- Mateo, pani Lily przyszła zobaczyć szczeniaki - oznajmiła mama, kiedy wszedłem do pokoju.
- Cześć, Mateo - uśmiechnęła się nauczycielka. Przywitałem się grzecznie.
- Nie! - krzyknęła nagle Luna, zrywając się z miejsca. Ren niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi kanapy, po czym machnął łapkami, tracąc równowagę i jakąś dziwną siłą pociągając za sobą pozostałe szczenięta. Wszyscy rzucili się do przodu, żeby je chwycić, ale pod przykrywką niebezpiecznego wypadku kryła się... poducha. Na nią własnie spadły małe.
- Ufff... - sapnęła Luna z ogromną ulgą. Kalli pisnęła gniewnie, bo przygniótł ją brat, i wygramoliła się spod niego.
- Chodźcie tu, kuchy... - zachęciłem je - podejdźcie, nie bójcie się, dalej, wstańcie na -
- Ciamk, ciamk - rozległo się nagle spod moich łap. Spojrzałem w dół, a tam... A tam Tobias gryzący moją łapę. Spojrzałem na szczeniaki z przerażeniem. Mógłbym przysiąc, że on chwilę temu też tam był! Mama plotkowała sobie spokojnie z panią Lily, która przysiadła sobie na sofie. Nie zauważyły tego nagłego przemieszczenia malucha. Tymczasem Tobi wciąż gryzł moje łapy.
- Chodź tu, ty mały parówczaku - powiedziałem, przytulając go. Wgryzł mi się w ucho. W końcu odłożyłem go na poduchę, do reszty rodzeństwa, i wyszedłem na dwór.
-Wow, dziś lodu jak.. - szukałem odpowiedniego określenia - ..jak lodu. O właśnie.
Już chciałem ostrożnie wrócić po lodzie do domu, kiedy usłyszałem głośne ciamkanie.
- Aaaaa!! - wrzasnąłem, wyrywając łapę napastnikowi. Na gładkiej, śliskiej powierzchni leżał Tobi z rozjechanymi rozłożonymi na boki, żeby nie było, że ktos go przejechał xD łapkami. Ciamknął rozpaczliwie, próbując do mnie dopełznąć. Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Pełzaku.... - chwyciłem go za kark i wniosłem do jaskini, potem odłożyłem na poduchę.
- Mateo, pożegnaj się, pani Lily już wychodzi - powiedziała mama, machając na pożegnanie. Zawołałem "do widzenia!", kątem oka zauważając podarunki.
- Co to jest? - zapytałem szybko, w mgnieniu oka stając przy prezentach. - I dla kogo?
Nie czekając na odpowiedź, rozpakowałem bombonierkę...
... i o mało co nie dostałem zawału, bo ze środka wyskoczył na mnie Tobias i zacisnął bezzębne dziąsła na moim drugim uchu.
- Mamo! - krzyknąłem oskarżycielsko, ale ona była akurat odwrócona i nie widziała zamachu na moje życie. Po braku odpowiedzi zorientowałem się też, że nie usłyszała mojego krzyku.
- To jest już chamstwo! - złajałem białą kulkę, ściągając ją sobie z ucha. Popatrzyłem bratu w oczy, ale od razu zaczął sięgać pyskiem do moich łap, więc westchnąłem i siłą zamknąłem mu szczęki. No popatrzcie, ma całkiem ładne, czerwone ślepka.
- Bamboszu, teraz idź spać, weź przykład z reszty... - mruknąłem, odkładając go znów na miejsce, i idąc do swojego pokoju, żeby się położyć. W połowie drogi odwróciłem się szybko. Tobias leżał grzecznie na miejscu i patrzył na mnie uważnie. Pokręciłem głową i zamknąłem się w pokoju.
~~pół godziny później~~
Już prawie spałem - leżałem nieruchomo, delektując się ciszą i ciemnością, kiedy nagle....
- Ciamku, ciamku - dobiegło z okolic końcówki mojego ogona.
<Ktoś z rodziny/ ew. Lily?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz