11.11.2017

Od Kagekao cd Luncia

- KAGEKAO! – Usłyszałem krzyk Luny. Bez jakichkolwiek zastanowień, ruszyłem w pogoń. Nie było trudno odnaleźć jej położenie, gdyż płomyk nadal się palił. Zobaczyłem, COŚ atakującą moją Lunę! Skoczyłem jej na ratunek. Poturlaliśmy się po trawię, a Luna była wolna. Przygwoździłem to do ziemi, jednak nie zdążyłem nawet zadać ciosu, a to coś odwróciło rolę. Teraz ja leżałem pod nim. Złapał swoją rozdwojoną szczęką moje gardło. Zacząłem się dusić. Walnąłem tylnymi łapami mutanta w słabiznę, dodatkową orając pazurami po jego ciele. Poleciał na pobliskie drzewo, a gałąź, która znajdowała się na konarze wbiła się mu w bark. Wstałem, kątem oka zobaczyłem stojącą jak słup soli Lunę.
- Pomogłabyś?! – Wrzasnąłem, a raczej próbowałem. Mój głos był strasznie ochrypły.
- Wolę patrzeć jak się męczysz – zażartowała. W tym czasie napastnik zdążył odczepić się od gałęzi. Skoczył na pierwszą lepszą, osobę, czyli mnie. Nagle, poczułem gorącą temperaturę, po czym Mutant zaczął piszczeć, skomleć i inne rzeczy. Byłem wolny. Okazało się że moja Luncia podpaliła to coś. Uciekłem na drzewo.
- OSZALAŁAŚ?! – Krzyknąłem.
- Powinieneś mi dziękować
- Ta niby za co?
- Za uratowanie dupy.
- A kto wołał o pomoc? – Uśmiechnąłem się.
<Luncia? :v>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz