16.11.2017

Od Mateo do Ignasi

~~wcale nic nie mówiłem o poduszkach....~~
- Chodź. Musisz się foszyć? - zapytałem zniecierpliwiony.
- Muszem! - oświadczyła dobitnie, minimalnie odwróciła jednak głowę i spojrzała na mnie kątem oka.
- Jak sobie chcesz... - mruknąłem, wzruszając ramionami, po czym ułożyłem się z Kiiyuko pod świercz... tfu, drzewkiem. Kii spoglądała na Igazi z satysfakcją, która mi się nie podobała.
Korzystając z ilości miejsca pod gałązkami, rozłożyłem się wygodniej. Waderka również się rozciągnęła, wzdychając przy tym z zachwytu. Oboje spoglądaliśmy z politowaniem na Ignasię, która starała się zachować obojętny wygląd. Mijała chwila po chwili, i już wydawało się, że będzie tak stać do końca świata. Wreszcie jednak nie wytrzymała i podbiegła do nas z piskiem, na końcu wciskając się gdzieś między mnie a Kiiyuko. Musieliśmy się posunąć, a miejsca zrobiło się jakby mniej. Natomiast łaciata waderka wtuliła się we mnie z uśmiechem, a już po paru sekundach zaczęła słodko pochrapywać. Ja potrzebowałem troszkę więcej czasu, ale nie wiem, jak było z Szalikowym Potworkiem, bo ona zawsze cicho spała.
~~następny dzień~~ (czy to ma sens, skoro to była noc?)
Obudziłem się dość wcześnie, z powodu zimna. Właśnie ono było moim pierwszym odczuciem, obecnym nawet we śnie: pod koniec odpłynąłem łódeczką na Antarktydę, gdzie spotkałem jakieś czarno-białe duże kaczki...
Uwaga należy się jednak bardziej mojej drugiej myśli, a mianowicie: gdzie jest Ignasia? No dobra, pomyślałem, że nie ma kocyka. Ale to w tej chwili nie ważne. Bo Kiiyuko też gdzieś zniknęła, a wraz z nią reszteczka ciepła z powietrza. Rozejrzałem się. Ani żywej duszy. Dotknąłem łapką wygniecionej trawy - była jeszcze ciepła...
<Igazi? Ktoś was porwał? A może same gdzieś polazłyście?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz