- Dziś będzie niespodzianka - zapowiedziała pani Yuko, wchodząc do sali. Niespodzianka? Zupełnie do niej niepodobne. Ale okej, skoro ma być, to będzie.
- Ty rób to, ty tamto, wy dwaj posiekać... - rozbrzmiewało w sali, kiedy kroiliśmy, cisnęliśmy, siekaliśmy, gnietliśmy, ściskaliśmy, przekładaliśmy, mieszaliśmy i robiliśmy setki innych rzeczy, każdy co innego, żeby na koniec wrzucić to do garnuszka. Składniki nie były obrzydliwe, co stanowiło ciekawą odmianę. Szybko uporałem się ze swoją porcją pracy, odniosłem do kociołka i wróciłem do ławki, tylko po to, żeby zobaczyć tam nowy stosik i nauczycielkę uśmiechającą się kpiarsko. Udało mi się zrobić cztery takie kursy, zanim wreszcie mogłem odpocząć. Wtedy skończyli też inni, pani podeszła do garnka, coś nad nim wymruczała, a składniki wymieszały się i... z naczynia wyskoczył świąteczny pudding!
Ślinka od razu pociekła mi do pyska, innym też, wiele osób się oblizywało. Nauczycielka uśmiechnęła się zachęcająco, a wtedy zadzwonił dzwonek.
- Przykro mi dzieci, musicie wychodzić, no już! - przegoniła nas z sali, i mogliśmy tylko patrzeć przez okienko, jak sama jednym gryzem pożera pół deseru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz