31.01.2020

Od Eve cd Tsuri

Tsuri ukrył się w swoim koszyku. po posiłku reszta jego rodzeństwa poszła w ślady samca i urządziła sobie popołudniową drzemkę. Aby nie plątać się nikomu pod łapami położyłam się na swoim posłaniu i myślałam. On tego nie widział. Może to był duch, albo po prostu mi się przewidziało. Ale czarny basior był taki realistyczny... Jeśli Lux nie widziała tam żadnego ducha, to znaczy, że mi się przywidziało. Gdyby obraz był zaczarowany Tsuri też widziałby ruch, a przecież nie wiedział, o co mi chodziło... - myślałam. Po kilku minutach Ivo przyniósł mi kość, z mięsem. Obgryzłam porządnie kostkę i miętoliłam ją w zębach, nadal rozmyślając. W pomieszczeniu rozległo się  ciche chrapanie, a po chwili przyleciała Lux.
-Widziałaś ten obraz na piętrze? - spytała. Pełna nadziei wstałam by być na równi z zwierzo-duchem.
-Widziałam...
-Fajny prawda? Jak będziesz mieć swoją jaskinię, to spytaj, czy możesz go sobie wziąć. Pasuje do Ciebie. Widać, że wilk był silny i...
-Oszalałaś?!-przerwałam jej krzycząc półszeptem, by nikogo nie obudzić- To jest obraz z jakimś psychopatą. Do tego, jego spojrzenie nadal tkwi w mojej głowie. Nie chcę go więcej widzieć. Ewidentnie miałam zwidy, gdy na niego patrzyłam, gdyby to się powtórzyło, to byłabym pewna, że oszalałam.- po chwili niezręcznej ciszy dodałam- Idę się przewietrzyć- i wyszłam zostawiając za sobą obrażoną łasiczkę i drzemiące szczeniaki. Stanęłam nad samym brzegiem. miękki, ale zimny piasek dawał mi ukojenie. Wpatrywałam się w wodę. Nagle usłyszałam cichy, męski głos. po moim ciele przeszedł lekki dreszcz
~Eve...- ignorowałam go, ale po chwili usłyszałam drugi głosik. Również męski, ale głośniejszy
~Eve...-  Zasłoniłam sobie uszy i zamknęłam oczy w skupieniu. 
-Nikogo tu nie ma. To tylko wiatr, to tylko wiatr...-powtarzałam sobie, chcąc zagłuszyć kolejne nawoływania, jednak na nic mi się to zdało, bo usłyszałam kolejny głos, tym razem delikatny, szczenięcy. mówił ze smutkiem
~Dlaczego nas ignorujesz?- W moich oczach zbierały się łzy, gwałtownie się podniosłam i krzyknęłam przed siebie:
-ZOSTAWCIE MNIE!- echo rozchodziło się po całej jaskini. Byłam zrozpaczona i wystraszona, a do tego ktoś nagle stanął na mną, na piasku. odwróciłam się a przede mną stał Tsuri, którego pewnie obudziłam. widziałam jak przez mgłę. Basior może był wściekły za pobudkę, może wystraszony jak ja? Nie byłam w stanie tego określić. Miałam zaszklone oczy i byłam zbyt roztrzęsiona.

<Tsuri? Eve ma nieproszonych gości w głowie. :3 Masz jakiś pomysł?>

Vespre jednak przeżył

Autor grafiki: Hyilf
Imię: Vespre
Wiek: 0 miesięcy
Płeć: basior
Cechy fizyczne: Już w dniu poczęcia było widać, że Vespre będzie należeć do tych bardziej kościstych osobników. Mimo wątpliwości co do tego, czy na pewno przeżyje pierwsze godziny poza brzuchem matki, jako jedyny z swojego rodzeństwa dożył drugiego dnia. Przed niechybną śmiercią uratowała go jedna ważna cecha, której nie odziedziczyli jego bracia – odporność na truciznę. To właśnie przez wytwarzanie przeciwciał neutralizujących truciznę mamy jego masa ciała znacząco ucierpiała. Nie posiada jednak gruczołów jadowych – możliwe, że w przyszłości nie będzie mieć żywiołu trucizny. Pewne jest tylko, że szczeniak posiada żywioł wolności. Bielutkie jak lutowy śnieg, wątłe skrzydełka są tego dowodem. Widząc je można się zastanawiać, czy na pewno będą mogły kiedykolwiek unieść swojego właściciela nad ziemie. To tylko złudzenie - pod delikatnymi piórkami kryją się mięśnie tak silne, jakie powinny być u szczeniąt w jego wieku. Kontrast między kolorem futra, a skrzydeł na pewno jest rażący w oczy. Sierść Vespre jest ciemnoszara, przybierająca lekko granatowego odcienia. Nie jest jakoś nadzwyczajnie długa, można by powiedzieć, że jest przeciętna. Dłuższa się robi na ogonie, karku oraz czole. Ta na łbie formuje się w grzywkę, dzięki której piaskowe oczy basiorka nie są aż tak narażone na słońce. Właśnie to przez działanie oświetlenia jego grzyweczka powoli, z dnia na dzień jaśnieje.
Cechy charakteru: Cichy, nie odznacza się jak na razie przesadną ruchliwością. Woli przebywać w towarzystwie mamy i swojego przyrodniego rodzeństwa, niż w gronie obcych. Jednak w przypadku, gdyby się znalazł przy kimś spoza jego rodziny nie uciekłby z podkulonym ogonkiem. Mimo strachu próbowałby nawiązać chociaż najsłabszą więź. Nie potrafi wytrzymać podczas niezręcznej ciszy - robi wszystko, żeby chociażby troszkę podtrzymać temat, nawet jeśli ma być to sztywna gadka. Nie chciałby robić sobie wrogów, źle znosi jak ktoś jest na niego zły.
Cechy szczególne: Białe skrzydełka kontrastujące z ciemnoszarą sierścią.
Lubi: Spokój, ciepełko
Nie lubi: Z powodu większej wrażliwości na zimno nie lubi przeżywać w mroźnych miejscach, a co za tym idzie, unika matki w złym humorze jak ognia. Nienawidzi każdego ptaka, włącznie z nielotami. Drażni go dezorientacja u innych osobników, jednak nie okazuje swojego zirytowania publicznie.
Boi się: Śpiewających radzieckich chomików
Historia: Urodzony w watasze
Zauroczenie: Brak
Głos: Link
Rodzina: Mama Zahira, ojciec jak i dziadkowie nieznani
Jaskinia: Mieszka razem z mamą
Towarzysz: Brak
Dodatkowe informacje*: -
Coins: 5cs
Właściciel: ophiuchus@onet.pl

Od Tibii c.d. Ren

Szum liści. Wszędzie. Dookoła. Słyszałam szum liści.
Rozejrzałam się. Czerwone, pomarańczowe i brązowe liście latały w powietrzu. Jesień?
Wyczułam królika. Co z tego?
Gryzoń skakał wśród liści i drzew. Co miałam zrobić?
Usłyszałam znajomy głos.
'' Przygotuj się. '' 
Nie dałam rady się odwrócić, żeby spojrzeć na twarz wilka.
Głos jednak pamiętałam doskonale. To był Six.
'' Zakradnij się. Wyczuj moment i złap go. '' 
Stałam w miejscu. Jak wryta. Tak bardzo tęskniłam.
Za kim? Przebywałam z tym basiorem nie cały dzień. Zdążyłam i tak mu sprawić pamiątkę na całe życie.
'' Napisz o tym książkę. Chętnie ją spalę. '' 
Drżałam. Żałuję każdego słowa.
'' Ja za to chętnie zdzieliłbym cię nią po łbie. ''
Chciałam płakać. Nie mogłam.
'' Nie zawsze podpasuje godzinka, a trzeba przecież ułożyć futerko przed wyjściem z jaskini, prawda? '' 
Jaka ja byłam naiwna.
'' Mówisz o mnie?''
Przepraszam.
'' Wyglądam na takiego?'' 
Chcę cofnąć czas.
'' Akurat, jeśli chodzi o polowania, jestem ZAWSZE pierwszy. ''
Chcę zmądrzeć.
'' Z A W S Z E. '' 
Tak bardzo mi wstyd.
Gdyby nie to, że nie umiałam polować, dawno wykonałabym jego polecenie.
- Nie umiem. - odpowiedziałam dawnym, trochę młodszym głosem niż teraz.
- Każdy wilk umie. - nie był to już on. Trochę mroczniejszy i niższy głos basiora przyprawił mnie o gęsią skórkę. Nie powiedziałby tak.
Wiatr szumiał mocniej. Dalej w krzakach coś szeleściło. Głośny tupot i sapanie samo za siebie mówiło, że stworzenie jest ogromne i niebezpieczne. Teraz to zauważyłam.
Kilka miesięcy temu nie zastanawiałam się nad konsekwencjami swojej naiwności. Pamiętam ten dzień.
Dzień, w którym sprawiłam Sixowi największą przykrość, jaką kiedykolwiek doświadczył.
- W takim razie nie jestem wilkiem. 
'' Czasami odpuszczasz. '' 
Six był wspaniałym dowódcą i nauczycielem. Nigdy nie odpuszczał.
'' Przykład? '' 
Teraz to wiem.
'' Nie było takiego. ''
Nie chciałam tego widzieć.
'' Ale będzie. ''
To moja wina.
'' Nie wydaje mi się.'' 
Tylko ci się wydawało.
'' Chciałabyś.'' 
Żeby to się nie wydarzyło.
'' Zakład?'' 
Wróć.
'' Żebyś się na tym nie przejechał. '' 
Żałuję.
'' Potrafię! Sama ci pokażę!'' 
Jaka ja byłam głupia.
'' TIA, ZOSTAW GO! JUŻ!''
Przepraszam.
'' NIE ATAKUJ!'' 
Nie chciałam.
'' TIA, DO CHOLERY, UCIEKAJ OD NIEGO! SPÓJRZ NA MNIE!''
Wybacz mi.


...



Żałuję. 






...







Wróć. 






...





Proszę. 





...



Obraz zmienił się na ciemny. Noc. Całą noc spędziłam przy umierającym basiorze?
Bądź co bądź przeżył. Zaniosłam go do medyka.
Dlaczego odszedł?
Bo byłam za głupia, żeby go posłuchać.
Wpatrywałam się w jego oczodół.
Ile bym dała, żeby chociaż raz go przytulić.
Coraz więcej krwi. Zapach świeżego mięsa unosił się prawdopodobnie wszędzie. Cudem żadne większe drapieżniki nie skusiły się na zaproszenie.
Ile bym dała, żeby wrócił.
Oddychał. Płytko, ale wciąż oddychał. Był oszołomiony. Ja też.
Bestia wciąż stała w miejscu. Sapała jak tur. Po jej rogu spływała krew dowódcy. Skąd wiem, że był dowódcą polowań? Obiło mi się o uszy.



...




'' T-Tia... '' 



...



Ile bym dała, żeby mi wybaczył. 





...




Ciemność.


...


Poczułam przeraźliwy ból czaszki, co mnie zdecydowanie wybudziło ze snu.
Bolało. Cholernie bolało.
- Żyjesz? - usłyszałam głos Rena. Otworzyłam powoli oczy a ból przeszył całe moje ciało. No i dobrze mi tak.
- Jeszcze. - powoli podniosłam łeb. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
- Nie chcę się ciebie pozbywać. - usłyszałam cichy chlupot wody. Pająk wpadł do wody?
Podniosłam się. Trochę chwiejnie. Mroczki zaczęły chodzić po moim wzroku i całkowicie zamazały mi pole widzenia. Potem osłabły mi mięśnie. Padłam na wilka.
Cholera.
- Wszystko dobrze? Zanieść cię do wody, żebyś się napiła? - jego głos był... Spokojny. Zatroskany.
Odczekałam jeszcze chwilę, aż będę mogła widzieć.
- Nie, dam sobie radę. - gdybym spotkała Rena jeszcze kilka miesięcy temu, to odpowiedziałabym mu inaczej.
Bardziej... Przyjaźnie.
Podniosłam się z niego. Spojrzałam na bajorko. Pająk usiłował wynieść się z wody, ale kamienie były za wysokie, żeby się wspiął.
Śniadanie.
Podeszłam do niego i chwyciłam szybko w zęby. Nie był ogromny i wystarczył mi na jeden kęs.
Przynajmniej coś zjadłam.
Ziewnęłam, a basior się podniósł i przeciągnął.
Spojrzałam na wyjście z jaskini. Las pokryty śniegiem. Może już nie tak bardzo.
Muszę go odnaleźć.
Przynajmniej zobaczyć.
Co z Renem? Nie zostawię go samego w jaskini. Tym bardziej nie powiem mu, gdzie zmierzam. Jeśli go już nie ma? Jeżeli zmarł po drodze, albo już znajduje się na terenach innej watahy?
Co jeżeli...
Przełknęłam ślinę.
Założył już rodzinę?
O co mi chodzi?
Czemu się tego obawiam?
Był moim mentorem.
Tylko dlaczego dopiero po wypadku zaczęłam go szanować.
Bo poświęcił dla mnie życie.
Mimo, że mu się odgryzałam, byłam chamska i dziecinna.
Zaburczało mi cicho w brzuchu, ale echo w jaskini przeobraziło to w pomruk. Ren na moje nieszczęście nie jest głuchy.
- Jesteś głodna? Może przynieść ci więcej pająków? - zapytał patrząc się na mnie.
- Nie. - świsnęłam krótko. Chciałam spróbować zapolować.
W lesie było dość jasno. Ren towarzyszył mi w poszukiwaniu ofiary. Pusto.
- Do cholery, jeszcze nigdy nie było tak opustoszale w lasach.
- Co masz na myśli? - odwróciłam łeb w stronę basiora. - Zwierzyna uciekła?
- Nigdy nie uciekała... - spojrzał w ziemię.
To była moja jedyna szansa, żeby nauczyć się polować. Całe szczęście wilk nie dopytywał się, dlaczego nagle zechciałam ruszyć leniwe cztery litery z mojej kochanej jaskini.
Muszę sprowadzić Sixa spowrotem.

Szukaliśmy do wieczora. Bez skutku. Do cholery, gdzie się podziały zwierzęta?
Co teraz? Brak zwierzyny = brak jedzenia = głodówka = wychudzenie = śmierć. Pozostały mi pająki, które i tak mi powoli wymierają.
Super.


<Reeeniś ~ ? >





Pierwsze Krople v2


Poświęcenie, zamarzanie. Cała grupa w prochu. Bez godnego pochówku. Ich Bożkowie już dawno zapomnieni, poznikali, nic za sobą nie zostawiając. Po wyjaśnieniu różnych rzeczy, Tsumi dowiedziała się, iż na nowe tereny, czyli na te, na których się znajduje, kieruje się wataha oczekująca na dobre powitanie, a ona ma robić za przewodnika. Dwa stwory które były jej przydzielone, miały od teraz robić za jej opiekunów... wadera nie chciała być dłużej w tym dole. Popatrzyła ostatni raz na stare drzewo, po czym, za pomocą Arietesa, została postawiona kilka kilometrów dalej, przed starym pałacem. Tamashi był już na miejscu. Najprawdopodobniej przemieszczał się jako inna materia. Śnieg powoli sypał, tworząc dziwny, bajeczny krajobraz. Samica nadal nie mogła chodzić, więc podróżowała na grzbietach swoich towarzyszy. Jej oczy, znad rudawego futra, zlustrowały cały budynek
- Jest w dobrym stanie - powiedziała w końcu, patrząc na to wszystko. Powoli zaczęła przypominać sobie szczegóły swojego poprzedniego życia w całości, idąc obrazem pamięci po starych, zielonych, bujnych terenach, pełnych świetlików i wielkich, bagiennych lasów. Wstrząsnęła głową z zamkniętymi oczami, by odegnać od siebie aktualne myśli, po czym znów spojrzała na pałac. Był w nienaruszonym stanie. Tutaj pewnie jeszcze żyła magia jej pierwotnych bożków. Ciekawe tylko, jak było wewnątrz? Był utrzymany dobry stan? Bez żadnego kurzu i pajęczyn oraz popękanych ścian? Samica wtuliła głowę w sierść rudawego stworzenia, unosząc wzrok do góry - Możemy sprawdzić starą świątynię? - spytała, patrząc na otwór w skałach po jej prawej stronie, obok pałacu. Była ciekawa, czy tam też jeszcze była siła jej bogów, utrzymująca całość bez naruszenia jakiejkolwiek części. Myliła się. Gdy tylko łapy Arietesa uderzyły o piasek we wnętrzu jaskini, od razu można było zauważyć brakujące części budynku. Wyglądały trochę jak ruina. Tsumi ogarnęła wzrokiem całą konstrukcję. Podeszłaby tam lub podleciała, jednak jej ciało nadal nie potrafiło samo ustać, pomimo dokarmiana jej specjalnymi ziołami. Jej mięśnie prawie całkowicie zanikły. Widząc jej wzrok, Tamashi, do tej pory milczący, postanowił się odezwać
- Sprawdziłem te tereny, kiedy jeszcze byłaś w hibernacji - powiedział, a jego głos rozniósł się po całej jaskini, zagłuszając odgłos spadającej wody - budynek jest sprawny. Nie zawali się, jest dobrze skonstruowany. Te braki w niektórych miejscach, są pewnie robotą smoków - samica popatrzyła na niego, kiwnęła głową na dziękuję, po czym wyszeptała do swojego aktualnego przewoźnika prośbę, by udali się do pałacu pozwiedzać. Nigdy tam nie była. Pomimo iż jej ojciec często tam chodził po zioła lub do przywódcy grupy po poradę, lub zanieść jakieś wieści, ona nigdy nie postawiła tam nawet łapy. Widziała tylko cały budynek z daleka. Wiedziała również o jaskini znajdującej się za wodospadem, jednak tego wszystkiego nie widziała na własne oczy. Zawsze spędzała czas w starym lesie, lub przy szamanie na górskiej polanie, który uczył ją o ziołach które tam rosły. Poza tym.. ile to było czasu? 2 miesiące? Podczas pierwszego, spędzała cały czas przy matce. Drugi miesiąc już zaczęła się interesować zielarstwem. Nie cały trzeci - spędzała więcej czasu z szamanem, jednak nie dane jej było rozwinąć swoich umiejętności przez napaść smoków. I tak zaczęło się zwiedzanie. Główna brama, wschodnia brama, stołówka, główny dziedziniec, salki, sala przyjęć, biblioteka z wieloma księgami. wielki globus, lochy, ogród, sklepiki z ziołami. Wszystko w idealnym stanie, bez naruszenia, jakby było wszystko na bieżąco sprzątane. Potem już tylko reszta. Łąka, lasy i...
- Stare drzewo! - krzyknęła zadowolona Tsumi, gdy ujrzała ośnieżoną koronę - Jeszcze żyje! Nie
uschło! - ucieszyła się, podczas gdy napłynęła na nią fala nostalgii. Często tu przebywała, ucząc się o właściwościach i dziwnej sile mieszkającym w starym pniu. Chciała jeszcze tylko odwiedzić starą kapliczkę za skałami obok wodospadu niedźwiedziego, jednak tam też nic nie zostało, poza białymi ruinami, szczątkami, które już zdążyły obrosnąć mchem. Tu kiedyś znajdowała się kapliczka, specjalnie poświęcona bogom natury. To miejsce nie zmieniło się prawie wcale. Ta sama, uspakajająca atmosfera, miły zapach i jeszcze nie zamarznięta, szumiąca woda. Jedyną zmianą były ruiny, a nie pełnoprawna kapliczka, przypominająca altankę.
- Jest jeszcze jakieś miejsce, gdzie chciałabyś pójść? - spytał Arietes, przekrzywiając lekko głowę, by dojrzeć samicę na swoim karku. Tsumi zastanawiała się chwilę, po czym spojrzała w błękitne, zimowe niebo w zamyśleniu.
- Świątynia - odparła po chwili - na dzisiaj tylko tyle.
- Świątynia jest kawał drogi stąd. Na pewno?
- Tak.... przy okazji przejdziemy kilka terenów. - Świątynia była cicha. Zadbana, jednak zioła i naczynia na składanie ofiar były.... no, nie było ich. Zioła już dawno zwietrzałe, pewnie popłynęły z nurtem rzeki. Miedziane naczynia (miseczki) na składanie ofiar, również pewnie już od dawna zniknęły pod wodą. Arietes był zbyt wielki by głowa samicy nie ocierała się o kamień u góry, więc ta ześlizgnęła się z jego grzbietu, gdy popielate podbrzusze zetknęło się z gładkim kamieniem na dole. Wadera chwiejnym krokiem poszła w stronę świątyni. Przykucnęła przed małą, kamienną rzeźbą, próbując wyczuć już od dawna zwietrzałą woń kadzidełek i ziół. Rozpoznała rosnące przed tym kwiatki, a raczej uschnięte łodygi, które na wiosnę zostaną zmiecione przez wiatr, by na ich miejscu wyrosły nowe, młode kwiaty. Samica uniosła wzrok przekręcając głowę w prawo, by przez chwilę wpatrywać się w spadający wodospad. Po chwili wstała z wahaniem i z małą pomocą wdrapała się znowu na grzbiet swojego opiekuna.

Następne dni niczym się szczególnym nie wyróżniały. Samica patrolowała tereny, czując iż szepty jej starych bogów, zaczynają od nowa ożywać. Czuła ich obecność, która najwięcej udzielała się w starych lasach i bagnach oraz kapliczkach. Jej siły powoli wracały do tego stopnia, iż mogła przebiec mały dystans bez wywrócenia się. Dosłownie, bardzo mały dystans. No, ale przecież miała robić za przewodnika, a po tym dniu, minęło już nieco czasu.


- Ja... nie jestem pewna - mówiła, patrząc w posadzkę, jakby ta była wyjątkowo ciekawa.
- Miałabyś szansę na kolejne życie, tylko że tym razem z inną watahą. Co ci szkodzi? - mówiła szaro-biała, skrzydlata wadera siedząca przed nią w sali przyjęć, na złotym okręgu. Tsumi nie odzywała się, czując jak w jej gardle zaczyna tworzyć się gula. Nie miała ochoty na to odpowiadać.
- To wymaga czasu. Oswojenie się z nowym otoczeniem. Na razie zostaniemy w watasze, wątpię, by Tsumi opuściła tereny, z których się pierwotnie wywodzi. Potem powiemy co z tym zrobić - odezwał się Arietes, siedzący za szczeniakiem. Alpha westchnęła, zamknęła na chwilę oczy by pomyśleć, po czym wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z białym smokiem, siedzącym obok niej.
- Który z was jest bardziej rozmowny? W sensie, z którym mogę na coś się naradzić - odezwała się w końcu, patrząc to na Tamashi'ego, to na Arietesa. Z racji tego, iż biało-szary stwór nie odezwał się, tylko wlepił w nią swoje spojrzenie, odpowiedź była jasna - Ech, no dobra. O ile dobrze wiem, nazywasz się Arietes prawda? - spytała, patrząc na rudawo-popielatego stwora z maską - Możemy porozmawiać? W tym czasie - tu zwróciła się do poprzedniego, małomównego stworzenia - weź swoją towarzyszkę, i zapoznaj ją z innymi szczeniakami i opiekunami. - Po tych słowach, oddaliła się wraz z wielkim stworem i smokiem gdzieś do innej komnaty, podczas gdy Tsumi została z Tamashim, i palącym jej wnętrzności niepokojem.

Od Variana


Wędrowałem od bardzo dawna w poszukiwaniu jakiejś jaskini żeby schronić się przed mrozem i na spokojnie przeczekać na jakieś lepsze warunki pogodowe. Ale oczywiście nie znalazłem niczego. Żadnej jaskini, nory albo opuszczonego domu. W końcu doszedłem do wielkiego jeziora. Na szczęście zamarzniętego. Idąc przez nie modliłem się by lód nie załamał się pod moim ciężarem... i tych wszystkich szczurów kroczących za mną. Chociaż prosiłem żeby za mną nie szły uparły się że przyda mi się eskorta, a kiedy powiedziałem że mam kruki to oburzone były wielce że „faworyzuje latające pokraki”. Gdybym się nie zgodził to by doszło do bitwy i straciłbym większą część towarzyszy. Na moje szczęście zgodziły się na to żeby za mną poszło jedynie 36 osobników. Miało to swoje plusy. Co jakiś czas jakiś kruk czy szczur przynosił ciekawe rzeczy. To jakieś jedzenie, to ładne świecidełko, tu naszyjnik. Zmęczony łażeniem w nieznane usiadłem na środku niczego.
Odpoczynek – powiedziałem – Muszę pomyśleć co dalej.
Siedząc tak i zastanawiając się gdzie się udać prawie zasnąłem. W sumie to zasnąłem... ale obudził mnie mój najlepszy przyjaciel i wierny towarzysz Noed. Przyleciał z informacją o tym że nie daleko nas znajduje się jakaś drewniana chatka i warto by tam zajrzeć. Ucieszony tą informacją kazałem mu prowadzić. Kilka minut szybkiego marszu i byłem na miejscu. Przed wejściem szczury sprawdziły w środku czy nikogo nie ma, a kruki usiadły na gałęziach drzew otaczając dom. Wszedłem do środka przez wielką dziurę na miejscu której pewnie kiedyś znajdywały się drzwi. Miejsce wyglądało jakby ktoś w pośpiechu je opuszczał. Meble poprzewracane, zostawione bardzo fajne rzeczy. Byłem jednak zbyt zmęczony żeby się tym przejmować i wskoczyłem na łóżko. Przez dłuższy czas wierciłem się żeby znaleźć idealną pozycje do spania, aż w końcu udało mi się zasnąć. Mieszkałem w tej chatce trzy dni. Niestety wszystko co dobre musi się skończyć... Do domku przyszedł wielki, biały wilk. Stwierdził, że to jego teren i że każdy kto choćby tu zajrzy musi zginąć. Nie był zadowolony gdy powiedziałem mu prawo działające od początku istnienia a mianowicie „znalezione nie kradzione”. Basior rzucił się na mnie, ale zdążyłem uniknąć i wybiec z chatki. Wilk zrobił to samo i na jego nieszczęście czekał już na niego mój komitet powitalny.
Radzę uciekać – rzekłem patrząc w jego ślepia
Jednak był on głupszy niż myślałem i rzucił się w moją stronę. Nie zdążył nawet napluć mi na łapę gdy armia kruków zleciała z gałęzi dziobiąc go. Do ptaków przyłączyły się szczury wdrapując się po jego ciele i gryząc. Basior skomlał i próbował strzepać z siebie gryzonie. Bezskutecznie. Po chwili padł na ziemię.
Możecie go zostawić. - krzyknąłem i zwierzęta wycofały się a ja podszedłem do leżącego basiora
Ten ze strachem w oczach prosił o pomoc, przepraszając co chwilę. Uśmiechnąłem się i zniżyłem się tak żeby dobrze mnie słyszał.
Twoje cierpienie nie potrwa długo...
Dziękuję! D-dz-dziękuję – powtarzał ze łzami w oczach.
Za niedługo się wykrwawisz.
Co?! Nie! Proszę! Ja nie chce umierać!
~ Też nie chciałem, dlatego to ty leżysz na ziemi nie ja.
Wstałem pochodząc do kruka, który leżał na śniegu. Na szczęście obrażenia nie były poważne. Tylko zadrapanie, ale lepiej było to opatrzyć. Pozwoliłem więc wejść jej na mój grzbiet.
Noed! Mógłbyś poszukać miejsca gdzie znajdę jakieś przydatne rzeczy?
Nie musiałem nic więcej mówić bo kruk zwracając się do towarzyszy odleciał. Po kilkunastu minutach wrócił z informacją o pobliskiej watasze. Udaliśmy się tam. Zacząłem się przechadzać po jej terenach uważając by nikt mnie nie zauważył.
Tu! - odezwał się Noed lądując na ziemi przed jakąś jaskinią
Wspaniale! Każdy na pewno ma jakieś bandaże. Wszedłem więc do środka i na moje szczęście nikogo nie było. Zacząłem więc przeczesywać szafki, aż w końcu znalazłem to czego szukałem. Zacząłem opatrywać rannego ptaka. Nagle usłyszałem jak ktoś wchodzi do jaskini. Super... tego mi brakowało. Na całe szczęście zdążyłem opatrzyć ptaka. Wstałem więc i powoli zacząłem iść w stronę wyjścia.
- Kim jesteś, co tu robisz i... po co ci bandaż? - odezwała się prawdopodobnie mieszkanka
- Jestem wilkiem, chciałem dołączyć do watahy i potrzebowałem opatrzyć rannego... nara! - krzyknąłem chcąc uniknąć walki, albo co gorsza wysłuchiwać kazań. Wybiegłem z jaskini i już chciałem odejść i nie wracać, ale myśl o tym że mogę mieć miejsce do którego mogę wracać a nie szukać codziennie nowej obskurnej jaskini wydawała się tak idealna, że postanowiłem udać się do Alfy. Po krótkiej pogawędce zostałem przyjęty.

Varian - ogólnie kolejny wilczek


Właściciel: dobraduszyczka6@gmail.com
Imię: Varian (otrzymał przezwisko Plaga, którym często się przedstawia)
Wiek: 3 lata
Płeć: Basior
Żywioł: Życie, zniewolenie
Stanowisko: Medyk
Cechy fizyczne: Niski wilk, który wygląda jak szczeniak. Ma to jednak swoje plusy. Jest bardzo zwinny i szybki. Niestety nie jest silny, więc walka jeden na jednego odpada.
Cechy charakteru: Ten żądny zemsty, szalony potwór nie cofnie się przed niczym. Kiedy upatrzy sobie ofiarę to nie odpuści. Czasami zdarzy mu się położyć łapy na czymś co nie jego. Jeśli jest coś co kocha bardziej od zabijania i złodziejstwa to leczenie... i sekcje zwłok. Taki szalony lekarz. Małomówny, chyba że do swoich towarzyszy – do nich to mówi non stop.
Cechy szczególne: Wystarczy na niego spojrzeć.
Lubi: Szczury i kruki.
Nie lubi: Kotów. Te stworzenia zawsze zaczepiają jego towarzyszy.
Boi się: Wody...
Moce:
Rozmowa z krukami i szczurami
Kontrola szczurów i kruków
Odporność na choroby
potrafi sprawić by osoba którą dotknie zaczęła chorować (często to wykorzystuje - gdy się nudzi znajduje jakąś ofiarę i ją zaraża żeby przyszła do niego się leczyć)
Potrafi wyleczyć wiele chorób (jeśli chodzi o leczenie to nigdy się nie poddaje aż nie uda mu się wyleczyć... albo osoba umrze)
Historia: Varian wiódł wspaniałe życie. Miał wielu przyjaciół w swej poprzedniej watasze, dorośli go lubili. Dlatego więc na jednym z zebrań zdecydowano, że Varian zostanie poddany rytuałowi. Wszyscy się zebrali Jego rodzice, przyjaciele, sąsiedzi. Rytuał przebiegł zgodnie z planem. Jednak nic się nie stało. Wtedy właśnie wszystko się zaczęło. Wilki zaczęły się od niego odwracać. Nikt już nie chciał się z nim bawić, polował sam. Jego rodzice go unikali jak tylko mogli. W dniu kiedy ukończył dwa lata i stał się pełnoletni kazali mu odejść z watahy. Próbował ich przekonać żeby mu pozwolili zostać, ale widząc ich upór uciekł do lasu. Tam właśnie spotkał Noeda, który stał na czele kruków które go otoczyły. Po chwili przyłączyły się także szczury i Varian myślał że już po nim. Okazało się że basior potrafi rozmawiać z krukami i szczurami. Co więcej stał się ich sojusznikiem. Wrócił do watahy i przy pomocy towarzyszy który wykonywali każdy jego rozkaz zniszczył całą watahę oraz wybił większość z wilków. Po dokonanym dziele uciekł do pobliskiego jeziora. Tam okazało się że jego wygląd całkowicie się zmienił.
Zauroczenie: brak
Głos: Bohnes – Middle finger 
Partner: brak
Szczeniaki: brak
Rodzina: Nie żyją.
Jaskinia: Północ 2
Medalion: Link
Towarzysz: Noed
Inne zdjęcia: -
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Dodatkowe informacje: Łapy ma w bandażach, bo stara się nie zarażać.
Umiejętności:
Siła: 80
Zręczność: 115
Wiedza: 122
Spryt: 122
Zwinność: 120
Szybkość: 121
Mana: 120

30.01.2020

Pierwsze Krople



Błękitna samica już od dawna siedząca na półce skalnej, wpatrywała się na niżej położony punkt, obok starego, pozbawionego kory czerwonego klonu. Pomimo zimy drzewo nadal miało liście, które nawet nie zamierzały opadać. Półka wystawała od "ściany" wielkiej- jeśli można to tak nazwać: dziury. Kilkunasto metrowa, szeroka i stroma dziura, z której można wyjść tylko jeśli ma się skrzydła, odpowiednią moc, lub- znaleźć tunel prowadzący na powierzchnię. Na dnie rosła niska trawa, natomiast wcześniej wspomniane drzewo znajdowało się na małym pagórku, na przeciwko tunelu prowadzącego w górę. A obok rośliny.... no właśnie. Wielka, obrośnięta już od dołu mchem i ubrudzona od ziemi bryła lodu, odbijająca mętne światło dnia, zasłoniętego przez szare chmury.
- Topi się - powiedziała samica, nadal patrząc w dół, podczas gdy obok niej przysiadła skrzydlata wadera, tworząc podmuch wiatru przy lądowaniu.
- Czy pomysł na pewno jest odpowiedni? - spytała nowo przybyła postać
- To był twój pomysł Auroro - prychnęła niebieska samica, nadal nie odrywając wzroku - chcesz zniknąć jak inni bogowie? Ci pomniejsi i mniej wspominani od ciebie, mają gorzej, pamiętaj o tym. - Aurora poruszyła uszami, patrząc czujnie na punkt w dole, podążając za wzrokiem swojej towarzyski, wokół której dotąd nie wielkie kule światła, zaczęły z wolna rosnąć i jaśniej połyskiwać.
- Wiesz może na kiedy będzie gotowa? I czy to odpowiedni czas na topnienie? Nie jest wystarczająco spokojnie. Kasidi, a jak złamiemy tym daną obietnicę?
- Budzi się sama z siebie, nie mamy na to wpływu - usłyszała w odpowiedzi najważniejsza z bogów. Warknięcie bogini światła wydawało się pełne zniecierpliwienia jak i niepokoju - Najwyraźniej tak musi być. Poza tym, zna te tereny. Będzie dobrym przewodnikiem. Skorzystamy na niej, podczas gdy ona możliwie znajdzie nowy dom. To chyba uczciwa wymiana. - z cienia, spod półki na której siedziały boginie, wyszedł powoli dziwny stwór, kierujący się w stronę bryły. Położył się obok drzewa, po czym spojrzał w stronę wader swoimi jaskrawo niebieskimi, mglistymi oczami. Nie wydawał się jednak wrogo nastawiony. Tylko jakby... czujny.
- Na razie ją tak zostawmy - Kasidi odwróciła swoją głowę w stronę skrzydlatej bogini i spojrzała jej w oczy, podczas gdy wirujące światła się uspokajały - Trzeba będzie powiadomić o tym jakoś watahę. Nie jestem pewna, czy dobrze zareagują na podróż zimą. Poza tym - tutaj zamrugała odwracając wzrok na bryłę lodu - ja sama czuję już powolne opadanie z sił




Pierwsza kropla. Druga. Zimny wiatr zakołysał wystającym z lodu, białym futrem. Zaraz potem odpadło pióro, powoli spadając na ziemię. I tak co jakiś czas, aż wreszcie gwizd wiatru niosącego śnieg, przerwał przerywany kaszel postaci, która z przerażeniem starała się złapać w płuca zimne powietrze. Na stopionych pozostałościach lodu, siedział teraz biały szczeniak, rozglądając się wokół, nie rozumiejąc miejsca ani sytuacji w jakiej się znalazł. Biała kulka trzęsąc się z zimna postawiła swoją łapę na zżółkłej trawie, po czym upadła na ziemię, wzniecając w powietrze, zakryte przez trawę pyłki. Kichnięcie szczeniaka obudziło dziwnego, wcześniej wspomnianego stwora. Zwierzę podeszło wolnym krokiem, po czym stanęło nad małą istotką, która nadal leżała na trawie, próbując ruszyć się z miejsca, podczas gdy jej kości i mięśnie odmawiały posłuszeństwa. W dodatku była głodna.
- Jakie jest twoje imię? - usłyszała niski, przejrzysty głos. Podniosła wzrok w górę, zrażona dźwiękiem, zaraz po obudzeniu. Stwór jaki na nią patrzył wydawał się z jej perspektywy potężny, szary, straszny. Jego wielkie rogi zdawały się byś stworzone do nadziewania wrogów jak szaszłyki.
- Tsumi. Tak myślę... - odparła spokojnym, wahającym się głosem błękitno-biała samica.
-Luki w pamięci będą normalne przez jakiś czas - powiedziało dziwne stworzenie - pewnie jesteś zdezorientowana. Tak właściwie obudziłaś się zbyt wcześnie... o wiele za wcześnie.
- Obudziłam? - samica przekręciła głowę w bok, w niemym niezrozumieniu - Kim jesteś? - dodała zaciekawiona. Oczy stwora przygasły, jakby je mrużył. Już otwierał pysk by coś powiedzieć, gdy nagle uprzedził go nowy, młodszy, przejrzysty głos dochodzący gdzieś z tyłu.
- Osoba z którą rozmawiasz zwie się Tamashi - z mroku wyłoniła się rudawo czerwona postać z popielatym podbrzuszem, oraz maską zamiast pyska.. Była większa od szarego "wilka" z rogami. Mogłaby spokojnie robić za młodego smoka. - Były strażnik świątyń i komnat chronionych siłą magiczną. Ja to Arietes. Zostaliśmy przydzieleni do twojej ochrony, podczas gdy byłaś w hibernacji, aż do twojej śmierci. Jestem zdziwiony, że nie czujesz przy nas zbytniego lęku...
- Hibernacji...? - powtórzyła, po czym przypomniały jej się końcowe słowa stworzenia - a mam się bać? Chyba powinnam... - zaczęła się zastanawiać samica mamrocząc pod nosem - Nie wiem, nie jestem pewna. Czuję jakąś dziwną pustkę, jakbym nie miała się czego uczepić. To normalne? Jestem zdrowa? Nic mi nie jest? Czy ja... - tu zaczęła się nerwowo rozglądać próbując wstać, jednak jej siła fizyczna była w beznadziejnym stanie - Gdzie jest mama i tata? Porzucili mnie? Ja... ja obiecuję że będę grzeczna, już nigdy nie oddalę się od grupy - oddech młodej samicy stał się urywany, mówiła szybko, na jednym wydechu, przez cały czas patrząc na ziemię przed sobą.
- Nie, nie porzucili cię - odezwał się Arietes, spokojnym głosem, mówiąc bardzo powoli, jakby rozważał każde słowo - Nie mieliby nawet na to czasu. W pewnym sensie, dzięki szamanowi przeżyłaś. - po chwili ciszy dodał jeszcze odchodne - W sumie jako jedyna z całej twojej grupy. Najpewniej...


Tsumi płakała. Długo płakała. Potem przez trzy dni się nie odzywała, jakby zbierając myśli. Aż kiedyś w nocy...
- Opowiedz mi. - powiedziała poważnie, stojąc nad pyskiem czuwającego Tamashi'ego. W pewnym sensie, nie była pewna czy on kiedykolwiek sypiał.
- Co...? - płomyki w jego oczodołach zajaśniały blaskiem, gdy spostrzegł że ktoś do niego mówi
- Opowiedz mi... co się wtedy stało.

Tsumi - czyli nasza przewodniczka


Imię: Tsumi
Wiek: 3 miesiące (licząc zamrożenie/uwięzienie to gdzieś tak dodatkowo 101 lat)
Płeć: wadera
Cechy fizyczne: Biało-błękitna waderka o niebieskich oczach potrafiących nieźle zahipnotyzować i skrzydłach. Ma prawidłową budowę ciała, wraz z gęstą, miękką, jedwabistą sierścią. Zazwyczaj pachnie zimnym, mroźnym powietrzem, czy też ozonem (ten zapach po deszczu w ładny dzień) Jej wytrzymałość cielesna jest beznadziejna. Bardzo szybko się męczy biegając, co nie tyczy się latania. Skrzydła ma bardzo wytrzymałe, przez co potrafi pokonać długie dystanse. Jest bardzo szybka na krótkie odległości (w bieganiu też, jednak w tym przypadku bardzo często po wyrwaniu się do biegu dostaje zadyszki). Potrafi bezszelestnie stąpać po ziemi, podobnie jak nie można jej usłyszeć podczas gdy lata w powietrzu. Zwinności w powietrzu również jej nie brakuje.
Cechy charakteru: Miśka jest strachliwa. Nienawidzi rozmawiać z wilkimi, strasznymi osobami. Czuje się wtedy zagrożona i chowa się za wszystkim co może jej dać jakąś ochronę. Oczywiście-stara się to zwalczyć. Często nie okazuje uczuć, uczy się jak się zachować w danym momencie, jednak nie jest jej z tym łatwo. Nie potrafi się dostosować i nie rozumie rozmyślań większości wilków jak ich zachowania. Nigdy nie lubiła szczeniaków, chociaż sama nim jest. Dorosłych też czasem nie trawi. Zachowują się jakby wiedzieli wszystko. Z wiekiem i wiedzą zdobywaną z biblioteką coraz bardziej staje się apatycznym przegrywem z umysłem do rozmyślań. Kocha bawić się ziołami i eliksirami, tak więc lubi bawić się trutkami. Kocha też broń białą, którą stara się kolekcjonować, podobnie jak herbaty i błyskotki. Potrafi udawać. Przybierać odpowiednią minę do gry w jaką aktualnie przyszło jej zagrać. Nie potrafi okazywać większych emocji ani narzucać się innym. Jej samoocena jest na minusie. Wszelkie uwagi i przezwiska pod jej adresem nie robią na niej wrażenia. Potrafi dosadnie odgryźć ale stara się ograniczać. Ekscytuje ją cierpienie innych oraz patrzenie jak osoba która tą osobę kocha, obserwuje jej cierpienie (w sensie, mamy sobie dwójkę wilków. Parę. I jeden z tych wilków obserwuje cierpienie swojej drugiej połówki). Tak samo jak kocha kolor krwi, jak i samą krew. Jednak nie lubi krzywdzić kogoś, kto na to według niej nie zasłużył. Jest wiecznym nieogarem i często ma nadzieję że ktoś wybaczy jej, jej głupotę i nie rozumienie co kto do niej mówi. Często wszystkiego zapomina. Jest leniem do potęgi i kocha spać. Jak ją obudzisz w dzień wolny to nie żyjesz. Bardzo często się uśmiecha i śmieje, przez co gdy popada w doły to są one dość głębokie. Potrafi mówić sarkazmem oraz szybko łączy ze sobą fakty.
Cechy szczególne: W sumie nie wyróżnia się niczym szczególnym
Lubi: Bardzo lubi noc. W dzień musi się męczyć z życiem, a poza tym - na słońce nie da się patrzeć jak na księżyc.
Nie lubi: Chamstwa do potęgi i narcyzmu. Podobnie jak budzenia jej w nocy i wczesnego wstawania
Boi się: Boi się pająków. Oprócz tego to w sumie społeczeństwa. Trzyma się najbliższych osób i nie wychyla zbytnio.
Historia: Była jedną z plemienia wilków specjalizujących się w lekarstwach i ogólnie ziołach. Była córką jednej z samic, należącej do grupy raczej specjalizującej się w polowaniu niż lecznictwie. Ojcem był natomiast jeden z doradców alfy. Pewnie obecnie to plemię od dawna nie istnieje, ale do rzeczy. Od małego wykazywała duże zainteresowanie ziołami i innymi takimi sprawami. W sumie bardziej od większości wilków. Jeden z szamanów widział w niej przyszłość związaną z zajęciem jego miejsca i przewodzeniem snami. Plemię już ledwo się trzymało z powodu słabego przywódcy, który przepowiedział, że pewnie umrze tej zimy. Tsumi była jednak zbyt młoda by to zrozumieć co oznacza tak nagła zmiana, przez co tylko z niepokojem mogła oglądać, jak na terenach zostają same najwytrwalsze wilki czystej krwi, wierne swoim obowiązkom, zastanawiające się nad przyszłością i nową alfą. Jednak zanim grupa rozpadła się sama z siebie, postanowiły im w tym pomóc smoki, które zgłodniałe, podczas trwania zimy, postanowiły posilić się nawet czymś tak godnym pożałowania jak wilki w okresie głodu, próbujące przetrwać za pomocą ziół i resztek swoich umiejętności magicznych, zaniedbanych poprzez lata praktykowania zielarstwa i pokrewieństwa krwi z szamanami. Wadera w sumie ocalała tylko dzięki szamanowi, który złożył swoje życie w ofierze bożkom, by ci pomogli przetrwać Tsumi kilka lat zapowiedzianych mrozów oraz napad smoków. Ci spełnili swój obowiązek, zamrażając szczeniaka w bryle lodu, obok młodego, czerwonego klonu. Po kilkudziesięciu latach Bożkowie, z powodu braku pamięci o nich, zaczęli zanikać, a pieczę nad waderą pozostawili dwóm starożytnym stworzeniom oraz innym bogom, by ci obudzili samicę w spokojniejszych czasach. Co się stało z resztą jej grupy? najprawdopodobniej zostali zjedzeni lub poumierali z głodu czy wyziębienia. Chociaż możliwe, że nie jest ostatnią potomkinią swojego rodu. Możliwe że gdzieś żyją potomkowie klanu, od dawna skażeni inną krwią.
Zauroczenie: -
Głos: Willow
Rodzina:
Mama: Wila-Srebrno-szara wadera z akcentem brudnego błękitu o szarych, zimnych oczach.
Ojciec: Ocean- Ciemnoszary basior o niebieskich oczach i czarnych skrzydłach z niebieskimi końcówkami
Brat: Czarny basior z jednym szarym, drugim niebieskim okiem, z ogonem przypominającym raczej wijącą się mgłę/włosy niż sierść.
Jaskinia: Mieszka w pałacu. Często jednak nie mogąc znieść czterech ścian postanawia spać w jaskini za wodospadem obok tego budynku (północ 6)
Towarzysz: Arietes, Tamashi, Marcel, Kiri, Yoru
Dodatkowe informacje: Tsumi uwielbia ryby. To jej ulubiony posiłek. Podobnie jak ptaki. Za ssakami nie przepada. Jednak lubi tylko 3 rodzaje ryby. Taką białą (nie zna gatunku. A białe to chodzi o samo mięso) w ziołach, łososia z ziołami oraz wędzoną makrelę.
Podobnie ma z pozytywkami, chociaż jak można się domyślić-nie je ich. Lubi je kolekcjonować. Ich spokojna muzyka ją uspokaja i często jej słucha. Podobnie kocha zapach siana i ziół.
- Uwielbia typowe kwiaty i zioła polne. W sumie każdy chwast rosnący polną drogą. Nie przepada natomiast za różami. Są one dla niej nudne.
Coins: 5
Właściciel: Karia

Od Midnight'a do Mazikeen

Nie wygląda to tak źle-stwierdziłem, patrząc na ogromne drzewa i wyraźnie zarysowane góry. Nowe tereny wydawały się całkowicie niezamieszkałe przez inne wilki, a zwierzynę już widziałem kilka razy. Obszary obejmowały wiele hektarów i były znacznie przyjaźniejsze niż poprzednie. Zaczynam chyba powoli doceniać, że dołączyłem do tej watahy, atmosfera nie jest tak zła, nikt mnie nie denerwuje, no może oprócz Mazikeen. Wadera śledzi mnie już od początku, ale wyraźnie robi sobie jakieś przerwy, przecież śledzenie kogoś 24/7 jest nudne i bezcelowe. Szczerze mówiąc, nie jest w żaden sposób natarczywa, nie wchodzi mi w drogę, na szczęście również odpuściła mi czytanie w myślach. Jest to dziwne uczucie, nienależące do najprzyjemniejszych, ale również nie bolało w żaden sposób, gorzej z myślami, które mogły przecież mi przez głowę. Są pewne rzeczy, które nie chciałbym ujawnić, ale poza tym jest tu dość ciekawie. Wszyscy wydają się szczęśliwi, nawet nic nie mówiąc. Do tego czułem się tutaj… jak w takiej dużej rodzinie, zawsze było nas dwóch, później trzech, ale teraz zyskałem wiele osób. Nawet ich nie znam, a wydają się dobrymi wilkami, chociaż co ja wiem? Ogólnie szliśmy w tym momencie do naszych jaskiń, ale specjalnie odbiłem trochę w bok, mając w zamiarze pozwiedzać trochę więcej tych, do tej pory nieodkrytych, terenów. Z daleka wydawały się dość ciekawe, z bliska mogły okazać się jeszcze bardziej interesujące i warte zwiedzenia. Tak więc, używając mocy niewidzialności, udałem się w prawo, nie zwracając nikogo uwagi i nie, zdradzając mojej pozycji waderze, która obecnie była moją obserwatorką, podbiegłem w stronę ogromnego, starego drzewa. Wyglądało dość nietypowo, wyróżniało się swoją wysokością i grubością pnia oraz tajemniczą aurą wokół niego, która jakoby zachęcała, aby do niego się udać. Szczerze, nie miałem pojęcia dlaczego, ale wydawało mi się, że emanuje od niego magiczna energia, lub było to tylko złudzenie. Nie zważając na to, zacząłem iść w jego stronę, bacznie obserwując swoje otoczenie i obszar wokół drzewa. Magiczna energia najczęściej oznaczała nieznane zwierzęta, które mogły być niebezpieczne i agresywne wobec mojego wilka. Nie widziała mi się walka z takim stworzeniem, wolałbym wobec tego zachować dystans i używać mocy kamuflażu do pozostania mniej widocznym wśród wysokich skał, które wydawały się dość nienaturalnie wyrzeźbione. W sumie, widząc już pałac na naszych terenach, należący głównie do rady wilków, nic nie jest już dla mnie nieprawdopodobne i dziwne. Przeczesując kolejne polany, skały, trawy zacząłem mieć jeszcze większe wrażenie, że to miejsce wydziela ogromną ilość magicznej mocy. Miejsce wydawało się jeszcze bardziej niezwykłe i nie spotykałem nic takiego wcześniej. Moce zafascynowanie przełożyło się na to, iż postanowiłem sprawdzić, jak działają moce moje w pobliżu tego drzewa i dość dziwnego strumienia, który zwrócił moją uwagę, przez dziwną barwę i stworzenia wokół niego, raczej widma, które wokół się pojawiały. Delikatnie przypominały cienie, jednak w odróżnieniu od nich poruszały się i dało się słychać jakieś szepty. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, ze względu na to, że z czymś takim już się kiedyś spotkałem, przechodząc przez gaj, jakiś rok temu. W sumie już nie pamiętam, moja moc niewidzialności broni mnie przed takimi nienaturalnymi istotami. Stwierdziłem również, że dalsza, piesza wędrówka w stronę wielkiego drzewa będzie pozbawiona sensu i prze teleportowałem się prosto pod sam konar. Zostałem uderzony ogromnością i rozłożystością gałęzi, na nich zdumiewała mnie ilość zieloności, jak na tak stare drzewo. Wokół aura magicznej energii była znacznie większa i była niezwykle mocno wyczuwalna. Podnosiła mnie na siłach i sprawiała, że czułem się tak jakby, lżejszy i spokojniejszy. Dobre miejsce, zapewne będę je więcej razy odwiedzać i czerpał z niej energie, która znacznie wpływała nam moje ciało. Sam teren wokół drzewa wydawał się równie niezwykły, jak samo drzewo i aura, którą wydawało. Do tego te widma zdawały się bardzo interesujące i warte odwiedzenia, szczerze nie wiem dlaczego, aż tak mnie zainteresowały, ale zdawały się nie być groźne, ani mieć złych zamiarów wobec mojej osoby. Tak więc, po obejrzeniu wzdłuż i wszerz, sprawdzeniu każdego zakamarka, każdego korzenia, wystającego zza linii gleby i obejrzeniu roślin wokół niego rosnących, teleportowałem się w stronę źródła, z którego płynęła ta tajemnicza rzeczka. Im dalej kierowałem się w jej stronę, tym bardziej owe „duchy” były bardziej aktywne i szeptać jakieś słowa, zdania, nie byłem w stanie tego stwierdzić dokładnie, ani zrozumieć co dokładnie mówią. W pewnym momencie natrafiłem na jedno widmo, które zdawało się inne od reszty, dokładniej mówiąc bardziej ukształtowane i przypominające wilka, niż nieregularny kształt, którego do niczego nie mogłem przywiązać. Zacząłem się więc bardziej mu przyglądać, aż ten podleciał do mnie i odezwał się dość normalnym głosem.


Co tu robisz?-zapytał. Głos miał dość męski, nie byłem szczerze pewny, dlaczego mógł się ze mną skontaktować, ale wiedziałem, że niczego nie muszę się bać, miałem przynajmniej takie wrażenie.


-Zwiedzam-odpowiedziałem krótko. Nie miałem zamiaru być zbyt rozmowny, nie wiedziałem nawet czym to jest, więc postanowiłem zachować bezpieczny dystans.


-Rozumiem-stwierdził i w tym samym momencie zniknął w mroku. Szczerze, przez długi czas stałem w jednym miejscu i zastanawiałem co się właśnie stało. Oczywiście moje rozmyślania rozbiło krótkie pytanie wymierzone do mnie, od znanej mi już wadery. Jej głos na pewno nie sprowadzał niczego dobrego.

Od Tsuri do Eve

Spojrzałem na waderę kontem oka.
- Co? - jedno, proste pytanie, przez które mina samicy od razu zrzedła. Jej wzrok wrócił do oglądania obrazu, po czym zamknęła oczy i odwróciła się w stronę skąd przyszliśmy
- Nie, nic. Nie ważne - odpowiedziała, kierując się do innej płachty. Tutaj znów ją pociągnęła, przez co kolejna fala kurzu wzbiła się w powietrze. Tym razem był to stary zegar, od którego odeszła już farba, a raczej zostały na niej tylko jakieś śladowe ilości. Kichnąłem, co spowodowało iż straciłem równowagę, przez co upadłem na tylną część ciała, wycierając tym samym większość kurzu z podłogi. Zaraz po tym ziewnąłem, odczuwając zmęczenie. Czas chyba spać...
- Ej. EJEJEJEJEJ ZOSTAW TO - usłyszałem Rose, która właśnie maszerowała w stronę Eve, biorącej się za kolejną płachtę - Najpierw trzeba posprzątać resztę, to na koniec, żeby się rzeczy nie zabrudziły - trzepnęła lekko ogonem szczeniaka, po czym podeszła do mnie, z... na pewno ze zirytowanym wyrazem pyska - Tu jesteś! Aż dziw że nie sturlałeś się z tych schodów podczas wychodzenia - mruknęła, kręcąc głową ze zrezygnowaniem, po czym wzięła mnie do pyska i poszła w dół. Zdążyłem ostatni raz ogarnąć wzrokiem pokój oraz Eve, która popatrzyła ciekawym wzrokiem na całą sytuację, rzuciła ostatnie podejrzliwe spojrzenie na obraz, po czym potruchtała szybkim krokiem za Rose, zostawiając ślady łap w osiadłym pyle. Gdy tylko zostałem postawiony na ziemi, od razu mój tyłek i ogon został wylizany, by żaden kurz tam nie pozostał. Ja tylko stałem z rozkraczonymi łapami, patrząc ze zdegustowaną miną w ziemię, ignorując Nashi i Nutę, które próbowały zabić ogon Hirvi'ego.
- Ok, jesteś czysty - oznajmiła wadera, patrząc na mnie ze satyswakcją - zaraz powinien przyjść Iwo i dać wam jakieś pożywienie. Eve, ty dostaniesz coś normalnego, bo papka którą się żywiłaś podczas podróży, była tylko na wzmocnienie, a ta mała hołota jest jeszcze za młoda by jeść mięso. A, i właśnie. Nie przeszkadzajcie Zahirze przez następne kilka dni. W miarę możliwości starajcie się nie pałętać pod nogami - po tych słowach gdzieś poszła, a ja korzystając z okazji, szybko wskoczyłem do kosza (próbując przy tym nie złamać kręgosłupa). Zwinąłem się w kulkę, przed tym wychylając głowę, by ogarnąć lokalizację starszego szczeniaka. Eve wciąż patrzyła w górę, poruszając końcówką ogona, jednak po pewnym czasie odpuściła, i mrucząc coś pod nosem poszła w stronę swojego posłania.
- Dobranoc... - (co z tego, że był dzień) mruknąłem sam do siebie, wsadzając nos w swój ogon. Nie chciało mi się jeść.

<Eve? Może nie jest aż tak źle xD>

Od Iwona do Zahiry

Mówiłem już, że nie lubię zimy? No, to teraz mówię. Jest zimno, a cały obszar wygląda jak uśpione miejsce po przejściu pięciu jeźdźców apokalipsy. Tylko że tutaj również wkradało się najwięcej wątków o śmierci. W książkach, opowieściach... zawsze zima była tą nieuniknioną, Cóż za ironia, prawda?
- Zahira, śpisz? Przyszedłem sprawdzić jak- tu urwałem, widząc iż wadera kompletnie mnie olała, szturchając bezradnie nieruchome ciało. Pomimo zapachu ziół oraz mleka, można było wyraźnie odróżnić lekki zapach śmierci. Położyłem po sobie uszy, po czym szybko się wycofałem, by zawiadomić Rose. Pomimo funkcji medyczki, przez brak opiekunów szczeniąt, niektóre wilki postanowiły chwilowo, lub na więcej czasu przejąć ta rolę, co, o ile mogę się wypowiedzieć, było męczące. Nie byłem dobry z pocieszaniu. Nigdy mi to nie wychodziło. Teraz natomiast sprawy mocno się skomplikowały.


To było dość szybkie posunięcie. Rose zrobiła swoje, podczas gdy ja się temu wszystkiemu przyglądałem z oddali. I to byłoby na tyle. Następnie tylko przeniesienie wadery do sierocińca, gdzie została reszta szczeniaków. Zajęło to łącznie 3 dni. Pierwszy dzień-oswajanie się z myślą, iż dwa z trzech szczeniąt nie żyją, oraz chowanie ich pod drzewem obok królestwa wróżek. Drugi dzień- dokarmianie pozostałego, jednego szczeniaka specjalną mieszanką ziół i co tam jeszcze wcisnęła medyczka.  Trzeci dzień po południu- przeniesienie. Wadera niechętnie ruszała się z miejsca, ostrożnie wychylając głowę na zewnątrz, trzymając szczeniaka w pysku. Dwa węże owinęły się wokół jej skrzydeł, obserwując otoczenie. Byliśmy mniej więcej na południu, więc musieliśmy kierować się na północ, w stronę pałacu. Zdążyłem podczas pobytu tutaj, ogarnąć całą drogę, chociaż większość terenów nadal była mi nie znana. Szedłem za waderą, po jej prawej stronie, wpatrując się w jej kark. Pomimo zaproponowania pomocy, samica odmówiła, co w sumie mnie nie zdziwiło. Po jakimś czasie doszliśmy do momentu, kiedy można było zobaczyć wodospad z pałacem, wraz z główną bramą, do niego prowadzącą. Gdzieś obok tego, była jaskinia wraz z sierocińcem.


<Zahira? Fajny gniot?>

Od Eve cd Tsuri

Gdy Aret, a może Arietes, (czy jak tam miał na imię ten wielki popielato rdzawy stwór) nas opuścił, to Abir, Rose i trzech innych opiekunów postawiło koszyki na ziemi, po czym zachęcali mych rówieśników do pomieszczenia, zapewne wygodnych, miejsc i przejścia się po naszym nowym domu. Wszyscy, oprócz Tsuriego z chęcią i ciekawością opuścili koszyki. Gdy inne szczeniaki usiadły w rzędzie, dosiadłam się do nich i słuchaliśmy tego co mówiła Rose
-Tutaj będzie sierociniec, a na piętrze będą Wasze pokoje. Musimy jeszcze załatwić kilka rzeczy. Jesteście już duzi dlatego zostawiamy Was na chwilkę samych. Bądźcie grzeczni, Abir za 5 minut przyjdzie sprawdzić co wymyśliliście- wadera uśmiechnęła się, po czym razem z resztą opiekunów pośpiesznie wyszli z budynku. Pewnie chcą jak najszybciej do nas wrócić.
Nashi opisała mi ostatnio swoje rodzeństwo, przez co znałam już imiona wszystkich tu obecnych, ale mimo to nie chciałam zbytnio rozmawiać. Entuzjazm szarej waderki mnie przytłaczał, a energia bijąca od sióstr, gdy były razem była wręcz nie do wytrzymania. Nie wyobrażałam sobie, siebie bawiącej się z nimi. Po prostu nie pasowałam do tej układanki i nie brałam już pod uwagę mojego wzrostu! Ale ktoś jeszcze odstawał. Tsuri był zdecydowanie inny niż jego rodzeństwo. Był spokojny, niechętny do zabawy, czy też opuszczana swojego koszyka. Stał na uboczu i obserwował uważnie schody wiodące na piętro. Przyjrzał się rodzeństwu, po czym pędem udał się na następny poziom. Zanim całkiem zniknął mi z pola widzenia u dałam się za nim.
-Ciekawe co wymyślił! - zagadała nagle Lux, która ostatnio pojawiała się znikąd
-Ciii- zganiłam łasiczkę nie może nas usłyszeć, nie teraz- dodałam po chwili. Biały czubek ogona basiora schował się za ścianą pierwszego pomieszczenia. Rzuciłam okiem na resztę, po czym stwierdziłam, że mogę iść dalej. Ostrożnie wkroczyłam do pomieszczenia. Dach był po części zaszklony, co dawało trochę światła w pomieszczeniu. Podłoga była z jakiegoś kamienia, ale spod dużej warstwy kurzu i różnych materiałów nie mogłam dostrzec jej koloru . W pomieszczeniu były jakieś przedmioty przykryte prześcieradłami i materiałami. Tsuri przyglądał się materiałowi zawieszonemu na ścianie. *To chyba obraz*- pomyślałam i podeszłam od boku. Złapałam kawałek materiału i pociągnęłam. W pomieszczeniu pojawiła się chmura kurzu. Gdy opadła Tsuri zauważył moją obecność
-Co tu robisz Eve?- spytał, nie wyrażając większych emocji niż lekki szok.
-Stoję- Szepnął jakiś cichy głosik
-Stoję- powtórzyłam bez zastanowienia. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co się właśnie stało. Niższy basior mierzył mnie wzrokiem, co w tym momencie było nieco komiczne. Zamiast patrzeć na niego postanowiłam obejrzeć obraz.
Malowidło, bo prawdopodobnie były to farby olejne, było ogromne i prostokątne. Przedstawiało basiora, o czarnej sierści. Miał żarzące się szmaragdowe oczy, zielone pazury. Tło było ciemne, w odcieniach granatu i zieleni. Można było dostrzec źródła. Wkoło wilka paliły się zielone płomienie, które zniszczyły okolicę. Jego postawa pokazywała odwagę i dumę, a spojrzenie czarnego wilka odbierałam jako psychopatyczne. Odnosiłam wrażenie, że patrzył na mnie. W pewnym momencie czarny basior się poruszył. odruchowo się cofnęłam i zerknęłam na Tsuriego, który nadal wpatrywał się w obraz

-Też to widziałeś?- spytałam, a moja iskra znacznie przyśpieszyła 


<Tsuri? Oszalałam?>

Od Zahiry c.d Iwo

Poród był naprawdę ciężki. Od momentu w którym znalazłam się w tej grocie minęło na pewno kilka, jak nie kilkanaście godzin. Rose była przy mnie od samego początku, pomagała mi jakoś to przeżyć. Ostatecznie wydałam na świat trzech samczyków, które teraz śpią wtulone w miękką sierść na moim brzuchu.
– Wiem, że nie powinnam cię teraz martwić, ale… – zaczęła wadera. – Jest bardzo możliwe, że nie wszystkie przeżyją.
Spojrzałam na nią przerażonym spojrzeniem. Po tym wszystkim co zrobiłam dla moich synów, nagle okazuje się, że nie było to wystarczająco by utrzymać je przy życiu? Dlaczego takie bezbronne szczenięcia mają umierać? Przecież niczym nie zawiniły.
– Jeden z nich jest zbyt słaby, może nie przeżyć następnej nocy – wytłumaczyła.
Oczy mi się zaszkliły. Ból spowodowany możliwością utracenia swoich dzieci przyćmiewał nawet ten fizyczny. Mogłam zrobić wszystko żeby tylko każdy z nich przeżył.
– Który? – zapytałam przez zaciśnięte gardło, zająkując się przy pierwszej głosce.
– Ten z skrzydłami – wyjaśniła. – Jest niedożywiony.
– Da się go uratować? – Patrzyłam na nią z niemą prośbą w oczach.
Wadera przybrała taką minę, jaką przybierają ludzie kiedy chcą powiedzieć coś, ale nie chcą skrzywdzić.
– To wszystko zależy od natury – odpowiedziała wymijająco.
Wiedziałam co to znaczy. Po prostu nie chciała, żeby młoda matka przejmowała się czymś, co przecież i tak umrze. Zaszkodziłoby to wtedy innym szczeniętom. Jako matka nie mogłam się pogodzić z tą myślą. Chciałabym żeby każdy z nich przeżył, a jak już ma ktoś z nich umrzeć, to wolałabym by wszystkie straciły życie. I tak później zostałabym zabita za niedokończenie paktu.
– Nie zamartwiaj się tym – próbowała mnie pocieszyć. – Lepiej odpocznij, każda wolna chwila dla matki jest jak zbawienie. Za jakiś czas będziesz musiała im wylizać brzuszki żeby się wysiuśkały. Przyjdę do ciebie za jakiś czas z jedzeniem. Przy okazji wtedy obejrzę jeszcze raz szczeniaki. – Wstała z ziemi.
Spojrzałam na nią błagalnie, niemo prosząc, żeby została ze mną jeszcze chwilę dłużej. Bałam się, że sobie nie poradzę.
– Nie martw się, po pierwszych dniach jest już tylko lepiej – odpowiedziała na odchodne, uśmiechając się ciepło.

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. I to wcale nie przez szczeniaki, które albo spały, albo piły, albo trzeba było im wylizać brzuszki. Zamartwiałam się o ich życie, zastanawiałam się czy na pewno każde z nich przeżyje. Jak ostatni raz się nimi zajmowałam wszystkie oddychały. Zerknęłam na nie jednym okiem. Leżały wtulone w sierść na moim brzuchu. Wyglądały tak spokojnie. Ciekawe o czym śniły. Może o czymś miłym? W końcu nie szarpały się tak, jakby były właśnie w jakimś koszmarze.
Jak na zawołanie jeden z nich szarpnął się niespodziewanie. Był to ten najsłabszy który miał nie dożyć do rana. Zbliżyłam do niego pysk próbując wyczuć czy czasami znowu nie trzeba go wylizać. Po krótkiej chwili wiedziałam, że jednak po prostu szczeniaczek się wybudził. Właśnie, powinnam ich nazwać. Tylko jak? Nie miałam żadnego pomysłu na imiona dla nich. Arya i Agyar spali, więc nie miałam kogo spytać o radę. Zapytam się Rose o pomoc jak przyjdzie.
Spojrzałam na czarno-brązowego basiorka i zbliżyłam do niego pysk. Nie wiedziałam czy szczeniaki oddawają mocz również podczas snu, jednak wolałam się upewnić. Nie poczułam nic. Co było niepokojące, również nie słyszałam spokojnego oddechu. Trąciłam go pyskiem, a kiedy szczeniak nie zareagował serce zabiło mi mocniej. Liznęłam szczenię łudząc się, że jest jedynie w głębokim śnie. Nie reagował w ogóle na moje zaczepki, niezależnie od tego jak mocno go szturchałam. Nie, to nie może być prawda. Żaden z nich nie może umrzeć.
<Iwo?>

Przeprowadzka moi drodzy!

A więc! Jest już dzień po czystce (dzisiaj ostatnia szansa na wysłanie ostatnich opowiadań, dalej przeciągać nie będę) tak więc, zaczynamy przeprowadzkę. Od teraz, aż do 27.01.2020 będziemy w drodze na nowe terytoria! Można dołączać do watahy podczas przeprowadzki. Potem przez 3 dni będą zwiady i odkrywanie nowych terenów oraz ustalanie granic, jednak z lekką pomocą kogoś, kto na tych terenach już się zadomowił (niektórzy wiedzą o co chodzi). Przez czas przeprowadzki można pisać opowiadania, które podbudują fabułę, oznaczając posty w etykiecie: ,,wędrówka". Do tego czasu, strona z terenami zostanie zostanie "usunięta" aż do dotarcia na nowe tereny, i spatrolowanie terenu. Również zostaną usunięte jaskinie wilków, które po dotarciu na miejsce będzie można wybrać z pośród podanych na odpowiedniej stronie w terenach.

Tak więc, żeby ustalić: 


  • 16.01.2020 do 27.01.2020 - Czas wędrówki na inne tereny, z małym magicznym przyspieszeniem i ziółkami 
  • 27.01.2020 do 29.01.2020 - patrolowanie terenów 
  • 30.01.2020 - końcowe reformy i osiedlenie się na nowych terenach. 


Prosiłabym o aktywność podczas tego czasu jak i nie zapomnienie o zaktualizowanie swoich jaskiń już po całej akcji. 

Wilki które jutro będą miały pomarańczowe i czerwone nicki pozostaną na starych terenach. Tym samym- zostaną usunięte z watahy.




Od Mazikeen do Midnight'a

-Mazikeen. Mam na imię Mazikeen - powtórzyłam, aby mieć pewność że zapamięta. - A Ty?
-Midnight - odpowiedział czerwonooki - Alpha  Ci kazała mnie śledzić, prawda?
-Hmm, no cóż domyślny z Ciebie łepek, prawda prawda
W oddali dwójka wilków ujrzała stado zbierające się z aktualnego postoju. Obok nich przeleciała jakaś brązowofutra wadera, a za raz za nią pojawił się również czarnofutry co oni Velganos, każący im się pośpieszyć. Bez słowa ruszyłam obok wilka. I tak miałam go pilnować, więc dlaczego by nie iść koło niego. Cieszyłam się w głębi duszy, że ten nie jest rozmowy i puki co idzie w ciszy, bo to pozwalało mi na swobodne myślenie. Nie lubiłam kiedy ktoś bezustannie mawiał jak katarynka - takie wilki są irytujące i czasem mam ochotę je rozerwać. Godzinę marszu później stwierdziłam że dam basiorowi chociaż trochę poczucia prywatności i zniknęłam w pobliskich krzakach. Co prawda nie zostawiłam go w samopas, jednak nie pilnowałam też dwadzieścia cztery godziny na dobę - mój system opierał się że po kolei co 15, 19, 24 i 17 minut obserwowałam go przez jakiś czas. Nie widziałam sensu trwać przy nim bez przerwy, zwłaszcza że nie byłam zwolenniczką obserwowania jak ktoś idzie w krzaczki za potrzebą.

29.01.2020

Od Vi cd Shira



Przez chwilę stałam w miejscu przyglądając się jak za drzew wyłaniają się wiewiórki i powoli podchodzą do Shiry. Po chwili zdecydowałam podejść i usiadłam koło wadery. Obserwowałam gryzonie, które na początku niepewnie poruszały się wokół nas. Po jakimś czasie odważyły się wspinać po nas. Czas mijał i mijał i w pewnym momencie postanowiłam wrócić do jaskini. Ja sobie beztrosko z wiewiórkami siedzę, a ktoś może potrzebować pomocy. Wstałam więc z miejsca płosząc wiewiórki.
- Gdzie idziesz? - zapytała wadera
- Muszę wracać - odpowiedziałam
- Odprowadzę cię!
I ruszyłyśmy w drogę. Shira zaczęła opowiadać o hodowli. Przyjemnie mi się słuchało i z radością posłuchałabym o tym więcej, ale byłyśmy już na miejscu. Podziękowałam jej za mile spędzony czas i weszłam do jaskini. Wyglądało tu jakby przeszło jakieś tornado. Nie przypominałam sobie robienia takiego bałaganu.
- Może ktoś się włamał? - usłyszałam i od razu zaczęłam sprawdzać wszystkie szafki. Wyglądało na to że nic nie zostało skradzione. Więc co się tu stało? Po chwili usłyszałam dziwny dźwięk. Gdy się obróciłam ujrzałam dziwną postać. Kiedy się jej przyjrzałam ujrzałam szczeniaka. Co się tu dzieje?!
- Wybacz, szybko potrzebowałem bandaża. Na szczęście znalazłem. Tak więc dzięki i cześć! - basior już chciał wyjść ale szybko do niego podbiegłam i zagrodziłam mu drogę
- Kim jesteś, co tu robisz i... po co ci bandaż?
- Jestem wilkiem, chciałem dołączyć do watahy i potrzebowałem opatrzyć rannego... nara! - krzyknął i nim zdążyłam zrobić cokolwiek uciekł.
Zastanawiając się nad tym wszystkim zaczęłam sprzątać.

Od Shiry CD Tenshi "zabawa w hodowanie" #8

Chociaż Tenshi wcześniej zapewniała mnie, że będzie to trudna hodowla, jak na razie wszystko przebiegało pomyślnie. Crystal podróżowała ze swoimi jajami, A kręcił się chyba gdzieś w pobliżu. Znaczna większość hodowlanych stworzeń zabrała się z nami, kiedy dowiedziały się o możliwych konsekwencjach zostania na starych terenach. W dodatku niedługo mamy dotrzeć na miejsce! Cudownie! Przejechałam wzrokiem po towarzyszach. Dziwne, wydawali się zmęczeni i znudzeni. W przeciwieństwie do mnie. Chłonęłam wzrokiem krajobrazy, zachwycając się nawet każdym najmniejszym mijanym drzewkiem. Rayla człapała łapskami jak najbliżej mnie, jakby chcąc pokazać, że ona nie jest żadnym z tych hodowlanych zwierząt. Odszukała mi wzrokiem Tenshi i w podskokach znalazłam się przy niej.
- Wszystko w porządku? Nikt nie potrzebuje jakiejś pomocy? - zapytałam.
- Nie, jest ok. Zwierzęta dają radę, nadążają - odpowiedziała mi skrzydlata.
Później nasza rozmowa skierowała się na bardziej luźne i bliżej nieokreślone tematy. Pochłonęła nas na tyle, że skończyłysmy dopiero przy postoju watahy. Dobrze, zaczynały mnie już łapy boleć.

***

- Czyli to będzie nasza jaskinia hodowlana? - zapytałam.
Stałyśmy właśnie przed wejściem do wielkiej, okazałej jaskini. Ciekawe, jak tam Crystal i jej jaja?

<Tenshi? Haha, gniot>

Od Tsuri do kogoś

Nowe terenyyy.... nie żebym za bardzo pamiętał te stare. Kojarzyłem tylko zapach watahy, półek z książkami i... w sumie nie wiem co to było. Teraz zostaliśmy przeniesieni pod jakiś taki wielki pałac, albo przynajmniej obok niego. Wychyliłem głowę spod chusty. W nocy najprawdopodobniej będzie tutaj wpadać światło księżyca, oświetlając całą... właśnie. Cóż to była za konstrukcja? Mały budynek, przypominający wieżę.
- Możecie się tu również uczyć - usłyszałem głos rudawo popielatego, który towarzyszył nam teraz - Chyba że wolicie w pałacu. Jak widzicie, podczas dnia, nawet w zimie jest tu dobre oświetlenie. Na górnych partiach tych... prawie ruin? Mogą znajdować się pokoje, na dole jakaś szkółka czy coś - zwierzę wydawało się wielkie. O wiele za wielkie. Czułem się jakbym stał przed wielkim kilkumetrowym drzewem. Jednym uchem usłyszałem zachwycone, entuzjastyczne popiskiwanie mojego rodzeństwa. Gdzieś z tyłu szła Eve w całkowitej ciszy, rozglądając się po wnętrzu. Mój koszyk niosła Rose, podejrzliwie patrząc na rudawe stworzenie. Reszta wilków była mi znajoma tylko z pysków. Widziałem obijające się o brzeg fale przejrzystej wody, oraz dźwięk jej spadania do tego dołu, jak i odgłos idących w piasku wilków. Po chwili przeszliśmy przez jakieś dziwne drewno, a zaraz potem znaleźliśmy się u wejścia do dziwnych ruin, które były otoczone  dziwnym kręgiem. Może był to mur? Spojrzałem do góry, podczas gdy moja skóra postanowiła zadrżeć. Z bliska budynek wydawał się jeszcze większy. Ale hola! Ileż tam widziałem zakamarków! Mnóstwo kamieni, woda, dziwne pomieszczenia, płaski dach! Sama jaskinia wydawała się jedną wielką zagadką, którą trzeba było rozwiązać!
- Jest tam coś naszykowanego, czy szczenięta będą na razie spały w koszach? - usłyszałem głos jakiegoś towarzyszącego nam wilka. Nie widziałem go zbyt wiele. Poza tym, nie miałem pamięci do osób. Wilk nie doczekał się odpowiedzi, więc pewnie będziemy spać w koszach. W sumie dobrze, nie miałem ochoty wychodzić, pewnie na-jak można się spodziewać: zimną posadzkę. W środku był kurz i piasek, jednak mi to nie przeszkadzało. W końcu nie do nas należało sprzątanie, tylko do dorosłych. Zmieniłem pozycję w koszyku, by nie czuć się, jakby ktoś mnie dusił, jednocześnie mogąc patrzeć na całe nowe mieszkanie. Dolna partia, to był jakby przedsionek. Potem jedno wielkie pomieszczenie z jakimś dołem na wodę po prawej stronie, i schodki na wyższe piętro.
- Trzeba będzie się tu rozejrzeć - powiedział towarzyszący nam wilk
- No, to ja wracam do innej grupy - odezwał się dziwny stwór, jakby z ulgą, że nie musi już więcej mówić, po czym wyszedł z budynku, kierując się ku wyjściu z jaskini, a ja nie chciałem narzekać, jednak byłem głodny.

<Ktoś coś się zlituje??

28.01.2020

Od Midnight'a do Mazikeen

Szczerze sam nie wiedziałem co mam zrobić. Z jednej strony od długiego czasu jestem sam, spotkania z innymi wilkami kończyły się na tym, że musiałem uciekać lub walczyć o życie. Może warto byłoby się wreszcie, w jakiś sposób żyć z innymi i przynajmniej spróbować normalnych relacji, które nie doprowadzają do czyjejś śmierci lub zranienia. Do tego jest jeszcze zima, znalezienie samemu pożywienia, szczególnie na obecnych terenach oraz im przylegającym. Szczerze sam nie wiem, gdzie teraz pójść, aby coś upolować i w jakikolwiek przeżyć tą śnieżycę. W sumie, jak mi się nie spodoba, albo coś, zawsze mogę zniknąć i nie wrócić. Mam w tym wprawę, więc nie będzie to dla mnie żaden problem. Też muszę się jakoś odpłacić tej waderze, co jak co, ale uratowała mi życie, za co bardzo ją szanuję. Większość wilków przeszłoby obok mnie, szczególnie, że że nie myłem się już dobre dwa tygodnie, pomijając deszcze i śnieg, które nic nie dawały. Miło by było wreszcie gdzieś się wykąpać, najlepiej w zimnym strumieniu, albo nawet w jeziorku. Tylko... gdzie ja w ogóle jestem? Nigdy tutaj nie byłem, a wokół nie słuchać żadnej wody, czy innego. Tamten wodospad? Wiem, gdzie jest, ale jak do niego dojść to już nie mam żadnego pojęcia. Do tego to uczucie wiercenia w myślach. Obie potrafiły odczytać moje myśli, ciężko je w jakikolwiek spreparować, musiałbym poćwiczyć kontrolę swoich myśli, żeby to przeżyć, ale wyzwanie to wyzwanie. Przynajmniej nie będę się nudzić w ich towarzystwie. O dziwo dalej je czułem, ale nie wiedziałem, czy to pozostałość po spotkaniu, czy ktoś to w tym momencie robił. Szczerze, trudno powiedzieć, pierwszy raz spotkałem się z taką mocą. Z nią, czarna wadera, wykryła mnie w niewidzialności, co stanowi już dość duże utrudnienie. Szczerze, został mi jeszcze kamuflaż, nie wiem, jak z nim poradziłaby sobie jej moc, ale raczej tak samo.

Zamyślając i idąc na oślep, udało mi się dojść do wodospadu z wcześniej. Lód na nim wydawał się dość trudny do skruszenia, ale nawet z moją niezbyt dużą mocą magiczną bez problemu sobie z nią poradzę. Również jak mi się wydawało, tak też jestem śledzony. Czułem na sobie czyjejś oczy, oczywiście nie widziałem tego wilka, ale wydawało mi się, że to wadera z wcześniej. Alpha raczej kazała mnie pilnować, co nie zdziwiłoby mnie zbyt bardzo. Nowy członek, nowe potencjalne zagrożenie, dla kogokolwiek. Nie myśląc więcej, rozkruszyłem kilkumetrowy odłamek lodowy i wskoczyłem do wody. Zimniutka, lodowata, tego mi brakowało. Od razu całe ciało zaczęło mi się rozluźniać i miło leżałem sobie do przerwania mojego wypoczynku przez nią. Wyszła na środek lodu i popatrzyła się na mnie tymi niebieskimi oczyma. Znowu czyta mi w myślach, kolejny raz robi to bez żadnego słowa, po prostu przeczesuje moje obrazy w głowie. Czas coś powiedzieć.

-Co jest?- zapytałem, kompletnie się nie przejmując niczym, nie zwróciłem uwagi na jej moc, potajemnie zostawiając to dla mnie.

-Zamierzasz dołączyć do watahy?- zapytała, nawet nie przerywając robienia, tego, co ewidentnie robiła.

-Tak-odpowiedziałem krótko.

-To czas się zbierać, wyprowadzka czeka-powiedziała i usiadła na plaży, dalej mi się przyglądając i nic nie robiąc sobie z niczego.

Okej-odparłem i skończyłem swoją kąpiel, teleportując się z powrotem na piasek. Wytrzepałem się z większości wody i ruszyłem za idącą już waderą, w stronę stada, które już wyruszyło. Chociaż, nawet nie zapytałem się jej o imię, aleee to może zaczekać. Najpierw się niech okażę, czy opłaca się tutaj zostawać, a później... to się zobaczy.

-Nareszcie postój, już jutro dojdziemy na nowe tereny, jak miło-stwierdziła Temisto, czy tam tem, już nawet nie wiem, czy to zdrobnienie, czy coś. Dzień dziewiąty, tyle chodzenia nawet mi dawało się we znaki. Gdyby przynajmniej wszyscy mieli skrzydła, byłoby łatwiej, a tak to wszyscy pieszo. Wybrałem sobie taki los, to się już wycofać nie mogę. Trzeba wytrzymać, jutro już dojdziemy na nowy obszar. Nawet trudności sprawia mi myślenie w liczbie mnogiej, jako „my". Co się dziwić, zawsze sam, to też tutaj jest jakaś przeszkoda. Gdy większość wilków zaczęła rozbijać obóz, ja uciekłem, używając niewidzialności i poszedłem poćwiczyć swoją teleportację. Ostatnio odkryłem, że mogę się teleportować na dwa sposoby. Zmniejszając się do atomów i przenieść się na odległość lub pominąć proces zmniejszania. Udało mi się kilka razy, ale technika wymaga dużej wprawy. Ogólnie doszedłem do tego, zastanawiając się jak przyspieszyć cały proces. Przy pierwszym sposobie najpierw muszę się „skurczyć”, przenieść się na następne miejsce i powiększyć się z powrotem, co daje 3 czynności. Przy drugim można wykonać to w dwóch, pomijając pierwszy proces i znaleźć się na miejscu kilka dziesiątych sekund szybciej. Wygląda to na najlepszą opcję, ale jeszcze nie poznałem jej wad, oprócz tego, że wcześniej się męczę. No cóż, zobaczymy jeszcze.

Nie spoglądając się za siebie, znalazłem się już dobre 200 metrów od watahy i mogłem w spokoju poćwiczyć.

-Jak tam?-usłyszałem za sobą głos tej wadery. Znowu ona, pomyślałem. Oczywiście nie powiedziała to w sposób miły, bardziej złośliwy, jak gdybym nie wiem, co zrobił. O dziwo, o wiele lepiej zamaskowała swoją obecność, bo tym razem nie wierciła mi w głowie, myśląc, że nic nie wyczuwam. Odpowiedzieć, czy nie odpowiadać, szczerze nie chce mi się zbytnio gadać, ale to moja nowa wataha, to wypada się w jakikolwiek sposób socjalizować.

Dobrze-stwierdziłem i odwróciłem się w stronę stojącej w cieniu drzew wadery.-A tak w ogólne, jak się nazywasz?

Od Lii ~ Przeprowadzka (a raczej jej koniec)

Na miejscu


- Jesteśmy moi drodzy! Hahah! Bogowie, jaka ulga! - Zaśmiałam się, padając na trawę. Mój mózg był przegrzany, odmawiał posłuszeństwa. Byłam zmęczona, chciało mi się spać, jednak nie mogłam. To jak taka bezsenność ale na wyższym poziomie, kiedy cały twój umysł i ciało woła o pomstę do nieba, ale jesteś tak zmęczony, że nie możesz nawet spać. Crystal stanęła nade mną i spojrzała z góry, jak na jakieś truchło. Ze zmęczonym wzrokiem wyciągnęłam przed siebie łapy, po czym spojrzałam na mapę. Tak. Byliśmy na południu watahy, i w sumie przeszliśmy kawał bezsensownej drogi, gdyż wylądowaliśmy w jakimś wielkim lesie, o wielkich pniach drzew. Przede mną rozciągała się rzeczka, chociaż widziałam tam youkai... albo nie... to były zwykłe duszki, zjawy. Westchnęłam zrezygnowana, po czym wstałam widząc, iż wataha sama się sobą zajęła. Złożyłam mapę i schowałam do wielkiego wora-czarnej dziury. No, to teraz trzeba czekać na przewodnika. Tylko... kim ten ktoś będzie? Miał jakieś specjalne oznaczenie, albo... nie wiem, czerwony ,,X" na czole narysowany flamastrem? Po chwili jednak, usłyszałam jakieś szmery, a dokładniej rozmowy wilków. Przez chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić, jednak po chwili zauważyłam. Pomiędzy dwoma, wielkimi (chociaż tutaj może przesadziłam z wielkością) stworami, szedł mały szczeniak, o jasno błękitnym/białym futrze uzbrojony w skrzydła. Mała samica kroczyła nie pewnie, po obsypanym drobnym śniegiem terenie. Pierwszy, na przodzie, był czerwono-popielaty dziwny stwór. Uniosłam wyżej głowę, by zobaczyć jego mordę. Nie chciało mi się wstawać z tej twardej, zamarzniętej ziemi. Cały dziwny pochód się zatrzymał, a zza popielatej łapy, wyszła mała, puchata wadera. No, prawie, bo schowała się za przednią łapą, po czym usiadła, obejmując ją swoimi przednimi kończynami.
- No więc... - odezwała się cicho, patrząc w ziemię - miałam być waszym prze... miałam was oprowadzać po terenach - powiedziała spokojnym tonem. Przekrzywiłam lekko głowę.
- Jest tu wystarczająco jaskiń? Jedzenia? Brak bogów mówiących ci nagle w środku zimy o zmianie terenu zamieszkania? - samica zamrugała szybko oczami
- Te pierwsze się zgadzają, a co do ostatniego to...
-... nie ważne! Zostajemy! - szczeniak jakby zaskoczony moim wybuchem i nagłym wstaniem, powstrzymał się od odskoczenia, mocniej ściskając kończyny na łapie dziwnego stwora - Ej! Jesteśmy na miejscu! Kto chce patrooo...... em.... co - spojrzałam na waderę którą znikąd przytachał Iwo - to ty ciężarna jesteś?
- Wszyscy wiedzą od kiedy tylko ją zobaczyli - usłyszałam głos Rose, która stała nieopodal, i karmiła jednego z boskich szczeniaków jakimiś ziółkami. O dziwo, żaden z wielkich bogów nie zainteresował się nimi. Chociaż, spodziewałam się tego.
- O, serio? No, to... a właśnie, jak masz na imię? - spytałam biało-niebieskiego szczeniaka
- Tsumi - odpowiedziała po chwili ciszy i ogarnięciu, że to do niej mówię
- Wiek?
- Em... powiedzmy że... - młoda wydawało się, jakby się miała rozpłakać. Popielato-czerwony stwór westchnął przeciągle, po czym odezwał się, jakimś takim bezpłciowym głosem.
- Nie musisz już nic mówić, wystarczająco się najadłaś stresu - powiedział do samicy - Jestem Arietes. Ten z tyłu - tu wskazał na większego od wilka, jednak mniejszego od jego samego, szare stworzenie - To Tamashi. Zajmujmy się Tsumi. I co do niej... już pewnie nieco słyszałaś od bogów. Porozmawiamy z tobą potem o tym. Dowiedzieliśmy się, iż ma 3 miesiące.
- Rozumiem. Będziecie oprowadzać moją watahę po okolicy prawda?
- Takie jest w sumie nasze zadanie
- A więc. Czas na pytania: czy będziemy mogli najpierw odpocząć? Gdzie jesteśmy, chodzi mi o nazwę miejsca, o ile jakieś ma, czy są tu inne wilki, gdzie może być jaskinia hodowlana i... czy jest tu jakieś miejsce gdzie możemy zostawić Zahirę? Zdaje się że za długo nie pociągnie, będziemy musieli tu przez jakiś czas zostać - obeznałam szybko sytuację, rozglądając się po otoczeniu.
- Jesteśmy w starym lesie, możecie odpocząć... a co do miejsca... jedynym takim jest...
- Mój schowek na zioła - przerwała szybko wypowiedź Arietesa Tsumi, po czym pociągnęła swojego towarzysza/opiekuna, chwytając go za końcówkę ogona zębami, kierując się jakoś w głąb lasu. Po jakimś czasie, dość krótkim, trafiliśmy na skraj lasu przy wodzie. A przynajmniej wodę wyczuwałam, oraz słyszałam szum wodospadu, jednak skręciliśmy. Po kilku krokach moim oczom ukazała się mała grota, bardziej przypominająca norę, z kamieni. Wyglądała na bezpieczną, chociaż już stąd czułam zapach ziół. Ten szczeniak to jakaś szamanka czy jak?
- A więc - uśmiechnęłam się- to może być dobre miejsce - powiedziałam do Rose, która postanowiła iść za mną, by zapoznać się z tym miejscem.

27.01.2020

Od Lii ~ przeprowadzka

Ostatni dzień


- Albowiem już prawie jesteśmy! Tak rzecze Pan! - zawołałam, gdy ogarnęłam, iż jesteśmy już bardzo blisko celu. Poza tym. Mapa mówiła sama za siebie. Krąg był coraz bliżej. jeszcze tylko.... kilka... kilkanaście.... eeeee... więcej niż to kilometrów i możemy być spokojni! No, prawie.
- Zamknij się, spłoszysz wszystko co żyje w odległości kilku mil - Usłyszałam marudny ton Nitaena, który zaraz szybko odszedł, krokiem mówiącym: nie obchodzi mnie to, oraz lizakiem w pysku. Westchnęłam tylko rozglądając się po wilkach
- No, to kto nie jest zmęczony? - zawołałam wesołym tonem. Widząc ponure spojrzenia, cmoknęłam tylko z dezaprobatą - No, no! Dajcie spokój! No, macie szansę sobie trochę pochodzić przed snem! - tym razem niektórzy nieco się nawet wycofali. Przekrzywiłam głowę na bok, po czym uznałam, że w sumie mogę wysłać na zwiady Crystal.
To było w sumie do przewidzenia. Gdy tylko chciałam pójść spać, nawiedziła mnie dwójka bogów, którzy najwyraźniej kochali uprzykrzać mi życie. Tym razem jednak, zamiast Heorona, wraz z Kasidi przyszła Aurora. Wzdrygnęłam się. O ile z boginią światła dało się jeszcze jako tako dyskutować, to jeśli chodzi o tą od wszechświata, była strasznie sztywna. Jak już to tylko konkrety. Poza tym... irytowały mnie jej ZBYT białe zęby. Serio. Nie wiem jakiego domestosa wybielacza stosuje, jednak powinna przestać. Działały jak odblaski, pomimo tak beznadziejnego światła jak w półmroku przy zachodzącym - już zaszłym słońcu.
- Jutro gdzieś około południa, jeśli utrzymacie tempo powinniście być już na miejscu - odezwała się Aurora. Druga bogini siedziała w cieniu tej pierwszej, w ogóle się nie odzywając.
- A wraz z lekkimi opóźnieniami? - spytałam na wpół ironicznie
- Możliwe że pod wieczór. Jednak jutro na pewno będziecie na miejscu. Tam was ktoś oprowadzi.
- O, pocieszające. Przynajmniej tyle nam daliście. Przewodnika. - Światła wokół Kasidi zaczęły dziwnie świecić, jakby niepokojąco połyskiwać. Mogłam teraz liczyć na zamianę w proch albo węże. Tak. Węże. Aurora lubiła węże. Chociaż to raczej nienawiść do węży, dlatego zamieniała wszystkich którzy jej zaszli za skórę w te beznożne stworzenia. Tak szczerze nie miałam ochoty im się kłaniać. W sensie bogom. Nagle uznali, że: Hej! Właśnie umieramy, czy moglibyście ruszyć swoje cztery litery i w środku zimy ruszyć na podróż życia, żeby na nowych terenach składać nam ofiary? Dzięki!
Nie, to nie była pocieszająca wizja. A teraz jeszcze zdawali się zadowoleni z faktu, iż są tacy wspaniałomyślni i ułatwią nam to mapą oraz przewodnikiem. Chwała bogom! Ale nie, nie zamieniłam się w węża.
- Nie spodziewajcie się jakiegoś typowego wilka lub ducha przewodnika - odparła Aurora, ignorując moja uwagę - nie będzie to też żaden mityczny stwór. Gdy już się osiedlicie, przestaniemy was nawiedzać, jednak do tej pory będziemy przekazywać wskazówki i się z wami porozumiewać.
- Chcecie stworzyć królestwo na własnych zasadach - mruknęłam patrząc z ,,aha?" miną na boginię, z lekko przymkniętymi oczami. - Rozumiem. Właśnie zeszliście by zmarnować mój czas, swój czas, i nie wnieść nic pożytecznego. Gratuluję. - może serio zamgliło wam mózgi. Dodałam po chwili, jednak już w myślach. Potrafiłam wyczuć, iż dwie samice są i tak nieźle wkurzone, jednak gdyby teraz mnie zabiły, prawdopodobnie wywołałyby nieco zamieszania. Dużo zamieszania. To raczej nie byłoby na ich korzyść.
- Tak więc, dobranoc! - uśmiechnęłam się, po czym zrobiłam w tył zwrot, idąc w stronę obozu watahy.

Od Mazikeen do Midnighta

Huuh? Poważnie się domyślił jednej z moich mocy? Spostrzegawczy jest. Tyle że oprócz odczytania czystego przekazu myśli potrafiłam wyciągnąć więcej. Nie było problemem zobaczenie w jego umyśle wahania czy zmęczenia ucieczką. Basior wyszedł z jaskini.
- Idź go popilnować - usłyszałam głos Alfy. I niby czemu ja?
- Booo? - przeciągnęłam ostatnią literę
- Booo - również to zrobiła - Ty go znalazłaś, Ty go pilnujesz. Proste? Proste
Przewróciłam oczami na te słowa, po czym wyszłam podążając w ślad za basiorem. Z początku nie miałam pomysłu, gdzie ten mógł się udać, jednak niedługo po tym wiatr przyniósł mi jego zapach. Podążyłam ostrożnie za czarnofutrym, kryjąc się w cieniu i mroku.

24.01.2020

Od Lii ~ Wędrówka

Dzień dziewiąty 


Kolejny postój. Tym razem poranny, po całej nocy marszu. Większość wilków nie mogła zasnąć, zdenerwowana nowym otoczeniem, bez większego planu podróży, więc takie nastawienie było raczej dobre. Zaczynało świtać. Czy o tej porze nie powinnam leżeć sobie na grzybie w jaskini, pogrążona w śnie o różnych dziwactwach, które kochałam? Teren stawał się bardziej kamienisty, a góry zdawały się o wiele bardziej widoczne. Byliśmy prawie na miejscu. Skąd to wiedziałam? Otóż, bogowie pofatygowali się, i zaznaczyli na mapie dziwny okrąg. Westchnęłam, siadając na pozbawionej śniegu ściółce. Trzeba było znaleźć jakieś w miarę logiczne do spania miejsce. Jedyną w miarę osłoniętą przestrzenią, była polana jeżyn, które idealnie nadawały się na schronienie przed wiatrem. Tak na prawdę miałam ochotę spać jednak...
- Ej ciotka, nie powinnaś jako pierwsza stanąć na warcie czy coś? - usłyszałam znajomy głos, przez który zmrużyłam oczy robiąc minę mówiącą: ok. nic nowego. Mimo iż traktowałam bethy jako dalszą rodzinę, nadal czasami miałam ochotę komuś wepchnąć jagody do pyska, zawiesić na drzewie i zrobić z tego kogoś przynętę.
- Hehe... ta. - minęłam Rena, który tylko odprowadził mnie wzrokiem, po czym został pochłonięty przez jeżyny.


- Aha, tak. To bardzo ciekawe - mówiłam pół ironicznie, lekkim tonem, grzebiąc w śniegu po czym oglądając swoje pazury - macie jeszcze jakieś inne niespodzianki jak króliki z cylindra? Nie wiem... może jakiegoś zaraźnego wirusa albo wojnę z wielkimi mięsożernymi roślinami? - Heoron patrzył na mnie zimnym wzrokiem, czekając aż wygłoszę swój monolog niezadowolenia. Kasidi natomiast stała obok niego, lekko zniecierpliwiona.
- Otóż tak. I podobnie jak na zbyt wczesne roztapianie się szczeniaka, na to też nie mamy wpływu. Najprawdopodobniej podczas gdy się już wprowadzicie, na terenach pojawi się nowe bóstwo. Innymi słowy. Tereny na które się wybieracie maja inną historię i posiadały innych bogów. Ci, z powodu zapomnienia, zniknęli, jednak podczas ponownego zamieszkania, możliwe że ich resztki, można wręcz powiedzieć-cienie oddechów, połączą się i zmaterializują w jedną postać, która będzie czuwać nad nowymi terenami.
- Co. I kolejny ołtarzyk? - burknęłam, coraz bardziej zirytowana brakiem snu. Słowa bogów były teraz irytujące jak każdy dźwięk, który nie chciałam żeby istniał. Nawet sam ich oddech wprawiał mnie o wkurw życia. Serio, musiałam iść spać.
- Ołtarzami i oprowadzaniem powinna zająć się osoba, którą spotkacie na nowych terenach - powiedziała Kasidi, najwyraźniej również nie zadowolona z tego, iż musiała ze mną o tym gadać.
- Powinna, ale pewna że to zrobi, już nie jesteś - ziewnęłam, przybliżając pysk do ziemi, gdyż nie wszyscy musieli podziwiać zawartość mojej szczęki. Bogini przez chwilę lustrowała mnie wzrokiem, po czym zamknęła oczy (pewnie liczyła by się uspokoić) by zaraz je otworzyć.
- Idź się przespać. Jak dojdziecie na nowe tereny, wszystko najprawdopodobniej się wyjaśni - powiedziała, po czym oboje z Heoronem rozpłynęli się w powietrzu. Przez chwilę stałam w miejscu, do puki powiew zimnego wiatru nie uderzył mnie w bok, powodując zadygotanie ciała
- Kępo jeżyn, nadchodzę


Od Aarona cd. Velganosa - "Przeprowadzka"


Zerknąłem na wilka, który stanął właśnie przede mną. W ciepłym blasku lamp dostrzegłem jego ciemne, gęste futro. Basior był znacznie większy ode mnie, a dużym łbem rozglądał się powoli po regałach. Machnąłem niepewnie ogonem, licząc, że gość nie jest wrogo nastawiony.
- W czym mogę ci pomóc? - odezwałem się, odkładając trzymaną książkę.
Wilk szybko wyjaśnił, czego potrzebuje. Kamień spadł mi z serca, dowiadując się, że basior jest członkiem watahy. Wyglądał na takiego, z którym niekoniecznie pragnąłem zmierzyć się w walce. Właściwie, to z nikim nie chciałem się być. Urodziłem się na przegranej pozycji.
Szybko odnalazłem poszukiwaną przez wilka książkę. Spędziłem w bibliotece wiele czasu. Na pamięć znałem przechowywane tutaj dzieła.
Przyniosłem ciężkie tomisko czarnemu jak noc wilkowi. Wyjaśniłem na czym polega również cała procedura wypożyczania utworów. Zapisując go w karcie, poznałem imię tajemniczego przybysza. Brzmiało ono "Velganos".
Basior zabrał ze sobą księgę i ruszył w jedynie sobie znanym kierunku. Obserwowałem chwilę, jak odchodzi, aż ostatecznie zniknął gdzieś za horyzontem. Powróciłem do pracy.
***
Wieść o przeprowadzce spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Zostałem postawiony przed faktem, niekoniecznie gotowy by zmierzyć się z nadchodzącą podróżą. Wszystko, do czego tak się przyzwyczaiłem, musiało się zmienić. Z niemałym przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie jestem na to gotowy. Właśnie wynosiłem ostatnie rzeczy ze swojej jaskini. Słońce leniwie przesuwało się po widnokręgu, zapowiadając nieuchronną wędrówkę ku przeznaczeniu.
Najciężej było mi się jednak pożegnać z biblioteką. Zrobiłem ostatnią przechadzkę pomiędzy znajomymi regałami, strącając zaległy przez noc kurz ogonem. Książki zostały zabrane wcześniej. Pomieszczenie świeciło zimnymi pustkami, sprawiającymi, że sierść jeżyła mi się na karku. Po dłuższej chwili wyszedłem z budynku i dołączyłem do reszty watahy.
Przywitałem się ze pobratymcami. Otaczały mnie same znajome twarze, chociaż kilku z nich brakowało. Zapewne nie chcieli dołączyć do podróży lub nie byli w stanie tego zrobić. Wataha w końcu ruszyła, pozostawiając za sobą dom, wszystko, co znali i kochali.
W tłumie podnieconych wizją poznania nowych terenów wilków rozpoznałem wczorajszego gościa biblioteki. Velganos z uniesioną wysoko głową maszerował prawie na końcu pochodu. Zwolniłem kroku, by dołączyć do basiora. Przywitałem się z nim szybkim kiwnięciem głowy.
- Czy odnalazłeś w książce tego, czego potrzebowałeś? - zagaiłem rozmowę.
- Tak - odpowiedział. - Niestety nie jestem w stanie ci jej teraz oddać.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy - odparłem, uśmiechając się delikatnie. - Aktualnie są ważniejsze sprawy niż ona.
Velganos zgodził się ze mną szybkim przytaknięciem.
- Swoją drogą - kontynuowałem konwersację. - Mam na imię Aaron. Wybacz, zapomniałem się przedstawić wcześniej.


<Velganos?>

Od Nashi CD Hirvi


Był wieczór, coś koło osiemnastej. Nasz postój ma trwać do piątej, może szóstej rano. Posilona, kolejną porcją papki i wyspana po podróży w koszyku byłam pełna energii. Postanowiłam się rozejrzeć. Dostrzegłam, że na ziemi nie było śniegu, a okolica była intensywnie zalesiona jakimiś iglakami. Było już ciemno, a mróz nie był jakiś szczególnie mocny. Niebo było bezchmurne i mogłam oglądać piękne gwiazdy. Poszłam na spacer, bo do spania miałam jeszcze sporo czasu. To znaczy… chciałam iść na spacer, ale opiekunowi mi nie pozwolili, bo jak to oni określili: „Jesteś za mała,  byś mogła sama kręcić się po lesie o tej porze.” Jakby nie mogli iść ze mną- pomyślałam i fuknęłam po lekkim oddaleniu się od nadopiekuńczych, moim zdaniem, par oczu. Najdłużej męczył mnie, baczny wzrok Abira. Tak, mam wrażenie, że nauczyciel zielarstwa jest czasem zbyt zaangażowany w swoją pracę, ale może to i dobrze? Postanowiłam unikać jakichkolwiek spojrzeń i wymknąć się w stronę wodospadu, którego kojący szum roznosił się echem, po zboczach gór. Po dość problematycznym wyborze kierunku, w którym się wybrałam musiałam minąć kilka wilków, w tym inne szczeniaki i strażników nocnych. Iwo stróżował tuż przy obozowisku, natomiast Mazikeen i Rimmon czuwali gdzieś w czeluściach lasu. Normalnie „Mission impossible”. Jak mam ominąć czujne oczy Iwo? Myślałam przez chwilę, aż wpadłam na genialny pomysł. Po prostu się schowam, a gdy basior pójdzie na obchody to przebiegnę i ukryję się za stara kłodą.
Ukryłam się za niewielkimi skałami. Moje futerko idealnie wtapiało się w skały, które sobie upatrzyłam. Nie czekałam długo, aż basior się oddali i najszybciej jak potrafiłam pobiegłam w wyznaczony sobie punkt. Wskoczyłam na kłodę, po czym z niej zeskoczyłam. Wychyliłam się nieco, by sprawdzić, czy ktoś mnie widział. Byłam z siebie zadowolona, gdy zdałam sobie sprawę z powodzenia pierwszej części mojego wielkiego planu. Ostrożnie się wycofałam, aby po chwili całkowicie ukryć się w cieniu średniej wysokości drzew. W podskokach ruszyłam w kierunku, z którego dobiegał szum spadającej wody. Po jakiś piętnastu minutach truchtu dotarłam na polanę, która zmierzała w górę. Niewiele myśląc o konsekwencjach jakie mogą mnie teraz spotkać skakałam niczym lis po kępkach zmarzniętej trawy. Śmiałam się i to bardzo, wiał lekki wietrzyk, a z nieba patrzył na mnie księżyc w kształcie rogalika. Miałam wrażenie jakby natura bawiła się razem ze mną. Każdy podskok był wspomagany przez wiatr, każdy śmiech roznosił się lekkim echem po okolicy, a szum wody pięknie łączył się z moim głosem i tworzył swego rodzaju muzykę. Już po kolejnych piętnastu minutach znajdowałam się na wzniesieniu. Gdy zajrzałam za siebie mogłam dostrzec dym pochodzący z obozowiska. Zatrzymałam się na chwilę by złapać oddech. Powietrze lekko kuło moje drogi oddechowe, ale nie przejmowałam się tym zbytnio, rozgrzałam się biegnąc dość spory kawałek drogi. Zauważyli moje zniknięcie?- pomyślałam nagle, gdy uświadomiłam sobie, że nie było mnie już dobre pół godziny. Z zamyślenia wyrwała mnie sowa, która zahuczała swoim pełnym głosem.
-Hu hu…- zaczęłam naśladować wydawany przez ptaka dźwięk, gdyż w tym momencie zaczęła mi przeszkadzać chwilowa samotność.  Ptak odwrócił głowę, chyba go uraziłam.
-Ej no... Chciałam tylko zagadać.- po chwili usłyszałam dźwięk spadających kamyczków. Ptak, patrzył właśnie w tamtą stronę, po czym sowa odleciała w tamtym kierunku
-ktoś tu jest? -Spytałam lekko przestraszona, odpowiedziało mi warknięcie. Po chwili ze skał powyżej zeskoczył duży ryś. Zaczęłam się cofać. Zwierzę podskoczyło bliżej mnie, a ja wystraszona jeszcze bardziej odskoczyłam do tyłu. Los chciał, że wylądowałam i zjechałam po zmarzniętym zboczu wydając przy tym okrzyk strachu. Moje małe ciałko się odwróciło przodem do kierunku jazdy, a moje oczy stały się niczym spodki, gdy ukazała mi się przepaść z wodospadem po drugiej stronie. Desperacko próbowałam zahamować swoimi pazurkami.  Miałam wrażenie, że moje serce stanęło, i ruszyło dopiero wtedy gdy zatrzymałam się jakiś centymetr od krawędzi. Odetchnęłam z ulgą i powiedziałam do siebie
-To był zdecydowanie zły pomysł-  odsunęłam się od krawędzi, moje serce waliło jak oszalałe. Odwróciłam się by zerknąć co dzieje się za mną, ale to tylko utwierdziło mnie w tym co mówiłam kilka sekund wcześniej. Powoli zmierzał do mnie ów ryś, a ja nie miałam zbytnio drogi ucieczki. Szybko wstałam pobiegłam wzdłuż urwiska. Drużka którą biegłam była szeroka, za szeroka. Ryś bez problemu mógł nią biec, aby złapać mnie i rozszarpać moje biedne ciało. Zrozpaczona sytuacją, w której się znalazłam starałam się nie potknąć i biec coraz szybciej przed siebie. Wiedziałam, że moje wołania na nic się zdają. Byłam zbyt daleko od obozu. Dyszenie rysia stało się dla mnie zbyt głośne. Kotowaty zbliżał się do mnie nieubłaganie, nagle się potknęłam i wpadłam w kolejny poślizg. Zakręciło mną, przez co słabo widziałam. Nie miałam czasu na reakcję, bez żadnego ostrzeżenia spadłam ze ścieżki.
-AAAAAAA!- darłam się w niebo głosy, po kilkunastu sekundach lotu wpadłam do lodowatej wody. Sparaliżowało mnie, powoli opadałam na dno, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Brakowało mi powietrza, ale czułam, że nic nie mogę zrobić. Nagle w wodzie przede mną pojawiła się jakaś czarna postać.  To był zdecydowanie zły pomysł, bardzo zły- pomyślałam i straciłam przytomność.

<Hirvi?>

Od Rena do Tibii

Czułem doskonale jak zimne powietrze dostaje się wgłąb mojego futra. Zimne to mało powiedziane – nigdy wcześniej nie czułem aż tak niskiej temperatury. Woda na pewno zmieniłaby się dawno w lód, a śnieg byłby sypki, nieodpowiedni do lepienia bałwanów. Chociaż czy wilki tak właściwie mogłyby być w stanie ulepić bałwana? Stworzyć kulę śniegu może by im się udało, tylko jak podniosłyby je później? Nie utrzyma w pysku takiego ciężaru, nie mówiąc już o tym że musiałby jakoś to złapać. Jedynym rozwiązaniem wydaje się chyba ulepienie leżącego bałwana. Wiecie, takiego co wygląda jakby się wywrócił.
Tak właściwie, czemu myślę teraz o bałwanach? Nie ma tutaj żadnego śniegu, więc nawet jakbym chciał to nie ulepiłbym nawet najmniejszej śnieżki. Wszędzie tylko zmarznięta ziemia, która najpewniej jeszcze parę tygodni temu była jedynie wielkim zbiorowiskiem błota. Nie było nigdzie trawy, ani pojedynczego ździebełka. Gdzie nie gdzie można było dostrzec stare bezlistne krzewy. Mogłem sobie łapę uciąć, że nie miały na sobie żadnych liści od już paru dobrych lat. Widoczność ograniczała gęsta, mleczna mgła, która na logikę nie powinna pojawić się w tak niskiej temperaturze. Może tak naprawdę nie była to nisko położona chmura, tylko wiszące w powietrzu cząsteczki lodu? Tylko czy w takim wypadku nie powinny już dawno spaść na ziemie?
Coś mi tu śmierdziało. Oczywiście nie mówię tutaj o tym specyficznym zapachu mokrej ziemi, tylko o atmosferę panującą w tym niecodziennym miejscu. Tak właściwie, jakim cudem się tu znalazłem? Nie pamiętam żebym wychodził z jaskini Tibii. Zostałem przeniesiony, przeteleportowany? Nawet jeśli, po co ktoś by miał to robić? Nie jestem nikim szczególnym w watasze, wątpię żebym się komuś naraził. Jeżeli przenieśli mnie tutaj ze względu na moich rodziców, to by było troszkę zabawne. Jestem pewny, że mój ojciec sam chciałby widzieć jak umieram z powodu mrozu na bezgranicznych pustkowiach. A co jeśli to właśnie oni mnie tutaj przenieśli?
Moje przemyślenia przerwał mrożący krew w żyłach dźwięk. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja gwałtownie się najeżyłem, rozglądając się dookoła. Śmiech kaczek dochodził z każdej strony. Natężenie było jednakowe niezależnie od tego, w która stronę miałem zwrócone uszy. Słysząc, że dźwięk staje się coraz głośniejszy, czułem jak moje zmysły powoli odchodzą w niepamięć. Muszę stąd uciec, nie mogę pozwolić by kaczki mnie zabiły. Powinienem przebić się przez oddziały wroga, jeżeli nabiorę odpowiedniego rozpędu. Nie wybierałem w którą stronę powinienem pobiec – po prostu ruszyłem przed siebie.
Po pokonaniu nieokreślonego dystansu zdałem sobie sprawę z przerażającego faktu – niezależnie gdzie pobiegnę, dalej będę w samym centrum tego straszliwego dźwięku. Powoli czułem, że nie daję rady już biec. To wszystko na nic. Zginę tutaj, pozbawiony zmysłów. Kaczki rozszarpią moje biedne ciało, a szkielet wtopi się w obecnie zmarznięte podłoże. Ciekawe ile już stworzeń umarło na tym pustkowiu.
Zauważyłem coś dziwnego, nie wiem czy mógłbym określić to niepokojącym. W niedalekiej odległości ode mnie zamiast brązowej ziemi zaczęła pojawiać się biel. Zupełnie taka sama, jaką objęty jest cały horyzont. Zrobiłem wielkie oczy, zdając sobie sprawę z czyhającego tuż-tuż niebezpieczeństwa. Zaparłem się łapami, próbując jak najprędzej wyhamować. Zrobiłem to w odpowiednim momencie – jeszcze chwila, a wpadłbym w głąb tej dziury, rozciągającej się przede mną. Serce biło mi jak szalone, a ja próbowałem się uspokoić. Przepaść nie miała dna, ani drugiego brzegu. Tak, jakby był to kraniec mapy.
Przez całe to zamieszanie, dopiero teraz uświadomiłem sobie, że kaczki się już nie śmieją. Zamiast tego z mojej lewej strony słyszę dziwne syki. Zwróciłem głowę w tamtą stronę próbując dostrzec coś we mgle. Dźwięk zaczął być głośniejszy, a w bieli zacząłem dostrzegać niewyraźną, jaśniejszą od otoczenia sylwetkę. Zbliżała się do mnie szybko, trochę za szybko jak na istotę żywą. Kiedy byłem w stanie dostrzec, co tak właściwie zmierza w moją stronę, przestraszony zacząłem uciekać w stronę przeciwną od tej, z której biegnie do mnie krwiożercza, sycząca gęś. Nieszczęśliwie, nie przemyślałem tego zbytnio – w trakcie biegu łapa mi się omsknęła, przez co wpadłem do przepaści.

Plum.

Coś wpadło do wody. Podniosłem uszy i uchyliłem ciężkie powieki. Ah, to był tylko sen. Jestem w jaskini Tibii, która śpi tuż obok mnie, mając położone swój lekki łeb na moim cielsku. Na tafli bajorka zauważyłem malutkie fale. Po przyjrzeniu się dokładniej byłem w stanie dostrzec, że przez zbiornik wodny płynął pająk. Ledwo co utrzymywał się na powierzchni, tak bardzo się miotał i szamotał. Gospodarz pewnie z przyjemnością zjadłaby tego pająka. Gdyby tylko teraz nie spała, „upolowałbym” go dla niej. Chociaż chyba nie będzie spać jakoś szczególnie długo. Jeżeli teraz złapie tego robaka i poczekam aż się obudzi, wadera będzie mieć swego rodzaju śniadanie do łóżka.
Spróbowałem wstać tak, żeby nie wybudzić wilczycy. Niestety nie udało mi się zrobić tak, żeby jej głowa delikatnie została położona na ziemi. Walnęła głową o posadzkę tak mocno, że zdziwiłbym się gdyby dalej spała jak zabita. W sumie, gdyby teraz się nie wybudziła pewnie bałbym się, że przypadkiem ją zabiłem. Mruknęła niezadowolona, najpewniej odczuwając przeraźliwy ból głowy. Kątem oka byłem w stanie dostrzec, że pająk jest już tuż-tuż brzegu bajorka. Jeżeli teraz go nie złapię, pewnie mi ucieknie.
Nie wiedziałem co zrobić. Zająć się Tibią, czy może schwytać tamtego pająka?
<Tibia?>