Gdy Luna była nieobecna wymknąłem się z jaskini. Poleciłem
Mateo powiedzieć, że poszedłem na polowanie. Na zewnątrz panował straszny mróz.
Szedłem w stronę lasu iglastego. W połowie drogi poczułem woń zwierzyny. Zając.
Wszedłem na najbliższe drzewo i przygotowałem się na atak. Akurat pode mną była
kęp niewiadomoskąd trawy. Wyglądała bardzo kusząco. Gdybym był roślinożercą na
pewno bym zjadł tą soczystą zieleń. Królikopodobny pohasał do trawy i zaczął ją
żreć. Wystrzeliłem jak z procy i chwyciłem w swoje kremowe kiełki mięciutki
kark stworzenia. Chrup. Ciało zwisało z mojego pyska bezwładnie. Zeskoczyłem z
gałęzi. Schowałem zdobycz w konarach. Poleciałem do lasku. Znalazłem tam
wcześniej przygotowany, świeży świerk. Był mały, pół metrowy. Zarzuciłem drzewo
na plecy i poszedłem po zdobycz. Gdy wróciłem Luny jeszcze nie było, a Mateo
był w swoim pokoju. Oparłem drzewko o ścianę i puściłem zdobycz.
- Załatwione! – Usłyszałem głos z tyłu.
<Luna?>
- Załatwione! – Usłyszałem głos z tyłu.
<Luna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz