Biegłem przed siebie. Za mną słychać było jedynie huki i spanikowane krzyki przerażonych istot. Odwróciłem pysk. Ogień. Niszczycielski żywioł szalał wśród drzew, chłonąc kolejne ofiary, które tylko podsycały jego siłę. Znowu tu jestem. Tylko... Dlaczego? Nagle zatrzymałem się. Nie wiem, czy robiłem to do końca świadomie. Być może senne mary rządziły się własnymi prawami. Usiadłem, przymrużyłem oczy. W płomieniach dostrzegłem znajomą sylwetkę. Śmiała się. Albo płakała. Nie wiem. Podniosłem się z ziemi i pognałem w tamtą stronę. Zira... Jej oczy były niemalże puste. Bez wyrazu. Chciałem tam podbiec. Przytulić ją, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Lecz zamiast tego...
Nagły, przeraźliwie głośny dźwięk rozniósł się dookoła. Gwałtownie otworzyłem oczy, zrywając się do pozycji siedzącej. Sen... Znów ten sam. Odrzuciłem jednak na bok smętne myśli, skupiając się na kolejnej próbie dobicia się do moich drzwi. Chwiejnym krokiem podreptałem w stronę wyjścia z jaskini. W progu ujrzałem znajomą sylwetkę, należącą do przywódczyni watahy.
- Już nooo... - jęknąłem zaspanym tonem. - Dlaczego mnie budzisz w środku nocy?
- Jest dziesiąta czterdzieści - mruknęła Lia, unosząc lekko brew.
Zamrugałem szybko powiekami, starając się sprowadzić swój umysł do rzeczywistości. Kiedy już nieco otrzeźwiałem, przeciągnąłem się lekko, zerkając na waderę.
- W każdym razie... Czemu zawdzięczam tę wizytę? - zapytałem.
- Mam sprawę - oświadczyła nieco poważniej samica. - W skrócie; jest problem, trzeba go zbadać, wybrałam ciebie na towarzysza do tej 'misji'. Chyba nie masz żadnych ważniejszych planów?
- Ym... Nie. Przez cały dzień i tak tylko bym się nudził - wzruszyłem obojętnie ramionami. - No dobrze... Więc co mamy zrobić?
[ Lia? A jakoś tak nie mam z kim pisać :/ ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz