- Ależ
Gieniu, czemu przede mną uciekasz? – Wybiegła zza rogu, zatrzymując się przed
nami. – Chodź, bo się spóźnisz na kolację. – I nagle zrobiła coś czego nigdy
nie powinna robić. Złapała mnie w swój śmierdzący pysk. Cuchnęła gorzej niż
oddech Ojca Mateo.
- ZOSTAW MNIE!!! – krzyknęłam panikując. Zaczęłam się wiercić, skomleć i drapać
waderę po pysku. Puściła mnie, przez co spadłam z około pół metra na twardą od
mrozu ziemię.
- Dostajesz szlaban!!! – wrzasnęła najwyraźniej zdenerwowana.
- I TAK NIE JESTEŚ MOJĄ RODZINĄ – odszczeknęłam jej – NAWET NIE WIESZ JAK MAM NA
IMIĘ
- Przecież wiem, Gieniu!!
- JESTEM IGAZI, NIE ŻADNA GIENIA! – Zaryczałam. – I, G, A, Z, I –
przeliterowałam swoje imię. Wtem po wypowiedzeniu mojego imienia, uśmiechnęła
się psychicznie. Źrenice zaczęły się zmniejszać, a tęczówki zanikać. Zaczęła
chudnąć i to w dość szybkim tempie. Sierść nagle zaczęła zmieniać kolor, z
brązowo-białego na smolisto-czarny. Jej kły, które wcześniej były żółte zaczęły
bieleć oraz wydłużać i wyostrzać się. Pazury nabrały kolor nocnego nieba,
zabłysnęły w dziennym świetle. Jej źrenice wielkie jak główka od szpilki w
końcu całkiem zanikły. Była teraz o wiele wyższa, z przerażającym uśmiechem
oraz bez źrenicowymi, białymi jak śnieg oczyma, oraz mrożącym jak
najmroźniejszy lód wzrokiem. Kii piszcząc rzuciła się do biegu. Mateo pognał za
nią. Chciałam pójść w ich ślady, jednak w tym samym momencie co oni zaczęli
uciekać, to COŚ przytrzymało mnie swoją wielką niedźwiedzią łapą.
Przygwoździło mnie do ziemi.
- Witaj Igazi, ja jestem Nyks – zacharczało strasznym głosem. Byłam, za
przeproszeniem, zesrana ze strachu. – Miło mi że się przedstawiłaś – zbliżyło swój
wielki łeb. Przyznam, podczas przemiany ładniej pachnie.
<Mateo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz