1.12.2017

Od Igazi c.d Mateo

- Ależ Gieniu, czemu przede mną uciekasz? – Wybiegła zza rogu, zatrzymując się przed nami. – Chodź, bo się spóźnisz na kolację. – I nagle zrobiła coś czego nigdy nie powinna robić. Złapała mnie w swój śmierdzący pysk. Cuchnęła gorzej niż oddech Ojca Mateo.
- ZOSTAW MNIE!!! – krzyknęłam panikując. Zaczęłam się wiercić, skomleć i drapać waderę po pysku. Puściła mnie, przez co spadłam z około pół metra na twardą od mrozu ziemię.
- Dostajesz szlaban!!! – wrzasnęła najwyraźniej zdenerwowana.
- I TAK NIE JESTEŚ MOJĄ RODZINĄ – odszczeknęłam jej – NAWET NIE WIESZ JAK MAM NA IMIĘ
- Przecież wiem, Gieniu!!
- JESTEM IGAZI, NIE ŻADNA GIENIA! – Zaryczałam. – I, G, A, Z, I – przeliterowałam swoje imię. Wtem po wypowiedzeniu mojego imienia, uśmiechnęła się psychicznie. Źrenice zaczęły się zmniejszać, a tęczówki zanikać. Zaczęła chudnąć i to w dość szybkim tempie. Sierść nagle zaczęła zmieniać kolor, z brązowo-białego na smolisto-czarny. Jej kły, które wcześniej były żółte zaczęły bieleć oraz wydłużać i wyostrzać się. Pazury nabrały kolor nocnego nieba, zabłysnęły w dziennym świetle. Jej źrenice wielkie jak główka od szpilki w końcu całkiem zanikły. Była teraz o wiele wyższa, z przerażającym uśmiechem oraz bez źrenicowymi, białymi jak śnieg oczyma, oraz mrożącym jak najmroźniejszy lód wzrokiem. Kii piszcząc rzuciła się do biegu. Mateo pognał za nią. Chciałam pójść w ich ślady, jednak w tym samym momencie co oni zaczęli uciekać, to COŚ przytrzymało mnie swoją wielką niedźwiedzią łapą. Przygwoździło mnie do ziemi.
- Witaj Igazi, ja jestem Nyks – zacharczało strasznym głosem. Byłam, za przeproszeniem, zesrana ze strachu. – Miło mi że się przedstawiłaś – zbliżyło swój wielki łeb. Przyznam, podczas przemiany ładniej pachnie.
<Mateo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz