Powoli wynurzyłem nos z jaskini, ociągale wychodząc na zewnątrz. Zimne powietrze poranka wypełniło moje płuca, przyjemnie je orzeźwiając, lecz jednocześnie wywołując w nich pewien dyskomfort. Ruszyłem przed siebie leśną ścieżką, ostrożnie manewrując w labiryncie drzew. Świat spowity był delikatną, puchową pierzynką o najczystszej bieli, jaką kiedykolwiek dane mi było ujrzeć. Śnieg skrzył się w pierwszych promieniach zimowego słońca, które co rusz kryło się za stalowoszarymi chmurami, zwiastującymi kolejne opady. Wiatr szumiał cicho w gałęziach nagich drzew, zaś jego mroźne podmuchy targały gwałtownie moją sierścią. Jak się wkrótce okazało, moje przypuszczenia względem najbliższej sytuacji pogodowej były słuszne. Pierwsze płatki śniegu zawirowały w powietrzu, powoli opadając ku zmarzniętej ziemi, aby wreszcie dołączyć do swoich braci. Usiadłem pod rozłożystym dębem, pozbawionym zupełnie już liści. Przymknąłem oczy, wsłuchując się w kojącą melodię wiatru. Czułem chłód, przenikający mnie aż do szpiku kości. Ale było mi tu dobrze. Leżąc tu w samotności, bezruchu, wśród zamieszkanego przez Zimę lasu, było mi dobrze. Wtem jednak z rozmyślań wyrwał mnie charakterystyczny odgłos cichego stąpania po śniegu. Nie otworzyłem oczu. Nasłuchiwałem. Kiedy postać znalazła się tuż przede mną, jak gdyby nigdy nic, odezwałem się.
- Ładny dziś dzień, co? - spytałem, unosząc wreszcie powieki.
[ Ktosiek? :> ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz