10.11.2017

Od Mateo do Luny

Szedłem sobie smutny przez las. Odkąd Hakori..., a Kii jakoś się zagubiła duchowo, byłem w tym nastroju dosyć często. Smututututututututu...
-Nie! - powiedziałem w końcu głośno, sam tym zaskoczony. Z jakiegoś powodu wydało mi się, że moje myśli nie będą miały w tej chwili znaczenia, więc mówiłem dalej. - Nie! Tak być nie może! Kolczatki się nie poddają!
Na te słowa przypomniały mi się kolczatki. Rodzina... Mama....
Prawie się rozpłakałem. Co prawda rodzeństwo zawsze się ze mnie śmiało, no ale... Było....
Teraz to już rozpłakałem się naprawdę.
Wtem, gdzieś pomiędzy piątą a dziesiątą łzą, usłyszałem cichy szelest liści pod czyimiś łapami.
Odwróciłem głowę. Drogą nieopodal, lekko przesłoniętą łysiejącymi i drzewami, szła powoli wadera, którą ktoś kiedyś nazwał Luną. Zapłakany, podbiegłem do niej. Musiałem coś zmienić w swoim życiu. No i zamierzałem to teraz zrobić...
- Przepraszam, czy zostanie pani moją mamą? - zapytałem rozpaczliwie. Wadera odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Co? Ja nie będę żadną mamą! - powiedziała zaskoczona. Ale ja nie będę odpuszczać, bo nie po to przechodziłem wewnętrzną przemianę, żeby się teraz poddać!
- Ale proszę... Bo co ja mam ze sobą zrobić? - łzy znów pociekły mi po pyszczku.
- Oj no, nie maż się tak. Eeee... możesz wrócić do schroniska. - sytuacja była dla niej wyraźnie niezręczna. Luna westchnęła i odwróciła się.
- A jak by się pani czuła, gdyby okazało się, że pani biologiczni rodzice panią porzucili, kochana rodzina musiała zostawić, wczoraj umarł najlepszy i jedyny przyjaciel, a osoba, w której pokłada pani nadzieję na lepszy los, odwróciła się i odeszła!? - zachrypniętum głosem krzyknąłem za nią. Wadera znieruchomiała wpół kroku, po czym odwróciła się w moją stronę.
Wyobraziłem sobie, kak moszę wyglądać: mały, czarny szczeniak, sam na środku drogi, cały we łzach, patrzący z nadzieją na osobę przed sobą,
<Luna? Przekonałam cię? No nie możesz biedaka tak zostawić...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz