5.01.2020

Od Lykki do Rimmona

Zwyczajne styczniowe południe. Świat okrywała śnieżna, puchowa pierzyna, jednak nie była ona zbyt gruba. Łapy prawie się w niej nie zapadały, dlatego też spacer, na który się wybrałam, był dość przyjemny. Zawsze lubiłam chłód, ale oczywiście nie przesadny, mimo, że posiadam żywioł Mrozu, to w dalszym ciągu mogę się przeziębić. A to nie jest przyjemne!
Znajdowałam się teraz na południe od mojego tymczasowego miejsca pobytu, czyli niewielkiej jaskini pod korzeniami starego drzewa. Bardziej przypominało to szczelinę lub norę niżeli prawdziwą jaskinię, ale mi to wystarczało.
Tak się składało, że z poprzedniej watahy zostałam wyrzucona. Dlaczego? Przez mój "niewyparzony jęzor". Ale co ja poradzę, że jej Alfa był sukinsynem i po prostu usłyszał kilka słów prawdy? Jeśli nie szanuje swojej watahy, to niech się nie spodziewa, że wataha będzie szanować jego. Cóż, przynajmniej na samym wygnaniu się skończyło.
W każdym razie, mam nadzieję że natrafię na jakąś nową watahę, bo o tej porze roku jest bardzo ciężko samemu. Szczególnie ze zdobyciem czegoś do jedzenia. Czuję obecność większej grupy wilków gdzieś na tych terenach, więc trochę się tu pokręcę, nic lepszego do roboty nie mam.

Z racji narastającej nudy i braku czegokolwiek, aby ją przerwać, postanowiłam się trochę rozerwać. W pobliżu było niewielkie jezioro, które oczywiście otaczał las. Temperatury w ciągu ostatnich dwóch tygodni były prawie cały czas niższe od zera, więc tafla wody była całkowicie zamarznięta. Można po tym wnioskować, że zbiornik był dość płytki.
Weszłam ostrożnie na śliską powierzchnię jeziora. Moje pazury tutaj były bardzo przydatne, zapewniały mi dodatkową podporę, w dodatku, były wystarczająco ostre, aby wbić się w lód. Zrobiłam kilka kroków w stronę środka jeziora, czyli byłam jakieś kilka metrów od brzegu. Schowałam pazury i przejechałam łapą po lodzie. Za dotykiem podążał szron, a później twardy lód, tworząc rozmaite wzory. Niektóre przypominały kwiaty, liście, inne były zwykłymi zawijasami. Za pomocą umysłu mogłam kontynuować wzorki tam, gdzie już nie sięgały moje łapy. Mniejsze, większe, koła, spirale. Sięgały już dość daleko, na parę metrów przede mną. Cofnęłam się kawałek, by zobaczyć jak wygląda moje dzieło z odległości, ale ku mojemu zdziwieniu, nie natrafiłam tylną łapą na stabilną taflę lodu, a zamiast tego, moja łapa zamoczyła się w wodzie. Odwróciłam szybko głowę, by sprawdzić o co chodzi, ale zanim zdążyłam do tego dojść, lód pode mną się roztopił, a ja z pluskiem wpadłam do lodowatej wody. Czułam, jakby tysiące małych szpileczek wbijało mi się w ciało, ale jakimś cudem zdołałam dopłynąć do brzegu. Wydostałam się na powierzchnię, sapiąc.
Usłyszałam czyjś śmiech. Och, więc to nie była zbieżność natury?
Krew zaczęła się we mnie gotować, co było bardzo paradoksalne, zważywszy na to, że zamarzałam. Ktoś chce mieć porysowaną twarzyczkę, huh? Załatwione!
- Kto tu próbuje być zabawny, co?! Pokaż się, gnoju! Z chęcią zmyję ci ten uśmieszek! - warknęłam i wysunęłam całkowicie moje szpony, bacznie rozglądając się, szukając, gdzie może być ten śmieszek.

<Rimmon? >D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz