Przyjrzałem mu się dokładnie. Niedawno dołączył, przedstawił się bodajże jako Flame.
Skupiłem się na zadaniu. Pododawałem jeszcze kilka ziół, zgniotłem jakieś jagody, i Papka na Bóle Przedniego Odcinka Jelita Cienkiego była gotowa. W idealnym momencie, bo właśnie zadzwonił dzwonek. Flame czy jak mu tam od razu się ożywił i jak reszta wyległ z klasy. Na korytarzu stała znudzona Alfa, trzymając w zębach dzwonek i poruszając nim miarowo.
- Niech gęś kopnie te awarie prądu... - wymruczała pod nosem, kiedy ją minąłem.
Zgromadzone wszędzie szczeniaki cały czas wołały jakieś "Cześć, Flame!" "Siema, Castiel!" i "Ale była dzisiaj nuda, co, Flame?", kiedy szedłem za basiorem przez korytarz. Sam zaś adresat tych okrzyków wydawał się być nimi już lekko znudzony. Zastanawiałem się, co on właściwie takiego zrobił. Potrząsnąłem głową, próbując sobie przypomnieć lekcję, na której się pojawił. Wychodzi na to, że po prostu się przedstawił i odegrał luzaka. Tyle wystarczy, żeby zdobyć bezgraniczne uwielbienie ze strony młodszych szczeniaków o niskiej samoocenie...
- Dlaczego za mną idziesz? - usłyszałem nagle ostry głos.
Rozejrzałem się. Byłem na ścieżce gdzieś pośrodku watahy, wokół łączka, drzewka, ptaszki, chmurki, króli... Króliczków akurat nie było. Przede mną stał natomiast Castiel z uniesionymi brwiami. Musiałem się zamyślić i pójść za nim automatycznie.
- No? - ponaglił basior.
- Po nic - wzruszyłem ramionami - zamyśliłem się.
- Aha, więc teraz możesz już iść, pobaw się.
- Z kim? - zapytałem, zbity z tropu.
- Zabawkami, nie masz żadnych? - zapytał lekko kpiąco. No tak, pomyślał pewnie, że naprawdę go śledziłem, jak te szczeniaki na korytarzu mogłyby to zrobić. Trudno.
- Po co mi zabawki? Mam tylko jednego, pluszowego królika, który akurat jest pamiątką z Australii...
- Byłeś w Australii? - zapytał nagle Flame z lekkim błyskiem zaciekawienia w oczach.
- Urodziłem się tam - odparłem z dumą - Tylko rodzice mnie porzucili, a potem znalazły mnie kolczatki, wychowywały i...
- Przecież wiem, że zmyślasz. - Castiel znowu mi przerwał, po czym się odwrócił.
- Nie zmyślam! - zdenerwowałem się. - Możesz tak samo mi nie wierzyć, kiedy powiem, że mam świstaka, który robi "Świs!" o imieniu Bobslej, mieszkającego w mikrofalówce!
- Masz rację - zaśmiał się - nie wierzę.
- Bobsleeej! - wrzasnąłem, płosząc ptaki na sąsiednich drzewach. Świstak wyłonił się z krzaków po pięciu sekundach i, swoim zwyczajem, świsnął na powitanie basiorowi. Wydawał się lekko zaskoczony, ale szybko się opanował.
- I to niby mieszka w mikrofalówce? - zapytał.
- Ostatnio preferuje piekarnik, czasami nocuje w miarce kuchennej, ale tak. Mogę ci pokazać, jeśli chcesz. - Spojrzałem na niego pytająco.
<Castiel? Sorry, jeśli źle coś napisałam...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz