Dzień piąty
Kołysało. Bardzo kołysało. W dodatku... to nie był zapach Rose. Do tej pory to ona mnie niosła. Ewentualnie jakiś inny wilk. Teraz natomiast, jeśli mam się tak zastanowić, to byłem noszony przez kilka wilków. Każdy miał inny zapach, przez który co chwila wierciło mi w nosie. W dodatku, mało widziałem swojego rodzeństwa. To pewnie przez to, że ostatnio mówili iż urośliśmy, oraz jesteśmy zbyt ciężcy żeby nieść kilka szczeniąt w pojedynkę, w dodatku w tym samym koszyku. Teraz właśnie postawiono mnie na ziemi. Nie usłyszałem, ani nie poczułem śniegu, więc pewnie była to po prostu zwiędnięta trawa. Wystawiłem niechętnie pysk zza szmatki, by popatrzeć na zewnątrz. Od razu nie przyjemny chłód uderzył mnie w twarz, przez co szybko schowałem się do środka, by zwinąć się kłębek na miękkiej pościeli. Nie wyciągną mnie stąd, nie ma takiej opcji. Wiedziałem, że jest ciemno. Nic przecież nie widziałem. Postój? W sumie dzisiaj i tak szliśmy dłużej niż zwykle. Usłyszałem głos wydający polecenia, o polowaniach i jakichś patrolach. Po chwili usłyszałem głos znajomej wadery, która również mnie niosła. Kosz znowu zakołysał się, a ja bardziej przywarłem do dna czując, iż właśnie znajduję się nad ziemią. Droga była krótka. Pod koniec dziwnie zabujało, koszyk się trochę przechylił, aż w końcu się wyrównało, przy okazji strasznie kołysząc i trzepocząc. Wilk niosący mnie, pewnie zbiegał z jakiegoś pagórka... Po chwili położono mnie na ziemi, a szmatka zakrywająca koszyk odchyliła się. Wychyliłem głowę na zewnątrz, nie czując chłodu. Byliśmy pod ziemią, pod jakimiś korzeniami. Całe "pomieszczenie" oświetlały małe światła, latające w powietrzu.
- Aaaaa... świetliki! - usłyszałem radosny głos Nashi, która właśnie wygramoliła się z koszyka obok, by uderzyć swoim ciałem nie zgrabnie o ziemię, jednak zaraz się podniosła, by równie nie skoordynowanym krokiem zacząć gonić dziwne światła.
- Nie. To magia. - burknąłem patrząc na całą scenerię, nieco zdezorientowany.
- Zgred! - krzyknęła szaro-niebieska wadera, zatrzymując się na chwilę by nastroszona pokazać mi język, po czym wróciła do swojego poprzedniego zajęcia. Rozejrzałem się dookoła. Upchnięta z boku, leżała Zahira, opierając głowę na łapach, podczas gdy Nuta i Hirvi postanowili przyłączyć się do siostry. Sokar właśnie próbował wyjść jakoś z koszyka, robiąc to prawie tak samo nieudolnie jak Nashi. Po pewnym czasie zrobił jednak zirytowaną minę, po czym wrócił na swoje posłanie, zwijając się w kulkę. Ja nie miałem zamiaru się stąd ruszać. To prawda, może byłem głodny, jednak wychodzenie z ciepłego, miękkiego i zaufanego miejsca do mnie nie przemawiało. W dodatku trójka szalejących szczeniąt mogłaby mnie zaraz zmiażdżyć. Westchnąłem cicho, wciskając swój nos w ogon. Nie ma opcji! Nie wyjdę tam! Nagle poczułem, że czyjaś wielka szczęka, zaciska się lekko wokół mojego ciała. Obejrzałem się spanikowany, podczas gdy mój nos wyczuł znajomy zapach pewnego basiora. Gdy zostałem położony na ziemi, szybko odwróciłem głowę by zobaczyć swojego nosiciela. Skrzydlaty szarawy basior patrzył na mnie z uśmiechem na pysku, schylając się, by nie zahaczyć głową o ziemiste sklepienie.
- Czas coś zjeść - powiedział, po czym odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia. Dziwny typ.
Resztę wieczoru zajęło mi unikanie rodzeństwa, które chętnie gryzło mi ogon, oraz jedzenie dziwnej papki z jakimś dziwnym posmakiem ziół. Mieliśmy zjeść wszystko i dokładnie wylizać gliniane miski. Nie było to dla mnie specjalnym rarytasem, jednak wszyscy nalegali. Zastanawiał mnie jednak kuszący zapach z mięsa, które dostali nasi opiekunowie. Nie wiedziałem skąd się brało, jednak zapach był kuszący. I... w sumie to tyle w temacie. Nie mogę jeszcze tego jeść. Tak przynajmniej powiedzieli.
Na następny dzień zostaliśmy natomiast perfidnie obudzeni przed czasem. Obudziłem się już wcześniej, ale z racji tego, iż nie miałem nic do roboty, znów wróciłem do swojego ulubionego zajęcia. Potem natomiast.... no cóż.
- Wstawać lenie. Karki nas już bolą - powiedział jeden z basiorów, którego wcześniej w sumie nie za bardzo widziałem. Koloru również nie mogłem stwierdzić, gdyż oczy zaszły mi mgłą. Może szary... chociaż... to bardziej przypomina brąz...? Potrząsnąłem głową, zdając sobie sprawę, iż mamy popołudniowy postój. Ale po co nas od razu budzić? Zasłona pod którą spałem, została odkryta, a w moją stronę powędrował znajomy pysk jednej z tymczasowych opiekunów. Zostałem chwycony, po czym... położony na miękkim, białym... a przede wszystkim- przerażająco zimnym puchu. Zaskomlałem zaskoczony i jednocześnie zdezorientowany, po czym szybko się odwróciłem i począłem wspinać na koszyk. Że niby to jest ten śnieg którym się wszyscy zachwycają? A W ŻYCIU! Skuliłem się na pościeli, czując jak białe płatki pod wpływem ciepła, zmieniają się w wodę, po czym wsiąkają w moje ciało. Wystawiłem nieco głowę by zobaczyć co się działo. Reszta mojego rodzeństwa właśnie poznawała śnieg, co chwila łapiąc jakieś spadające płatki do pyska, czy też na nie szczekając. No, może niektórzy. Nuta na pewno. Ten sam płatek upadł mi na nos, powodując kichnięcie. Czyżby chcieli, byśmy za kilka dni sami trochę poszli?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz