Siedziałem w kącie jaskini, utkwiwszy puste spojrzenie w kamiennej posadzce. Całe to zamieszanie miałem głęboko w poważaniu, a jedyne co powstrzymywało mnie przed zwyczajnym opuszczeniem tego całego przedstawienia było poczucie jakiegoś dziwnego obowiązku obywatelskiego, ażeby integrować się z członkami watahy. Inaczej wywalili by mnie na zbity pysk. Obrzuciłem zirytowanym wzrokiem grupkę panikujących wilków, które najwyraźniej właśnie ogarnęły, że kolejny mały szczyl postanowił pobawić się z żywiołem. Niechętnie podniosłem się z ziemi, bez słowa kierując się ku wyjściu z groty. Przymknąłem powieki. Przyjemny dreszcz przebiegł przez moje ciało. Poczułem słodki, piekący ból w okolicach górnej partii kręgosłupa. Moment przemiany każdorazowo wywoływał we mnie cień owego złudnego uczucia, nazywanego przez wielu radością. Rozprostowałem czarne skrzydła, które chwilę temu ukazały się na moich plecach, po czym wzbiłem się w powietrze. Wiatr targał moją sierścią, usiłując przeszkodzić mi w dotarciu do celu, którym, o zgrozo, okazał się rów z wodą. Skrzywiłem się nieco, jednak zapikowałem w stronę owego miejsca, aby po chwili w locie wyłowić z niego puszystą kulkę. Z rozpędu wylądowałem z powrotem w jaskini, siadając na ziemi. Młoda waderka otrzepała futro z wody. Kolejny etap wydaje się raczej oczywisty i chyba nie muszę wam go przybliżać. "O mój Boże, córciu, jak ja się bałam!", "Dlaczego poszłaś tam zupełnie sama?!", "To było bardzo nierozsądne i niebezpieczne!". Dla mnie cały ten teatrzyk był zwyczajnie żałosny. Czy naprawdę połowa silnej, jak się zdawało, watahy, drży w przerażeniu przed kimś, kto sam siebie nazywa Bardzo Złym Wilkiem? Przecież to brzmi jak imię głównego antagonisty w bajce dla przedszkolaków.
- Dobra, mam dość - odezwałem się nagle, przerywając ckliwą scenkę. - Czy moglibyśmy łaskawie wreszcie iść i skopać temu frajerowi dupę, żebym mógł już w spokoju wrócić do domu?
Wszyscy zamilkli, skupiając swoją uwagę na mojej osobie.
- Wybaczcie, ale nie mam zamiaru siedzieć jak mysz pod miotłom i płaszczyć się przed jakimś pajacem, którego każdy z nas mógłby pokonać w pojedynkę. No... Prawie każdy. Spójrzcie na niego. Wielki Zły Wilk, który rzuca w nas krowami czy fortepianem, grożąc śmiercią. To jest śmieszne. Nie rozumiem, jak możecie traktować go poważnie. Mógłbym już dawno się stąd ulotnić, lecz mimo to siedziałem tu licząc, że wreszcie zmądrzejecie. Jak widzę jednak bez mojej interwencji się nie obejdzie. Cholera, po prostu wyjdźmy z tej nory i pokażmy temu idiocie gdzie jego miejsce! - warknąłem stanowczym tonem, wypinając dumnie pierś.
Nie podobało mi się to, że muszę wygłaszać przemówienia niczym trener jakiejś drużyny bejsbolowej, ale te fajtłapy nie dawały mi wyboru. Nawet Alfa, którą do tej pory darzyłem największym szacunkiem z tu obecnych, zachowywała się teraz jak nieporadny szczeniak.
- No i nareszcie ktoś tu gada z sensem! - rozległ się donośny, przystrojony przyjemną dla ucha nutą cynizmu głos.
Przez tłum przedarł się dość masywny wilk. Jego twarz zdobił nieco psychopatyczny uśmiech, który aż się prosił o odwzajemnienie. I ja zatem wykrzywiłem usta w tym samym rodzaju uśmiechu.
- Jestem Kagekao - przedstawił się samiec.
- Noctis - rzuciłem krótko. - Widzę, że mamy podobne wizje całego tego teatrzyku, co?
- Dokładnie - potwierdził basior. - Więc lepiej już ruszajmy. Ja także mam ciekawsze zajęcia niż kilkugodzinne użeranie się z "Bardzo Złym Wilkiem" - dodał, obrzucając resztę wilków zniesmaczonym spojrzeniem.
- Idziecie? Czy mamy się sami z nim rozprawić? - spytałem obojętnym tonem.
Tak, ostatni [z tego co mi wiadomo] numerek - 6. Kagekao, jak widzisz postarałam się trochę ułatwić Ci zadanie, wplatając Cię w główny bieg wydarzeń, Akurat idealnie tam pasowałeś :>
P.S. Przepraszam za ogólną jakość tego opowiadania. Nie będę kłamać - pisałam trochę na szybko.
Otóż nie mój drogi, po Kagekao będzie jeszcze numerek 7, a po nim 10. Mam czas do 8 listopada. No ale, nawet fajne opko napisałaś :v
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz