.2017
Od Rose do Equela
Rześkie powietrze jesiennego poranka wypełniło moje płuca. Utkwiłam spojrzenie w oddali, pogrążając się w rozmyślaniach. Niczym niezmącona tafla jeziora odbijała moje oblicze. Delikatnie przejechałam czubkiem łapy po powierzchni wody, aby zburzyć owy idealny obraz. Kilka liści zawirowało w powietrzu, zerwane z drzew przez kolejny podmuch wiatru. Nagle usłyszałam cichy szelest za sobą. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cześć skarbie - powiedziałam spokojnym tonem, nawet nie odwracając wzroku.
Equel usiadł obok mnie.
- Nie da się Ciebie zaskoczyć, prawda? - mruknął z udawaną pretensją w głosie.
- Dokładnie - zachichotałam, opierając się o ramię samca.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, razem wpatrując się w malowniczy krajobraz. Pomimo ogromnej ilości szczęścia, jaką odczuwałam w ostatnich dniach, nie mogłam wyzbyć się odczucia niepokoju. Nie chciałam poruszać tego tematu, ale wreszcie nie wytrzymałam.
- Equel... - szepnęłam, odsuwając się ostrożnie od basiora. - Czy... Czy byłbyś w stanie mnie kiedyś zostawić?
- Kochanie, przecież przerabialiśmy to już mnóstwo razy... - mruknął, przyciągając mnie z powrotem do siebie.
- Wiem, ale... To samo mogłeś mówić Katniss - wytłumaczyłam półgłosem, wtulając się w miękką sierść ukochanego.
- Widzisz, Katniss 'kochałem' miłością... Nie ukrywajmy, cielesną. Za wygląd, za nasze 'zabawy'... Nie za to, jaka naprawdę była. To tylko ślepe zauroczenie pozorami. Z tobą tak nie jest - zakończył łagodnie, składając miękki pocałunek na moim czole. - Nie zamartwiaj się więcej... A teraz już chodźmy. Nitaen i Kaja zostali sami w domu.
Skinęłam lekko pyszczkiem na znak zgody i powędrowałam za skrzydlatym samcem w stronę jaskini.
~~~*~~~
Resztę dnia spędziliśmy w domowym zaciszu, rozkoszując się błogim spokojem i samą obecnością najbliższej rodziny. O dziwo, szczeniaki nawet nie rozniosły domu, a sam Nitaen nie pochłonął jeszcze całej zawartości szafki ze słodyczami. Co prawda zostawił tylko dwa opakowania czekoladek marcepanowych, za którymi nie przepada, ale zawsze coś... Wieczorem, za namową Kai, wybraliśmy się na krótki, wieczorny spacer. Za cel obraliśmy sobie brzeg pobliskiej rzeki, gdyż młoda waderka upierała się, że w jesienne noce rosną tam najpiękniejsze kwiaty. Ku mojemu zdumieniu - miała absolutną rację. Zebraliśmy cały kosz owych niezwykłych roślin, które kolejno udekorowały wnętrze naszej jaskini. Wreszcie udało nam się przekonać dzieci do pójścia spać. Ostatecznie zasnęliśmy grubo po północy, lecz następnego dnia byłam zupełnie wypoczęta.
< Equel? Kolejny dzień za nami C: >
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz