6.12.2017

Od Mateo do Nitaena

- Tylko że ta górka jest ze wszystkich stron taka sama - westchnąłem. Szczeniakowi zrzedła nieco mina, ale tylko po to, żeby po chwili jego usta mogły się rozszerzyć w uśmiechu.
- To znajdziemy inną. - zawołał i pobiegł do lasu. Pogoniłem za nim, ciągnąc sanki, co nie było zbyt trudne, gdyż na śniegu zdążyła się utworzyć cienka warstewka lodu i płozy szły gładko. W miarę jak zagłębialiśmy się w świerkowy borek, stawał się on borem. Dalej świerkowym.
- Patrz, ile śniegu na drzewach! - krzyknął Nitaen z zachwytem. - Gdyby go zrzucić i wysypać w jedno miejsce, to dopiero byłaby góra!
Przytaknąłem i przyjrzałem się lepiej świerkom. Biała masa skrzyła się mocno, nawet zbyt mocno. Zaraz...
- Czy to w ogóle są jeszcze drzewa? - zapytałem, zaniepokojony. Podszedłem do jednej z choinek i trąciłem ją  nosem. Zadrżała, i zanim zdołałem coś zrobić, zostałem przygnieciony olbrzymią ilością śniegu. Biały puch całkowicie wymiótł mi powietrze z płuc, nic nie widziałem. Wierzgając dziko, udało mi się wreszcie oswobodzić. Co tu się stało? Wziąłem głęboki wdech, uspokoiłem się, nie zważając na chichoty Nitaena, i spojrzałem na drzewo.
Hmm... Lepiej nazwę to dżewem, bo nie zasługuje na poprawność ortograficzną. Chociaż nie, to nie może być nawet dżewem, gdyż było tylko jego połową. Ta druga część była teraz na mnie. Stało przed nami mianowicie pół śnieżnej choiny. Mówiąc śnieżna, mam na myśli całkowity jej skład. Rozejrzałem się. Wszystkie drzewa były takie same...
<Nitaen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz