- Co się dzieje? - zapytałem, wychodząc ze swojego pokoju. Ignasia jeszcze spała, a nke chciałem jej buzić tak wcześnie.
- No więc.... - Luna uciekła spojrzeniem, po czym westchnęła i znów popatrzyła na mnie. - Będziesz miał rodzeństwo.
Jak to w takich momentach bywa, zapadła poważna cisza. Bardzo niezęczna, czy może raczej niezłapna.
Każdą ciszę coś jednak przerywa, a w tym przypadku byłem to oczywiście ja.
- JEEEEEEEEEEEEEEJ! - wrzasnąłem, przerażając tym Rose i rzucając się na mamę.
- Ostrożnie, bo mi pomiociki pognieciesz! -krzyknął Kagekao, i zanim zdążyłem wtulić się w Lunę, złapał mnie i podniósł do góry. Przytuliłem się więc do niego.
- No złaź - mruknął, ale uczepiłem sië go jak koala eukaliptusa. Potrząsnął ciałem, ale nie spadłem. Luna zaczęła chichotać.
- Czego się śmiejesz? - zapytał zniecierpliwiony Kagekao, wciąż próbując mnie zrzucić. Mama nie odpowiedziała, ale teraz śmiała się na całe gardło.
- Czy to aby normalne? - tata spojrzał błagalnie na ukrytą za skałą Rose. Ta się uśmiechnęła.
- Huśtawki nastrojów będą coraz częstsze, więc przyzwyczajaj się. Pa! - zawołała i już jej ne było.
Zlazłem w końcu z Kagekao i stanąłem obok wciąż chichoczącej Luny.
- Kochanie, może się prześpisz? - zapytał niepewnie basior. - Wszystko w porządku?
<ktoś z tytułu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz