Poród był naprawdę ciężki. Od momentu w którym znalazłam się w tej grocie minęło na pewno kilka, jak nie kilkanaście godzin. Rose była przy mnie od samego początku, pomagała mi jakoś to przeżyć. Ostatecznie wydałam na świat trzech samczyków, które teraz śpią wtulone w miękką sierść na moim brzuchu.
– Wiem, że nie powinnam cię teraz martwić, ale… – zaczęła wadera. – Jest bardzo możliwe, że nie wszystkie przeżyją.
Spojrzałam na nią przerażonym spojrzeniem. Po tym wszystkim co zrobiłam dla moich synów, nagle okazuje się, że nie było to wystarczająco by utrzymać je przy życiu? Dlaczego takie bezbronne szczenięcia mają umierać? Przecież niczym nie zawiniły.
– Jeden z nich jest zbyt słaby, może nie przeżyć następnej nocy – wytłumaczyła.
Oczy mi się zaszkliły. Ból spowodowany możliwością utracenia swoich dzieci przyćmiewał nawet ten fizyczny. Mogłam zrobić wszystko żeby tylko każdy z nich przeżył.
– Który? – zapytałam przez zaciśnięte gardło, zająkując się przy pierwszej głosce.
– Ten z skrzydłami – wyjaśniła. – Jest niedożywiony.
– Da się go uratować? – Patrzyłam na nią z niemą prośbą w oczach.
Wadera przybrała taką minę, jaką przybierają ludzie kiedy chcą powiedzieć coś, ale nie chcą skrzywdzić.
– To wszystko zależy od natury – odpowiedziała wymijająco.
Wiedziałam co to znaczy. Po prostu nie chciała, żeby młoda matka przejmowała się czymś, co przecież i tak umrze. Zaszkodziłoby to wtedy innym szczeniętom. Jako matka nie mogłam się pogodzić z tą myślą. Chciałabym żeby każdy z nich przeżył, a jak już ma ktoś z nich umrzeć, to wolałabym by wszystkie straciły życie. I tak później zostałabym zabita za niedokończenie paktu.
– Nie zamartwiaj się tym – próbowała mnie pocieszyć. – Lepiej odpocznij, każda wolna chwila dla matki jest jak zbawienie. Za jakiś czas będziesz musiała im wylizać brzuszki żeby się wysiuśkały. Przyjdę do ciebie za jakiś czas z jedzeniem. Przy okazji wtedy obejrzę jeszcze raz szczeniaki. – Wstała z ziemi.
Spojrzałam na nią błagalnie, niemo prosząc, żeby została ze mną jeszcze chwilę dłużej. Bałam się, że sobie nie poradzę.
– Nie martw się, po pierwszych dniach jest już tylko lepiej – odpowiedziała na odchodne, uśmiechając się ciepło.
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. I to wcale nie przez szczeniaki, które albo spały, albo piły, albo trzeba było im wylizać brzuszki. Zamartwiałam się o ich życie, zastanawiałam się czy na pewno każde z nich przeżyje. Jak ostatni raz się nimi zajmowałam wszystkie oddychały. Zerknęłam na nie jednym okiem. Leżały wtulone w sierść na moim brzuchu. Wyglądały tak spokojnie. Ciekawe o czym śniły. Może o czymś miłym? W końcu nie szarpały się tak, jakby były właśnie w jakimś koszmarze.
Jak na zawołanie jeden z nich szarpnął się niespodziewanie. Był to ten najsłabszy który miał nie dożyć do rana. Zbliżyłam do niego pysk próbując wyczuć czy czasami znowu nie trzeba go wylizać. Po krótkiej chwili wiedziałam, że jednak po prostu szczeniaczek się wybudził. Właśnie, powinnam ich nazwać. Tylko jak? Nie miałam żadnego pomysłu na imiona dla nich. Arya i Agyar spali, więc nie miałam kogo spytać o radę. Zapytam się Rose o pomoc jak przyjdzie.
Spojrzałam na czarno-brązowego basiorka i zbliżyłam do niego pysk. Nie wiedziałam czy szczeniaki oddawają mocz również podczas snu, jednak wolałam się upewnić. Nie poczułam nic. Co było niepokojące, również nie słyszałam spokojnego oddechu. Trąciłam go pyskiem, a kiedy szczeniak nie zareagował serce zabiło mi mocniej. Liznęłam szczenię łudząc się, że jest jedynie w głębokim śnie. Nie reagował w ogóle na moje zaczepki, niezależnie od tego jak mocno go szturchałam. Nie, to nie może być prawda. Żaden z nich nie może umrzeć.
<Iwo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz