9.12.2017

Od Lily do Ktosia

Poddając się codziennej rutynie, wyszłam z domu. Tego dnia zdążyłam już zjeść śniadanie i zrobić parę drobnych rzeczy, o których nie ma sensu wspominać. Droga, którą szłam była... zwyczajna. Zresztą jak cała reszta otoczenia. Brzoza, brzoza, brzoza. Gdzieniegdzie dęby, czy buki. Zdarzały się jakieś wróble, sroki, czy sójki. Raz dosłyszałam dzięcioła. Dzień jak każdy inny. Szłam tak sobie, prowadząc bardzo interesujący monolog o... Może nie będę mówić. Zresztą, był o wszystkim. U mojego boku szedł Lumeo. Wchodził do każdej kałuży, którą napotkaliśmy. Nagle zaburczało mi w brzuchu. Weszłam do lasu aby poszukać jedzenia. Po jakimś czasie padłam głodna i wyczerpana. Kiedy tak leżałam, pomyślałam: "Nie. Jeśli nic nie zjem, to zginę z bólu żołądka." Ta głupia i beznadziejna myśl okazała się być bardzo motywacyjna. Włóczyłam się tak, gdy w końcu udało mi się znaleźć jagody. Łapczywie rzuciłam się na nie. Zamiast poczuć ich słodki smak, zabolał mnie pysk. Uderzyłam w coś nosem. Kiedy się otrzepałam i spojrzałam w tamtą stronę w poszukiwaniu drzewa, na które wpadłam, zobaczyłam... wilka. Stał tam trochę większy ode mnie samiec.
- Przepraszam - powiedziałam cicho, zrywając jedną jagodę.
- Nic się nie stało - odpowiedział nieznajomy. Po jego słowach, nie wiadomo czemu Lumeo kichnął.
- Jestem Lily. A ty to? - spytałam.
<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz