5.12.2017

Od Mateo "Medyk"

Kopnąłem klocka. Nic mnie nie zabolało. Właściwie mówienie o tym nie ma sensu, gdyż w kopnięciu czegokolwiek nie kryje się nic niezwykłego. Wszystko zaczęło się od kichnięcia Bobsleja.
- Świk! - rozniosło się po całej jaskini.
- Świk? - zapytałem, przerażony nowym wymysłem świstaka. - A, to było połączenie 'świs' z 'a psik', tak?
- Świs! - świsnął Bobslej potakująco, więc się uspokoiłem, po czym znowu kichnął.
- Bobsleju, ty musisz do lekarza iść, bo najwyraźniej się przeziębiłeś. - stwierdziłem poważnie, chwytając za szmatkę i owijając nią szczelnie świstaka. Chwilę protestował, ale szybko przestał, więc wybiegłem z jaskini i udałem się do pani Rose.
~biegu biegu biegu~
- Proszę pani! - krzyknąłem na wejściu - Mój świstak jest chory!
- Ale... Co ja mam z tym zrobić? Nie umiem leczyć świstaków. - powiedziała medyczka, zaskoczona.
- To kto umie?
- Hodowca Magicznych Zwierząt. Tylko że nie mamy go w watasze. - rozłożyła bezradnie łapy.
- Ech.. - mruknąłem. - Do widzenia.
Opuściłem dom pani Rose przygnębiony. Jak ja mam wyleczyć Bobsleja? Przecież kiedy nie było  lekarstw, to wilki umierały na przeziębienie...
- Dobra, dam ci jakichś ziółek.. - powiedziałem do świstaka. Świsnął ponuro. Odniosłem go do jego mikrofalówki i podkręciłem temperaturę w jacuzzi, po czym udałem się na poszukiwanie ziół. Po jakiejś godzinie wróciłem do domu ze zmarzniętym lubczykiem, pokrzywami i miętą.
- Świs? - pisnął Bobslej. Jego mina mówiła "To jest lecznicze, tak?"
- Nie, świstaku, nie jest, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni, nie? - bycie zabawnym nie wychodzi mi za bardzo. Bobslej skrył się głębiej w swoim urządzeniu RTV, ale ja go wyciągnąłem i odłożyłem do piekarnika. Podkręcił sobie temperaturę, a ja w tym czasie  wrzuciłem zielsko do minibasenu w mikrofali.
- Dobra, możesz się kąpać. - mruknąłem. Może ja zostanę tym hodowcą, bo smutne, że go nie ma. Jeśli tylko nie zabiję Bobsleja...

Niech nikt tu nie odpisuje, bo to na event.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz