24.01.2020

Od Nashi CD Hirvi


Był wieczór, coś koło osiemnastej. Nasz postój ma trwać do piątej, może szóstej rano. Posilona, kolejną porcją papki i wyspana po podróży w koszyku byłam pełna energii. Postanowiłam się rozejrzeć. Dostrzegłam, że na ziemi nie było śniegu, a okolica była intensywnie zalesiona jakimiś iglakami. Było już ciemno, a mróz nie był jakiś szczególnie mocny. Niebo było bezchmurne i mogłam oglądać piękne gwiazdy. Poszłam na spacer, bo do spania miałam jeszcze sporo czasu. To znaczy… chciałam iść na spacer, ale opiekunowi mi nie pozwolili, bo jak to oni określili: „Jesteś za mała,  byś mogła sama kręcić się po lesie o tej porze.” Jakby nie mogli iść ze mną- pomyślałam i fuknęłam po lekkim oddaleniu się od nadopiekuńczych, moim zdaniem, par oczu. Najdłużej męczył mnie, baczny wzrok Abira. Tak, mam wrażenie, że nauczyciel zielarstwa jest czasem zbyt zaangażowany w swoją pracę, ale może to i dobrze? Postanowiłam unikać jakichkolwiek spojrzeń i wymknąć się w stronę wodospadu, którego kojący szum roznosił się echem, po zboczach gór. Po dość problematycznym wyborze kierunku, w którym się wybrałam musiałam minąć kilka wilków, w tym inne szczeniaki i strażników nocnych. Iwo stróżował tuż przy obozowisku, natomiast Mazikeen i Rimmon czuwali gdzieś w czeluściach lasu. Normalnie „Mission impossible”. Jak mam ominąć czujne oczy Iwo? Myślałam przez chwilę, aż wpadłam na genialny pomysł. Po prostu się schowam, a gdy basior pójdzie na obchody to przebiegnę i ukryję się za stara kłodą.
Ukryłam się za niewielkimi skałami. Moje futerko idealnie wtapiało się w skały, które sobie upatrzyłam. Nie czekałam długo, aż basior się oddali i najszybciej jak potrafiłam pobiegłam w wyznaczony sobie punkt. Wskoczyłam na kłodę, po czym z niej zeskoczyłam. Wychyliłam się nieco, by sprawdzić, czy ktoś mnie widział. Byłam z siebie zadowolona, gdy zdałam sobie sprawę z powodzenia pierwszej części mojego wielkiego planu. Ostrożnie się wycofałam, aby po chwili całkowicie ukryć się w cieniu średniej wysokości drzew. W podskokach ruszyłam w kierunku, z którego dobiegał szum spadającej wody. Po jakiś piętnastu minutach truchtu dotarłam na polanę, która zmierzała w górę. Niewiele myśląc o konsekwencjach jakie mogą mnie teraz spotkać skakałam niczym lis po kępkach zmarzniętej trawy. Śmiałam się i to bardzo, wiał lekki wietrzyk, a z nieba patrzył na mnie księżyc w kształcie rogalika. Miałam wrażenie jakby natura bawiła się razem ze mną. Każdy podskok był wspomagany przez wiatr, każdy śmiech roznosił się lekkim echem po okolicy, a szum wody pięknie łączył się z moim głosem i tworzył swego rodzaju muzykę. Już po kolejnych piętnastu minutach znajdowałam się na wzniesieniu. Gdy zajrzałam za siebie mogłam dostrzec dym pochodzący z obozowiska. Zatrzymałam się na chwilę by złapać oddech. Powietrze lekko kuło moje drogi oddechowe, ale nie przejmowałam się tym zbytnio, rozgrzałam się biegnąc dość spory kawałek drogi. Zauważyli moje zniknięcie?- pomyślałam nagle, gdy uświadomiłam sobie, że nie było mnie już dobre pół godziny. Z zamyślenia wyrwała mnie sowa, która zahuczała swoim pełnym głosem.
-Hu hu…- zaczęłam naśladować wydawany przez ptaka dźwięk, gdyż w tym momencie zaczęła mi przeszkadzać chwilowa samotność.  Ptak odwrócił głowę, chyba go uraziłam.
-Ej no... Chciałam tylko zagadać.- po chwili usłyszałam dźwięk spadających kamyczków. Ptak, patrzył właśnie w tamtą stronę, po czym sowa odleciała w tamtym kierunku
-ktoś tu jest? -Spytałam lekko przestraszona, odpowiedziało mi warknięcie. Po chwili ze skał powyżej zeskoczył duży ryś. Zaczęłam się cofać. Zwierzę podskoczyło bliżej mnie, a ja wystraszona jeszcze bardziej odskoczyłam do tyłu. Los chciał, że wylądowałam i zjechałam po zmarzniętym zboczu wydając przy tym okrzyk strachu. Moje małe ciałko się odwróciło przodem do kierunku jazdy, a moje oczy stały się niczym spodki, gdy ukazała mi się przepaść z wodospadem po drugiej stronie. Desperacko próbowałam zahamować swoimi pazurkami.  Miałam wrażenie, że moje serce stanęło, i ruszyło dopiero wtedy gdy zatrzymałam się jakiś centymetr od krawędzi. Odetchnęłam z ulgą i powiedziałam do siebie
-To był zdecydowanie zły pomysł-  odsunęłam się od krawędzi, moje serce waliło jak oszalałe. Odwróciłam się by zerknąć co dzieje się za mną, ale to tylko utwierdziło mnie w tym co mówiłam kilka sekund wcześniej. Powoli zmierzał do mnie ów ryś, a ja nie miałam zbytnio drogi ucieczki. Szybko wstałam pobiegłam wzdłuż urwiska. Drużka którą biegłam była szeroka, za szeroka. Ryś bez problemu mógł nią biec, aby złapać mnie i rozszarpać moje biedne ciało. Zrozpaczona sytuacją, w której się znalazłam starałam się nie potknąć i biec coraz szybciej przed siebie. Wiedziałam, że moje wołania na nic się zdają. Byłam zbyt daleko od obozu. Dyszenie rysia stało się dla mnie zbyt głośne. Kotowaty zbliżał się do mnie nieubłaganie, nagle się potknęłam i wpadłam w kolejny poślizg. Zakręciło mną, przez co słabo widziałam. Nie miałam czasu na reakcję, bez żadnego ostrzeżenia spadłam ze ścieżki.
-AAAAAAA!- darłam się w niebo głosy, po kilkunastu sekundach lotu wpadłam do lodowatej wody. Sparaliżowało mnie, powoli opadałam na dno, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Brakowało mi powietrza, ale czułam, że nic nie mogę zrobić. Nagle w wodzie przede mną pojawiła się jakaś czarna postać.  To był zdecydowanie zły pomysł, bardzo zły- pomyślałam i straciłam przytomność.

<Hirvi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz