11.12.2017

Jakieś wyrwane z kontekstu saneczki na Event

Kagekao stał na szczycie pagórka. Otaczały go drzewa, a gile z ledwo zaczerwienionymi brzuszkami śpiewały donośnie.
Przed basiorem rozciągało się przepiękne zbocze: Przy takich warunkach aż dziwne było, że nikt nie zjeżdżał na sankach lub nie uprawiał sportów zimowych. Możliwe, że miało się to wkrótce zmienić...
Wracając jednak do wilka, ciekawe było, jakież to ciekawe myśli mogły zaprzątać jego głowę? Czy rozmyślał o etosie rodzica, obowiązkach, smutkach i trudach, a jednocześnie radości i uniesieniu, których będzie świadkiem i uczestnikiem? Czy też może kontemplował piękno zimowego dnia? Nie dowiemy się, ponieważ w tej cichej i pięknej chwili ktoś poczuł okrutną, niedającą się w inny sposób zaspokoić potrzebę wrzasku i zakłócenia harmonii pory nagich, bezlistnych drzew.
Tym kimś byłem ja. Wbiegłem dziko w Kagekao, na końcu skacząc mu na grzbiet. Mój rozpęd przeważył mojego ojca, przewrócił się do przodu i pomknął niczym strzała w dół górki.
- Łiiiiiii!
- AAAAAAAA! - wrzasnął, kiedy ja radośnie sobie pokrzykiwałem, zjeżdżając na nim jak na sankach. Wreszcie się wypłaszczyło, a ja szybciutko opuściłem futrzaste siedzisko i ukryłem się w krzaku.
- Ty mały... - sapnął gniewnie Kagekao, rozglądając się po lesie. Cicho odbiegłem do naszej jaskini i ukryłem się w piekarniku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz