28.01.2020

Od Midnight'a do Mazikeen

Szczerze sam nie wiedziałem co mam zrobić. Z jednej strony od długiego czasu jestem sam, spotkania z innymi wilkami kończyły się na tym, że musiałem uciekać lub walczyć o życie. Może warto byłoby się wreszcie, w jakiś sposób żyć z innymi i przynajmniej spróbować normalnych relacji, które nie doprowadzają do czyjejś śmierci lub zranienia. Do tego jest jeszcze zima, znalezienie samemu pożywienia, szczególnie na obecnych terenach oraz im przylegającym. Szczerze sam nie wiem, gdzie teraz pójść, aby coś upolować i w jakikolwiek przeżyć tą śnieżycę. W sumie, jak mi się nie spodoba, albo coś, zawsze mogę zniknąć i nie wrócić. Mam w tym wprawę, więc nie będzie to dla mnie żaden problem. Też muszę się jakoś odpłacić tej waderze, co jak co, ale uratowała mi życie, za co bardzo ją szanuję. Większość wilków przeszłoby obok mnie, szczególnie, że że nie myłem się już dobre dwa tygodnie, pomijając deszcze i śnieg, które nic nie dawały. Miło by było wreszcie gdzieś się wykąpać, najlepiej w zimnym strumieniu, albo nawet w jeziorku. Tylko... gdzie ja w ogóle jestem? Nigdy tutaj nie byłem, a wokół nie słuchać żadnej wody, czy innego. Tamten wodospad? Wiem, gdzie jest, ale jak do niego dojść to już nie mam żadnego pojęcia. Do tego to uczucie wiercenia w myślach. Obie potrafiły odczytać moje myśli, ciężko je w jakikolwiek spreparować, musiałbym poćwiczyć kontrolę swoich myśli, żeby to przeżyć, ale wyzwanie to wyzwanie. Przynajmniej nie będę się nudzić w ich towarzystwie. O dziwo dalej je czułem, ale nie wiedziałem, czy to pozostałość po spotkaniu, czy ktoś to w tym momencie robił. Szczerze, trudno powiedzieć, pierwszy raz spotkałem się z taką mocą. Z nią, czarna wadera, wykryła mnie w niewidzialności, co stanowi już dość duże utrudnienie. Szczerze, został mi jeszcze kamuflaż, nie wiem, jak z nim poradziłaby sobie jej moc, ale raczej tak samo.

Zamyślając i idąc na oślep, udało mi się dojść do wodospadu z wcześniej. Lód na nim wydawał się dość trudny do skruszenia, ale nawet z moją niezbyt dużą mocą magiczną bez problemu sobie z nią poradzę. Również jak mi się wydawało, tak też jestem śledzony. Czułem na sobie czyjejś oczy, oczywiście nie widziałem tego wilka, ale wydawało mi się, że to wadera z wcześniej. Alpha raczej kazała mnie pilnować, co nie zdziwiłoby mnie zbyt bardzo. Nowy członek, nowe potencjalne zagrożenie, dla kogokolwiek. Nie myśląc więcej, rozkruszyłem kilkumetrowy odłamek lodowy i wskoczyłem do wody. Zimniutka, lodowata, tego mi brakowało. Od razu całe ciało zaczęło mi się rozluźniać i miło leżałem sobie do przerwania mojego wypoczynku przez nią. Wyszła na środek lodu i popatrzyła się na mnie tymi niebieskimi oczyma. Znowu czyta mi w myślach, kolejny raz robi to bez żadnego słowa, po prostu przeczesuje moje obrazy w głowie. Czas coś powiedzieć.

-Co jest?- zapytałem, kompletnie się nie przejmując niczym, nie zwróciłem uwagi na jej moc, potajemnie zostawiając to dla mnie.

-Zamierzasz dołączyć do watahy?- zapytała, nawet nie przerywając robienia, tego, co ewidentnie robiła.

-Tak-odpowiedziałem krótko.

-To czas się zbierać, wyprowadzka czeka-powiedziała i usiadła na plaży, dalej mi się przyglądając i nic nie robiąc sobie z niczego.

Okej-odparłem i skończyłem swoją kąpiel, teleportując się z powrotem na piasek. Wytrzepałem się z większości wody i ruszyłem za idącą już waderą, w stronę stada, które już wyruszyło. Chociaż, nawet nie zapytałem się jej o imię, aleee to może zaczekać. Najpierw się niech okażę, czy opłaca się tutaj zostawać, a później... to się zobaczy.

-Nareszcie postój, już jutro dojdziemy na nowe tereny, jak miło-stwierdziła Temisto, czy tam tem, już nawet nie wiem, czy to zdrobnienie, czy coś. Dzień dziewiąty, tyle chodzenia nawet mi dawało się we znaki. Gdyby przynajmniej wszyscy mieli skrzydła, byłoby łatwiej, a tak to wszyscy pieszo. Wybrałem sobie taki los, to się już wycofać nie mogę. Trzeba wytrzymać, jutro już dojdziemy na nowy obszar. Nawet trudności sprawia mi myślenie w liczbie mnogiej, jako „my". Co się dziwić, zawsze sam, to też tutaj jest jakaś przeszkoda. Gdy większość wilków zaczęła rozbijać obóz, ja uciekłem, używając niewidzialności i poszedłem poćwiczyć swoją teleportację. Ostatnio odkryłem, że mogę się teleportować na dwa sposoby. Zmniejszając się do atomów i przenieść się na odległość lub pominąć proces zmniejszania. Udało mi się kilka razy, ale technika wymaga dużej wprawy. Ogólnie doszedłem do tego, zastanawiając się jak przyspieszyć cały proces. Przy pierwszym sposobie najpierw muszę się „skurczyć”, przenieść się na następne miejsce i powiększyć się z powrotem, co daje 3 czynności. Przy drugim można wykonać to w dwóch, pomijając pierwszy proces i znaleźć się na miejscu kilka dziesiątych sekund szybciej. Wygląda to na najlepszą opcję, ale jeszcze nie poznałem jej wad, oprócz tego, że wcześniej się męczę. No cóż, zobaczymy jeszcze.

Nie spoglądając się za siebie, znalazłem się już dobre 200 metrów od watahy i mogłem w spokoju poćwiczyć.

-Jak tam?-usłyszałem za sobą głos tej wadery. Znowu ona, pomyślałem. Oczywiście nie powiedziała to w sposób miły, bardziej złośliwy, jak gdybym nie wiem, co zrobił. O dziwo, o wiele lepiej zamaskowała swoją obecność, bo tym razem nie wierciła mi w głowie, myśląc, że nic nie wyczuwam. Odpowiedzieć, czy nie odpowiadać, szczerze nie chce mi się zbytnio gadać, ale to moja nowa wataha, to wypada się w jakikolwiek sposób socjalizować.

Dobrze-stwierdziłem i odwróciłem się w stronę stojącej w cieniu drzew wadery.-A tak w ogólne, jak się nazywasz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz