24.01.2020

Od Rena do Tibii

Czułem doskonale jak zimne powietrze dostaje się wgłąb mojego futra. Zimne to mało powiedziane – nigdy wcześniej nie czułem aż tak niskiej temperatury. Woda na pewno zmieniłaby się dawno w lód, a śnieg byłby sypki, nieodpowiedni do lepienia bałwanów. Chociaż czy wilki tak właściwie mogłyby być w stanie ulepić bałwana? Stworzyć kulę śniegu może by im się udało, tylko jak podniosłyby je później? Nie utrzyma w pysku takiego ciężaru, nie mówiąc już o tym że musiałby jakoś to złapać. Jedynym rozwiązaniem wydaje się chyba ulepienie leżącego bałwana. Wiecie, takiego co wygląda jakby się wywrócił.
Tak właściwie, czemu myślę teraz o bałwanach? Nie ma tutaj żadnego śniegu, więc nawet jakbym chciał to nie ulepiłbym nawet najmniejszej śnieżki. Wszędzie tylko zmarznięta ziemia, która najpewniej jeszcze parę tygodni temu była jedynie wielkim zbiorowiskiem błota. Nie było nigdzie trawy, ani pojedynczego ździebełka. Gdzie nie gdzie można było dostrzec stare bezlistne krzewy. Mogłem sobie łapę uciąć, że nie miały na sobie żadnych liści od już paru dobrych lat. Widoczność ograniczała gęsta, mleczna mgła, która na logikę nie powinna pojawić się w tak niskiej temperaturze. Może tak naprawdę nie była to nisko położona chmura, tylko wiszące w powietrzu cząsteczki lodu? Tylko czy w takim wypadku nie powinny już dawno spaść na ziemie?
Coś mi tu śmierdziało. Oczywiście nie mówię tutaj o tym specyficznym zapachu mokrej ziemi, tylko o atmosferę panującą w tym niecodziennym miejscu. Tak właściwie, jakim cudem się tu znalazłem? Nie pamiętam żebym wychodził z jaskini Tibii. Zostałem przeniesiony, przeteleportowany? Nawet jeśli, po co ktoś by miał to robić? Nie jestem nikim szczególnym w watasze, wątpię żebym się komuś naraził. Jeżeli przenieśli mnie tutaj ze względu na moich rodziców, to by było troszkę zabawne. Jestem pewny, że mój ojciec sam chciałby widzieć jak umieram z powodu mrozu na bezgranicznych pustkowiach. A co jeśli to właśnie oni mnie tutaj przenieśli?
Moje przemyślenia przerwał mrożący krew w żyłach dźwięk. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja gwałtownie się najeżyłem, rozglądając się dookoła. Śmiech kaczek dochodził z każdej strony. Natężenie było jednakowe niezależnie od tego, w która stronę miałem zwrócone uszy. Słysząc, że dźwięk staje się coraz głośniejszy, czułem jak moje zmysły powoli odchodzą w niepamięć. Muszę stąd uciec, nie mogę pozwolić by kaczki mnie zabiły. Powinienem przebić się przez oddziały wroga, jeżeli nabiorę odpowiedniego rozpędu. Nie wybierałem w którą stronę powinienem pobiec – po prostu ruszyłem przed siebie.
Po pokonaniu nieokreślonego dystansu zdałem sobie sprawę z przerażającego faktu – niezależnie gdzie pobiegnę, dalej będę w samym centrum tego straszliwego dźwięku. Powoli czułem, że nie daję rady już biec. To wszystko na nic. Zginę tutaj, pozbawiony zmysłów. Kaczki rozszarpią moje biedne ciało, a szkielet wtopi się w obecnie zmarznięte podłoże. Ciekawe ile już stworzeń umarło na tym pustkowiu.
Zauważyłem coś dziwnego, nie wiem czy mógłbym określić to niepokojącym. W niedalekiej odległości ode mnie zamiast brązowej ziemi zaczęła pojawiać się biel. Zupełnie taka sama, jaką objęty jest cały horyzont. Zrobiłem wielkie oczy, zdając sobie sprawę z czyhającego tuż-tuż niebezpieczeństwa. Zaparłem się łapami, próbując jak najprędzej wyhamować. Zrobiłem to w odpowiednim momencie – jeszcze chwila, a wpadłbym w głąb tej dziury, rozciągającej się przede mną. Serce biło mi jak szalone, a ja próbowałem się uspokoić. Przepaść nie miała dna, ani drugiego brzegu. Tak, jakby był to kraniec mapy.
Przez całe to zamieszanie, dopiero teraz uświadomiłem sobie, że kaczki się już nie śmieją. Zamiast tego z mojej lewej strony słyszę dziwne syki. Zwróciłem głowę w tamtą stronę próbując dostrzec coś we mgle. Dźwięk zaczął być głośniejszy, a w bieli zacząłem dostrzegać niewyraźną, jaśniejszą od otoczenia sylwetkę. Zbliżała się do mnie szybko, trochę za szybko jak na istotę żywą. Kiedy byłem w stanie dostrzec, co tak właściwie zmierza w moją stronę, przestraszony zacząłem uciekać w stronę przeciwną od tej, z której biegnie do mnie krwiożercza, sycząca gęś. Nieszczęśliwie, nie przemyślałem tego zbytnio – w trakcie biegu łapa mi się omsknęła, przez co wpadłem do przepaści.

Plum.

Coś wpadło do wody. Podniosłem uszy i uchyliłem ciężkie powieki. Ah, to był tylko sen. Jestem w jaskini Tibii, która śpi tuż obok mnie, mając położone swój lekki łeb na moim cielsku. Na tafli bajorka zauważyłem malutkie fale. Po przyjrzeniu się dokładniej byłem w stanie dostrzec, że przez zbiornik wodny płynął pająk. Ledwo co utrzymywał się na powierzchni, tak bardzo się miotał i szamotał. Gospodarz pewnie z przyjemnością zjadłaby tego pająka. Gdyby tylko teraz nie spała, „upolowałbym” go dla niej. Chociaż chyba nie będzie spać jakoś szczególnie długo. Jeżeli teraz złapie tego robaka i poczekam aż się obudzi, wadera będzie mieć swego rodzaju śniadanie do łóżka.
Spróbowałem wstać tak, żeby nie wybudzić wilczycy. Niestety nie udało mi się zrobić tak, żeby jej głowa delikatnie została położona na ziemi. Walnęła głową o posadzkę tak mocno, że zdziwiłbym się gdyby dalej spała jak zabita. W sumie, gdyby teraz się nie wybudziła pewnie bałbym się, że przypadkiem ją zabiłem. Mruknęła niezadowolona, najpewniej odczuwając przeraźliwy ból głowy. Kątem oka byłem w stanie dostrzec, że pająk jest już tuż-tuż brzegu bajorka. Jeżeli teraz go nie złapię, pewnie mi ucieknie.
Nie wiedziałem co zrobić. Zająć się Tibią, czy może schwytać tamtego pająka?
<Tibia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz