31.12.2018

Lista życzeń

Dżem dobry wieczór! No więc jak tytuł wskazuje taka lista. W komentarzach można zgłaszać:
- Co można dodać do watahy?
- Co usunąć?
- Jakie zmiany wprowadzić
- Własne zachcianki, które o ile będą w miarę normalne postaram się spełnić 

Macie czas do końca grudnia. Potem będą zmiany.
~Lia


PS: pomysły o fabule nie są dostrzegane, gdyż ja o tym doskonale wiem i postaram się ją jeszcze w tym roku ogarnąć. Spróbuję. Jak nie to w styczniu ogarnę.
A może pomogę? ~ Miotła

Może lepiej nie pomagaj. ~Księżyc
Ale ja chcę :C ~Miotła

Od Videtura CD Mauvais

Nie mam pojęcia jak to ze mnie wyczytała... Może przez to, jak patrzyłem na bestię? Możliwe... Przez cztery lata swojej egzystencji spotkałem masę niezwykłych stworzeń. Wiele z nich nie było przyjaźnie nastawione... Podobnie jak ta mantykora, za którą dałbym oddać swoje futro, że już kiedyś ją widziałem.
- M-możliwę, że kiedyś spotkałem tę bestię...? - wadera wciąż obserwowała mnie uważnie. Myślami sięgnąłem najgłębszych wspomnień, wiele szczegółów swoich przygód już zapomniałem... Nagle przypomniałem sobie dokładnie ten moment mojego życia. Gdy ta bestia wpatrywała się w moje oczy, jakby czytając mi w myślach. Czułem to, jak bardzo musiałem uciec i od tej myśli, i od potwora.
Mauvais wciąż wpatrywała się we mnie. Możliwe czekając aż jej to wszystko wyjaśnię, jednak teraz nie mogłem jej nic powiedzieć. Musimy uciekać.
- Słuchaj Mauvais, obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę... - powiedziałem bardzo szybko, ale szczerze - M-musimy stąd uciekać! Znałem t-to stworzenie lub coś podobnego... Nie wróży nic d-dobrego! Może mamy jeszcze szanse ucie-- przerwał mi ryk mantykory oddalony o jakieś 15 metrów.

[ Vais? Akcja na całego :0 ]
I życzę wspaniałego Sylwestra i Nowego Roku 🎇

30.12.2018

Od Tenshi do Seibutsu

To truchło nie chciało się ode mnie odczepić. Potrzebowałam tylko jego genów czy wiór z rogów. Ale nie. No cóż, najwyraźniej bycie chamskim leży w naturze tych futer podłogowych. Przypominało to trochę grę w Aiona. Ty sobie przechodzisz ścieżką, i nagle cie coś atakuje, a gdy uciekasz do atakującego dołączają jego towarzysze i nadal wiejesz, ale już przed chordą mocno wkurzonych psychopatów nie wiedzących co to moralność społeczna. Wracając-Rożek szykował się już do skoku, gdy nagle coś przypominającego drewno, z mocnym hukiem walnęło w obiekt mojej próbki badawczej. Patrzyłam z typową miną mówiącą: co. W stronę trupa, który po kilku fikołkach ciaputnoł na jakieś ostre kamienie. Kilka nawet go przebiło.
- Moje próbki. - mruknęłam siadając na ziemi i patrząc z zrezygnowaniem na nadal ruszającego się umarłego, który powinien umrzeć. Ileż trzeba się namęczyć żeby zdobyć wióra, a co dopiero sprawne organy wewnętrzne. Teraz są podziurawione.  Odwróciłam głowę w stronę odgłosu spadającego żwiru.
- Gdybyś mógł go skierować w stronę drzew byłoby lepiej - mruknęłam do dziwnego basiora, którego pierwszy raz na oczy widziałam, do tego miał inny zapach niż zwykle.
- Ciekawie się odwdzięczasz za pomoc - odparł lustrując mnie wzrokiem. Przeszył mnie dreszcz, jak wtedy, kiedy jestem w zbyt dużym tłumie i wszyscy się na mnie gapią. Ugh.. trauma do końca życia.
- Skoro taki chętny do pomocy to teraz pomóż mi przytrzymać tego wierzgającego truposza, żeby mnie nie ugryzł. Nie chce mieć zakażenia.
- Zakażenia... - powróżył jakby do siebie
- Huhu.... ugryzł cie? - zaśmiałam się idą w stronę ryczącego kawałka padliny. Jak niby miałam się zachować w stosunku do tego osobnika? Jak ja w watasze zwykle mówię: hej i sobie idę. W okolicy wyczuwałam jeszcze kilka truposzy, jednak starałam się nie zwracać na nich uwagi, tylko jak najszybciej ukończyć robotę. Podeszłam do łba dyszącego i unieruchomionego stwora. Był wielki, nie da się zaprzeczyć, ale to jednak trup, a one szybko tracą równowagę, szczególnie jak po jednej stronie jest zbocze. Kamienie skutecznie go unieruchamiały, chociaż za długo nie wytrzymają.
- Czemu go po prostu nie zabijesz - mruknął jakby znudzony basior.
- Bo potrzebny mi na razie żywy - niepokój przepłynął przez mój umysł, gdy zapach umarlaka się nasilił, i nie był to smród tego, który właśnie przede mną leżał, i usilnie próbował mnie dziabnąć kłapając szczękami w powietrzu. Basior przypatrzył się czujnie, jakby zastanawiając się czy zdradzić swoje zdolności obcemu wilkowi, który ni z dupy zażądał od niego pomoc w swoich dziwnych eksperymentach. W końcu obwinął pysk zmarłego grubymi pnączami, a ciało unieruchomił... w sumie nie wiem czym. wyczarowałam linkę, którą ocierałam o rogi, z których poleciały wióry niczym z obieranej marchewki. wszystko poszło od razy do woreczka.
- Jestem Tenshi. Zdajesz sobie sprawę z przebywania na terenie watahy nie? - spytałam zajęta robotą, tylko po to, by przerwać ciszę.
- Powiedzmy - mruknął siedzący na kamieniach samiec.
- Dobra, to będę mówić na ciebie drewno
- Co? - zdziwił się marszcząc brwi
- Zgaduję że imienia na razie nie zdradzisz, a drewnem się posługujesz więc... - westchnęłam. Gdy wreszcie skończyłam robotę byłam już naprawdę zestresowana, gdyż:
1: robiłam takie coś pierwszy raz, i tak naprawdę posługiwałam się podręcznikiem
2: towarzysze nadal szarpiącego i wydającego dziwne dźwięki umarlaka zaczęli się stopniowo gromadzić w pobliżu, więc zaczynałam się martwić, żeby przypadkiem mnie zaraz nie zaatakowali.
- Dobra słuchaj bezimienny - powiedziałam szybko szykując się do odejścia. - Albo zostajesz u nas, albo idziesz i będę musiała poinformować władzę o twoim przebywaniu tutaj. Jak idziesz do siebie to pamiętaj żeby opatrzyć ranę, a jak idziesz ze mną to znajdziesz drogę do watahy, pewnie kogoś po drodze spotkasz, trzymaj - powiedziałam szybko i prawie na jednym wydechu, po czym wcisnęłam mu zwitek papieru z zapisaną recepturą na zakażenia od tych stworów, którą nosiłam gdyby któreś z wyhodowanych zwierząt zostało ugryzione czy zadrapane. Zakażenie boli. Bardzo. Popatrzyłam ostatni raz na Drewnianego Przyjaciela i odleciałam z nerwami na karku
- Dzięki za pomoc! - krzyknęłam jeszcze w jego stronę odlatując. Powinien sobie poradzić.

<Seibutsu? Tylko mnie nie zabij>

Od Mazikeen do Michia

Truchtałam sobie przez las w poszukiwaniu jakiejś rozrywki - czyli zwierzyny do upolowania w lesie. Nudziło mi się strasznie. Niedawno zostałam przyjęta do nowej watahy z czego się bardzo cieszę, bo już nie muszę sie sama tułać po lesie, jednak jeszcze nie dostałam moich nowych obowiązków. Wiem, że na paweno zostanę strażnikiem nocnym, jednak nie wiem jaki teren będe patrolować. Moja toważyszka pewnie śpi. Biegnąc usłyszałam jak ktoś nadbiega z innej strony. Automatycznie postanowiłam się ukryć dzięki mojej mocy. Przede mną przebiegł szczeniak, a za nim biegł jakiś basior. Wyczułam od nich zapach mojej watahy więc się ujawniłam. Fajnie by było poznać kogoś nowego, kto by mnie chociaż trochę oprowadził. W końcu basior dogonił szczeniaka i przewrócił go na grzbiet, łaskotając. Kto by pomyślał, wydaje się być groźny z wyglądu, ale chyba taki nie jest. Wyszłam na przeciwko niemu machając ogonem z zaciekawieniem.  Kiedy tylko mnie zauważył, zasłonił swoim ciałem szczeniaka i się mnie zapytał:
- Ktoś ty?
- Jestem nowa, nazywam się Mazikeen, a ty?
- Michio
- Co robisz? - Jezu, do czego doszło, żebym JA do kogoś ze swojej woli zagadała. Chyba na serio nie miałam co robić.
- Nic, co cię to? - Naskoczył na mnie. A jednak miał charakterek i mi nie ufa. To chyba dobrze
- Po prostu się zapytałam - Machnełam mu swoim długim ogonem przed nosem, odwróciłam się i potruchtałam przed siebie.

<Michio?>

Nowa wadera! Mazikeen

Autor grafiki: GaruryKai
Właściciel: asiawysopal@gmail.com
Imię: Mazikeen
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Żywioł: Mrok, Umysł, Elektryczność, Wiatr
Stanowisko: Strażnik nocny
Cechy fizyczne: szczupła, zwinna, przeciętny wzrost, bardzo szybka oraz umie bardzo dobrze latać i władać magią
Cechy charakteru: Stara się być odważna, przeważnie postępuje według tego co jej mówi serce. Jest typem samotnika, jednak jeśli do kogś się przywiąże, odczuwa to bardzo mocno. Średnio lubi małe dzieci, nie rozczula się nad nimi jak niektórzy. Bardziej podobają jej się wilki starsze od siebie. Lubi jeść świeże mięso i polować. W wolnym czasie lubi biegać, lub czytać książki. Jej ulubioną książką jest Króczobór, a serialem Magicy.
Cechy szczególne: na prawym boku ma oparzenia, które na szczęście zasłania gęsta sierść
Lubi: jeść, biegać, czytać książki, od czasu do czasu coś oglądać, obserwować nocą gwiazdy, przyjmować wyzwania oraz wprost uwielbia latać
Nie lubi: kiedy ktoś próbuje być zabawny na siłe, lub mierzwi jej futro pod włos
Boi się: ognia (złe wspomnienia z dzieciństwa)
Moce: Potrafi stworzyć mroczną ochronę, chroniącą przed wzrokiem. Jeśli się skupi, potrafi czytać myśli i ochronić się przed czytaniem jej myśli. Umie porazić swojego wroga elektrycznością ( wtedy wokół niej jest niebieska poświata) oraz potrafi władać wiatrem
Historia:  W jej rodzinnym domu wyuchł pożar, w którym ocalała jako jedyna. Była wtedy jeszcze szczenięciem i bardzo trudno było jej o siebie zadbać. Nie raz zdarzało się, że przymierała głodem. Raz niechcący wtargneła na teren obcej watahy, która nie była do niej przyjaźnie nastawiona. Musiała uciekać, prawie ją złapali, jednak w ostatnim momencie zwiała. Udało jej się wtedy ukryć w jaskini. Jakiś czas później poszczęściło się jej i odnalazła kuzyna, który ją przygarną. Jednak musiał on wyjechać, przez co znowu została sama. Tułała się po świecie, szukając swojego miejsca i udałao jej się znaleźć Watahę Mrocznych Skrzydeł, która chętnie ją przyjeła nie okazując objawów wrogości.
Zauroczenie: na razie brak
Głos: Link  1:35 to mój głos
 Partner: jeszcze nie ma
Szczeniaki: brak
Rodzina: kuzyn
Jaskinia: Link  autor: Joseph Michael
Medalion: Link
Przedmioty kupione w sklepie:  brak
Dodatkowe informacje: brak
Umiejętności: 
Siła: 100
Zręczność: 130
Wiedza: 110
Spryt: 130
Zwinność: 120
Szybkość: 130
Mana: 80

29.12.2018

Od Seibutsu do ktosia

Ryknąłem z bólu, gdy kły umarłego wbiły mi się w ogon.

Zawróciłem w miejscu i stanąłem twarzą w twarz z potworem, który gonił mne już od dobrych kilku minut. Co też mnie podkusiło, by osiedlać się tak blisko Doliny, w której żyły te kreatury? Teraz miałem za swoje - jeden z zombie spostrzegł, jak wracałem wydeptaną ścieżką do domu, i od razu rozpoczął pościg. Przynajmniej otoczenie w pewnym stopniu działało na moją korzyść - okolica była skalista, prawie pustynna, a drzewa widać było dopiero w oddali. Mogłem więc bez problemu używać żywiołu Skał.

Szarpnąłem zakleszczonym w pysku potwora ogonem, jednak nie udało mi się go wyswobodzić, a jedynym skutkiem tego posunięcia była ostra fala bólu. Jak przez mgłę ujrzałem krew wypływającą spomiędzy kłów bestii. Warknąłem cicho.

- A więc wolisz skończyć z oderwanym łbem? - zapytałem. W odpowiedzi otrzymałem jedynie bulgot, który mógłby być odgłosem krztuszenia się posoką. Skrzywiłem się z obrzydzeniem. Z mojego barku wystrzeliło drewniane pnącze, które owinęło się wokół tylnej łapy żywego trupa. Do moich uszu dobiegł nieprzyjemny trzask łamanych kości.

Umarły puścił mój ogon. Na jego kłach pozostały strzępy mojego futra. Najwidoczniej nie bardzo przejął się faktem, że właśnie miażdżę mu łapę. Skoczył w moim kierunku. Zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób się obronić, upadłem pod ciężarem potwora, który wylądował na moim karku i wgryzł się w moją szyję. W duchu odmówiłem modlitwy dziękczynne do bogów za to, że kły monstra nie były zdolne do przebicia się przez mój futrzany kołnierz. Wykorzystałem chwilowe zdezorientowanie zombie, by rąbnąć go w łeb kamieniem, po czym zrzuciłem go z siebie i umknąłem, kulejąc, kilka metrów dalej.

Zanim umarły się podniósł, zdążyłem przywołać kilka skał, by mieć czym się obronić. Kiedy zombie wstało z powrotem, ruszyło w moją stronę. W kilku susach doskoczył do mnie, jednak zanim zdążył zaatakować, trafiłem go skalnym odłamkiem w żebra. Kiedy maszkara zwijała się z bólu na pylistej ziemi, wbiłem mu pod żebra drewniany pęd. Trysnęła gęsta, czarna krew, kreatura zaryczała. Kontrolując ostry, skalny kawałek, uniosłem go nad łeb umarłego, po czym upuściłem. Głaz upadł, miażdżąc gardło i część kości twarzoczaszki. Oderwana głowa potoczyła się po ziemi, zatrzymana dopiero na kilku wąskich ścięgnach, których nie przerwała siła ciosu. Uśmiechnąłem się pod nosem i z pewną satysfakcją kopnąłem truchło. Zwinąłem roślinne macki i podkuliłem ogon. Mniej więcej w trzech czwartych długości był paskudnie pokąsany. Skupiłem się i owinąłem ranę drewnianym pnączem, aby zapobiec jej zabrudzeniu czy powiększeniu. Leków poszukam później, kiedy już wrócę do jaskini.

Naraz usłyszałem krzyk. Nie byłem pewny, czy moje zmysły mnie nie oszukują. Po chwili jednak znów usłyszałem owe wołanie. Tym razem jednak dosłyszałem słowa:

- Puszczaj mnie, potworze!

Nie pobiegłem od razu. Najpierw zastanowiłwm się przez moment. Doszedłszy do wniosku, że to prawdopodobnie walczący z jakąś bestią wilk, postanowiłem się zbliżyć. Odgłos dochodził zza skalnego pagórka, więc bez problemu wspiąłem się na niego i dostrzegłem, jak jakiś wilk walczy z kolejnym umarłym. Zakląłem cicho i ruszyłem w dół zbocza, w międzyczasie tworząc kilka skał i drewnianych macek.

Kimkolwiek była ta osoba, najwyraźniej potrzebowała pomocy. Ten stwór był większy od maszkary, z którą mierzyłem się przed chwilą. Co więcej, z jego łba wystawały ostre rogi. Nawet, jeśli spróbuję pomóc walczącemu, to finał walki nadal będzie stał pod znakiem zapytania.

Zaryzykowałem.


~ Kto ma ochotę na szaszłyki z umarlaków? ~

Od Sixa CD. Tii

  Zaprowadziłem waderę w moje ulubione miejsce do trenowania maluchów. Mały las, świeże powietrze, niedaleko wolna przestrzeń, a od szkoły dzieli nas odległość prawie pięciuset metrów. Daleko od granic watahy i raczej nie ma opcji, żeby maluchy się zgubiły. Nawet te najbardziej nierozgarnięte.
Słońce było już praktycznie niewidoczne, ale księżyc wschodził coraz wyżej, dlatego uznałem, że nie jest jeszcze na tyle ciemno, żeby wracać do domku. Jeszcze chwilka może się zejść. Przynajmniej chwilka.
- To tutaj Tia- przerwałem waderze, która akurat coś do mnie mówiła. Zamilkła, najwyraźniej dając mi głos.- Teorię już znasz, racja?
- Em... Coś tam umiem, ale...
- Rozumiem.- przerwałem jej znowu. Będę musiał ją za to potem przeprosić.- Coś zdziałamy... Więc... Zwierzęta nocą są nieco mniej czujne, ale też lepiej się chowają, jeśli nie praktykują nocnych spacerków. Sporo też zasypia na zimę, dlatego zmniejsza ci się pole do popisu, ale myślę, że dasz radę. Wyglądasz na bystrą.- Tibia uśmiechnęła się. Odwróciłem się w kierunku lasu.- Zacznijmy od takiej prostej kwestii: Patrzysz pod łapy albo suniesz nimi po ziemi. Uważasz, żeby nie hałasować. Póki cel nie zdaje sobie sprawy z twojej obecności, nie ucieknie i wtedy masz punkt zaskoczenia, rozumiesz?
- Chyba.- Poprawiła swoje łapy na ziemi.
- W jesieni szczególnie trzeba uważać, bo suche liście są wszędzie.- Powtórzyłem formułkę, którą wpajałem szczeniakom na jesiennych lekcjach.- Chociaż już praktycznie zima. Staraj się po prostu nie hałasować i nie tracić zwierzyny z oczu.
- Napisz o tym książkę. Chętnie ją spalę- mruknęła ponuro.
- Ja za to chętnie zdzieliłbym cię nią po łbie- odbiłem piłeczkę. Wadera zaśmiała się, a ja nie potrafiłem pozostać niewzruszonym i również się zaśmiałem. Stop, pełna profeska. - Okay, skup się, mała.
- Jestem skupiona- prychnęła.- To ty nie uważasz, skoro tego nie zauważyłeś.
Puściłem to mimo uszu.
- Najlepiej, gdybyś atakowała tętnice. Nawet jeśli nie dasz rady zatrzymać takiego przykładowego jelenia, to po jakimś czasie sam powinien paść. Przy wystarczająco mocnych obrażeniach oczywiście. Zawsze możesz też polować w większym gronie, ale kto miałby czas organizację.
- Nie zawsze podpasuje godzinka, a trzeba przecież ułożyć futerko przed wyjściem z jaskini, prawda?- uśmiechnęła się słodziutko. Chwila...
- Mówisz o mnie?- uniosłem jedną brew.
- A o kim?
- Wyglądam na takiego?- skrzywiłem się.- Akurat, jeśli chodzi o polowania, jestem ZAWSZE pierwszy- zaznaczyłem kpiąco.- Z a w s z e. Obojętnie czego bym nie robił, jak dostaje informację, że wypadałoby zdobyć trochę żywności, zbieram tych, co mogą i robię to, co do mnie należy.- Podniosłem dumnie brodę do góry, ale wróciłem do poprzedniej pozycji, widząc przesadę tego gestu. Eh...
Wadera nie wyglądała na przekonaną. Stała już przodem do mnie i robiła pewną siebie minę.
- Na pewno nie leziesz na polowanka bez względu na wszystko. Czasami odpuszczasz.
- Przykład?
- No nie wiem- zamyśliła się- ale na pewno kiedyś taki był.
- Nie było takiego.
- Ale będzie.
- Nie wydaje mi się.
- A mnie tak- zamerdała ogonem.- Nawet ci o tym przypomnę, jak już wyjdzie na moje.
- Nie wyjdzie.
- Mhmmmm, tak, pewnie. Odpadniesz.
- Chciałabyś.
- Zakład?- Tia wyszczerzyła ząbki w zbyt elokwentnym jak na nią uśmiechu. Można powiedzieć, że przez chwilę miałem wątpliwości, czy w to wchodzić, ale potem uznałem, że ostatecznie przegrana mi nie grozi. Zawsze byłem obowiązkowy.
- Zakład. A teraz pokaż, jak polujesz, żebym przekonał się, jak to robi mistrzyni pouczania.
- Żebyś się na tym nie przejechał- prychnęła, chociaż nie słyszałem już takiej pewności w jej głosie.

Ostatecznie wyszło na to, że najpierw spłoszyła zwierzaka. Następnego nie umiała nawet zranić, bo nie wiedziała, gdzie to coś ma głowę, a gdzie ogon.
- To serio nie jest takie trudne.- Wywróciłem oczami, wyprzedzając ją. Zacząłem szukać nowego celu, żeby pokazać jej co i jak.- Zobacz. Najpierw...
- Nic nie rób, zaraz coś złapię- warknęła zadyszana. Zaraz zastawiła mi drogę, szczerząc kły.- Daj mi tylko... sekundkę.

- Poczekaj, pokażę ci, jak to zro...
- Potrafię! Sama ci pokażę!- Nie zdążyłem nic zrobić, kiedy wadera wybiegła na spotkanie z jakimś zwierzęciem. Było ciemno, ale z oddali widziałem już jelenie rogi, wyłaniające się zza drzewa. To w sumie może być jej zdobycz. Zdaje się nie wyczuwać zagrożenia. Nie jest skory do ucieczki, a...
Chwila, czy to...
- TIA, ZOSTAW GO! JUŻ!- Natychmiast zerwałem się do biegu.- NIE ATAKUJ!
- Cicho, bo spłoszysz mi cel!- Wadera była już ze dwa metry od peryta. Czas zdawał się zwalniać. Potwór miał pochylony łeb w zupełnie inną stronę niż ta, z której zaatakować go miała Tia. Najwyraźniej odeprze atak rogami. Kurde. Kilka chwil. Zamachnie się. Zrobi jej krzywdę. Nie dobiegnę.
- TIA, DO CHOLERY, UCIEKAJ OD NIEGO! SPÓJRZ NA MNIE!

Chyba dopiero w tym momencie zorientowała się, na co poluje. Zatrzymała się. Peryt mimo wszystko przymierzał się do ciosu. Jeszcze chwila i coś zdziałam.
- UCIEKAJ!

Krew dudniła mi w uszach. Serce biło szybciej niż zwykle przy bieganiu. Dyszałem głośno, nieprzerwanie pędząc przed siebie. Omijając stojące mi na drodze drzewa. Lekceważąc zagrożenie. Tibia już biegła, ale wbrew moim oczekiwaniom tylko rozzłościła tym urażone chęcią ataku na siebie zwierzę. Widziałem, jak peryt stara się rozłożyć skrzydła, które najpewniej boleśnie ocierają się o gałęzie, po czym szybko je składa. Nie wiedziałem, że to możliwe, ale przyspieszyłem. Wbiegłem pomiędzy waderę, a to rogate bydle z jednym celem. Zapobiec katastrofie. Nie miałem pewności, czy zrozumie, nie wiedziałem, czy to dobry pomysł, nie miałem pojęcia, co z tego wyjdzie i czy sam nie zrobię sobie krzywdy, ale nie było to ważne. Liczyło się tylko uchronienie tej małej... może nie aż takiej małej od niebezpieczeństwa. Nawet własnym kosztem.
Potwór, mimo że latał wzrokiem za wader, wkońcu spojrzał mi w oczy.
- Zatrzymaj. Się.

Peryt rzeczywiście się zatrzymał. Gwałtownie. Tak gwałtownie, że schylił głowę. Problem w tym, że to diabelstwo ma rogi. Ostre rogi. A ja stałem tuż przed nim. Zbyt blisko.

- YRGH! #*&£÷$×;&×:*;+﷼฿θ﷼+ฯГ'·₩

Naraz poczułem tak dziwnie rozrywający ból... Tak okropnie nieprzyjemne uczucie. Kręciło mi się w głowie. Piekło, szczypało. Ból promieniował na całą głowę. Chciałem to zakończyć, ale nie wiedziałem jak. Czułem, jak krew spływa mi po skórze, zlepiając sierść. Myślałem, że stracę przytomność, ale obawiałem się tego. Ostatnio, gdy zemdlałem, utopiłem się. Przez chwilę zapragnąłem otworzyć oczy i rozeznać się w obrażeniach za pomocą czegokolwiek. Nawet odbicia w cholernym śniegu. Cofnąłem się. Coś wysunęło się z mojego oczodołu. W ostatniej sekundzie czułem, jak naciągają się i pękają, niczym zbyt naprężone struny naczynka- uczucie podobne do wyrywania mleczaka na ostatnim włosku dziąseł- zerwały się, racząc mnie większą ilością krwi, od której robiło mi się niedobrze. Nos czuł już tylko ostrą, mdłą woń krwi. Otworzyłem ocz... oko i zobaczyłem krew. Było ciemno, chyba rozpoznałem tą ciecz tylko przez zwykłą pewność.  Zrobiło mi się słabo. Nie widziałem, kiedy upadłem na ziemię. Jeszcze tylko krótka komenda... Chwilka...

- T-Tia...

*I see darkness*

<Tia...? Em... Wiem, że dopiero przestałaś być szczeniakiem... I że to może zbyt drastyczne jak dla ciebie... Lub innych... Przepraszam, jeśli ktoś akurat jadł... Może damy to do 18+, jeśli zbyt niefajnie to brzmi... W każdym razie Tia, skarbie, spróbuj sprowadzić medyka lub... jesteś za mała, żeby go tam taszczyć, co nie? Poproś kogoś o pomoc>

28.12.2018

Od Lii ,,Nowy wonsz" #1

Skakałam niczym wiewiórka po drzewach poprzez wielkie zaspy śniegu, zostawiając po sobie dziury w śniegu co pół metra. Czemu po prostu nie poleciałam? Może przez mój idiotyzm albo przez to, że na dole nie było takiego zimnego wiatru. Obok mnie przesuwał się złożony w kostkę koc w koszyku. Idę po jajo. KUWA JAJO. Jaja węży są miękkie, co utrudniało mi sprawę. Dość mocno utrudniało to jakikolwiek transport i ciepło. Więc co miałam zrobić? No-siedzieć u osoby która takowe jajo posiada. W cieple.
- Przybieżeli! - zawołałam w głąb groty hodowlanej gdzie przebywała Tenshi. No.... święta już minęły. Jak je spędziłam? Po mojemu, czyli w jaskini z Crystal żrąc pierniki z niebywałą ilością lukru, popijając herbatą, i przegryzając pierogami z kapustą i grzybami.
- Wejdź - usłyszałam z wnętrza, więc weszłam po oblodzonych kamieniach, trzymając już koszyk w pysku, i wiatrem pozbywając się grudek zaległego w sierści śniegu. Po chwili poczułam wyraźną zmianę temperatury, a kamienie stały się mokre. Gdy zeszłam na zam dół, moim oczom ukazała się cała grota i masa dziwnych zwierząt. Pomimo otworu na zewnątrz, w środku panowała dodatnia temperatura. Oprócz Tenshi w jaskini był Kali i... wąż
- Em.... hej? - uśmiechnęłam się niepewnie, i z lekką krzywizną na pysku, nie za bardzo wiedząc jak się zachować. Może zamieniam się w NEET-a?
- Dobry - przywitał się basior. Po chwili skinął mało widzialnie głową też wąż, który najprawdopodobniej był jego towarzyszem. Jego nikłe skinienie spowodowane było pewnie nadepnięciem na ogon, łapą właściciela.
- Jako iż mamy jednego węża w watasze, to jednego przyprowadziłam. Kali jest na lekarskim i nie chcę zginąć jeśli będę go przetrzymywać za długo, a teraz za mną - powiedziała wadera na jednym wydechu i polazła w stronę jakiejś komory. Czułam na sobie wzrok kilkudziesięciu oczu. Do samicy od razu przyczepiły się zwierzęta, w tym już jakiś smoczy wyrostek, pewnie wyhodowany gdy Mateo nie zrezygnował z pracy. Weszliśmy do wielkiego, i chyba najcieplejszego pomieszczenia. Było w nim wilgotno, co było równie nie przyjemne co wchodzenie do mulistej i ciepłej kałuży.
Podeszłam za Tenshi do jajka leżącego na mchu. I... tutaj czas się zatrzymał. 3 godziny nudów i próby nie uśnięcia w tym cieple. A potem kolejne minuty kiedy wąż zaczynał się wylęgać. Położyłam głowę na mchu i patrzyłam na to znudzonym wzrokiem. W końcu coś z tego się wylęgło. Małe to to było i miało tęczowy połysk.
- Samiec - powiedziała wadera patrząc na młodego węża. Ignorowała fakt, że jej głowa robiła podpórkę dla głowy smoka, który też się patrzył na młodego gada.

27.12.2018

Od Mauvais CD Videtura

Jedyne co się dla mnie liczyło to fakt, że uciekliśmy... Nie chciałabym znów spadać z kilkanaście metrów w dół. A tym bardziej zatrzymywać w połowie tego dystansu czasu... Ale mniejsza z tym. Mimo tego, że bolało mnie wszystko próbowałam jakoś iść. W pewnym momencie jednak oboje się zatrzymaliśmy.
- Musimy uciekać... - szepnął Videtur po czym nogi się pod nim ugięły i po prostu padł na ziemię, nieprzytomny, jednocześnie wyglądający na sennego.
- Co ty nie powiesz - mruknęłam wspaniałomyślnie i usiadłam przy śpiącym towarzyszu. Akurat teraz musiał paść?  Zaczęłam trącac lekko  samca w bok i powtarzać; a potem krzyczeć; jego imię tak długo aż się obudził - No nareszcie. Myślałam, że już nigdy się nie ockniesz - rzuciłam złośliwie, po czym wstałam. Przez chwilę wpatrywałam się w niego. Czemu mam to nieodparte wrażenie, że coś ukrywa przede mną i przed światem? Wypuściłam powietrze ze  świstem.
- Co się dzieje? - walnęłam prosto z mostu. Videtur popatrzył na mnie zdziwiony. Wywróciłam oczami. Kiedy on się nauczy, że mnie się nie okłamuje, bo potrafię odczytać emocje wypisane na twarzy? - Nie zgrywaj się, dobrze? Póki co jesteś na mnie skazany, więc bądź jak łaskaw i powiedz mi co cię trapi. Wiesz, jeśli będziesz się upierał to ta przygoda nie będzie przyjemna, a chyba o to tutaj chodzi, co nie? Tak więc, proszę, słucham.

<Videtur? Co jedno to gorsze, ale MNIEJSZA Z TYM c:>

Od Videtura CD Mauvais

Z całych sił próbowałem się podnieść. Wzrok mantykory znacznie podniósł moją wolę do walki. Jedyne co przyszło mi do głowy, to zrobić użytek ze swojej mocy. Próbowałem zatruć umysł mantykory myślą o tym, że nie chce nas zabić, że musi uciekać, CZYMKOLWIEK by zostawiła nas w spokoju! Po chwili zwierze zaczynało się dziwnie zachowywać, łapą zakrywało sobie twarz, jakby odganiało z niej komary... Mieliśmy ją na chwilę z głowy, mój "czar" zadziałał, podszedłem do Vais.
- Uciekajmy - powiedziałem, wadera pokiwała głową. Odwróciliśmy się i poczłapaliśmy się w dal pomieszczenia, które wydawało się rosnąć z każdym naszym krokiem. Znowu wracała mi wizja, teraz dokładnie widziałem poobijane ciało Mauvais oraz swoje... W oddali słychać było ryki tamtej bestii. Cała ta ucieczka kosztowała mnie resztki moich sił. Nie dam rady... Potknąłem się o własną łapę i upadłem. Tak bardzo chciałem zasnąć...
Wilczyca również przestała iść dalej.
- Musimy... - zacząłem mówić - Musimy stąd uciec... - nagle znowu słyszałem czyjś głos... Nie należał ani do Vais, ani do mantykory... Jestem zbyt zmęczony... Zamknąłem oczy.

[ Vais? Również wymęczone, ale również jest! ]


Od Mauvais CD Videtura

Było ciemno, zbyt ciemno. Nawet jak na mnie, mimo iż lubię taką ciemność. Przed oczami miałam zamazany obraz czegoś... Ciemnego. Czułam ból w prawie każdej części ciała. Powieki mi niewyobrażalnie ciążyły, powoli zasypiałam, mamrocząc coś do siebie. Za wszelką cenę nie chciałam zasnąć, miałam wrażenie, że coś złego by się stało, gdybym teraz to zrobiła. A może to tylko ja? Takie skrzywienie zawodowe. Chcąc, niechcąc Wyrocznia często przewiduje czarną przyszłość.
Nie mogłam się ruszyć. Nadal.
- Vais... - usłyszałam cichy głos Videtura. Zbeształam się w myślach. Powinnam była się spróbować rozglądać czy w ogóle żyje... No cóż, przynajmniej teraz wiem. Bolało mnie gardło, ale mimo to odezwałam się.
- Mhm, jestem... - wydusiłam z siebie, po czym poczułam się na tyle dobrze, że przewróciłam się na drugi bok, tak aby patrzeć na samca - Domyślam się, że jesteś w tej samej sytuacji co ja... Spróbujmy wstać, kto wie, co się kryje w tych ciemnościach... - nie mogłam zobaczyć żadnej zmiany na twarzy mojego towarzysza. Nadal przed oczami miałam mgłę i widziałam mniej niż zazwyczaj. Usłyszałam ciche mruknięciem odpowiedzi, które jakby było zapowiedzią tego, co miało za chwilę nadejść. Już otworzyłam usta aby powiedzieć coś innego, ale zagłuszył mnie huk. Wielki hałas, coś jakby cała armia momentalnie zaczęła wrzeszczeć. Obróciłam głowę w stronę, skąd się wydobywał dźwięk.
- Znowu ona? - zapytałam retorycznie kiedy zobaczyłam znowu tę samą mantykorę z tym samym szklanym ogonem i z tymi samymi pięknymi, złocistymi ślepiami. Jedyne co się zmieniło to sceneria - wcześniej oślepiające światło dnia, a teraz w ciemnym pomieszczeniu, które  oświetlone zostało pomarańczowym światłem ognia.
- Videtur, chyba NAPRAWDĘ musisz wstać. Wątpię, by chciała porozmawiać.

<Vide? Takie trochę wymęczone, ale jest!>

26.12.2018

Od Videtura CD Mauvais

Wszystko nagle zgasło. Światło, od którego oddalałem się i ja i moja towarzyszka przygód, oraz moja nadzieja na przeżycie. Nie no, naprawdę boję się o swoje życie, ten upadek trwa w nieskończoność... Nagle mocny łomot, jakby ziemia próbowała połknąć samą siebie. Ból przeszył moje ciało. A jednak przeżyłem! Otworzyłem oczy, ale nie mogłem ruszyć swoim ciałem. Czuję się, jakbym był w półśnie... Jedyne co mogłem zobaczyć to waderę leżącą obok, chyba oddycha. Czas mijał, a mi powoli wracało czucie. Powiem tyle, że wolałbym zemdleć niż przeżywać to cierpienie. Przez te - może dwie godziny - czułem się tak jakby każdy mój mięsień płoną, każdy nerw był łamany , czyli ogólnie bardzo, BARDZO ŹLE. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie cieszył się z tego, że złamałem sobie tylko jedną nogę (no i pewnie żebra. I jestem pewien, że miałem więcej zębów...)! Przy takim upadku to cud! ... ZBYT podejrzane, że tak to przetrwaliśmy... Mauvais zaczęła się budzić, a przynajmniej coś szeptała, jakby miała jakiś koszmar.

Nie mogłem wstać, mogłem wyłącznie obserwować. Usłyszałem cichy dźwięk, jakby ktoś z kimś rozmawiał. Urgh, nagle zaczęła odzywać się moja głowa. Wzrok i słuch nagle krytycznie się pogorszyły, jednak teraz miałem pewność, że kogoś słyszę. To zdecydowanie czyjś głos!
- Vais... - ledwo wydusiłem to z siebie. Może wilczyca się ocknie, słysząc swoje imię. Sam próbowałem dźwignąć się na nogi, ale najwyraźniej na ,,próbach'' poprzestałem.

[ Mauvais!Zgadnij kto wrócił tylko po to, by znowu zniknąć  B) ]
i wybacz, że tak długo mnie nie było .-. postaram się częściej odpisywać... Może 2019 będzie dla mnie lepszym rokiem 🎉 

24.12.2018

Od Haraki cd. Kalego

Zdaje się, że zasnęła. A może wpadła w ten dziwny stan, w którym nie masz już sił na myślenie o czymkolwiek? Coś w każdym razie musiało się dziać wcześniej, skoro nagle odzyskała świadomość. Przynajmniej wystarczającą jej część, by zastanowić się, dlaczego znienacka się obudziła.
Kap.
Ach, to tylko woda. Teraz miarowe kapanie stało się wyraźniejsze. Zapewne właśnie zaczynał padać deszcz. Opuściła głowę i zamknęła oczy.
Kap.
Kap.
Ogłuszający huk niemal rzucił nią o posadzkę. Przerażona i zdezorientowana, rozejrzała się.
Na samym środku jaskini stała jedna z najbardziej brutalnych, najbardziej znienawidzonych istot na Ziemi. Człowiek. W ręku trzymał wąski, metalowy kij o nietypowym zakończeniu. “Broń palna”, przemknęło Harace przez myśl, kiedy gorączkowo starała się ułożyć jakiś plan działania, który pozwoliłby uratować Kalego i ją samą. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, bestia wystrzeliła. Szczurzyca rzuciła się na ziemię.
Zapadła cisza.
Odrobinę uniosła powieki, które odruchowo zacisnęła, by po chwili wybałuszyć oczy w osłupieniu. Miejsce na ścianie metr nad jej głową, w które powinna uderzyć kula, zajmował teraz środek kolorowej tarczy z wbitą weń strzałą. Zasłaniała ona część wymalowanego na tarczy znaku, w którym Haraka po chwili rozpoznała literę M. Minęło ledwie kilka sekund, nim tarcza nagle złamała się na pół i runęła na ziemię, po drodze wchodząc w samozapłon. Szczurzyca, która od pewnego czasu patrzyła na nią w szoku jak zahipnotyzowana, odskoczyła z głośnym krzykiem. Przestraszona, obejrzała się, jednak po człowieku nie było nawet śladu.
Wróciła wzrokiem do ognia i ostrożnie podeszła bliżej. Tuż nad wysokością, którą lizały płomienie, zaczęła się z niczego formować zgnieciona kartka papieru. Było to zjawisko tak nierealne, że w tym momencie Haraka była już pewna, że to, co rozgrywa się przed nią, nie może być prawdziwe.
W napięciu czekała, aż ogień pochłonie kartkę; tak się jednak nie stało. Mimo, że płomienie rozjarzyły się mocniej i buchnęły wyżej, papier pozostawał nienaruszony, nic sobie nie robiąc z furiacko omiatającego go ognia. Ciepło sprawiło jednak, że na oczach Haraki kartka zaczęła się rozwijać. Po paru sekundach w jasnym świetle przeczytała jedno słowo, które się na niej znajdowało: “spokój”.
Zza pleców szczurzycy dobiegły kroki. Znów się odwróciła, po to, by znów zdębieć - niestety, nie po raz ostatni tego dnia.
W miejscu, w którym ostatni raz widziała człowieka, stał…
- K-Kali? - wyjąkała /insert your translation of “in disbelief” here/. Rzuciła spojrzeniem w bok, jednak ciało basiora wciąż leżało tam, gdzie z jej winy upadło jakiś czas temu. Więc to kolejna halucynacja? Kiedyś go ostro opierniczkuje za nieodgrzybianie jaskini.
Zaraz jednak pojawiło się jeszcze coś… nie, ktoś niespodziewany. Ona sama.
W niemym zdumieniu patrzyła, jak podchodzi do basiora. Jej ruchy były idealnym odwzorowaniem zachowania prawdziwej Haraki. Chwila, czy na pewno ona jest tą właściwą? Skąd może wiedzieć, czy to nie ona jest tylko marą...?
Powietrze rozdarł wszechogarniający ostry pisk. Łapami z całych sił zaginając płatki uszu, padła na ziemię. Niech ten koszmarny odgłos się skończy!
Znów cisza.
Uniosła odrobinę jedną powiekę. Chociaż wizje były okropnie męczące i straszne, jej część chciała wiedzieć, jak to wszystko się skończy. Kali i ona stali naprzeciwko siebie, jednak dużo dalej, niż wcześniej.. Basior… był zły. Bardzo zły. Harakę aż coś zabolało w środku. Jej klon zrobił jednak krok do przodu… Znienacka rozległo się głośne uderzenie, ale po tym wszystkim nie mogło już szczurzycy przestraszyć.
Wciąż stali. Na ścianie zaczęło się coś dziać, spojrzała w tamtym kierunku - kształtowała się na niej znajoma tarcza. Tym razem zamiast litery M pobłyskiwał na niej znak K, w który po chwili trafiła wystrzelona znikąd płonąca strzała. Miała ich już trochę dosyć. A jeśli spowodują pożar?
wtedy oczywiście przyjdzie pan od EDB i was wszystkich uratuje gaśnicą na pożar typu G, luzik, szczurku
Wróciła do swojego sobowtóra. Ani on, ani Kali nie zwrócili nawet uwagi na dziwne zjawisko. Basior wciąż szczerzył kły. Zrobił krok do przodu.
Ach, ten krok, ten sam, co wtedy~
Światło zamrugało. O ile teraz odczucia Haraki można by porównywać do tych podczas oglądania filmu sci-fi, to teraz klimat podchodził pod horror. Iluzje zlewały się z rzeczywistością. Prawdziwy Kali jęknął i poruszył się.
Nagle wszystko znikło. Zamrugała z przerażeniem. Chciała natychmiast ruszyć do basiora i sprawdzić, co się z nim dzieje, jednak...
- To twoja wina - zrozpaczony głos poniósł się echem po jaskini, sprawiając, że zamarła. To mówił Kali. Czy… czy to do niej?
- Ja… ja nie chciałam… - szepnęła, zaciskając powieki. Poczuła, jak opuszczają ją siły; opadła powoli na skałę. Nie chciała już dłużej patrzeć, nie obchodziło jej to. Nie teraz.
Jaskinia z wolna się rozjaśniała, aż w końcu światło zaczęło razić szczurzycę w oczy, mimo tego, że je zamknęła. Zrezygnowana, uniosła odrobinę wzrok.
We wszechobecnej bieli malował się jej szpital.
Miejsce pracy, wyniszczającej, ciężkiej pracy, gdzie nikt nie bierze cię na poważnie ani nie docenia. Kilka dni temu mogłaby z czystym sercem powiedzieć, że go nie znosi. Ale od tamtego czasu coś się zmieniło.
Teraz, choć robota wciąż była tak samo niewdzięczna, przekraczając próg placówki odczuwała jakieś miłe uczucie. Nie potrafiła go określić, jednak była w nim radość i spokój, jak wtedy, gdy po męczącym dniu futro grzeją ostatnie promienie słońca.
Te stare purchawy we wnętrzu budynku były jednak tak chamskie, że zwykle po przejściu ledwie kilku kroków się ulatniało.
Na wizji szpital nie wyglądał tak, jak go zapamiętała. Był cichy. Okna zostały zabite deskami, tak samo, jak i wejście, przed którym stał czarno-biały basior.
Otworzyła powilgotniałe oczy odrobinę szerzej i zaczęła na nowo wpatrywać się w obraz. Drapał blokadę, próbował się jej pozbyć, jednak gwoździe trzymały mocno. Nie udało się.
Wizerunek szpitala się oddalił. Wśród bieli, niczym na wielkim projektorze, zamajaczyła linia pulsu.
Znienacka na planie pojawił się wąż. Ta irytująca glizda. Nie wyglądał jednak tak, jak pamiętała - wydawał się mniejszy i jakiś bardziej przyjazny. Na scenę wkroczył jakiś szczeniak, a wąż oplótł ochoczo jego łapkę. Mały zaśmiał się radośnie. Dopiero gdy zwrócił pyszczek w jej stronę, Haraka rozpoznała w nim Kalego. Jakie słodkie dziecko…
Scenka zakończyła się gwałtownie jak nożem uciął. Sergiusz był większy. Dłuższy, smuklejszy. Szczurzyca zobaczyła jaskinię, w której panował istny chaos. To była ta jaskinia, dokładnie ta sama, ale kompletnie zdemolowana. Serce jej się ścisnęło. Czy tak to wczoraj wyglądało? Z góry wszystko wydaje się zupełnie inne…
Pisk.
Skuliła się. Koniec. Nie będzie już więcej….
Kali, ten prawdziwy Kali, zwinął się, jakby z bólu.
Resztką sił podniosła się z podłogi i niezdarnie, z powodu zdrętwiałych łap, podbiegła do basiora. Zaciskał zęby w cierpieniu. Nie, nie...
Jak mu pomóc!?
- Coś ty mu zrobiła!? - głośny syk poniósł się po pomieszczeniu. Odwróciła głowę. W progu majaczyła sylwetka węża.
Niczym błyskawica podpełzł bliżej. Mimo, że na razie nic nie zrobił, wyglądał, jakby zaraz miał się na nią rzucić. Spojrzała na niego nienawistnie, po czym… cofnęła się.
Wściekły wąż niemal podskoczył na dźwięk jej rozdzierającego płaczu.
- Ja…on...nie potrafię… - wybełkotała między jednym haustem powietrza a drugim, po czym kompletnie się rozkleiła. Coś w niej po prostu pękło. Wylały się te wszystkie skumulowane emocje i odczucia - strach, złość, zmęczenie.
Miała ochotę zamknąć się w jakimś ciemnym kącie i płakać, krzyczeć jak małe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Nie wytrzymywała dłużej.
Wąż przez jeszcze chwilę w ciszy patrzył na nią z niedowierzaniem.
<Kaliś?>

23.12.2018

Od Aarona cd. Mateo

Spojrzałem na biedne zwierzątko. Czyżby zasnęła na wodzie, która zaczęła powoli zamarzać? Niechętnie stanąłem na lodzie. Miałem nadzieję, że nie załamie się pod naszym ciężarem. Nie mam ochoty na drugą kąpiel tego dnia. Ostrożnie stawiałem kolejne kroki. Zamarznięta tafla była niesamowicie śliska. Łatwo było o wypadek. Mateo podążał za mną, również uważając, by nie przewrócić się. Podeszliśmy bliżej do kaczuszki, która czując zagrożenie, zaczęła bardziej miotać się i kwakać.
- Spokojnie... - Wiedziałem, że mnie nie rozumie, jednak serce mi się krajało, gdy widziałem jej cierpienie. Zaraz wyrwie sobie wszystkie piórka! Jak tylko mamy ją z tą wyciągnąć, by nie robić jej krzywdy?
- Przytrzymaj ją, dobrze? - Usłyszałem głos Mateo. Momentalnie wykonałem polecenie. Łapami objąłem ciepłe ciało ptaka. Zaczął się wyrywać, ale szybko go unieruchomiłem. Na szczęście, zwierzątko szybko się poddało i zaprzestało próby ucieczki. Mój towarzysz tymczasem próbował przekopać się przez lód. Była to najwyraźniej niezbyt przyjemna praca, bo zamarznięta woda nie chciała ustąpić i powstało na niej tylko kilka zarysowań. Jednak basior nie poddawał się. Z każdym kolejnym uderzeniem łapy powstawała większa rysa.
- Może się zamienimy? - zaproponowałem. Jeżeli tak dalej pójdzie, Mateo połamie sobie pazury. Wilk kiwnął głową i zastąpił mnie w przytrzymywaniu zwierzątka. Złapał ją delikatnie łapami, aby nie zrobić jej najmniejszej krzywdy. Ptak nawet już nie protestował. Domyślałem się, że musi być wyczerpany. Zacząłem skrobać lód. Nie było to zbyt przyjemne zajęcie. Raniłem opuszki, a odpryskujące kawałki były niesamowicie zimne. Jednak dalej wytrwale próbowałem dokopać się do kaczki. Po kilku długich chwilach widziałem efekty swojej pracy - dziura była większa i uwięzione stworzonko niedługo będzie mogło wydostać się z pułapki. Kilka mocnych uderzeń łapami i ptak był wolny. Niezgrabnie wyskoczył w powietrze. Odbił się kilka razy od zamarzniętej rzeki i wzbił się ku niebu. W kaczka spojrzała w naszym kierunku i zakwakała dwa razy. Przez chwilę patrzyliśmy się jak odlatuje. Na lodzie pozostało po niej tylko kilka wyrwanych piór. Domyślam się, że nieprędko tutaj wróci. Po takiej przygodzie? Zastanawiałem się jak długo była tu uwięziona. Na pewno jest głodna i przestraszona.
- Oby trafiła do swoich - skomentowałem. Mam nadzieję, że wróci do swojej kaczej rodziny.
- Racja. - Mateo wyglądał na zamyślonego. Ciekawe co chodzi mu teraz po głowie.
- Wróćmy może na ląd - zaproponowałem. - Niezbyt dobrze czuję się z faktem, że jeden fałszywy ruch i możemy utonąć.
Dopiero, gdy wypowiedziałem te słowa, zdałem sobie sprawę, że to naprawdę może się stać. Najeżyłem sierść i jak najszybciej ruszyłem w stronę drzew.
<Mateo?>

17.12.2018

Od Mateo cd. Aarona


Szedłem raźno wśród pobielonych śniegiem pni, nie zważając na zimno. Słońce oświetlało śnieżną pokrywę bladym, chłodnym blaskiem, który odbijała ona ze zdwojoną siłą, czasem rażąc tym moje oczy. Wiatr hulał w gałęziach drzew, rozdzwaniając zwisające z nich lodowe sopelki. Ogarnęła nas miła kakofonia zimowego dnia. Na horyzoncie ukazywał się już kolejny punkt orientacyjny, kolejny śliczny krajobrazik. Aneksa.
Przebiegając ostatnie kilka metrów, jako pierwszy dotarłem nad zaśnieżony brzeg. Z niewielkiego klifu rozciągał się widok na zakole rzeki. Szumiące zazwyczaj jednostajnie byliny porastające jej dolinę teraz wznosiły się nieruchomo i dostojnie, obciążone kryształami śniegu. Nieliczne chylące się nad powierzchnią wody drzewa, które w innej porze roku gościły w swoich gałęziach całe chmary ptactwa, teraz w ciszy połyskiwały szronem. Pięknie. Nie było słychać praktycznie nic.
Oprócz…
- Co to za dźwięk? – zapytał Aaron, omiatając spojrzeniem otoczenie.
- Zaraz się dowiemy – odpowiedziałem i ruszyłem w stronę źródła dziwnych odgłosów, a basior za mną. W zimie w przyrodzie wszystko zwalniało – zwierzęta zasypiały lub kryły się w swoich domkach, rośliny zaprzestawały ekspansji, woda zamarzała. Każde istnienie chciało się schronić przed zimnem i przygotować na następny rok. Cóż więc mogło wydawać ten dziwaczny dźwięk? Rozkoszując się melodyjnym chrzęstem śniegu pod łapami, potruchtałem bliżej brzegu, przecisnąłem się pod leżącym pod kątem pniem i zatrzymałem się w osłoniętej, malutkiej zatoczce. Na chwilę zapanowała cisza.
- Kaczka – powiedział wreszcie mój kolega, a ja przytaknąłem w zadumie. Źródło dziwnych odgłosów, które okazały się zachrypniętym kwakaniem, na nowo zaczęło je emitować, nawet głośniej niż poprzednio. Kiedy przyjrzałem się ptakowi, moim pierwszym odkryciem był fakt, że posiada on zachwycające upierzenie – gładkie, choć gdzieniegdzie zmierzwione piórka łebka i piersi pobłyskiwały zielenią, a granatowe, opalizujące lotki poprzetykane były bielą. Ugruntowało to mój podziw dla sił natury, które potrafiły stworzyć taką cudną kaczuszkę.
- Chyba powinniśmy jej pomóc? – głos Aarona, zagłuszany przez żałosne krzyki ptaka, przywrócił mnie do rzeczywistości i umożliwił poczynienie drugiego spostrzeżenia. Od brzuszka w dół kaczka uwięziona była w twardym lodzie.
- Chyba tak – pokiwałem głową w zastanowieniu.
<Aaron?>

15.12.2018

Nowy basior w watasze! Seibutsu



Autor grafiki: Cakeindafridge (DA)

Właściciel: maximiko112353@gmail.com /HW: Maximiko
Imię: Nie ma chyba nikogo, kto zwracałby się do niego po imieniu Ver'xanyer la Feshianto. Wszyscy mówią do niego po prostu Seibutsu. Niekiedy przyjmuje nawet skróty tej ksywki - doczekał się już zdrobnień takich jak Sei czy Tsu. Co ciekawe, Seibutsu oznacza po prostu "stwór".
Wiek: 5 lat
Płeć: Nie ma wątpliwości, że Seibutsu to basior.
Żywioł: Skały, Drewno i Zniewolenie
Stanowisko: Seibutsu wybrał stanowisko strażnika dziennego.
Cechy fizyczne: Dość postawnie zbudowany basior o niezwykle długim ogonie i puszystym kołnierzu okalającym kark. Z jego boków - w okolicach łopatek i ud - wystają odłamki skalne i drewniane pędy, owijające się nierzadko wokół łap Seibutsu. Wilk ma nienaturalnie długie kły, co skutkuje skrzywieniem szczęki. Z pewnością szczególną cechą wyglądu Ver'xanyera jest pokryte bielmem, ślepe oko. Jego tylna, prawa łapa jest prawie w całości zbudowana z drewna ukrytego pod grubym futrem. Drewno połączyło się symbiotycznie z ciałem Sei'a i stanowi doskonałą dla wilka żywiołu Drewna protezę. Na co dzień niemal jej nie widać.
Cechy charakteru: Seibutsu należy do osobników, które mają wszystko w głębokim poważaniu. Mało go obchodzi, gdzie aktualnie przebywa, albo czy jego rodzina żyje. Rzadko zdaża mu się panikować. On zwykle zamknie oczy i rzuci jakąś głęboką sentencją. Może wydawać się być sadystą i socjopatą, lecz ma z natury dobre i wrażliwe serce. Bez względu na wszystko chroni słabszych. Nieco odstaje od reszty wilków. Wiele osób uważa go za dziwnego, wręcz przerażająco nienormalnego. Nic z tych rzeczy - Sei jest po prostu niezwykle melancholijny i opanowany. Oprócz tego jest też niezwykle szarmancki, dobrze ułożony i kulturalny. Nie liczy się z opinią innych. W życiu kieruje się honorem i często ignoruje zasady moralne, za co później pokutuje w samotności. Ciekawostką jest, że Seibutsu rozmawia z drzewami. Doprawdy, one czasami mają więcej rozumu niż wilki.
Cechy szczególne: Ślepota na lewe oko, skrzywiona szczęka i niezwykle długi ogon. Ma także drewnianą protezę tylnej łapy, jednak pod grubym futrem ciężko zauważyć, że jest ona niemal w całości zbudowana z drewna, które połączyło obumarłe tkanki ciała.
Lubi: Basior ceni sobie spokój, opanowanie i swobodę. Kocha ciszę i przebywanie na świeżym powietrzu. Może wydawać się to dziwne, ale przyjemność sprawia mu zabijanie potworów.
Nie lubi: Seibutsu wprost nienawidzi ograniczeń i bycia podporządkowanym komuś innemu. Nie cierpi hałasu i kłótni. Gardzi wilkami porywczymi, przesadnie złymi i okrutnymi, choć sam nie zalicza się do delikatnych.
Boi się: Biada temu, kto spróbuje zabrać Seibutsu w przestworza. Basior boi się latać - w jakikolwiek sposób. Oczywistym jest, że lęka się też ognia. Nie w sposób paniczny, lecz obawia się, że płomienie mogą zniszczyć jego protezę i drewniane pędy wyrastające z jego ciała.
Moce: Organizm Seibutsu wytwarza drewniane pędy, które, po połączeniu z tkanką ciała basiora, mogą być przez niego kontrolowane - wydłużane, a nawet używane jako ostre pociski lub drewniane narzędzia. Może także połączyć swoje ciało i umysł z drzewami, wykorzystując je do walki lub szpiegowania. Podobna sytuacja jest w przypadku skał: Tsu może je generować, sterować nimi, zmieniać ich kształt i wpływać na skalne otoczenie. Jeżeli zaś chodzi o żywioł zniewolenia - Ver'xanyer w kontakcie z krwią przeciwnika może zawładnąć jego procesami życiowymi, doprowadzając nierzadko do kalectwa, skręcenia całego ciała, połamania kości lub wykrwawienia się. Na ogół nie korzysta z tej mocy. Zniewolenie ma też swoje dobre strony. Wilk potrafi zaklinać przedmioty i nakładać klątwy na dusze innych.
Historia: Ot, prosta sprawa. Seibutsu był bękartem bety Raytelara la Feshianto i poniżanej omegi Ualinne. Przez pierwsze tygodnie życia opiekował się nim szlachetnie urodzony ojciec, jednak po tym czasie wyszła na jaw sprawa jego matki. Uznano ją za nierządnicę i wygnano wraz z Seibutsu. Ualinne popadła w szaleństwo i popełniła samobójstwo na oczach małego Sei'a. Basiorek nie poddał się jednak i, mimo wyczerpania, odnalazł schronienie w niewielkiej watasze. Nigdy jednak nie zaakceptowano go tam do końca. Kiedy więc, po kilku latach, wataha została unicestwiona przez smoki, Tsu uciekł i odnalazł kolejną watahę. Była to właśnie Wataha Mrocznych Skrzydeł.
Zauroczenie: Kto wie?
Głos: Link
Partner: Na razie absolutny brak.
Szczeniaki: Hola, hola! Najpierw partnerka, później szczeniaki.
Rodzina: Jego ojciec był Betą, a nazywał się Raytelar la Feshianto. Jego matka zaś miała na imię Ualinne. Nie miał rodzeństwa z jednego miotu, ma tylko przybranych braci, o których nie wie.
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: brak
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: brak
Umiejętności:
Siła: 150
Zręczność: 100
Wiedza: 100
Spryt: 100
Zwinność: 100
Szybkość: 100
Mana: 150

Od Lii

Ledwo minął czas krwawego halloween, i trzeba było sprzątać ciała z drzew, a tutaj nagle przygotowania do świąt, i masa śniegu (tego żółtego też ale na szczęście mało). Moja jaskinia opustoszała i byłam w niej całkiem sama, jeśli nie liczyć Crystal. W sumie mogłabym, i nawet miałam w planach skołowanie sobie nowego towarzysza. Jeśli się tak nad tym zastanowić to my byliśmy dla nich takimi towarzyszami, ale... no-co w tym złego? W święta jeśli nikt nie będzie bardzo zajęty chciałabym zrobić takie wielkie wieczorne spotkanie, chociaż i tak większość czasu będę sama w jaskini ze smokiem i dywanikami. Może sobie rybę kupię? Takiego wielkiego łosiatowegołosia jakiego kiedyś jadłam z Leo...Chociaż nie. Ostatnimi czasy mam oko na pewien rodzaj węża. Takiego czarnego z fajnym połyskiem. Tylko jak ja porzucone jajo znajdę? Może Tenshi ma wyhodowane. Westchnęłam wyciągając kilka dywaników na dwór by się przewietrzyły. Jedyny ich minut to to, że nie były za bardzo równe, a mimo iż były zszyte odpowiednio pod kolor rodzaj futra był inny. Jedno szorstkie, drugie miękkie, inne jakieś takie kudłate. Zapach oczywiście zneutralizowałam i dzięki leśnym ziołom, lawendzie i maciejce, dywaniki nabrały typowo leśnego zapachu trochę zapożyczonego od żywicy sosen i zapachu drzew, przez co nie drażniły nosa.
- Dałabym komuś prezent jednak, jakoś tak... - Westchnęłam siadając i patrząc spode łba na padający śnieg który niemiłosiernie obsypywał i mnie, i moje ciężko zdobyte futra. Całkowicie mnie wena opuściła przez co nie miałam ochoty dosłownie na nic.
- Chcę pierogi - mruknęłam patrząc w niebo - Z kapustą i grzybami - dodałam po chwili wyciągając język by złapać płatek opadającego śniegu.
- To se zrób - usłyszałam Crystal nadal siedzącą w grocie.
- Nie chce mi się - mruknęłam bez większego przejęcia.
- Mamy jeszcze mrożone - powiedziała samica patrząc z respektem w stronę niby spiżarki

13.12.2018

Od Kai do kogoś


Pierwszy śnieg szybko opuścił tereny watahy, pozostawiając po sobie mokradła. Nie spodziewałam się po miesięcznej przerwie jakiegoś wielkiego odzewu od strony natury. Myliłam się.
- Nituuś! Choj tu, śnieg nam sypnął! - zawołałam w głąb jaskini gdy moje oczy oślepił jaskrawy blask bieli, i gęsta, biała, gładka pierzyna pokrywała całą okolicę. Śnieg zaczynał pokrywać moje już zimowe futro. Z półmroku wyłonił się mój zaspany brat, który mimo woli zmrużył oczy przed odbijającym się od śniegu jaskrawym światłem.
- Zima? - Zapytał nagle rozradowany jakby wróciła jego szczenięca natura z przed kilku miesięcy. Z tego co mi wiadomo to we wcześniejszą zimę miał dość bliskie spotkanie z drzewem. Nitaen wyskoczył z groty niszcząc gładką powierzchnię śniegu.
- Zmokniesz - mruknęłam tylko z lekkim uśmiechem. Śnieg nasypany był grubą warstwą, chociaż jeśli się postarać, mogłeś uniknąć zasypania wyżej niż do nadgarstków. Nie nasypało równo, czasem było widać nawet trawę.
Zimnooooo ~ Jęknęłam w duchu cofając się w głąb groty.
- Jest coś do jedzenia? - spytałam, gdy podszedł do mnie jeden z wyhodowanych stworzeń i popatrzył na mnie wielkimi oczami
- Kremówki - odparł wystawiając głowę zza kupki śniegu.
- Nie będę żreć z nimi twoich dziwnych kalorii - mruknęłam uświadamiając sobie że teraz trudno będzie cokolwiek upolować, a najłatwiejszym do zdobycia jedzeniem będzie coś typu gofry.
- Nitaen! - krzyknęłam w stronę chordy śniegu. - Idź poszukać jakiś zajęcy albo ptaków. Jak ci sie uda to może jaką sarnę upatrzysz.... ja idę po mąkę - powiedziałam już ciszej jakby do siebie.
- Chodź młody - chwyciłam jedno ze stworzeń i położyłam na swoim karku, po czym podreptałam w stronę młynu.

10.12.2018

Od Aarona cd. Mateo

Panika pierwszej chwili minęła. Dalej próbowałem złapać oddech i wychodziło mi to o wiele lepiej niż na początku. Wilk, na którego spadły książki na szczęście nie był ranny. I o dziwo nie był zły. Chociaż jeszcze bardziej zdziwiła mnie zaoferowana propozycja.
- Nie oprowadzić cię może po terenach watahy?
Wprawdzie wiem jedynie gdzie leży rzeka, moja jaskinia i biblioteka. Nikt nie miał okazji pokazać mi reszty terytorium. A wilk wyglądał na miłego. Plus budził zaufanie.
- Właściwie... - zacząłem. - Chciałbym skorzystać z zaproszenia.
Mateo rozpromienił się.
- Już myślałem, że odmówisz - odpowiedział i powolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia z biblioteki. - Jesteś gotowy już teraz?
- Ah, oczywiście! - Dogoniłem go i wspólnie opuściliśmy budynek. Mam nadzieję, że nikt nie obrazi się jak na chwilę zniknę. Stanąłem na ostrej, pokrytej szronem trawie. Z cichym chrupnięciem złamała się pod ciężarem mojej łapy. Drzewa były pokryte szadzią. Spacer przez las o tej porze roku wyglądał bajecznie. Lubiłem zimę, ponieważ moje futro na śniegu było słabo widoczne. Ułatwiało mi to polowania. Zachwycałem się otaczającymi nas krajobrazami, gdy moje zamyślenie przerwał głos towarzysza:
- Od kiedy jesteś z nami? - zapytał. - Dzisiaj spotkałem cię pierwszy raz.
- Niedawno natrafiłem na watahę - odparłem, próbując przypomnieć sobie, kiedy dokładnie natrafiłem na ślad wilków. - Nie miałem nikogo, więc postanowiłem dołączyć. W stadzie zawsze raźniej, prawda?
- Racja. - Pokiwał głową, jakby się przez chwilę nad czymś zastanawiał. - Chciałbyś opowiedzieć, co robiłeś wcześniej?
Kilka wspomnień napłynęło mi do głowy. Głównie te dotyczące mojego ojca i niezbyt przyjemnej podróży. No i Rubena. Dlaczego musi się on przypominać w każdym możliwym momencie?
- Nic wartego uwagi - odpowiedziałem wymijająco. - Bywałem tu i tam...
Wtedy usłyszałem szelest. Nastroszyłem futro i odskoczyłem na bok, odwracając się w stronę hałasu. Był to tylko ptak, który wylądował na suchej gałęzi. Ta pod ciężarem pękła i spadła w krzaki. Gratuluję, Aaron. Jesteś mistrzem robienia pierwszego wrażenia.
- To tylko przewrażliwienie - szybko wytłumaczyłem to basiorowi, nim zdążył zapytać co się dzieje.
- Rozumiem... - W ciszy kontynuowaliśmy naszą podróż.
Po kilku minutach moje oczy ujrzały ukrytą w plątaninie korzeni polanę. W tej chwili była lekko oblodzona, ale sprawiała wrażenie bezpiecznej i przytulnej.
- Tutaj szkolą się szczeniaki - wytłumaczył Mateo. - Temperatura musiała zmusić ich do pozostania w jaskiniach. Zwykle kręcą się wszędzie.
- Istotnie - przyznałem. - To naprawdę piękne miejsce. Dawno w takim nie byłem.
- Cała wataha położona jest w zachwycającym miejscu! - zauważył. - Postaram się pokazać ci ich jak najwięcej.
- Dziękuję. - Uśmiechnąłem się do wilka. Zwykle podróżowałem po pustkowiach lub zniszczonych lasach. Takie tereny wzbudzają we mnie zachwyt. I to o tej porze roku!
- Jak duże jest nasze terytorium? - zapytałem zaciekawiony.
- Wystarczająco, by wszyscy się pomieścili - zaśmiał się. - Tak naprawdę, mamy całkiem pokaźne granice. Jednego dnia chyba nie da się ich obejść.
Rozejrzałem się naokoło. Jakie szczęście, że trafiłem właśnie tutaj.
<Mateo?>

6.12.2018

Od Mateo cd. Aarona

Powoli zaczynało robić się chłodno.
- Świiiis… - Przeciągnął się Bobslej, ale nie podniósł się ze swojego posłanka. Przyjrzałem mu się. Wyglądał całkiem zabawnie, ale późne wstawanie było do niego niepodobne, co kazało mi zastanowić się, czy aby nie jest chory. Było to dla niektórych całkiem nieprzyjemne doświadczenie. Podobno.
- Dobrze się czujesz? – zapytałem, trącając go nosem. Wymarmotał coś i przewrócił się na drugi bok. Możliwe, że to powinno być niepokojące.
- Bobsleju… - zacząłem, jednak po chwili coś mi się przypomniało. Roześmiałem się z powodu własnego roztargnienia. – Ach, skoro tak, miłych snów.
Przecież świstaki zasypiają na zimę, jak mogłem zapomnieć? Pokręciłem głową, po czym wyszedłem z jaskini, przemykając chyłkiem tuż przy kamiennych ścianach.

***
Czyjaś łapa strzepnęła z mojego łba ostatnią książkę, której litery przesłaniały mi widok na świat. Od razu lepiej, chociaż po przeczytaniu kilku rozmazanych wyrazów zdążyłem zaciekawić się fabułą.
- Przepraszam, przepraszam… - powtarzał już niemal bezgłośnie basior, jak gdyby odganiał złe duchy, patrząc na mnie z przerażeniem.
- Za co przepraszasz? – Wstałem, otrzepując się. W powietrze uniosły się tumany kurzu, które wcześniej spoczywały na pomarszczonych okładkach. Figlarnie wirowały w promieniach słońca. – Nigdy nie widziałem tylu spadających na mnie książek! To zupełnie nowe doświadczenie. Muszę powiedzieć, że smagane pędem powietrza kartki zachowują się naprawdę interesująco. A ten furkot!...
Zauważyłem, że wyraz pyska wilka zmienił się diametralnie. Zapomniał nawet o przepraszaniu!
- Czy coś nie tak?
- Nic, tylko… Te książki… to pana nie bolało? – zapytał ze zmieszaniem.
- Ból? To tylko kolejny sposób, w który rzeczywistość urozmaica nasze istnienie - zaśmiałem się. - Przynajmniej zazwyczaj. Przy okazji, żaden ze mnie pan. Mateo. – Pochyliłem lekko głowę.
- Aaron – również się przedstawił (swoją drogą, ma ładne imię), po czym najwyraźniej poczuł się w obowiązku mi pomóc. – Czego szukałeś, jeśli mogę zapytać?
- Dziękuję za troskę, ale niczego w szczególności. Na dziś wrażeń bibliotecznych mi wystarczy – powiedziałem. Już miałem powoli skierować się w stronę wyjścia, kiedy przypomniałem sobie, że właściwie nigdzie wcześniej nie widziałem tego basiora – futro o takich specyficznych barwach z pewnością bym zapamiętał. Raczej nie mieszkał tu długo. Rzuciłem więc:
- Nie oprowadzić cię może po terenach watahy?
Nie miałem aktualnie niczego do zrobienia, a przecież dzień był taki śliczny! Wszystkie pagórki, kotlinki, jeziorka i dąbrowy muszą wyglądać jeszcze piękniej niż zazwyczaj pokryte cieniutką warstewką szronu. Ileż ciekawych rzeczy można zobaczyć, ile nieprzewidywalnych zdarzeń napotkać!
Aaron zawahał się.

<Aaron?>

4.12.2018

Od Kalego CD. Haraczki c:

   Kolejny dzień z rzędu słabo spałem. Właściwie to w ogóle. Za każdym razem, gdy już przymykałem oczy, rozbudzała mnie myśl, że mógłbym nieświadomie coś zrobić Harace. Było to dziwne, ponieważ nie wiercę się podczas snu, i moje przeczucia co do tego raczej na pewno by się nie sprawdziły, ale tym razem po prostu w głowie miałem coś takiego... jakby moja jakaś część chciała powiedzieć mi, że jak zasnę, to niechcący jej coś zrobię. Nawet nie wiem co.
  Więc nie spałem. Uważałem na każdy swój oddech. Nie chciałem, by wdechy były zbyt gwałtowne. Nie chciałem jej obudzić.
  Noc minęła mi na przemyśleniach i przyglądaniu się medyczce. Długim. To była pierwsza totalnie bezsenna noc. Wcześniej starałem się sypiać, chociażby dwie godzinki.
Ale nie, bo muszę się zastanawiać, gdzie ta ułomna glizda i czy nic jej nie jest. 

   Rano, gdy Pani Doktor się obudziła, zaproponowałem śniadanie. Zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Byłem trochę zaspany, dlatego trochę zajęło mi polowanie, ale ostatecznie poradziłem sobie z... zającem. Ganiałem za tym gówniakiem jakieś piętnaście minut, a i tak nie spotkałem nic bardziej treściwego po drodze. Zrzuciłem to na kiepską pogodę. Jednak raczej nie to było przyczyną. Znaczy... Chyba.
Przyglądałem się jedzącej śniadanko Harace.
  Gdzie ten cholerny wąż...
Westchnąłem.

- Chyba się nie wyspałeś, co? Czy może zmęczyłeś się bieganiem?- usłyszałem głosik Pani Doktor. Nie było jej już w tym miejscu, w którym była wcześniej. Nie zauważyłem, kiedy się przemieściła, mimo że cały czas patrzyłem w to samo miejsce.- Może znajdę ci jakieś ziółka nasenne, co?
- Obejdzie się- fuknąłem cicho.
- Ledwo stoisz, Kali- upomniała mnie. Jakbym sam nie znał swojego progu wytrzymałości. Bzdura. Jest dobrze.
- Wcale nie. Radzę sobie świetnie.
- Mhm. Właśnie widzę. Maraton byś przebiegł- stwierdziła z bardzo wyczuwalną ironią. Zaraz jednak jej ton zmienił się na nieco łagodniejszy.- Marsz do łóżka i lulu.- Ale tylko nieco.- Już.
- Nie będę spał w dzień. To głupie- żachnąłem się, stawiając krok w kierunku wyjścia.
- Powiedział idiota- prychnęła, stając mi na drodze. Spadaj stąd do cholery.- Czekasz, aż ci zaśpiewam kołysankę, czy co? Spać!
  Spać? Chyba ją pogrzało! Nie jestem szczeniakiem, nie będzie mi mówić, kiedy mam kłaść się spać!
Chociaż... koły...
   Potrząsnąłem głową, by wyrzucić sobie ze łba ten pomysł.
   Nie, nie, nie! Stop!
- Przecież zaraz wychodzę.- Stanąłem porządniej, w razie, gdyby miało zakręcić mi się w głowie od wiercenia nią (?).
- Nigdzie nie idziesz! Masz odpocząć, zalecenie lekarskie. Bo jak nie, to zaraz wypiszę ci zaświadczenie o ciężkiej chorobie przewlekłej, zwolnią cię i nawet nie dostaniesz renty!- zagroziła, pseudopoważnym tonem. Ja jednak zmarszczyłem brwi. Czułem potrzebę wygłoszenia swojego spostrzeżenia.
- W pracy na zlecenia i tak nie dostałbym renty.
- Jeśli zdechniesz z przemęczenia, nie dostaniesz tym bardziej. Wio do łóżka!
   "Wio" to ty sobie możesz mówić do...
- Zmuś mnie, szczurku- wyrwało mi się niechcący. Chciałem to odwołać, widząc zaskoczenie na jej pyszczku, ale... w momencie, w którym zniknęło i przerodziło się w złość... postanowiłem w to brnąć. Obserwowałem bez wyrazu, jak wymachuje ogonem na obie strony z groźną miną.
- Wiedz, że mogę to zrobić na kilkadziesiąt różnych sposobów, Kali. Mówię spokojnie ostatni raz. Kładź się w tej chwili.
   Spokojnie! Pft! Co ty możesz mi niby zrobić? Chcę wyjść i wyjdę!
   Tym razem bez zbędnych komentarzy po prostu wyszczerzyłem kły i warknąłem. Haraka patrzyła tak na mnie chwilę bez ruchu. Zrobiłem krok w stronę wyjścia ze zwycięską miną. Nic mnie już nie obchodziło.
- Spróbuj zrobić jeszcze jeden krok, a...
   A, ku**a, co?!

   Mrugnąłem.
   Sergiusz. NO W KOŃCU! Miałem już coś do niego powiedzieć, ale...
Yh... Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Znowu zacisnąłem zęby.
   Przeklęta iluzja.

   Bez zastanowienia przeszedłem jeszcze kawałek. Byłem wściekły. Cholernie wściekły. Chciałem odreagować, ale jednocześnie nie mogłem. Musiałem szukać tego przeklętego gada. Starałem się być spokojnym, ale... Yh! To trudne, tak?!
Okropnie trudne. Nawet teraz tylko stoję i warczę. Przeklęty wąż. Robi mi to tylko na złość. Wiedział, że będę się zamartwiać.
A może nie wiedział...?
To by oznaczało, że... No właśnie — co? Ranyyyy...~
- Chrzanić to!

Ostatni raz przed wyjściem spojrzałem na Harakę i... jej oczy... szkliły się.

Ja...
   Symulantka.
Nie.
   Marna aktoreczka, chesz tylko, żebym źle się czuł. Jeszcze gorzej. A ja właśnie wyjdę stąd i ch*j ci do tego.

- Mówiłam ci... - Co...?- HADZIA!
W jednej chwili szczurzyca skoczyła na mnie. Chciałem ją uderzyć. Taki był mój pierwszy odruch, ale...

  Nie. Zrobię jej tak krzywdę. A ona? Co? Podrapie mnie pazurkami? Yh... Dam się.

   Zapomniałem tylko o jednym.

   To nie jest zwykły szczurek. To medyczka.

   A medyczka podobnie jak czarodziej. Ma swoje sztuczki.

   Cholera.

                    Ał.

<Haraczka? Ty agresywne stworzenie >:00 >

29.11.2018

Od Nico "Posiadłość Tajemnic" cz. 4

- To twoja wina, Ren! - wykrzyknęłam przestraszonym głosem.
- Nie prawda, to ta idiotka pobiegła w las i jeszcze mnie prowokowała, żebym ją gonił. - mruknął mój brat, niewzruszony tym co się stało.
- Uspokójcie się. - odezwała się Kallisto, która jako jedyna zachowała zimną krew. - Panika nic nie da.
- Ale Temisto zniknęła! Zgubiła się w lesie! Pewnie coś złego jej się stało! - wyobrażałam sobie najczarniejsze scenariusze. Nie wybaczę sobie, jeśli jej się coś stanie. Tak na nią gadałam, że jaka to ona świrnięta, szalona i tym podobne. W dodatku mama się załamie. Uhh, dlaczego to się musiało stać?!
- Spokojnie. - Kallisto dalej próbowała opanować sytuację. - Słuchajcie, zrobimy tak. Pójdziemy jej szukać całą naszą grupą, ale możemy się od siebie oddalać na widoczną odległość. Lepiej, żebyśmy się my sami nie zgubili, bo wtedy będzie źle. Zrozumiano?
Przytaknęliśmy i zaczęliśmy poszukiwania.

Ciąg dalszy z perspektywy Kallisto.

28.11.2018

Od Luny CD Kagekao

- Oj, histeryzujesz. - mruknął Kagekao. - Zresztą jeśli będę chciał, to nawet nie zauważysz jak wyjdę.
- Ale jak zauważę, to poczujesz to tak dotkliwie, że później będziesz śpiewał głosikiem tak cieniutkim, że nawet byś nie pomyślał, że to możliwe. - zdenerwował mnie ten stary pierdziel.
- Wiesz co? Chyba wrócę do spanka, nie wyspałem się. - uśmiechnął się krzywo, po czym ułożył się wygodnie na posłaniu i zamknął oczy, a ja od razu wiedziałam co teraz miałam zrobić.
Cóż, pora odnaleźć starych przyjaciół. Można powiedzieć, że dosyć ciepłych przyjaciół...

Ze znalezieniem Flegetona nie miałam zbytniego problemu. Mój towarzysz "z drugiej ręki" obecnie kręci się po jakichś pustych jaskiniach, szukając jakiegoś schronienia na zimę. Może i jest odporny na wysoką temperaturę, ale na niską już nie bardzo. Ma bardzo cienką skórę i łatwo się przeziębia, a wtedy jego ogień na ciele całkowicie gaśnie na kilka tygodni. Opowiadał mi o tym, że kiedyś jesienią się przeziębił, jego ogień zgasł, a wtedy mieli z Hekate niemałe problemy. No, ale wróćmy do tematu.
Flegeton zgodził się pomóc mi z moim partnerem, szczególnie, że moja jaskinia jest dosyć przestronna i w niej nie wieje.

Razem z Flegetonem poszliśmy szukać drugiego przyjaciela, na którego Kage mówi "POMIOT SZATANA!", więc nada się do tego zadania idealnie.
Szukanie Płomyczka normalnie byłoby trudniejsze, ale z Flegetonem poszło bardzo sprawnie. Cerber zaśmiał się, że ogniste istoty się przyciągają. Cóż, może być w tym trochę prawdy. Płomyczek znalazł się w norze, pod kilkusetletnim, ogromnym drzewem. Bardzo chętnie zgodził się mi pomóc, szczególnie przez relacje jakie łączą go i Kagekao. Oby się nie pozabijali.

Ciekawe co zrobi Kagekao, kiedy obudzi się w pomieszczeniu "zamkniętym" przez cielsko cerbera i jak zareaguje na swojego starego kolegę - Płomyczka.


<Kage?>


27.11.2018

Od Kallisto "Posiadłość Tajemnic" cz. 3

- Temisto! - warknęłam wygrzebując się ze sterty liści, którą na mnie i resztę rodzeństwa zrzuciła moja kochana siostrzyczka. Ja ją chyba kiedyś utopię.
- Tem, jak ja cię zaraz...! - burknął Ren, któremu drobniejsze listki utknęły w tej jego grzywce.
- No co mi zrobisz, Reniferku? - Tem igrała z ogniem. Ren raczej nie należy do osób zbyt spokojnych i łatwo go zdenerwować, szczególnie, że nienawidził, kiedy Temisto zwracała się do niego per "Reniferku". Być może jest to spowodowane tonem, jakim nasza siostra wymawia to słowo. Jest on wysoki, niby słodszy niż cukier, ale jednak kryje się w nim nuta takiego sarkazmu. Dlatego za każdym razem, kiedy Temmie go tak nazywa, tak bardzo kłuje go to w uszy.
No i tym razem też zakłuło.
Ren wyskoczył z liści jak z procy, a Temisto tylko na to się zaśmiała.
- No, nareszcie coś się dzieje! Gońcie mnie, śledzie! - wykrzyknęła radośnie i zaczęła biec wgłąb lasu, a Ren oczywiście za nią. Ja, Nico i Toby pobiegliśmy za nimi, bo ta dwójka, to wybuchowe połączenie i lepiej, żeby nie wysadzili połowy lasu.

Ciąg dalszy z perspektywy Nico.

Od Nico "Posiadłość Tajemnic" cz.2

- Oj no, ruszcie swoje cztery litery! Bawcie się! - powiedziała wesoło Tem, która rozrzucała liście na wszystkie strony, a szczególnie we mnie. Dlaczego ona musi być taka nadpobudliwa? Jakoś mnie i reszcie rodzeństwa nie brakuje żadnej klepki, nawet Mateo. Chociaż jeśli by się zastanowić, to jeszcze Ren jest dosyć specyficzny, no ale nie jest tak świrnięty jak ona.
No, może przesadzam, ale nie można zaprzeczyć, że Temisto na tle naszej rodziny wyróżnia się energicznością i wiecznie dobrym humorem.
Zdmuchnęłam pomarańczowy liść z pyska.
- Ale co mamy robić? - spytałam.
- Bawić się! Biegać! Skakać! Rzucać się liśćmi! Po prostu żyyyyć! - mówiąc ostatni wyraz rzuciła w górę trochę liści.
Co prawda minęło trochę czasu, ale koniec końców każdy z nas zaczął się bardziej lub mniej chętnie bawić razem z Temmie. Ganialiśmy się i rzucaliśmy w siebie liśćmi jakbyśmy znów byli szczeniakami.

Ciąg dalszy z perspektywy Kallisto.

26.11.2018

Od Yuki c.d Yuki „Hello darkness my old friend” cz.5

Wilczyca imieniem Eleonora, czego zdołałyśmy się wcześniej dowiedzieć od szlachty, spojrzała w nasze oczy wzrokiem godnym spłoszonej zwierzyny.

– Idziemy? – zapytała niepewnie, po chwili niezamierzonej niezręcznej ciszy. Mruknęłyśmy dwie potwierdzająco i odwróciłyśmy się w stronę wiatrołapu.

– W jakie tereny się przeniesiemy?

– Może jakieś na wschód? Jest tam dużo watach, niezbyt potężnych. – zaproponowała Lilia.

– Ale jest dużo wilków, szansa na bycie wykrytym wzrasta – odrzuciła propozycję Eleonora. – Na południu jest mała populacja, raczej znajdziemy tam jakiegoś samotnika lub niezbyt liczną watahę.

– A chcesz się włóczyć po odludziach nie wiadomo ile by znaleźć jednego wilka? – Zwróciłam się do garbuski. – Lepiej znaleźć jakiś teren gdzie jest przeciętna ilość watah.

– Na przykład? – Lilia spojrzała na mnie gromiącym wzrokiem.

– No nie wiem… Na zachodzie? – Strzeliłam pierwszą lepszą stronę. Nie byłam najlepsza w geografii, a szczególnie w zapamiętywaniu watah.

– Wataha Szkarłatnego Bzu, coś ci ta nazwa mówi?

Ah, to ta wataha będąca tyranem dla swoich sąsiednich watah. Szczerze, myślałam, że była na północy…

– A północ? – zaproponowałam ponownie, licząc na szczęśliwy traf.

– Bagna, mokradła, wodne potwory… – odrzekła Eleonora cicho, ale zrozumiale.

Westchnęłam

– Czyli nie ma żadnego bliższego terenu pasującego do mojego opisu?

– Najbliższy taki jest za jeziorem rusałek.

Nigdy wcześniej nie czułam się aż tak głupia jak przy nich. Zdawały się bardziej ogarniać ten świat niż ja sama.

– To w takim razie jestem zgodna z Lilią, nie chce mi się długo chodzić po bezludziach.

– Ale możemy zostać przyłapane i zlinczowane! – upierała się Eleonora. – Nie będziemy mogły jak uciec! Teleportacja tutaj trwa dobre pięć minut!

– Zawsze możemy znaleźć inne rozwiązanie. – Usilnie próbowałam ją przekonać do pomysłu Lilii.
Koniec końców garbuska dała się namówić na nasz pomysł. Ruszyłyśmy do teleporterów.


C.D.N

Od Yuki c.d Yuki „Hello darkness my old friend” cz.4


Czekałam przy wejściu na wiatrołap z wiklinowym koszykiem na grzbiecie. W sumie zabawne, że znali mój rozmiar w talii. Nie ukrywam, byłam bardzo przestraszona moją wyprawą, jak i zarówno czułam ekscytację. Ruszałam na swego rodzaju polowanie. Polowanie na wilcze dary. Uściślając, mieliśmy zdobyć słuch, zdrowie, zdrowy rozsądek, łapę oraz układ pokarmowy. Ostatnie było zdecydowanie dziwne. Co ten wilk mógł sobie zrobić, by musiał mieć nowe jelita, żołądek i tego typu rzeczy? Ciekawe czy jamę ustną to też obejmuje…

Nie musiałam długo czekać zanim przyszła różowo-futra. Na jej pysku widniała obojętność, chociaż czułam, że tak naprawdę jest przerażona tak jak ja. Muszę przyznać, gdyby nie te oczy byłaby nawet całkiem urocza. Tylko jeszcze dodać jej promienisty uśmiech.

Stałyśmy w ciszy, póki się nie odezwała.

– Jak ci na imię? – zapytała, z lekko wyczuwalną dozą ciekawości.

Spojrzałam na nią, po czym odrzekłam z lekkim uśmieszkiem na pysku.

– Yuki, a tobie?

– Lilia – powiedziała szybko. – Jak myślisz, zdążymy na czas przynieść wszystkie dary? – zapytała już wolniej, jakby to było to, czego naprawdę chciała się dowiedzieć z rozmowy.

– Raczej tak, o ile się w miarę zgrabnie uwiniemy. Nie powinno zrobić to nam większego problemu, zadanie zdaje się łatwe.

– A jeżeli takie nie będzie? – wtrąciła mi się w wypowiedź. Widziałam w jej czerwonych oczach błysk przerażenia.

– To będziemy musiały się postarać by je wykonać w ciągu trzech dni, trzeba być dobrej myśli – odpowiedziałam. – Jeżeli nie zmieścimy się w terminie wiesz, co nas spotka. – Mimo wszystkich sił włożonych w to, bym zabrzmiała jak najbardziej spokojnie, głos mi się lekko załamał.

Niestety nasza lekko upośledzona rozmowa zakończyła się wraz z przyjściem garbuski.

C.D.N

Od Yuki c.d Yuki „Hello darkness my old friend” cz.3

– A na czym polega misja? – zapytała różowa wadera, siląc się na spokojny ton głosu.

– Będziecie musiały zagrabić pięć wymienionych darów od wilków z innych watach. – Zmienił pergamin. Już otwierał pysk by czytać, ale garbuska mu przerwała:

– A jak mamy zgrabić dary? – Jej ton głosu idealnie pasował do tego, jak wyglądała. Przestraszona jak mały szczeniaczek.

– Proszę cierpliwie czekać, Eleonoro – odrzekł szlachcic, patrząc na nią znad pergaminów. – Każda z was dostanie listę darów, by zapobiec zgubieniu listy, albo specjalnemu zniszczeniu jej przez jedną z współpracowniczek. Przed wyprawą możecie również skorzystać z zasobów organizacji, wyposażając się w jedzenie oraz picie. Cel, jaki wybierzecie do zagrabienia nie ma znaczenia, bylebyście były w stanie posiąść jego dar i przekazać go bezpiecznie radzie Cieni.

Cały ten proces wydawał się jakby trwał wieki. Spokojny i gruby głos szlachcica, powaga sytuacji oraz cisza w Sali biesiadnej dodawała „klimatu”. Podniósł ostatni pergamin.

– By zagrabić dar, musicie podczas snu ofiary, wyrecytować zaklęcie, - zawarte na liście darów do zebrania - po czym odszukując w jej ciele wybranego daru, wyjąć go z ciała i umieścić w specjalnym dla darów talizmanie, które dostaniecie wraz z prowiantem.

– I to wszystko? – spytała „Eleonora”.


– Tak, możecie już iść po prowiant.

C.D.N

Od Yuki c.d Yuki „Hello darkness my old friend” cz.2


– Mogę więc zaczynać z wyjaśnieniami…

Basior spojrzał na pożółkłe pergaminy leżące przed nim, na solidnym, dębowym stole. Chrząknął, podniósł za pomocą umysłu najkrótszy pergamin i zaczął:

– W imieniu rady Cieni oraz całej organizacji zwołałem was w tutaj w dniu dzisiejszym by ogłosić parę ważnych kwestii. W związku z wielkim napływem nowych członków nie jesteśmy w stanie utrzymywać większości starych członków, szczególnie tych, którzy nie są w stanie odpłacić długu daru.

Na twarzy towarzyszek zobaczyłam wyraźne przerażenie, sama czułam wielki strach, zważywszy na to, że mój dar to nic innego jak życie. Czy on sugeruje, że nas wyrzuci? Basior nie zwracając uwagi na naszą reakcję czytał dalej:

– Jako jednostka testowa zostaniecie wysłane na misje, od wyniku której będzie zależało wasze członkostwo. – Zmienił pergamin. – Jeżeli misja zakończy się wynikiem pozytywnym, wasze dary zostaną z wami, a wy same będziecie mogły nadal zajmować miejsce w Cieniach. Jeżeli zaś będziecie śmiałe przyjść tu bez wykonania nakazanego celu, albo jeżeli nie traficie do siedziby przed upłynięciem trzech dni i trzech nocy od dnia dzisiejszego - dary zostaną wam odebrane i przyznane nowym członkom.

Zadrżałyśmy ze strachu, wszystkie trzy.

C.D.N

Od Kagekao c.d Luna

– Jeśli dalej chcesz mieć partnerkę, to będziesz siedział w jaskini. Jak będzie trzeba, to cię nawet zamknę – zagroziła moja małżonka.

Spojrzałem na nią niemrawym wzrokiem. Gdyby nie wcześniejsza rozmowa uznałbym to za niezbyt śmieszny żart. Niestety było to jak najbardziej prawdziwe. Naprawdę groziła mi rozwodem.

– Nie mówisz poważnie, prawda? – zapytałem dając sobie złudną nadzieję, że tak właśnie jest. Jej wzrok przybrał takiego wyrazu, jaki nawet największy idiota mógłby mi zazdrościć.

– Mówię poważnie – warknęła, krzywiąc pysk w grymasie złości. – Dodam, że jeżeli odważysz się, chociaż wyjrzeć na zewnątrz z jaskini podczas trwania czystki, to prócz partnerki utracisz również prawa rodzicielskie do szczeniaków oraz dach nad głową.

<Luna? Masz marudo>

25.11.2018

Od Sixa CD. Sory

- Dobra masz trzy punkty. Więc jest pięć do ośmiu. Wygrywam.
- Jak na razie.
  Próbowałem jeszcze licytować ilość punktów, ale niewiele mi to dało. No cóż, przy następnej konkurencji to ja zapunktuję!
- Okay, wracamy na tą ścieżkę?- spytała, przebierając łapami wśród liści, najwyraźniej oddzielając czerwone i brązowe od pomarańczowych i żółtych. Pomogłem jej trochę, zasypując jej dotychczasowe zbiory kolorystyce całą masą nowych, nieposegregowanych listków.
- Ej! Przegrana nie upoważnia cię do zemsty!- stwierdziła stanowczo, tupiąc łapą.
   Ooo nie! Tak nie będzie.
- Przegrana? My dalej gramy! Nie wrobisz mnie w przed wynikową porażkę!
- Tak, taak, jaaasne. Gramy już chyba tylko po to, żebyś mógł się przekonać, że czegokolwiek nie zrobisz, to poniesiesz klęskę.
- To wyzwanie?- Uniosłem brew, czekając na potwierdzenie lub zaprzeczenie.
- A jak myślisz?- Wadera uśmiechnęła się podstępnie. Domyśliłem się, że tak.
- Chcesz się doigrać?- spytałem, tym razem podnosząc swoje mapy z ziemi, zanim przymierzyłbym się do wyścigu.
- Możliwe- zaśmiała się.- A co mi zrobisz?
- Poszczuję cię gołębiem i tyle z ciebie będzie- prychnąłem rozbawiony.
- Gołębiem? Ambitnie. Już widzę jak to wielkie bydle zadziobywuje mnie na śmierć- zaśmiała się, stawiając pierwszy krok w stronę ścieżki.
  Odechciało mi się biegania i po prostu podreptałem za Sorą, stopniowo zrównując się z nią. Słońce zaczęło już zachodzić, a mnie naszła myśl, że wypadałoby wrócić już do domu.
- Kolejne zadanie, Six?
Noo... Może jeszcze chwilkę zostanę.
- Oczywiście. Teraz twoja kolej na wykonanie wyzwania.
- Jaka punktacja?
- Wyzwania za jeden, konkurencje za dwa punkty.
- Rozumiem. To jak?
  Dróżka z każdą chwilą się skracała, a ja wytężałem wzrok, by szybciej ujrzeć, co znajduje się na jej końcu. Przyspieszyłem trochę. Sorze widocznie się nie chciało albo wspaniałomyślnie postanowiła dać mi chwilkę na wymyślenie czegoś niezłego.
  I wymyśliłem.
   Za ostatnim krzakiem na dróżce były schody. Stare, popękane, ale co najważniejsze, prowadzące do czegoś ciekawego. Wyjąłem mapę.
   Tak, to są... Bunkry!
- Sora, mam wyzwanie- odezwałem się, gdy wadera już znalazła się obok mnie.
- No słucham.
- Wejdź do środka któregoś z tych bunkrów i przynieś mi pamiątkę.
- Zwariowałeś? Nawet nie wiem, co jest w środku. Albo kto jest w środku!
- Cóż, dla cykorów nie ma punktów. Podejmujesz się?

<Sora?>

24.11.2018

Nowa wadera! Tibia! (Czyli wielki powrót do WMS)


Autor grafiki: Hioshiru

Właściciel: syax.pl@gmail.com
Imię: Tibia. Zdrobnienie, którego używają tylko Six, Kora, Michio i jej bliscy to Tia
Wiek: Ma 2 lata, ale nadal zachowuje się jak sczenię, i do tego niegrzeczne >C
Płeć: Wadera
Żywioł: Iluzja, mrok, cień, zniewolenie, umysł
Stanowisko: Zaganiacz, Zabójca
Cechy fizyczne: Jak na wilczycę jej pokroju jest bardzo zwinna i potrafi wykonywać ruchy możliwe tylko dla kotów, ale rzadko to robi, nie lubi się popisywać swoimi umiejętnościami. Do tego często wplątuje się w bójki, by potem pokazać przeciwnikowi, że jest bardzo dobra w unikach. Szybkością nadąża z zadawaniem obrażeń, może i nie mega wielkich, ale wystarczająco moznych, by wróg zapamiętał, a kim zadarł. Jedyni, których nie skrzywdzi Tibia, to Six, Michio i Kora.
Cechy charakteru: Nadal zachowuje się jak mały szczeniak, lubi brykać i skakać. Uważa prawie wszystko za zabawę. Czasami może być opryskliwa w odniesieniu do Sixa, jej wychowawcy. Potrafi się rozmażyć w ciągu jednej minuty, o czym? Hah, o jej zauroczeniu. Jeżeli chce, to nawet słucha Sixa, ten wtedy uważa to za cud i nawija jak najęty, żeby cokolwiek jej przekazać. Nie mówi zbytnio o sobie, woli siedzieć cicho. Jeżeli ma czas po treningach i nauce, to chodzi na spacery z Misiem i Korą. 
Cechy szczególne*: Tia nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Lubi: Tarzać się w trawie lub liściach, polować z Sixem, długie spacery, walki, wygłupiać się, bawić się z Michiem i Korą.
Nie lubi: Samotności, płaczu, smutku
Boi się: Strzałów, krzyków, pożarów, ciemności
Moce: Potrafi zniewolić dowolną duszę, zadając jej mniejsze obrażenia, w mroku i cieniach często może spostrzec duchy, zjawy lub zmarłe wilki, dlatego się boi ciemności, jeżeli trzeba, to umie przekazać jakąkolwiek wiadomość komuś poprzez umysł, podczas walk może tworzyć iluzje, takie nawet jak skopiowanie siebie, by zmylić napastnika i zaatakowac jak najszybciej. Tego wszystkiego nauczył ją Six c:
Historia: Tibia była chyba najmłodsza z miotu. Starsze rodzeństwo się uczyło przy ludziach, a Tia za to wolałą brykać i biegać z mamą. Często odwiedzały inne samotne wilki. Wadera bardzo interesowała się polowaniem i walką. Czasami nawet wyzywała o wiele starsze od niej wilki, by z nią zawalczyły, co zwykle kończyło się wyśmianiem szczeniaka albo przegonieniem z terenu. Potem Tia chciała poznać jakieś stado, w którym mogłaby polować, walczyć, czy też nawet poznać jakiegoś partnera. W wieku roku i 11 miesięcy wyruszyła w poszukiwanie takiego miejsca. Czasami z ekscytacji o nowym miejscu zamieszkania, nowym stadzie i nowych znajomościach zapominała o głodzie i zmęczeniu. Po pewnym czasie natknęła się na zapach jakiejś watahy. Tą watahą jest Wataha Mrocznych Skrzydeł, w której pozna wiele przyjaźnie nastawionych wilków i.... Kto wie?... Doczeka się własnych szczeniąt?.....
Zauroczenie*Six
Głos*Głos jak na nią samą ma bardzo dojrzały i kobiecy, podobny do Nali
 Partner*: Na razie nie ma.
Szczeniaki*To to niedawno co było szczeniakiem
Rodzina: Matka była wilkiem, a ojciec psem ludzi. Ponoć miała jeszcze starsze rodzeństwo, ale ludzie je przygarnęli, a ona chciała zostać wilkiem, jak jej matka
Jaskinia: Z Misiem i Sixem X3
Medalion: Piękny, owalny kamień granatowy z wygrawelowanym znakiem zodiaku skorpiona
Towarzysz*nie posiada
Inne zdjęcia*brak
Przedmioty kupione w sklepie*:  brak
Dodatkowe informacje*Dla Sixa chce dorosnąć, stać się odpowiedzialną, żeby przestał ją traktować jak szczeniaka i ją polubił...
Umiejętności: 800 Omega
: Siła: 100
: Zręczność: 150
: Wiedza: 100
: Spryt: 100
: Zwinność: 250
: Szybkość: 200
:Mana: 100
Coins: 10