3.01.2020

Od Rena c.d Tibia

– Wstawaj gnoju. – Ojciec wszedł do mojej części jaskini, hałasując jak nigdy wcześniej. – Oczy ci jeszcze nie zgniły?
– Wyjdź – mruknąłem jeszcze bardziej zwijając się w kłębek.
– Śpisz od wczorajszego popołudnia – wytknął. – Słońce już szczytuje.
– Wyyjdź – powtórzyłem się próbując nadać mojemu głosowi groźniejszy ton.
– Wyjść z tej jaskini to ty powinieneś półtora roku temu i nie wrócić – narzekał. – Stary pryk a jeszcze z rodzicami mieszka! Babę byś se mógł znaleźć a nie ciągle na rodzicach żerujesz. Nawet sam nie polujesz!
– Wyyyjdź.
– Płyta ci się zacięła? – zapytał z przekąsem. – Nie rozkazuj swojemu ojcu bo jeść nie dostaniesz.
– Przecież sam mogę sobie zapolować.

– Powalony dziad – burknąłem, siadając obok pnia zmarzniętego drzewa.
Jak można wyrzucić swojego własnego syna z jaskini? Zwierzyna przecież w tej porze roku jest wszędzie pochowana. Do domu wrócę co najwyżej na wiosnę, o ile nie zamarznę na śmierć. Muszę znaleźć jakąś jaskinię do przenocowania inaczej nie wróże sobie dalekiej przyszłości. Dopiero wtedy mogę zabrać się za szukanie czegoś do jedzenia. Może znajdę gdzieś jakąś padlinę, która zmarła na wskutek hipotermii. Jak nie, to chociażby wygrzebie jakieś korzonki czy nazbieram trawy. Mimo że kocham mięso, nie mogę się powstrzymać przed jedzeniem tych cudownych kwaskowatych źdźbeł.
Mimo, że powinienem się ruszyć, jakoś nie potrafiłem się zmotywować. Nawet zmarznięta i mokra od roztopionego śniegu dupa nie była wystarczającą motywacją. Ciekawe czy ojciec wygoni również Tobiasa z jaskini. A nie, on jest dzisiaj na patrolu. No przecież to oczywiste że pracuje, chluba rodziny. Co z tego że tak jak ja nigdy nie poluje dla rodziny. Co z tego że ja poluje w wiosnę i lato dla watahy i mam po dziurki w nosie uganianie się za zwierzyną jak osioł za marchewką na patyku przyczepionym do jego szyi.
– Meh – mruknąłem opierając się o pień.
Nie przewidziałem, że przez przeniesienie ciężaru swojego ciała na drzewo, ześlę na siebie śnieg, który dotychczas zalegał na gołych gałęziach. Wstałem żeby móc się otrzepać. Czemu dziś nic nie idzie po mojej myśli. Chyba jednak świat chce żebym ruszył w końcu dupsko by poszukać schronienia.
Niezadowolony ruszyłem na poszukiwania. Czułem się jakbym szukał igły w stogu siana. Jak już coś znalazłem, to było to zajęte. Już niektórzy mnie parę razy przegonili, mówiąc bym nie wchodził innym do jaskini bez pozwolenia. Jakby nie mogli zrozumieć że nie widać po niektórych jaskiniach czy są zamieszkane czy nie, bo przecież nie każdy wilk ma doskonały zmysł węchu.
Wszedłem do następnej jaskini, gotowy na możliwy opierdol. Skały odróżniały się od tych, które widziałem poprzednio. Ściany były wyłożone wąskimi, podłużnymi kamieniami o ostrych krawędziach. Nie miały jednolitego koloru – niektóre z nich były całkowicie białe, a inne ogniście rdzawe. Podłoga była położona warstwowo, podobnie jak ściany. Wielkie, płaskie kafle nakładały się na siebie, powodując że powierzchnia była pełna krawędzi o które z łatwością można było zaciąć sobie łapy. Po wejściu jeszcze głębiej, zdałem sobie sprawę że ta jaskinia na pewno ma jeszcze jeden otwór, pewnie na drugim końcu groty. Wcale nie dlatego, że widziałem światło. Czułem lekki ruch powietrza. Nie było to pocieszające - przewietrzone jaskinie były o wiele zimniejszymi od innych, niewietrzonych grót. Modlił się teraz, żeby w głębi było cieplej niż jest na dworze. Oraz oczywiście o to żeby nie była zamieszkana.
Głębiej znajdowało się dosyć spore zagłębienie. W półmroku mogłem dostrzec, że podłoga oraz sufit jest pełny w ostro zakończonych słupkach. Wszędzie było słychać kapanie wody, nagłaśniane tylko przez echo. Żadnej żywej duszy, przynajmniej mi się tak zdawało. Zdawało mi się, że po mojej prawie mógłby być jakiś głębszy zbiornik wodny, patrząc na to jaki dźwięk wydają spadające krople wody. Skierowałem się w tamtą stronę, chcąc sprawdzić moje przypuszczenia.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy to w pewnym momencie poczułem coś miękkiego pod moją łapą. Nie dość że miękkiego, to jeszcze piszczącego. Odskoczyłem przerażony. Czy to jakieś zwierzę?
– Uważaj na co stąpasz owłosiona ropucho!!! – Coś wrzasnęło.
Zdezorientowany próbowałem dostrzec w mroku to coś na co nadepnąłem. Odnalazło się, kiedy poczułem jak szczęki zaciskają się na moim przedramieniu. Odskoczyłem zdezorientowany nagłym atakiem, co jednak nie uwolniło mnie od przeciwnika. Przez stracenie równowagi spadłem na grzbiet, czując jak ostre krawędzie podłoża wbijają się boleśnie w moją skórę. Coś, co mnie zaatakowało już mnie puściło. Wstałem jak najszybciej mogłem, chcąc zwiać stąd bez jakiegokolwiek słowa przeprosin. Jednak gdy tylko byłem zwrócony tyłem do tego czegoś, ten wilk chwycił mnie za ogon ciągnąc w swoją stronę. Tylne łapy mi się omsknęły na śliskich kamieniach, co poskutkowało tym że przejechałem się odsłoniętym brzuchem po krawędziach skał do bajorka. Woda była okropnie lodowata.
Wilk zaśmiał się głośno, dezorientując mnie. Nie chce mnie zabić, czy śmieje się z tego, jak bardzo jestem żałosny? Zakładając to drugie, obnażyłem kły warcząc.
<Tibia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz