12.11.2017

Od Judy do Marcusa

- NO. CHYBA. CIĘ. COŚ - On był pedałem. Zmieniłam się w trujące opary i wzniosłam się nad las. Tam była północ, tam południe, tam koniec watahy... i od razu poznałam te góry. Zmaterializowałam się obok basiora z triumfalną miną. 
- Idziemy w stronę gór. Potem tylko przez rzekę, i jesteśmy w domu. 
- No, to wspólna wędrówka? 
- Chyba cię posrało - popatrzyłam na niego jak na gówno - ja u góry. TY na dole. Nie ma uproś. Jak się zgubisz, to przyrzekam, że naślę na ciebie winegry. 
- Cooo to jest?
- Nie twój zasrany interes - warknęłam, i zmieniając się w opary wzniosłam się ku niebu. Czułam, że basior ma potężne moce, ale najwyraźniej nie nadawały się do latania. Po chwili byliśmy w górach, przekroczyliśmy rzekę...  i byliśmy na terenach watahy. 
- I widzisz cwelu? - spytałam znowu przybierając zwykłą postać - Jesteśmy na miejscu. 

< Marcus? To Judy. Nie Iwo. Ona nie jest łatwa >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz