- Maaaamooo... - zawołałem, rozglądając się. Byłem głodny, ale Luny ani widu, ani słychu. To dziwne, nigdzie jej nie ma, a przeciez wczoraj cały czas narzekała na to, że będzie musiała cały dzień sprzątać. Kagekao również zniknął... Tylko Bobslej poświstywał cicho, robiąc sobie herbatkę, a szczeniaki kotłowały się za kanapą.
- Ciamk! - Tobias usiłował wyrwać śmiejącemu się złośliwie bratu swoją własność - smoczek. Ren tylko skakał dookoła ze złowieszczym rechotem, któraś z sióstr płakała. Wreszcie, zanim zdążyłem ich rozdzielić, Temisto podstawiła Renowi łapę i upadł na ziemię. Smoczek wypadł mu z pyska i od razu został przechwycony przez brata, który ciamknął z zadowoleniem i wyszedł zza mebla.
- Macio! - krzyknął radośnie na mój widok i rzucił się na mnie. Prawie się wywaliłem.
- A gdzie jest mama? - zapytała Kalli, powoli opuszczając schronienie. Wyszły za nią inne szczeniaki, Ren dalej kłócił się z Tem o podstawienie łapy.
- Nie wiecie? - spytałem z niepokojem.
- No... - zaczęła Nico, ale przerwał jej złośliwy braciszek.
- Cicho bądź! Ja mówię. Bo zrzucaliśmy igły z choinki...
- Ty zrzucałeś - uzupełniła Kallisto.
- Nieważne. No, i wtedy weszło tu jakieś różowe coś... I potem mama krzyknęła... I tato też krzyknął... I Temisto krzyknęła.... A potem wszystkie siostry zaczęły piszczeć...
- Razem z tobą. Brzmiałeś jak mysz pod pazurami - docięła mu siostra, unikając jego ciosu.
- Cicho! No a potem to różowe coś zaczęło ryczeć i schowaliśmy się za kanapą, a kiedy wyszedłem sprawdzić, co się dzieje, to to coś i rodzice zniknęli... - zakończył z tajemniczą miną.
- Aha - wyjąkałem. To jedyne, na co było mnie stać po wysłuchaniu takiej opowieści. Nie zauważyłem dotąd, że Tobias wciąż gryzie moją łąpę. Auć, zaczynały mu się wyrzynać ząbki...
- To co rooobiimyy, Mateo? - wszystkie szczeniaki, nie licząc białego, wlepiły we mnie pytające spojrzenia.
- Eeee...
- Chodźmy ich poszukać! Proszę! - zawołała Temisto.
- No.. Dobra. To chodźmy - wzruszyłem ramionami, zdjąłem z siebie Tobiasa i wyszliśmy z jaskini. Na szczęście szczeniaki potrafiły już nieźle chodzić. Przemknęło mi przez myśl, że to może być niebezpieczne, ale z drugiej strony stwór mógł tu wrócić. Pięć bezbronnych wilczków nie miałoby żadnych szans... Szczególnie, że potwór był wielki jak słoń. A przynajmniej tak można było sądzić - jego ślady były tak duże, że moje rodzeństwo musiało się z nich gramolić, kiedy przypadkowo tam wpadło.
Trop zaprowadził nas do jakiejś olbrzymiej jaskini, której brzegi były pokryte złowieszczymi stalaktytami i stalagmitami. Z wnętrza buchało gorąco. Po chwili dobiegł nas głośny ryk.
- To on! - krzyknęła cicho Nico, chowając się za bratem.
- Zostańcie tu - poleciłęm szczeniakom. Zgodziły się, aczkolwiek Ren trochę niechętnie.
Zakradłem sie do środka. Wokół panowała ciemność. Ryki i krzyki dobiegające ze środka tworzyły aurę przerażenia, której bezwiednie się poddałem. JUż miałem zawrócić, ale dostrzegłem przed sobą światło. Podszedłem bliżej, trzymając się jednak w cieniu. Blask pochodził od ogniska. Niedaleko ognia stał olbrzymi smok. Różowy. Z fartuszkiem i czapką kucharską. Nie zwariowałem... A może jednak?
Najważniejsze jednak było to, że nad źródłem światła wisiała wielka klatka. A w niej Luna, Kagekao, Lia - nasza alfa, kilka innych wilków. I mój Kijek.
<Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz