Siedzieliśmy w niewielkiej altance, położonej nad brzegiem wodospadu. Kojący szum wody niósł się echem wśród ciszy zimowego popołudnia. Objąłem Hayley łapą, pozwalając, aby wtuliła się w moją sierść.
- Tamta wadera... To ona cię wtedy zaatakowała, prawda? - spytała nagle błękitna samica.
- Taa... - mruknąłem, niezadowolony z tematu, na jaki wkroczyła nasza rozmowa. - Ale spokojnie... Nie chcę mieć z nią już nic wspólnego.
Złożyłem miękki pocałunek na ustach Hay, zaś ta w odpowiedzi zachichotała cicho.
~~~~~*~~~~~
Weekend. Chociaż przez ostatnie kilka dni miałem wolne od szkoły i tak to słowo wywoływało we mnie wyjątkowo przyjemne odczucia. Wczorajszego wieczoru Hayley wróciła do siebie. Żałuję, że nie mogła zostać dłużej, ale cóż... Takie życie. Ruszyłem wolnym krokiem przed siebie, brodząc w ogromnych, śnieżnych zaspach. Muszę przyznać, ktokolwiek odpowiada za pogodę nieźle dowalił tą nocną śnieżycą. Wtem moim oczom ukazała się znajoma sylwetka limonkowej wadery. Znowu? Lexi siedziała na powalonym pniaku, z pyskiem ukrytym w łapach. Początkowo chciałem ją po prostu zignorować i wyminąć, jednak... Coś nie pozwalało mi tego zrobić. Zamiast tego zbliżyłem się do niej o parę kroków.
- Hej... - przywitałem się, ku własnemu zdumieniu, łagodnym, zupełnie pozbawionym złości czy odrazy głosem.
To była szansa dla niej, którą nieświadomie podarowało jej moje serce. Niestety, zwykle to właśnie nim się kieruję, a jego głos jest moim życiowym przewodnikiem. I... Nieraz decyduje za mnie. Jak właśnie w obecnej sytuacji.
[ Lexi? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz