31.12.2017
Od Kiiyuko do Mateo. (bodajże zalążek nowości hah)
Popatrzałam na Mateo. Ignasia też na niego spojrzała. Więc jak tak sobie patrzyłyśmy, to on sobie paczał na drzewo i małą sójkę. Bidok, nie wiedział, że to Sója.
Kim jest Sója?
Zacznijmy więc naszą opowieść. Sóję poznałam, kiedy miałam parę miesięcy, ale nie połączyłą nas relacja pozytywna, lecz..
Coś w rodzaju nienawiści.
Szłam sobie, nagle ją spotkałam. Leżała sobie, a ja ją pacnęłam, żeby zobaczyć, czy żyje. Ona wstała, powiedziała, że ma rodzinę i musi zmykać, zrobiła coś w rodzaju "frrrrr" jak Sójka z Domisiów i poleciała. Potem mnie nękała.
<Mateo, jest opo, nie narzekaj, ty zuy...>
30.12.2017
Od Mateo do kogoś
29.12.2017
Od Demona CD Yuki
- Mógłbyś się przymknąć? - samica spojrzała na mnie gniewnie, a ja zacząłem śmiać się jeszcze głośniej. nie mogłem się opanować.
- W-Wybacz haha... A-Ale haha N-N-Nie mogę przestać HAHAHAHA - zacząłem się już dusić ze śmiechu, po chwili jednak udało mi się uspokoić.
- No... jednak przestałeś... a teraz masz odpowiedzieć na pytanie... CZEMU SIĘ AK ŚMIAŁEŚ?! - wadera wrzasnęła na mnie.
- Po prostu mnie śmieszysz, to tyle. - wadera wyglądała na bardzo zgniewaną, ale się uspokoiła i po chwili zaczęła kręcić się w kółko.
- Jak masz na imię? - podeszła do mnie patrząc na moje ślepe oko.
- Demon...a ty grubasie? - w tym momencie wadera się na mnie rzuciła, przy okazji zrywając łańcuchy. Walczyliśmy tak z 20 minut, gdy usłyszeliśmy za sobą jakieś wycie. Nie wiedziałem do kogo on należy, ale wiedziałem jedno - ten ktoś wzywa posiłki. Popatrzyliśmy się w tamtą stronę, po czym wadera ze mnie zeszła (mówiłem już, że była na mnie? XD chyba nie...ups XD) i uciekła mówiąc przy tym coś w stylu, że jeszcze się spotkamy czy coś. Widać, że nie jest aż taka głupia...
<Yuki?> przepraszam że takie krótkie po zaledwie jest tylko 182 słów i że jest to badziewne ale pisane na szybko z brakiem weny bo inaczej Yuki by mnie zjadła *^*
Leniwcu masz tym razem odpisać Demonowi szybciej, nie po ponad roku xD
28.12.2017
Od Silvera do Lily
Od Lily CD. Silvera
- Ja? - zamyśliłam się. - Z tego co wiem, to tylko woda.
Przez chwilę milczeliśmy.
- Jak to: z tego co wiesz? - zdziwił się Silver.
- Nie wiem... Może jeszcze odkryję w sobie jakieś inne moce czy żywioły? - rozmarzyłam się.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim, ale może i masz rację?
Wypiłam do końca herbatę. Spojrzałam za okno.
O, nie...
Za oknem szalała burza. Co chwilę było słychać grzmoty i widać błyskawice. Mój gość też to zauważył.
- Chyba nie dasz rasy wrócić do domu - stwierdziłam. - Na tę noc zostaniesz u mnie.
Gestem uciszyłam jego protest.
- Pora na kolację - powiedziałam i poszłam do kuchni.
Włożyłam chleb tostowy z serem do tostera i czekałam. Zrobiłam trzy kubki ciepłego kakao. Kiedy wszystko było już gotowe, wróciłam z jedzeniem do salonu.
- Percy! - zawołałam. - Kolacja!
Po chwili do pokoju wszedł wilk. W milczeniu spożywaliśmy tosty.
<Silver? Wiem, trochę krótkie...>
26.12.2017
Od Silvera do Lily
25.12.2017
Podsumowanie Eventu Adwentowego
1. Mateo - 1300 CS + Bonus za największą ilość = 1500 CS
2. Lexi - 950 CS + Bonus za drugą największą ilość = 1100 CS
3. Royal - 450 CS + Bonus za trzecią największą ilość = 550 CS
4,1. Castiel - 300 CS + Bonus pocieszenia = 350 CS
4,2. Lily - 300 CS + Bonus pocieszenia = 350 CS
5. Percy - 250 CS + Bonus pocieszenia = 300 CS
6. Luna - 150 CS + Bonus pocieszenia = 200 CS
7. Meetou - 100 CS
8,1. Kagekao - 50 CS
8,2. Mirana - 50 CS
8,3. Igazi - 50 CS
8,4. Solis - 50 CS
Hajs zostanie dodany w sylwestra, lub po nim jeżeli literki będą mi się dwoić
Rozstrzygnięcie Eventu!
Od Percy'ego
Od Lexi CD. Castiel'a
Nagle zauważyłam sylwetkę jakiegoś wilka, zapewne basiora. Był zbyt daleko, żebym go rozpoznała. Był coraz bliżej. W końcu doszłam do wniosku, że to Castiel. Cieszyłam się, że relacje między nami ostatnio się polepszyły i stały się
- Wesołych Świąt, Cas! - przywitałam się radośnie.
- A dlaczego miałyby być wesołe? - burknął. - Powinny być przepełnione ciepłem i miłością... Ale jeśli ktoś jest zupełnie sam, nie ma powodu do świętowania. przyjemniejsze.
Postawa basiora trochę mnie zaskoczyła. I tak dopnę swego...
- Wiesz, ja właśnie w tej sprawie... - powiedziałam.
Przystanął i spojrzał na mnie pytająco.
- No... Pomyślałam, że fajnie by było, gdybyś spędził te święta ze mną. - Uśmiechnęłam się. - Nie byłbyś sam, mógłbyś poczuć tą wspaniałą, świąteczną atmosferę... Mam już prezent.
Podeszłam do niego i podałam mu małą paczuszkę. Potem cmoknęłam go lekko w policzek.
- Dziękuję. Za to, że jesteś - powiedziałam cicho. - Za to, że mnie nie zostawiłeś. Że byłeś przy mnie. Nie odwróciłeś się ode mnie, chociaż miałeś przeze mnie tyle kłopotów... Ja... Przepraszam.
<Castiel? Przyjdziesz?>
Od Castiel'a do Lexi [nowe opowiadanie]
Wigilia. Potworny i beznadziejny dzień w roku. Wszystko wydarzyło się tak szybko... Miałem nadzieję zrobić niespodziankę Hayley. Po cichu zajrzałem do jej jaskini, a wtedy... Zobaczyłem ją. Z nim. Całowali się, obściskiwali... Nie wytrzymałem. Wparowałem do środka, rzuciłem się na samca... Ale wreszcie odpuściłem. Nawet gdybym go zabił, nic nie zmieni tej strasznej rzeczywistości. Zostałem zdradzony przez istotę, którą uważałem za miłość swojego życia. Przynajmniej jeszcze do niedawna. Podła suka. Nienawidzę jej. Nienawidzę świata. Nienawidzę świąt.
~~~ Następnego dnia, Boże Narodzenie ~~~
Ukryłem pysk w poduszce, starając się zignorować radosne śpiewy i chichoty, dobiegające z niższych pięter sierocińca. Gwałtownie podniosłem się z miejsca, po czym, trzaskając drzwiami, wyszedłem z jaskini. Powoli wlokłem się przed siebie, z pochmurną miną brodząc w głębokim śniegu. Wtem przed sobą ujrzałem znajomą sylwetkę limonkowej samicy. Waderka na mój widok uśmiechnęła się szeroko i podbiegła do mnie.
- Wesołych Świąt, Cas! - wykrzyknęła radośnie.
- A dlaczego niby miałyby być wesołe? - burknąłem. - Powinny być przepełnione ciepłem i miłością... Ale jeśli ktoś jest zupełnie sam, nie ma żadnego powodu do świętowania.
[ Lexi? Wybacz, że takie słabe, ale pisane na telefonie ;_; ]
24.12.2017
Od Lexi o Reniferowaniu, część 2, no, i coś-tam o prezentach :>
Zobaczyłam znajomy ogródek. Okalał go żywopłot, w środku było dużo krzaków o różnych odcieniach zieleni i pełno pachnących kwiatów o wszelkich barwach. Sprawką stanu ogrodu musiała być magia, niemożliwe, żeby o tej porze roku wszystko kwitło i było takie piękne i rozłożyste... Rosło tam parę drzewek owocowych. Z zachwytem wpatrywałam się w tą piękną scenerię.
Weszłam po schodkach i podeszłam do drzwi. Zapukałam. Otworzył mi pan Kagekao.
- Dzień dobry - przywitał się. - To jakaś chodząca reklama, czy co? Uprzedzając pytanie: Nie, nic nie potrzebujemy i nie będziemy przyjmować żadnych ofert. Dziękuję.
Zaniemówiłam. Stałam, nie wiedząc co powiedzieć.
- Em... Mam prezenty! - uniosłam wielki wór.
- O, to zmienia postać rzeczy - mruknął pod nosem, wpuszczając mnie do środka. Wręczyłam mu małe zawiniątko.
Przy stole siedziała pani Luna. Jej również podałam prezent.
- Kim jeśteś? - spytał ktoś z boku. Odwróciłam się i zobaczyłam grupkę szczeniaków leżących na małej pufie.
- Jestem reniferem, który rozdaje prezenty grzecznym dzieciom - wyjaśniłam.
- Ale... U nas już był renifer - nie mógł zrozumieć.
Pytająco spojrzałam na panią Lunę.
- Wiesz, było tu ostatnio trochę takich zwierząt... - szepnęła. - Też przyniosły im prezenty.
Zrozumiałam, że muszę improwizować.
- No, wiecie... - zająknęłam się. Kilka par wielkich oczek wpatrywało się we mnie z wyczekiwaniem. - Byłyście wyjątkowo grzeczne, więc razem z Mikołajem uznaliśmy, że zasługujecie na dodatkowe prezenty - uśmiechnęłam się, chociaż i tak nie było tego widać.
Podeszłam do choinki i położyłam tam kilka paczuszek - dla Temisto, Kallisto, Nicol, Rena i Tobiasa. Dla Temmie była skakanka i kolorowanki z dużym zestawem kredek. (Oraz, oczywiście, temperówką, bo jak by się miało obejść bez niej?) Kalli miała dostać ciepły sweterek i słuchawki. Dla Nico była czarna, dość mała kokarda, z kolorowymi zdobieniami i miękki, milutki, szary koc. Za to dla Rena i Tobiasa - dla których był wspólny prezent - był wielki wór słodyczy, w którym dało się wyróżnić gigantyczną paczkę gum do żucia, podpisaną "Własność Tobiasa! Proszę nie ruszać!". No, dla każdego była jeszcze mała poduszka, każda w innym kolorze. O, i jeszcze ten największy prezent ze wszystkich, przeznaczony dla Mateo. Nie było go w pokoju, ale na pewno kiedy wróci, znajdzie swój prezent pod choinką. Pożegnałam się z rodziną i podążyłam do domu.
~~*~~
Gdy weszłam do środka, stanęłam jak wryta. Pod świątecznym drzewkiem była masa prezentów! Ale skąd to wszystko się tu wzięło? Nie miałam siły o tym myśleć. Weszłam do pokoju, zdjęłam reniferowy kostium i położyłam się na łóżku. Chwilę potem zasnęłam.
DI END.
No, ale jakbyście chcieli wiedzieć, co było dalej, to wiedzcie, że na 100% śniła o tym, że rano otworzy prezenty, i najdzie tam nowiutkie, pachnące książki, świeżą herbatę, i jeszcze milion innych rzeczy. C:
23.12.2017
Od Lexi o Reniferowaniu, część 1
Wyszłam z jaskini. Pierwsza na liście była jaskinia Rose i Equela. Taszczyłam wielki worek pełen rozmaitych przedmiotów. Nie znałam do końca drogi, dlatego musiałam kogoś o nią spytać. W końcu spotkałam jakiegoś basiora, który słysząc mój głos spojrzał na mnie jak na wariata.
- Wesołych świąt! Wie pan może jak dojść do jaskini pani Rose i pana Equela?
Nie dziwiłam mu się - właśnie przemówił do niego dość mały, brązowy renifer z ponaszywanymi łatami, z czerwonym nosem, zielonymi oczyma i wielkim, wesołym uśmiechem.
Od Mateo CD Tobiasa
- Jego pierwsze słowo! - powiedział wzruszony Kagekao, wpatrując się w futrzasty naleśnik wiercący się na podłodze. Reszta szczeniaków powoli podpełzła do nas. Nagle Ren ugryzł Kallisto w ucho, ta pisnęła, 'odskoczyła' i potoczyła się na Temisto, która prychnęła gniewnie i zatoczyła się na Nico. Czarny pulpet wpadł na Tobiasa, i po chwili podłoga była pełna kręcących się i gryzących nawzajem szczeniaków.
- Śpokój! - krzyknęła nagle Kalli, stając na wyprostowanych łapkach. Rodzeństwo powoli podniosło na nią wzrok i równie wolno usiadło. - No. - mruknęła waderka, zadowolona z siebie. Tobias nie chciał jednak długo siedzieć w jednym miejscu, przysunął się do mnie i zaczął mnie ciamkać. Naraz Ren potrząsnął gniewnie głową, wstał i krzyknął:
- Nie roskasujeś mi! - po czym skoczył na przerażoną siostrę.
- Ren! - wrzasnęła Luna - Złaź z niej!
- Aaaaaa! - rozbeczała się Temmie. - On ją ziadł!
- Maaamooooo... - zawołała płaczliwie Nico.
- Ciamku, ciamku - zaciamkał Tobias, ze stoickim spokojem przyglądając się sytuacji.
Ren dalej kotłował się na podłodze, a Kallisto, ciągle gryziona ledwo co wyrżniętymi zębami, piszczała przeraźliwie.
- PRZESTAŃ! - ryknął Kagekao i złapał szczeniaka za kark, ściągając go z siostry. Waderka lekko krwawiła. Powoli wstała na trzęsących się łapach.
- Skarbie... - szepnęła Luna i zaprowadziła ją do pokoju, pocieszając po drodze.
Pozostałe rodzeństwo ucichło, nawet Tobias przestał ciamkać i mlasnął pytająco. Wreszcie Kagekao wrócił - ale bez Rena.
- Ma szlaban - wyjaśnił krótko. Po chwili wróciła mama z Kallisto, dalej trochę przestraszoną, z dwoma plasterkami.
- Cio to? - zapytała Kallisto, wskazując na plaster.
- Plaster - odparła mama.
- Ja teź chcię!
- Wiemy, wiemy, że chcecie - zahuczał czyjś głos w wejściu.
- Kto to? - zapytała Nico, przestraszona, chowając się za choinką. Dołączyła do niej reszta szczeniaków, nawet Tobias.
- To ja - odpowiedział głos swobodnie - reniferek.
- Renifek? Na pewno? - nie dowierzał Tobi, ale wypełzł zza drzewka.
- Nie, RENIFER, ale... - wielki zwierz, który pojawił się właśnie w przejściu, szukał argumentów - ale... przywiozłem prezenty!
- Preźty! - krzyknął radośnie biały basiorek, z trudem hamując tuż przed kopytami renifera, ledwo co mieszczącego się w pokoju. Wyglądał on bardzo osobliwie: nie patrząc nawet na gabaryty, cały był opleciony świątecznymi lampkami, a na porożu miał wielki wór z prezentami. Reszta rodzeństwa powoli opuściła kryjówkę.
- Ci pan jest prawdziwy? - spytała Tem.
- Cio pan ma na głowie?
- Jak pan tu wlaźl?
- Co to plezęty?
- Spokojnie - zaśmiał się zwierz - Proszę, to wasze podarunki. Rozpakujcie, śmiało!
Kiedy rodzeństwo tarzało sie w papierze prezentowym i rozrywało paczuszki, podszedłem do renifera.
- Co się stało, młody? - zapytał z uśmiechem. - Dla ciebie też coś mam...
- Nie o to chodzi - przerwałem mu cicho - jest tu jeszcze jeden szczeniak, ale był troszkę... Hmm, niegrzeczny. Czy może pan dla niego coś zostawić? Przekażemy mu, gdy się poprawi.
- Skoro tak ładnie prosisz... - mruknął renifer, nieprzekonany. - Powinien być ci wdzięczny.
Zostawił dodatkowy prezencik pod choinką, po czym ładnie się pożegnał i wyszedł.
- To.. było dziwne - otrząsnął się Kagekao, dotąd gapiący się w osłupieniu na zwierzę pociągowe.
- Ciamku ciamku - odpowiedział Tobi, gryząc swój nowy, własny smoczek.
<Tobias? xD>
Od Marcusa Do eee... nie wiem. Odpisz ktoś, bo tak
< Ktosiu? Wadero najlepiej B) >
22.12.2017
Od Mateo na Event i o szkole
Nie! Mnie tu już nie będzie! Ja przecież w lutym kończę dwa lata!
Ta myśl była jednocześnie smutna i radosna, bo nie będę musiał się męczyć, ale nie będę też mógł siedzieć tu z Renem, Kal, Temmie, Nico i Tobiasem, choćby po to, żeby zobaczyć, jak stawiają pierwsze krzywe literki na kartce!
- Nein! - wyrwało mi się, co automatycznie skierowało na mnie spojrzenia wszystkich obecnych osób, w tym nauczycielki. Na szczęście od odpowiedzi na potencjalne pytania wybawił mnie dzwonek. Wybiegłem szybko na przerwę, zauważając przy tym, że nie dzwonił dzwonek normalny, a dzwoneczki do sań, wygrywające Jingle Bells! Mimo lekkiej melancholii, zacząłem sobie podskakiwać do rytmu. Dziś była to ostatnia lekcja, więc dałem się porwać nurtowi wychodzących szczeniaków. Było już ciemno. Na drodze nurt rozdzielał się powoli, kiedy pojedyncze osoby kierowały się do swoich domów. W końcu doszedłem, już sam, do swojej jaskini.
Pierwszym odgłosem, który dal się usłyszeć, był cichy płacz, dobiegający zza choinki. Na drzewku siedział Bobslej, poświstując bezradnie. Uświadamiając sobie gdzieś tam z tyłu, że od kiedy urodziły się szczeniaki, zapomniałem o świstaku, wczołgałem się za choinę.
- Co się stało? - zapytałem łagodnie czarnej kulki, którą okazała się Nico.
- B-bo...- wyjąkała przez łzy, po czym potrząsnęła głową i trochę się uspokoiła - ...bo psied wejściem iszł taki ścieniak i jak powieciałam cześć to on sie zacioł śmiać i siapytał kto fpusił tu niemaginego wilka i jak uciekłam to ksiknoł zie jestem najbaldziej tchóźliwym basiorkiem na świeeeecieeeeee... - znowu się rozbeczała.
Rozzłościłem się. Kto mógł być taki wredny? Znajdę cię, ty parszywy sowi wymiocie... Poza tym, no jak można wziąć Nico za... Dobra, cofam. Rzeczywiście wygląda trochę jak basior, ale to przecież nie jej wina.
- Nie martw się, on się tu więcej nie pokaże - obiecałem, przytulając szlochające niebożątko. Nico znów się uspokoiła, i zanim zdążyłem się obejrzeć, zasnęła. Westchnąłem z niedowierzaniem i zaniosłem ją do reszty rodzeństwa, które - jak się okazało- także spało. Ren też był z nimi, pewnie tata kazał mu przeprosić Kallisto i teraz mógł już dołączyć od reszty. Popatrzyłem na nie jeszcze chwilę i przysłuchiwałem się chrapaniu Tobiasa, po czym poszedłem do pokoju i zaprosiłem świstaka na gorącą czekoladę.
Od Lily CD. Silvera
- Byłabym bardzo wdzięczna, ale nie sądzę, czy ma to sens - westchnęłam. - Sam widziałeś, jak sobie radzę...
- No chodź - zachęcił mnie. - Musisz po prostu chcieć i wierzyć w to, że się uda. Musisz spróbować. Nie przyjmuję odmowy.
- Nie - odparłam.
Wilk wszedł na lód i zademonstrował kilka figur, piruetów, zwrotów i skrętów, po czym znów podjechał do mnie.
- Patrz, jak fajnie - nalegał. - I będziesz miała satysfakcję, obiecuję! - Dodał basior.
Westchnęłam ponownie, tym razem zrezygnowana.
- No dobrze - burknęłam niechętnie. - Zróbmy to.
Silver złapał moją łapę i pociągnął. Razem weszliśmy na zamarznięty staw. Wilk poruszał się prosto, gibko, a w jego ruchach było pełno gracji. A ja? Ja, oczywiście, kiedy weszliśmy na lodowisko, od razu zaczęłam się ślizgać i rozjeżdżały mi się łapy. Skończyłam, czołgając się na środku jeziorka. W końcu udało mi się wstać na chwiejnych nogach i "przejechać" kawałek.
- Tak! Wreszcie się udało! - zawołałam, śmiejąc się ze szczęścia.
- Brawo! - ucieszył się wilk.
Ślizgałam się dookoła, wciąż minimalnie przyspieszając. Udało mi się parę razy podskoczyć. Gdy mieliśmy już dość, zaprosiłam Silvera do mojej jaskini.
<Silver?>
Od Demoness do Royala
- Więc gdzie teraz. - powiedziałam czekając na basiora i stając przed wyborem z pośród 3 wydeptanych ścieżek, prowadzących do lasu.
- W prawo - odparł basior i przechodząc obok mnie z uśmiechem, ruszył w wskazanym kierunku. Ja nigdy bym nie zapamiętała drogi do miejsca, do któremu zmierzamy. Najprawdopodobniej zgubiła bym się po 3 rozdrożu, a my minęliśmy chyba z dziesięć, a może przesadzam? po mnie można się wszystkiego spodziewać... Rozmawialiśmy i szybkim krokiem wędrowaliśmy w Royal'owi tylko znanym kierunku.
Teraz panowała cisza między nami, ale nie była niezręczna. No może dla mnie, ja po prostu lubię cisze co poradzić :3 Oglądałam sobie przez cały czas zimowy krajobraz. No trzeba przyznać zima naprawdę jest ładna. Moje rozmyślania nad pięknem przyrody coś przerwało. Zatrzymałam Royal'a łapą.
- Co je...
- Cicho... słyszysz? Coś tam skrzypie chodź zobaczymy. - oznajmiłam i ruszyłam w kierunku dźwięku. Basior wiedząc chyba, że mnie nie powstrzyma ruszył za mną.
To coś zaczęło uciekać, więc ruszyłam biegiem za nim. Nim się zorientowałam stałam na cienkim lodzie, a to coś uciekło. Lud powoli zaczął pękać, a ja stałam na środku jeziora.
<Royal? Przepraszam że tak długo to pisałam ;-;>
Od Silver do Lily
- Spokojnie nie chcę zaczynać wojny. Jestem pokojowym wilkiem.
Wadera uwierzyła w moje słowa i wyszła za drzewa. Nagle wyszczerzyłem swoje kły i rzuciłem w nią mokrą i zimną kulą. Zaczęła strzepywać śnieg z twarzy, a ja zaśmiałem się zwycięsko. W tym momencie znowu śnieżka zderzyła się z moim futrem, a do moich uszu dotarł śmiech Lily.
- Zaczęłaś wojnę moja droga. - powiedziałem.
*TIME SKIP*
Rzucaliśmy się nawzajem śnieżkami dobre pół godziny, ale w końcu przestaliśmy, bo byliśmy zmęczeni.
- Co cię sprowadza do lasu? - zapytała się mnie Lily.
- Szukałem choinki do mojej jaskini, ale mi się znudziło, więc trochę się poślizgałem.
- Masz talent do tego. Wyginasz się na tym lodzie jak zawodowiec.
- Dziękuję. Kiedy byłem mały to w zimę praktycznie nie schodziłem z lodu. Widać nie wyszedłem z wprawy. A ty? Jeździsz?
- Nie za bardzo.
- Mogę cię nauczyć jeśli chcesz?
[Lily?]
Od Tobiasa c.d Mateo
- Mateo... - Odezwała się Luna smutno do syna. - Tobias się zgubił, widziałeś go może?
- Macio! - Dobiegło z torby basiorka. Nagle wieko plecaka się otworzyło a z niego wyskoczyła biała kluska. Rodzice spojrzeli się na Mateo oskarżycielskim wzrokiem.
- On sam tam wszedł! - wytłumaczył syn.
- Jego pierwsze słowo... - Zachwycił się ojciec.
<Macio? :3>
21.12.2017
Od Mateo o Szkole
- Ty rób to, ty tamto, wy dwaj posiekać... - rozbrzmiewało w sali, kiedy kroiliśmy, cisnęliśmy, siekaliśmy, gnietliśmy, ściskaliśmy, przekładaliśmy, mieszaliśmy i robiliśmy setki innych rzeczy, każdy co innego, żeby na koniec wrzucić to do garnuszka. Składniki nie były obrzydliwe, co stanowiło ciekawą odmianę. Szybko uporałem się ze swoją porcją pracy, odniosłem do kociołka i wróciłem do ławki, tylko po to, żeby zobaczyć tam nowy stosik i nauczycielkę uśmiechającą się kpiarsko. Udało mi się zrobić cztery takie kursy, zanim wreszcie mogłem odpocząć. Wtedy skończyli też inni, pani podeszła do garnka, coś nad nim wymruczała, a składniki wymieszały się i... z naczynia wyskoczył świąteczny pudding!
Ślinka od razu pociekła mi do pyska, innym też, wiele osób się oblizywało. Nauczycielka uśmiechnęła się zachęcająco, a wtedy zadzwonił dzwonek.
- Przykro mi dzieci, musicie wychodzić, no już! - przegoniła nas z sali, i mogliśmy tylko patrzeć przez okienko, jak sama jednym gryzem pożera pół deseru.
Od Mateo do... Tobiasa. A niechże odpisze.
Szkoła! O nie, zapomniałem o niej... Wpadłem z powrotem do jaskini, chwyciłem torbę z jedynym podręcznikiem, jaki dostaliśmy od początku roku, i wypadłem na śnieg. Zostawiając głębokie wgłębienia w puchu, popędziłem do 'budy'. Ledwo co przecisnąłem się przez grube drzwi, wybrzmiał dzwonek. Odetchnąłem z ulgą, i razem z innymi wszedłem do sali zielarskiej.
~trochę czasu później~
Zacząłem żałować, że sobie przypomniałem. Emocje jak na grzybach. Na domiar złego nauczyciel włożył w swój głos chyba całą prozę i monotonię życia codziennego.
- Tak więc, kto mi powie, co podajemy, by złagodzić ból...? - zapytał z przymkniętymi ze znudzenia oczyma.
- Macio! - dobiegło radośnie z mojej torby, jeżeli da się radośnie dobiegać. Klasa zamarła, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Co to ma znaczyć? - zapytał groźnie pan Hazin.
- Eeee... Mak, proszę pana - wydukałem, po czym poprawiłem się - na ból spowodowany raną podajemy ziarna maku.
- Dobrze - zielarz odwrócił się ode mnie. Podziękowałem w duchu za ten brak zainteresowania dziwnym odgłosem. Pan Hazin zapytał jeszcze o kilka rzeczy, i nareszcie zadzwonił dzwonek.
Wybiegłem cicho ze szkoły. Miałem jej na dzisiaj serdecznie dość, a tu nikt nie sprawdza obecności. Usiadłem pod ośnieżonym drzewkiem i otworzyłem torbę. Ale... nie było w niej nic, oprócz wygniecionej książki.
- Ej no... - mruknąłem pod nosem, wytrząsając podręcznik na śnieg - co tu się odjaniepaw...
- Macio! - biała kula wyfrunęła na mnie nie wiadomo skąd i przygniotła do ziemi. Zaraz potem poczułem, jak drzewo wibruje, i spadła na mnie tona śniegu.
Żyć. ŻYĆ. Puszczaj mnie, biała otchłani! Tak nie można! Płuca mnie bolały od braku tlenu. Nie mogłem otworzyć oczu. Zacząłem młócić wszystko na oślep łapami. Wreszcie mój nos dotarł do troposfery i mogłem wziąć oddech. Wykręciłem się spod hałdy na świeże powietrze i upadłem zmęczony na śnieg. Odetchnąłem głęboko, przymykając powieki, ale nagle usłyszałem cichy, mocno stłumiony pisk.
- Tobi! - wrzasnąłem, podrywając się i rozgarniając łapami biały puch. Poczułem pod opuszkami miękkie futro brata. Zwolniłem lekko, żeby go nie uszkodzić, a potem jak najdelikatniej, a zarazem najszybciej wyciągnąłem go na powierzchnię.
- Nie mrzyj mi tu! - krzyknąłem mu do ucha, jednocześnie go przytulając. Grzej się, nie umieraj. Nie słyszałem jego oddechu.
- No mówię ci, NIE MOŻESZ UMRZEĆ! - krzyknąłem jeszcze raz, wpadając w płacz. Ścisnąłem nieruchome ciałko brata. Moje łzy pociekły mu po pyszczku. To niemożliwe... NIE MOŻESZ OT TAK SE UMIERAĆ, KIEDY JA TUTAJ SIEDZĘ. BĘDZIESZ MIEĆ SZLABAN NA WIECZNOŚĆ.
Trwałem w ciszy, przerywanej moim łkaniem. Nikt go nie słyszał, zdążyłem oddalić się od szkoły przed... przed tym wypadkiem. Powoli wypuściłem ciało Tobiasa z łap i rozłożyłem się obok na ziemi, rycząc głośno. Podgarnąłem do ciebie Tobiego i pogrążyłem się w melancholii. Moje łzy roztapiały śnieg, tworząc niewielkie rowki tam, gdzie spłynęły. Zamknąłem oczy i odciąłem się od świata zewnętrznego. Prawie.Wiatr targał lekko moją sierść, zimno ją przebijało, i czułem nikłe mrowienie w lewej łapie. Nasiliło się. Nie dało się go zignorować mimo żałoby, więc podniosłem się i rzuciłem zmęczone spojrzenie na nogę. Ciamkał ją Tobi.
Rzuciłem się na niego z radością i zacząłem przytulać, pieścić i robić cokolwiek innego, co dawało mi poczuć, że żyje.
- Ciamkaczu mój! - zawołałem, przytulając go po raz dziesiąty. Ciamknął cicho. Wreszcie uspokoiłem się, sprawdziłem, czy nic mu nie dolega, i ostrożnie wsadziłem go do torby.
- Nie wychodź tym razem! - ostrzegłem, i pobiegłem z nim do domu.
<Tobias? xD>
Od Lily CD. Silvera
- Brawo! - zawołałam. - Chciałabym wiedzieć, komu gratuluję. Może byłbyś w stanie mi wyjaśnić? - Wyszczerzyłam zęby.
- Silver - przedstawił się krótko.
- A ja Lily - odparłam. Chciałam podejść bliżej i się przywitać, dlatego weszłam na lód. Niestety nie mam talentu ani wprawy... Poślizgnęłam się i rozpłaszczona na ziemi przejechałam na drugi koniec jeziorka. Spróbowałam wstać, ale mi się nie udało. W tym czasie basior zdążył do mnie podjechać i próbował mi pomóc, jednak ani on, ani ja, ani nic ani nikt inny nie mógł mi pomóc. W końcu udało mi się doczołgać na kraniec lodowej tafli i rzuciłam się w mokry, zimny śnieg. Zakrył mnie całkowicie. Po prostu w nim utonęłam. Byłam wykończona. Wilk wyciągnął łapę i pomógł mi wstać. Otrzepałam się. Kiedy odwrócił się i podjechał na drugi koniec stawu, żeby wziąć swoje rzeczy, zgarnęłam z ziemi trochę śniegu. Uformowałam z niego kulkę, wycelowałam i rzuciłam. Tuż po rzucie schowałam się pomiędzy drzewami i chichocząc czekałam na reakcję Silvera.
<Silver?>
Achtung Achtung! x2
20.12.2017
Od Silvera do Ktosia
[Ktoś? Coś?]
Nowa wadera! Kiara
howrse: komh
doggie: komh
- Imię:Kiara
- Wiek: 2 lata i 6 miesięcy
- Płeć: wadera
- Żywioł:lód
- stanowisko: wojownik
- Cechy fizyczne: szybkość, zwinność, mądrość, spryt
- Cechy Charakteru: jest dość miła, jeśli ktoś jej nie zdenerwuje, ale na ogół lubi poznawać nowe wilki, nie kradnie i przyjazna jest
- Cechy szczególne:
- Lubi: jeść grać w berka, wyścigi, jeść z czyjegoś ogródka po nocy,
- Nie lubi: samolubstwa, jeść szpinaku
- Boi się: ludzi, bo zabili jej rodzinę
- Moce: lód, śnieg (ogólnie zima)
- Historia:
Kiara jako szczeniak żyła w swoim ,,rodzinnym'' stadzie. Kiedy miała 1,5 lat do rodzinnej jaskini wtargnęli ludzie i pozabijali całą jej rodzine przócz właśnie jej i jej siostry. Przez 2 miesiące żyły razem w jaskini ale potem Mally (jej siostra) została porwana. Kiara została sama. Sama musiała polować, ale nie wiedziała jak. Zawsze za nią wszyscy polowali a jej nikt nie miał czasu nauczyć. Bardzo trudno było jej sie nauczyć polowania. po czasie umiała zapolować na małe zwierzęta ale lubiła czasami w nocy biec do miasta i podkradała pomidory lub sałatę z czyiś ogródków. Po długim życiu w samotności postanowiła kogoś poznać. Złożyła formularz do Watahy Mrocznych Skrzydeł
- Zauroczenie: nieeeeeeee....
- Głos: Link
- Partner: no nie mam zauroczenia to tego też nie
- Szczeniaki: nie jestem taka stara. nie mam partnera
- Jaskinia: Link
- Amulet: Link
- Coins: 0
- Towarzysz: nie mam
- Inne zdjęcia:muszą być?
- Rzeczy ze sklepiku: 0
- Rzeczy znalezione w op: 0
- Dodatkowe informacje: no już nic więcej
- Umiejętności:
: Siła:100
: Zręczność:100
: Wiedza:100
: Spryt:100
: Zwinność:100
: Szybkość:150
: Mana: 150
Od Mateo do Kii
- Kiijku! - zawołałem, rozglądając się na boki. Było dziwnie pusto i cicho. Przeszedłem powoli przez korytarz.
- Cu się dzieje? - usłyszałem znajomy głos za plecami. Waderka siedziała sobie na wieszaku na precle. a jej szaliczek, poszarpany trudami życia, zwisał smętnie.
- Jak ty tam wlazłaś...? - zapytałem cicho, ale zaraz oprzytomniałem i przypomniałem sobie, po co przyszedłem. - Szczeniaki się urodziły!
- Naprawdę? - spytała radośnie Kii, zeskakując na podłogę. Tak się jednak niefortunnie stało, że szalik zaczepił się jej o metalową konstrukcję.
- Uważaj! - krzyknąłem, bo wieszak zakołysał się złowieszczo. Kiedy już miał na nas runąć, Kijkowa ozdoba szyjna rozpruła się i opadła na podłogę. Zostaliśmy ocaleni.
- Znajdzie się inny - pocieszyłem waderkę, zbierając z podłogi kawałki szalika. Kiedy na nią popatrzyłem, zdałem sobie sprawę, że miała go chyba od zawsze. Jej sierść na szyi była odgnieciona od ciągłego noszenia czegokolwiek. Wyszedłem z nią z sierocińca. Przez całą drogę szła przygnębiona stratą, ale miałem nadzieję, że rozweseli się, kiedy zobaczy szczeniaki. I tak się stało.
- Ojaaaaaa... Jakie słodkie.. - zawołała, przytulając Rena.
- Gugugaaa.... - zagaworzył szczeniak, robiąc słodkie oczka - Gugagi...Hania wam, gupie pinginy!
- CO? - bardziej krzyknąłem, niż faktycznie spytałem - Co... Co on powiedział!?
Ren znów patrzył na mnie nierozumnie czerwonymi oczkami. Wyglądał niewinnie, ale... Kii powoli odłożyła go do szczeniaków. Temi właśnie wlazła na Tobiasa, unieruchamiając go, przez co piszczał przeraźliwie, próbując się do mnie doczołgać.
- Tato.. Słyszałeś, co powiedział Ren? - zapytałem będącego w pobliżu Kagekao.
- A co miał powiedzieć? One tylko gaworzą... - odparł, ale po chwili zmarszczył brwi - Chociaż... Coś tam słyszałem dziwnego. Może mu się odbiło...
<Kii?>
19.12.2017
Od Lily CD. Mateło
Mateo CD Lily
- Cześć, Mateo - uśmiechnęła się nauczycielka. Przywitałem się grzecznie.
- Nie! - krzyknęła nagle Luna, zrywając się z miejsca. Ren niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi kanapy, po czym machnął łapkami, tracąc równowagę i jakąś dziwną siłą pociągając za sobą pozostałe szczenięta. Wszyscy rzucili się do przodu, żeby je chwycić, ale pod przykrywką niebezpiecznego wypadku kryła się... poducha. Na nią własnie spadły małe.
- Ufff... - sapnęła Luna z ogromną ulgą. Kalli pisnęła gniewnie, bo przygniótł ją brat, i wygramoliła się spod niego.
- Chodźcie tu, kuchy... - zachęciłem je - podejdźcie, nie bójcie się, dalej, wstańcie na -
- Ciamk, ciamk - rozległo się nagle spod moich łap. Spojrzałem w dół, a tam... A tam Tobias gryzący moją łapę. Spojrzałem na szczeniaki z przerażeniem. Mógłbym przysiąc, że on chwilę temu też tam był! Mama plotkowała sobie spokojnie z panią Lily, która przysiadła sobie na sofie. Nie zauważyły tego nagłego przemieszczenia malucha. Tymczasem Tobi wciąż gryzł moje łapy.
- Chodź tu, ty mały parówczaku - powiedziałem, przytulając go. Wgryzł mi się w ucho. W końcu odłożyłem go na poduchę, do reszty rodzeństwa, i wyszedłem na dwór.
-Wow, dziś lodu jak.. - szukałem odpowiedniego określenia - ..jak lodu. O właśnie.
Już chciałem ostrożnie wrócić po lodzie do domu, kiedy usłyszałem głośne ciamkanie.
- Aaaaa!! - wrzasnąłem, wyrywając łapę napastnikowi. Na gładkiej, śliskiej powierzchni leżał Tobi z rozjechanymi rozłożonymi na boki, żeby nie było, że ktos go przejechał xD łapkami. Ciamknął rozpaczliwie, próbując do mnie dopełznąć. Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Pełzaku.... - chwyciłem go za kark i wniosłem do jaskini, potem odłożyłem na poduchę.
- Mateo, pożegnaj się, pani Lily już wychodzi - powiedziała mama, machając na pożegnanie. Zawołałem "do widzenia!", kątem oka zauważając podarunki.
- Co to jest? - zapytałem szybko, w mgnieniu oka stając przy prezentach. - I dla kogo?
Nie czekając na odpowiedź, rozpakowałem bombonierkę...
... i o mało co nie dostałem zawału, bo ze środka wyskoczył na mnie Tobias i zacisnął bezzębne dziąsła na moim drugim uchu.
- Mamo! - krzyknąłem oskarżycielsko, ale ona była akurat odwrócona i nie widziała zamachu na moje życie. Po braku odpowiedzi zorientowałem się też, że nie usłyszała mojego krzyku.
- To jest już chamstwo! - złajałem białą kulkę, ściągając ją sobie z ucha. Popatrzyłem bratu w oczy, ale od razu zaczął sięgać pyskiem do moich łap, więc westchnąłem i siłą zamknąłem mu szczęki. No popatrzcie, ma całkiem ładne, czerwone ślepka.
- Bamboszu, teraz idź spać, weź przykład z reszty... - mruknąłem, odkładając go znów na miejsce, i idąc do swojego pokoju, żeby się położyć. W połowie drogi odwróciłem się szybko. Tobias leżał grzecznie na miejscu i patrzył na mnie uważnie. Pokręciłem głową i zamknąłem się w pokoju.
~~pół godziny później~~
Już prawie spałem - leżałem nieruchomo, delektując się ciszą i ciemnością, kiedy nagle....
- Ciamku, ciamku - dobiegło z okolic końcówki mojego ogona.
<Ktoś z rodziny/ ew. Lily?>
18.12.2017
Od Lily o Księżycach
Zdyszana wparowałam do jaskini, zaliczając przy tym parę fikołków. Luna leżała na kanapie, a obok niej kilka małych, puchatych kulek.
- Cześć, Lily - przywitała się wilczyca, głaszcząc jedno ze szczeniąt po głowie.
- Dzień dobry - odparłam. Wstałam i się otrzepałam. - Em... Mam prezenty... Wesołych Świąt! - wydukałam wszystko, co przyszło mi do głowy. Podeszłam do wadery i położyłam obok niej kwiaty i bombonierkę, a Kagekao dostał babeczki oraz kakao.
- Czy mogę... - zaczęłam niepewnie.
- Tak, oczywiście - przerwała mi Luna, lekko się uśmiechając. Podeszłam i delikatnie pogładziłam chucherka.
- Są przecudne - szepnęłam z zachwytem.
<Luna? Kagekao? A może nawet Mateo, czy ktoś inny? Nie musicie odpisywać, ale gdybyście to zrobili, byłoby miło ;)>
Achtung achtung!
Od Mateo o narodzinach! (with Luna's permission)
- Luna? - dobiegł mnie stłumiony głos Kagekao. - Wszystko dobrze?
- No jak może być dobrze!? - wrzasnęła mama. - Ała...
Zerwałem się z miejsca, trącając przy tym świstaka, który ubrudził sobie przez to łapy w gorącej czekoladzie, i wybiegłem z kuchni.
- Co się dzieje? - zapytałem niespokojnie, chcąc dojść do Luny, ale Kagekao zastąpił mi drogę.
- Ptaszki fruwają - mruknął, podnosząc mnie za kark, i, mimo moich głośnych protestów, zamykając mnie w moim pokoju. Usiadłem zrezygnowany i naburmuszony pod ścianą. No jak tak można? Nosz coś się złego z mamą dzieje, a on mnie wywala...
Zacząłem nasłuchiwać stłumionych odgłosów. Słychać było jęki, krzyki, więcej jęków, nerwowy tupot łap, potem innego wilka, chyba panią Rose, wydającą polecenia. Następnie wszystko utonęło we wrzaskach Luny. Po jakichś kilkunastu minutach krzyki ucichły, a zastąpiły je trudne do zdefiniowania odgłosy. Nie miałem pojęcia, co tam się działo, więc zacząłem drapać i walić w drzwi.
- Hej raz! - zawołałem, przygotowując się do następnego uderzenia w drzwi. - Hej, dwa!
Z takimż to okrzykiem uderzyłem w nogi ojca, który nieoczekiwanie te właśnie drzwi otworzył.
- Co robisz? - zapytał z dziwnym spokojem, stawiając mnie na nogi. - Chodź do nas.
Ruszyłem do przodu, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. Ile czasu upłynęło, od kiedy mama zaszła w ciążę? Dwa... Trzy tygodnie! Czy to możliwe, żeby...
No tak, było możliwe, bo w salonie zastałem Lunę na podłodze, uśmiechniętą, z leżącym obok szeregiem małych ciałek. Zamurowało mnie.
<Luna? Kagekao?>
17.12.2017
Od Percy'ego na Event
Nagle usłyszałem jakiś bzyk. Czy owady i niektóre zwierzęta nie powinny zapaść teraz w sen zimowy? Rozglądnąłem się od niechcenia. Nie zauważyłem nic oprócz małego robaczka. Podążyłem więc dalej. Niedługo potem znowu usłyszałem łopotanie małych skrzydełek, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Po jakimś czasie odgłos znowu się powtórzył. Rozzłoszczony rozejrzałem się dookoła. Dziesiątki robaczków unosiło się nade mną. Zacząłem uciekać. Wskoczyłem w jakieś krzaki. Czekałem na to, aż zobaczę te okropne owady, ale się nie doczekałem. Kiedy uznałem, że jest już bezpiecznie, wyszedłem z kryjówki i wróciłem do domu.
~~~*~~~
Siedziałem sobie na polance. Było popołudnie, za to bardzo ciemne. Wpatrywałem się w bezchmurne niebo. Księżyc widniał na jego środku, otaczały go setki gwiazd. Najbardziej dziwiła mnie jedna, duża gwiazda, ponieważ była żółta. Co? Czy ona się poruszyła?! Z przerażeniem i zdziwieniem przyglądałem się tej żółtej gwieździe, kiedy doszło do mnie, że to nie gwiazda... Przypominało raczej... O, nie! To ten robaczek! Nie uciekłem, nie krzyknąłem, nawet się nie odsunąłem. Tylko wpatrywałem się w robaczka. Był ładny. Takie małe, słodkie, piękne światełko. Przepraszam: światełka. Dookoła mnie zbierało się ich coraz więcej. Niektóre siadały na mnie, inne na trawie, a jeszcze inne latały. Ja tylko patrzyłem na te niesamowite, małe stworzenia. W końcu wróciłem do domu. Byłem zaskoczony - niektóre robaczki leciały obok mnie, żeby oświetlić mi drogę. Och, jak to miło z ich strony.
16.12.2017
Od Mateo "Szkoła"
15.12.2017
Od Evana (jestem nikim. Nie mam na nic czasu. Nic nie wiem.) do kogoś :v
Jesteś nikim. Śmieciem. Bezużytecznym skrawkiem zniszczonej tkaniny.
Zaczynało mi brakować oddechu. Co chwilę zahaczałem o wystające korzenie drzew i gałązki jeżyn.
Nie zdążysz uciec. Zgnijesz w kanale jak szczur.
Nie potrafiłem się postawić.
Idiota. Wszyscy patrzą na ciebie fałszywie. Kłamią.
Zaczynało mi brakować tchu. Ostatkiem sił przyspieszyłem, by w końcu przestać słyszeć kroki za swoimi plecami. Nie, to nie był wilk.
Jesteś słaby. Gdyby ci wszyscy, których znasz, nie byliby tacy skryci, splunęliby na ciebie bez wahania.
Wykończony padłem na ziemię. Usłyszałam nad sobą czyjś głos.
<Ktoś..?>
Od Lily na Event
Od Mateo na Event
- Bobsleju, jak tam?
- Świs!
- Okej, myślałem już, że... E tam, nieważne - westchnąłem z ulgą. Od piętnastu minut świstak siedział w suficie, drążył uparcie i wytwarzał pył kamienny, pokrywający już każdą powierzchnię w pokoju, może oprócz moich gałek ocznych, chronionych dobrze przez powieki. Hałas wydawany przez Bobsleja drażnił natomiast moje bębenki, a poza tym byłem ciekaw, co on tam właściwie robi, więc postanowiłem odwołać go od pracy:
- Chodź tutaj!
Z góry dobiegło zniecierpliwione "Świt!".
- Co oznacza świt? - zapytałem, niezbyt zaskoczony nową fanaberią świstaka.
- Świt! - ton jednoznacznie wskazywał na "nie". Mruknąłem coś pod nosem i zakryłem uszy łapami. Bobslej postanowił się jednak nade mną ulitować, kończąc roboty i schodząc na dół. Otrzepałem się szybko z pyłu.
- Czyli mogę już..
- Świt! - zwierzak spojrzał na mnie błagalnie i wskazał na pyszczek. No tak, musiało mu zaschnąć w gardle. Westchnąłem, znudzony, i poszliśmy się napić. W kuchni była mama.
- Maamooo, a jest może kakałko? - zapytałem.
- Nie ma, wyszedł kilka minut temu - odparłaz roztargnieniem. Zdębiałem.
- Jak mogło wyjść? Nie ma chyba nóg, co? - spytałem ostrożnie.
- Jak to, przecież.. - Luna odwróciła się do mnie - A, chodzi ci o picie? Jest w szafce, Puchatek.
Nie lubię Puchatka, bo wystawia certyfikaty bezpieczeństwa pierwszym lepszym szkołom, ale wyciągnąłem saszetkę i nasypałem proszku do dwóch kubków, po czym zalałem je gorącą wodą. Szybko powstał brązowy, aromatyczny napój, który świstak pochłonął jednym haustem. Kiedy już miał pierwszy raz uderzyć kubkiem o stół, żądając więcej kakaa (?), do jaskini wszedł Kagekao. I kichnął.
- No masz, teraz ty się przeziębiłeś? - Luna wzniosła oczy do nieba i podeszła do ojca. - Jesteś cały mokry i zgrzany! - w odpowiedzi Kagekao znów kichnął.
No masz, ile jeszcze się znajdzie ciepłych k/Kakałek?
Ten kompletny brak weny.
Karne
Koniec normy 1-15 grudnia
Od tego posta zaczyna się nowa norma. Za około godzinę powinna się pojawić nowa norma i post z karnymi
Od Percy'ego CD. Solisa
- Hej! - oburzyłem się. Wstałem i się otrzepałem.
Odwróciłem się. Leżał tam jakiś wielki kamień.
- Wychodź stamtąd! - zawołałem.
Dowcipniś wyszedł zza głazu, prychając z irytacją. Zanim to zrobił, udało mi się uformować śniegową kulkę, dlatego gdy wychylił pysk, trafiłem go w środek czoła. Potem on rzucił we mnie, ja znowu w niego, itd.... Bitwa trwała dobre pół godziny. Potem ze śmiechem padłem na ziemię. Szybko się uspokoiłem, i z powagą się podniosłem.
- Dobra, pora temu zaprzestać - rzekłem, wyciągając ku wilkowi łapę. - Jestem Percy.
14.12.2017
Od Solisa CD Ktokolwiek ;-;
Wracając, chodziłem bez celu po śniegu. Zauważyłem, że coraz więcej wilków przygotowuje się do świąt. Ta... święta. Jakoś myślenie o spędzeniu kolejnych świąt samotnie nie poprawia mi nastroju.
Przerwałem, to niepasujące do mnie pesymistyczne rozmyślanie, ponieważ wpadłem na iście szatański pomysł. Niedaleko stał na śniegu jakiś wilk. Nie widział mnie. Podbiegłem do kamienia znajdującego się bliżej owego wilka. Kamień był na tyle duży, że można było się za nim schować. Ulepiłem ze śniegu niewielką kulkę. Wycelowałem i rzuciłem śnieżką w wilka. Od razu błyskawicznie schowałem się za kamieniem, dosyć głośno chichocząc.
<Ktoś?>
Od Lexi CD. Castiel'a
<Castiel? Sorki za długość, nie mam weny i pomysłów... Ale jakoś się wyrabiam ;3>
Od Castiel'a CD. Lexi
- Wow... - wymamrotałem, zwracając tym samym na siebie uwagę limonkowej wadery. - Ty... Zrobiłaś to wszystko sama...? - zapytałem z niekrytym podziwem.
- Tak... Podoba ci się? - spytała niepewnie samiczka.
- A jak myślisz? Jest pięknie - uśmiechnąłem się ciepło.
Na pyszczek Lexi wpłynął delikatny rumieniec.
- Ale choinkę... Ubierzemy razem - stwierdziła, wskazując pyskiem na niewielkie drzewko, stojące w rogu pomieszczenia.
Skinąłem pyskiem, po czym razem zabraliśmy się za dekorowanie świątecznej choinki. Muszę przyznać, nigdy w życiu nie czułem takiego klimatu Bożego Narodzenia, jak dziś. Zawsze święta były dla mnie tylko normalnym dniem mojej codziennej tułaczki. Uważałem je wprost za głupotę. A teraz... Może wreszcie nie spędzę tego 'magicznego czasu' samotnie? Zaraz po strojeniu drzewka, postanowiliśmy jeszcze trochę ulepszyć ogólne ozdoby w całej grocie. Nie spodziewałem się, jaka to może być świetna zabawa. Z pozoru zwykła czynność, ale ile było przy tym śmiechu, pisków i radosnym pokrzykiwań... Nikt nie jest w stanie zliczyć.
[ Lexi? ]
13.12.2017
Od Mateo o "Szkole"
Instynkt mnie nie zawiódł - po chwili do klasy wpadł zaaferowany szczeniak.
- Pomocy! - krzyknął. - Mój brat utknął w krzaku!
- Co? - zapytał pan Night, marszcząc brwi.
- No utknął - zniecierpliwił się maluch - w krzaku!
- Dobrze, dobrze. Już idziemy - zadecydował nauczyciel. I wyszliśmy - ja, pan Night i garstka innych.
Szczeniaczek zaprowadził nas na niewielką polankę. Rozejrzałem się. Na pobliskiej sosence wisiała ciężko kula jemioły, a w jej wnętrzu coś się szamotało.
- Przecież to nie krzaki, tylko jemioła - powiedziałem pobłażliwie do naszego informatora. Machnął na mnie łapą.
- On tam jest!
- Ałała! - pasożyt drzewny zatrząsł się mocno.
- Trzeba go jakoś ściągnąć.. - mruknął pan Night, wodząc wzrokiem po drzewie, żeby znaleźć jakiś sposób na wydobycie ofiary wypadku z miejscowej roślinności. W tym przypadku ofiara wydobyła się jednak sama, wypadając z "krzaczka" z głośnym piskiem. Skrzydlaty szczeniak pacnął na miękki śnieg i udało się w nim rozpoznać Nitaena.
- Mały, jak ty tam utknąłeś? - zapytał nauczyciel, podnosząc go na nogi.
- No bo ja... Ja leciałem, i wtedy zobaczyłem te białe jagódki, i wyglądały pysznie, więc... - zaczął się tłumaczyć, ale po chwili przestałem go słuchać, bo zakończenie było w jego przypadku oczywiste. Zebrana grupka wróciła do sali, a ja zostałem z tyłu, by pokontemplować śnieg.
12.12.2017
Od Mateo do Kakałka/Luny
- Ale... - zacząłem, zerkając na drzewko, obsypane szyszeczkami - nie wystarczy nam to, co mamy? Mogę poszukać jakichś łańcuchów, czy bombek.
- Tak, tak - mruknął niecierpliwie, przerzucając pudła z mydłem. Co!? Nie mam pojęcia, skąd mama wzięła z 10 kilo mydełek zapachowych, ale nie będę wnikać.
Wyszedłem na mróz w poszukiwaniu czegokolwiek, co nadawałoby się na bombkę. Nic nie przychodziło mi do głowy, więc myślałem, i myślałem, i zastanawiałem się, zupełnie nie patrząc na drogę. Moje łapy, kiedy mózg nie dawał im dokładnych instrukcji, ogłosiły samowolkę i doprowadziły mnie tuż pod jaskinię pani Rodinii, na której to temat słyszałem same niepochlebne określenia, i tego biało - atramentowego wielkiego wilka, nie-wiem-jak-mu-tam. Chciałem szybko przejść obok, tyle, że...
- ZAMKNIJ SIĘ! - dobiegło z wnętrza jaskini i w moją stronę poszybowała zielona szklana butelka. Ledwo co zdążyłem odskoczyć, szkło uderzyło głośno o ziemie i rosprysnęło się na miliony kawałeczków. Niektóre utkwiły mi w futrze, a nie zrobiły mi krzywdy tylko dlatego, że w porę odwróciłem głowę. Roztrzęsiony otarciem się o śmierć, usiadłem powoli, półuchem wychwytując niecenzuralne wyrażenia niosące się echem po lesie.
Po chwili jednak udało mi się trzeźwiej spojrzeć na sytuację, tj. na prozaiczny pocisk, który o mało co nie pozbawił mnie życia, i dostrzegłem w niej to, czego szukałem. Szybciutko zebrałem większe kawałki zielonego szkła w liście i wyniosłem się z tego okropnego miejsca.
- Co ty tu przyniosłeś? - zapytał zaskoczony Kagekao, kiedy wróciłem do domu.
- Szkło - odpowiedziałem z prostotą - będziesz kleić bombki.
- Ja?
- Ty - zniecierpliwiłem się - ktoś musi, a ja chcę jeszcze znaleźć łańcuchy. To proste, kładziesz klej na szkiełko i przyklejasz następne. Zrobisz jakieś niekształtne ozdóbki i bedzie.
<Luna? Kagekao?>
Od Lexi CD. Castiel'a
- Ile jeszcze razy będę musiał cię ratować? - spytał żartobliwie.
W odpowiedzi podbiegłam do niego i mocno przytuliłam.
- Dziękuję - szepnęłam. Nie byłam pewna, czy mnie dosłyszał.
W końcu odsunęliśmy się od siebie. Nastała niezręczna cisza. Jednak ktoś postanowił ją przerwać. Rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy Castiel je otworzył, naszym oczom ukazała się Hayley, dziewczyna basiora.
- Hej - przywitała się z uśmiechem. - Przejdziemy się?
Wilk z niepewnością zerknął na mnie.
- Idźcie, idźcie - uprzedziłam. - Ja tu sobie posiedzę. Oczywiście jeśli gospodarz się na to zgodzi - dodałam szybko.
Basior przytaknął ruchem głowy i razem z waderą wyszli na zewnątrz.
Usiadłam i zaczęłam myśleć, co by tu porobić. Nagle spostrzegłam, że mieszkanie Flame'a nie jest przygotowane na świąteczny czas. Znalazłam jakiś schowek, a w niej jakieś stare ozdoby świąteczne. Rozwiesiłam jakieś lampki, pomalowałam ściany w zielono - czerwono - białe motywy, rozwiesiłam balony. W lesie znalazłam mały świerk, który udało mi się zaciągnąć do jaskini. Potem, żeby ocenić skończoną pracę, usiadłam na środku domu i rozglądając się, uśmiechnęłam się sama do siebie. Teraz trzeba poczekać na Cas'a.
<Castiel? Jak ściany ci się nie spodobają, możesz je odmalować xD>
Od Castiel'a CD. Lexi
[ Lexi? ]
11.12.2017
Od Lexi CD. Igazi
Wbiegłam do klasy, zanim ostatni uczeń zamknął drzwi. Uff... Prawie się spóźniłam. Teraz przypadała lekcja Pisania i Czytania. Obok mnie w ławce usiadła jakaś waderka. Wyglądała na sympatyczną.
- Hej! Jestem Igazi! - przywitała się. Z postawy i zachowania wywnioskowałam, że jest trochę młodsza ode mnie.
- Cześć, Lexi - odparłam, uśmiechając się. Ton mojego głosu mnie zaskoczył. Był przyjazny, przyjemny, nawet się nie zająknęłam.
Każdy po kolei miał przeczytać ten sam fragment książki. Po kilku szczeniakach znałam tekst praktycznie na pamięć. Wciąż zerkałam w stronę Castiel'a, który bazgrał coś w swoim zeszycie. Za to kiedy on patrzył się w moją stronę, odwracałam się, albo udawałam, że piszę. Kiedy przyszła kolej na mnie, wyrecytowałam tekst z pamięci. Dostałam całkiem dobrą ocenę. Reszta lekcji upłynęła szybko. Nie dostaliśmy zadania domowego. Razem z Igą (powiedziała, że mogę do niej tak mówić :3) wyszłyśmy z sali. Na przerwie śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy. Zapomniała śniadania, dlatego się z nią podzieliłam.
~~Lekcja Walki~~
Weszliśmy na arenę. I pomyśleć, że kiedyś być może zmierzę się tu z kimś? Zaśmiałam się gorzko. Tak. Ja. Na pewno. Drobna, mała wątła osoba. O inteligencji nie wspomnę. Samo futro. A wygląd... A, tym to się akurat mało przejmuję, no, chyba, że On na mnie patrzy. (On, Go, Nim itd. -> Castiel oczywiście.) Pani przydzieliła nas na grupy trzy osobowe. Jednak kiedy wystąpiły pewne protesty ze strony moich rówieśników, pani zmieniła grupy w pary, a mi - przypadek? - przypadła Igazi. Zaatakowałam pierwsza. Skoczyłam na nią i ze śmiechem poturlałyśmy się po piachu. Potem ona chwyciła mnie za ucho i zaczęła miętosić. A potem tak w kółko i na przemian... W każdym razie, na koniec zmęczone padłyśmy na podłoże. Ustaliłyśmy, że po lekcjach pójdziemy na sanki. Ja nie miałam sanek, ale Iga powiedziała, że razem zjedziemy na jej. Nie mogłam się doczekać.
Od Aksela do Kaji
Coś tam mi dzwoniło, tylko nie wiedziałem w którym kościele...
Odwróciłem się więc powoli i przeanalizowałem od góry do dołu wilka, który znajdował się teraz przede mną. Był to wysoki basior. Trochę wyższy ode mnie, lecz mniej umięśniony i bardziej przy kości. Jego kremowo-pomarańczowe, więc od razu rzucał się w oczy.
- Oscar? - mruknąłem nieco przerażony. - Co ty tu robisz?
- Oj, ty już wiesz czego ja chcę. - Uśmiechnął się półgębkiem. - Wisisz mi coś... - Przybliżył się do mnie o krok.
Poczułem jak Kaja wtula mi się bardziej w nogę, a basior przeczesał ją uważnie wzrokiem.
- O czym on mówi? - spytała nieśmiało waderka.
- Kłamie, nie słuchaj go. - Odwróciłem się z zamiarem wyjścia.
- Nie odpuszczę tak łatwo. Nie tym razem kolego. Tak łatwo ci nie odpuszczę. - W mgnieniu oka znalazł się przede mną i zagrodził mi drogę.
Mogłem skorzystać z moich mocy i uciec, lecz chciałem to załatwić raz a dobrze. A znając jego to i tak prędzej czy później znalazłby mnie.
- Dobrze wiesz, że nie mam tyle złota by ci zwrócić. W ogóle nie mam złota... - bąknąłem.
- Mam to gdzieś. Chcę je odzyskać. Pożyczałeś je ode mnie zaledwie 3 lata temu.
Westchnąłem głęboko i pokręciłem głową.
- Co chcesz w zamian, zamiast złota? - podpytałem.
- Przysługę... - Odburknął.
- Jaką? - Kaja jakby nabrała odwagi i wyskoczyła przede mnie zadając pytanie.
Kaja? Co ten ziomek od nas chce? xd
Od Mateo do Kii/Igazi
- Dlaczego te cukierki są takie pyszne?
- Bo dodałem tam część swojego serca - zaśmiał się Święty Mikołaj. Nie no, przecież nie uwierzę w takie bajeczki dla 8-miesięcznych szczeniaków.
- A jest tam guma guar? - spytałem.
- Nie.. -odpowiedział niepewnie.
- A lukrecja? Korzeń drzewa chlebowego?
- Nie... Chyba nie..
- Jak to? To pan nie wie? Przecież musi pan znać skład, jeśli dodawał pan własne serce...
- Zadajesz za dużo pytań... - wycedził. Ojojoj...
- A.. Czy są tam truskawki...? - musiałem. Po prostu musiałem.
- ZAMILCZ! - wrzasnął oszust i odgarnął brodę. Ku swojemu przerażeniu ujrzałem głęboką dziurę w jego piersi. - TERAZ DOBRZE!?
Kii krzyknęła. Zanim ktokolwiek zdążył wydać jeszcze jakiś odgłos, Nieświęty Niemikołaj nakrył nas płaszczem i zapadła ciemność.
* * *
Obudziłem się z bólem głowy na śniegu. Było zimno, nawet jak na tą porę roku. Otworzyłem szerzej oczy i wstałem. Wokół maszerowały sznury reniferów. Zbzikowałem... Dobra, może jeszcze trochę odpocznę...
<Kii/Igazi? I co będzie dalej? xD>
Od Igazi c.d Mateo/Kii
- C-co? – Zapytaliśmy wszyscy trzej wryci w zaniemieniu. Nagle na niebie pojawił się… Coooooo?! Święty Mikołaj w czerwonych saniach zaprzęgniętych w wielkie, ciemnobrązowe renifery przecinał niebo. Nagle skręcił w naszym kierunku. Zatrzymał się pół metra nad ziemią. W tyle swoich bagażników miał masę prezentów. Był to puchaty biały wilk, a na głowie miał czerwoną czapkę.
- Ho ho ho! – Zachuczał grubym głosem. – Szczeniaczki były grzeczne?
- Eeee – nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
- A może chcecie cukierka? – Zapytał pokazując torbę pełną słodyczy.
- Cukierki! – Krzyknął Mateo i wskoczył do sań. Wskoczyłam za nim by nie był sam. Kii się wahała, ale w końcu dołączyła do nas.
- Dlaczego one są takie pyszne? – Spytał uszczęśliwiony Mateo. Po zjedzeniu paru cukierków chciało mi się spać. Ziewnęłam.
- Bo dodałem tam część swojego serca. – Zaśmiał się.
<Mateo? Kii? <: >
Jakieś wyrwane z kontekstu saneczki na Event
Przed basiorem rozciągało się przepiękne zbocze: Przy takich warunkach aż dziwne było, że nikt nie zjeżdżał na sankach lub nie uprawiał sportów zimowych. Możliwe, że miało się to wkrótce zmienić...
Wracając jednak do wilka, ciekawe było, jakież to ciekawe myśli mogły zaprzątać jego głowę? Czy rozmyślał o etosie rodzica, obowiązkach, smutkach i trudach, a jednocześnie radości i uniesieniu, których będzie świadkiem i uczestnikiem? Czy też może kontemplował piękno zimowego dnia? Nie dowiemy się, ponieważ w tej cichej i pięknej chwili ktoś poczuł okrutną, niedającą się w inny sposób zaspokoić potrzebę wrzasku i zakłócenia harmonii pory nagich, bezlistnych drzew.
Tym kimś byłem ja. Wbiegłem dziko w Kagekao, na końcu skacząc mu na grzbiet. Mój rozpęd przeważył mojego ojca, przewrócił się do przodu i pomknął niczym strzała w dół górki.
- Łiiiiiii!
- AAAAAAAA! - wrzasnął, kiedy ja radośnie sobie pokrzykiwałem, zjeżdżając na nim jak na sankach. Wreszcie się wypłaszczyło, a ja szybciutko opuściłem futrzaste siedzisko i ukryłem się w krzaku.
- Ty mały... - sapnął gniewnie Kagekao, rozglądając się po lesie. Cicho odbiegłem do naszej jaskini i ukryłem się w piekarniku.
Od Igazi c.d Lexi
- C-co?! – Powiedziałam w końcu.
- Z kimś rozmawiasz? – Usłyszałam waderzy głos. Zawstydzona skuliłam się i spojrzałam w stronę źródła dźwięku. W moją stronę szła wysoka, ciemnoszara wadera z nienaturalnie zielonymi oczyma.
- Nie… Z nikim… - Powiedziałam cicho.
- Czekasz na szkołę? – Zaśmiała się.
- Tak! – Nagle się ożywiłam.
- To po pierwszej lekcji znienawidzisz uczenie się. – Parsknęła i podeszła do pseudo-drzwi. Odkluczyła wejście i otworzyła wrota. – Wchodź. – Wskoczyłam do środka.
- A pani to dyrektorka? – Zapytałam.
- Jestem nauczycielką alchemii, ale muszę też uczyć bachory pisania i czytania bo nie ma nauczyciela. – wyjaśniła.
- A kiedy będzie alchemia? – Dopytywałam się.
- Po twoim ciele widzę że nie ukończyłaś jeszcze półtora roku to sobie poczekasz.
- A nie dałoby się prędzej? – Jęknęłam.
- Jeżeli w pisaniu i czytaniu będziesz miała dobrą średnie to rozważę to. – Zdecydowała.
- A do której klasy czekać na lekcje?
- Tam – wskazała na wejście do jakiegoś pokoju. Weszłam tam. Zasiadłam w jednej z ławek i czekałam na inne szczeniaki. Po około godzinie lekcja się zaczęła. Obok mnie siedziała zielona waderka.
- Hej! Jestem Igazi! – Przywitałam się.
- Cześć, Lexi – przedstawiła się. Pani weszła do klasy i dała zadanka, a sama coś zaczęła robić na jakiejś kartce.
<Lexi? JESTEM TAKA ZUA ŻE WPROWADZAM W BŁONDY >D >
Od Meetou do Royal'a
- To co, może jakiś nocny spacer? I tak nie mam nic lepszego do roboty... - zaproponował basior.
- Jeśli chcesz... - odparłam, ale wtem przyszło mi coś do głowy - A może saneczki?
~pół godziny później wśród kniei w śniegu w mroku~
- Aaaaaaaaa! - darłam się na całe gardło, mknąc na sankach w dół jakiejś góry. Oprócz chaosu myślowego ze wspaniałym pędem, śniegiem i mrocznym nocnym niebem w roli głównej, jakiś mizerny kącik mojego mózgu zaprzątnięty był obawami co do bezpieczeństwa jazdy. Siedziałam bowiem z tyłu, a choć basior niejednokrotnie zapewniał mnie, że na nic nie wpadniemy, to instynktownie nie czułam się dobrze nic nie widząc. Wychylanie się nie wchodziło w grę, bo koło moich uszu raz po raz świstały gałęzie, a nawet gdyby ich nie było, to i tak wszystko zasłaniałyby mi duże, czarne skrzydła siedzącego przede mną wilka.
Tenże właśnie malutki obszar myślowy postanowił się jednak uzewnętrznić:
- Czy to jest na pewno bezpieczne!? - wrzasnęłam, przekrzykując wdzierające mi się do pyska powietrze. Sanki złowieszczo podskoczyły na jakimś małym wyboju.
- Jasne, przecież... - nie dane mu było dokończyć, gdyż płozy natrafiły na jakiś kamyczek i wystrzeliły w powietrze.
Lecenie na łeb, na szyję nie jest przyjemne w ogóle. Szczególnie kiedy nie wiadomo dokładnie, na którą z tych części dokładnie się spada.
- Neeeein! - krzyknęłam desperacko i ze wszystkich sił zahamowałam w powietrzu. Zbyt intensywnie poczułam, jak żołądek wraca na swoje miejsce, kiedy moje ciało wracało do poprawnej pionowej pozycji jakieś pół metra nad ziemią. To jest chyba jedyna przewaga latania z użyciem mocy nad tradycyjnym - można się zatrzymać w dowolnym momencie. Royal oczywiście tego zrobić nie mógł, teraz więc z rozbawieniem obserwowałam, jak próbuje uwolnić pysk ze śnieżnej zaspy.
- Faktycznie, teraz ufam ci bezgranicznie - mruknęłam, pomagając mu wstać.
<Royal?>
Od Mateo o "Szkole". Jeśli Kii chce, to może odpisać.
- Idźcie po prostu do lasu i złapcie coś, to co złapiecie, to zjecie, inaczej będziecie głodni. - powiedziała bez zainteresowania i położyła się na śniegu. Wbiegłem w krzaczory, mimowolnie przyozdabiając swoją sierść warstewką białego puchu, i począłem węszyć w poszukiwaniu jakiejś myszy. Polowanie w zimie jest trudne, zwierzęta chowają się głęboko pod ziemią i znaleźć ich nie idzie. Myszy nie znalazłem żadnej, więc zadowoliłem się wykopaniem kilku korzonków spod śniegu. Kiedy zjadałem ostatnie zielsko, do moich uszu doleciał odgłos szurania. Zawęszyłem. Nie, to nie był inny szczeniak, zresztą one wszystkie pobiegły w inne strony. To była kuna.
Nie żebym wiedział, jak ona wygląda. Ktoś mi kiedyś powiedział, jak ona pachnie, aczkolwiek nigdy nie dane mi było jej zobaczyć. Zacząłem się cicho podkradać do zwierzęcia. O tak. Ona jest w tamtym krzaku, bo cośtam szura. Podszedłem jeszcze trochę bliżej, i przystanąłem żeby...
Nagle zaatakowało mnie olbrzymie stworzenie. Wielka kupa futra i pazurów wyskoczyła na mnie z krzaczka, który w jednej chwili wydał mi się zbyt mały, by ją wcześniej pomieścić. Kuna - jeżeli to była ona - wbiła mi się kłami w grzbiet i zaczęła drapać boki. Próbowałem ją zrzucić, tarzałem się w śniegu, ale nic to nie dawało. Wreszcie puściła, ale tylko po to, żeby po sekundzie zacisnąć zęby dwa razy mocniej na mojej szyi. Straciłem dech, przed oczami miałem mroczki.
Wtem zwierzę zawyło z bólu i puściło mnie. Odwróciłem się błyskawicznie i wbiłem zęby w brązowe futro najmocniej, jak się dało. Dopiero gdy poczułem, że kuna przestaje się miotać, powoli się cofnąłem i spojrzałem na stojącą przede mną białą waderę, z truchłem zwisającym z pyska.
- Kii! - ucieszyłem się, ale szybko spoważniałem. - Uratowałaś mi życie.
- Na to wychodzi - odparła, wypluwając zwierzę na śnieg. Jej szaliczek był cały w krwi, podobnie jak futro na piersi i łapach... - CO ONA CI ZROBIŁA!? - ...no, jak również cały ja.
- Esz, nic.. - mruknąłem, ale kark, szyję, bok... Ogółem byłem zakrwawiony. Zacząłem się wylizywać.
- Nie nicuj, bo ktoś chciał i prawie świat zepsuł! Idziesz do medyka - ogłosiła. Spróbowałem się podnieść, ale ból, który dotarł do mnie dopiero teraz, przeszył mnie całego jak maszyna do szycia. Upadłem z powrotem na śnieg.
- Niee... To ja pójdę, a ty tu zostań - zawołała Kii, już odbiegając. Westchnąwszy, sięgnąłem po kunę i zacząłem ją podgryzać. I gdzie tu zasady BHP? Jakby to określiła sprzątaczka z pewnego mało znanego filmu bollywódzkiego: "Patologia! PATOLOGIA!"
Kijku, jeśli ci się chce, to odpisuj.