Wigilia. Potworny i beznadziejny dzień w roku. Wszystko wydarzyło się tak szybko... Miałem nadzieję zrobić niespodziankę Hayley. Po cichu zajrzałem do jej jaskini, a wtedy... Zobaczyłem ją. Z nim. Całowali się, obściskiwali... Nie wytrzymałem. Wparowałem do środka, rzuciłem się na samca... Ale wreszcie odpuściłem. Nawet gdybym go zabił, nic nie zmieni tej strasznej rzeczywistości. Zostałem zdradzony przez istotę, którą uważałem za miłość swojego życia. Przynajmniej jeszcze do niedawna. Podła suka. Nienawidzę jej. Nienawidzę świata. Nienawidzę świąt.
~~~ Następnego dnia, Boże Narodzenie ~~~
Ukryłem pysk w poduszce, starając się zignorować radosne śpiewy i chichoty, dobiegające z niższych pięter sierocińca. Gwałtownie podniosłem się z miejsca, po czym, trzaskając drzwiami, wyszedłem z jaskini. Powoli wlokłem się przed siebie, z pochmurną miną brodząc w głębokim śniegu. Wtem przed sobą ujrzałem znajomą sylwetkę limonkowej samicy. Waderka na mój widok uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do mnie.
- Wesołych Świąt, Cas! - wykrzyknęła radośnie.
- A dlaczego niby miałyby być wesołe? - burknąłem. - Powinny być przepełnione ciepłem i miłością... Ale jeśli ktoś jest zupełnie sam, nie ma żadnego powodu do świętowania.
[ Lexi? Wybacz, że takie słabe, ale pisane na telefonie ;_; ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz