3.01.2020

Od Tobiasa c.d Shira

Wstałem wcześniej niż rodzice oraz moje rodzeństwo. Słabe, zimowe promienie słońca dostawały się do głębi jaskini. Wyszedłem nie jedząc śniadania. Znajdę coś w trakcie patrolu, nie chcę opóźniać zmiany strażnika z powodu posiłku. Choć jakby nie patrzeć, polowanie w czasie pracy również nie jest jednym z rozważniejszych zachowań.
Gdy dotarłem do wyznaczonego miejsca, Iwo już na mnie czekał. Wyglądał na zmęczonego, więc ucieszył się widząc, że jego warta już minęła. Teraz to na mnie ciążył ten obowiązek. Po południu Demon powinien mnie zmienić. Ruszyłem na wschód, czując pustkę w moim żołądku. Od kiedy byłem już na czczo? Chyba od wczorajszego przedpołudnia. Jeżeli nic nie zjem po drodze możliwe, że znowu będzie mi powieka drżeć. Nie lubię tego, bo gdy się to zacznie, jest pewne że po paru godzinach wszystkie mięśnie będą mnie boleć w nieprzyjemny sposób. Tak, jakby ktoś miażdżył je w moździerzu.
Las jak las, gołe drzewa, troszkę śniegu i żadnej żywej duszy. Oczywiście, było widać ślady innych zwierząt, jednak nie należały do jakichś wielkich osobników. Największe z nich należały, a jakże, do wilka. Nie czułem innego zapachu, niż tego który jest charakterystyczny dla naszej watahy, dlatego nie musiałem się niczym martwić. I lepiej, ostatnie czego teraz bym chciał, to uganianie się za jakimiś samotnikami które pewnie okazałyby się następnymi przyjaznymi wilkami chcącymi do nas dołączyć. Naprawdę, z takimi to aż trudno wytrzymać. A to zaprowadzić do Alfy, a to oprowadzić po terenach. Może sam nikogo w taki sposób nie oprowadzałem, ale słysząc od innych ich żale i po prostu boję się, że trafię na takiego jednego. Później może się okazać, że przez to, że strażnik opuścił wartę ze względu na jakiegoś nowego, ktoś przyszedł na tereny watahy i zagryzł zwierzynę. Szukanie jakiś jadalnych rzeczy nie zakończyło się pomyślnie. Trawa była albo gorzka, albo zmarznięta, nigdzie śladu po korzonkach, a zwierzyna pochowana. Zespół niespokojnej powieki chyba naprawdę chce ponownie wystąpić w moim ciele.
Wyciągnąłem głowę z nory dochodząc do wniosków, że nie mam po co już więcej szukać jedzenia. Cóż, będę chodzić głodny. Kątem oka zobaczyłem coś, co przyciągnęło moją uwagę. Ogromne ślady łap. Żaden wilk, nawet ten największy nie mógł zrobić aż tak dużych wgłębień w ziemi. Niedźwiedź? Cokolwiek to było, musi być niebezpieczne dla watahy. Mimo, że byłem przestraszony nie na żarty, zdecydowałem się podążyć po śladach. Tylko spojrzę co to, a następnie pobiegnę wszystkich ostrzec. Może pojawi się jakiś śmiałek który będzie chciał uratować watahę przed niedźwiedziem czy cokolwiek to jest.
Niestety, dalej była już jedynie gołoledź. Żadnych śladów. Poszedłem dalej, na ślepo, by tylko się upewnić czy może to coś nie jest gdzieś w pobliżu. Jeżeli tego nie znajdę to po prostu uznam że to coś już poszło precz z terenów. Po parunastu minutach bezowocnego poszukiwania pomyślałem, że pewnie to coś już sobie poszło.
Odwróciłem się, chcąc wrócić na trasę którą najczęściej patroluje. Serce podskoczyło mi do samej krtani, kiedy ujrzałem niedaleko siebie wielkiego czarno-złotego tygrysa. Widział mnie. Przestraszyłem się tak, że straciłem kompletnie kontrole nad tym co robię. Moje ciało robiło co chce. A co chciało ciało? Uciekać. Niestety, nie udało mu się to, kiedy uświadomiło sobie, że niestety tylko ślizga się łapami bezcelowo po oblodzonym podłożu. Pewnie wyglądałem wtedy jak te koty co panikują na widok ogórka.
<Shira?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz