18.12.2017

Od Mateo o narodzinach! (with Luna's permission)

Bobslej właśnie robił fondue, korzystając z przepisu Pawła Małeckiego, kiedy z 'salonu' dobiegł jęk. Potem się powtórzył, tym razem głośniej.
- Luna? - dobiegł mnie stłumiony głos Kagekao. - Wszystko dobrze?
- No jak może być dobrze!? - wrzasnęła mama. - Ała...
Zerwałem się z miejsca, trącając przy tym świstaka, który ubrudził sobie przez to łapy w gorącej czekoladzie, i wybiegłem z kuchni.
- Co się dzieje? - zapytałem niespokojnie, chcąc dojść do Luny, ale Kagekao zastąpił mi drogę.
- Ptaszki fruwają - mruknął, podnosząc mnie za kark, i, mimo moich głośnych protestów, zamykając mnie w moim pokoju. Usiadłem zrezygnowany i naburmuszony pod ścianą. No jak tak można? Nosz coś się złego z mamą dzieje, a on mnie wywala...
 Zacząłem nasłuchiwać stłumionych odgłosów. Słychać było jęki, krzyki, więcej jęków, nerwowy tupot łap, potem innego wilka, chyba panią Rose, wydającą polecenia. Następnie wszystko utonęło we wrzaskach Luny. Po jakichś kilkunastu minutach krzyki ucichły, a zastąpiły je trudne do zdefiniowania odgłosy. Nie miałem pojęcia, co tam się działo, więc zacząłem drapać i walić w drzwi.
- Hej raz! - zawołałem, przygotowując się do następnego uderzenia w drzwi. - Hej, dwa!
Z takimż to okrzykiem uderzyłem w nogi ojca, który nieoczekiwanie te właśnie drzwi otworzył.
- Co robisz? - zapytał z dziwnym spokojem, stawiając mnie na nogi. - Chodź do nas.
Ruszyłem do przodu, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. Ile czasu upłynęło, od kiedy mama zaszła w ciążę? Dwa... Trzy tygodnie! Czy to możliwe, żeby...
No tak, było możliwe, bo w salonie zastałem Lunę na podłodze, uśmiechniętą, z leżącym obok szeregiem małych ciałek. Zamurowało mnie.
<Luna? Kagekao?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz