Kurwa, to
już tydzień od kiedy pada-powiedziałem do siebie, szukając czegoś do jedzienia.
Ciągle padało, końca nie było widać, a rany pomimo magii i ziół nie leczą się prawie w
ogóle. Gdybym miał jakąś leczniczą magię byłoby łatwiej, a tak to muszę się
posiłkować roślinami i bezużyteczną magią. Chociaż to już dwa tygodnie bez
żadnego jedzenia więc nie dziwo, że wysiłek jest 10-krotnie większy. W sumie
leżałbym teraz wygodnie w jaskinii, gdybym nie próbował atakować 5 wilków
naraz. No cóż, pożywienie to pożywienie. Wygrywa silniejszy albo ten z przewagą
liczebną. W sumie owoce leśne też nie są takie złe, tylko jest ich mało i nie sycą.
Może znajdę jakąś watahę, zaciągnę się i zniknę, zawsze jest to jakiś pomysł,
lepszy niż leczenie tego na własną rękę.
Moje próby rozważania jakichkolwiek rozwiązań
przerwał delikatna bryza pochodząca z jeziorka niedaleko. Kąpiel nikomu nie
zaszkodzi, do tego koło wodospadu znajdywała się jaskinia dająca wrażenie
suchej, dzięki czemu od razu po kąpieli mógłbym się wysuszyć. Po tylu dniach
siedzenia w przeciekającej grocie, pełnej robali może to być miła odmiana. Idąc
w tamtą stronę udało mi się znaleźć kilka ziół i grzybów potrzebne do
nasączania bandaży. Nic jak zrobić opatrunki i zasnąć w suchej jaskini, same
plusy dzisiaj. Podszedłem do wody i dogłębnie poszukiwałem jakichkolwiek ryb
czy innych zwierząt. Na moje szczęście wyłapałem kilka rybek używając jedynie
kłów. Latanie i tak nie wchodziło w grę ze złamanym prawym skrzydłem. To byłoby
zbyt bolesne. Były nawet smaczne tylko dość chrupkie, przez głód nie zdążyłem
je nawet wypatroszyć, co nawet nie wpłynęło znacznie na smak. Ważne, że coś
złapałem, chociaż mięso byłoby lepsze.
Jak to mówią „lepsze to niż nic". Po jakże wykwintnym daniu
zerwałem kilka liści aloesu, który rósł dość niedaleko i podszedłem pod wejście
jaskini, która zdawała się być opuszczona, ale nie miało to dla mnie większego
znaczenia. Chodziło tylko o to, aby się położyć i odpocząć od tych deszczy oraz
10-kilometrowego marszu. Zmieniłem opatrunki, które były już przesiąknięte
krwią i... ropą.
-Ja pierdole, z infekcją nie przeżyje długo.
Muszę znaleźć kogoś z magią leczenia bądź cokolwiek, nawet książkę zielarską.-
powiedziałem ze złością zmieniając mokre liście na aloes nasiąknięty wywarem z
zielonej herbaty i imbiru. To jedyne co mogę teraz zrobić, jeszcze słońce
wyłaniało się z nad horyzontu, więc sen będzie teraz najlepszym pomysłem.
Schowałem się głęboko w jaskini, w ukryciu cienia stalagmitu i natychmiastowo
zasnąłem. Śnił mi się ten sam sen, który mam codziennie od czasu walki. Jak
wszyscy mnie widzą i unikają. Leże sam, w kałuży krwi, jest mi zimno i wszystko
mnie boli. Tylko ktoś mnie woła, zawsze jak próbuje się odwrócić w stronę jej
głosu natychmiastowo zastygam i nie mogę się ruszyć. Wszystko wokół jest
ciemne, słyszę tylko rozmowy innych, próbuje krzyczeć, żeby ktoś mi pomógł,
jednak nikt nie odpowiada. Nie ważne jak próbuje zawsze budzę się w tym
momencie i wszystko znika.
Obudziłem się zlany potem i potężnym bólem
głowy. Sprawdziłem rany i były tylko gorsze. Do tego gorączka, która
uniemożliwiała mi trzeźwo myśleć. I do tego... Był dzień. Nigdy nie obudziłem
się w dzień tylko zawsze budziłem się o zmierzchu, co mnie zszokowało jak i
również słyszałem inne wilki. Bawiły się w wodach jeziorka, ja znajdowałem się
jedyne 50 metrów od nich ukryty dalej w cieniu.
Nieee, to halucynacje, nie spotkałem innych od
ponad dwóch tygodni. Niemożliwe, żeby w tym momencie ktoś tutaj się znajdował.
Nie widziałem nawet śladów łap na piasku, więc nikt tutaj raczej nie
przychodzi. Postanowiłem leżeć dalej i zaczekać do zachodu Słońca, aby wtedy
wyjść i znaleźć jakieś Dzikę róże albo kore wierzbową. Wydawało mi się, że
nawet widziałem kilka idąc tutaj. Szukałem w głowie jakiś sposób, aby zaradzić
na gorączkę, ale tylko te dwie rzeczy przychodziły mi do głowy, która już
zmęczona ciągła wysoką temperaturą odmówiła mi posłuszeństwa i zasnąłem, bojąc się,
że nikt mnie nie znajdzie i zostanę tutaj, sam jak palec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz