11.01.2020

Od Mazikeen do Midnighta

No cóż... z  racji wolnego czasu postanowiłam pozwiedzać swoją jaskinię. Była nowa i bardzo duża - nie miałam kiedy odwiedzić jej do końca. A i tak w sumie planowana jest przeprowadzka z powodu coraz mniejszej ilości zwierzyny, nie miała nic do stracenia. Wędrowała już od jakiegoś czasu, wchodząc coraz głębiej w mrok zimnych ścian. Używając elektryczności wytworzyła wokół siebie niewielką poświatę pozwalającą widzieć w ciemności. Schylając się co jakiś czas i omijając różnego rodzaju przeszkody - od stalaktytów i stalagmitów po występy skalne i nawet jakąś przepaść parła przed siebie. W pewnym momencie musiała się schylić, bowiem sklepienie było tak nisko, że musiała się pod nim przeczołgać i nawet pomimo niezbyt wielkich rozmiarów wadery ledwo to zrobiła - ciekawość jednak była silniejsza, przez co nie przeszło jej nawet przez myśl aby zawrócić. Weszła w nową część jaskini - najprawdopodobniej była ona połączeniem więcej niż jednego wytworu natury. Miała inny kolor ścian - był on w jaśniejszych odcieniach niż poprzednio... chociaż... może tylko jej się wydawało przez fluorescencyjne grzybki, które świeciły niezdrowym niebieskim blaskiem. Było ich pełno - pouczepiane w każdym z bardziej suchych kątów jaskini. Jedne większe, inne mniejsze, posiadały zarówno wygięte jak i wklęsłe kapelusze i dziwne podszycie, jakby... połączenie gąbki z blaszką? Nie ważne, później pójdzie do jakiegoś wilka, który o wiele lepiej zna się na roślinach i powie mu, co widziała. Starała się nie dotykać emitujących światło grzybów - nie wiedziała jakie mają działanie i jak mogą zareagować z jej skórą, lub futrem. Wolała nie ryzykować. Wędrowała już od około 40 minut, przechodząc do następnego złączenia jaskiń - tym razem jej ściany porastał głęboki zielony mech, jednak nie taki zwyczajny. Co jakiś czas miał na sobie lekko różowe, również jarzące się delikatnym światłem przebarwienia.
- Mech Valaseis - szepnęła pod nosem. Tę roślinę potrafiła rozpoznać. Miała ona trzy razy bardziej silniejsze działanie niż zwykły mech, a do tego stanowiła dobry okład na rany. Odpowiednio zmieszana potrafiła robić jako mikstura uzdrawiająca. Również i tutaj na wszelki wypadek nie dotknęła niczego - nie miała drugiej osoby, która w razie jakiegokolwiek wypadku mogła by jej pomóc, wolała nie ryzykować. Ta część podziemia była zdecydowanie dłuższa niż poprzednie i zaczęła zmierzać w górę - Cholera - mruknęła potykając się o wystający kamień. Nie zauważyła go pochłonięta rozglądaniem się wokół, co było głupie, bo równie dobrze mogła wejść w coś niebezpiecznego. W pewnym momencie podłoże stało się wręcz poziome, a nad nią jakieś 4 metry wyżej była półka, na którą żeby kontynuować drogę, trzeba było się wdrapać, co oczywiście nie było dla niej nic trudnym. Przy pomocy wiatru mogła zdziałać wszystko.

Chwilę później stanęła wyprostowana. Widok przed sobą oczarował ją - skalna półka okazała się być skalnym występem. Jej własny żywioł w przyjemny sposób szarpał jej futro. Była wysoko - widziała niewiele wyżej chmury, a powietrze było dużo rzadsze. Słońce nie prażyło tu tak mocno jak na ziemi, a widok zapierał dech. Widziała rozległe górskie szczyty leniwie wlekące się przed nią. Najwyższy był wierzchołkiem w górach, a na najniższym zdołała wypatrzyć swobodnie wypasające się na zielonych łączkach kozy. Na pozostałych znajdował się śnieg. Strome stoki zarówno kamienne jak i w niższych partiach porośnięte młodą zieloną trawą nadzwyczaj gładko opadały przy podstawie masywnych gór. Niezwykle urzekająca kraina, praktycznie jak wyjęta z czarującej bajki. Zapragnęła zejść na dół, wiedziała że lot będzie świetny. Była sama i nikt jej nie widział, mogła zrobić co chciała, więc z chęcią okazała swoją radość i zadowolenie rozpędzając się na tyle ile pozwoliła długość występu i skoczyła wyjąc tyle ile miała sił w płucach. Cudowne uczucie spadania w dół ogarnęło całe jej ciało. Wysokość była wielka, więc wadera spokojnie bawiła się robiąc fikołki w powietrzu i śmiejąc się do siebie - to uczucie dawało jej niezwykłą radość, niemal wprowadzało w euforyczny stan. Jej futro powiewało, a końcówki silnie złożonych przy bokach skrzydeł podwiewał pęd wiatru. Nie w głowie jej było zatrzymanie się. Miała rozłożyć skrzydła, lecz w dole ujrzała jezioro i to co przyszło jej do głowy mogło mieć niebezpieczne skutki, jednak zbyt kochała pęd powietrza. Zamiast zacząć delikatnie dryfować w powietrzu, przechyliła się głową w dół robiąc korkociąg i spadając niczym pocisk w sam środek tafli wody. Turkusowa toń była niezwykle głęboka - zwykły wilk, który nie lubił wody i nie umiał pływać mógłby sobie nie poradzić. Zimno dobrało się do niej wbijając swoje szpilki w każdy skrawek ciała - od ogona po czubek nosa. Nie przeszkadzało jej to, adrenalina wciąż krążyła w żyłach spychając zimno na drugi plan. Wynurzyła się z przejrzystej wody łapczywie biorąc głęboki haust powietrza i śmiejąc się pod nosem. Chwilę później dolina odbijała donośne wycie, które na pewno dotarło do ośnieżonych szczytów. Z braku lepszych pomysłów zanurkowała głęboko otwierając oczy pod wodą i podziwiając znajdującą się tam faunę oraz florę. Może to się wydawać dziwne, ale pokryte piórami skrzydła były idealne do pomocy w pływaniu. Z racji, że właśnie takowe pióra były naturalnie pokryte naturalną substancją z gruczołów, nie nasiąkały wodą, a co za tym idzie były tak samo lekkie pod powierzchnią jeziora jak i nad. W pewnym momencie zaczynało jej już brakować tlenu w płucach, więc wyskoczyła wypychana siłą wyporu od razu zawisając w powietrzu. Dotargała się do piaszczystego brzegu lądując i wytrzepując się z resztek wody. Obeszła przeźroczystą toń uważnie się rozglądając. Zauważyła płynący wodospad, wpływający tam gdzie przed chwilą nurkowała, a obok niego jaskinia. Postanowiła do niej wejść wiedziona dziwnym przeczuciem.

Przeszła w głąb, kiedy niespodziewanie dotarł do niej zapach krwi...wilczej krwi. Po jej pysku przebiegło zdezorientowanie, które następnie zostało zapełnione obojętnością. Ten wilk... mógł ją słyszeć, co jej się nie podobało. W pewnym momencie ujrzała go ukrytego w cieniu. Wokół była nieprzyjemnie pachnąca kałuża krwi wymieszana z ropą, a skrzydło zdawało się być ułożone pod dziwnym kątem, pewnie złamane. Na pierwszy rzut oka już mogła stwierdzić, że jest basiorem. Basiorem pokrytym czarnym futrem, oraz równie czarnymi jak noc skrzydłami. Można by stwierdzić, że są niemal tak wielkie jak jej.  Wydawały się być niezwykle miękkie w dotyku. Przechodząc jednak do samego basiora wydawał się on być niemal martwy. Zapadnięte boki prawie niezauważalnie unosiły się w nierównym oddechu. Szczerze mówiąc myślała nad tym, czy nie oszczędzić mu cierpień i go nie dobić - widok martwego ciała, czy samego faktu zamordowania kogoś nie robił na niej żadnego wrażenia. Jednak... było w nim coś... mrocznego? Niezwykłego? Przywodzące na myśl chaos? No cóż... i tak nie miała nic do stracenia. Podeszła jeszcze bliżej do nieprzytomnego wilka, myśląc jak mu pomóc. Po dłuższym zastanowieniu wyciągnęła go za ogon bardziej na środek jaskini, aby przyjrzeć się jego skrzydłom. Zauważyła również paskudnie ropiejącą ranę - widocznie złamanie było otwarte. Po jeszcze dokładniejszym obejrzeniu wyłapała też wzrokiem niewielkie robaki pełznące po ranie i żywiące się mięsem. Właśnie jeden z nich spadł z cichym i głuchym pacnięciem na posadzkę - biały i pękaty, widocznie najedzony. Wszystkie były mniej-więcej wielkości pazura, obrzydliwie się wiły oraz miały szereg ostrych zębów. Wadera zdawała sobie sprawę, że basior musiał przejść męczarnie nie mogąc zapewne samemu usunąć robactwa i się opatrzyć. Dźgnęła łapą wprost w kość, która wystawała ze skrzydła, aby zobaczyć ile ich jest. Chwilę później cała chmara białych ohydnych wijów z niezwykle szybką prędkością jak na robactwo zaczęła opuszczać miejsce pożywienia w obawie, że za chwilę ktoś coś im zrobi. Jakby nie patrzeć ich obawa była słuszna, co nie znaczyło, że nie znaleźli się jacyś wijowi buntownicy, którzy zamiast na zewnątrz uciekli w głąb odsłoniętego mięsa wwiercając się w kość. Ratować? Nie ratować? Jest sens? Znała odpowiedź na to pytanie. Uwielbiała wyzwania, więc wiedziała, że zaryzykuje. Zdawała sobie również sprawę z tego, że będzie to niezwykle trudne i czasochłonne zajęcie.

Korzystając z nieprzytomności czarnofutrego ułożyła w wygodny dla siebie sposób jego zranioną kończynę, po czym z braku lepszych narzędzi zaczęła wydłubywać całe robactwo zarówno pazurami jak i zaostrzonym wiatrem patyczkiem znalezionym w pobliżu. Okazało się, że białe szkodniki zdążyły złożyć jaja, które były cholernie ciężkie do wydłubania. Sama niekiedy musiała naderwać mięso, czy skrobnąć kość, po to aby móc się pozbyć tego dziadostwa. Jedyne czego się obawiała, to to że basior pomimo nieprzytomności mógł wszystko czuć, a z własnej praktyki wiedziała, że nie zbyt przyjemne to uczucie. Nie miała w naturze znęcania się na aż tak wielką skalę... chyba że ktoś zrobił sobie z niej poważnego wroga. Jego krew pokryła większość jej futra.  Minęło może pół godziny, a może godzina kiedy wyczyściła wszystko. Szczerze mówiąc to co pozostało było w opłakanym stanie, jednak ona miała silną magię regeneracji, która ostatnio wbiła na wyższy poziom - mogła rekonstruować ciało, kości czy też skórę. Oczywiście wymagało to poświęcenia czegoś i swojej energii, nie ma nic za darmo. Wstała biorąc brudne bandaże, które zauważyła w kącie i poszła z nimi do jeziora, aby je wyprać. Przy okazji umyła też samą siebie. Robiąc z wiatru ostrą szpilę złowiła ze trzy zauważone przez nią ryby i zabrała razem z bandażami do rannego wilczura.

W ranę wdało się zakażenie - tego była pewna po nieustannie płynącej ropie. Wykręciła nasączone czystą i lodowatą wodą opatrunki, przemywając na tyle ile się da zranione miejsce. Zanim uzyskała pożądany przez nią efekt, wracała się jeszcze z pięć razy, aby ponownie namoczyć bandaże. Odłożyła je na bok, po czym wzięła stosik ryb i rozpłatała każdą rysując wokół nich krąg z ichniejszej krwi. Podeszła do nieruszającego się basiora i wokół niego również narysowała krąg - tym razem z jego krwi, która wyciekła przy wyjmowaniu wijów. Obydwa kręgi połączyła mieszanką tych krwi. Czas na czary. Jednak przed tym musiała zdobyć coś, co na końcu będzie mogła podłożyć pod bandaż. Ponownie wyszła z jaskini aby wzbić się w powietrze. Jedyne co jej sensownego przyszło do głowy, to widziany przedtem mech. Chwilę później miała parę dużych wyrwanych płatów tejże rośliny, które uważnie przepłukiwała w wodzie w celu usunięcia żyjących w nim stworzonek oraz ziemi. Wróciła do wilka, po czym położyła wyczyszczoną już roślinę obok bandaży. Z nieprzyjemnym trzaskiem nastawiła złamane skrzydło, po czym skupiła całą swoją uwagę na nim. Cieszyła się, że treningi dają oczekiwane efekty i z czasem przychodzi jej to coraz szybciej. Magia zaczęła działać. Na własnych oczach widziała jak braki w kości i mięsie znikają, a poświęcone do tego celu ryby kurczą się i wysychają. Energia jaka z niej uchodziła do tego procesu była duża, jeszcze nigdy nie przyszło leczyć jej tak wielkiej ilości obrażeń. Wiedziała jednak, że nie było szans dotargania czarnofutrego do szpitala, ponieważ po drodze najprawdopodobniej by zszedł. Skrzydło powoli wracało na swoje miejsce. Nie było już ropy i zakażenia, za to pojawiała się lekko zaróżowiona świeża skóra. Na tym poprzestała. Nie dość, że stosunkowo nie dawno udało jej się w umiejętności leczenia opanować rekonstrukcję, która się do tego wliczała, to jeszcze zużywała do tego więcej energii. Odetchnęła padając na posadzkę jaskini. "Jeszcze opatrunek" zdążyło przemknąć jej zanim pogrążył ją mrok i nierówny oddech nieznajomego.

Ocknęła się nagle, niespodziewanie. Skoczyła jeżąc się niczym jej towarzyszka zbudzona przez dręczący ją co jakiś czas koszmar. W mig połapała gdzie jest przypominając sobie dlaczego tu jest. "Rozprzestrzeniający się ogień" wzdrygnęła się na tę myśl, a przez ciało przemknęły nieprzyjemne ciarki. Biorąc parę głębokich oddechów uspokoiła się zwracając swój wzrok ku leżącemu pod stalagmitem basiorowi. No tak, musi jeszcze obandażować i usztywnić złamaną kończynę. Wzięła się do pracy nakładając Valaseis tam gdzie było złamanie i owijając je, aby mech nie spadł. Następnie wyszła przed jaskinię szukając gałęzi zdatnej do usztywnienia. Widziała dwa drzewa, do których podeszła jak najszybciej mogła i wybrała to, które wydawało jej się twardsze. Wiatrem ułamała upatrzoną przez siebie gałąź, po czym ociosała ją na mniej-więcej widzianą długość skrzydła i wróciła do rannego. Zadanie aby usztywnić kończynę było trudne, ale nie niemożliwe. Przy pomocy swojego ukochanego żywiołu załatwiła to w dziesięć minut. Niespodziewanie stało się coś, czego się nie spodziewała. Basior przestał oddychać
- O chuj, o kurwa, o ja pierdole - wydostało się z jej pyska - no nie zdychaj mi tu wredny chuju, nie po to ratowałam Ci dupę - z braku lepszych pomysłów przewróciła go na bok uciskając łapami w miejscu jego serca. Co jakiś czas wtłaczała mu regularnie powietrze wiatrem przez drogi oddechowe powodując pełne unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej. Wpadła na być może głupi pomysł, jednak słyszała że jest stosowany przez ludzkie pomioty, więc i może w tym przypadku zadziała. Jej futro zaczęło się jarzyć niezdrowym blaskiem naładowywane elektrycznością, po to by w późniejszym czasie uwolnić niewielką jej ilość celowaną w miejsce serca. Była pewna że nic z tego i że przegrała wyzwanie. No cóż... bywa. Odwróciła się plecami chcąc opuścić miejsce z wilczym truchłem, kiedy niespodziewanie do jej uszu dobiegł słaby lakoniczny głos
- Kim... jesteś...?
Zaintrygowana odwróciła się w stronę martwej-ale-żywej kupy futra patrząc się wprost w jego czerwone oczy
- Wilkiem - odpowiedziała nie zdradzając żadnych emocji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz