30.04.2019

Od Shiry CD Elliot

Jesteśmy z Raylą na spacerze. Idę kilka kroków przed nią. Jest ładny, słoneczny dzień. Dookoła nas widać pełno młodej trawy i kwiatów. Na niektórych drzewach już są zielone listki, a inne są przyozdobione kwitnącymi kwiatami. Wzięłam głęboki wdech, przymykając oczy. Rozprostowałam skrzydła. Czyż tu nie jest pięknie? Składając z powrotem skrzydła, dostrzegłam jakiegoś obcego mi wilka, który... Walnął głową w drzewo? Nagle nie wiedzieć czemu, zaczął miotać się na wszystkie strony. Przechyliłam pytająco głowę. Przyglądałam mu się jeszcze chwilę, do czasu aż na mnie wpadł. Raczej nie wydawał się groźny. Był chyba młodszy ode mnie. W sumie to nie mam podstaw, żeby zachowywać się agresywnie (co z tego, że wtargnął na nasze tereny), zobaczymy co z tego wyniknie. Nasze spojrzenia spotykają się na nieco dłużej niż sekundę. Z jego nosa kapie krew. Ah, to pewnie dlatego się tak miotał. Byłam trochę zaskoczona, ale starałam się to ukryć i nie pokazywać żadnych emocji. Ciekawe skąd on się tu wziął. Nagle zapytał:
- Kim jesteś?
Chyba to ja powinnam zadać mu te pytanie.
- Ja jestem Shira, członkini Watahy Mrocznych Skrzydeł... A ty, jesteś bez pozwolenia na naszych terenach - odpowiedziałam po chwili namysłu.
Basior chciał coś powiedzieć, ale dodałam:
- Masz dwie opcje: możesz iść ze mną do alfy i poprosić o dołączenie, albo mogę cię poszczuć tygrysem - powiedziałam pół żartem, rzucając spojrzenie na Raylę właśnie wychodzącą z zarośli - mogę jeszcze zapytać, jak masz na imię?
Posłałam mu uśmiech, czekając na odpowiedź.


<Elliot?>

29.04.2019

Kaliś na Event Wielkanocny X3

Ptaszki świecą, słonko ćwierka, a chmurki aż strach pomyśleć. Nic innego jak tylko Wielkanoc w moim chorym łbe! Wiosna daje o sobie znać, jak tylko może! Młoda trawa, żonkile pałętają się pod nogami, wszędzie sadzonki i pochowane gdzieniegdzie jajka chcą przypominać o... Właściwie o czym? Że zając zrobił nam psikusa czy że już za pasem lany poniedziałek, podczas którego Bogowie wiedzą, co innym strzela do łbów?
Oblać kogoś wodą? Niee, po co?! Wrzućmy go do rzeki! Cudny pomysł! Oh tak!
Szczególnie cudna w tym okresie jest oczywiście Środa Popielcowa! Cuudnie! Zgliszczami z jakichś palm zakrapianych wodą święconą chcą posypać mi łeb! Nie mają co robić, phi.
Z koszyczkiem wypełnionym po brzegi pisankami i resztą święconki ruszyłem do swojej jaskini. Głupia tradycja. Bo nic tak nie upamiętni zmartwychwstania, jak wydurnianie się! Nie ma co! Kolorowe jajeczka to taki cudowny sposób na pokazanie Bóstwom pokory i szacunku! Ooh, jak dobrze, że nie jestem jednym z Nich, bo taką bym im imprezę załatwił na tej Ziemii za błazenadę, jaką tu sobą reprezentują, że nie tylko z palemek zostałyby zgliszcza.
Mech zbierał w sobie wilgoć, która została jeszcze po ostatnim deszczyku, a że ten cały pokraczny system i reszta znajduje się w górach, praktycznie na każdym kamyczku mogłem spotkać zieloną maziaję, przez którą miałem ochotę rzucić się na każdego cholernego zajączka, który zdecydował się przebiec mi drogę.
Czy w kwietniu one czuły się jakoś, nie wiem, nietykalne!? Na jakiej niby podstawie!?
Zdenerwowany wlazłem do swojego domku, gdzie czekał na mnie Sergiś z cieplutką meliską i mój nowy nabytek. Ignaś był małym, ciekawskim i mega upierdliwym rysiem, który wszędzie wpychał dziób i tylko by wszystko drapał. Denerwowałby mnie bardziej, gdyby nie fakt, że i tak wypiłem jakiś 'specjalny napar' od Sergiusza. Pewnie już dawno byłbym na 'red'. Rzuciłem wiklinowy wytwór stworzony tylko na potrzeby tego idiotycznego święta w bok, gdzie zajął się już nim mój kochany nowy koleżka, wywlekając z niego święconkę. Trzeba go wychować, bo tylko by grzebał tam, gdzie nie trzeba. Gadowi już mieszał w herbatkach. Prawie się oćpał! Jeszcze kiedy indziej próbował wdrapać się na gałąź, na której śpi ten łuskowaty szlauch. Nie był zadowolony.


Żonkile, wiosna, zając, palma, koszyk, mech, lany poniedziałek, młoda trawa, jajko, pisanki, zmartwychwstanie, tradycja, sadzonki, święconka x2 (znalazłam dwa razy!), woda święcona, środa popielcowa!





To sie nie liczy do fabuły Kalisia.

Event Wielkanocny drodzy państwo

Event Wielkanocny! 

Witojta ludzie! Otóż zbliża się Wielkanoc. Wiecie, to święto kiedy siadamy dzieląc się jajkiem a przyroda rucha się na każdym kroku wraca do życia. Na czym będzie polegał event? Na całej stronie bloga zostały umieszczone jakieś słowa związane z Wielkanocą. W opowiadaniu musicie te słowa umieścić i pod koniec w rogu posta napisać pogrubioną czcionką jakie słowa zostały użyte. Macie czas od teraz (10.04.2019) do.. i tu uwaga: do końca kwietnia! Czyli 30.04.2019.

Nagrody:
1 miejsce: ???
2 miejsce: ???
3 miejsce: ???

Chyba każdy lubi tą część prawda? No to teraz mała niespodzianka, gdyż nagrody dopiero poznacie po napisaniu opowiadań! Dość nie typowo prawda? W każdym razie na pewno będzie kasa. No, to miłego pisania opowiadań! Fabuła może być związana typowo z Wielkanocą jak i posiadać tylko jej wątki. Miłego pisania!

~Lia

PS: Pojawił się też wielkanocny quest!

Od Shiry na Event Wielkanocny

Spałam sobie spokojnie, kiedy nagle Rayla raczyła oblać mnie obficie wodą.
- Oszalałaś? Przecież dzisiaj jest niedziela! - krzyknęłam otrzepując się.
- Dla mnie lany poniedziałek może być i w niedzielę.
Tak. Cudownie. Może jeszcze powie, że to woda święcona, że zrobi ze mnie święconkę. Jeszcze tylko wsadzi mnie w koszyk i ozdobi pisankami i baziami, a na dodatek powie, że jestem kurczakiem. Lekko zirytowana wyszłam z jaskini. Chociaż muszę przyznać, że było to trochę śmieszne. Wiosnę było widać z daleka. Wszędzie dookoła rośnie młoda trawa. Zobaczyłam jak Rayla też wychodzi. Przydałoby się coś zjeść. Poszłam w swoją stronę zostawiając tygrysicę przed domem. Dostrzegłam małą sadzonkę jakiegoś drzewka, a za nią zająca. Nie zauważył mnie, więc szybko poszło. Wróciłam przed jaskinię ze zdobyczą w pysku. Położyłam ją na ziemi i rozejrzałam się szukając Rayli. Nagle poczułam jak spada na mnie deszcz... Żonkili?! Jej już do reszty palma odbiła.
- Może jeszcze przynieś jajka? - zaśmiałam się.
- A zobaczysz, że nawet baranka przyprowadzę. - powiedziała pewna siebie.
Przewróciłam oczami. Spojrzałam na leżącego przede mną zająca. Czekałam tylko, aż Rayla powie coś w stylu: "uważaj bo zmartwychwstanie". Na szczęście nic takiego się nie stało i w spokoju zaczęłam jeść śniadanie. Tygrysica przyszła ze swoją zdobyczą. Cóż, chyba dam radę z nią przetrwać całe tegoroczne święta. Jeszcze tylko jutro. Muszę się szykować na jeszcze bardziej mokrą pobudkę. Poprzednie dni świąteczne były podobne, ale to dzisiaj Rayla dostała najgorszej głupawki. Szkoda tylko, że nawet nie wiem czy tu obchodziło się środę popielcową. W mojej starej watasze tradycją było wspólne obchodzenie świat. Może za rok spędzę je z kimś jeszcze?


Użyte słowa: jajko, zając, żonkile, koszyk, palma, pisanki, sadzonki, święconka, środa popielcowa, wiosna, lany poniedziałek, kurczak, młoda trawa, baranek, bazie kotki, tradycja, zmartwychwstanie, woda święcona

28.04.2019

Od Elliota

Niedawno zaczęły przytrafiać mi się dni, podczas których nie potrafię odróżnić jawy od snu.
Błąkam się bez celu i nie wiem jaką drogę obrać, aby w końcu znaleźć się u kresu swojej wędrówki. Trawa szeleści pod moimi łapami, a słońce złośliwie daje o sobie znać, promieniami nachalnie muskając moją sierść. Mógłbym oczywiście polegać na swoim żywiole, w okamgnieniu pozbywając się tej niedogodności. Jednak dalej brnę przed siebie w stanie jakiegoś odrętwienia. Nie wiem, ile czasu minęło, przestałem liczyć. Krajobrazy, które zewsząd mnie otaczają, rozmazują się i zatracają swoje kształty, przybierając formę czarno-białej brei. Nie mogę się ruszyć. Przerażony opadam na dno. Wiem, że tonę cały czas zachowując świadomość. Chcę oddychać. Tak desperacko chcę złapać oddech.
Niech ktoś pozwoli mi zaczerpnąć chociaż haust powietrza!
Chociaż haust!

Budzę się przerażony, a moje czoło zdobią kryształowe kropelki potu. Zmysły przez moment zaniepokojone są całą tą złożonością rzeczywistego świata, będącego wspaniałą rewią kolorów (albo jak kto woli odcieni szarości) i zapachów. Po chwili, gdy udaje mi się, odzyskać odrobinę wewnętrznego spokoju uderza mnie dość przygnębiająca myśl:
„Czym to, co widzę teraz na jawie, różni się od moich sennych majaków? A jeśli to nie był tylko sen? Pewnego dnia wszystko rozmaże się i zniknie”.

Spokój. Z rozbiegu uderzam głową w pień jakiegoś ściętego drzewa. Byle przywrócić równowagę swoim już i tak skołatanym nerwom. Byle przestać zaprzątać sobie myśli jakimś filozoficznym bełkotem, bo nie mam czasu do stracenia. Jakby tego było mało, z nosa ciurkiem zaczyna lecieć mi krew. Kap, kap. Mały strumyk przeobraża się w malutki krwotok. Czym prędzej staram się zatamować krwawienie, chociaż moje starania wydają się zupełnie nieudolne. Metaliczny posmak krwi w ustach jeszcze bardziej mnie drażni i sprawia, że nie zważam na nic. Przeklinając swoją mizerność czy raczej głupotę miotam się na wszystkie strony i prawie nie zauważam, jak wpadam na jakąś nieznaną mi postać. Skąd ona się tu wzięła? Czy widziała moje żałosne zmagania? Nasze spojrzenia spotykają się na nieco dłużej niż sekundę.
Z jej oczu jestem w stanie wyczytać, że dręczą ją wątpliwości i pytania dotyczące mojej osoby. W końcu bez pozwolenia błąkam się po terenach, których nie znam i które do mnie nie należą.

-Kim jesteś?- odpowiadam pytaniem na pytania zaklęte w jej tajemniczym spojrzeniu, ignorując kapiącą po moim pysku krew, bo nawet jeśli zostały mi jakieś resztki godności to i tak nie byłbym w stanie ich uratować.

<Ktoś dokończy?>

Od Aarona – Event Weilkanocny

Słońce wstało wcześnie. Ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, bo krótkich, zimowych dniach. No tak. Wiosna. Pora roku pełna pyłków, zieleni i "miłości". Przeciągnąłem się. Bardzo nie chciało mi się wstawać. Niestety, praca wzywa. Wyszedłem z jaskini. Przywitał mnie radosny śpiew ptaków. Naokoło mojej jaskini zaczęła już rosnąć jasna, młoda trawa. Nie mogłem się doczekać, aż będzie większa! Już weselszy, ruszyłem w stronę biblioteki. Po drodze podziwiałem kwitnące żonkile. Zdawało się, że ich żółte płatki witają nadchodzącą porę roku. Po kilku minutach znalazłem się pod budynkiem swojej pracy. W środku oczywiście nie było tłumów. Spojrzałem na stertę książek do posortowania. Nie ma co tracić czasu. Zacząłem układać tomiska, by później łatwiej było odnaleźć ich miejsce na półkach. Było to żmudne zajęcie, ale lubiłem je. Poznawałem nowe tytuły. Może w przyszłości po nie sięgnę? Większa część roboty była już za mną, gdy zdałem sobie sprawę, że jedna z powieści jest mokra. No tak. Lany poniedziałek. Najgorszy dzień w roku. Mimo mojej pedantycznej natury, kiedy widzę tyle wody, robi mi się niedobrze. Szczeniaki biegają po okolicy, próbując wepchnąć kogoś do rzeki. A nie mam z nią zbyt najlepszych wspomnień. Przekartkowałem zalane kartki. Co mam teraz z tym zrobić? W niektórych miejscach tusz się rozlał, ale wydaje mi się, że tekst jest nadal czytelny. Skontaktuję się z feralnym "opiekunem" książki. Teraz pozostaje mi ją tylko odłożyć na bok i wysuszyć. Niedopuszczalnym jest doprowadzenie do spotkania papierowych przedmiotów z wodą! Nawet, jeśli byłaby ona święcona! Zniesmaczony powróciłem do wcześniejszego zajęcia. Kiedy wszystkie tomy zostały posortowane, zacząłem je roznosić. Była to trochę cięższa praca - przekładanie innych książek, układanie ich ponownie na półkach oraz odkurzanie ich. Skończyłem, gdy Słońce było już wysoko na niebie. Czas na małą przerwę. Byłem już trochę głodny. Wprawdzie, nie jadłem od dawna. Wyszedłem z biblioteki i odetchnąłem świeżym powietrzem. Ruszyłem w głąb lasu, nasłuchując każdego dźwięku. Wtedy z zarośli wyskoczył zając. Pobiegłem za nim, starając się nie zgubić go w młodych krzakach. Zwierzątko było szybkie, ale udało mi się je zapędzić w kozi róg. Zabiłem je i zadowolony z udanego polowania rozłożyłem się na pobliskiej polanie. Promienie przyjemnie grzały mój grzbiet, gdy zajadałem się świeżym mięsem. Jego szczątki zakopałem. Czas wracać do pracy. W bibliotece pojawiła się większa grupka wilków. Kilkoro z nich poprosiło mnie o przyniesienie jakiejś książki, inni chcieli pobyć w ciszy.
Do końca dnia zajmowałem się sprawami bibliotekarza. Miałem już wracać do domu, gdy zaczepili mnie przechodzący członkowie stada. Zaproponowali mi wspólne sadzenie sadzonek. W końcu jest idealna pora roku na zrobienie tego. Oczywiście zgodziłem się. Całą gromadką wybraliśmy się na łąkę. Było tam więcej wilków. Niektórzy wykopali już odpowiednie doły. Sadzonki leżały niedaleko. Czas zabrać się za odbudowę lasu. W wyniku burz i upływu czasu, stare drzewa padały na ziemię. Trzeba dbać o nasz dom. Wolontariat skończyliśmy wieczorem. Był to również czas powrotu do jaskini. Pożegnałem się z przyjaciółmi. Wracałem najkrótszą drogą. W pewnym momencie usłyszałem dziwny dźwięk. Zaciekawiony, ostrożnie zbliżyłem się, by go zbadać. Znalazłem gniazdo przystrojone w bazie kotki, a w nim jajko. Właściwie, nie tyle co jajko, a właśnie wykluwający się z niego kurczak. Cud narodzin. Pisklak wręcz zmartwychwstał z tej wapiennej osłonki. Był żółciutki i jeszcze mokry. Nie wyglądał w tym momencie zbyt korzystnie i słodko. Przyglądałem mu się jeszcze chwilę, gdy usłyszałem za sobą kolejny dziwny hałas. Kura. Najwyraźniej niezadowolona obserwowaniem swojego dziecka. Wycofałem się, nie chcąc oberwać od zatroskanej mamusi.
Wróciłem do domu. Wspomnienie ptasiej rodzicielki przypomniało mi o świętach w mojej dawnej watasze. Szczeniaki malowały pisanki, które później wkładano o plecionych koszyczków. Na ich myśl zrobiło mi się ciepło na serduszku. Była to coroczna tradycja. Od Środy Popielcowej wszystkim odbijała palma. Dosłownie i w przenośni. Wielkanoc była tym czasem, który zwykle spędzałem wyłącznie z matką. Wspólnie przygotowywaliśmy święconkę i pletliśmy palmę. Ojciec miał gdzieś przygotowania. Miał gdzieś całą naszą rodzinę. Odkąd jestem w watasze dalej nie przywykłem do obchodzenia świąt. Zapomniałem jak to się cieszyć z małych rzeczy. Widząc dzisiaj wesołe wilki i nawet mokre książki, mogę się domyślić, że wszyscy radośnie obchodzili Wielkanoc. Może w przyszłym roku, zamiast marudzić i unikać kontaktów ze światem, powinienem się do nich przyłączyć? Oparłem głowę o łapy. Tak, to dobry pomysł. W końcu w pewnym sensie, tutaj mam nową rodzinę.



I użyte, znalezione słowa: zając, żonkile, wiosna, koszyk, kurczak, lany poniedziałek, młoda trawa, bazie kotki, jajko, sadzonki, pisanki, święconka, woda święcona, środa popielcowa, tradycja, zmartwychwstanie, palma

17.04.2019

Od Seibutsu cd. Tenshi


Łypnąłem okiem na stojącą nade mną Tenshi.
- Cholernie. - warknąłem, jednak bez zbędnej wrogości. Było to bardziej warknięcie spowodowane moją aktualną niemocą. Mimo to spróbowałem wstać. Czułem, jak moje łapy uginają się, niczym guma. Udało mi się jednak zachować równowagę.
Tenshi uniosła brwi.
- Wow, ale z ciebie mocarz, pogratulować wigoru. - prychnęła, zerkając na mój ogon. Całe szczęście odzyskałem w nim czucie. - Rose powiedziała mi, że powinieneś być już zdrowy. - rzuciła.
Przesunąłem ogonem po podłodze. Rzeczywiście nie czułem już bólu.
- Świetnie. - odparłem, nie bardzo wiedząc, co mam zrobić z tą informacją. Wadera odkaszlnęła znacząco.
- No i? - zapytała - Co zamierzasz zrobić? - na jej pyszczku odbiło się dobrze skrywane zaciekawienie.
- A bo ja wiem. - wzruszyłem ramionami, rozciągając moją drewnianą łapę.
- Bo nie oczekuj, że będę cię niańczyć. Po moim trupie, drewniaku. - przekrzywiła głowę w taki sposób, że nie byłem pewien, czy mówi serio, czy tylko znowu sobie ze mnie żartuje.
- W porządku. - powiedziałem lakonicznie, jednak po namyśle dodałem - Więc idę.
- To idź.
- Pójdę.
- Do widzenia.
Skinąłem głową, po czym wypełzłem z jaskini w sposób, który trochę przypominał trucht. Nie zdążyłem jednak ujść kilku kroków, zanim dobiegł mnie znajomy głos.
- A ty w ogóle wiesz, dokąd idziesz? - wysapała Tenshi, doganiając mnie w kilku susach. - Nie chcę, żeby to na mnie spadła odpowiedzialność za niezbyt ogarniętego przybłędę włóczącego się po terenach watahy.
- Sugerujesz, że sobie nie poradzę? Jestem już, tak jakby, wyleczony. - mruknąłem.
- Sugeruję, że niezbyt kapujesz, gdzie jesteś. W przeciwnym razie nie wlazłbyś prosto w tłum umarłych, geniuszu. - wyjaśniła wadera.
Spojrzałem na nią pytająco. Dobra, fajnie, pomogła mi. Ale czego ode mnie chce tym razem? Co ja jestem, chodzący pieniek dający plus dziesięć do szpanu na dzielni?
Tenshi wydawała się być równie zdezorientowana sytuacją, jak ja.
- Okej, innymi słowy powinnam pokazać ci watahę i przydzielić jakieś mieszkanie. Chyba, że wolisz rosnąć sobie na trawniku. - wymamrotała z przekąsem.
-Po co mi nowa jaskinia? Mam swoją. - zdziwiłem się trochę. Wilczyca uniosła wzrok.
- A gdzie jest ta twoja jaskinia?
- Niedaleko.
- A konkretnie?
- Nie wiem, skąd mam wiedzieć? - prychnąłem - Nawet nie do końca zdaję sobie sprawę, gdzie jestem.
Tenshi przybiła piątkę ze swoim czołem.
- I ty chciałeś, żebym pozwoliła ci biegać bestrosko po watasze? - parsknęła.
- No, szedłem przez dolinę umarłych, potem w stronę lasu. Acha, i po drugiej stronie rzeki były jakieś kamienne konstrukcje. Pewnie bunkry, czy coś. - starałem się jak najdokładniej opisać okolice mojego domu. Nie nawykłem do tak długich i złożonych wyjaśnień. Cóż, Tenshi musiała sobie jakoś poradzić.

<Tenshiiii? Masz plus dziesięć do szacunku na osiedlu>

16.04.2019

Od Aarona cd. Gemini

Szlag by to. Urani znałem krótko, ale dotkliwie odczułem jej stratę. Była tylko zagubiona i uwięziona. Kiedy ponownie znaleźliśmy się w celi miałem jedynie ochotę poddać się. To na nic. Erato i tak nas dopadnie. A jak nie ona nad dobije to te duchy. Zrozpaczona Gemini, zapytała, co mamy teraz zrobić. Ja może straciłem nadzieję, ale nie mogę pozwolić, by coś się jej stało. Za wszelką cenę musimy się stąd wydostać. Zacząłem rozglądać się po małej celi. A więc tak. Do ucieczki mogę wykorzystać dużo słomy, dwa patyki i porozrzucane wokoło kamyki. Na bogato. Wyjrzałem przez okno. Z tej odległości widzę ogrodzenie, a którym włóczą się te udręczone dusze. Dobra, Aaronie. Myśl, co uda ci się z tego skleić. Musi być jakieś wyjście. Przypomniałem sobie jak w czasie podróży z Rubenem wpadliśmy do ogromnego dołu. Był głęboki i szeroki, a jego ściany tak wypolerowane od deszczu, że nie było mowy o wspinaczce. Ja poddałem się i czekałem na powolną śmierć z głodu, gdy mój przyjaciel zbierał wszystkie patyki i kamyczki na jeden stos. Początkowo miałem to za głupi oraz desperacji pomysł, gdy nagle kupka urosła do kilku metrów. Wtedy się przyłączyłem i pomogłem mu zbierać fanty. Po jakimś czasie konstrukcja była na tyle wysoka, że udało nam się wyskoczyć z pułapki. Aż dziw, że tyle nazbieraliśmy śmieci. Ruben miał zawsze genialne pomysły. Na początku znajomości myślałem, że są durne, ale z biegiem czasu przekonałem się o jego geniuszu.
- Co by zrobił Ruben - powiedziałem cicho.
- Kto? - zapytała zdziwiona Gemini. To nie pora, by jej teraz to wyjaśniać.
Pokręciłem głową.
- Tylko myślałem na głos - zaśmiałem się. Nie mogę dać po sobie poznać załamania. Rozejrzałem się jeszcze raz. Mój dawny kompan w tym momencie wymyśliłby coś nieprzewidywalnego. Wziąłby kurz, połączył ze słomą i zrobił jakąś bombę. Tylko czekać, aż kula ognia rozwaliłaby ten budynek. Wyjrzałem przez okno. Słońce właśnie zachodziło. Po głowie chodziło mi tylko jedno "kula ognia". Ogień. To jest to! Słoma jest łatwopalna. Kamienie mogą posłużyć do wzniecenia ognia. Spojrzałem na sufit. Jest drewniany! Kto normalny robi taki gmach?! Wspiąłem się wyżej i dotknąłem desek. Były stare, ale niemożliwe do wyłamania. Dostrzegłem między nimi dziurę. Wepchnąłem tam patyk, by ocenić czy jest tam miejsce. Zmieścił się tam prawie całą długością. Między naszym sufitem, a kolejnym piętrem jest dosyć duża przerwa. Możemy nią przejść.
- Gemini, mam pomysł - zawołałem ją. Krótko wyjaśniłem swój zamiar.
- Czy to się uda? - spytała niepewnie.
- Musi. - Wyjrzałem przez drzwi celi na korytarz. Był długi, plus nikogo na nim nie dostrzegłem. To nasza szansa. Wziąłem kamyki i uderzyłem jeden o drugi. Po chwili iskry padły na przygotowaną wcześniej kupkę siana. Złapałem za jej drugi koniec i wepchnąłem do szczeliny. Po chwili deski zaczęły być trawione przez małe płomyczki. Celę owiał duszący dym. Poczekaliśmy chwilę, aż dziura stanie się odpowiednio duża. Poleciłem Gemini, by wzięła więcej siana. Sam zrobiłem to samo. Unikając ognia, przecisnęliśmy się przez powstałą wyrwę. Powolnymi krokami, skuleni doszliśmy do drugiego końca lochów. Tam również podpaliłem kupkę suchej trawy. Dym był duszący, ale to nie nasz największy problem. Niedaleko nas powstała kolejna dziura, przez którą zeskoczyliśmy na dół. Znaleźliśmy się na korytarzu. Byliśmy wolni. W pewnym sensie. Sufit dalej płonął. Niedługo się zapadnie. Dojrzałem na ścianie wiszącą pochodnię. Nie mogę zmarnować takiej okazji. Rozpocząłem próby zdjęcia jej.
- Co masz zamiar zrobić? - Gemini podeszła bliżej.
- Spalić te ruderę doszczętnie - wyjaśniłem krótko. Zdjąłem pochodnię. Po wielu próbach udało nam się wydostać i odnaleźć drogę do salonu. Rzuciłem rozżarzony patyk na kanapę. Płomienie szybko rozeszły się po pomieszczeniu.
- Chodźmy na dach, zeskoczymy po daszku patio, nie powinno być wysoko - uznałem. Wadera pobiegła przed siebie po schodach, ja ruszyłem za nią. Po chwili znaleźliśmy się na najwyższym punkcie budynku. Zgodnie z planem udało nam się bezpiecznie wrócić na ziemię. Teraz największym problemem pozostają te duchy. Może nie są na tyle inteligentne i moja iluzja na nie zadziała? Albo Gemini uda się ich zamrozić? Kątem oka dostrzegłem ruch. To Linos stojący nad nagrobkiem. Poczułem się okropnie. To nasza wina, że jego siostra nie żyje. Powoli podszedłem do niego. Elf wyciągnął miecz i powiedział coś w swoim języku. Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale pewnie nic miłego. Musimy mu wyjaśnić, co się stało.
- Erato - odparła szybko moja towarzyszka. Linos chwilę przyglądał nam się zdziwiony, ale najwyraźniej nie jest taki głupi. Pokiwał głową ze smutkiem. Zrozumiał. Wspólnie podeszliśmy do ogrodzenia. Zaszliśmy tak daleko. Musi nam się udać.

<Gemini? c:>

14.04.2019

Od Shiry cd. Exan

Obudziłam się dość wcześnie. Otworzyłam ślepia i rozejrzałam się po jaskini. Exan jeszcze spał. Po chwili z głębi jaskini wyłoniła się Rayla i do mnie podeszła.
- Ale mnie wszystko boli - poskarżyła się - wiedziałaś, że kamienie są twarde? - dodała żartobliwie.
Podniosłam głowę i ziewnęłam.
- Chodź na spacer, czy coś. Muszę rozprostować kości - powiedziała i machnęła ogonem.
- Ty wiesz jak jest wcześnie? Dobra, chodź - zgodziłam się po czym wstałam leniwie.
Rayla rzuciła okiem w stronę śpiącego basiora.
- Musimy brać ze sobą tego szczura? - burknęła.
- Tak, musimy.
Tygrysica uśmiechnęła się złowieszczo, po czym podeszła do basiora i wrzasnęła:
- Idziesz czy mamy cię tu zamknąć?!?
- Idę! - mruknął widocznie niezadowolony nagłą pobudką.
Pokręciłam głową. Exan wstał i się przeciągnął, po czym zapytał:
- Tak właściwie to gdzie idziemy?
- Przed siebie - fuknęła Rayla i wyszła z jaskini.
- Na spacer. Po prostu na spacer - sprecyzowałam odpowiedź towarzyszki - chodźmy.
Wyszliśmy z jaskini, gdzie czekała Rayla. Szła kilka kroków przed nami. Po dłuższej chwili zatrzymała się machając ogonem. Rzuciłam jej pytające spojrzenie. Zobaczyłam przed nami zająca.
- Głodna? - zapytałam.
- Zawsze - odpowiedziała przyjmując odpowiednią pozycję.
Zatrzymałam ją, rozkładając jej skrzydło przed nosem na znak, że to ja chcę zapolować. Podkradłam się do zająca i po dosłownie chwili gonitwy był już w moim pysku. Zacisnęłam zęby na jego szyi i ku memu zdziwieniu nie poczułam normalnego smaku krwi. Z szyi zająca ciekła srebrzysta, metaliczna krew. Była niesamowicie gorzka.
- Że co?!? - krzyknęłam wypluwając to paskudztwo z pyska.


<Exan? (Cierpię na brak weny)>

13.04.2019

Nowy basior! Elliot


Autor grafiki: Vilina
Właściciel: koko11sweet14 
Imię: Elliot
Wiek: 2 lata 6 miesięcy
Płeć: basior
Żywioł: mróz
Stanowisko: Nauczyciel Czytania oraz Pisania, Zwiadowca
Cechy fizyczne: Elliot to miernota, która woli polegać na własnym umyśle, a nie na sile fizycznej. Od czasu do czasu pocieknie mu krew z nosa, tak zupełnie bez powodu. Basior uważa, że jego mizerność dodaje mu uroku, ale urok nie zawsze pomaga temu chucherku wydostać się z tarapatów.
Cechy charakteru:
* Pełen sprzeczności. Elliot jest mieszanką wybuchową jeśli chodzi o cechy charakteru.
Raz potrafi być zupełnie wycofany, zamknięty w sobie. Kiedy indziej chce być panem sytuacji i każdemu wpaja swoje przekonania i wizje. W takim momentach trzeba po prostu pozwolić mu się wygadać lub użyć siły, żeby w końcu zamknął jadaczkę.
* Ironiczny. Dogryzie ci w tak dyskretny sposób, że dopiero po chwili zdasz sobie sprawę z jego ukrytej złośliwości.
* Arogancki. Jak to jest, że ktoś, kto nie znosi wywyższania się, w głębi serca czuje się lepszy od innych i niejednokrotnie lekceważy rozmówców? Czy Elliot nie widzi drzazgi w swoim oku? Skądże. Basior ciągle pracuje nad zmianą tej cechy charakteru, lecz trudno zmienić własne usposobienie od razu, ot tak. Kto choć raz próbował, ten wie.
* Anielsko cierpliwy. Jako najstarszy z rodzeństwa musiał uczyć się cierpliwości już od najmłodszych miesięcy. Trudno wyprowadzić go z równowagi czy sprawić, żeby się gniewał.
* Uczuciowy. Elliot łatwo przywiązuje się do nowo poznanych osób i nie zawaha się skoczyć za nimi w ogień. Potrzebuje jedynie trochę uwagi i dobrych słów, żeby nie popadać w chroniczne przygnębienie.
* Idealista. Jeżeli sobie coś ubzdura, jest gotów poświęcić życie za swoje racje.
Cechy szczególne:
* Mimo że jego znakiem rozpoznawczym są niezapominajki, Elliot bardziej przypomina narcyza niż wcześniej wspomniany kwiat. Dba o swój wygląd i często popada w samozachwyt. Jednak stara się trzymać swoje popędy narcystyczne na wodzy.
* Biała plamka nad nosem. Jej kolor zmienia się wraz ze spadkiem lub wzrostem temperatury. Gdy na dworze jest mróz, przybiera ciemnoniebieską barwę, w cieplejsze dni pozostaje biała.
Lubi: 
* Spokój, ciszę i uporządkowane myśli.
* Kwiaty. Elliotowi zupełnie odbiło na punkcie kwiatów. Jednak zapytany o nazwę którejkolwiek rośliny od razu zastyga w bezruchu i rzuca oschłe „nie pamiętam". To jeden z tych obszarów wiedzy, w którym na nic zdaje się pamięć absolutna. Jego umysł nie potrafi dopasować odpowiedniego określenia do danej rośliny, ale mu to zupełnie nie przeszkadza. Kwiaty są piękne, to chyba wystarczy, prawda?
* Prowokować do dyskusji, poznawać zdanie pozostałych wilków i ich punkt widzenia.
Nie lubi: 
* Przesadnej pewności siebie i wywyższania się.
* Prowokowania sprzeczek.
* Niezdecydowanych wilków.
* Przebywać w centrum uwagi.
Boi się: 
* Zdecydowanie ciemności. Nadal nie udało mu się wygrać z demonami lat dziecinnych i truchleje na widok ciemnych pomieszczeń (z wyjątkiem własnej jaskini, bo to w końcu jego dom).
* Bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikiem. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest miernotą, więc polega na swoim sprycie i intelekcie. W walce czuje się niepewnie, do przemocy posuwa się, kiedy sytuacja tego od niego wymaga, a inne rozwiązania problemu zawiodły.
Moce: 
* Elliot potrafi zapamiętać każde zdarzenie ze swojego życia wraz ze szczegółami, jednak jego myśli często skupiają się wokół negatywnych przeżyć. Można powiedzieć, że cierpi na hipermnezję, którą uważa za dar, a nie przekleństwo. Analizując wydarzenia z przeszłości zdobył wiele informacji o samym sobie, wie jakich sytuacji powinien unikać, jak rozpoznawać intencje innych. Pomimo swojego młodego wieku jest bardzo bystry, a jego uwadze nie umknie nawet subtelne spuszczenie wzroku czy drgnięcie uszu.
* Kolor oczu basiora nie jest przypadkowy. Jednym bezpośrednim spojrzeniem potrafi uspokoić innego wilka lub wywołać w nim nieuzasadniony niepokój. Pomaga mu w tym żywioł mrozu, który odpowiedzialny jest za jasnoniebieskie zabarwienie jego tęczówek i niespotykaną głębię spojrzenia.
* Sam z siebie nie potrafi zmienić wody w lód czy innych takich cudów na kiju. Za to bez problemu idzie mu zmiana kształtu już zamarzniętych obiektów czy kryształów lodu.
* Basior ma doskonały wzrok (poza tym, że nie rozróżnia kolorów, na co to komu?) i słuch. Dzięki temu jest wyborowym zwiadowcą.
* W upalne dni jego futro pokrywa się kryształkami lodu, chroniąc przed oparzeniami. Umiejętność ta ma również wpływ na jego samopoczucie. Elliot może dreptać sobie na zewnątrz w pełnym słońcu, podczas gdy inni przed spiekotą natychmiast chowają się do jaskiń.
Historia: Życie Elliota z pozoru nie należy do jakoś szczególnie tragicznych czy ciekawych. Kilka dni po jego narodzinach ojciec basiora zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Matka twierdziła, że bał się on odpowiedzialności, więc porzucił rodzinę. Z drugiej strony krążyły plotki o jego tragicznej śmierci, do której miała przyczynić się matka Elliota. Nie wiedział on jak zareagować na te przypuszczenia i do dzisiaj nie dopuszcza żadnych z tych informacji do siebie. Nigdy nie wyruszył na poszukiwania ojca, pogodził się z brutalną rzeczywistością, która nakazywała mu dbać o rodzinę. Wiadomo, że jako najstarszemu poświęcano mu mniej uwagi niż pozostałym szczeniakom. Musiał nauczyć się sam dbać o siebie, ale nigdy nie zapominał przy tym o młodszym rodzeństwie.
W pierwszych miesiącach swojego życia stronił od przyjaciół i próbował rozszyfrować, jak to jest, że pamięta nawet najdrobniejsze szczegóły z przeszłości. Odpowiedzialną za tę niezwykłą umiejętność była pamięć absolutna. Z początku Elliot traktował ją jak przekleństwo, nie nawiązywał poważniejszych relacji. Bał się zranienia i tęsknoty, które towarzyszyłyby mu na każdym kroku. Z czasem docenił swój dar i nauczył się czerpać z niego korzyści. Gdy miał dwa lata, matka podarowała mu amulet z niezapominajkami, będący nieocenionym wsparciem przy kontrolowaniu żywiołu. Basior doceniał jej starania i miłość, jaką go darzyła, lecz chciał się wreszcie usamodzielnić i wyruszyć w samotną podróż, aby odnaleźć samego siebie.
Właśnie wtedy zaczęły dręczyć go koszmary o tragicznej śmierci ojca. W snach tych widzi wszystko jak przez mgłę, dostrzega jedynie zarysy postaci. Dziękuje światu, że jego hipermnezja nie była wtedy w pełni rozwinięta, a żałuje jedynie, że został świadkiem tak przykrych wydarzeń. Odrobinę zniewieściały basior nie podejmuje walki. Pragnie jedynie zapomnieć o przeszłości, chociaż choroba mu to uniemożliwia. Bo jak wymazać z pamięci śmierć własnego ojca mając pamięć absolutną? Elliot wyrusza na walkę z wiatrakami z nadzieją, że jego przyszłość zasklepi dawne rany.
Zauroczenie: Brak. Jednak łatwo straci głowę dla jakiejś ślicznotki, jeśli ta tylko przyciągnie jego uwagę.
Głos: Link
Partner: Na razie nie ma na oku żadnej sympatii, ale niewątpliwie może się to zmienić. Pomimo wrażliwości Elliot doskonale maskuje swoje uczucia i nikt nigdy nie wie, co tak naprawdę zadręcza jego serduszko.
Szczeniaki: brak
Rodzina: Był najstarszym szczenięciem, doskonale dogadywał się ze swoim rodzeństwem. Jednak gdy skończył dwa lata, despotyczność jego matki sprawiła, że na stałe odciął się od rodziny. Zgrywa indywidualistę.
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz: brak
Przedmioty kupione w sklepie: brak
Umiejętności:
: Siła: 50
: Zręczność: 100
: Wiedza: 200
: Spryt: 150
: Zwinność: 150
: Szybkość: 100
: Mana: 50

10.04.2019

Od Exana cd Shira

 Tygrysica wściekła poszła w głąb jaskini i zostałem wraz z Shirą. Ona leżała otoczona mchem, ja siedziałem oświetlony blaskiem światła. Moja przyjaciółka ziewnęła przeciągle i ułożyła łebek na swoich łapach.
Odszedłem trochę dalej, aby nie naruszać przestrzeni osobistej mojej przyjaciółce, po czym i ja zanurzyłem się w męty mojego snu. Śnił mi się lot, a obok mnie mknęła Shira.
- Exan, ty latasz!- zawołała zaskoczona wadera.
- Wiem, widzę.
 Spojrzałem w dół i moim oczom przemijał pomału widok leśnej tajgi, która jak zwykle była opętana życiem w tę wiosenną porę. Przelecieliśmy nad stadem lecących dzikich gęsi.
- Widzisz, to oznacza, że nie tym razem nie będziesz się bał ze mną polecieć.
- A gdzie Rayla?- zapytałem.
Shira zaczęła ilustrować wzrokiem leśny teren.
- Nie mam pojęcia, może teraz zajada się jakąś sarenką.
Skręciliśmy na zachód, gdzie po paru godzinach lotu (we śnie wydawało mi się, że minęła zaledwie sekunda) lecieliśmy nad nieskazitelnie czystym morzem, nad którym inne wilki wylegiwały się na gorącym od słonecznych promieni piasku.
- Lądujemy?- zapytała wadera.
Spojrzałem na nią, jakbym usłyszał od niej najbardziej kiepski żart świata.
- Oszalałaś, jest super!
Ale to moje "super" niestety nie trwało długo, gdyż obudziło mnie warknięcie Rayli. A niech ją! Przerwała mój wspaniały sen!
- Idziesz, czy mamy cię tu zamknąć!- warknęła Tygrysica.
- Idę!- burknąłem nie zadowolony.

<Shira?> No w końcu się doczekałaś xD

Od Czarny Kruk CD. Equel


Samiec który mnie zaatakował odszedł.
-Wasza wataha nie przestanie mnie zaskakiwać.-powiedziałam.-Ty woguel używasz skrzydeł?
-Tak ale tylko na patrole-powiedział.
-To chodź. Teraz ih użyjesz poza patrolem!-powiedziałam łapiąc jego łape i wzbijając się w powietrze. Przez chwilę czułam ciężar ale zaraz zniknął, zamiast tego poczułam chłodne powietrze.
-Ścigamy się do tamtej sosny-pokazałam ogonem i nie czekając na jego odpowiedź zaczełam odliczać- 3... 2... 1... 0 START!
Pomknełam omijając sprawnie drzewa lecz koo nosa błysneło mi białe futro dokładnie takie jakie mnie strąciło. Equel wyprzedził mnie, a ja zanurkowałam za moim celem.
-Pierwszy!-krzyknął ale już go nie słyszałam. Powoli sunełam się za białą kupą futra i w jednym momencie zobaczyłam jej cel. W sekundzie wystrzeliłam do przodu i rzuciłam jej się do gardła. Zapomniałam oczywiście o ranie jak to ja i zaczeła niemiłosiernie piec.
-Witaj Czarny Łowco-powiedziała.
-Nie nazywaj mnie już tak-powiedziałam ostrym tonem.
-A czemu to niby?-sykneła.
-Blacky doskonale wiesz-powiedziałam i zaczełam wokół niej krążyć.
W tym momencie z krzaków wyszedł Equel i stanął jak wryty.
-Nie on lecz ja-powiedziałam w lisim języku.
-Uuu zależy ci?-odpowiedziała po lisiemu.
-Może, gadaj co chcesz?-zapytałam dalej lisim językiem.
-Ciebie!-wrzasneła i rzuciła się na mnie. Odskoczyłam na bok i wgryzłam jej się w szyje i trzymałam tak długo aż nie poczułam słodkiego smaku krwi wilczycy. Ciało zamieniło się w paproszki, a ja szybko zapaliłam je.

<Equel?>

8.04.2019

Od Mauvais CD Videtura

Do jasnej cholery, czemu nigdy nic nie może przyjść łatwo. Ale sama się o to prosiłam, w końcu to ja chciałam wyruszyć zgodnie z tą mapą, która wypadła z jakiejś bibliografii, czy czegoś tam. Czuję się winna, nawet nie można sobie wyobrazić jak bardzo.
Kiedy Videtur upadał przeszyty czarną strzałą, jego ciało wywołało głuchy łoskot, kiedy samiec spadł na kamienną posadzkę całym swoim ciężarem. Popatrzyłam na lisa, czy coś podobnego, z czarną, plecioną maską odsłaniającą zimne jak lód oczy koloru nieba w czasie burzy. To coś machnęło puszystym ogonem i uniosło ciemną łapę. W tym samym momencie nad Videturem pojawił się cały kołczan strzał, które jedna po drugiej wbijały się w jego skórę. Zniknęły kiedy podeszłam do nieznajomego stworzenia.
- Kim ty niby jesteś, co? - warknęłam zdenerwowana, że na razie nic nie mogłam zrobić. Zwierzę przechyliło głowę w lewo i popatrzyło na mnie lekko rozbawionym wzrokiem - Masz go uleczyć, rozumiesz? Albo rozszarpię cię na strzępy... - dodałam, kiedy nie uzyskałam odzewu
- Droga Mauvais, nawet jeśli bym chciała to nic z tego. Mogę jedynie zsyłać na kogoś choroby i szaleństwo, nie mam mocy leczenia, wiesz? Jednak nie martw się, jeśli nie będę chciała go zabić  to tak się nie stanie - odpowiedziała swoim z lekka dziecięcym głosem - Swoją drogą, dlaczego nigdy nie zdejmiesz tej maski? Jest piękna, ale no wiesz. Nie ukrywaj niczego - mówiąc to ściągnęła swoją i popatrzyła mi w oczy. Wiedziałam w nich siebie. Spanikowaną, bezradną siebie, która nie ma pojęcia co ze sobą aktualnie zrobić. Zdałam sobie sprawę, że rozmawiam ze mną, jakkolwiek to brzmi. Patrzyłam w oczy należące do mnie. Ona ściągnęła maskę należącą do mnie. Patrzyłam w lustro i widziałam w nim ciało należące do mnie. Do mnie i do nikogo więcej.
Ściągnęłam egzotyczną maskę z oczu, oczekując najgorszego widoku jakiego mogłam się spodziewać. Istota przede mną zaśmiała się.
- To nie było takie trudne, co? Nie powinnaś się odgradzać od innych z powodu, że urodziłaś się w nieszczęściu. Przeszłość jest niezmienna, więc nie można nic z tym zrobić. Twoja rodzina była niedopasowana, ty byłaś niedopasowana. Żyłaś nieszczęśliwa, ale to nie jest powód aby się odizolować od społeczeństwa. Twój przyjaciel nie umrze, możesz być tego pewna, chyba, że sama go zabijesz - wspaniały wywód, ale... Nic mi on nie dał. Nie powiedział mi niczego nowego.
- Kim ty właściwie jesteś? - zapytałam wpatrując się w moje oblicze odbijające się w lśniącej posadzce.
- Tobą, a dokładniej twoją podświadomością, sumieniem. Skoro mnie słyszysz i kłócisz się ze mną, to jednak nie jest z tobą aż tak źle - i po tych kilku słowach po prostu stąd zniknęła. Chwilę się jeszcze w siebie wpatrywałam, zanim podbiegłam do Videtura. Potrząsnęłam nim, a on wydał z siebie cichy pomruk. Rana po czarnej strzale goiła się szybciej, a on sam powoli odzyskuje przytomność. Mimowolnie się uśmiechnęłam gdy samiec podniósł się z trudem do pozycji siedzącej.

<Vide? Mój Boże, przepraszam, że tak późno, na serio>

7.04.2019

Od Gemini cd Aarona

Patrzyłam przerażona na skaczącą Erato w stronę Aarona, który osłonił się łapą. Zanim ta wiedźma doleciała do niego z zębami, wypuściłam swoje pnącza, które bardzo głęboko wbiły się w jej ciało i szczelnie ją owinęły. Z wysiłkiem przyciągnęłam ją do siebie i zbliżyłam na wysokość swoich oczu. Z nienawiścią w oczach, zaczęłam coraz bardziej zaciskać ciernie.
- Ty naprawdę myślisz że uda ci się mnie pokonać? Tą która ciebie tego wszystkiego nauczyła?! - wrzasnęła z kpiną, lecz coraz trudniej wymawiała słowa. Z każdą chwilą bardziej zaczynało brakować jej powietrza. Gdy już myślałam, że Erato zaraz padnie, poczułam przeszywający ból. Ryknęłam głośno z boleści i puściłam Erato. Padłam zdyszana na ziemię i spojrzałam na zbliżającą się do mnie wilczycę. Powoli wzięła mój pysk w swoje obrzydliwe łapy i uśmiechnęła się drwiąco.
- Złotko, nigdy mnie nie pokonasz. Ani tym bardziej nie ściągniesz klątwy. Jesteś skazana na mnie. Już na zawsze.-szepnęła mi do ucha i pchnęła mnie do tyłu. Machnęła łapą i po chwili Aaron i ja padliśmy sparaliżowani przez jej magię.
- Zabierzcie ich do lochów. - zwróciła się do elfów i wyszła z sali. Chciałam pobiec za nią i rozkwasić jej pysk, ale nie potrafiłam nawet mrugnąć. Nadal czułam piekący ból na moich łapach. Urania podeszła i machnęła ręką. Elfka przeniosła się z nami na zewnątrz. Staliśmy przed zamkiem, lecz nadal nie potrafiłam się ruszyć. Urania usiadła przy nas i zaczęła w jakimś dziwnym języku mruczeć zaklęcia. Kiedyś przez pewien czas uczyłam się elfickiego, więc mniej więcej rozumiem podstawy tego języka, lecz byłam pewna, że to nie był elficki. Bardziej brzmiał mi jak bardzo stary, zapomniany język. Po dłuższej chwili w końcu udało mi się poruszyć powiekami. Gdy powoli stanęłam na łapach, Aaron również zaczął dochodzić do siebie.
- Szybko, nie mamy czasu. Erato długo nie zajmie domyślenie się, że was nie ma w lochach. - Urania nas ponagliła i wyszła przez bramę. Zanim udało nam się ją przekroczyć, elfka wydała przeraźliwy krzyk. To duchy ją zaatakowały. Na własne oczy widziałam jak rozsierdzone dusze wyrwały jej ducha z ciała i roztargały między sobą. Urania padła martwa na piach i powoli obróciła się w pył, który rozwiał delikatny wiatr. Stałam z Aaronem wpatrzona na miejsce po Urani. Miałam łzy w oczach.
- Widzicie co się dzieje kiedy opuście mój zamek bez mojej zgody? - zapytała Erato. Obydwoje gwałtownie odwróciliśmy się. Stała za nami i patrzyła rozbawiona na nasze miny.
- Puść nas wolno. Nic ci nie zrobiliśmy. - wkurzona warknęłam na Erato.
- Nie takim tonem złociutka. Teraz kiedy głupia Urania się poświęciła i zdechła, to nie mam od kogo czerpać swoich sił witalnych. Musicie zostać i mnie karmić. A teraz, idziecie tam gdzie wasze miejsce. W lochach. - uśmiechnęła się i machnęła łapą. Spowił nas ciemny dym i po chwili znaleźliśmy się w celi.
- I co my teraz zrobimy? - zapytałam Aarona zrozpaczona ze łzami w oczach.

<Aaron? :3>

Od Equela do Rudzielca


- Nitaen! - krzyknąłem do samca, stojącego nad Krukiem - Weź odwołaj cienie, nie będą potrzebne - podbiegłem by go w tym utwierdzić. Cienie szybko się rozproszyły, a wadera upadła na ziemię kaszląc.
- Więźnia ci szkoda? - mruknął spoglądając z góry na rudą wiewiórę.
- To Czarny Kruk którą miałem pilnować
- Ta, widziałem na przesłuchaniu. Wróciło jej się, tak? - uśmiechnął się krzywo
- Oj no, spokojnie - dałem mu do pyska ciastko, i ten z typowym ,,mhm'' na twarzy odbył nieco dalej, by spokoju zjeść swoją świętą potrawę
- Co tak? Znudziło ci się towarzystwo jakże miłych dżentelmenów? - Mruknąłem patrząc na nią obojętnym wzrokiem. Nie miałem humoru na jakieś pierdoły, a że przed chwilą dostałem doła, to aktualnie umierałem wewnętrznie.
- Możliwe że nadal będą mnie gonić - Kruk wyglądała jakby mało ją to obchodziło, ale jednocześnie była przejęta.
- Wiedz, iż nadal jesteś tutaj na warunkowym, i nie będziemy wywoływać jakiegoś teatrzyku, dla jednego wilka - mruknęłam z kwaśną miną. Nitaen już dawno zjadł ciastko, i teraz przyglądał się ruszając ogonem na prawo i lewo ze zniecierpliwieniem. Kruk patrzyła na mnie wzrokiem typu ,,przecież wiem"
- Dość tej szopki. Nie mamy za dużo czasu - mruknąłem  i popatrzyłem znacząco na Nitaena - Wracaj do codziennych zajęć

<Kruczku? Wybacz, ale mam mało czasu i weny>

Przygody Seikatsu - najmłodszego z Bogów #1

Szedłem sobie szybkim krokiem pochłonięty przez przemyślenia. Niefortunny obrót wydarzeń, czy może zwykła złośliwość losu?


Nie ważne, co to było. Ważne, że trzeba było działać, żeby to jakoś odkręcić.

O czym mowa? Sam do końca nie wiem, ciągle się w tym gubię. Niepewnie stawiam kroki. Za dużo przemyśleń jak na moją głowę... I za długa trasa jak na moje łapy.

Usiadłem, biorąc powoli głębszy wdech. Powietrze zdawało się rozrywać moją pierś od środka. Przerwa w ruchu sprawiała, że ogarnął mnie obraz konsekwencji, jakie mogło wywołać moje znalezienie się tutaj. Nie mogę tu przebywać. Dorwą mnie. Ale gdzie jest ten dzieciak? Nie można się zatrzymywać. Trzeba biec. Trzeba biec teraz. Bardzo szybko. Szybciej.

Mimo wyraźnych komend moje łapy sparaliżowane strachem nie chciały podnieść się z ziemi. Stałem jak wryty, słuchając szelestu liści, oddechów egzystujących w pobliżu zwierząt. Czułem nieistniejący oddech na swoim karku. W każdej chwili mógł stać się prawdziwy. Sekundy dzieliły mnie od utraty możliwości bycia. Niebyt był gorszy nawet od najkrwawszych tortur. Gdzie ten szczeniak!?

Kim jestem? Najwyraźniej niańką dla jednego z Bogów. Nie byłoby to takie złe, gdyby to coś nie było takie nadpobudliwe! Lata w tę i wewte jak jakaś obłąkana bestia! Ani chwili odpoczynku! Pędzi to, jak jakiś gepard czy inny skurwysyn, którego goni coś jeszcze groźniejszego, a ja? Zgubiłem bachora Nestera i Kasidi. Nie mam pojęcia, gdzie jest ta szkarada! Po co mam pilnować jakiegoś nieśmiertelnego szczawia!? Cholera, cały Zwiastun Zguby mnie potępi. A Nester to urwie mi łeb, zanim wykopie mnie w niebyt. Bye-bye, Mak.

Cofnąłem się powoli do tyłu, próbując przeanalizować swoją sytuację i błąkające się myśli, jednak cokolwiek bym nie wymyślił, na pierwszym miejscu nadal, jak wypisana wielkimi, czerwonymi, drukowanymi literami jest myśl: Nie ma ratunku. Ogród był wielki, do tego pełen drzew, krzewów i innych winorośli. Do tego przejrzysta rzeka... Właśnie. Co, jeśli szczeniak tam wpadł i się utopił? Nie, nie mógł zginąć; jest nieśmiertelny. Ale może przemoknąć i zachorować albo naskarżyć rodzicom! Moje łapy ze stanu bezruchu zaczęły dreptać w miejscu. Usłyszałem szelest, na którego dźwięk odskoczyłem na bok i z podkulonym ogonem, spojrzałem w miejsce jego pochodzenia. Spokojnie... to tylko kruk, opuszczający swoją gałąź. Wróciłem do zwyczajnej pozy dopiero po chwili, gdy wszystko ucichło, a ciemny punkt dawno zniknął w koronach drzew. Było cicho. Za cicho. Drogą po opadłych zeszłorocznych liściach potruchtałem rozpaczliwie, szukając zapachu Boga. Po kilkunastu minutach moja nadzieja na odnalezienie bachora się wyczerpała, tak samo, jak resztka zdrowego rozsądku. Teraz na pewno zostanę zniszczony. Usiadłem przy brzegu rzeki, a raczej usiadłbym, gdyby z gałęzi pewnego nadnaturalnie wielkiego drzewa nie spadła na mnie już ciężka kulka o znanych mi kolorach, która zaraz po tym upadku, zaczęła dreptać w miejscu po moim kręgosłupie z głośnym śmiechem.

- BU! MAM CIĘ, MAKAME!- krzyknął, w końcu zlatując z mojego grzbietu.

- Hej, Seikatsu...- mruknąłem niechętnie, podnosząc się z ziemi. Szczeniak szybko zaczął skakać wokół mnie jak nadpobudliwy kangur z ADHD. Do cholery, bachorze, idź już spać, błagam!

- MAKAME, MAKAME, PATRZ!

Młodzik szybko podskoczył i tak, jak przed momentem był przede mną, tak teraz go nie widziałem. Ja z nim nie wytrzymam...

- MAKAME, NIE WIDZISZ MNIE, CO?- Zaśmiał się tym swoim kochanym, dziecięcym głosikiem małego szczyla, aż zachciało mi się rzygać. Zaraz ponownie pojawił się przede mną, zapewne chcąc przyprawić mnie o zawał.- BU!- zaśmiał się ponownie.- Wiesz, gdzie byłem?- spytał nieco ciszej, jednak nadal skakał z miejsca na miejsce.

- Chciałbym wiedzieć- prychnąłem, starając się nie spuszczać szczeniaka z oczu.

- U Haralis i Wenty- uśmiechnął się, w końcu stając w miejscu i machając uciesznie ogonem.

- Uhm...

Nester. Mnie. Zabije.

A Jego zabije Kasidi.

JAK TO U HARALIS!?

- Co nie, że super?

- Yhm... pewnie, alee... może nie mów rodzicom. Możliwe, że się na ciebie zdenerwują...- wymyśliłem na szybko.- Nie powinieneś zajmować czasu Bliźniaczkom Nafata. Mają swoje obowiązki i...

- Oh, przecież to żaden problem! A im i tak nikt nie będzie wisiał nad łbem i truł, że czegoś nie zrobiły! Bogom się to nie zdarza- odparł wielce przekonany.- No chyba, że mi. Mnie się wszyscy czepiają- prychnął.

- To wcale tak nie wygląda, Seki. Wszystkiego pilnują Dowódcy, Aurora... Zresztą powinieneś wiedzieć. Twoi rodzice dowodzą swoimi grupami. Poza tym sam należysz do Zwiastunu Zguby.

- Ja jakoś nie mam nic do roboty- stwierdził, zdając się obrażony.- Może Wenta i Haralis też nie mają? Mama nie dała im żadnych zadań albo już zrobiły, co muszą. Nikt cały czas nie pracuje. Nawet tata, mimo że jest chyba najbardziej zajęty z nich wszystkich, co jakiś czas jest w jaskini. Zresztą wiesz. Nie musisz mnie niańczyć cały czas. Masz przerwy- warknął cicho.

 Czyżby ktoś tu nie lubił robić za dzieciaka?

- I dzięki Bogom, że mam te przerwy, bo chyba bym z tobą oszalał. Jestem pewny, że gdybyś nie biegał po całym niebie, to bym się z Tobą dogadał, mały. Po co, tak właściwie, byłeś u Bliźniaczek?

- Em... no Wenta mnie zgarnęła, jak zobaczyła, że ćwiczę opętywanie- odezwał się nieco ciszej.

- Nabroiłeś?- spytałem z lekko naganą w głosie. Wenta nie chodzi tak po prostu po niebie. Szczególnie teraz, w nocy, ma sporo do roboty.- Jak bardzo?

- ...Może- zaskomlał cicho.- Troszeczkę...

- Seikatsu!- warknąłem, stając twardo naprzeciwko szczeniaka.

- Próbowałem opętać Aurorę- krzyknął szybko przestraszony moim krzykiem.



...



- CO CI DO TEGO TWOJEGO PUSTEGO ŁBA STRZELIŁO?! AURORĘ!? ONA JEST Z DWADZIEŚCIA RAZY WYŻEJ W HIERARCHII OD CIEBIE! GDYBY CIĘ UKARAŁA, TO NAWET RODZICE BY CIĘ NIE OCALILI PRZED...

- Ale...- Widać było, że szczylowi zbiera się na płacz.- Ćwiczyłem wcześniej trochę na zwierzętach i szło dobrze. Myślałem...

- SZCZENIAKU, CZY TY SIEBIE SŁYSZYSZ?!

- Nie krzycz, ja...


Pięknie. Rozryczał się.

- Ogarnij się na chwilę, próbuję uświadomić ci, że źle zrobiłeś.- Prychnąłem, kiedy znowu gdzieś odbiegł.


Moment, przecież mam go pilnować!

- SEKI, STÓJ!


///c.d.n.///

Od Noego CD. Lii 'Ciasto?'

Dla swojego bezpieczeństwa wolałem zostać w miejscu, wpatrując się w jakiegoś świecącego grzyba. Pewnie trującego. Yhh. Może jednak zrobię z Nią to ciasto. I tak nie mam nic do roboty. Zresztą... Gdyby coś wyglądało podejrzanie, po prostu tego nie dotknę. Będę przynajmniej wiedział z czego to jest zrobione. Ciekawe, jak Alpha to upiecze... Może smok w tym pomoże? Oby nie spalił ciasta. Ciekawe skąd się wydobywa taki ogień... Chociaż, hmm... Ten smok wygląda bardziej, jakby ział śniegiem. W sensie... Y... lodem? Nie ważne.
- Pani Alpho, zrobimy jednak te ciasto?

Szara wadera odwróciła się w moją stronę.


<Lia? R O B I M Y C I A S T O>

Od Noego CD. Lii 'Nawet ściany chciały mnie zjeść' c.d.n.

Ciasto mam z nią piec? Jeszcze ze mnie zrobi przysmak dla tego swojego smoka. Nie wiem czemu, ale wolę nie zbliżać się do ognia, szczególnie w jej towarzystwie. Może to przez Crystal, albo... Ta jaskinia wygląda podejrzanie, pachnie podejrzanie, a Alpha zdawała mi się trochę zbyt otwarta, ale to chyba dobra cecha. Znaczy... Powiem tak: Gdyby nie to, już by mnie tu nie było. Yhh. Royce, ty przybłędo, nie śpij.
- To... ja może... coś porobię- odparłem bez przekonania w głosie. Alpha spojrzała na mnie, jeszcze coś gadając, ale ja, czując się nieco pewniej, postanowiłem ją zignorować i tylko kiwnąć głową. Co można tu robić? Gdzie się poruszać? Nie wiedziałem, ale czułem się, jakby nawet ściany chciały mnie zjeść.

///C.D.N///

3.04.2019

Od Aarona cd. Gemini

Nigdy nie przypuszczałbym, że znajdę się w takiej sytuacji. Bóg wie skąd pojawiła się dziwna wadera i mówi, że jest przyjaciółką Gemini! Poprawka. Była przyjaciółką. A sam wyskok z propozycją mnie zaskoczył. Posługiwanie się magią? Co ona przez to rozumie? To na pewno nie jest tak pięknie, jak mówi. Nie mam zamiaru być przeklęty do końca życia. I co ona ma z tą wrażliwością? Wcale taki nie jestem! Zresztą, na co jej ona? Przypomniałem sobie podróż z Rubenem. Siedzieliśmy na wzgórzu, a ja właśnie dziękowałem sarnie za mięso, które nam ofiarowała. Mój przyjaciel wtedy uznał, że uwielbia mnie takim, jakim jestem. To bardziej utrwaliło mnie w przekonaniu o odrzuceniu decyzji. Najbardziej bulwersującą jednak sprawą jest to, że doczepiła się do moich iluzji. Nie powiem, czasem nocami marzę o tym, by potrafić "coś więcej". Umiejętności się jednak nie wybiera. Cała moją wataha z pokolenia na pokolenie posługiwała się iluzjami. Nauczyliśmy się tego do perfekcji. Byliśmy niedocenioną potęgą. Erato nie ma więc prawa obrażać tego, co potrafię. Właściwie nie o to teraz tu chodzi. Muszę wymyślić, jak wyjść z tego cało wraz z Gemini.
- To jak? - ponaglała wadera. Irytujące. Teraz może jestem "wrażliwy", ale niegdyś byłem bardziej podobny do ojca. To był okropny okres czasu. Dobrze, że moja mama i Ruben mnie z tego wyciągnęli.
- Zasada równej wymiany? - zacząłem. - Dobrze. Skoro zależy ci na mojej wrażliwości, to ją weź.
Erato uśmiechnęła się złośliwie. Już miała się odezwać, by wykonać wymiany, jednak ja wyprzedziłem ją, dodając:
- Ale odstaw mnie i Gemini do domu. Uwierz, że nie marzę o niczym tak bardzo, jak położyć się spać we własnym legowisku.
- Przemyśl dobrze moją propozycję - prychnęła. - Nie zależy ci na posiadaniu potężnej magi? Mógłbyś zrobić wtedy wszystko!
- I co z tego, skoro straciłbym przyjaciółkę? - odparłem. Najeżyłem swoje białe futro. Mam dosyć. Im dłużej tutaj jestem, wszystko zaczyna mnie irytować. Erato z niesmakiem pokręciła głową.
- A więc nie wiesz to tracisz, głupcze - warknęła i wyprostowała się. - Skoro tak, patrz tylko, jaką mocą mogłabym cię obdarzyć! Urania, Linos, wykończcie go!
Elfka chwyciła o zwisający u jej pasa sztylet. Chłopak początkowo zaskoczony po chwili sam wyciągnął miecz. W tamtym momencie przyszło mi coś do głowy. A mianowicie mina pary, gdy wilczyca wypowiadała słowa "te dwa pachołki przestają mi starczać". Tak zwraca się do zaufanych sług? Elfy zaczęły biec w moim kierunku.
- Teraz "Urania, Linos", a wcześniej byli dla ciebie nikim? - wytknąłem, zwracając się do Erato. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, może uda mi się wyciągnąć z tego cało Gemini. - A wy, dlaczego jej pomagacie? Przecież ona wami pomiata!
Linos zatrzymał się i spojrzał na siostrę. W przeciwieństwie do elfki nie rozumiał naszego języka. Ta z kolei przyglądała mi się zaskoczona.
- Ale, my... - zaczęła, ale nie znalazła żadnych słów na swoją obronę. Nigdy pewnie nie myślała o tym w ten sposób. W swoim krótkim życiu wystarczająco poznałem psychikę istot myślących. Właściwie jest to klucz do posługiwania się iluzją. Moje zagranie jest nieczyste, wiem. Mogę wykorzystać umiejętności elfów. W końcu posiadają magiczną moc i potrafią stworzyć portale. Są ostatnią deską ratunku.
- Nie wiem kim dla was jest - ciągnąłem dalej te farsę, zachowując jak największą powagę. - Ale dajecie się wykorzystywać! Czy kiedykolwiek usłyszeliście za to głupie "dziękuję"? Czy tak zachowują się przyjaciele?
Erato otworzyła pysk, by coś powiedzieć, jednak Urania wyprzedziła ją.
- Ona dała nam moc, my chcieliśmy się odwdzięczyć... - tłumaczyła się. Rzuciłem szybkie spojrzenie w stronę Gemini. Na szczęście wszystko było z nią w porządku. Dobrze, czas kontynuować.
- To powód, by krzywdzić innych wbrew swej woli? Jesteście wolni! Nikt nie ma prawa wam rozkazywać! Weźcie los w swoje ręce. Nigdy nie pragnęliście dołączyć do rodziny? Czy waszą jedyną ambicją jest bycie pionkami?
Urania wbiła wzrok w ziemię i ścisnęła mocnej trzymany w ręce nóż.
- Nie - odparła głośno. - Nie chcę tego!
Stojąca nieopodal wilczyca warknęła.
- Koniec tego! Uranio, Linos, daję wam ostatnią szansę! Zabijcie go, a daruję wam życia!
- Nie tym razem, Erato. - Elfka sprzeciwiła się i szepnęła coś do brata, który nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Tymczasem wadera wezwała swojego kruka. Ptaszysko zaczęło lecieć w moim kierunku, wysuwając swoje długie szpony. A tego kurczaka to już szczególnie mam dosyć. To wszystko zaczęło się właśnie przez niego. Kiedy podleciał wystarczająco blisko, złapałem go za skrzydło i rzuciłem w stronę drzewa. Poleciało kilka ciemnych piór, a ptak z hukiem rozbił się o pień. Opadł na ziemię i z trudem przewrócił się ponownie na nogi. Koślawym krokiem schował się w krzakach.
- Myliłam się co do ciebie - prychnęła Erato. - Myślałam, że wybierzesz łatwiejszą drogę. Ktoś taki jak ty pragnie mocy. Wrażliwy, bojący się świata, posiadający nieprzydatną umiejętność... Zastanów się dobrze, czy aby na pewno nie chcesz do mnie dołączyć. Rzadko spotyka się tak przebiegłe wilki.
Uśmiechnąłem się do niej wyzywająco. Ja dopiero zaczynam, a ona złapała się w moje sidła.
- Pozwól, że zademonstruję ci, jak działa prawdziwa iluzja - odparłem i rzuciłem czar. Innego typu, niż używałem wcześniej. Znalazłem się naprzeciwko wilczycy, otoczony ciemnością.
- Myślisz, że to coś da? - zaśmiała się. Jej zdziwienie, które malowało się na pysku, gdy zdała sobie sprawę, że swoją magią nie potrafi się stąd wydostać było nie do opisania! Doskonała iluzja. Widzimy ją wyłącznie my. Postrzegamy ją jako powolnie mijający czas, gdy w rzeczywistości trwa kilka sekund. Potrafię wyciągnąć z przeciwnika jego najgorsze koszmary i uczynić je prawdą. Tak naprawdę miałem nadzieję, że już nigdy nie będę musiał tego robić. Moja "ciemna strona" chce się uwolnić. O nie, nie, nie. Nie mogę na to pozwolić. Muszę zakończyć to szybko. Wokoło Erato pojawiły się włócznie. Skierowałem je w jej kierunku, by po chwili pozwolić im wbić się w ciało wadery. Ta zaczęła głośno łapać oddech, czując wyimaginowany ból. Czasem rany psychiczne bolą bardziej, niż te rzeczywiste. Powtórzyłem serię kilka razy - za każdym atakowałem z inną szybkością lub ilością broni, by nie umożliwić jej przewidzenia szarży. Kiedy ta ledwo stała na łapach, odwołałem zaklęcie.
Po powrocie do świata realnego, Erato opadła na ziemię. Wszyscy wyglądali na zaskoczonych. Racja, z ich perspektywy było to trochę bardziej skomplikowane. Wadera otarła pysk łapą i wstała.
- Źle cię oceniłam - żachnęła, wbijając we mnie mordercze spojrzenie.
- Jestem bibliotekarzem, najlepiej wiem, że nie ocenia się książki po okładce - odparłem ze spokojem.
- Twoje marne sztuczki nie są jednak w stanie mnie powstrzymać! - krzyknęła głośno i skoczyła w moim kierunku.

<Gemini?>