15.12.2017

Od Mateo na Event


- Bobsleju, jak tam?
- Świs!
- Okej, myślałem już, że... E tam, nieważne - westchnąłem z ulgą. Od piętnastu minut świstak siedział w suficie, drążył uparcie i wytwarzał pył kamienny, pokrywający już każdą powierzchnię w pokoju, może oprócz moich gałek ocznych, chronionych dobrze przez powieki. Hałas wydawany przez Bobsleja drażnił natomiast moje bębenki, a poza tym byłem ciekaw, co on tam właściwie robi, więc postanowiłem odwołać go od pracy:
- Chodź tutaj!
Z góry dobiegło zniecierpliwione "Świt!".
- Co oznacza świt? - zapytałem, niezbyt zaskoczony nową fanaberią świstaka.
- Świt! - ton jednoznacznie wskazywał na "nie". Mruknąłem coś pod nosem i zakryłem uszy łapami. Bobslej postanowił się jednak nade mną ulitować, kończąc roboty i schodząc na dół. Otrzepałem się szybko z pyłu.
- Czyli mogę już..
- Świt! - zwierzak spojrzał na mnie błagalnie i wskazał na pyszczek. No tak, musiało mu zaschnąć w gardle. Westchnąłem, znudzony, i poszliśmy się napić. W kuchni była mama.
- Maamooo, a jest może kakałko? - zapytałem.
- Nie ma, wyszedł kilka minut temu - odparłaz roztargnieniem. Zdębiałem.
- Jak mogło wyjść? Nie ma chyba nóg, co? - spytałem ostrożnie.
- Jak to, przecież.. - Luna odwróciła się do mnie - A, chodzi ci o picie? Jest w szafce, Puchatek.
Nie lubię Puchatka, bo wystawia certyfikaty bezpieczeństwa pierwszym lepszym szkołom, ale wyciągnąłem saszetkę i nasypałem proszku do dwóch kubków, po czym zalałem je gorącą wodą. Szybko powstał brązowy, aromatyczny napój, który świstak pochłonął jednym haustem. Kiedy już miał pierwszy raz uderzyć kubkiem o stół, żądając więcej kakaa (?), do jaskini wszedł Kagekao. I kichnął.
- No masz, teraz ty się przeziębiłeś? - Luna wzniosła oczy do nieba i podeszła do ojca. - Jesteś cały mokry i zgrzany! - w odpowiedzi Kagekao znów kichnął.
No masz, ile jeszcze się znajdzie ciepłych k/Kakałek?
Ten kompletny brak weny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz