31.07.2019

Od Gemini cd Aarona

Nocne niebo powoli znikało, robiąc miejsce dla promieni słońca. Wszystko budziło się z letargu, zaczynając kolejny dzień życia. Wpatrywałam się w coraz bardziej niewidoczne gwiazdy, gdy Aaron podszedł do mnie i usiadł obok. Przez chwilę posiedzieliśmy w ciszy, lecz basiora coś trapiło.
- Co o tym wszystkim sądzisz? - zapytał. Odwróciłam łeb w jego stronę i utkwiłam swoje spojrzenie w jego oczach.
- Nie wiem. Znaczy, na pewno nie jest to przypadek. Jeżynkowi nie tylko wybito rodzinę, ale również ich gniazda splądrowano. Gryfy zawsze pilnują jakiś skarbów, a tutaj nic nie zostało. Nawet pióra ktoś zebrał!
- Po co komu pióra gryfów...? Albo ich skarby? I przede wszystkim ciała gryfów. Co ktoś chciałby z nimi zrobić?
- Słyszałam, że pióra gryfów potrafią uleczyć ślepotę, skarby najprawdopodobniej tylko do tego by się wzbogacić, a ciała... Nie mam pojęcia. - zrezygnowana westchnęłam cicho. Nagle Aaron spiął się i zdenerwowany cicho się zapytał.
- Czy jesteś pewna, że zabiłaś Erato? - Nie odpowiedziałam. Zamknęłam oczy na chwilę, potrząsnęłam łbem, lecz nic nie potrafiłam sobie przypomnieć.
- Nie wiem - powiedziałam, bliska płaczu. Do tego wszystkiego parę dni temu była pełnia, a ze mną nic się nie stało. Nie zamieniłam się w bestię. Nadal to czuję wewnątrz siebie, ale jest jakby uśpione. Nie wiedziałam czy czuć ulgę, czy niepokój. Uznałam, że najlepiej będzie o tym narazie nie myśleć.
- W porządku Gemini?
- Tak, znaczy, nie, nie wiem, może. O co chodzi?
- Kiedyś czytałem o rytuale, do którego potrzeba niektórych części ciała gryfa. Głównym celem tego, jest uzdrowienie bardzo schorowanego ciała. Tutaj wygląda to na większą skalę, więc obawiam się, że chodzi o uratowanie rozerwanej duszy. Pozbierać i poskładać kawałki, a później to ożywić.
- Tylko jakim cudem Erato to zrobiła, skoro jest rozerwana?
- Najwidoczniej miała jeszcze innych uczniów i pachołków oprócz ciebie. - Przełknęłam ślinę. Aaron opuścił łeb. Nie mogłam myśleć o tym, że znowu mogę ją spotkać. A tym razem nie daruje nam życia.
- Całej wioski gryfów nie wybili. Na pewno  zaniedługo wrócą po resztę. Kiedy spotkaliśmy Jeżynka, leżał związany, jakby gotowy do poderżnięcia mu gardła. Najprawdopodobniej spłoszyliśmy mordercę. Jestem pewien, że nie odpuści, dopóki nie osiągnie swojego celu. - Aaron mówiąc to, zapadł się jakby w siebie. Chyba był tak samo przerażony jak ja. Nikt nie chciałby powtarzać starcia z Erato. Zadrżałam.

*Aaron? :3*

28.07.2019

Od Shiry CD Elliot

Szukaliśmy Suri już sporo czasu. I nic! Nigdzie nie było tego szczeniaka. Zaglądaliśmy już nawet do tych najmniej oczywistych miejsc. Jednak podczas wyczerpujących poszukiwań natknęliśmy się na pewne stworzenia.
- To peryty - wyjaśniłam - zwykle żyją w stadach i stronią od kontaktów z wilkami. Są także świetne do szkoleń dla początkujących zwiadowców. Skoro masz już jeden zawód, to co ci szkodzi zdobyć i drugi? Przynajmniej nie wrócimy z pustymi łapami - zaproponowałam.
Elliot posłał mi tylko wymowne spojrzenie, mówiące że podejmuje wyzwanie.
- Myślałaś kiedyś nad założeniem agencji pracy? Niezła by była z ciebie szefowa - zaśmiał się serdecznie, a następnie ruszył bezszelestnie w stronę magicznych stworzeń.
Ja szefowa? Dobre żarty. Zaśmiałam się cicho na tę myśl, przyglądając się memu towarzyszowi. W pewnym momencie gdzieś w oddali mignęła mi pewna postać. Elliot chyba też ją zauważył, bo odwrócił głowę w moją stronę. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia. Tyle wystarczyło, abym w ciszy ruszyła w stronę biegnącej postaci. W końcu, nie mogłam spłoszyć Elliotowi zwierzyny, nie? Będąc już w odpowiedniej odległości od polującego basiora, pomogłam sobie trochę skrzydłami, żeby było szybciej.
- Suri! Za-zaczekaj! - zawołałam dysząc lekko, aby po chwili gwałtownie wyhamować centralnie przed niczego nie spodziewającą się młodą wilczycą. W tym samym momencie, usłyszałam również  przeraźliwy wrzask perytów.


<Elliot? Złapałeś coś?>

23.07.2019

Od Stormy cd. Khan "Kamień"

Kończąc dzień pracy położyłam się spać w moim uroczym domku, ale nie sądziłam, że obudzę się w innym miejscu…
Gdy się obudziłam, poczułam chłód i obecność innego wilka. Otworzyłam oczy i wstałam. Rozejrzałam się trochę. Znajdowałam się przy samej ścianie jakiegoś tunelu. Nie był zbyt szeroki ani wysoki, ale ciągnął się chyba w nieskończoność. Postanowiłam znaleźć drugiego nieszczęśnika, który utknął tu ze mną. Przeszłam kilka kroków i zobaczyłam śpiącego wilka. Wszystko było by okej, gdyby nie to, że jego futro płonęło. Pomarańczowy płomień dokładnie oświetlał korytarz. Gdy podeszłam bliżej zauważyłam, że światło się ode mnie odbija. "Ale jak to możliwe?", pomyślałam i dopiero teraz przyjrzałam się sobie. Można śmiało powiedzieć, że byłam z wody. W tym samym Momocie usłyszałam, że Ognisty wilk się obudził. Spojrzałam mu w oczy z dezorientacją i szokiem. Towarzysz niedoli odwdzięczył się tym samym spojrzeniem, wtedy na jego nos spadła kropla wody. Usłyszeliśmy charakterystyczne syczenie. Zauważyłam też, że woda go rani. Nawet nie zauważyłam, że Basior się cofnął i stał w lawie.
– Wow – wymsknęło mi się.
– Ej, a tak w ogóle to kim jesteś i co tu robimy? – spytał. – Jestem Khan – dodał uprzedzając moje pytanie.
– Ach tak, jestem Stormy i nie wiem, co tu robimy, ale myślę, że musimy dojść do końca tego korytarza – powiedziałam, po czym wzięłam krótki rozbieg i przeskoczyłam nad lawą. Za moją przeszkodą było bajorko z wodą, do którego mogłam swobodnie wejść. Tak ja i Khan skakaliśmy nad bajorkami, aż doszliśmy do zielonego, dziwnego bajorka.
– Ja bym nie wchodził – powiedział. – Wiemy, że Ty jesteś Wodą i możesz wchodzić do wody, a ja Ogniem i mogę wchodzić do lawy, ale jęli to coś może nas okaleczyć, nie wiemy co się potem z nami stanie.

– Nie gadaj tyle, ja bym weszła. Zielony kolor symbolizuje życie. – Nie myśląc wiele podeszłam do krawędzi i po chwili wskoczyłam do środka bajorka. Nie poczułam bólu ale wkoło mnie uniosła się biała para. – Widzisz?! Nic mi nie… – Nie dokończyłam, bo zrobiło mi się słabo i straciłam przytomność. Obudziłam się w miejscu, w którym wszystko się zaczęło. – Dziwne – powiedziałam i szybko pobiegłam do Khana.

– A nie mówiłem? Dobrze, że żyjesz – powiedział bez większych emocji. – Idziemy dalej.

"Następnym razem to Ty będziesz pływał w zielonej cieczy", pomyślałam. "Poczujesz jakie to dziwne uczucie".

<Khan?
Może tak powpychamy się później do tych dziwnych cieczy?>

Od Aarona cd. Gemini

Nawet nie wiedzieliśmy, czego szukamy. Węszyłem w powietrzu, licząc na jakiś punkt zaczepienia. Nagle Jeżynowe Skrzydło zerwał się i pobiegł przez krzaki. Wymieniliśmy z Gemini spojrzenia
i zerwaliśmy się do biegu. Nie sądziłem, że gryfy są aż tak szybkie. Ciężko było go nie zgubić z zasięgu wzroku. Ledwo łapaliśmy oddech, gdy Jeżynek zatrzymał się przed jakąś norą. Zaczął głośno skrzeczeć i wsadzać głowę do dziury.
– Jeżynku, spokojnie! – Gemini podbiegła do niego, starając się opanować sytuacje. Spokojnym krokiem podszedłem do nich. Kiedy gryf odsunął się, zajrzałem do jamy. Szybko wycofałem się, gdy w mroku nory dostrzegłem ruch.
– Coś tam jest – szepnąłem do wadery, oddalając się o kilka kroków od owego miejsca. Spodziewałem się najgorszego. Może znajduje się tam stworzenie, które skrzywdziło i zdziesiątkowało gryfy? Przez kilka sekund nastała głucha cisza. Wtedy Jeżynowe Skrzydło wydał z siebie dziwny dźwięk. Z nory powoli wysunęła się mała główka zakończona dziobem. Po chwili z dziury wyskoczył mały gryf. Najwyraźniej ucieszył się na widok naszego towarzysza, bo zaczęli entuzjastycznie do siebie skrzeczeć.
– Uroczo! – zawołała Gemini, przyglądając się scenie. Pokiwałem głową na zgodę.
– Racja – odparłem. – Zastanawia mnie jedynie, co on tutaj robi.
Mały gryf był niewiele większy od kilkumiesięcznego szczeniaka. Jego ciało pokrywały ciemne pióra i puchate futro. Malec skakał radośnie między łapami Jeżynka.
– To jakiś twój przyjaciel? – zwróciłem się do Jeżynowego Skrzydła, który wydał z siebie krótki dźwięk i podniósł z ziemi niewielki kamyk.
– Kamyk? Tak ma na imię? – Najwyraźniej Gemini zgadła, bo mały gryf zaskrzeczał radośnie.
Była to radująca serce scena. Jeżynek i Kamyk stęsknieni za swoimi pobratymcami, nie mogli uwierzyć, że odnaleźli się nawzajem. Poczułem ukłucie w sercu zdając sobie sprawę, że mogą być jedynymi ocalałymi ze swojego stada. Co tam się stało? Pokonanie tylu ogromnych stworzeń nie może być proste. Musiał to zrobić ktoś bardzo potężny i niebezpieczny. Futro mi się zjeżyło na myśl o Erato. Znając jej moce, nie zdziwiłbym się, gdyby sobie z tym poradziła. Jednak wadera nie żyje. Martwi nie mogą już zabijać. Pokręciłem zmarnowany głową. Zostaliśmy wplątani w głębszą aferę.
Powoli świtało. Zostaliśmy na noc w lesie. Kamyk spał spokojnie na brzuchu Jeżynka. Obserwowałem ich dłuższą chwilę. Wyglądali tak spokojnie. Żałowałem, że nie mogli nam powiedzieć, co ich spotkało. Może to ja zakładam od razu najczarniejszy scenariusz? Wcale nie musi być tak, że całe ich stado zostało wybite. Może to jakaś migracja czy coś tego typu? Westchnąłem przeciągle.
Gemini już nie spała. Wpatrywała się w niebo. Podszedłem do niej, siadając obok. Musiałem poznać jej zdanie.
– Co sądzisz o tym wszystkim? – zapytałem cicho, by nie obudzić gryfów.

<Gemini?>

22.07.2019

Od Elliota CD Shiry

Od zawsze wiedziałem, że powietrze to domena Shiry. To znaczy od momentu, kiedy po raz pierwszy ujrzałem ją i jej rozłożyste skrzydła. Teraz na własne oczy mogłem się przekonać, że tak jak nikt potrafi również wywinąć spektakularnego orła. Może latać na różne sposoby, nawet bez wzbicia się w nieboskłon. Jednak, zamiast wiecznie rozwodzić się nad jej umiejętnościami, sam zacząłem uważniej spoglądać pod nogi, bo grawitacja nie robi wyjątków i nie posiada ulubieńców. Jak lecisz na twarz, to lecisz na twarz, nieważne jak nieskazitelna i piękna by ona nie była. Rayla, gdy tylko do nas dołączyła, zaniosła się śmiechem, by potem na chwilę zaczerpnąć tchu i rzucić w moją stronę jakimś niepochlebnym komentarzem. Już ja ci dam to ciągłe naśmiewanie się ze mnie, ty wyrośnięta mała gnido. Wykorzystując moment jej nieuwagi, w akcie zemsty wysunąłem język z pyska. Oczywiście bynajmniej nie żeby coś odszczeknąć bucowatej tygrysicy, tylko aby go jej pokazać. Sęk w tym, że odwrócona do mnie tyłem nie mogła nic zobaczyć. Mówią, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Moja była jakaś taka nad wyraz mdła, ale i tak musiałem obejść się smakiem. Wyjaśnijmy coś sobie. Jestem poważnym basiorem, nie mam czasu na jakieś dziecinne zagrywki. 
Nareszcie dotarliśmy do jaskini szczeniąt. Zgadłem to od razu po widoku trójki wilcząt pochłoniętych zabawą, które zaczęły badawczo się nam przyglądać.
Ich czujne oczy śledziły każdy mój ruch (a może bezruch, bo nie ruszałem się prawie wcale, aby żadnego z nich nie spłoszyć).
Noe, Kora, Zefir - trzy czujne pary ocząt badające nieznajomego.
Znając życie, ich imiona zaraz mi się poplątają. Wielka szkoda, że po prostu nie mogę ponumerować szczeniąt. Ten byłby jedynką, tamten dwójką, a najstarsza trójką. I spokój! Sto razy łatwiej zapamiętać, sto razy mniej wysiłku.
- Jest jeszcze Suri, ale nie wiem, gdzie może być - rzuciła Shira.
- Ach, no to poszukajmy panienki numer cztery! - zawołałem wyrwany z moich przemyśleń.
- Panienki numer co? - spytała wilczyca nieco zbita z tropu.
- Nieważne… Poszukajmy Suri - na mojej twarzy malowało się zakłopotanie przeplatane z silną ekscytacją.
Wiecie, jak żmudne jest szukanie igły w stogu siana? Jeśli tak to nie musicie zbytnio wysilać wyobraźni, żeby zobrazować sobie moje zszargane nerwy, jakie miałem po tych poszukiwaniach. Suri się rozpłynęła, przepadła jak kamień w wodę. Suri po prostu nie było i nic nie mogliśmy na to poradzić, chociaż zwiedziliśmy już dobrą połowę terenów należących do watahy. Natknęliśmy się jednak na całkiem interesujące stworzenia. Z wyglądu przypominały jelenie, ale oprócz imponującego poroża posiadały także niemniej imponujące skrzydła i okazały ogon. Mogę przypuszczać, że były strasznie płochliwe, bo swoimi długimi uszami co rusz nadsłuchiwały czy nie zbliża się jakieś niebezpieczeństwo.
- To Peryty - wyjaśniła mi towarzyszka. - Zwykle żyją w stadach i stronią od kontaktów z wilkami. Są także świetne do szkoleń dla początkujących zwiadowców. Skoro masz już jeden zawód, to co ci szkodzi zdobyć i drugi? Przynajmniej nie wrócimy z pustymi łapami - Shira to wulkan pomysłów, swego rodzaju porażkę potrafiła przemienić w coś pożytecznego.
Trochę wymęczony przez szukanie naszej zguby imieniem Suri, a trochę wyczerpany przez ciągłe upały posłałem Shirze wymowne spojrzenie, mówiące tylko tyle, że podejmuję wyzwanie.
- Myślałaś kiedyś nad założeniem agencji pracy? Niezła by była z ciebie szefowa - zaśmiałem się serdecznie i bezszelestnie ruszyłem w stronę stada magicznych zwierząt, aby pokazać, na co mnie stać.
Gdy na moment odwróciłem wzrok, w oddali nieznajoma postać mignęła mi przed oczami. Ujrzałem kasztanową kulkę futra z długim pyszczkiem i błękitnym spojrzeniem, a dziwne przeczucie podpowiadało mi, że upieczemy dzisiaj dwie pieczenie na jednym ogniu.

<Shira, jak potoczy się to całe moje skradanie?>

21.07.2019

Od Mefison "Jaskinia"


Po dołączeniu do watahy musiałem znaleźć sobie miejsce do zamieszkania. Oczywiście mogłem zamieszkać tam, gdzie inne szczeniaki, ale wolałem mieć swój własny zakątek.
Poszwendałem się trochę pod górami, pomyślałem, że tam najszybciej znajdę sobie mieszkanko. Oczywiście kilka pierwszych, jakie znalazłem, były już zajęte. Szkoda, bo jedna, na prawdę, była ładna. Po godzinnym poszukiwaniu trochę straciłem nadzieję i już myślałem, czy lepiej spać pod drzewem, czy w wysokiej trawie. Wszedłem na duży kamień. Po chwili zauważyłem podłużną dziurę niczym nora, tylko że ze skał. Podbiegłem tam.
Jaka była moja radość, kiedy nikogo tam nie było i wyglądała, jakby nie była zamieszkana od wieków. Wygoniłem wszelkie robactwo, pozrywałem pajęczyny i zobaczyłem mnóstwo kamieni. Były one w różnych kształtach. Od okrągłych po płaskie i trójkątne.
- Może zrobię sobie z nich jakieś meble? - pomyślałem.
W moim dawnym stadzie uwielbiali robić meble. To znaczy stoły, łóżka i półki. Też z kamienia, bo jak były z drewna, a jakiś wilk użył swojej mocy ognia to przypadkowo (lub też nie) spalił te przedmioty. Na sam początek postanowiłem zrobić sobie posłanie. Użyłem do tego samych płaskich kamieni.
- Zbyt twarde. Zdecydowanie zbyt twarde. - mówiłem na głos do siebie.
Poszedłem zerwać trochę trawy, aby dodać temu łóżku trochę "miękkości". Na zewnątrz jakieś wilczyce mnie zauważyły.
- Oo jaki uroczy szczeniaczek. - powiedziała jedna.
- No, chyba nowy. - odpowiedziała druga.
Stanąłem wyprostowany, wpatrując się w nie w ciszy. Zaśmiały się i poszły dalej. Wróciłem do zrywania zielska. Wyglądałem, jakbym ją jadł. Wyglądało to bardzo śmiesznie i chciałem jak najszybciej to skończyć. Przeczucie powiedziało mi, że ktoś się zbliża. Skończyłem i pobiegłem w stronę nowego schronienia. Wyłożyłem trawę na "łóżko" i postanowiłem się przespać.

19.07.2019

Od Vi cd Stormy


"Problem z cieniami"... coś kiedyś czytałam o tym. Musiałabym zobaczyć w mojej księdze. Poprosiłam waderę, żeby chwilę poczekała i wróciłam do jaskini. Podeszłam do jednej z wielu szafek w jaskini i przejechałam po niej pazurami. Drzwi otworzyły się ukazując starą, zakurzoną księgę. Otworzyłam na spisie treści (który na szczęście miała) i odszukałam potrzebnego mi działu. Znalazłam coś o braku cienia, ale to chyba nie był problem wadery czekającej na mnie. Poszukałam jeszcze trochę i znalazłam coś co może pomóc. Rytuał nie był bardzo trudny, ale brakowało mi paru składników. Schowałam księgę na miejsce, zabrałam swoją torbę i wróciłam do wilczycy.
- Pomogę ci - powiedziałam uśmiechając się - Ale musimy iść po składniki. Za mną!
Ruszyłyśmy przed siebie. Szłyśmy chwilę w ciszy. Czekałam, aż wadera przedstawi się lub opowie mi coś więcej o tych cieniach. W końcu postanowiłam się odezwać.
- Jak ci na imię? - zapytałam, zerkając na towarzyszkę
- Stormy - odpowiedziała - Tak właściwie to czego szukamy?
- Pióra sokoła oraz diamentów. Tylko tego mi brakuje. Na szczęście wiem gdzie to znaleźć. - odpowiedziałam i przyspieszyłam trochę.
Po dłuższym czasie zauważyłam nad nami cień ptaka. Na szczęście zbierało się na burzę więc latał on nisko. Był to sokół. Zatrzymałam się i zagwizdałam przywołując do siebie ptaka o srebrnych piórach. Nakazałam mu przynieść pióro od krążącego nad nami zwierzęcia. Tak też poczynił. Kiedy przyniósł mi pióro, schowałam je do swojej torby. Został tylko diament i będę mogła odprawić rytuał. Niestety z trudnością przychodziło mi znajdywanie kamieni szlachetnych. Jednakże przypomniałam sobie że wcześniej Stormy przyniosła kilka. Zapytałam czy nie wie gdzie przypadkiem znaleźć diament. Wiedziała. Zaprowadziła mnie do jakiejś jaskini i tam znalazłyśmy diamenty. Pozbierałam trochę więcej niż potrzebowałam i udałyśmy się do mojej jaskini. Zebrałam resztę potrzebnych mi rzeczy i księgę. Usiadłam w jednym z namalowanych kręgów i położyłam drewnianą miskę na środku. Pokazałam waderze, żeby do mnie przyszła i wyrwałam jej trochę sierści.
- Przepraszam, ale jest ona potrzebna, tak jak i twoja krew. - Powiedziałam zerkając do księgi. Stormy zabrała z mojego stolika złoty nóż przypominający pióro i rozcięła lekko łapę pozwalając spłynąć kilku kropli krwi do miski. Wskazałam jej półkę z apteczką. Kiedy znalazła bandaż, podeszłam do niej i pomogłam jej go zawiązać.
- Jeśli mogłabyś poczekać... zaraz przyjdę - po moich słowach niechętnie skinęła głową po czym wyszła z jaskini.
Do miski wrzuciłam pióro sokoła, diament, sierść wadery oraz płatek lotosu. Na głos przeczytałam słowa, które były zapisane w księdze. Przedmioty w misce zapłonęły czarnym ogniem i tyle. Spodziewałam się czegoś więcej, ale tak to już jest z czarną magią, że czasami nas rozczarowuje. Jedno wiedziałam. Udało się, bo zapach siarki był tak mocno odczuwalny, że zrobiło mi się słabo. Ciekawe kogo poprosiłam o pomoc... albo co. Tego w księdze nie było, co znaczyło że ktoś chciał to ukryć. Z miski wyjęłam żółty diament w kształcie słońca. Przykleiłam go do jednej z bransolet (bliżej ziemi, czyli także cieni) i wyszłam do czekającej na mnie wadery.
- Teraz to twój wybór czy ją założysz czy nie. Ale musisz uważać. Po pierwsze jak widzisz diament jest żółty, ale będzie on tracił swoją barwę. Kiedy straci ją całkowicie przestanie działać, dlatego kiedy zacznie bladnąć przyjdź do mnie a ja go "naprawię". Po drugie nie możesz go zgubić i co najważniejsze nie możesz go zniszczyć bo inaczej cienie cię dopadną. Więc jak będzie? - zapytałam i wyciągnęłam do niej łapę z bransoletą na niej.

<Stormy?>

18.07.2019

Od Seikatsu ,,Fioletowy odcień światła #3"

Kiedy wadera poszła zrobić herbatę, odczekałem krótką chwilkę i ruszyłem w głąb jaskini. Nie wiem czego się spodziewałem. Jaskinia nie wyglądała super, powiem więcej, wyglądała przeciętnie. Nie umknęło mi jednak uwadze parę drobiazgów takich jak pozłacana waza lub kilka srebrnych łańcuszków na pięknym, złotym świeczniku zdobionym kryształami. Podszedłem bliżej by się przyjrzeć. Niektóre łańcuszki tylko imitowały srebro - były nic niewarte, jednakże złoty świecznik z diamentami był całkowicie prawdziwy i pewnie wiele warty. Nad półką na której stał świecznik znajdowało się lustro na którym widniała fotografia. Kręciłem się po jaskini oglądając gdzie co leży, czy jest cenne lub chociaż warte uwagi. Po chwili usłyszałem huk i głośne warknięcie. Poszedłem sprawdzić o co chodzi. Stanąłem nie daleko wadery i obserwowałem co robi. Sprzątała ona odłamki szkła leżące na ziemi. Kiedy skończyła wzięła tacę na której były dwie filiżanki wraz z czajniczkiem i odwróciła się. Kiedy mnie zauważyła omal zawału nie dostała. Na szczęście szybko zareagowałem i złapałem tacę. Inaczej wadera miała by więcej obowiązków do wypełnienia. Podszedłem do stoliczka i odłożyłem tacę.
- Nie skradaj się tak! - zawołała, a po jej głosie można było poznać, że nie uspokoiła się jeszcze do końca.
- Stałem tam przez dłuższy czas! Nie moja wina, że byłaś tak zajęta herbatą, że mnie nie zauważyłaś - odpowiedziałem
Wilczyca wyglądała przez chwilę jakby chciała coś odpowiedzieć, ale jedyne co zrobiła to usiadła i nalała herbaty do obu filiżanek. Usiadłem na przeciwko niej i spojrzałem na napój. Nie no to całkiem normalne, że wpuszczasz obcą osobę do swojego domu i częstujesz ją herbatą. Nic przecież w tym dziwnego. Seryjny morderca włamuje ci się do domu, ale zanim cię zadźga i poćwiartuje twoje ciało, żeby móc jego kawałki sprzedać na czarnym rynku, wypijecie sobie herbatkę i zjecie ciasteczka. Bo czemu nie? Chcąc nie chcąc zacząłem się śmiać. Wilczyca spojrzała na mnie zaskoczona i zdziwiona.
- Co cię tak bawi - zapytała pokrótce
- Nic, tylko zapraszasz na herbatę obcego ci osobnika o którym nie wiesz kompletnie nic.
Po chwili zaczęła się śmiać. Chyba zrozumiała o co mi chodzi. Przez dłuższy czas w jaskini można było usłyszeć tylko nasze śmiechy. Po tym jak się uspokoiliśmy zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałem się że na imię ma Jasmine, że ma rodzeństwo i wiele innych informacji o niej. Kiedy skończyła się herbata spojrzałem na wyjście z jaskini. Chyba powinienem wracać. Tylko, że nie za bardzo chciałem... Spodobało mi się rozmawianie z wilczycą. Jej głos był melodyjny i kojący. Chyba nic się nie stanie jak zostanę z nią jeszcze troszkę.
- Słyszysz? - zapytała naglę wyrywając mnie z rozmyśleń
- Nie... - odpowiedziałem nie do końca pewny do czego ona zmierza. W jaskini było cicho.
- Właśnie! Koniec burzy - uśmiechnęła się promieniście i zerwała się z miejsca, biegnąc w stronę wyjścia. - Chcesz się przejść?
Myśl o tym że mogę spędzić z nią trochę więcej czasu spowodowała, że moja odpowiedź brzmiała „tak" dlatego też chwilę później maszerowałem obok Jasmine. Z tego co udało mi się wyciągnąć od niej, szliśmy do sklepu. Nie wiedziałem czy to daleko czy też nie, a wadera nie chciała mi odpowiedzieć na to pytanie. Postanowiłem nie drążyć tematu i po prostu za nią iść.Na niebie przez chmury zaczęło przebijać się słońce przez co przyjemnie się spacerowało. Podczas drogi wadera co chwilę zatrzymywała się i opowiadała mi gdzie jesteśmy, a czasami jakie przygody spotkały ją w tym miejscu. Raz na niewielkiej polance poślizgnęła się na mokrej od deszczu trawie, ale udało jej się utrzymać równowagę. W końcu Jasmine zatrzymała się oznajmiając, że to nie daleko. Stwierdziłem, że poczekam na nią tutaj, bo chyba moja pomoc z zakupami nie jest konieczna. Ta zgodziła się i obiecała, że wróci najszybciej jak może. Kiedy przez dłuższy czas nie wracała, rozważałem czy nie pójść jej poszukać, ale jak na zawołanie pojawiła się tuż obok.
- Wybacz, nie umiałam się zdecydować - rzekła pokazując parę saszetek z herbatą.
Uśmiechnąłem się i ruszyliśmy w drogę powrotną. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim i niczym. Nie przeszkadzało nam nawet kiedy pojawiły się na niebie czarne chmury, a zaraz potem lunął deszcz. Droga powrotna minęła nam szybciej niż bym chciał. Staliśmy jeszcze chwilę przed jaskinią zanim Jasmine weszła do niej. Zanim jednak całkowicie zniknęła w jej ciemnościach zatrzymała się.
- Wpadnij jeszcze kiedyś na herbatę - uśmiechnęła się uroczo i zniknęła mi z pola widzenia.
Z chęcią przyjmę jej zaproszenie. Znamy się od bardzo krótkiego czasu, a ja już zdążyłem ją polubić.

[Pisała Mika193 (hw)]

Od Mefison cd. ktoś chętny


Moi rodzice posiadali już dwóch synów, nazywali się Polo i Tren. Byli bliźniakami. Kiedy ja się urodziłem, mieli oni już po 2 lata. Niestety podczas zabawy uciekli i już nie wrócili. Mało co ich pamiętam (wszystko mi opowiedziała mama) tak jak wojnę pomiędzy stadami. Miałem wtedy zaledwie 3 miesiące. Nasza ognista wataha miała przeciwny żywioł od naszych wrogów, a byli oni wodnymi wilkami. Do dziś czuję nienawiść do tego społeczeństwa.
Gdyby nie oni, mieszkalibyśmy nadal w górach, wśród kamieni naszych przodków. Niestety teren był w większości pokryty kamieniami i skałami, gdzie woda nie wsiąkała, a tamte wilki postanowiły nas zaatakować i zalać wszystko wodą. Woda nas rani. Znaczy, jak nie czuje się gruntu lub przebywa dłużej niż minutę w całości zamoczonemu. Nawet nie tak rani, jak zabija. Krótkie stanie w wodzie albo zamoczenie tylko nóg nie powinno nam coś zrobić. W końcu musimy się jakoś myć i pić.
Kiedy udało się uciec przed, jak my ich nazywaliśmy, Wodnikami, zamieszkaliśmy w dolinie tuż obok pięknych gór. Do dziś pamiętam ten widok. Na nasze nieszczęście znaleźli nasze stado i zalali puste wgłębienia dookoła „wysepki”. Że też tego stado nie przewidziało. No i zostawili nas, abyśmy z głodu sami pozdychali. Nie przewidzieli jednak tego, że pod ziemią gniazdują drobniejsze zdobycze.
Po pierwszym tygodniu jeden z członków naszego wilczego stada zaproponował, aby wydostać się z tego miejsca, musimy zrobić most. Miał od być zrobiony z ziemi wykopanej od środka „wyspy” tak, aby nie wylała się woda. Więc zaczęli kopać, ziemię przesypywać po jak najwęższej części „fosy”. Była bardzo głęboka i na budowę schodziło bardzo dużo ziemi. Niestety zajęło nam dziewięć miesięcy, aby wybudować dwie trzecie mostu, a z wyspy powstała dziura, u której po bokach zrobiono stromą ścianę, aby szło wyjść. Zabrakło nam surowców, ponieważ dalej był już kamień, a każde kopanie po bokach kończyło się akcją przeciwpowodziową polegającą na jak najszybszym zalepieniu powiększającej się dziury, przez którą wlewała się woda.
Nikt nie wie, dlaczego to dno z wodą tak bardzo się obniżyło. Któregoś dnia wrogie stado powróciło. Widząc, że nas jest tyle samo ile poprzednio, zaczęli zalewać dół. Mama wzięła mnie w pysk i zaczęła wybiegać z tamtą tak jak kilka innych wilków. Zatrzymała się na moście. Jakiś basior spróbował skoczyć. Niestety, nie udało mu się, mimo że był jednym z lepszych skoczków w dal. Woda go pochłonęła. Łzy napłynęły jej do oczu. Mama kolegowała się z nim.
- Skoczę, a ty natychmiast wyjdź na brzeg i ucieknij. - wymamrotała.
Cofnęła się trochę. Zacisnęła mocniej szczękę i zaczęła biec. Serce zaczęło mi szybciej bić, miałem mroczki przed oczami. Nagle patrzę, a ja już jestem w powietrzu. Upadłem w połowie zamoczony w wodzie. Przebierałem szybko łapami, aby się wdrapać. Stanąłem i szybko spojrzałem w tył. Mojej mamie zapłonęły oczy i zaczęła tonąć, aż woda ją wciągnęła. To był najgorszy moment w moim życiu.
Widząc, że Wodniki zalały już połowę dziury, zacząłem uciekać w stronę lasu. Nie potrafiłem normalnie biec, cały drżałem. Zatrzymałem się na noc pod schodami, które prowadziły do wyrzeźbionych z kamienia kształtów. Pomyślałem sobie, że może to czyjaś świątynia, a uczono mnie, że w świętym miejscu jest najbezpieczniej. Raz się to nie sprawdziło.
Spałem dość długo, zbyt długo jak na mnie. Obudziłem się, bo ktoś zaczął mnie szturchać. Spojrzałem, kto to mógł być. Patrzę, a to wilk. Na początku się przestraszyłem, ale spytałem, czy tu mieszka i czy ja też bym mógł. Zaproponował mi zamieszkanie w jego watasze.


<mógłby ktoś wprowadzić mnie w te tereny kończąc moje opowiadanie?>

Nowy szczeniak! Mefison

 autor: isab111


Właściciel: wonszua@gmail.com
Imię: Mefison,
Wiek: 1 rok
Płeć: basior
Cechy fizyczne: szczupły, z długą, brązowo-kremową sierścią i dużymi, brązowymi oczami, szybki i skoczny
Cechy charakteru: kulturalny i posłuszny dorosłym wilkom, ryzykowny ale ostrożny, śmiały w szczególności do spraw obrony bliskich osób (kiedy przeciwnik jest o wieeele razy silniejszy od niego, już nie), lubi się powygłupiać ale zaczyna mu to powoli przechodzi, woli przebywać sam, jednak nie odrzuca towarzystwa innych, łatwo go można zezłościć, lecz nie jest chamski
Cechy szczególne: nie odczuwa zimna
Lubi: lato, ptaki i górzyste tereny
Nie lubi: węży i deszczowej pogody
Boi się: głębokich zbiorników wodnych
Historia: Urodził się w watasze, w której dominował żywioł światła i ognia. Mieściła się ona w dolinie, gdzie dookoła niej były jeziora. Niektóre wilki były z tego powodu uwięzione, ponieważ uciekając przed stadem wodnych wilków nie było wody w tamtejszych wgłębieniach. Wilki wody wykorzystały to i zalały jego granice watahy. Przez kilka miesięcy wilki tworzyły most. Któregoś dnia wodne stado powróciło i zaczęło zalewać obszary jego watahy. Matka Mefisona uciekała z nim w stronę niedokończonego mostu, gdzie żaden wilk nie był by w stanie przeskoczyć. Skoczyła wyrzucając Mefisona, który wylądował na samym brzegu. Niestety woda pochłonęła ją tak jak innych członków stada. Uciekł w stronę lasu, gdzie wkrótce napotkał tą watahę.
Zauroczenie: -
Głos: teraz ma lekko piskliwy, ale jako dorosły: Link
Rodzina: martwi: Soy – matka, Ray – ojciec; zaginieni: Polo i Tren - bracia
Jaskinia: Link
Towarzysz: -
Dodatkowe informacje: -
Coins: 5


17.07.2019

Od Stormy cd. Vi

Słyszałam, że w okolicy powinien być szaman. W mojej dawnej watasze każdy szczeniak chciał być szamanem. Ten niezwykle mądry mag potrafił rozmawiać z duchami, leczyć, wróżyć i władać klątwami. Mam skrytą nadzieję, że może pomóc mi z tym co widziałam. Psycholodzy na pewno nie zrozumieją tego co im opowiem. Wezmą Cienie za przenośnię albo pomyślą, że jestem wariatką…


***Po patrolu***


Udałam się do jaskiń, aby poszukać jakiś kamieni szlachetnych. Kiedyś widziałam kilka razy jak Albin (szaman z mojej poprzedniej watahy) korzystał z kwarcu, diamentów, ametystów, rubinów i szmaragdów. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć kilka tych pięknych kamieni. Chodziłam sobie po jaskiniach i szukałam tych minerałów. Kręte skalne tunele oświetlone blaskiem fluorescencyjnych grzybów i jaszczurek. Ich widok zachwycał. Jestem pewna, że tam wrócę, ale na razie musiałam się skupić na swoim celu. Po dwugodzinnych poszukiwaniach znalazłam trzy ametysty i cztery rubiny oraz szmaragdy, ale pech chciał, że nie znalazłam diamentów i kwarcu. Szłam sobie właśnie tunelem pełnym opalu, aż doszłam do rozwidlenia.  Mogłam iść prosto albo skręcić w lewo, gdzie tunel się zmniejszał i ciemniał. Zaciekawiona nagłym mrokiem postanowiłam skręcić w lewo.  Po piętnastu minutach dotarłam do jakiejś komnaty. Wyszłam zza skały i zauważyłam, że jestem w czyjejś jaskini. Na jej środku stało ogromne, świecące drzewo. Było niesamowite.
– Woooo…– Postanowiłam poszukać tu kogoś. Szłam sobie wzdłuż ściany, aż trafiłam na szeroki korytarz. "To chyba główne wejście", pomyślałam.  Po chwili zauważyłam chudą waderę. Miała nietypowe czarne oczy, z których zamiast łez spływała krew. Miała też czerwone pazury, które dodawały uroku i pasowały do krwi. Nawet nie wiem dlaczego, ale podobał mi się ten „mroczny” wygląd wadery. Za nią były półki z jakimiś składnikami. "Czy to, ta nowa szamanka o imieniu Vi? Ale super!". Chyba za długo stałam w ciszy i podnieceniu, bo coś powiedziała, a ja nawet nie usłyszałam co.
– Ty jesteś szamanką? – spytałam z entuzjazmem. Waderę widocznie zaskoczyło moje pytanie, ale potwierdziła skinieniem głowy.
– Potrzebujesz czegoś? – spytała.
– Mam mały problem z Cieniami. Możesz mi pomóc? – spytałam pełna nadziei. – Mam kilka kamieni szlachetnych… – Pokazałam jej sakiewkę z moimi zdobyczami. – Wiem, że to mało, ale mogę zdobyć więcej… - Siadłam przed nią, skuliłam ogon i położyłam sakiewkę przed jej łapami. Spojrzałam w jej oczy. Nie umiałam nic z nich wyczytać, ale byłam pewna, że właśnie nad tym myśli.


Vi?

16.07.2019

Od Gemini cd Aarona

Jeżynowe Skrzydło zaczął dreptać niespokojnie w miejscu, widziałam, że był zrozpaczony. Po chwili rzucił się do przodu, grzebał pazurami w gniazdach, coraz bardziej tracąc zapał.  W niektórych miejscach zauważyłam kawałki popękanych jajek. Tutaj gryf całkowicie się zatrzymał i smutny spuścił głowę.
- Jeżynku...? To było twoje gniazdo? - zapytałam z współczuciem. Gryf nic nie odpowiedział. Stał w tym samym miejscu, dalej wpatrując się w gniazdo. Aaron stanął obok mnie. Oboje nie wiedzieliśmy co zrobić. Spojrzeliśmy się na siebie. Z oczu Aarona mogłabym wyczytać te same uczucia co pojawiły się u mnie. Nagle usłyszeliśmy huk. Szybko odwróciliśmy się, z niepokojem patrząc co się stało. Jeżynek leżał na swoim gnieździe, całkowicie znieruchomiały. Wystraszyłam się, że nie żyje, lecz on patrzył w jeden punkt, nie mając ochoty na jakikolwiek ruch. Uświadomiłam sobie, że przecież on właśnie stracił swoją rodzinę, wszystko co miał. Podeszłam do niego z Aaronem i położyłam swoją łapę na nim. Gryf nie zareagował. Westchnęłam cicho ze współczuciem.
- Jeżynku, wiem, że ta strata boli i potrzebujesz czasu, aby się z tym pogodzić, przejść żałobę. Ale zabójca wciąż jest na wolności. W końcu sam mnie tu sprowadziłeś, prawdopodobnie jako pokarm dla swoich dzieci, ale teraz, chcę ci pomóc. Znajdziemy tego gnoja, który wybił całą twoją rodzinę. Zgoda? - Gryf popatrzył na mnie. Z westchnieniem wstał i spojrzał w dal. Teraz wiedziałam, że nie spocznie, dopóki nie znajdzie mordercy.

***

- I jak tam? Znalazłeś coś? - zapytałam się Aarona, coraz bardziej znużona. Poszukiwanie poszlak trwało już kilka godzin. Leżałam na kamiennej posadzce kilka kroków dalej od Aarona i Jeżynka. Aaron odwrócił się do mnie.
- Narazie nic, ktoś dobrze zatarł po sobie ślady. Najwidoczniej ta rzeź była zaplanowana, i to bardzo dokładnie. - westchnął cicho odwrócił się w drugą stronę, szukając czegoś na ziemi. Jeżynek z dużym zacięciem przeczesywał dokładnie teren, z dziobem przy ziemi wąchał i lustrował otoczenie. Nagle gryf zerwał się do biegu i popędził przed siebie skrzecząc. Nie sądziłam, że gryfy potrafią tak szybko biegać. Szybko wstałam i ruszyłam z Aaronem za Jeżynkiem.

*Aaron? :3*

11.07.2019

Od Krzemienia c.d Michio

Michio jakby stężał, oparł się stabilniej na podłożu i zamknął oczy. Poczułem pulsowanie mocy wokół nas, z początku delikatne, stawało się coraz gęstsze i jakby…o słodkim posmaku powietrza. Część ludzi z samochodu nie pozostała niewrażliwa na zmiany, zaczęli patrzeć po sobie z zapytaniem na ustach „też to czujesz chłopie?”. Pasma energii świstały wokół klatki i oplotły nas jak przeźroczysty, pajęczy kokon. Granice bańki nie wychodziły na pręty klatki, sufit ani podłogę. Michio skinął tylko na mnie z uśmiechem pełnym zmęczenia i ekscytacji. To chyba był znak, że byliśmy bezpieczni. Ja sam skupiłem się na mocy. Poczułem żeliwną klatkę pod łapami, poczułem ją całą, każdy centymetr metalu. Moje myśli pobudziło miłe ciepło rozchodzące mi się po łapach, które rozlewało się po całej podłodze.
- Hej, stary! Zatrzymaj ten wóz! – Ktoś z tyłu krzyknął, muśnięty falą gorąca.- Coś ci się tam fajczy!
Gdy gorąco zaczęło stawać się nieprzyjemne, Michio podniósł pole siłowe delikatnie nad poziom podłogi, przez co zaczęliśmy obaj lewitować parę centymetrów nad nią. Rudzielec wytrzeszczył swoje ogromne oczy i cofnął się dwa kroki oszołomiony. Najwyraźniej powoli zaczął rozważać prawdziwość tej całej „magii”.
- RadeeEEK! CHOLERA JASNA coś ty mi do wody dosypał?!- Wrzasnął z wyczuwalną w głosie mutacją.
- Wyskakuj. Z wozu.Ale już!- Warknął stanowczo ów Radek, równie przerażony co ten drugi. Młody posłusznie wyskoczył w las i tyle go widzieli.
Klatka zaczęła nabierać czerwonawego odcienia, w niektórych miejscach przechodziła w pomarańcz i biel. Metal przeżerał się przez podwozie pick-upa, a deski, którym był wyściełany, zaczęły płonąć. Gdy spod maski ktoś zauważył unoszący się dym, reszta towarzystwa wyskoczyła ja poparzona na trawę. Z sąsiednich wozów powychodzili ludzie, jednak byli zbyt oszołomieni, żeby podejść do płonącego auta. Słyszałem wrzaski i szepty, rozmowy pełne złości, frustracji i niepokoju. Nie rozumieli, co się dzieje. Banda idiotów, nic więcej. Poczułem się tak wykończony, jakbym przebiegł z dziesięć kilometrów, temperatura wysuszyła powietrze wokół, przez co pod powiekami miałem piasek, a w ustach popękaną pustynię. Widziałem wzrok basiora, który nie odrywał wzroku od mojej pełnej, stalowej formy- wyglądałem jak polerowana figurka w skali 1:1, a w gładkim, stopionym już w jedno futrze odbijało się jego zakrzywione, uśmiechnięte odbicie na tle szalejącego pożaru. Ciekawy widok, haha. Dach klatki w pewnym momencie po prostu runął nam na głowy jak wylana z garnka zupa, przez co Michio omal nie zemdlał, próbując utrzymać pole siłowe w ryzach. Lśniąca maź rozlała się po leśnej dróżce, podpalając suchą trawę i drobne krzaczki. Na jej powierzchni, już nieco ostygłej od chłodnego powietrza, utworzyły się postrzępione płatki stali, poprzecinane żyłkami bieli jak w przypadku prawdziwej lawy. Wokół wozu szalała panika, wrzaski były nie do zniesienia, nie pozwalali nam się skupić. Ucichły, dopiero gdy silnik auta eksplodował w ich przerażone twarze. Huk był okropnie głośny i gdyby nie pole siłowe Michio, my też skończylibyśmy parę metrów dalej, w paru kawałach. Basior w końcu nie wytrzymał i puścił czar, ale falę uderzeniową zneutralizował. Nie mogłem otworzyć oczu, bo kwaśny, czarny jak smoła dym oplótł nas i wdzierał się do płuc. Oboje zakasłaliśmy boleśnie. Poczułem tylko, jak ostatnimi siłami stara się trzymać nas parę centymetrów nad rozgrzanym do czerwoności morzem żelaza.
- Michio! Pomóż rzesz! – Zdołałem wykrzyczeć w huku pożaru i ciągłego kaszlu. Sam resztkami mocy starałem się ochłodzić żelazo pod nami na tyle, że w razie upadku nie utoniemy w płomieniach. Pośród dymu widziałem jego powykręcany w cierpieniu pysk i lśniące od łez oczy. Zacisnął zęby tak mocno, jakby szkliwo miało od nich zaraz odprysnąć. Kolejna fala uderzeniowa, która tym razem jakby rozeszła się dokładnie od łap basiora. Rozwiała dym i przydusiła płomienie, ukazując nam błękitne niebo i tlące się szczątki karawany. Skończył się hałas, skończył przeraźliwy gorąc, skończyły się płomienie do nieba i skończył się czarny dym. Skończyli się ludzie i skończyła się karawana.
Upadliśmy z plaskiem na wysepkę z jeszcze stałego, bezkształtnego placka metalu, które kiedyś było naszym więzieniem. Było przyjemnie chłodne, koiło drobne poparzenia i zadrapania. Staliśmy tam tak jeszcze drobną chwilę, ale dłużącą się niczym wieczność. Cali w drgawkach, aż w końcu opadliśmy z sił; łapy się pod nami ugięły i wkrótce mogliśmy tylko sapać skuleni i spoceni na lśniącej podłodze. Zaśmiałem się do siebie. „Jak by na to tak spojrzeć, walka działa na wilki prawie tak samo, jak seks” -pomyślałem. Głupie myśli…złe żarty mi przychodzą do głowy na starość. Zachowuję się jak własny wujek.
Michio obrócił się na plecy, spojrzał w niebo i zarechotał- jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że żyje- po czym zawył jak prawdziwy wilk. A ja zawyłem z nim.
( Michio? Może mi wyszedł zbytni patos, ale jak chcę, żeby było epicko to ma być epicko xp Nie chciałam już pisać dalej, no bo cmon, zaczytasz się na śmierć, ale weźmy tego nie kończmy ta od tak. Może nie będziemy jedynymi magicznymi stworzeniami, które były w tej karawanie, albo ten rudy wróci z lasu, twoja teraz inwencja twórcza.)

Od Krzemienia c.d Lucasa

- Mam nadzieję, że nie byłem dla ciebie zbyt wielkim problemem- odważył
 się w końcu powiedzieć. - Jest może jakiś sposób, aby mógł się tobie odwdzięczyć?
- Odwdzięczyć...-parsknąłem.- Wybacz butę, ale nie sądzę, byś był w stanie cokolwiek zrobić w aktualnym stanie. Lepiej leż spokojnie i posłuchaj zaleceń pani doktor szczura. Nic od ciebie nie chcę.- Podszedłem do paleniska, rozwiązałem pęczek gałęzi i zacząłem układać ognisko.- Od dwóch do czterech miesięcy, a to ci dopiero… Masz tu kogoś z rodziny, matkę, siostrę, babcię?
- Nikogo w promieniu poniżej paru dni marszu. A nawet jeśli byś kogoś znalazł, to raczej nie poda pomocnej łapy.
- Niech to. To może masz gdzieś dom, jaskinię?
- Nocowałem przecież na ziemi. Jestem tu obcy, nawet nie wiedziałem, dokąd dokładnie zajdę. Wciąż nie wiem.
- Cholibka. – Wykrzesałem łapami ogień i powtórzyłem, tylko ciszej. - Oj cholibka.
Nie jestem niańką dla chorych, to pewne. Umiem uczyć, ale nie kurować. Co najwyżej dobrze gotuję albo sprzątam. Codzienne kąpiele, codzienne kąpiele...phi, gdzie ja tu mu teraz wyczaruję codzienne kąpiele! Bagatela. Koło domu płynie strumyk, ale szczeniak daleko nie zajedzie z tą raną. Nie teraz, nie w tym tygodniu. Niech to, ostatnio coś zmiękłem na starość. Niech nie chodzi, ja się tym zajmę.
Basior spojrzał na ogień liżący gałęzie, potem na mnie.
- Energia czy ogień?
- O żywioł pytasz? Elektryczność. To taka drobna sztuczka, nic wielkiego młody. Za to pierwsza, jakiej się za bachora nauczyłem. – Podałem basiorowi łapę.- Krzemień. Nietrudno zgadnąć skąd imię.
- Lucas. –Lekko niezgrabnie, ale podał łapę.- Mieszkasz tu sam?
- Nieopodal jest wataha; banda dziwaków, ale wszyscy jesteśmy siebie warci. Bądź co bądź miłe osobniki, to można na pewno powiedzieć. Jednak co do jaskini to zgadza się- mieszkam sam.
Lucas rzucił okiem na dwie maty do spania jakby lekko skonfundowany, ale nie pytał o więcej.
- Jest twoja, czuj się jak u siebie. Raczej nie będzie już nikomu potrzebna.
- Dziękuję. Do kogo należała, jeśli mogę spytać?
Wzdrygnąłem się, chociażby myśląc o odpowiedzi.
- Do rodziny…ale już od wieków mnie nikt nie odwiedził, cholibka. Jeśli ją zakrwawiłeś, nie przepraszaj. Uplotę nową.
Lucas spojrzał pod brzuch na bordowe plamy pozostawione na bambusowej plecionce. Szybko wrócił na miejsce i znów nie powiedział nic poza mruknięciem. Ruszyłem w stronę spiżarni, złapałem w zęby pusty kociołek i wyszedłem nad strumyk. Zbiegłem szybko po obrośniętych mchem kamieniach, polną dróżką i wcisnąłem kociołek pod mały wodospadzik utworzony na oberwanym pagórku. Gdy do środka wpadło parę drobnych rybek, miałem lekki dylemat czy ich nie puścić wolno. „Obfite posiłki”, napomknął gryzoń w moich myślach. Cóż, gulasz rybny też jest niczego sobie. Nacieszcie się życiem rybeńki, tak szybko ucieka.
Ryby pływały w kółko po naczyniu, gdy próbowałem niczego nie rozlać w drodze powrotnej. Przestały już się tak szamotać, jakby powoli usypiały, kołysane monotonnymi ruchami letniej wody. Kiedy wróciłem, młody już siedział na macie i oglądał opatrunek.
- Boli?- Wypytałem przez zaciśnięte zęby, po czym zawiesiłem kociołek nad ogniskiem. Dobranoc rybeńki.
- Ta, ale to ten dobry rodzaj bólu. Czuć, że żyję.- Lucas ruszył delikatnie łopatką i skręcił się z bólu. Jednak z niego twarzy nie schodził lekki, zębaty uśmiech.
- Dziwak.- Parsknąłem grubiańsko i wpadłem do spiżarni po składniki na zupę. - No, opowiadaj młody: Kto cię, do jasnej cholery, tak urządził?
(Lucas? Trochę bardzo zmienił mi się ton narracji od poprzedniego opka. Podpatrzyłem od ciebie, za dobre było, żeby nie zgapiać. )

Od Rose do Equela

Rose z tęsknotą wpatrywała się w leniwie spływające po szybie okna krople deszczu. Wokół niej panowała nieprzyjemna, męcząca cisza, którą od czasu do czasu przerywały ciche westchnięcia wadery. Dopadł ją bowiem istny koszmar, jedna z najgorszych zmor znienawidzona przez wszystkich na tym świecie - nuda. Wilczyca czuła się okropnie, i nie było żadnego sposobu aby coś z tym zrobić. Kiedy tego samego dnia się obudziła, miała cichą nadzieję, że ktoś odwiedzi ją tego rana. Jednak im później się robiło, tym więcej traciła nadziei na czyjeś odwiedziny.
Z pyska Rose wydobyło się kolejne, ciężkie westchnięcie. Wilczyca przypatrywała się gęstym, ciemnym chmurom wypełniającym niebo w jej zasięgu wzroku. Co to w ogóle za pogoda? Dlaczego kiedy dopiero rozpoczęło się lato, wszyscy muszą tkwić w swoich domach? Rose zdecydowanie wolałaby, aby w tej chwili jasnoniebieskie, czyste niebo wieńczyło słońce. Wszystko byłoby bardziej kolorowe i wesołe, a członkowie watahy z ochotą eksplorowaliby jej tereny. Wyobrażając sobie taką scenerię, ze smutkiem i żałosnym jęknięciem zwinęła się w kulkę, zamykając oczy. Po chwili cichych przemyśleń ogarnęło ją zmęczenie, któremu postanowiła się poddać.
Wadera powoli uchyliła powieki. Nadal znajdowała się w swojej przestronnej, zimnej jaskini. Coś jednak było nie tak - czuła dziwne, przyjemne ciepło u swego lewego boku. Rose powoli podniosła się i spojrzała w stronę, z której ono pochodziło. Na jej pysku uformował się ciepły uśmiech, a w rozbudzonych, ucieszonych widokiem przed sobą oczach jak gdyby błysnęły iskierki szczęścia.
Equel wrócił.
<Equel?>

8.07.2019

Od Aarona cd. Gemini

Zabrakło mi tchu, gdy po szamotaninie z gryfem, ów zwierz porwał na swoim grzbiecie Gemini i powoli odlatywali w przestworza. Otrzepałem futro z kurzu i pobiegłem za nimi. Niestety szybko zgubiłem waderę i gryfa. Zbliżająca się noc wcale nie ułatwiała sprawy. Mimo to kontynuowałem pościg. Z trudem łapałem oddech, równocześnie tracąc siłę w łapach. Koniec końcom potknąłem się o wystający korzeń i zaliczyłem bolesny upadek. Byłem zgubiony. Ciemno, zimno, strach o Gemini. Ponownie wstałem z trawy i rozejrzałem się. Moją uwagę przykuła wznosząca się nad drzewami góra. Zdałem sobie sprawę, że to właśnie w jej kierunku cały czas biegłem. Tam gryf musiał zabrać moją przyjaciółkę! Nie miałem czasu do stracenia - skoczyłem między zarośla, licząc, że będzie to najkrótsza droga do miejsca docelowego.
Stanąłem u podnóża góry. Nie wydawała się strasznie wysoka, jednak zdawałem sobie sprawę, że wspinaczka trochę mi zajmie. Zbocze było pochyłe, przez co ciężko było mi zaczepić o coś łapy. W końcu mi się udało. Góra miejscu, gdzie aktualnie się znajdowałem była pełna wystających kamieni. Znacznie ułatwiło mi to dalszą drogę. Skakałem z półki skalnej na inną półkę skalną. Droga mijała mi szybko. W myślach powtarzałem sobie jedynie "Nie patrz w dół. Nie patrz w dół". Wzrok więc non stop kierowałem w stronę płasko ściętego szczytu. Przybliżałem się do niego, gdy pewny, że od zdobycia góry dzieli mnie kilka skoków, moje łapy ześlizgnęły się z kamienia i prawie runąłem w dół, gdyby nie moja szybka reakcja - zaczepiłem przednimi łapami o wystającą gałąź. Zwycięstwo. Z trudem podciągnąłem się wyżej. Podwójne zwycięstwo. Odsapnąłem, gdy ponownie znalazłem się na półce skalnej. Byłem padnięty, ale nie miałem czasu na przerwę. Kontynuowałem wspinaczkę.
W końcu zdobyłem szczyt. Padałem z łap. Usiadłem, by zregenerować siły i rozejrzałem się wokoło. Siedziałem na kamiennej posadce. Niedaleko zauważyłem jakieś ruiny. Pomiędzy kamiennymi murkami dojrzałem ruch. Przywarłem do ziemi i powoli przesunąłem się w pobliże zburzonej budowli. Od razu rozpoznałem znajomy zapach.
- Gemini! - zawołałem w stronę wadery. Ta początkowo zaskoczona spojrzała w moim kierunku. Najwyraźniej ucieszyła się na mój widok i zaczęła biec w moim kierunku. Uspokoiłem się, gdy zobaczyłem, że jest bezpieczna. Tylko gdzie jest gryf? Wtedy zobaczyłem zwierza - stanął naprzeciwko mnie, najwyraźniej zdenerwowany. Skoczyłem przed Gemini, gotowy do walki. Nastroszyłem futro i zacząłem głośno warczeć.
- Jeżynowe Skrzydło! Spokojnie! - usłyszałem głos wilczycy. Gemini nagle znalazła się przy gryfie. Co ona robi? Przecież może jej zrobić krzywdę! - To Aaron. Przyjaciel.
Z otwartym pyskiem obserwowałem całą scenę. Dlaczego ona z nim negocjuje?
- Jeżynowe Skrzydło? - zapytałem zdziwiony, powoli zbliżając się do wadery. Gryf obrzucił mnie niepewnym spojrzeniem, ale uspokoił się.
- To jego imię - wyjaśniła Gemini. - Nie zrobi nam krzywdy. Przyprowadził mnie tutaj, ale nie mam pojęcia dlaczego.
Pokiwałem łeb ze zrozumieniem. Ominąłem Jeżynowe Skrzydło i przyjrzałem się budowli. Była dosyć duża. Dopiero po chwili zauważyłem coś ciekawego. Gniazda i pióra. To musi być legowisko gryfów! Tylko dlaczego jest tutaj tylko ten delikwent?
- Chodźcie tutaj! - zwróciłem się do towarzyszy. - Jeżynowe Skrzydło, czy to twój dom?
Gryf pokiwał powoli głową. Było to niepokojące. Bałagan pozostawiony w ruinach świadczył, że od dawna tutaj nikogo nie było. Dodatkowo miejsce sprawiało wrażenia porzuconego w pośpiechu. Podniosłem z ziemi pióro. Było pokryte starą, zaschniętą krwią.
- Nie wiem, co tu się stało, ale musiało być przerażające - odparłem, odkładając przedmiot na miejsce.

<Gemini?>

7.07.2019

OD Artemisii CD Tobiasa

Obudziłam się pod wpływem wyjątkowo jasnego światła, które wdzierało się do moich oczu przez zmęczone powieki. W pierwszej chwili byłam zdezorientowana, gdyż w mojej jaskini światło nie było tak silne. Potem do mnie dotarło, co się wydarzyło, a raczej powoli zaczęło docierać.
Chciałam zerwać się z miejsca i zobaczyć, czy wszystko w porządku z Tobiasem, ale jedyne na co miałam siły i się zdobyłam, to otworzenie oczu. Światło początkowo oślepiło mnie, ale potem powoli zaczęłam widzieć coraz więcej. Znajdywałam się w jakimś obcym miejscu, w otoczeniu jakichś liści i prawdopodobnie lekarstw. Leżałam na jakimś miękkim podłożu, ale mimo to powoli zaczął do mnie docierać ból, jaki odczuwałam na całym ciele, od podbić łap po głowę. Najbardziej jednak ból raził od pleców i kości grzbietowych, co tylko wzmagało wspomnienia latających wszędzie kamieni, podczas gdy ja byłam w szale elektrycznym. Nie pamiętałam nic po tym, jak oberwałam w grzbiet, ale zgadywałam, że zostałam przeniesiona do jakiegoś szpitala watahy, czy czegoś w tym rodzaju. Moje założenia zostały po chwili potwierdzone, gdy ujrzałam szczura i wilka, którzy zostali mi przedstawieni jako medycy. Po chwili ujrzałam również leżącego nieopodal Tobiasa. Próbowałam się przekręcić, by skierować się bardziej w jego stronę i spróbować odezwać, ale okazało się to niezwykle bolesne.
- Leż spokojnie. - odezwał się do mnie cicho wilk, zupełnie jakby czytając mi w myślach. Poczułam jak dotknął mojego grzbietu i jęknęłam z bólu, długo i zdecydowanie za głośno. Chyba obudziłam tym Tobiasa, bo po chwili usłyszałam głos szczurzycy uspokajającej go. Najwidoczniej również próbował się ruszyć.
- Szo siee szaało? - zapytał dziwnie rozmytym głosem, po czym ponownie został skarcony.
Obraz zaczął mi się powoli rozmywać, przed oczami widziałam dziwne mroczki i wzorki, a w uszach dzwoniło i zatykało się na zmianę. Dotarło do mnie jeszcze, że ktoś tłumaczył Tobiasowi, co zaszło, ale słyszałam co któreś słowo, nie mogłam więc wywnioskować, jak nas znaleźli i przetransportowali z powrotem do domu. Zresztą, nie byłam w stanie na wnioskowanie czegokolwiek. Tuż przed zapadnięciem w mocny sen usłyszałam, jak mi się wydawało, swoje imię, a potem oddałam się w objęcia Morfeusza.
Kiedy ponownie się ocknęłam czułam się już nieco lepiej. Może to dużo powiedziane w moim stanie, ale przynajmniej nie bolała mnie już tak głowa, zdołałam nawet otworzyć oczy na całkiem długo. Poza medykiem dostrzegłam niedaleko moją siostrę, która gdy tylko zauważyła, że nie się obudziłam, podeszła do mnie.
- Jak się czujesz? Wiesz, jak się zamartwiałam?! Coś ty robiła, gdziekolwiek tam byłaś?! - zaczęła na mnie krzyczeć po cichu z bardzo zmartwioną miną i smutnymi oczami. Czułam się dziwnie. To nie ja byłam osobą, o którą powinno się martwić, wręcz odwrotnie. To ja opiekuję się swoją siostrą. A to spojrzenie w jej oczach było nie do zniesienia. Jakbym zrobiła coś złego. A przecież to nie była moja wina! Ja tylko starałam się ocalić siebie i Tobiasa. I nie chciałam, żeby ktoś miał przeze mnie kłopoty. Teraz prawdopodobnie oboje będziemy je mieć, ale w końcu to był tylko wypadek.
Nie zdołałam zdobyć się na odpowiedzenie Asterii, a ta została poproszona o przyjście później, a także nie krzyczenie przy chorych. Po cichu odetchnęłam na to z ulgą, a po kolejnej dawce lekarstw i jakichś dziwnych mikstur ponownie zapadłam w długi, mocny sen.
<Tobias? Niesamowita akcja, wiem XD>

6.07.2019

Od Vi cd Shira



Drzewo do którego przyprowadziła mnie Shira było piękne! Nie wiem dlaczego, ale przy nim czułam się bardziej rozluźniona. Kiedy wadera zawołała mnie weszłam w cień i przeniosłam się na gałąź niedaleko niej. Ujrzałam tego samego ptaka, którego kilka razy spotkałam wcześniej. Stworzenie widząc mnie podleciało bliżej. Kiedy wyciągnęłam łapę usiadł na niej i zaćwierkał. Myślałam, że tak jak zawsze zaraz odleci, ale chyba postanowił inaczej. Uśmiechnęłam się do niego. Ptak po chwili zmienił się w jaszczurkę, której łuski były koloru srebrnego, połyskującego metalu. Jaszczurka wdrapała się na moją głowę. Spojrzałam na wilczycę, ale ona wyglądała jakby rozumiała tyle ile ja.
- No to coś nowego - usłyszałam. Już myślałam, że głosy znikły, ale najwidoczniej nie... Długo wytrzymały bez odzywania się. - Wygląda na to że ten ptak nie jest zwykłym ptakiem, a magicznym stworzeniem z mocą iluzji.
Po chwili odpoczynku na gałęzi drzewa postanowiłam zejść, ale kiedy już byłam naprawdę nisko poślizgałam się i spadłam.
- Nic ci nie jest? - zapytała z wyraźną troską w głosie Shira
- Wszystko porządku - odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać
Po krótkiej chwili wadera znalazła się tuż obok mnie. Jaszczurka zeskoczyła z mojej głowy. W powietrzu ponownie zamieniła się w ptaka, który krążył nad nami ćwierkając.
- Chyba chce byśmy za nim poszły - stwierdziłam i ruszyłam za nim. Nie widząc koło siebie wilczycy stanęłam. Odwróciłam się i spojrzałam na waderę. Wyglądała jakby miała wątpliwości co do tego.
- No chodź - zachęciłam ją i już po chwili biegłyśmy za stworzeniem.
Biegłam przed siebie co chwilę spoglądając to na Shirę, to na ptaka by upewnić się czy nie zgubiłam wadery lub naszego przewodnika. Po jakimś czasie zwolniliśmy.
- Chyba jesteśmy blisko celu, ale przed nami nie było kompletnie nic. Trochę mnie to zdziwiło, ale ptak leciał dalej, a ja postanowiłam mu zaufać. Nagle ziemia pod nami się zapadła. Znalazłyśmy się w pięknej jaskini, która pełna była srebrzystych, czerwonych oraz złotych kwiatów.
- Jesteś cała? - zapytałam
- Tak - odpowiedziała wadera
Ptak podleciał do drzewa, które znajdowało się na środku tego miejsca. Zaćwierkał i usiadł na jednej z gałęzi. Postanowiłam podejść do niego. Kiedy szłam dookoła mnie latały płatki tych kwiatów. Na drzewie zauważyłam, że rosną metaliczne kwiaty. Myślałam, że w życiu już nic więcej mnie nie zaskoczy... a jednak. Zwierze znowu się przekształciło w węża. Zeskoczył z gałęzi i spadł na mój grzbiet, po czym oplótł mi się wokół szyi i chyba nie miał zamiaru w najbliższym czasie zejść. Usiadłam przy drzewie i pokazałam wilczycy, żeby podeszła. Usiadła obok mnie.

<Shira? >

Od Vi do kogoś chętnego



Strasznie nudziło mi się w jaskini. Dzień dłużył się niemiłosiernie. Kiedy przechadzałam się w te i z powrotem zahaczyłam przypadkowo o półkę na której miałam składniki potrzebne do różnych rzeczy. Fiolka z zaschniętym kwiatem lotosu się rozbiła. Na szczęście miałam wiele takich. Postanowiłam więc ruszyć na wyprawę po kwiaty, kryształy i inne przydatne przedmioty. Zabrałam więc torbę i wybiegłam z jaskini.
Przechadzałam się po lesie szukając składników potrzebnych do odprawiania niektórych rytuałów. Kiedyś stanowisko szamana to było coś. Wszyscy przychodzili z różnymi sprawami. Tu trzeba kogoś się pozbyć, tu rzucić klątwę na rodzinę lub przedmiot, pozbyć się klątwy, uleczyć rany, zrobić miksturę, voodoo, rozmowa z duchami itd. Potem ten zawód przestał być tak ważny. Nikt już tak naprawdę szamanów nie szanuje. Robi się wszystko byle nie do osoby, która używa czarnej magi! Co jest złego w czarnej magi? Jak się nie będzie łamać zasad to jest bezpieczna w stu procentach. Zatrzymałam się przy jednej z roślin.
- Krwawnik, hm... przyda się. - zebrałam kwiat, schowałam go do torby i ruszyłam dalej.
Po drodze znalazłam jeszcze hyzop lekarski, fiołek polny i wiele innych. Wyprawę więc uznałam za zakończoną i to sukcesem. Polowanie na zwierzęta zostawię sobie chyba na inny dzień. Tak samo szukanie szlachetnych kamieni. Wróciłam do swojej jaskini i pochowałam znaleziska do odpowiednich buteleczek, szkatułek. Sprawdziłam jeszcze czego brakuje, aby następnym razem tego poszukać. Kiedy odchodziłam strąciłam przez przypadek talię kart tarota. Kiedyś próbowałam z nich wróżyć, ale to nie dla mnie. Złamałam jakąś zasadę i kilka tygodni później wilk, któremu przepowiadałam został znaleziony w jeziorze. Podobno słyszał głosy zmarłej córce i widział cienie. Zostawiłam więc karty i już nie wróżyłam z nich. Jedyną wadą czarnej magi jest to, że nie można złamać żadnej zasady bo efekty mogą być okropne. Od opętania, zawarcia niechcianego paktu do śmierci. Ale jak się siedzi w tym jakiś czas to już się wie co można co nie. Posprzątałam więc talię i odłożyłam ją obok przedmiotów na laleczki voodoo. Resztę dnia chciałam spędzić przy jeziorze, ale kiedy wychodziłam z jaskini zobaczyłam nieznanego mi wilka. Ale co się dziwić. Większości wilków nie znałam, bo byłam nowa. Ale byłam jednego pewna. Bez przyczyny by tu się nie udali. Stałam przez chwilę w milczeniu, czekając aż coś powie, ale po jakimś czasie mi się znudziło więc postanowiłam zacząć.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam

<Ktoś chętny?>

4.07.2019

Od Lucasa c.d Krzemienia


Wyczerpany po długiej nocy, spałem przez najbliższe dni, będąc całkowicie odciętym od zewnętrznego świata. Mój wypoczynek przerywał jedynie ciągły ból w okolicach odciętego skrzydła, który w pewnych momentach nasilał się. Z czasem miejsce w okolicy rany zaczęło drętwieć i stawać się mniej wrażliwe. Przebudziła mnie dopiero nagła iskra, która przeszyła całe moje ciało z powodu naruszenia odsłoniętej, wewnętrznej strony skóry. Nie miałem jednak siły, aby zrobić cokolwiek więcej niż tylko się skrzywić. Nawet moje powieki były na tyle słabe, żeby nie móc się chociaż odrobinę podnieść, dlatego już po paru minutach ponownie zasnąłem pomimo męczącego mnie bólu.
Obudziłem się kiedy zza horyzontu zaczęło wyłaniać się leniwe, letnie słońce. Wciąż leżąc, rozejrzałem się po miejscu, w którym teraz byłem. Całkowita zmiana otoczenie z tego, które zapamiętałem na nowe, obudziła we mnie niepokój. Zachowując jednak spokój, zacząłem dokładniej przyglądać się jaskini i wypatrywać, ewentualnie innych, znajdujących się tu osób oprócz mnie. Kiedy jednak poczułem, jak coś drobnego porusza się na grzbiecie po mojej sierści, momentalnie znieruchomiałem. "Zrzucić to szybko czy poczekać aż samo zejdzie?" - pomyślałem gdy stworzenie zatrzymało się w jednym miejscu. Spróbowałem po woli wstać, jednak już przy próbie wyprostowania jednej z przednich łap, przerwał mi pisk z góry.
- Nie kręć się! - odezwał się dość cienki głos, ale bardzo dobrze słyszalny i najwyraźniej lekko poirytowany.
Położyłem łapę na wcześniejszym miejscu i lekko wystraszony, ponownie zastygłem w bezruchu. Miałem mętlik w głowie i nie potrafiłem stwierdzić co takiego własnie się dzieje oraz czym jest stworzenie na moich plecach. Ciszę przerwał lekki brzdęk jak gdyby czegoś na podobieństwo metalu, a już po paru sekundach ponownie odczułem ból pod lewą łopatką na tyle silny, że nie mogłem się powstrzymać przed potrząśnięciem ramionami.
- Chcesz żebym wyrwała ci te drzazgi razem z mięsem?! - znów odezwał się ten sam głos. - Jeśli teraz tego nie powyjmuję to później może wdać się zakażenie. Wtedy to dopiero będziesz mieć problem! A masz teraz już i tak szczęście, bo gorączka spadła dość szybko.
Obok mnie spadł kawałek małego drewienka, praktycznie całego pokrytego już zeschniętą krwią. Następnie po nim spadały kolejne małe drzazgi i kamyczki, którym za każdym razem towarzyszyła fala bólu. Starałem się jak najbardziej przy tym ograniczać mój ruch, który jedynie pogarszał sytuację, sprawiając jeszcze dotkliwsze pulsowanie w miejscu brakującego skrzydła. Przez cały ten czas leżałem cicho, nie wiedząc nawet co powiedzieć ani jak o cokolwiek zapytać. Zapoznawanie się z nowymi osobami nie było moją mocną stroną, a sytuacja teraz temu towarzysząca, nie pomagała mi w żaden sposób.
Po usunięciu wszystkich przeszkadzających kawałków, poczułem jak na moją ranę spływa woda. Ponownie delikatnie się wstrząsnąłem, starając się nie wydawać żadnych niepożądanych dźwięków, które zdradzałyby mój stan. Następnie nieznajoma, drobna osoba, położyła na moje odsłonięte tkanki materiał nasączony czymś lekko zimnym, aby następnie z lekkim trudem zacząć owijać bandaż przechodzący wokół mojej klatki piersiowej oraz przez lewe ramię.
- Podnieś się żeż trochę, za spory jesteś żebym sama cię uniosła - wymamrotała, po czym zeszła ze mnie, aby przełożyć bandaż pode mną.
W końcu była to dla mnie okazja, aby zobaczyć z kim mam tak naprawdę do czynienia. Jeszcze bardziej więc mnie zatkało, kiedy zobaczyłem, że jest to, dość sporej wielkości jak na swój gatunek, biała mysz. Po dokładnym zawiązaniu bandażu, zaczęła zbierać wcześniej porozrzucane odłamki wyciągnięte z rany, a następnie także drobne narzędzia, które miała ze sobą. Były one naprawdę małych rozmiarów, ale mimo to porządnie wykonane w sam raz dla niej do użytku. Kiedy mysz była już prawie spakowana, do jaskini wszedł wyraźnie starszy wilk, mając przy sobie sporą ilość gałęzi.
- Podsumowując, rana nie jest aż tak tragiczna, na jaką wyglądała - zaczęła mówić mysz, chowając ostatnie materiały do skrzyneczki. - Kość od skrzydła została w całości usunięta razem z chrząstką, więc nie powinno być żadnych fenomenów przy zrastaniu. Większym problemem jest utrata dość sporej ilości krwi, dlatego poruszaj się, aby rana nie zrosła się źle, ale też zbyt nie przemęczaj się dopóki twój organizm nie nadrobi strat. Ważne są przy tym dość obfite posiłki. Natomiast odnośnie bandażu to należy go zmieniać na początku przynajmniej trzy lub cztery raz dziennie z użyciem maści, której większe ilości będziesz mógł dostać u mnie. Jak na razie zostawię ci porcje, która spokojnie wystarczy na dwa dni. Gdy już skóra zacznie się zrastać wystarczy sam bandaż, aby rana nie zabrudziła się. Co do kąpieli to jedna dziennie powinna być odpowiednia, ale tylko w przezroczystej wodzie. Całkowita regeneracja w obrębie łopatki potrwa zapewne od dwóch do trzech miesięcy. Przy ewentualnych, niepokojących zmianach, zgłoś się do mnie na kontrolę - skończyła mówić, łapiąc rączkę małej skrzynki w pyszczek. - To tyle, miłego dnia - wymamrotała jeszcze przez ściśnięte zęby, będąc już jednak dość zadowoloną, prawdopodobnie z powodu profesjonalnie wypełnionej przez siebie pracy.
- Dziękuję za pomoc - odparłem jedynie cicho w pośpiechu, aby zdążyła mnie jeszcze usłyszeć przed wyjściem.
Mysz opuściła jaskinię z lekko uniesionym do góry w dumie ogonem, tym samym zostawiając mnie samego z basiorem, który właśnie szykował coś nad palącym się ogniem z przyniesionych gałęzi. Najwidoczniej nie chciał wcześnie przerywać wypowiedzi gryzonia, bo dopiero teraz spojrzał na mnie.
Lekko się speszyłem kiedy poczułem na sobie jego wzrok. Nie wiedziałem czy odezwie się pierwszy, czy to może lepiej jeśli ja zacznę rozmowę. Wiadome było jednak dla mnie, że to na pewno nie mysz mnie tutaj sprowadziła i to nie w pierwszej kolejności jej mogłem być wdzięczny za uratowanie mojego życia. Pomimo uczucia bezpieczeństwa wolałem wciąż pozostać czujnym jedynie na wszelki wypadek, chociaż wilk ani trochę nie wydawał się być do mnie wrogo nastawionym. Wydawał się nawet patrzeć na mnie wręcz z lekkim wyrazem współczucia..
- Mam nadzieję, że nie byłem dla ciebie zbyt wielkim problemem - odważyłem się w końcu powiedzieć. - Jest może jakiś sposób aby mógł się tobie odwdzięczyć?

(Krzemień? Przepraszam, że odpowiedź po tak długim czasie)

Od Rimmona do Asterii

Już wiedziałem. Wiedziałem, że on jej zwiał. Nie miałem tego za złe Mazi, w końcu to nie jej wina. Znałem całą historię. I pomimo, że wiedziałem, że ten cały Tobiasz nie chciał źle, miałem nieziemską ochotę, aby go zabić. Byłem pewny, że jeśli go spotkam, to go nie polubię. Z ciężkim serem muszę przyznać, że jestem... załamany. Swoją nieudolnością. Wręcz wstrząśnięty. Wyszłem od Sory i szedłem zamyślony ciężko oddychając. Chciałem się uspokoić i nie zwracałem uwagi na otoczenie. Ku swojemu zdziwieniu nagle usłyszałem jak ktoś do mnie mówi
- Witaj, jestem Asteria. Niedawno dołączyłam z siostrą do watahy - jakaś czarnofutra wadera uśmiechnęła się w moją stronę przyjaźnie, na co prychnąłem.
- Rimmon - wyminąłem ją bez słowa przy okazji machając ogonem jak kot i standardowo obdarzając ją moim beznamiętnym wzrokiem, przez który widziałem, jak cofnęła się o krok. Nie zawracając sobie głowy, poszedłem dalej. Kątem oka zauważyłem, jak wadera lekko potrząsa przecząco głową, a następnie truchta za mną
- Czeekaj - zrównała się ze mną - Co robisz? Nudzi mi się i szukam wilka, który mógłby mi pokazać jakieś fajne tereny, które są w watasze/
Rzuciłem na nią przelotnie wzrokiem
- Znalazłaś złą osobę. Szukaj dalej - widziałem jej grymas niezadowolenia. Nie obraziłbym się, gdyby sobie poszła. Serio.
- Jesteś jedynym wilkiem, jakiego dzisiaj spotkałam. Nie daj się prosić
- Muszę iść zapolować - chciałem ją zbyć, jednak chyba mi to nie wyszło bo zobaczyłem błysk w jej oczach
- Chętnie pójdę z tobą! Mogę Ci pomóc, jestem zaganiaczem... - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale jej przerwałem obrzucając ją krzywym spojrzeniem
- Nie dasz rady mi dorównać. Nie będziesz w stanie. Znam tylko jednego wilka, który dotrzymałby mi tempa - widziałem, że ją wcięło, ale naprawdę chciałem się jej pozbyć. Mogła by sobie już iść, na przykład teraz, już w tym momencie. Chciałem pobyć sam, a ona mi to uniemożliwiała. Na moje nieszczęście zadziałało to na nią odwrotnie. W jej oczach widziałem bunt i iskierki złości. Prychnęła tak samo, jak ja przed chwilą.
- Nic o mnie nie wiesz, a już mnie oceniasz? Przed chwilą się poznaliśmy. Chodź i się przekonaj głupku. - Głupku? Serio? Ta mała miała odwagę powiedzieć mi, że jestem głupi? Rozbawiło mnie to, przez co miałem ochotę cicho się zaśmiać, jednak nic po sobie nie pokazałem. Zamiast tego w moich oczach błysnęły złośliwe ogniki.
- Start za - udałem, że się popatrzyłem na niewidzialny zegarek - teraz. Kto zdobędzie więcej królików w godzinę, ten wygrywa. Aha i znosimy je tutaj na dwa osobne stosy - na moje słowa wadera potruchtała w stronę lasu odwracając się do mnie tyłem. Z tej okazji, że aktualnie tereny były obfite w zwierzynę, nie musieliśmy się martwić o to, że nam braknie królików. Ruszyłem w las, aby udowodnić jej, kto miał rację.
                                                                       ***
Byłem zadowolony z siebie. Łowy szły mi dzisiaj wybitnie szybko i miałem przed sobą stos martwych zwierzaków. Godzina właśnie minęła i widziałem, jak wadera podchodzi do swojego stosu i kładzie na nim ostatniego królika.
- Liczymy - odezwała się, a ja nie mogłem powstrzymać mojego wyrazu pyska, na którym wymalował się złośliwy uśmiech
- Oczywiście
Po chwili wiedzieliśmy kto wygrał. I była to Aste... nie no, żartuję, oczywiście że ja. Wadera skwitowała to pogardliwym prychnięciem. Można było jednak zauważyć, że była zadowolona, chyba dlatego, że znalazła sobie jakąś rozrywkę.
- Jako nagrodę pocieszenia, możesz zanieść króliki do magazynu. A ja żegnam - powiedziałem, po czym odwróciłem się i pobiegłem przed siebie. Za swoimi plecami usłyszałem tylko niedowierzające "Ty dupku", na co na moim pysku pojawił się wesoły uśmiech. Ale ona nie musiała o tym wiedzieć i niech tak lepiej zostanie.

Nie zdążyłem za daleko odbiec, kiedy usłyszałem jej krzyk. Z początku myślałem, że się o coś uderzyła, albo coś, ale po przeanalizowaniu stwierdziłem, że to brzmiało niepokojąco i postanowiłem zawrócić. Ruszyłem bardzo szybkim truchtem w jej stronę. Chociaż sobie pobiegam. Kiedy ją ujrzałem, coś nieprzyjemnie ścisnęło mi żołądek. Właśnie byłem świadkiem, jak drobną waderę atakowała rozwścieczona Winegra. Polując przez nieuwagę musiała wejść na jej teren. Kretynka. Widziałem, jak starała się ochronić barierą z lodu, ale przez to, że dosłownie chwilę wcześniej oboje mieliśmy nie mały wysiłek fizyczny, marnie jej to szło. Przyśpieszyłem maksymalnie pokrywając się płomieniami i rzuciłem się na stwora. Czułem bijącą od niego coraz większą wściekłość. Zrzucił mnie gwałtownie z siebie, nagle pojawiając się za mną. Przydała by się ta kretynka Mazikeen, bo jakby nie patrzeć, to ona jest specem od szybkości. Źle to rozegrałem i nie miałem za bardzo możliwości, żeby odeprzeć atak. Chwilę później poczułem bolesny cios w grzbiet, który odrzucił mnie na dwa metry. Ałć. Winegra z niesamowitą szybkością znowu ruszyła w moją stronę. W tym czasie zdążyłem się podnieść na cztery łapy nieco obolały. Zrobiłem unik. Rozeźlony potwór za następny cel obrał sobie moją towarzyszkę, która zdążyła nieco zregenerować swoje siły i teraz całkiem szybko utworzyła przed sobą tarczę z lodu, o którą obił się stwór. Znowu zaatakowałem, tym razem z dystansu, miotając w to stworzenie kulami ognia. To stworzonko jest jakieś bipolarne, bo znowu ruszyło na mnie. Uskoczyłem, przez co Winegra znowu zrobiła szybki zwrot, jednak tym razem dalej atakując mnie. Rzuciłem się na nią nieźle obrywając. Była wielka. Znowu chciała mnie zaatakować, jednak poczułem wokół siebie wiatr i zauważyłem, że stwór ma problem. Domyśliłem się, że Asteria najprawdopodobniej ma w żywiołach wiatr i właśnie opiera się nim przeciw Winegrze. Dała mi tyle czasu, że w momencie w którym "puściła"wiatr, mogłem spokojnie uniknąć następnego ataku. Nie pomyślałem jednak, że stwór ponownie rzuci się do wadery, przez co ani ja, ani ona nie zdążyliśmy zareagować. Winegra brutalnie wbiegła w Asterię rzucając nią na około ponad cztery metry. Znów zaatakowałem z dystansu, żeby zwrócić na siebie uwagę potwora. W tym czasie w mojej głowie wykiełkował pomysł, który miałem nadzieję, że się uda. Zmusiłem Winegrę, żeby zaczęła mnie gonić i w pewnym momencie ukryłem się w mroku, przez co zdezorientowana zatrzymała się rozglądając za mną. W tym czasie powróciłem do wadery. Była przytomna, jednak nie mogła ustać na łapach i miała rozcięty łuk brwiowy, z którego leciała krew. Nie przewidziałem, że mój plan ma małą lukę w postaci czasu. Bydle, które nas zaatakowało, było uparte i nie zauważyłem, kiedy do nas podbiegło. Na szczęście Asteria zauważyła co się święci i utworzyła wokół nas kopułę z lodu, o którą potwór walną z głośnym łoskotem. Bydle próbowało się cały czas przebić, przez co na lodzie powstawały pęknięcia. Z braku lepszych pomysłów tym razem ja osłoniłem nas mrokiem, przez co byliśmy dla niego niewidocznie i postanowiłem stworzyć iluzję. Przypatrując się dokładnie waderze odtworzyłem na tyle, na ile mogłem jej futro oraz siebie, przez co obok nas stały nasze kopie. Winegra rozwaliła lód, widząc tylko i wyłącznie nasze iluzje, którymi pokierowałem tak, aby pobiegły w las. Tak jak się domyślałem, bestia pobiegła za nimi. Nie wyczuwając zagrożenia uwolniłem swoją magię. Byłem trochę bardzo uszkodzony.
- Co teraz? - zachrypniętym głosem odezwała się wadera
- Dasz radę iść?
Próbowała się podnieść, ale jej to nie wychodziło. Nie mając wyjścia, pomimo, że mnie bolał wziąłem protestującą wilczycę na swój grzbiet usadzając tak, żeby nie spadła. Musiała położyć swój łeb w moim gęstym futrze, bo była tak ustawiona; inaczej się nie dało. Musiałem iść ostrożnie, żeby jej przypadkiem nie zrzuć. Po chwili poczułem, jak jej oddech zwalnia - zasnęła.

<Asteria? Może być? XD >

3.07.2019

Od Shiry CD Elliot

Po wypowiedzeniu tych słów, ruszyłam pędem przed siebie. Chwilę zwątpiłam, ale Elliot zaraz mnie dogonił. Gdzie tak gnałam? Jest już dosyć późno, więc w szkole nikogo nie ma, czyli biegłam w stronę jaskini szczeniaków. Mam nadzieję, że ktoś tam będzie. Zwinnie wymijałam przeszkody na mej drodze. Wyminęłam jakiś krzak, przeskoczyłam powalony pień, ominęłam drzewo. Nagle przypomniało mi się, że zostawiłam Raylę przed jaskinią Lii. Jak mogłam?! Chwila nieuwagi, wystający korzeń i już leciałam ku ziemi, wywijając majestatycznego orła. Mocno zaryłam nosem o ziemię. Elliot w mgnieniu oka był tuż przy mnie. Pokracznie wstałam do pozycji siedzącej, otrzepując się z ziemi i masując łapą obolały nos.
- N-nic ci nie jest? - zapytał basior, z wyraźną troską w głosie.
- Au - to jedyne co odpowiedziałam, wciąż masując nos.
I w tym momencie zauważyłam Raylę idącą sobie powolutku i spokojnie w naszą stronę, śmiejąc się głośno.
- Ahahah, żebyś się widziała! - powiedziała cały czas się śmiejąc - chociaż w sumie szkoda, że to ty a nie on - dodała po uspokojeniu się, wskazując ogonem na basiora.
Posłałam jej mordercze spojrzenie. Po chwili wstałam, ruszając dalej. Tym razem wolniej. Byliśmy już niedaleko, więc nie zaszkodzi tym razem trochę bardziej uważać.
- Chodź, już blisko - ponagliłam Elliota.
I w końcu doszliśmy. Zatrzymaliśmy się zaraz przy jaskini szczeniaków. Na nasze szczęście, przed nią bawiły się trzy z nich.
- Weź idź się schowaj bo dzieciaki przestraszysz - burknęłam na tygrysicę, odganiając ją ruchem łapy. Ta tylko prychnęła i usiadła gdzieś w pobliżu. Ja z Elliotem podeszliśmy do szczeniaków, które zauważywszy nas, przerwały zabawę i zaczęły uważnie nam się przyglądać.
- Hej dzieciaki! - przywitałam się radośnie, następnie zwracając się do mego towarzysza - poznaj Noego - powiedziałam wskazując na młodego, czarnego basiorka - Korniszona Korę - wskazałam na najstarszą z całej trójki waderę w bluzie - i Zefira - pokazałam na najmłodszego szczeniaka - a to jest Elliot, szczeniaki - dodałam, kończąc tym samym moją wypowiedź.
Jednak po chwili znów się odezwałam:
- Jest jeszcze Suri, ale nie wiem gdzie może być.


<Elliot?>

Od Michio CD. Krzemienia

- Mam dość jakikolwiek wycieczek. Wiejmy stąd! Czekaj, jak ty to wcześniej zrobiłeś?
Basior odwrócił się w kierunku wyjścia.
- Nie tym razem, młody. Nie roztopię prętów, podtrzymują półtonowy dach, są za duże, rozleją się na 1000-stopniową kałużę tuż na naszej drodze ucieczki.
- Przebiegłbym.
- Straciłbyś łapy.- Odwrócił się z powrotem w moją stronę.- Inne pomysły?
Westchnąłem.
- Pomyślmy logicznie.
- Nie ma sprawy- odparł prawie natychmiast- chociaż zdaje mi się, że właśnie jesteśmy w trakcie logicznego myślenia.
- Dziękuję za trafne spostrzeżenie. Kontynuując- zrobiłem krótką pauzę, jakby oczekując kolejnego wtrącenia, które nie nastąpiło- moje pole siłowe raczej nic tu nie da. Mógłbym ewentualnie spróbować rozsadzić klatkę od środka, ale wolałbym nie narobić hałasu. Któraś z twoich mocy się tu przyda?
- Raczej nie, jeśli nie chcesz zostać porażony prądem. A ty? Masz coś oprócz pola siłowego?

Przejechałem pazurami po metalowym podłożu. Do naszych uszu dotarł nieprzyjemny zgrzyt. Uznałem, że nawet gdybym miał się przeskrobać przez to badziewie, nie spróbuję.
- Umiem panować nad roślinnością, ale wątpię, że przewożą jakieś zielsko. Poza tym nie najlepiej mi to wychodzi.
- Nad drewnem też umiesz panować?- Nie czekając na moją odpowiedź, pchnął mnie w stronę kraty.- Otwórz, zmywamy się stąd.

Nagle klatka podskoczyła. O mało nie dostałem zawału, kiedy straciłem równowagę i zanim zdążyłem jakoś zareagować na wyniki jazdy wyboistą drogą, leżałem pod łapami swojego towarzysza niedoli. Podniosłem się na lekko obolałej łapie, po czym wyraziłem swoje stanowisko.

- Auć.
- Na zdrowie- odparł sarkastycznie, wzdychając ciężko.- Otworzyłeś już może?

- To działa tylko na żywe rośliny. Nie załatwię tego w ten sposób.
- Jesteśmy wkopani.
- Jeszcze nie.
- To jak się wydostaniesz?

Rozejrzałem się, jednak nie zobaczyłem wiele więcej niż metal. Yhh...

- Jakiś plan?- Basior zdawał się znudzony klatką. Gdzie oni tak właściwie nas wieźli?
- Jeszcze myślę- mruknąłem w odpowiedzi, a klatka znowu poruszyła się pod naszymi łapami.

Chwilę przesiedzieliśmy w ciszy. Dość długą. W końcu na coś wpadłem.

- Może jednak spróbujesz stopić tę pułapkę...?
- To już przerabialiśmy, młody. Nie przebiegniesz przez to.
- Bez mocy może nie. Ale pole siłowe może nam w tym pomóc, prawda? Nikt się nie poparzy, jeśli tego nie dotknie.

Natychmiast wstał.

- Dobra. Zaczynajmy tę szopkę.

<Krzemień? Bajlando! Sorki, że czekałeś. Słabo u mnie było z pomysłem. Po wszystkim możesz wpaść na herbatkę ^^>

Od Noego CD Lii 'Jeśli sto razy powtórzę...'

Alphy zdawała się mniej przyjemna niż wcześniej. Zanim jednak przejdę do mojej próby ucieczki z tego przerażającego miejsca, opowiem, co działo się w międzyczasie.
Deszcz dalej lał, Royce ciągle nie zwracał na mnie uwagi, ciasto nadal się piekło, a Alpha wybyła, bo musiała ogarnąć jakieś talerzyki, więc... Wypiłem pół kubka kakao, na drugą połowę połasił się mój kochany kruczek, a potem, gdy Pan Wielce Starszy znowu padł na dziób, zasypiając na stosiku koców, ciasto było chłodne i gotowe do zjedzenia. Szara wadera wróciła z talerzami. Zjedliśmy po kawałku piernika, a reszta została na tacy. Po krótkich rozważaniach dostępnych opcji podziału zjadł je smok. A raczej połowę z tego, co zostało, więc zapas ciasta w tej jaskini jednak nie skończył się szybciej, niż powstał. Alpha była fajna. Nie tak, jak poprzednia wariatka. Wracając do chwili, w której deszcz przestał padać... Nie mówiłem? Przestał padać! Cóż... wieczór. Nie było ciemno, ale skłamałbym też, mówiąc, że było jasno. Zasadniczo, to było jak w dziurawym kartonie po butach. A kiedy usłyszałem strasznie głośny trzask nie wiadomo skąd...

Pisnąłem i skoczyłem na Royce'a.

- Wracajmy, proszę!

Kruczek się obudził. Zanim jednak wstał i zapytał jak zwykle, o co chodzi, wróciła wadera. Spojrzała na mnie z jakąś dziwną miną, po czym odchrząknęła, co w półmroku, tak jak zresztą wszystko, zdawało się potwornie straszne. Zepchnąłem swojego towarzysza z wieży koców i puściłem się pędem w stronę wyjścia.

- Noe, siadaj szczeniaku!- twardy ton Royce'a przeszył mnie na wskroś. Zatrzymałem się, prawie dławiąc się swoim sercem.- Co jest?

- Em...- Po chwili w jaskini rozbłysło światło. Zacisnąłem powieki, bojąc się złapać oddechu.

Jeśli sto razy powtórzę, że to sen, to się obudzę tak? Tak!?

- Coś nie tak...?

To sen.

To sen.

To sen.

To sen.
To sen.
To sen.
To sen. To sen. To sen. To sen. To sen, to...

- Noe?

- JESTEM ŚPIĄCY!

Kruk westchnął teatralnie.

<Lia? Zawał gotowy>

Od Shiry CD Vi

- Na pewno nie chcesz popływać? - zapytałam Vi, podpływając do niej.
- Na pewno... - odparła.
Hm, no trudno. Oddaliłam się od niej i pływałam jeszcze chwilę, aż mi się nie znudziło. Nagle wpadłam na pomysł. Uformowałam z wody wielką ośmiornicę, ze mną w środku. Pomachałam jedną z wodnych macek do Vi, po czym zaczęłam wywijać nią dziwne tańce. Wadera przyglądała się, chichocząc. Potem zanurzyłam się pod wodę, a ośmiornica się rozpłynęła. Podpłynęłam do brzegu i wyszłam z jeziora. Leniwie podeszłam do Vi i rzuciłam się plecami na ziemię zaraz obok, głośno wzdychając. Leżałyśmy tak chwilę (z tym że ja do góry nogami) i wygrzewałyśmy się w słońcu. Pozwoliłam, aby moja mokra sierść sama powoli wysychała pod wpływem gorących promieni słonecznych. Spojrzałam na towarzyszącą mi waderę. Za pomocą magii uformowałam jedną wodną mackę. Dotknęłam jej końcówką nosa Vi, wydając z siebie ciche "pip", śmiejąc się cicho. Ona również się zaśmiała. Zwróciłam głowę ku górze, obserwując jak chmury leniwie suną po niebie, pchane przez lekki, ciepły (ugh), letni wiatr. Delektowałam się ciszą. Po długiej chwili zerknęłam znów w stronę zbiornika wodnego, przekręcając się na brzuch i unosząc głowę. Tafla wody delikatnie falowała, wydając przy tym cichy, lecz przyjemny i kojący szum. Nagle coś przerwało niezmącony jak dotąd spokój. Dostrzegłam, że pod wodą rusza się coś sporego. W pewnym momencie spod wody wyłonił się rząd zbliżających się w naszą stronę płetw grzbietowych.
- Lepiej stąd chodźmy. Nie wiadomo co to może być - zaproponowałam, wstając pospiesznie.
Vi kiwnęła łbem i uczyniła to samo. Oddaliłyśmy się spory kawałek.
- Hej, wiem gdzie możemy iść! Za mną! - wypaliłam nagle, zmieniając kierunek.
Wadera bez słowa, szybko dogoniła mnie. Tuptałam wesoło, aż nie ujrzałam mojego celu. Było nim ogromne drzewo z chyba milionem gałęzi. Pod nim był przyjemny cień, tworzony za sprawą również dużych i licznych liści.
- Lubię tu przychodzić z Raylą i słuchać śpiewu ptaków, kiedy nie mam co robić - powiedziałam, podchodząc pod sam pień.
Zwykle jest tu pełno ćwierkających ptaków. Wspięłam się na jedną z niższych gałęzi, a potem jeszcze trochę wyżej. Rozejrzałam się dookoła.
- Hej, zobacz jaki piękny ptak! - powiedziałam do Vi, wskazując na doprawdy pięknego, białego ptaka, którego pióra lśniły jakby były zrobione z metalu, siadającego właśnie na jednej z gałęzi.


<Vi? Czyżbyś nie widziała go już wcześniej?>

2.07.2019

Od Elliota CD Shiry

Gładko poszło. Przez te kilka chwil wstępnej rozmowy z alfą czułem się trochę niepewnie i prawie w ogóle nie wtrącałem się w rozmowę, którą prowadziła z Shirą. Ta druga nakreśliła moją obecną sytuację i przedstawiła, jak mają się fakty. Staraniom o przyjęcie do watahy nie musieliśmy poświęcić szczególnie dużo energii. Był to jeden z momentów mojego życia, kiedy miałem wrażenie, że naprawdę urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. 
Na dodatek towarzyszka białoskrzydłej wadery została na zewnątrz, więc mogłem przez ułamek sekundy zapomnieć o ciągłych przytykach dotyczących wątłej budowy ciała. Wraz z przyjęciem do watahy zniknęły moje obawy o własne życie. Gdyby Rayla nie miała pomysłu na śniadanie, obiad czy kolację poważnie musiałaby zastanowić się, czy włączenie mnie do swojej karty dań okazałoby się właściwym rozwiązaniem. Straciliby wtedy jednego, dość obiecująco zapowiadającego się członka swojego stada. Mówiąc krótko, aura otaczająca moją osobę zmieniła się diametralnie, a gwarancja ochrony uderzyła do głowy odrobinę za bardzo. 
W myślach już widziałem zarys batalii słownej prowadzonej z tygrysicą oraz moje niewątpliwe zwycięstwo. Zobaczymy, jak długo będzie miała taki cięty język!
Z wewnętrznego uniesienia wyrwała mnie Shira: 
- A więc witamy w Watasze Mrocznych Skrzydeł, Elliot - uśmiechnęła się ciepło.
Odwzajemniłem uśmiech poprzedzający chwilę niezręcznego milczenia. 
- Shira, tak właściwie…- nareszcie nie poplątałem jej imienia.
- Tak? - serdeczny ton nie opuszczał wadery nawet na chwilę.
- Tak właściwie to co ja będę miał tutaj robić? - spytałem lekko zmieszany.
Odparła, że na pewno znajdziemy mi jakieś zajęcie. Czy ktokolwiek spodziewał się innej odpowiedzi? Shira należała do wilków niepozostawiających swoich towarzyszy na lodzie. Jestem pewien, że jej opiekuńczość nie tylko na mnie robiła wrażenie.
- Wyglądasz na całkiem oczytanego. Czyli pewnie umiesz nieźle czytać i pisać, co nie Elliot? - posłała mi pytanie.
Potwierdzająco kiwnąłem głową.
- A ze szczeniakami masz doświadczenie?
Powtórzyłem ruch i opowiedziałem o moim rodzeństwie, któremu jeszcze nie tak dawno poświęcałem wiele swojego czasu.
- To świetnie! Prześwietnie! W taki oto sposób zostajesz honorowym nauczycielem czytania i pisania. Chodź, przedstawimy cię szczeniakom, skoro wkrótce będą spędzały z tobą swój wolny czas - entuzjazm i jeszcze raz entuzjazm.
Honorowy nauczyciel, co? To określenie całkiem mnie rozbawiło, ale wizja bycia niańką kolejny raz trochę ostudziła mój zapał. Jednak zanim zdążyłem niechętnie westchnąć, musiałem pognać za Shirą, która radośnie pędziła przed siebie. Będąc w jej towarzystwie, nawet największa maruda nie jest w stanie pozwolić sobie na zniechęcenie.
<Shira, gdzie tak biegniesz?>

Od Vi CD Shira


Kiedy doszłyśmy do jeziora, ucieszyłam się. Moje ulubione miejsce do odpoczynku, pobycia samemu czy przemyśleniu kilku rzeczy. Jednak jeśli chodzi o wodę to nie przepadałam za tym żywiołem. Mogłam wchodzić do niej do momentu w którym czułam grunt pod nogami. Od kiedy w poprzedniej watasze jeden z wilków utopił się przestałam zbliżać się do wody całkowicie. Ale po jakimś czasie przeszło mi... no nie całkiem ale nie boję się już panicznie wody.
- Nie... ale ty się nie krępuj - uśmiechnęłam się
Po moich słowach Shira wskoczyła do wody. Ja podeszłam bliżej i usiadłam na brzegu. Obserwowałam jak wadera pływała. Po chwili podpłynęła do mnie.
- Gdzie twoja towarzyszka? - zapytałam
- Została w jaskini - odpowiedziała wilczyca
Próbowała mnie jeszcze namówić na wskoczenie do wody, ale nie dałam za wygraną. W zamian użyłam mojej mocy iluzji i już po chwili wadera pływała z delfinami, żółwiami oraz innymi rybkami, a na dnie pojawiły się rafy koralowe i inne wodne rośliny. Ciężko mi utrzymać iluzję więc trwało to krótko. Muszę jeszcze nad nią poćwiczyć. Im częściej jej używam tym dłużej udaje mi się ją utrzymać. Mimo wszystko wydawało mi się, że wadera dobrze się bawiła. Shira podpłynęła do mnie i uśmiechnęła się.
- Na pewno nie chcesz popływać? - zapytała
- Na pewno... - odparłam
<Shira?>

Od Mazikeen Do Tobiasa

Było mi tak strasznie przyjemnie. Nie chciałam za nic, żeby to boskie uczucie minęło Leżałam na czymś miękkim i czułam, że mną lekko kołysze. Uspokajało mnie to. Owiewał mnie delikatny przyjemny i uspokajający zapach, który na myśl przywodził mi dom. Przez ułamek sekundy poczułam niemiłe ukłucie w trzewiach, które szybko minęło. To co teraz czułam - ten spokój  - mogłoby to trwać w nieskończoność. Aktualnie było mi po prostu zajebiście Przez chwilę nawet poczułam się tak, jak dawno się nie czułam - bezpieczna. Niestety niedługo później zaczęły powoli dochodzić do mnie bodźce z zewnątrz. Czułam lekki ucisk na lewej łapie i moje całe obolałe ciało. Poruszyłam się lekko i spadłam z wysokości boleśnie obijając się o ziemię.
- Wszystko dobrze? - usłyszałam JEGO głos nad sobą. Myślałam, że mnie zaraz coś strzeli. Powoli podniosłam się na cztery łapy, lekko drżąc. Wszystko sobie natychmiastowo przypomniałam. Moje zmęczenie dawało się we znaki. Zdarza się, kiedy się nie śpi przez ponad 24 godziny, wdaje w bójki i używa swoich mocy.
- Czy ty wiesz co zrobiłeś? - Zapytałam lekko zachrypniętym przerażającym głosem, przez co basior niespokojnie poruszył łapami i cofnął się nieznacznie.
- Uratowałem życie innemu wilkowi - powiedział spokojnie, aczkolwiek w jego głosie dało się wyczuć niepokój. Na jego słowa poczułam jak po moim futrze samoistnie przeskakują niebieskie iskry, a oczy lśnią blaskiem tego samego koloru. Gdyby wzrok mógł zabijać, mjuż dawno byłby martwy.
- Z całego serca gratuluję Ci twojej głupoty - powiedziałam na pozór spokojnym głosem, a później wybuchnęłam - BO WŁAŚNIE ZYSKAŁEŚ SOBIE DWÓCH NOWYCH WROGÓW. NIKT CI SIĘ NIE KAZAŁ WPIERDALAĆ W TO CO NIE TWOJE, DLATEGO Z ŁASKI SWOJEJ ZOSTAW MNIE TERAZ SAMĄ! - Spuścił po sobie uszy i podkulił ogon. Następnie odezwał się.
- Przechodziłem obok i słyszałem jak tamten basior zaskowyczał. Przecież chciałaś go zabić! Po za tym powinnaś iść do szpitala, żeby Cię opatrzyli. Kiepsko wyglądasz...
Nie dokończył swojej wypowiedzi, przez spojrzenie, które mu posłałam. Zamiast tego skulił się.
- Nie pójdę nigdzie, za to ty możesz sobie iść - odparłam lekko drżącym głosem
- Przepraszam, ja nie chciałem, nie wiedziałem, że to on coś Ci zrobił. To nie było celowe.
Przeklinałam siebie w myślach, że w tym momencie nie potrafię założyć swojego typowego poker- face, bo wyglądałam teraz jakbym co najmniej dostała w ryj śmiercionośną patelnią Lii. Nie mogłam ogarnąć jakim sposobem on tak szybko połapał, że osoba, która mi zwiała - tfu, to słowo nie chciało mi nawet przejść przez myśl - coś mi zrobiła.
- Na serio nie chciałem? - Dokończył jakby piskliwym pytającym głosem widząc mój wyraz pyska

<Tobias? Ale się porobiło :P>

Od Gemini cd Aarona

Gryf miotał się po ziemi, przerażony i bardzo wkurzony zaczął kłapać dziobem w moją stronę.

- Gemini! - zdenerwowany Aaron szepnął do mnie, lecz ja nie miałam zamiaru go słuchać i się wycofać. Delikatnie dotknęłam zwierzę cierniami i dzięki swojej magii, przejęłam nad nim kontrolę, przez co kazałam mu się uspokoić. Gryf gwałtownie znieruchomiał. Z trudem szepnęłam do Aarona aby rozciął sznury. Ta sztuczka zawsze kosztuje sporo energii i skupienia. Niestety, basior nie miał przy sobie niczego ostrego, więc zaczął zębami rozgryzać sznury. Pomimo mojej kontroli, która cały czas słabła, gryfowi się nie spodobało, że Aaron coś przy nim robi. Szarpnął łbem, zrzucając wilka z siebie, a mnie uderzył, co bardzo zabolało. Straciłam połączenie z gryfem. Zanim się zorientowałam, zwierzę już wstało i zmierzał prosto w moją stronę. Wydałam zduszony okrzyk i przeturlałam się w bok. Zwierzę gwałtownie zawróciło i ponownie na mnie zaszarżowało. Z piskiem wstałam i spróbowałam uciec, lecz gryf zahaczył mnie. Poczułam, jak ciepła krew zaczęła lecieć mi po boku. Zaczepiłam się pazurami o zwierzę, gdy zarzucił łbem i zaczął frunąć. Szybko podciągnęłam się. Siedziałam na grzbiecie gryfa! Podczas szamotaniny, reszta węzłów krępujących jego ruchy spadły, więc teraz odzyskał pełny zakres ruchów. Biedny Aaron został na ziemi i ze strachem w oczach patrzył, jak oddalałam się z gryfem, coraz wyżej i wyżej. To była walka o przetrwanie. Gryf cały czas starał się mnie zrzucić, byliśmy na coraz większej wysokości, a ja popadałam w panikę. W końcu wkurzona wrzasnęłam

-Ej! Przecież ja ci chciałam tylko pomóc! - Zwierze zastrzygło uszami i zaczął trochę spokojnej lecieć. Zadowolona poprawiłam się na jego grzbiecie i uśmiechnęłam się.


***

-Tak w ogóle, to masz jakieś imię? - zapytałam się gryfa, znudzona już długą podróżą. Zwierze w odpowiedzi bardzo głośno wrzasnęło.

- Bardzo mi miło, eee..., nie powtórzę tego ryku, ale ja jestem Gemini. To powiesz mi gdzie dokładnie lecimy? - na to gryf już nie odpowiedział.

- Może by tak wymyślić ci imię? Co sądzisz o... Kamyk. Co ty na to? - gryf potrząsnął łbem i jeszcze raz wydał ten dziwny krzyk. - No to pokaż mi co to znaczy! - mruknęłam niezadowolona. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, gryf gwałtownie zakręcił i lecąc nad lasem zaczął czegoś szukać. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak wysoko jestem nad ziemią. Przełknęłam ślinę i mocniej się złapałam gryfa. Po chwili wylądował i wskazał dziobem krzak jeżyn oraz swoje skrzydło. Przekręciłam lekko głowę i przymknęłam jedno oko. Po chwili mnie olśniło.

- Jeżynowe Skrzydło! W sumie ładnie. - Znowu nie zdążyłam ani pomyśleć ani cokolwiek zrobić, ponieważ gryf gwałtownie oderwał się od ziemi i pofrunął w górę prawie pionowo. Krzyknęłam wystraszona, lecz z każdą chwilą coraz bardziej mi się to podobało.


***

Nagle się obudziłam i nie wiedziałam co się dzieje, gdzie ja jestem. Po chwili spojrzałam poza skrzydło gryfa, co od razu przypomniało mi, co ja tu robię. Zaczęły mnie ogarniać wątpliwości. Jeżynowe Skrzydło (w skrócie nazywałam go Jeżynkiem) zaczął obniżać lot. Wylądował na kamiennej posadzce, którą naruszył ząb czasu. Płyty były popękane, pomiędzy nimi wyrastały roślinki, a wokoło stały ruiny, najprawdopodobniej zamku, lecz z niego pozostał tylko murek, bądź niewiele wyższe ściany. Przylecieliśmy w środku nocy, więc byłam zaspana, głodna i zesztywniała, bo na gryfie jednak niewygodnie się śpi. Długo myślałam nad ucieczkom, ale teraz nie byłam pewna, czy zeskoczenie z grzbietu Jeżynka i popędzenie prosto przed siebie, jest dobrym pomysłem. Odetchnęłam głęboko. Mam nadzieję, że Jeżynek nie rzuci mnie na pożarcie innym gryfom.


(Aaron? Bardzo przepraszam, że tak długo pisałam to opowiadanie, ale obiecuję poprawę :3 )

1.07.2019

Od Tobiasa c.d Mazikeen

Osunęła się na ziemię, jakby wcale przed chwilą nie wyglądała, jakby chciała rozerwać mnie na małe strzępki, po czym brutalnie zeżreć moją duszę. Albo co gorsza, zaatakować patelnią i w razie, jakbym jeszcze żył - dobić szpadlem. Po drugim wilku, którego przed chwilą uratowałem przed niewątpliwą śmiercią nie było już ani śladu. Czarna wadera leżała na ziemi nadzwyczaj spokojnie. W końcu, czego można by było się spodziewać po kimś nieprzytomnym?
Mimo lekkiej niechęci kotłującej się w środku mojej klatki piersiowej, czułem że nie mogę jej tak zostawić. Jakby coś się jej stało podczas tych paru minut bezbronności, nie byłbym w stanie spojrzeć jej w oczy. Tym bardziej, jeśli byłyby puste, wgapione w nieznany żadnemu żywemu człowiekowi punkt. Lepiej gdybym zaciągnął ją do szpitala i po tym, jak odzyska przytomność, wytłumaczył się i przeprosił. Nie chcę mieć żadnych wrogów, nawet jeśli czuję lekką urazę. Jednak jestem pewny, że wydarła się tak na mnie tylko dlatego że była nabuzowana emocjami. Prawda...?
Podszedłem do niej i przez chwilę zastanowiłem się z której strony ją zabrać. Po chwili namyśleń, zdecydowałem się że najlepiej będzie przełożyć ją sobie przez plecy. Ułożyłem ją bokiem uważając na jej czarne skrzydła po czym sam położyłem się obok niej. Przełożyłem najpierw jej prawą przednią łapę, następnie lewą i przeciągnąłem ją troszkę dalej w prawą stronę. Jeszcze by zsunęła się podczas wstawania. Doskonale pamiętałem jak Haraka parę dni temu zakazała mi zbytnio się przemęczać. Mam nadzieje że wybaczy mi to, co zamierzałem za chwilę zrobić.
Po upewnieniu się że dobrze leży zdecydowałem się wstać. Złapałem w pysk delikatnie jej lewą łapę, na wypadek gdyby chciała zjechać. Powoli i ostrożnie wstałem na cztery łapy. Leżała niemal idealnie, lekka waga tylko ułatwiała zadanie. Zerknąłem jeszcze kątem oka czy ze skrzydłami wszystko w porządku, a kiedy zauważyłem że jedno z nich niebezpiecznie wisiało niemal nad ziemią, spróbowałem poprawić jego położenie za pomocą ogona. Gdy wszystko było gotowe, ruszyłem powoli w stronę szpitala.
Moja przebieżka nie była jednak zbyt długa. Gdzieś w połowie drogi poczułem ruch na moich plecach. Nie zdążyłem jednak zareagować, gdyż wadera zesunęła się z moich pleców uderzając głową o ziemię. Zmuszony byłem puścić jej lewą łapę. Jeszcze bym ją skręcił. Zdziwiony spojrzałem na leżącą na ziemi. A co jeśli ten upadek tylko pogorszył jej samopoczucie?
- Wszystko dobrze? - zapytałem bojąc się pogorszenia jej, nieznajomej mi, dolegliwości.
Obraz niewinnego, bezbronnego pyszczka sprzed paru minut rozpłynął się w powietrzu niczym czarny ojciec po urodzeniu dziecka wtedy, kiedy spojrzała na mnie burzliwym spojrzeniem. Moje serce zostało przebite przez strzałę strachu, jakby strzelała z swoich niebieskich oczu prawdziwymi błyskawicami.

<Mazikeen? Nie zdobędziesz nowej duszy do kolekcji~>

Od Tobiasa c.d Artemisia

Najpierw odzyskałem słuch. Śpiew ptaków oraz szum liści wybudził mnie powoli i łagodnie. Niestety, błogi stan nie trwał zbyt długo. Nawet przez zamknięte powieki byłem w stanie rozpoznać, że na moją twarz świeci nieprzyjemnie ostre światło, raz po raz zanikające i pojawiające się ponownie. Jednak nie to było najgorsze. Cały mój prawy bok zaczął boleć. Strasznie boleć. Mrowiący ból, jakbym leżał na tuzinie ostrych kamieni. Przeraźliwe szczypanie, jakby ktoś zdrapał z mojej obolałej części ciała całą skórę, po czym posypał ją solą, następnie przykładając do niej lód. Z sekundy na sekundy stawał się coraz bardziej nieprzyjemny. 
Ból głowy jednak nie okazał litości. Pojawił się, w przeciwieństwie do poprzednich objawów, nagle, oszałamiając mnie jeszcze bardziej, jakbym wcześniej nie był już wystarczająco obolały. Przeraźliwe zawroty głowy nasilane za każdym razem, gdy światło wpadało przez powieki do moich oczu. Przepiękne odgłosy natury zostały zagłuszone przez przeraźliwy szum, mający swoje źródło jakby parę metrów ode mnie. Najbardziej nasilony był jednak w prawym uchu. Czułem się okropnie. Nawet przez myśl przeszło mi, czy czasami nie umarłem, a teraz budzę się w piekle. 
I wtem sobie przypomniałem. Spadłem parę metrów w dół. Ale był tam ktoś jeszcze... Tylko kto? Nie potrafiłem sobie przypomnieć. Mimo tego, poczułem kłucie w klatce piersiowej. Co jeśli nie przeżył? Nie chciałem mieć na sumieniu czyjegoś życia. Nie mogłem. Lepiej by było, gdybym to ja umarł zamiast tej drugiej osoby.
Moje rozpaczliwe przemyślenia przerwał przeraźliwy dźwięk. Ktoś szedł. Mimo stawiania miękkich, cichych kroków, nadal słyszałem szorstki dźwięk szurania łap o ściółkę leśną. Ból głowy nasilił się, tak samo jak szumy w uszach. Otworzyłem lekko oczy, chcąc zobaczyć co podąża w moją stronę. Chwilę później żałowałem swojego czynu. Słońce zaświeciło mi gwałtownie w oczy, jeszcze bardziej nasilając dolegliwości. Zmarszczyłem pysk i zamknąłem oczy. Odruchowo zechciałem się skulić, jednak w tym samym momencie moje ciało przeszył jeszcze mocniejszy niż poprzednio ból prawego boku. Zastygłem w miejscu, bojąc się że następny ruch tylko pogorszy sprawę. Nawet się nie zorientowałem, że chwilę temu wydałem z siebie pisk. 
- Ciołku, leż grzecznie, nie widzi mi się dzisiaj grzebać zdechlaków. - usłyszał w odpowiedzi. 
Coś zasłoniło źródło, więc mogłem w końcu otworzyć oczy. Szczur szukał czegoś między ziołami, a jakiś wilk siedział obok, zasłaniając słońce swoim ciałem. 
- Szo siee szaało? - zapytałem, troszkę zdziwiony tym, jak trudno było mi powiedzieć te trzy słowa.

<Artemisia? Nie potrafię pisać trupem ;_;>