16.01.2020

Od Lii ~ Wędrówka

Dzień pierwszy 


Cała biblioteka została zabrana. Wszystkie książki, zwoje i inne wartościowe rzeczy. Ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Patrzyłam po raz ostatni na opustoszałą jaskinię, pełną wielkich grzybów. Żegnaj mój domu! Wzięłam wszystko. Dosłownie wszystko. Wszystkie rupiecie, kosztowności, ciekawie wyglądające patyki. A wszystko to, jak i inne rzeczy innych wilków, zostały przeniesione jakby do wielkiego worka który w sumie pojawia się tylko gdy jest potrzebny, wraz z rzeczami danej osoby. Ach, dzięki ci księgo run i magii za tak użyteczne zaklęcie! Aktualnie miałam na sobie szalik. Czarny wełniany szalik, a Crystal dałam do pilnowania czarnego "płaszcza" oraz Shiona, który nie przepadał za zimą. Wędrówka zaczynała się o równym południu. Nikomu by się chyba nie chciało opuszczać terenów idąc w nieznane, biorąc jedynie mapę i do tego wstawać o 5 godzinie. Czas na pożegnanie się z terenami był kluczowy. Jedyne co mnie aktualnie niepokoiło i w sumie było jedynym poważnym zmartwieniem jak na ten moment, to fakt, iż do naszej watahy podrzucono szczenięta półboskie. To pewnie umocniło ich pozycję i tak łatwo nie znikną, jednak jestem pewna, iż nie było to przemyślane posunięcie. Wzięłam do pyska mapę pozostawioną przez bóstwo, po czym popatrzyłam na nią, utrzymując ją przed swoim pyskiem za pomocą wiatru. Widziałam siebie, jako czerwoną kropkę. Zmarszczyłam brwi nadal patrząc na pergamin. I co mi da jakaś super magiczna mapa skoro nie znamy kierunku? Prychnęłam zirytowana, zamykając na chwilę oczy. Gdy je otwarłam, ogarnęłam iż patrzy się na mnie Crystal, szczerze zaskoczonym wzrokiem.
- Co się tak lampisz - spytałam mrukliwie.
- A ty nie powinnaś być w jakimś worze na rzeczy? - spytała idealnie zmanipulowanym głosem
- Co.
- No... o patrz, tamten jeszcze nie zniknął. - wskazała głową na jakiegoś wilka, który właśnie usiłował wepchnąć do wora... w sumie nie wiem co to było. Słup? Chociaż bardziej przypominało pień.
- Ciebie prędzej tam wsadzimy i będziesz się przemieszczać w pustce, puki ktoś cię nie przywoła - burknęłam, znów patrząc na mapę. W końcu jednak nastała dwunasta. Albo raczej coś koło tego bo nie miałam zegara, a jedyny aktywny nie spakowany, był ten przyczepiony do ściany w KW. Zgromadziliśmy się na ustalonym miejscu. Wilków było w sumie mało. Pewna mała grupka, która postanowiła ruszyć w drogę, by nie "usnąć" wraz z teraźniejszymi terenami. Gdy wszystko było już ustalone, spojrzałam wyczekująco na mapę. Po chwili ciszy i stania w miejscu, usłyszałam szmery i niespokojne głosy od strony wilków.
- I w którym kierunku mamy niby iść, chę? - spytałam wkurzona na mapę. Jak na zawołanie, u góry pojawił się narysowany (jak również cała reszta mapy) kompas, który o dziwo, nie wskazywał północy, tylko uparcie chciał wyznaczyć północy-wschód jako nasz cel wędrówki. Obróciłam się wokół własnej osi, nadal patrząc na mapę, by przekonać się, iż mój wzrok sie nie myli. Po nabraniu pewności, uśmiechnęłam się triumfalnie, patrząc z góry na biedny kawałek pergaminu, nadal unoszący się na wietrze.
- Te, Kage! - zawołałam do basiora, który właśnie stał gdzieś z boku od grupki wilków, marudząc coś pod nosem.
- Co chcesz - odpowiedział jakby zdenerwowany, iż ktoś przeszkodził mu w narzekaniu na to, jakiż śnieg jest mokry a (już dorosłe) szczenięta nie zamieniły się w grzyby w różnokolorowe oczojebne kropki.
- Chono - zachęciłam go ruchem łapy. Ten podbiegł, a gdy znalazł się wystarczająco blisko, zagarnęłam łapą mapę i wepchnęłam mu ją na futro na klatce piersiowej. Ten odruchowo złapał ją, zębami, gdy chciała spaść.
- Przydaj się na coś, ponarzekasz po drodze. Prowadzisz - po tych słowach wysłałam wir wietrzny by podtrzymywał mu mapę (a nie np: jakiś inny wilk). Tego że kompas ma nas doprowadzić na miejsce to już sam się domyślił. Gdy cała wataha ruszyła, ja podbiegłam do nowo przybyłej, jeszcze przed przeprowadzką zadomowionej wadery, która postanowiła wraz z Rose w towarzystwie Iwona, ogarnąć opiekę nad szczeniętami, które już zaczęły zbyt bardzo interesować się otaczającym ich światem. Już dostaliśmy wiadomość, iż są to szczenięta nie dawno zrodzonego boga, a matka umarła podczas porodu. To mieliśmy im przekazać po jakimś czasie. Postanowiłam, że chyba najlepiej będzie wyjaśnić im to gdy dostaniemy się i osiedlimy na nowych terenach. Chociaż coraz bardziej miałam wrażenie, że oddalam się od jakiegoś wątku w historii watahy. Jakbym chciała uciec ze starej epoki, nie mogąc jednocześnie dogonić nowej. Wstrząsnęłam głową, doganiając trójkę wilków odpowiedzialnych za nowe szczenięta. Szli gdzieś mniej więcej po środku, jednak nieco po lewej stronie, tworząc jakby tą drugą warstwę muru obronnego.
- Wszystko u was dobrze? Może potrzebujecie dodatkowej pomocy? - Rose spojrzała na mnie lekkim wzrokiem
- Dałam im zioła na sen, więc aktualnie są spokojne, najedzone i w cieple - powiedziała, po czym zajrzała szybko do swojej torby. Gdy spytałam ją rano, czemu nie da również tych ziół do worka, bo przecież byłoby jej lżej, a i tak to co aktualnie chcesz, pojawia się w nim natychmiastowo, ta odpowiedziała, że jest spokojniejsza mając przy sobie zioła, pomimo iż po dłuższej drodze pewnie zacznie odczuwać dyskomfort w kręgosłupie. Widziałam jak dawała szczeniętom specjalne, dziwne mleko z dodatkiem jakiegoś... w sumie nie wiem co to było. Jakiś pyłek może? Rozpuścił się w mleku, dając mu dziwny, pudroworóżowy kolor. Tylko teraz pytanie, skąd ona wzięła mleko. Szczenięta były niesione w dwóch koszach, ocieplanych magią i jakąś pościelą. Co jakiś czas mieli zamieniać się koszami z kimś innym. Po upewnieniu się że wszystko dobrze, wróciłam na przód, by popatrzeć na mapę. Tak szczerze, to zatrzymaliśmy się gdzieś ok. 19 już dawno poza terenami watahy, w małej dolinie, osłoniętej drzewami. Tu mieliśmy zatrzymać się na noc, by gdy tylko zaświta, ruszyć dalej w drogę.

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz